Numero Uno - B.D.B. - ebook

Numero Uno ebook

B.D.B.

4,8

Opis

Jak sobie poradzić, kiedy wszystko nagle wali ci się na głowę? Jak się połapać w nowej sytuacji i nie dać się zwariować? Nie wiesz? Tymek też nie ma pojęcia.

Jak nie powiedzieć za wiele, chcąc przekazać ogólny sens? Jak wskoczyć w związek i zachować przy tym trzeźwy umysł? Uno chciałby to wiedzieć. Historia o zderzeniu dwóch na pozór różnych światów, które jednak wiele łączy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




B.D.B.

Numero Uno I

Projektant okładkiPatrycja Zbroja

RedaktorGabriela Nowicka

© B.D.B., 2018

© Patrycja Zbroja, projekt okładki, 2018

Jak sobie poradzić, kiedy wszystko nagle wali ci się na głowę? Jak się połapać w nowej sytuacji i nie dać się zwariować? Nie wiesz? Tymek też nie ma pojęcia.

Jak nie powiedzieć za wiele, chcąc przekazać ogólny sens? Jak wskoczyć w związek i zachować przy tym trzeźwy umysł? Uno chciałby to wiedzieć.

Historia o zderzeniu dwóch na pozór różnych światów, które jednak wiele łączy.

ISBN 978-83-8126-610-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Słowo od autora

Drogi czytelniku! Nie wiem, jak ta książka dostała się w Twoje ręce, ale cieszę się, że tak się stało. Być może czytając ją odnajdziesz gdzieś pomiędzy kolejnymi wersami fragmenty, które staną się dla Ciebie ważne. Wiem, że ja takie znalazłam. Na pewno odnajdziesz tu radości i troski dnia codziennego, z jakimi zmagają się nie tylko bohaterowie, ale jakie do pewnego stopnia dzieli również każdy z nas.

Zaczynając tę książkę, zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że jest ona zaliczana do literatury LGBT. Historia tu przedstawiona posiada więc różne, mniej lub bardziej, tęczowe wątki, a wizja niehomofobicznego społeczeństwa tu przedstawiona jest nieco utopijna. Mam więc nadzieję, że nie zważając na nic, będziesz tak jak ja, minuta po minucie dzielił z bohaterami wzloty i upadki.

Całość historii i przedstawionych w niej zmagań chcę zadedykować przede wszystkim każdemu, kto stanął przed ciężkim wyborem, między swoją pasją, a pracą, szkołą, studiami czy zdrowiem. Pamiętajcie, że czasem trzeba trochę odpuścić, ale nigdy nie warto się poddawać.

Ponad to, chciałabym podziękować trzem osobom, które były ze mną niemal od pierwszego słowa, dzielnie poprawiając przecinki, wytykając błędy i motywując do dalszego pisania. Główną korektą tekstu zajęła się niezastąpiona Gabriela Nowacka, natomiast poprawność merytoryczną i dbałość o to, by oczy bohaterów pozostały w jednym kolorze przez całą książkę zapewnili Tomasz B. oraz Adrianna Boczkowska. No i oczywiście, niesamowitą, jedyną w swoim rodzaju i przykuwającą oczy okładkę zaprojektowała Patrycja Zbroja. Liczę na dalszą owocną współpracę ze wszystkimi.

W takim razie, zapraszam Cię, drogi czytelniku do rozpoczęcia naszej wspólnej przygody. Może spotkamy się gdzieś w połowie?

Nasze niedorzeczności

Oczywiście, że znałem tego dupka. Gdybym sam miał to określić, to aż za dobrze. Był bardzo pewny siebie, arogancki, zarozumiały i nie dbał o nikogo. Niestety był też cholernie przystojny, więc nie raz, nie tylko stała grupka fanów i fanek, piszczała w zachwycie, ale i moje własne, głupie serce, okazywało się zdrajcą i ściskało nieprzyjemnie na jego widok. Nie ważne, ile razy tłumaczyłem sobie, że ten próżny, sadystyczny kretyn jest kompletnie poza moją ligą i nigdy, ale to nigdy, sam bym się nie zdobył na zagadanie do niego, a poza tym przecież go nie znosiłem, to i tak nie mogłem od czasu do czasu odmówić sobie tych słodkich chwil, w których moje myśli nieświadomie odpływały w krainę fantazji, by za chwilę z hukiem powrócić. Zawsze wtedy prychałem pod nosem i kręciłem głową z niedowierzaniem. Jak mi, mi, mogło to przyjść do głowy? Totalna niedorzeczność, ot co!

Nie mogłem jednak nie zauważyć jego długich, kręconych ciemnoblond włosów zawsze luźno opuszczonych na ramiona ani tych jego oczu, które zawsze świeciły przekornym blaskiem. Ani tego, że zawsze podkreślał swoje ramiona i pośladki idealnie dopasowanymi ciuchami, które uwypuklały tylko jego idealną sylwetkę.

Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem go z okularami na nosie, w niedbale związanych włosach i starych dresach, jak siedział po turecku na krześle czytając jakąś książkę i gryząc zakładkę. Wyglądał rozbrajająco uroczo, ale… jak nie on. Nawet z tymi niedobranymi okularami i znoszonym ubraniem przykuwał uwagę. Dalej był przystojny, ale teraz nie emanował aurą pod tytułem „jestem bogiem seksu, wielb mnie”. Wokół niego magicznie tworzyła się taka ciepła, domowa atmosfera. Wyglądał na niesamowicie sympatycznego, normalnego chłopaka. Niestety chyba zagapiłem się na niego ciut za długo, ponieważ w pewnym momencie podniósł wzrok i spojrzał na mnie, unosząc pytająco brwi. Jego spojrzenie automatycznie stało się chłodne, a na jego ustach zagościł ironiczny uśmieszek.

— Znamy się czy coś? — rzucił po chwili. Byłem już tak zmęczony i tak zły po całym dniu, że nie wiedzieć czemu, obrzuciłem go zdegustowanym spojrzeniem od stóp do głów i prychnąłem głośno.

— Nie sądzę. Po prostu spędziliśmy kilka lat przypadkowo w tej samej przestrzeni, ale nie oczekuję od tej bandy kretynów, żeby ktokolwiek mnie kojarzył. — Pożałowałem tego od razu, gdy tylko powiedziałem to na głos. Trzeba było się nie odzywać i usunąć z drogi, gdy była szansa. Zanim zdążyłem się odwrócić i odejść, zobaczyłem tylko jak zamyka książkę i zdejmując okulary, przeciera zmęczonym gestem oczy.

— Siadaj, Tymek i daj spokój — rzucił tylko. Brzmiał na zmęczonego, ale nie był ani zdegustowany tym, że się do niego odzywam, ani zły za to, co powiedziałem przed chwilą.

— Skąd wiesz, jak się nazywam? — zapytałem kompletnie wprawiony w osłupienie.

— Jeszcze przed chwilą dostałem opierdziel, że go nie znam, a jak się przyznaję, to też mam dostać za to ochrzan? No wiesz! — zaśmiał się krótko i pokręcił głową rozbawiony. Chyba pierwszy raz słyszałem go tak naprawdę śmiejącego się. Serducho znów przez chwilę zabiło mi mocniej, ale zaraz otrząsnąłem się i usiadłem obok niego w dość niezręcznej ciszy.

— Co tak właściwie tu robisz? — zagadnął znienacka.

— Mógłbym ciebie zapytać o to samo — mruknąłem w odpowiedzi, nie za bardzo chcąc się zwierzać.

— Ale ja zapytałem pierwszy — odpowiedział szybko i wyszczerzył zęby z satysfakcją. Wzruszyłem na to ramionami i powiedziałem krótkie:

— Zwiedzam. — Nie wiedzieć czemu zaczął się śmiać w odpowiedzi.

— Wiesz, o tej porze to nie za bardzo jest co tu zwiedzać — wysapał wreszcie. — Tam masz toalety, tam wyjście, tam dyżurkę, a tam kilometry korytarzy — mówił wskazując palcem. — I to tyle. — Nie wiedząc, co robić skinąłem tylko głową. Stawałem się coraz bardziej zakłopotany.

— A ty? Co tu robisz? — zapytałem, żeby jakoś podtrzymać rozmowę. W odpowiedzi pomachał mi książką przed nosem.

— Czytam. Korzystam, póki zołza mnie jeszcze nie znalazła — powiedział ściszonym głosem i zachichotał. Nie mogłem wyjść z podziwu jak inny jest od tej wersji, którą znam na co dzień. — A powiedz mi, co robisz tutaj? Tak ogółem.

— Ja… — zająknąłem się lekko. Wydawał się być autentycznie zaciekawiony, ale nie wiedzieć czemu, jakoś nie chciałem się spowiadać z mojego pobytu. — Nie chcę o tym mówić.

— W porządku. Chociaż wiesz… Każdy tutaj ma chyba podobny powód — wzruszył ramionami i przez chwilę przyglądał mi się, przygryzając policzek.

— Pewnie tak… To ja tego… Nie będę ci przeszkadzał — powiedziałem wstając i kierując się w stronę schodów.

— Spoko. Mnie pewnie też zaraz przydybią i będę się musiał z pigułą kłócić — rzucił, skinąwszy głową. Nie wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć, zacząłem wracać do siebie, ale na schodach minąłem się z jedną z pielęgniarek dyżurujących. Zdążyłem tylko usłyszeć.

— Uno! No gorzej, jak z dzieckiem, a pomyślałby kto, że jesteś dorosły. Ile mam cię szukać? Wracaj natychmiast do sali, bo Bóg mi światkiem, skonfiskuję ci wszystkie te twoje tomiszcza! Zrozumiano?

