O człowieku, który chciał być królem - Rudyard Kipling - ebook + audiobook

O człowieku, który chciał być królem ebook i audiobook

Rudyard Kipling

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

O człowieku, który chciał być królem” to nowela Rudyarda Kiplinga, angielskiego prozaika i poety, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

„O człowiek, który chciał być królem” to opowieść Rudyarda Kiplinga o dwóch brytyjskich poszukiwaczach przygód w Indiach Brytyjskich, którzy stają się królami Kafiristanu, odległej części Afganistanu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 65

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 31 min

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
3,8 (4 oceny)
2
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rudyard Kipling

Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-257-5
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

O człowieku, który chciał być królem.

Zbratany z książęty i równy żebrakom, jak zasłuży.

 Cytowane powyżej prawo kreśli program piękny, ale trudny do wykonania. Równy żebrakom to ja bywałem nieraz w okolicznościach, które jednak każdemu z nas utrudniłyby zastanawianie się nad tem, na co sobie kto zasłużył. Wciąż jeszcze czekam na to zbratanie się z książęty, aczkolwiek byłem raz w bliskich stosunkach z człowiekiem, który mógł być najprawdziwszym w świecie królem i który przyobiecał mi królestwo z armją, podatkami, trybunałem i policją, wszystko jak się patrzy. Obawiam się jednak bardzo, że mój król nie żyje i że gdyby mi dziś potrzeba było korony, musiałbym się sam o nią postarać.  Zaczęło się to wszystko w pociągu, idącym z Adżmiru do Mhau. W budżecie miałem deficyt, który zmusił mnie do podróżowania nie drugą klasą, tańszą o połowę tylko od pierwszej, lecz pośrednią, co jest istotnie okropne. W klasie pośredniej niema kanap, no, i publiczność jes t albo pośrednia, to znaczy eurazyjska, albo tubylcza, obrzydliwa podczas długiej podróży nocnej, lub wreszcie składająca się z włóczęgów, zabawnych, choć pijanych. Pasażerowie klasy pośredniej nie kupują w restauracjach kolejowych, żywność wiozą ze sobą w węzełkach lub kociołkach, słodycze kupują od przekupniów tubylczych i piją wodę przydrożną. Oto dlaczego w porze upałów, pasażerów klas pośrednich wyciąga się z wozów martwych i dlaczego o każdej innej porze roku wszyscy patrzą na nich z góry.

 Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mój przedział był pusty aż do Nasirabad. Tam wsiadł jakiś rosły „gentleman“ w koszuli i z gęstemi, czarnemi brwiami. Dzień spędził stosownie do zwyczajów pasażerów klasy pośredniej. Był to wędrowiec i włóczęga, jak ja, ale z silnie rozwiniętem zamiłowaniem do wódki. Opowiadał niesłychane historje o tem, co widział i czego dokonał w najróżniejszych zakątkach cesarstwa, do których dotarł i o przygodach, w których narażał życie dla zdobycia żywności na parę dni.  — Gdyby Indje zaludnione były ludźmi, podobnymi do was i do mnie, jak ptaki nie wiedzącymi, co jutro jeść będą, kraj ten dawałby nie siedemdziesiąt, ale siedemset miljonów dochodu, tak jest, siedemset! — powiedział mi.  Spojrzawszy na jego usta i wysuniętą naprzód dolną szczękę, byłem skłonny zgodzić się z nim.  Rozmawialiśmy o polityce, o polityce — jak ją rozumie włóczęga, widzący wszystko z odwrotnej strony, gdzie znać wszystkie szwy i łaty — a potem mówiliśmy o urządzeniach pocztowych, ponieważ mój przyjaciel pragnął z najbliższej stacji wysłać telegram do Adżmiru, który jest węzłowym punktem między Bombajem a linją wiodącą do Mhau, — o ile się jedzie na zachód. Przyjaciel mój nie miał pieniędzy, prócz ośmiu „annów“, które chował na obiad, zaś ja byłem wogóle bez grosza, skutkiem wspomnianej już dziury w budżecie. Prócz tego droga moja wiodła w dzicz, gdzie wprawdzie miałem odzyskać kontakt ze skarbem, ale gdzie nie było wcale telefonu. Ja w żaden sposób nie mogłem mu dopomóc.  — Możemy nastraszyć naczelnika stacji i zmusić go, ażeby wysłał telegram na kredyt — mówił mój przyjaciel — ale to znowu naraziłoby nas na różne wybadywania, a wyznaję, że ja miałem tego już dosyć w ostatnich czasach. Wspomnieliście coś, że w krótkim czasie zamierzacie tędy wracać?  — Za jakich dziesięć dni — odpowiedziałem.  — Nie moglibyście załatwić się za osiem dni? — zapytał. — Zależałoby mi na tem, żeby to było wcześniej.  — Mógłbym zadepeszować w ciągu dziesięciu dni, jeśli o to idzie — zaproponowałem.  — Trudno mi go będzie znaleźć telegraficznie, jak myślę. On pojedzie tędy. Ma 23-go wyjechać z Delhi do Bombaju — to znaczy, że 23-go w nocy będzie przejeżdżał przez Adżmir.  — Ależ ja jadę na Pustynię Indyjską! — tłumaczyłem.  — Bardzo słusznie! — odrzekł. — Jadąc do Dżodhpore musicie się przesiadać w Marwar — musicie! — a on pojedzie przez Marwar wczesnym rankiem 24-go bombajskim pociągiem pocztowym. Możecie być wtedy w Marwar? To wam nie może zrobić różnicy, bo, jak to dobrze wiem, w tych państewkach środkowo-indyjskich nie znajdziecie dużo dobrych kąsków — nawet jeśli przedstawicie się jako korespondent „Mieszkańca Dżungli“.  — Próbowaliście kiedy tego „tricku“? — zapytałem.  — Ile razy! Ale Rezydenci zawsze was odnajdą i potem smarujecie pod eskortą do granicy, zanim zdołacie dźgnąć nożem. Lecz wróćmy jeszcze do mego przyjaciela. Ja muszę dać mu znać, co się ze mną dzieje, inaczej nie będzie wiedział, dokąd się obrócić. Byłoby z waszej strony więcej niż uprzejmością, gdybyście chcieli do tego czasu wrócić z Indyj środkowych, złapać go na stacji Marwar i powiedzieć mu: On wyjechał na tydzień na południe! Będzie już wiedział, co to znaczy. Jest to wysoki, tęgi mężczyzna z rudą brodą i okropnie się dmie. Znajdziecie go w przedziale drugiej klasy. Będzie z pewnością spał, jak hrabia, otoczony pakunkami. Ale wy sobie z tego nic nie róbcie. Spuśćcie okno i powiedzcie: Wyjechał na tydzień na południe! — Zobaczycie, jak skoczy. To wam skróci pobyt w tych stronach tylko o dwa dni. Proszę oto, jako podróżny — jadący na Zachód! — rzekł z naciskiem.  — A skąd jedziecie? — spytałem.  — Ze Wschodu! — odpowiedział — i spodziewam się, że spełnicie mą prośbę, na węgielnicę. Zaklinam was na pamięć Matki waszej i mojej.  