Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu - Alain Bihr - ebook

Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu ebook

Alain Bihr

4,5

Opis

Pionierskie studium języka ideologii panującej w dzisiejszych społeczeństwach kapitalistycznych. Francuski socjolog przekonuje, że zdemaskowanie nowomowy neoliberalnej jest jednym z warunków odrzucenia neoliberalnej polityki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dotychczas w serii Biblioteka Le Monde diplomatique ukazały się:

Étienne BalibarFilozofia Marksa

Samir Amin Wirus liberalizmu

Jacques Ranciére Nienawiść do demokracji

Stefan Zgliczyński Antysemityzm po polsku

David Harvey Neoliberalizm. Historia katastrofy

Michel Warschawski Izrael i polityka planowego zniszczenia

Andrzej Witkowicz Wokół terroru białego i czerwonego 1917-1923

Carlos Antonio Aguirre Rojas Ameryka Łacińska na rozdrożu

Patrick Artus, Marie-Paule Virard Wielki kryzys globalizacji

W przygotowaniu:

Beverly Silver Globalny proletariat

Loïc WacquantWięzienia nędzy

Mike Davis Planeta slumsów

Alfredo Saad-Filho (red.) Neoliberalizm przed trybunałem

Tytuł oryginału:

La novlangue néolibérale: La rhétorique du fétichisme capitaliste

Redakcja:

Przemysław Wielgosz

Grafika na okładce:

Karolina Breguła

Opracowanie graficzne:

Ireneusz Frączek

© Editions Page Deux 2007

© Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 2008

ISBN 978-83-88353-87-1

Instytut Wydawniczy Książka i Prasa

ul. Twarda 60

00-818 Warszawa

tel. 022-624-17-27

[email protected]

http://www.iwkip.org

http://www.monde-diplomatique.pl

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Dla moich przyjaciół i towarzyszy z A Contre-Courant,

gdzie, pomimo przeciwnych wiatrów

i burz wewnętrznych, zdołaliśmy utrzymać

kurs radykalnego antykapitalizmu.

Wstęp

Rolą języka polityki jest uprawdopodobnianie kłamstw,

usprawiedliwianie zabójstw i nadawanie pozorów trwałości temu,

co mógłby rozwiać jeden podmuch wiatru.

George Orwell

Kontekst

Niniejsza praca poświęcona jest ściśle dyskursowi neoliberalnemu, i powstała w konkretnym celu ustalenia, w jakim sensie, w jakiej mierze i z jakich przyczyn dyskurs ten podpada pod orwellowską kategorię nowomowy. Chciałbym jednak zacząć od przywołania szerszego kontekstu, w którym dyskurs ten ukształtował się i zadomowił w przestrzeni publicznej na całym świecie do tego stopnia, że, przynajmniej w niektórych jej obszarach, zyskał znaczącą przewagę nad swoimi rywalami. Dziś panuje niepodzielnie zwłaszcza w sferze polityki, gdzie posługiwanie się nim wynika ze swego rodzaju konsensu, a w dużym stopniu także w mediach, gdzie zyskał status języka potocznego. Zdołał też zatruć szerokie kręgi świata akademickiego, z którego zresztą pochodzi, i który rozwija coraz bardziej wyrafinowane paradygmaty neoliberalizmu.

Kontekst, który mam na myśli, to przede wszystkim, na planie gospodarczym, strukturalny kryzys, w jakim kapitalistyczny sposób produkcji pogrążył się w latach 70. XX wieku. Kryzys, który, ze względu zarówno na jego rozciągłość w czasie (trwa bowiem już ponad 30 lat), jak i zasięg w przestrzeni (choć w różnym stopniu, dotyczył lub dotyczy on wszystkich krajów naszej planety), i nie przesądzając, kiedy i jak się zakończy, można już teraz uznać za najgłębszy, jakiego kapitalizm doświadczył w całej swojej historii. Kryzys ów pociąga za sobą powszechną reorganizację kapitalistycznych stosunków produkcji w krajach centrum, w sytuacji utrzymywania się wysokiego wskaźnika bezrobocia, pojawiania się coraz to nowych form pracy dorywczej, oraz powolnego, ale nieubłaganego szerzenia się ubóstwa i różnych postaci społeczno-ekonomiczego wykluczenia. Jednocześnie kapitalizm próbuje poradzić sobie z kryzysem „globalizując” właściwe sobie stosunki produkcji, co prowadzi do reorganizacji hierarchii formacji międzypaństwowych, z których zbudowany jest kapitalistyczny świat.

Na planie politycznym interesujący nas kontekst wyznacza załamanie się tego, co retrospektywnie można by określić jako „kompromis fordowski”; specyficznej konfiguracji stosunków klasowych, w ramach której i poprzez którą poprzedni strukturalny kryzys kapitalizmu, ten z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, został przezwyciężony w krajach centrum dzięki stworzeniu instytucjonalnych warunków dla oryginalnego modelu rozwoju kapitalizmu, modelu określanego mianem fordyzmu (por. Elastyczność, „Jeszcze o kryzysie fordyzmu”). Zerwanie z tym kompromisem stało się konieczne na skutek kryzysu, w jakim ów model znalazł się w latach 70. Politycznym warunkiem tego zerwania była szeroko zakrojona ofensywa kapitału przeciwko światu pracy, mająca na celu zakwestionowanie szeregu zdobyczy ruchu robotniczego, uzyskanych w ramach dotychczasowego kompromisu. Narzędziem tej ofensywy była przede wszystkim neoliberalna polityka prowadzona przez wszystkie rządy państw centralnych od początku lat 80. ubiegłego wieku, gorliwie promowana przez organy międzynarodowego kapitału: Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), Bank Światowy i Światową Organizację Handlu (WTO). Zarówno zerwanie z kompromisem fordowskim, jak i względne powodzenie nowej polityki nie byłyby jednak możliwe bez dodatkowej okoliczności, jaką był głęboki kryzys ruchu robotniczego w państwach centrum; świat pracy nie jest obecnie zdolny wypracować i wcielić w życie strategii, taktyk, form mobilizacji, organizowania się i walki, które odpowiadałyby zmienionej sytuacji i w ogóle byłyby na miarę stawki tego nowego etapu walki klas.