— No już idę, już idę. Dałaby siostra raz spokój — jęknął umęczony. Zdążyłem tylko później zauważyć, że znika w drzwiach sali znajdującej się zaraz obok mojej. Nie wiem, czemu, ale miałem raczej złe przeczucia, co do tego wszystkiego. Mój pobyt tutaj i tak nie zapowiadał się różowo, a teraz mam wrażenie, że wszystko, co mogło pójść źle, właśnie poszło i zostałem uwięziony tu znowu, tym razem z Radkiem.

Moje (nie)wielkie sekrety

Następnego dnia widywałem go to tu, to tam, ale nie bardzo chciałem zaczynać z nim rozmowy. Nie nastawiałem się na to, że podczas tego pobytu w jakikolwiek inny sposób wejdę z nim w interakcję. Szybko jednak okazało się, że nie będzie mi dane unikać go w spokoju. Podczas porannej rehabilitacji zjawił się w gabinecie fizykoterapii, tryskając humorem.

— Uno! No nareszcie. Miałeś być już z pół godziny temu — skarciła go na wstępie fizykoterapeutka, ale odwzajemniła uśmiech, który jej posłał w międzyczasie.

— Wiem, wiem… Zaczytałem się po śniadaniu — zaśmiał się i mrugnął w stronę kobiety.

— Z tobą tak zawsze. Specjalne zaproszenie i trzy ponaglenia zanim się zjawisz. Następnym razem albo skonfiskujemy ci te książki, albo wstrzymamy dostawy. Zobaczysz! — Pogroziła mu palcem i wskazała głową na łóżko znajdujące się obok mojego.

— No weź, Aga. Nie zrobicie mi tego. — Machnął ręką. — Zanudziłbym się i wam cały boży dzień dupę truł.

— Tego bym nie wytrzymała, masz rację. Dobra, wiesz, co robić, ja ci zaraz pomogę tylko muszę przywołać kolegę do porządku. — Tu podeszła do mnie. — No dajesz, dajesz. W ogóle się nie starasz.

— Nie mam po co — odburknąłem, czując na sobie jej karcące spojrzenie, a także jego zaciekawiony wzrok.

— Nie masz po co? Czyś ty zgłupiał do reszty?! Możesz zyskać dni, tygodnie albo nawet miesiące! — żachnęła się oburzona fizykoterapeutka.

— Da pani spokój. Efekt będzie ostatecznie ten sam. Co mi da miesiąc w jedną czy w drugą stronę? — odpowiedziałem ponownie robiąc się zły. Za każdym razem, gdy przypomniałem sobie, że nie będę mógł chodzić, krew się we mnie gotowała.

— O co chodzi? — wciął się Radek z łóżka obok.

— Nie twój zasrany interes — wybuchnąłem po raz kolejny i zacząłem szykować się do wstania.

— Uno! Nie wtrącaj się — zganiła go kobieta, po czym przytrzymała mnie na łóżku. — A ty się tu nie unoś i wracaj do ćwiczeń. Nie obchodzi mnie teraz, że jesteś zły na cały świat. Za ten miesiąc będziesz pluł sobie w brodę, że czegoś nie zrobiłeś, kiedy jeszcze mogłeś. Będziesz robił to ćwiczenie, dopóki się nie zmęczysz, ot co. A, i jestem Agnieszka, a nie żadna pani.

— Tymek. I nie wiem, czy masz tyle czasu, bo to może trochę potrwać. — Spojrzałem na nią z ironicznym uśmieszkiem, ale gniew zaczął powoli ze mnie schodzić.

— Zobaczymy, zobaczymy — powiedziała. Widocznie nie doczytała, że jestem sportowcem. Miałem startować na następnych igrzyskach olimpijskich. Trzeba o wiele więcej, żeby mnie zmęczyć. Zorientowała się dopiero po pół godzinie, gdy wciąż leniwie powtarzałem to samo ćwiczenie nic sobie z tego nie robiąc. — Matko, naprawdę jesteś wytrwały. Wybitnie ciężki przypadek. Słuchaj, przy takiej kondycji to może jeszcze trochę potrwać, wiesz? Nic nie stanie się tak od razu.

— Możemy po prostu przyjąć, że nie chcę o tym rozmawiać? — westchnąłem i spojrzałem na nią błagalnie.

— Możemy. Oczywiście, że możemy. Tylko wiesz… Kiedyś musisz się z tym pogodzić. Nie będzie łatwo, ale unikanie tematu w niczym nie pomaga. Lepiej chyba przebrnąć przez to szybciej, niż udawać, że wszystko jest w porządku — powiedziała spokojnie. — Nie przekreślaj wszystkiego. Walcz. Za jakiś czas może się okazać, że jednak jest szansa.

— Aga, nie mam na to siły. Nie dziś — jęknąłem wstając powoli z łóżka. — Mogę już iść? Muszę zadzwonić.

— Idź, idź. Jak będziesz chciał pogadać, to wal. Posłucham — zapewniła mnie na do widzenia. Skinąłem głową i wyszedłem na korytarz. Zaszyłem się na szerokim parapecie pod jednym z najbardziej oddalonych okien i przez długą chwilę wpatrywałem się w telefon, nie mogąc się zebrać. Ostatecznie jednak wybrałem numer i wcisnąłem zieloną słuchawkę.

— Halo? Przybysz? No nareszcie! Nie ma cię na treningu! Czy ty sobie w kulki lecisz? Niedługo zawody, popierdoliło cię? — Na dzień dobry usłyszałem małą wiązankę.

— Dzień dobry, trenerze. Nie będzie mnie na treningu. — Tu wziąłem głęboki wdech i zebrałem się w sobie. — Przepraszam, że robię to w taki sposób, ale muszę złożyć rezygnację. Nie tylko z kadry.

— Co? Co ty odpierdalasz?! Na głowę upadłeś?! — Nie byłem pewny czy bierze moje słowa na poważnie, ale mimo to był wyraźnie wściekły.

— Trenerze, rzucam sport. Do następnych igrzysk będę mógł startować już tylko w paraolimpiadzie — powiedziałem cicho, ale śmiertelnie poważnie. Nie byłem skory do rozklejania się, ale musiałem przyznać sam przed sobą, że tylko kilka głębokich wdechów uchroniło mnie przed mokrymi oczami.

— Co się dzieje, Tymon? — Głos trenera zmienił się automatycznie. Teraz nie tylko potraktował mnie poważnie, ale zaczął się martwić.

— Wczoraj dowiedziałem się, że, za kilka miesięcy góra, nie będę mógł chodzić. Od jakiegoś czasu było takie podejrzenie, ale wczoraj wszystkie badania to potwierdziły. Jestem w szpitalu reumatologicznym w Sopocie na rehabilitacji, ale to co najwyżej może przedłużyć wszystko o kilka tygodni. Dziękuję za wszystkie lata współpracy.

— O kurwa, Tymon. Ale jak? — wydukał tylko osłupiały.

— Nie wiem, do ciężkiej cholery. Nie wiem. Nie jestem w stanie tego ogarnąć — powiedziałem zupełnie szczerze, będąc już na granicy frustracji. — Muszę kończyć, mam zaraz fizjoterapię. Do widzenia, trenerze.

— Trzymaj się, Przybysz. Walcz. Jesteś młody. Widzę cię u mnie, jak wrócisz. — Pewność w jego głosie sprawiła, że na chwilę sam zacząłem w to wszystko wierzyć. Niestety, tylko na chwilę. Zaraz po zakończeniu rozmowy wszystko powróciło do stanu sprzed niej. Znów nie wiedziałem, czy stoję, czy spadam, a jeśli spadam to gdzie lecę i kiedy osiągnę dno. Mieszanka silnych uczuć, wspomnień i jeden wielki mętlik w głowie na chwilę wyłączyły mi całkowicie zdolność odczuwania czegokolwiek. Aż do późnego popołudnia chodziłem jak na autopilocie. Pod wieczór znów zaszyłem się na jednym z parapetów, mając nadzieję na chwilę spokoju. Niedługo potem dosiadł się do mnie Radek. Długo milczeliśmy, aż w końcu zagadał.

— Co się dzieje, Tymek? Zawsze byłeś taki spokojny, a tu wczorajszy wybuch, potem dzisiejszy… To jak, powiesz, czemu tu jesteś? — zapytał cicho. Widać było, że nie chce mnie wkurzyć, ale nie mogłem pozbyć się narastającej we mnie irytacji.

— Słuchaj, Radek, nie wiem od kiedy my się tak dobrze znamy, żebyś oceniał mój charakter, ale na pewno nie znamy się na tyle, żebym ci się zwierzał, więc jakbyś mógł z łaski swojej spierdalać — rzuciłem, może nieco za ostro. Skrzywił się na to i pokręcił głową, ale z miejsca się nie ruszył.

— Ludzie chcą ci zwyczajnie pomóc, a ty, księciunio, rzucasz się jak gówno w betoniarce. Uspokój się i gadaj — odpowiedział stanowczo. Tego się nie spodziewałem.

— Nic nie wiesz. No bo co wielki bóg seksu i bożyszcz nastolatek, wielki chłodny książę z sarkazmem zamiast oręża, może wiedzieć o problemach maluczkich. Nie udawaj, że cokolwiek cię to obchodzi. To, że jakimś cudem znasz moje imię, nie znaczy jeszcze, że wszystko ci pięknie wyśpiewam. Nie wiesz o mnie kompletnie nic — zacząłem się nakręcać, sam nie wiedzieć czemu. Spojrzałem na niego wściekły, ale kompletnie zgłupiałem, kiedy zobaczyłem, jak patrzy na mnie z uśmieszkiem stanowiącym mieszankę ironii i pobłażliwej wyrozumiałości.

— Hmm… Spójrzmy. Nazywasz się Tymon Przybysz, masz dwadzieścia pięć lat, magistra z filologii angielskiej, poza tym znasz biegle hiszpański i niemiecki, i interesujesz się sportem. Niemal żadnych interakcji na uczelni, wysoka średnia, ale zawsze z komórką w ręku. Wystarczy? — zapytał na koniec unosząc wyzywająco jedną brew. Patrzałem się na niego kompletnie otumaniony.