Anglicy niezbyt są czuli na pamięć matki, ale dla pewnych przyczyn, łatwych zresztą do zrozumienia, zgodziłem się.  — Jest to rzecz nielada — mówił towarzysz — i dlatego właśnie was o to proszę. Teraz wiem już, że na was mogę polegać. Wagon drugiej klasy w Marwar, a w nim śpiący mężczyzna z rudą brodą. Zapamiętajcie sobie. Na następnej stacji wysiadam i muszę tu siedzieć dopóki nie przyjedzie, lub nie przyśle mi tego, czego potrzebuję.  — Więc dobrze, jeśli go złapię, to mu wasze słowa powtórzę — zgodziłem się. — Ale na pamięć Matki waszej i mojej zaklinam was, abyście usłuchali jednej mojej rady. Nie jedźcie teraz do państw środkowo-indyjskich, jako korespondent „Mieszkańca Dżungli“. Wałęsa się tu właśnie prawdziwy korespondent i to mogłoby doprowadzić do starć.  — Dziękuję — odpowiedział poprostu. — A kiedy ta świnia się stąd wyniesie? Nie mogę przecie zdychać z głodu dlatego, że jemu się podoba psuć mi interesy. Właśnie miałem na muszce Degumber radżę z powodu tej jego historji z wdową po ojcu — chciałem go pociągnąć...  — A cóż to było z tą wdową po ojcu?  — Napchał ją czerwonym pieprzem, powiesił za nogi na belce i zakołysał na śmierć. Sam to wywąchałem i jestem jedynym człowiekiem, któryby odważył się pójść tam i zażądać pieniędzy za milczenie. Będą próbowali otruć mnie, jak to było w Chortumnie, kiedym tam był po pieniążki. Nie zapomnicie załatwić mego interesu w Marwar?  Wysiadł na małej, ubocznej stacyjce. Długo o nim myślałem. Nieraz słyszałem o tych ludziach, udających korespondentów gazet i szantażujących groźbami władców małych państewek hinduskich, ale nie zdarzyło mi się dotychczas spotkać którego z nich. Ciężkie mieli ci ludzie życie, a śmierć przeważnie bardzo nagłą. Rządy hinduskich państw strasznie się boją pism angielskich, nie chcąc, aby one rozgłaszały tajniki ich przedziwnych metod rządzenia, dlatego albo korespondentów zalewają szampanem, albo też gonią ich na cztery wiatry. Nie rozumieją, że nikomu ani w głowie nawet nie postoi zajmować się ich wewnętrznemi sprawami, dopóki ucisk i zbrodnie trzymają się granic pewnej przyzwoitości i o ile władca nie jest zatruty opjum, pijany lub chory od początku do końca roku. Są to najciemniejsze pod słońcem miejsca na ziemi, pełne niemożliwych do opisania okrucieństw, graniczące z jednej strony z koleją i telegrafem, a z drugiej z epoką Haruna-al-Raszyda. Wysiadłszy z pociągu, musiałem też załatwiać wiele różnych interesów z różnymi królami i w przeciągu ośmiu dni przeszedłem najrozmaitsze koleje losu. Czasami, odświętnie ubrany, biesiadowałem z książętami i mężami stanu, popijając z kryształowych kielichów i jadając na srebrze, to znów leżałem na ziemi i pożerałem, co Pan Bóg dał z półmisków zrobionych z liści, piłem wodę ze strumienia i spałem pod jedną derką razem ze swym służącym. Takie to było zajęcie.  Następnie udałem się na Wielką Pustynię Indyjską w oznaczonym terminie, jak to przyrzekłem i w nocy pociąg pocztowy przywiózł mnie do Marwar, skąd śmieszny, mały, na los szczęścia przez tubylczą służbę kolejową prowadzony pociąg idzie do Dżodhpore. Bombajski pociąg pocztowy z Delhi stoi w Marwar krótko. Przybył właśnie, kiedy ja przyjechałem, tak, że akurat zdążyłem dobiec na platformę, na którą zajechał i przejść się wzdłuż wagonów. W pociągu tym był tylko jeden wagon drugiej klasy. Spuściłem okno i wzrok mój natychmiast padł na czerwoną jak ogień brodę, napół zakrytą kocem podróżnym. Był to mój człowiek, na pół śpiący; trąciłem go delikatnie w żebra. Obudził się, mrucząc, i w świetle lampy ujrzałem jego twarz; była szeroka, świecąca.  — Znowu bilety? — mruknął.  — Nie! — odpowiedziałem. — Mam wam powiedzieć, że on wyjechał na tydzień na południe. Wyjechał na tydzień na południe!  Pociąg ruszał zwolna. Czerwonobrody tarł oczy.  — Wyjechał na