— Skąd to wiesz? — wydukałem po chwili.

— Może nie wyglądam, ale jestem uważnym obserwatorem. Szczególnie, jeśli ktoś przykuje moją uwagę. Tobie się udało — powiedział wzruszając ramionami, jakby było to zupełnie normalne. — No, a teraz wyrzuć to z siebie. — Pod ostrzałem jego spojrzenia czułem się jak zwierzę przed maską samochodu. Szukałem ostatniej deski ratunku i w końcu coś mi zaświtało w głowie.

— Powiem cokolwiek tylko, jeżeli powiesz mi skąd wzięło się to, że wszyscy wołają na ciebie Uno i czemu wyglądasz i zachowujesz się inaczej — postanowiłem zagrać najbezpieczniejszą kartą. Byłem niemal pewien, że odpuści, ale on tylko odrzucił głowę do tyłu i jęknął przeciągle.

— Serio? Po co ci to? — Nagle zabrzmiał jak mały, nadąsany chłopiec i wtedy miałem pewność, że rozegrałem to prawidłowo. Uśmiechnąłem się chytrze i pokręciłem głową na znak, że nic więcej nie powiem. Po chwili ciszy rzucił jednak. — Dobra. Informacja za informację. Uno to skrót od mojego imienia.

— Co? Przecież wszyscy mówią na ciebie Radek. Jak to się ma do siebie? — Ściągnąłem brwi, patrząc na niego zdziwiony. Coś mi wyraźnie nie pasowało w tym, ale on tylko powtórzył mój gest. Westchnął ciężko i pokręcił głową na znak, że nic nie powie.

— Info za info — przypomniał.

— Biegam zawodowo. Filologia nie była mi do niczego potrzebna. Dostałem się do kadry narodowej — rzuciłem fragmentarycznie. Była to najbezpieczniejsza informacja.

— Wow. Tego się nie spodziewałem. Gratulacje. Faktycznie pobyt tutaj jest ci pewnie nie na rękę. — Wyglądało na to, iż uznał, że to wszystko, co mam do powiedzenia. Mogłem zostawić to tak, ale nie wiedzieć czemu, postanowiłem to wszystko pociągnąć dalej. Chyba zwyczajnie myśl o tym, co się dzieje, zaczęła mnie zjadać i musiałem to z siebie wyrzucić.

— No to jak z tym imieniem?

— Musiałeś, nie? — mruknął niezadowolony. — Nie śmiej się. Serio. Moi rodzice są ostro pieprznięci i mieli jakąś fazę na staropolszczyznę, więc nazwali mnie Unirad. Unirad Jasiński. Tragedia. Jakoś musiałem sobie z tym poradzić, więc zawsze tak zachachmęcę, że wszyscy wołają na mnie Jasiek od nazwiska albo Radek od końcówki imienia — mówił to, nie patrząc na mnie i chyba faktycznie oczekiwał, że zaraz parsknę śmiechem, ale nie widziałem ku temu powodu.

— Spoko. Imię, jak imię. Na pewno nie jest nudne. — Wzruszyłem niedbale ramionami, a on momentalnie spojrzał się na mnie wielkimi oczami, jakby słyszał to pierwszy raz w życiu. Po chwili odważyłem się dorzucić do kociołka kolejną informację. — Hmm… Miałem startować w najbliższych igrzyskach.

— Łoo… O matko, gratulacje! Ja pierdziele! Zajebiście! — Chyba nie dotarła do niego forma wypowiedzi, ale niedługo wszystko naprostuję, jak tylko rozprawię się z rosnącą mi gulą w gardle. — Wyglądam inaczej, bo jestem w szpitalu i mi się nie chce. Jaki jest sens zakładania niewygodnych soczewek i odstawiania się w dopasowane spodnie, jak mam chodzić na rehabilitację i przewalać się po łóżku? Jestem na to za leniwy.

— Brzmi logicznie — przyznałem krótko. Niestety teraz przyszła moja kolej na podzielenie się informacjami. Przymknąłem na chwilę oczy, a gdy je otworzyłem, odwróciłem głowę i nie patrząc na niego, zacząłem. — Za parę miesięcy nie będę mógł chodzić. Rzucam sport. Startować to będę mógł chyba tylko w paraolimpiadzie, ale tam sobie nie pobiegam. Nie na wózku. Rzucam wszystko, co kocham i to nie z własnego wyboru. A wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? Że gdy mój chłopak po kontuzji dowiedział się, że nie wróci już do tańca, to niemal go wyśmiałem, mówiąc, że to nie jest koniec świata. To jest pieprzony koniec świata! Nie byłem w stanie go wesprzeć, więc karma, głupia dziwka, najpierw odebrała mi jego, a teraz możliwość chodzenia. Jedyna słuszna opcja, co nie? Ukarać sukinsyna, bo nie umiał pomóc, kiedy był potrzebny — tu urwałem, zdając sobie sprawę z tego, co powiedziałem.

Nasze nieopatrzne zderzenie

Nie chciałem mówić tak dużo. Nigdy. Nikomu. Na pewno nie jemu. Wstałem szybko i chciałem odejść, zniknąć tak szybko, jak tylko było to możliwe. Zanim zdążyłem zrobić chociaż krok, on pociągnął mnie za rękę i przyciągając do siebie, przytulił mocno. W pierwszym odruchu próbowałem się wyrwać, ale nie udało mi się. Po chwili stałem sztywny, jak kłoda w jego objęciach, dopóki nie usłyszałem szeptu tuż przy moim uchu.

— Tymek, nie uciekaj. — Jego głos był ciepły, kojący i było w nim coś, czego nie potrafiłem rozszyfrować, ale co skutecznie rozstroiło mnie do reszty i wczepiając się w niego kurczowo, rozpłakałem się jak dziecko. Musiałem wyglądać żałośnie, ale nie byłem w stanie nic z tym zrobić. — Przykro mi. Z powodu biegania i twojego chłopaka. Naprawdę mi przykro. Wypłacz się spokojnie, każdy czasem tego potrzebuje. Nie jesteś z tym wszystkim sam, okej? Porozmawiamy o tym, jak się trochę uspokoisz — powiedział cicho i poczułem jak jego wargi składają delikatny pocałunek na mojej skroni. Było w tym geście tyle czułości, że rozsypałem się jeszcze bardziej. Nie wiedziałem, że było to możliwe. Od śmierci Grzesia nie pozwalałem sobie na żadne czułości. Przestałem wierzyć, że na nie zasługuję. Stojąc tak, nie wiadomo ile, zacząłem się uspokajać. Gdy mój szloch przeszedł w płacz, a następnie w zwykłe pociąganie nosem, Radek zaczął głaskać mnie po plecach i kołysać delikatnie.

— No już, już. Teraz powoli i spokojnie, a najlepiej od początku. Co się stało? — Przez chwilę zapatrzyłem się w te jego wszystko rozumiejące oczy i nie mogłem zebrać się w sobie, żeby zacząć, ale w końcu westchnąłem i zacząłem opowiadać.

— W liceum miałem chłopaka. Tańczył i był w tym naprawdę dobry. Niestety dorobił się kontuzji i na tym skończyła się jego kariera. Lekarze mówili mu, że już nie ma szans, że nie będzie więcej tańczył. Twierdzili, że to cud, że jakoś chodzi, ale on był uparty. Kochał to i kiedy utracił możliwość, załamał się. Ja biegałem i, co prawda, nie wyobrażałem sobie życia bez biegania już wtedy, ale jakoś nie byłem w stanie pojąć, czemu dla Grześka to wszystko to nagle koniec świata i zwyczajnie zbagatelizowałem jego problem, zamiast go w tym wszystkim wspierać. Powiesił się. Wszedłem do niego do pokoju i zobaczyłem, jak wisi. Niezapomniany widok — zażartowałem cierpko. — Stracił to, co kochał, a ja straciłem jego. Długo się nie mogłem pozbierać… Niedawno dowiedziałem się, że coś jest nie tak z moimi nogami. Wczoraj dostałem potwierdzenie. Nie będę chodził. Ironio losu. Zostałem skazany na to samo, co on. Nie mam chyba tylko tyle odwagi, żeby zrobić to samo… Choć czasem przechodzi mi to przez myśl — ostatnie zdanie wypowiedziałem szeptem, ale Radek i tak je usłyszał i automatycznie dostałem w policzek.

— Ani mi się waż o tym myśleć. Niczym sobie nie zasłużyłeś na to, przez co teraz przechodzisz. Rozumiesz mnie? To, że nie byłeś w stanie mu pomóc, to nie była twoja wina. Nie wiedziałeś, że sobie coś zrobi. Nie mogłeś tego wiedzieć. — Z każdym wypowiedzianym słowem nakręcał się coraz bardziej i usilnie starał się patrzeć mi w oczy, czego ja z kolei wolałem unikać.

— Ja… Nie wiem. Wciąż nocami śni mi się jego twarz. Wciąż, gdy zamykam oczy widzę go wiszącego w jego pokoju… Nie jestem w stanie się tego pozbyć. Po prostu nie umiem. Mogłem coś zrobić. Wiem, że mogłem. Tylko… Tylko nie wiem, co. A teraz…? Rozumiem go aż za dobrze — powiedziałem szczerze, wciąż starając się unikać jego spojrzenia, ale po chwili poczułem jego dłoń na swoim policzku i zmusił mnie do tego, bym spojrzał mu w oczy. Jego wzrok był stanowczy, ale ciepły.

— Tymek, uspokój się. Nic nie mogłeś zrobić. Nie myśl nawet o tym, żeby próbować czegoś podobnie głupiego. Jeżeli będę miał chociaż cień podejrzenia, że coś jest nie halo, to uwierz mi, będę spał z tobą w jednym łóżku i chodził za tobą do kibla. — Mimo wciąż zebranych w kąciku łez, parsknąłem cichym śmiechem, na co on tylko pokręcił głową. — Ty się tu teraz nie śmiej, ja jestem w stu procentach poważny, ot co! Słuchaj, powiedzenie tego na pewno nie było dla ciebie łatwe, ale chcę, żebyś wiedział, że nie jesteś sam. Wiesz… Każdy ma jakieś sekrety — to mówiąc, cofnął rękę i po chwili wahania, zdjął frotki, które miał na nadgarstkach i podwinął rękawy. Moim oczom ukazały się dość wyraźne, wypukłe blizny ciągnące się wzdłuż przedramion. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że zawsze miał długi rękaw lub frotki czy bransolety.

— Ale… Ale… Co się…? — zacząłem się jąkać, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Niepewnie wyciągnąłem rękę i delikatnie przejechałem palcami po najgłębszych bliznach. Pozwolił mi na to, w ciszy obserwując moją reakcję.

— Niewiele osób je widziało. Zazwyczaj dobrze się ukrywam. W każdym razie… Uwierz mi, nie warto. — Ból, jaki dało się usłyszeć w jego głosie, zdecydowanie mnie otrzeźwił. Nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale podniosłem jedną z jego rąk do ust i złożyłem delikatny pocałunek na jednej z blizn. Ta chwila nagle stała się bardzo intymna. Jeszcze przez moment milczeliśmy, aż zdecydowałem się przerwać tę ciszę.

— Co się stało? — powiedziałem przyciszonym głosem, patrząc na niego i wciąż nie wypuszczając jego ręki z dłoni. Tym razem role się odwróciły. To ja usilnie starałem się złapać jego spojrzenie, a on tego unikał.

— Możemy to zostawić na inny raz? — zapytał z nadzieją w głosie i w końcu na mnie spojrzał. Westchnąłem ciężko, ale pokiwałem głową, na co na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga.

— Jasne, że tak. Nie zmuszę cię do zwierzeń — powiedziałem łagodnie. Jakim cudem dotarliśmy do tego momentu? Jeszcze przed chwilą to ja siedziałem wściekły na cały świat i nie chciałem z nikim rozmawiać.

— Dzięki. Powiem ci. Obiecuję. Tak jakby wiszę ci to, po twoich zwierzeniach. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby to sobie jakoś logicznie poukładać. Nie rozmawiałem o tym z nikim, więc nie wiem nawet, co miałbym powiedzieć — zmieszał się trochę i przez chwilę intensywnie o czymś myślał wpatrując się w nasze ręce ze ściągniętymi brwiami, po czym potrząsnął głową, jakby chciał coś od siebie odgonić. Ostatecznie spojrzał się na mnie, a na jego ustach zagościł słaby uśmiech. — Wiesz, wszystko się ułoży. No bo przecież, w końcu jakoś musi. Póki co, walcz. Nie poddawaj się, tylko walcz. Nie rezygnuj ze sportu ani z treningów. Może nie uda ci się wystartować w olimpiadzie, a może, jeżeli będziesz równolegle do treningów przychodził na rehabilitację, to jakoś do tego czasu dociągniesz? Nic nie jest przesądzone. No bo, jeżeli się poddasz teraz, to co ci pozostanie?

— Stwierdzam, że nie lubię, jak masz rację. Nie wiem, ile czasu mi zostało, ale chyba faktycznie, nawet gdybym chciał, to bym nie umiał przestać. Nie wyobrażam sobie tego. Dziękuję. Naprawdę. Potrzebowałem tego — spojrzałem na niego z autentyczną wdzięcznością i o mało serducho mi nie stanęło, gdy posłał mi w odpowiedzi jeden ze swoich uśmiechów.

— Nie masz za co. Zawsze do usług — odpowiedział szybko. — To ten, mówisz, że miałeś chłopaka?

— Aa… Tak. Miałem. — Nigdy nie ukrywałem się za bardzo z moją orientacją, ale jego przenikliwe spojrzenie sprawiło, że poczułem się trochę nieswojo.

— I teraz jesteś wolny, z tego co wywnioskowałem? — drążył temat, unosząc sugestywnie brwi i wpatrując się wciąż w moją rękę trzymającą go za nadgarstek. Dopiero teraz zorientowałem się, że wciąż go trzymam i szybko cofnąłem dłoń, rumieniąc się cały. Kurde, nie pamiętam, kiedy ostatnio zrobiłem się tak czerwony.

— Ja tego… Znaczy… — Zacząłem się nieskładnie tłumaczyć, patrząc się wszędzie, tylko nie na niego, ale odpowiedział mi jedynie jego chichot, który po chwili przerodził się w szczery, niepowstrzymany śmiech. Był tak zaraźliwy, że wkrótce dołączyłem do niego. Kiedy się uspokoiliśmy, on tylko przekrzywił głowę i spojrzał na mnie przygryzając policzek, a ja, wciąż nieco speszony, zagadnąłem. — Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. — W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i pokręcił głową, ale wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku, więc czując się nieswojo pod jego spojrzeniem, zagadnąłem ponownie. — No co?

— Nie, nic. Dobrze wiedzieć, że jesteś wolny. Jesteś w moim typie — powiedział, jak gdyby nigdy nic, a ja cieszyłem się, że siedzę, bo inaczej chyba bym się przewrócił.

— C… co? — wydukałem zszokowany.

— Oj, przestań. Nie mów, że się tego nie spodziewałeś. — Machnął ręką wyraźnie rozbawiony, a ja tylko pokręciłem głową.

— Ty nie jesteś hetero? — wydusiłem gapiąc się na niego otwarcie. Dopiero po chwili doszło do mnie, jak głupio to w tym momencie zabrzmiało.

— Oczywiście, że nie — powiedział to takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i do tego powszechnie znana. — Nie wiedziałeś?

— Nie miałem pojęcia. Widywałem cię tylko z dziewczynami, więc jakoś nigdy się nie zastanawiałem nad tym — przyznałem szczerze. To, że sam chętnie dobrałbym mu się do spodni, to jeszcze nie znaczy, że kiedykolwiek posądzałem go o to, że on chętnie dobrałby się do moich.

— Jestem panseksualny, a to, że te dzikie stada blondynek latają za mną wszędzie, to już nie jest mój problem — wydał z siebie podirytowane sapnięcie.

— Dobrze, już spokojnie. Dla mnie bomba. Ja tam jestem zwykłym gejem. Nic niezwykłego. — Wzruszyłem ramionami. Atmosfera między nami stała się luźna i było całkiem miło. Nie spodziewałem się, że będę w stanie tak z nim rozmawiać.

— Marudzisz. Mogę czegoś spróbować? — Spojrzał na mnie pytająco i przygryzł wargę w oczekiwaniu.

— Ee…? Jasne. Próbuj. — Nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać, więc tylko wzruszyłem ramionami, zgadzając się od razu. Po chwili, zaskoczony, poczułem jego wargi na swoich.

Nasze roztargnienie

Tego się nie spodziewałem. Tak dawno nie miałem żadnego partnera, że w pierwszej chwili się spiąłem i nie bardzo wiedziałem, co mam robić, ale powoli oswajałem się z tym uczuciem. Zacząłem niepewnie oddawać pocałunki, wciąż nie wierząc w to, co się dzieje. Radek mnie całował. On całował mnie. Z każdym kolejnym pocałunkiem stawaliśmy się obaj bardziej pewni, bardziej natarczywi, tak więc w momencie, w którym znalazła nas jedna z pielęgniarek, byliśmy tak pochłonięci tym wszystkim, że nie usłyszeliśmy jej, dopóki nie chrząknęła wystarczająco głośno, stając obok nas. Z trudem odkleiliśmy się od siebie i dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, że moje dłonie były wplecione w jego włosy, a jego znajdowały się niebezpiecznie blisko moich pośladków.

— Nieładnie, chłopcy! Wiecie, ile was szukałam? Spuścić was na chwilę z oka i co? — Starała się wyglądać na złą, ale po jej oczach widać było, że usilnie powstrzymuje się przed zarzuceniem nas milionem pytań. — No, sio. Do sali. Byle własnych. Ale mi już!

— Już idziemy, obiecuję. — Radek uśmiechnął się w odpowiedzi. Wciąż miał wypieki na twarzy i opuchnięte wargi, a do tego przekrzywione okulary i zmierzwione włosy. Wyglądał uroczo. Po prostu uroczo. Aż nie mogłem się na niego napatrzeć.

— No, powiedzmy, że wam wierzę. Nie naróbcie hałasu, jak będziecie wracać — rzuciła tylko oddziałowa i udała się do dyżurki. Gdy tylko oddaliła się na bezpieczną odległość, spojrzeliśmy po sobie i nie wiedzieć czemu, wybuchliśmy śmiechem, jak na komendę.

— No to na czym stanęło? — zapytał patrząc na mnie wymownie.

— Na tym, że mamy iść spać — powiedziałem, udając powagę, a on w odpowiedzi wykrzywił się i sapnął zirytowany.

— No wiesz, co… — jęknął i spojrzał na mnie naburmuszony. Wyglądał tak rozbrajająco uroczo, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Pochyliłem się i cmoknąłem go szybko w usta.

— Robisz się uroczy, jak się tak nabzdyczasz, wiesz? — Uśmiechnąłem się, ale on tylko wykrzywił się w odpowiedzi i spiorunował mnie wzrokiem. — Oj, no daj spokój. Zdecydowanie wolę twoją szpitalną wersję od tego, co widywałem na co dzień.

— Nie mów nikomu, ale ja też — westchnął, ale wreszcie odwzajemnił mój uśmiech. — Wiesz, jak się weszło między wrony, musisz krakać, jak i one. Na co dzień już nie bardzo mam wyjście. Tu nie muszę się pilnować ani udawać. Dobra, czas się zbierać, bo nas zaraz prześwięcą. Wpadnij do mnie jutro rano do sali, jeszcze przed zabiegami, co? — powiedział wstając i przeciągając się, po czym pociągnął mnie za rękę tak, żebym podążył w ślad za nim. Wkrótce pożegnaliśmy się jeszcze jednym, małym buziakiem i obaj położyliśmy się spać.

Długo nie mogłem zasnąć, myśląc o tym, co się stało. Jakim cudem w ogóle doszliśmy do takiego momentu, jak przed chwilą? To było tak nieprawdopodobne, że sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Gdy wstałem rano, moje myśli automatycznie powędrowały w jego stronę, ale doszedłem do wniosku, że nie mam nawet pojęcia, jak się teraz przy nim zachować. Nagle dopadł mnie strach. Co, jeżeli on po prostu wróci do bycia tym Radkiem, którego znam i teraz, jak już dostał, co ode mnie chciał, po prostu mnie wyśmieje i na tym się skończy cała ta przygoda? Moje obawy powiększyły się tylko, gdy nie zobaczyłem go na śniadaniu, ale postanowiłem spróbować zajrzeć do niego do sali przed fizykoterapią tak, jak prosił. Nie miałem nic do stracenia. Zastałem go z nosem w książce. Zdawał się zapomnieć o całym bożym świecie. Zapukałem delikatnie w futrynę i zobaczyłem, jak podnosi nieobecny wzrok i przez chwilę patrzy się na mnie bez zrozumienia. Dopiero po chwili zorientował się, kim jestem i co tu robię, więc włożył do książki zakładkę i odłożył ją na stolik obok łóżka, po czym przeciągnął się i spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Cześć — zagadnąłem, czując się trochę nieswojo.

— Hej, hej, właź i siadaj, a nie stoisz tak w tych drzwiach. — Pokiwał na mnie ręką i usiadł w siadzie skrzyżnym, żeby zrobić mi trochę miejsca. Dość niepewnie podszedłem i usiadłem na brzegu jego łóżka, na co on pokręcił głową i zaśmiał się krótko. — Ja nie gryzę. No, tylko trochę, ale wczoraj nie protestowałeś. Jak się dzisiaj czujesz?

— Dobrze, zaskakująco dobrze — odpowiedziałem tylko na zadane pytanie, resztę pomijając głębokim milczeniem. — Nie widziałem cię na śniadaniu.

— Ja tego… Zawsze jem śniadanie sam. Nigdy na stołówce — zmieszał się wyraźnie, ale zaciekawił mnie ten temat.

— Jak to? Czemu? — zapytałem więc, patrząc się na niego z zainteresowaniem, ale on tylko westchnął i przygryzając wargę, spojrzał na mnie zrezygnowany.

— To jest część tego, co jeszcze mam ci powiedzieć. Możemy zostawić to na wieczór? Długo wczoraj o tym myślałem i już chyba wiem, jak mam to powiedzieć, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, okej? — zapytał z nadzieją w głosie.

— Jasne. Wiesz, że nie musisz mi niczego mówić, prawda? Nie chcę zmuszać cię w żaden sposób do zwierzeń ani do mówienia czegoś, co jest dla ciebie niewygodne — zapewniłem go szybko, lustrując spojrzeniem jego reakcję, ale on tylko pokręcił w odpowiedzi głową i po chwili rzucił.

— Wiem. Wiem, ale muszę z kimś w końcu o tym pogadać, a tobie chyba będzie najłatwiej powiedzieć i wydaje mi się, że jako jedyny chcesz słuchać. Może nawet nie będziesz mnie za bardzo oceniał — dodał z nadzieją w głosie.

— Nie będę. Obiecuję — zapewniłem go ponownie, ale w odpowiedzi uśmiechnął się smutno.

— Tego nie wiesz. Nie obiecuj z góry, bo raczej tego nie dotrzymasz. — Tu zamilkł na moment, po czym uśmiechnął się do mnie. — Dość tych ponurych tematów, noc jest lepsza na takie rzeczy. Wiesz, że już jesteśmy spóźnieni do Agi?

— O cholera! Faktycznie, wstawaj. Biegusiem! — Poderwałem się na równe nogi i pociągnąłem go za sobą, po czym puściłem jego rękę i pobiegłem do pokoju od fizykoterapii.

Kiedy tam wbiegłem, było kilka minut po planowanym rozpoczęciu mojej rehabilitacji, więc uznałem, że nie ma tragedii. Nie zdążyłem się nawet zmęczyć, ale chwilę po mnie do pomieszczenia wpadł zdyszany Radek i przez długi czas nie mógł złapać oddechu, a gdy tylko mu się udało jakoś ustabilizować oddech, wycelował we mnie palec i fuknął.

— Pieprzony olimpijczyk. Nie wszyscy są tu, kurde, sportowcami. Następnym razem tak ci dupę skopię. — Tu zrobił przerwę na głębszy oddech, po czym spojrzał na rehabilitantkę. — Dzisiaj nie potrzebuję fizykoterapii, bieganie za nim wystarczy mi do końca tygodnia.

— Dwójka wariatów — skomentowała krótko Agnieszka i popędziła nas w kierunku przyrządów, po czym odwróciła się do mnie. — No to jak tam dzisiaj, lepiej?

— Dużo lepiej. Dzięki. Słuchaj, mam do ciebie mały romans. — Uśmiechnąłem się i puściłem do niej oczko, na co ona tylko się zaśmiała i przewróciła oczami, ale w końcu spojrzała na mnie wyczekująco. — Potrzebuję dobrego zestawu ćwiczeń. Muszę jak najdłużej to wszystko przeciągnąć. Nie wiem, czy mi się uda, ale chcę spróbować. Jestem kandydatem na następne Igrzyska Olimpijskie. Było duże prawdopodobieństwo, że zostanę wybrany, ale teraz wszystko stoi pod wielkim znakiem zapytania. Może, jeżeli będę miał dobrze dobrane ćwiczenia, to jakoś dotrwam? To byłoby piękne zakończenie kariery biegacza.

— Igrzyska… Co? — Kobieta wybałuszyła na mnie oczy. Chwilę to trwało, zanim odzyskała mowę i zaczęła zbierać fakty do kupy. — Nie mam tego w twoich aktach. Cholera! Gratuluje! Słuchaj, do jutra opracujemy ci pełny plan zabiegów i ćwiczeń do robienia tu i w domu. Normalnie pewnie byłyby małe szanse, ale skoro jesteś przyszłym olimpijczykiem… Twoje mięśnie i kondycja na bank dużo pomogą. Myślę, że to się może udać. Nie mogę ci nic obiecać, ale jeśli się postarasz, to jeszcze trochę pobiegasz — powiedziała wyraźnie podekscytowana.

— Dzięki. — Uśmiechnąłem się tylko i kontynuowałem ćwiczenia, ale za chwilę poczułem delikatne pukanie na ramieniu. Odwróciłem głowę w tę stronę i zobaczyłem, że to Radek wychyla się i szczerzy do mnie, jak głupi do sera.

— No stary, masz przesrane. Teraz Aga żyć ci nie da. Gwarantuję — powiedział z nutką złośliwości w głosie, ale tylko przewróciłem oczami.

— Radek, jestem sportowcem. Lubię się męczyć. No i chcąc, nie chcąc, chyba tego potrzebuję — powiedziałem, zbywając go, na co on tylko mrugnął do mnie i powiedział przyciszonym głosem.

— Znam lepszy sposób na to, żeby cię zmęczyć. — Słysząc to, mimowolnie zarumieniłem się trochę i pokręciłem głową z niedowierzaniem. On był niemożliwy.

— Cicho siedź, zbereźniku — rzuciłem przyciszonym głosem.

— Zbereźniku? — udał zdziwionego. — Głodnemu chleb na myśli. Ja myślałem o skakance itp.

— Uch, ty! — Zmierzyłem go spojrzeniem i zaczerwieniłem się bardziej.

— Uno! Nie dokuczaj koledze — pogroziła mu palcem Agnieszka, stając przed nami.

— Ja? Ja przecież nic nie robię. To on jest jakiś dziwny. — Wyszczerzył się w odpowiedzi chłopak i zrobił niewinną minkę.

— Tak, tak, jasne. Już ja wiem, że z ciebie jest dobry terrorysta — odpowiedziała szybko Aga i ponownie grożąc mu palcem, odeszła do innych pacjentów, zostawiając nas chichrających się pod nosem. Niemal do końca fizykoterapii nie byliśmy w stanie się uspokoić. Następne zabiegi mieliśmy jednak osobno, więc każdy z nas poszedł w swoją stronę. Zanim zdążyliśmy się jednak rozstać, odwrócił się do mnie i lekko zmieszany rzucił.

— Nie mam nikogo innego na sali. Wpadnij do mnie wieczorem, to wtedy pogadamy.

— Jasne. Nie ma sprawy. Będę jakoś po kolacji, okej? — zapytałem szybko, zerkając na zegarek. Gdy podniosłem na niego wzrok, wyglądał dość niepewnie, ale wreszcie, po chwili wahania, skinął głową.

— Jasne. Wpadaj — rzucił cicho i szybko się oddalił. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego jeszcze przez chwilę. Po co w ogóle zgadzał się na tę rozmowę, jeżeli wyraźnie nie czuł się z tym wszystkim komfortowo? To pytanie i jego mina, pozostały ze mną do końca dnia.

Jego opowieści

Kręciłem się niepewnie pod gabinetem fizykoterapii i zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze robię. Z jednej strony nie bardzo chciałem o tym z kimkolwiek rozmawiać, a z drugiej mogłem potwierdzić kilka informacji i dowiedzieć się więcej, a to stanowiło zdecydowanie duży plus. Nie lubiłem nie wiedzieć na czym stoję. Wreszcie zebrałem się w sobie i zapukawszy cicho, wszedłem do środka. Aga siedziała przy komputerze, coś uzupełniając. Kiedy podniosła wzrok i zobaczyła, że stoję w drzwiach uśmiechnęła się i skinęła na mnie, żebym wszedł do środka. Wiecznie albo się śmiała, albo uśmiechała. Aż dziw, że nie narzekała na ból policzków. Podszedłem do niej dość niepewnie.

— Cześć, wchodź i siadaj. Uzupełniam dane pacjentów, ale już kończę — rzuciła lekko, wciąż patrząc w ekran.

— Jeżeli przeszkadzam, to mogę przyjść kiedy indziej — zacząłem zmieszany, przysiadając na brzegu jednego z krzeseł naprzeciwko niej.

— Nie, nie. O, już skończyłam. No to mów, czego dusza pragnie? — zapytała patrząc na mnie zachęcająco.

— Chciałem porozmawiać o mojej chorobie, rehabilitacji i o sporcie — odpowiedziałem szybko.

— Wiesz… Nie ma sprawy, tylko musisz zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy. Ja tak naprawdę nie wiem, co ci jest. W karcie mamy tylko zalecenia, wskazówki i kilka podstawowych informacji. Nawet tego, że uprawiasz sport zawodowo nie było, chociaż definitywnie powinno, ale jeżeli potrzebujesz pomocy, to pomogę jak umiem i doradzę.

— Jasne, dziękuję. Po prostu wczoraj poczytałem trochę o mojej chorobie i… — Tu mi przerwała.

— Stój. Wujek Google nie jest dobrym lekarzem, więc jeżeli naczytałeś się tych wszystkich negatywnych komentarzy i przyleciałeś się uspokoić, to stój. Nie zawsze wszystkie informacje są prawdziwe — zapewniła mnie.

— Nie, tak właściwie, to dokładnie odwrotnie — odpowiedziałem lekko i rozsiadłem się wygodniej. — Z tego, co wyczytałem, wynika, że nie jest tak źle, jak mnie lekarz straszył i chcę to potwierdzić.

— O, a to nowość. Dobra, no to mów wreszcie, co to i wtedy postaram się coś doradzić.

— Becker. Znaczy dystrofia mięśniowa Beckera — powiedziałem z ciężkim sercem.

— Kiedy wykryta i jakie wyniki?

— Wyniki póki co dobre, wykryta dwa dni temu, podejrzenia od kilku miesięcy — uzupełniłem informacje, a ona tylko prychnęła.

— Chłopie, nic mi więcej nie potrzeba. Masz przed sobą jeszcze dobrych kilka lat, jak sądzę. Wiesz, choroba jest nieprzewidywalna. Ciężko określić jaki w twoim przypadku będzie miała przebieg, ale mimo to są różne czynniki, które pozwalają na jako–takie przypuszczenia. W twoim przypadku kariera sportowca i kondycja, która za tym idzie bardzo dobrze rokują. Myślę, że możemy spokojnie założyć, że dotrwasz do Igrzysk w dobrej kondycji.

— To chciałem usłyszeć. — Wypuściłem głośno wstrzymywane powietrze i uśmiechnąłem się lekko. — Dzięki. Myślisz, że wystarczy rehabilitacja i treningi? Chcę zrobić z tych Igrzysk piękne zakończenie kariery. Wiem, że nie będę miał już okazji powtórzyć tego wyniku, więc chcę, aby był jak najlepszy.

— Powinno wystarczyć, ale dbaj o siebie. Żadnych fajek, najlepiej ograniczyć alkohol i fast–foody. Wiem, że pewnie słyszysz to co chwilę od trenera, ale teraz to szczególnie ważne. Musisz być w ogólnie dobrej kondycji. Wtedy wszystko jeszcze przez jakiś czas powinno grać. Tylko wiesz…

— Tak, wiem — przerwałem jej. — Nie możesz mi niczego obiecać. Samo to, że mam szansę, to już dla mnie dużo. Niechętnie muszę ci przyznać rację. Lepiej, żebym się starał.

— No widzisz! Rehabilitant prawdę ci powie — zaśmiała się, a potem zerknęła na zegarek i zrobiła wielkie oczy. — Nie chcę cię wyganiać, ale od dziesięciu minut powinnam prowadzić rehabilitację z panem Staszkiem, a jeszcze po niego nie poszłam. Wpadaj, jak coś. Jestem do dyspozycji.

— Dzięki. Tego mi było trzeba. Ja też lecę dalej. Mam dziś jeszcze trochę tego wszystkiego — odpowiedziałem zrezygnowany, po czym rzuciłem szybkie cześć wychodząc z pomieszczenia i kierując się kilka gabinetów dalej.

Z tego wszystkiego każda godzina dłużyła się niemiłosiernie, a co dziwniejsze, aż do wieczora, nie zauważyłem Uno ani razu. Moją uwagę przykuło też to, że nie było go na żadnym z posiłków na stołówce. Nie wchodząc w żadne zbędne interakcje z resztą pacjentów, piorunem skończyłem jeść kolację i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku naszych sali. Gdy dotarłem pod jego drzwi, zawahałem się chwilę. Stałem niepewnie, nie mogąc się zdecydować, czy powinienem wejść od razu, czy jednak wycofać się z tego. Ciekawość szybko zwyciężyła. Chociaż wstyd się przyznać, to zżerała mnie chęć dowiedzenia się, co tak naprawdę się dzieje. Zawiesił mnie w takim punkcie, że chyba każdy umierałby z ciekawości.

Stanąłem więc w drzwiach i spojrzałem na niego. Siedział po turecku na łóżku. Miał na sobie te same luźne dresy, co rano, ale założył do tego zwykłą koszulkę z krótkim rękawem. Nic nie osłaniało dziś jego rąk. Musiałem przyznać, że był to do tego stopnia niecodzienny widok, że aż wydawało się, że w tym wszystkim coś jest nie tak. Obok jego łóżka, na szafce stał talerzyk z czymś, co mogłoby przypominać kanapkę, gdyby nie było pokrojone na tak nieludzko małe kawałeczki. Radek zaś wpatrywał się w jeden punkt na ścianie i zdawał się kompletnie nie zauważać mojej osoby. Nie mogłem powiedzieć, że jego twarz nic nie wyrażała. Wręcz przeciwnie. Było na niej tyle emocji, że aż ciężko było je od siebie odseparować. Być może to ja wcale nie chciałem ich odseparowywać, bo okazać by się mogło, że nie jestem w stanie znieść tego, co się za nimi kryje. Mimo to stałem tu teraz i wiedziałem, że zaraz poznam go od strony, od której nikt go jeszcze nie zna. Z jednej strony byłem zadowolony, ale z drugiej, coś mówiło mi, że to nie będzie łatwe dla nas obu. On jednak cierpliwie zniósł mój wczorajszy wybuch, więc ja też czułem się w obowiązku być tu dla niego, kiedy on wyraźnie tego potrzebował. Podszedłem bez słowa i usiadłem na jego łóżku, czując, jak żołądek ściska mi się nieprzyjemnie. W końcu mnie zauważył i spojrzał mi w oczy z mieszanką rezygnacji, zdenerwowania i, o zgrozo, strachu. Wziąłem go ostrożnie za rękę i pogładziłem kciukiem po dłoni.

— Co się dzieje, Radek? — zapytałem cicho, a on przełknął głośno ślinę i spuścił wzrok na nasze ręce.

— Denerwuję się — wykrztusił.

— Widzę właśnie. Nie musisz mi nic mówić, wiesz o tym? Jeżeli chcesz, to cię wysłucham i nie będę niczego przyspieszał, ale wszystko zależy tu od ciebie — powiedziałem łagodnie. W odpowiedzi skinął głową i przez chwilę w sali panowała niezręczna cisza.

— To trudniejsze niż myślałem, ale chcę w końcu to z siebie wyrzucić. Wybacz, że trafiło na ciebie — odparł jeszcze ciszej, o ile w ogóle było to możliwe.

— Nie przepraszaj. Ty wczoraj dzielnie zniosłeś mój wybuch. Gwarantuję, że zostanę tu tak długo, jak będziesz potrzebował. Nie spiesz się. Może zjesz kolację na spokojnie, odstresujesz się trochę, a ja poczekam? — zagadnąłem, ale on momentalnie się spiął i szybko pokręcił głową.

— Nie jestem głodny. Jak się stresuję, to jem zdecydowanie mniej — odpowiedział, spoglądając nerwowo w stronę talerza. Coś mi w tym geście nie pasowało, więc przez chwilę wpatrywałem się w niego ze ściągniętymi brwiami, a on jakby skurczył się w sobie. Przygryzł nerwowo policzek i westchnął głośno. — Okej, chyba wiem, od czego zacząć. Mam tylko jedną prośbę. Nie przerywaj mi. Jeżeli się zatnę, rozkleję albo cokolwiek, to po prostu poczekaj. Inaczej w ogóle przez to nie przebrnę.

— Jasne. Postaram się — zapewniłem go, ale jego stres zaczął mi się udzielać do tego stopnia, że głos mi zadrżał.

— Moi rodzice są rozwiedzeni. Nic dziwnego w tych czasach. Ot, nie zgrali się. Tylko, że podczas rozwodu zaczęli ostro ze sobą walczyć o wszystko. Liczyła się każda złotówka i centymetr kafelka. Wszystko, poza mną. Byli młodzi. Ja miałem może z siedem lat, a oni byli ledwo po trzydziestce. Każde z nich chciało zacząć nowe życie. Dziecko okazało się zbędnym bagażem, więc przerzucali mnie to tu, to tam. Czasem byłem z matką, czasem z ojcem, czasem z dziadkami… Po śmierci dziadków nie mieli mnie za bardzo, gdzie podrzucać, więc spędzałem dużo czasu po świetlicach, a potem włócząc się, gdzie popadnie. Nie wyobrażasz sobie, ile razy usłyszałem od rodziców, że lepiej by było, gdyby nigdy nie zdecydowali się na dziecko — zaczął względnie spokojnie, jednak ręce lekko mu drżały. Starałem się słuchać uważnie i nie komentować niczego, chociaż było to, o dziwo, bardzo ciężkie zadanie. — Ostatecznie miałem jakieś trzynaście lat, zero poczucia własnej wartości i wolną rękę. Nie pamiętam jak to się zaczęło… — powiedział ciszej, ale wyraźnie uciekał wzrokiem, więc byłem pewny jednego.

— Kłamiesz — zawyrokowałem. Spojrzał się na mnie od razu, oczami wielkimi, jak pięciozłotówki i wyglądał, jak dzika zwierzyna złapana w sidła, ale posłałem mu słaby uśmiech i znów zacząłem go głaskać po ręku. — Nie musisz mi mówić wszystkiego, jeżeli nie chcesz, ale nie kłam. Po prostu powiedz, że czegoś nie chcesz lub nie jesteś w stanie powiedzieć — wytłumaczyłem mu. Skinął ostrożnie głową, wyraźnie uspokojony i po chwili ciszy, i kilku głębokich oddechach, kontynuował.

— Byłem z matką, ale zaczęła wykrzykiwać, że odda mnie do domu dziecka, bo ma dość tego wszystkiego. Mówiła, że za bardzo przypominam jej ojca i nie chce mnie oglądać. Zaczęła rzucać uwagi na temat mojego wyglądu. Wtedy jeszcze desperacko chciałem, żeby któreś z nich się opamiętało i zaakceptowało mnie. Pomyślałem, że może, jeżeli zmienię wygląd, to coś pomoże. Z dnia na dzień przestałem jeść. Przefarbowałem włosy, zmieniłem styl ubierania się… Jak miałem piętnaście lat, ważyłem nie więcej niż czterdzieści kilo. Nie chodziłem do szkoły, więc żeby nie było kłopotu, miałem nauczanie domowe. Żadnych nauczycieli, nic. Siedziałem sam w książkach. Wiesz, że to nic nie dało? Po prostu, tak jakby mnie nie było. Zacząłem się wtedy ciąć. Na początku to nie było nic groźnego, ale z czasem było coraz gorzej. W końcu przeholowałem. Nie wiem, kto mnie znalazł. Chyba ojczym. Zawieźli mnie do szpitala. Jak mnie zobaczyli lekarze, to nie wiedzieli, za co brać się najpierw. Ostatecznie jakimś cudem mnie odratowali. Ponoć byłem nieprzytomny prawie trzy tygodnie. Omal się nie wykrwawiłem, nie przyjmowałem prawie żadnych wartości odżywczych, więc ciężej mi było się zregenerować. Kiedy się obudziłem… — Tu urwał i zaczął gwałtownie oddychać. Wyglądał, jakby zaczynał mu się atak paniki. Instynktownie przysunąłem się bliżej i przytuliłem go mocno. Przez chwilę siedział sztywno, ale potem wtulił się we mnie i wybuchł płaczem. Nie wiem, ile tak siedzieliśmy, ale dość długo musiałem go uspokajać. Gdy wreszcie zdecydował się kontynuować swoją historię, wciąż trzymał się mnie kurczowo, próbując upewnić się, że nie widzę jego twarzy. — Kiedy się obudziłem, matka mnie po prostu spoliczkowała i zaczęła się drzeć. Jak zwykle. Leciała ta sama śpiewka, że nie jestem nic wart, że tylko sztucznie tworzę problemy, że nigdy nie pomyślę o niej. Nic jej nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie. Na szczęście był wtedy przy tym lekarz. Ostatecznie została wyprowadzona przez ochronę, odebrano jej prawa, była dość nieprzyjemna rozprawa w sądzie… Mam nawet zakaz zbliżania się. Skończyło się tak, że prosto po szpitalu, trafiłem na kilka miesięcy na leczenie do szpitala psychiatrycznego z diagnozą „anoreksja” i „głęboka depresja”. Leczenie łącznie trwało kilka lat. Kiedy po miesiącu pobytu tam, w końcu raczył się zjawić mój ojciec, którego nie widziałem od trzynastego roku życia… Był w ciężkim szoku. Widząc mój stan, chyba trochę otrzeźwiał i zaczął się bardziej przejmować. Nawet Natka, znaczy, jego nowa żona, się przejęła. Wszystko generalnie jest ok. Przynajmniej teraz. Wtedy długi czas nie mogłem się pozbierać. Miałem spotkania z psychologiem, psychiatrą, terapeutą… Cały zestaw. Cały czas też musiałem jeździć na kroplówki do szpitala. Generalnie ciężki okres. Od tamtej pory dużo się zmieniło. Wypracowałem sobie nowy styl bycia, staram się powtarzać sobie, że jestem tego wart, że mogę coś osiągnąć. Z tamtych czasów zostało mi głównie zamiłowanie do książek i nawracające problemy z jedzeniem. Kiedy się nasila, prawie nie jem i muszą mnie pilnować. Nie ma w ogóle mowy, żebym zjadł w obecności kogokolwiek innego… — Zakończył tym. Musiałem dać sobie chwilę na przetrawienie wszystkich informacji. Ciężko było mi to ogarnąć umysłem. W końcu jednak, zebrałem się w sobie. Poprawiłem się trochę, przytuliłem go mocniej i oparłem brodę na jego głowie.

— I ty mówiłeś, że ja miałbym cię oceniać? — zapytałem z niedowierzaniem. Pokiwał niepewnie głową.

— Jestem słaby, poddaję się wszystkiemu, co tylko mnie dopada. Nie jestem tym pewnym siebie, stonowanym facetem — powiedział słabo.

— Co ty pleciesz? Przeszedłeś przez depresję, załamanie nerwowe, anoreksję i poradziłeś sobie z tak ciężką sytuacją. Moje problemy przy tym to pikuś. A spójrz, gdzie jesteś? Skończyłeś magistra z lingwistyki stosowanej, o ile się nie mylę, to zacząłeś doktorat. Masz całe grono wielbicieli i wielbicielek. Ludzie cię lubią i szanują. Uwierz mi, nigdzie nie przejdziesz niezauważony. Mogę ci jedynie zazdrościć siły, bo po tym wszystkim wyszedłeś na prostą. Nie masz czego się wstydzić — powiedziałem z całą mocą w głosie. Byłem pewny swoich słów. W końcu odważył się na mnie spojrzeć. Był cały czerwony i opuchnięty. Mimo to, na jego usta wypłynął słaby uśmiech.

— Dziękuję — powiedział cicho, z wyraźnie ściśniętym gardłem. — Mimo że nie podałem ci wielu rzeczy ani prawie żadnych szczegółów, wiesz więcej, niż mój terapeuta i psycholog wyciągnęli ode mnie w ciągu kilku lat pracy.

— Może powinienem zmienić zawód? Będę musiał jakiegoś poszukać, kiedy w końcu przestanę chodzić. A właściwie, to dlaczego tutaj jesteś? — zapytałem, uznając, że to już będzie względnie lekkie pytanie, w porównaniu do tego, czego dowiedziałem się wcześniej.

— Wiesz, wszystko jest połączone — powiedział, wzruszając ramionami. — Przez anoreksję dorobiłem się wielu problemów ze zdrowiem. Większość z nich jest nieodwracalna.

— No tak, logiczne. Wiesz, co? Może ja wyjdę na jakąś chwilę, a ty będziesz miał czas na ogarnięcie się i może spróbujesz zjeść trochę? — zapytałem niepewnie, ale on tylko pokręcił głową i ścisnął mnie mocniej.

— Nie idź. Spróbuję coś przełknąć, ale nie idź — powiedział od razu, po czym dodał z wahaniem. — I tak wiesz więcej, niż ktokolwiek, więc powinno być w porządku…

— Okej. Pamiętaj tylko, że cię nie oceniam. — Wziąłem głęboki oddech i odsunąwszy się od niego trochę, sięgnąłem po stojący na stoliku talerz, kładąc go sobie na kolanach. Radek w międzyczasie przetarł twarz, odgarnął włosy do tyłu, po czym zmierzył jedzenie niechętnym spojrzeniem. Widząc to, pokręciłem głową i uśmiechnąłem się do niego zachęcająco.

Nasze wytchnienie

Wziął niepewnie jeden kawałek i wsadził go do ust. Przeżuwał go bardzo długo, a gdy w końcu go przełknął, wykrzywił się nieznacznie.

— Nie przesadzaj, bo sam zacznę cię karmić. — Uśmiechnąłem się po raz kolejny, ale on zmierzył mnie złym spojrzeniem. — No już, już. Tylko żartowałem. Uno, spokojnie.

— Łatwo ci mówić — burknął i sięgnął po następny mikroskopijny kawałek, ale zastygł w połowie, patrząc na mnie. — Pierwszy raz nazwałeś mnie „Uno”, wiesz?

— Faktycznie… No cóż, zdarza się. — Wzruszyłem ramionami. Chwilę jeszcze na mnie patrzył, po czym wziął jedzenie do ręki i znów się zawahał. Postanowiłem jednak się wtrącić. — No, dalej. Słuchaj, wyglądasz świetnie, naprawdę. Musisz jeść. Chcesz znów przez to wszystko przechodzić?

— Nie chcę. Po prostu czasem to silniejsze ode mnie. W szpitalu wiedzą i pilnują mnie, jak mogą, ale nie zawsze dadzą radę. Ostatnio jest trochę gorzej i już zagrozili mi, że prosto po rehabilitacji, wyślą mnie do kliniki, jeżeli nic się nie zmieni — westchnął zrezygnowany.

— Dobra, to powiedz mi, czy połowa tego, co jest na talerzu, jest realnym celem na dziś? — zapytałem, na co po chwili pokiwał głową. — To będę tu z tobą siedział, dopóki nie zjesz połowy. Mogę cię nawet karmić i nie patrz na mnie krzywo, bo mówię poważnie. Co powiesz na taki układ: za każdy zjedzony kawałek dostajesz jednego buziaka. Stoi?

— No teraz to mamy o czym rozmawiać. — W końcu się uśmiechnął. — Stoi. Tylko uważaj, bo mogę się do tego za bardzo przyzwyczaić.

— Nie miałbym nic przeciwko — powiedziałem, zniżając głos i nachyliwszy się, pocałowałem go krótko. — To na zachętę.

— Dzięki. — Zdobył się na krótki półuśmiech i zaczął powoli przeżuwać kolejny kawałek, a ja z każdym kęsem, ochoczo spełniałem swoją obietnicę. Ostatecznie, nawet nie zauważyliśmy, kiedy z talerza zniknęła prawie cała jego kolacja. Całe nerwy, stres i płacz, poszły w niepamięć i zanim się zorientowaliśmy, było już po krzyku, a my chichotaliśmy, jak dwie nastolatki.

— Matko, w życiu bym nie pomyślał, że będę mógł ot tak przy kimś jeść. Wcisnąłeś we mnie cały ten talerz. — Wydął wargi i udawał przez chwilę, że się dąsa, ale jego oczy i delikatnie uniesiony kącik ust, zdradzały wszystko.

— Nic w ciebie nie wmuszałem. Jadłeś sam — powiedziałem obronnym tonem, po czym dorzuciłem. — I pomyśleć, że trzy dni temu nawet ze sobą nie rozmawialiśmy.

— Mhm… To dziwne. Kurde nie wyobrażam sobie tego.

— Ja też. Jeszcze kilka dni temu miałem cię za nadętego dupka — rzuciłem, niby od niechcenia, ale uniosłem wyczekująco brew, chcąc zobaczyć jego reakcję.

— Ach tak? Nadętego dupka, mówisz? Odezwał się antyspołeczny kujon — odciął się i przewrócił oczami, po czym niespodziewanie złapał mnie za ręce i pociągnął mnie tak, że poleciałem w jego stronę. Nawet nie zorientowałem się, kiedy wylądowałem pod nim, na jego łóżku. Uśmiechnął się przebiegle i zaczął mnie całować. Szybko jednak przejąłem inicjatywę i role się odwróciły. W ułamku sekundy to on znalazł się pode mną. Pogładziłem go po policzku i uśmiechnąłem się.

— Naprawdę świetnie wyglądasz — szepnąłem i ponownie złączyłem nasze wargi. Przerwało nam jednak głośne chrząknięcie. Znowu.

— O, dobry wieczór — wysapał Radek spode mnie i poprawiając okulary jedną ręką, podniósł nas oboje do siadu, odpychając się drugą.

— Tak, dobry wieczór, Panowie. Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności — powiedział lekarz, patrząc wymownie na niego i dość niedyskretnie zerkając na talerz.

— Może Pan mówić. On wie o mojej sytuacji — powiedział spokojnie, lekko ściskając moją rękę w międzyczasie.

— Ach tak… No dobra, to szybkie pytanie. Dlaczego pozwoliłeś mu zjeść swoją kolację? — zapytał niezadowolony doktor, mierząc nas obu oceniającym spojrzeniem.

— Co? — wykrzyknęliśmy obaj.

— Niczego u mnie nie jadł. Sam to zjadłem — naburmuszył się Radek.

— Wczoraj nie zjadłeś prawie nic, nie tknąłeś śniadania i nie zjadłeś nawet jednej dziesiątej obiadu. Mam uwierzyć, że nagle przyszedł do ciebie znajomy i tak po prostu potulnie usiadłeś przed kimś obcym i zjadłeś wszystko? No proszę cię, ile ja mam lat, żeby w to uwierzyć? — odpowiedział od razu lekarz niezbyt przyjemnym tonem.

— A ty myślisz, że ile ja mam lat, żeby uskuteczniać takie sztuczki? Daj spokój. Zjadłem to. On nie tknął nawet pół kawałka — najeżył się Uno.

— Będę musiał porozmawiać z twoim lekarzem prowadzącym. Nie możesz tak dłużej ciągnąć, a oddawanie posiłków w niczym ci nie pomoże. — Lekarz szedł w zaparte.

— Ile razy mam… — zaczął Radek, ale przerwałem mu szybko, widząc, jak się wścieka.

— Nie zjadłem jego kolacji. Trochę to zajęło, ale sam ją zjadł. Naszym celem na dzisiaj było pół talerza, ale znaleźliśmy dobrą motywację. Jeżeli ma się mu polepszyć, to to, że zjadłbym jego kolację, nic by nie dało, a raczej by tylko zaszkodziło. Nie jesteśmy tak nieodpowiedzialni — starałem się mówić spokojnie, jednocześnie gładząc uspokajająco Uno po ramieniu, ale nawet mnie irytowała postawa tego lekarza.

— Oczywiście, że żaden z was by się nie przyznał — prychnął lekarz pod nosem.

— Przemek, po prostu się nie wpierdalaj, a jak jesteś tak przejęty moim zdrowiem, to zawołaj Majewskiego. Z nim chętnie pogadam — odpowiedział chłodno główny zainteresowany. W tym momencie przypominał tę wersję siebie, którą znałem z życia codziennego. Z jednej strony nie podobało mi się to, ale byłem zadowolony, że nie daje wejść sobie na głowę i wmówić różnych bzdur.

— Spokojnie, zaraz do ciebie tu wpadnie na pogawędkę — odpowiedział młody doktor i uśmiechnął się chytrze, po czym ponownie zmierzył nas spojrzeniem i wyszedł.

— Przepraszam cię za niego. Nie lubimy się. Jego dziewczyna poleciała na mnie. Ja na nią nie bardzo, ale i tak się rozstali. Głupia sprawa. Wkurza mnie ten typ, no.

— Nie dziwię się, mnie też irytuje strasznie. A ten drugi, kto to? — zapytałem od razu.

— Majewski? Bardzo w porządku lekarz. Jest moim lekarzem prowadzącym od lat. Z nim powinno pójść lepiej — westchnął i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, w oczekiwaniu na drugiego lekarza. W końcu w drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kitel. Wyglądał na zmęczonego i zmierzył nas obu zrezygnowanym spojrzeniem, po czym bez słowa podszedł i usiadł na stołku obok łóżka. Przez chwilę wpatrywał się w pusty talerzyk stojący na szafce, po czym westchnął ciężko i przeniósł wzrok na nas.

— To prawda? — zapytał w przestrzeń.

— Zależy, co pan słyszał — odpowiedział Radek, od razu się irytując.

— Wiesz, że musisz jeść. Oddawanie kolacji… — zaczął lekarz zmęczonym tonem.

— Nie oddałem mu żadnej, pieprzonej kolacji — natychmiast odparował mu jego pacjent, a ja automatycznie ścisnąłem mocniej rękę Uno.

— Hej, spokojnie. Bez nerwów — upomniałem go, po czym zwróciłem się do lekarza. — Nie zjadłem jego kolacji. Zjadł wszystko sam. Już mówiłem poprzedniemu lekarzowi, że wystarczyła dobra motywacja. Naszym celem na dziś było pół talerza, ale udało mu się jakoś zjeść cały. Nie jadłbym za niego, bo to by tylko zaszkodziło.

— Trochę ciężko mi w to uwierzyć. Nie wiedziałem w ogóle, że ktokolwiek wie… — Doktor Majewski zaczął ostrożnie, spoglądając pytająco na siedzącego obok mnie chłopaka.

— Tylko on wie. Ufam mu. Poza tym bardzo mi dziś pomógł, nie tylko namówił mnie na zjedzenie kolacji, ale nie robiąc nic na siłę, udało mu się sprawić, że nabrałem ochoty na zwierzenia. Wie więcej niż Ala, Maciek i Kasia po latach pracy. A właśnie, da radę przesunąć Alę na pojutrze? Chciałem jutro wyskoczyć na jakiś spacer po Monciaku, może jakiegoś kebsa?

— Już ja widzę, jak jesz kebab na Monciaku. Muszę to zobaczyć — parsknąłem śmiechem.

— Nie śmiej się, bo założenie jest takie, że idziesz ze mną i stosujesz taktykę z dzisiaj. Nabrałem ochoty na kebab, a ty grzecznie mi pomożesz — powiedział spokojnie, szczerząc się do mnie. W odpowiedzi tylko przewróciłem oczami, ale skinąłem głową.

— Ej, ja tu dalej jestem. Dobra, postaram się przesunąć Alę, bo widzę, że rzeczywiście, o dziwo, jest lepiej. Jeżeli naprawdę zjadłeś wszystko, to jestem z ciebie dumny. Byle tylko tak dalej. Lecę do dyżurki, jakbyście czegoś potrzebowali, to dawajcie znać. Nie siedźcie za długo, bo potem na zabiegi nie chce się wam wstać, lenie — zaśmiał się lekarz i wyszedł z pomieszczenia. Radek wyraźnie odetchnął z ulgą i ponownie wtulił się we mnie, ciągnąc mnie za sobą i łapiąc moje wargi swoimi. Wpiłem się w niego zachłannie, chłonąc każdą chwilę, jaką dane mi było z nim spędzić, szczególnie w ten sposób.

To mogło nie potrwać długo. Nie wiedziałem, kiedy wychodzi ani co będzie po tym. Nie wiedziałem czy ta relacja, czymkolwiek ona nie była, wyjdzie w ogóle poza mury tego budynku. Póki co, leżałem, trzymając go w swoich ramionach. Był tak uroczo bezbronny w tym momencie, że nie mogłem powstrzymać w sobie chęci ochronienia go przed całym światem. Szczególnie w świetle tego, czego dowiedziałem się przed chwilą. Wiedziałem, że tak naprawdę tego nie potrzebuje i na co dzień świetnie daje sobie radę sam, ale jednak coś było w nim takiego, że czułem jak wszystkie instynkty opiekuńcze wymykają mi się spod kontroli.