Wreszcie na planie czysto ideologicznym kontekst ten tworzy klęska wszystkich modeli socjalizmu – co stanowi specyficzny wymiar wspomnianego przed chwilą kryzysu ruchu robotniczego. Upadł tak zwany realny socjalizm, którego „realność” zweryfikowała szybkość i łatwość, z jaką w Rosji czy Chinach pozwolił na narodziny lub odrodzenie się kapitalizmu; jego ideały o wiele wcześniej skompromitowały rozmiary i natura masowych zbrodni, jakich dopuściły się „socjalistyczne” reżimy. Ale klęskę poniósł też „socjalizm demokratyczny”, socjaldemokracja, która w najlepszym razie rozpaczliwie trzyma się instytucjonalnych ruin fordowskiego kompromisu, a w najgorszym przypadku, i tak jest najczęściej, sprzedała duszę neoliberalnemu diabłu i sama stała się neoliberalizmem w wersji soft.

Neoliberalny dyskurs: ideologia i nowomowa

Musiałem pokrótce przypomnieć ten kontekst1. Jak to bowiem zwykle bywa z językami, które zaczynają dominować nad innymi, zaufanie, jakim cieszy się dyskurs neoliberalny, zawdzięcza on nie tyle swoim wewnętrznym zaletom, na przykład sprawiedliwości czy trafności, co swojemu ideologicznemu nacechowaniu. Nie zapominajmy, że „myśli klasy panującej są w każdej epoce myślami panującymi”2. Dyskurs neoliberalny ma na celu nie tylko usprawiedliwienie neoliberalnej polityki poprzez zamaskowanie jej klasowego charakteru i dostarczenie nowych podstaw dla kapitalistycznego wyzysku i dominacji, ale wręcz ich wzmocnienie, co może osiągnąć, stając się wspólnym językiem członków klasy dominującej i jej reprezentantów, ale też utrudniając członkom klas podporządkowanych zrozumienie sytuacji, w której się znaleźli, i celów, do jakich powinni dążyć. Nie jest to zatem jedynie dyskurs towarzyszący, muzyczne tło neoliberalnej polityki, lecz jej integralna część, jeden w wymiarów ofensywy klasy panującej. To nowy język panów tego świata.

Ideologiczna funkcja dyskursu neoliberalnego wyjaśnia jego treść: milczące założenia, poruszaną problematykę, wypowiedzi doktrynalne, kluczowe pojęcia, jakimi się posługuje. Na przykład neoliberalną apologię indywidualnej wolności (wolności skoncentrowanej na sobie, egoistycznej jednostki) i własności prywatnej, właściwe dla tego dyskursu szczególne rozumienie równości, cyniczną aprobatę dla braku stabilności w społeczeństwie, fetyszyzm wolnego rynku, nienawiść do państwa i służb publicznych, itd. Kolejne artykuły z których składa się ta praca, będą poświęcone szczegółowej analizie tych zjawisk.

Zarazem sama ta funkcja ideologiczna nie tłumaczy pewnych aspektów form, jakie przybiera ten dyskurs, choćby zabiegów retorycznych, za pomocą których osiąga się pożądane efekty ideologiczne3. To właśnie skłoniło mnie do posłużenia się pojęciem nowomowy – sądzę, że właśnie ono najlepiej oddaje charakter dyskursu neoliberalnego, rozpatrywanego pod tym względem.

Nie zaskoczę nikogo, przypominając pochodzenie tego pojęcia. Oczywiście zostało ono zapożyczone u George’a Orwella (1903–1950), angielskiego pisarza, dziennikarza i aktywisty politycznego, znanego zwłaszcza jako autora Roku 1984. W tej powieści dającej się zaliczyć do nurtu political fiction, opublikowanej w 1948 r., Orwell wyobraża sobie całkowicie totalitarną rzeczywistość polityczną, która zresztą pod wieloma względami zapowiada tę, w której obecnie żyjemy. W Oceanii, światowym mocarstwie pozostającym w stanie ciągłej wojny ze swymi rywalami, Eurazją i Wschódazją, rządząca krajem jedyna partia usiłuje narzucić obywatelom nowy język, nova lingua albo nowomowę, która uniemożliwi jakiekolwiek wątpliwości, jakąkolwiek autonomiczną refleksję, a zatem jakąkolwiek krytykę i opór ze strony obywateli, pozbawiając ich warunków możliwości takiej postawy nie tylko na płaszczyźnie intelektualnej, ale w o wiele głębszej sferze lingwistycznej i psychologicznej. Sam Orwell nie przedstawił żadnej teorii nowomowy; w jakże brytyjskim duchu empiryzmu po prostu wprowadził ją na scenę swojej powieści, pozostawiając krytycznie nastawionemu czytelnikowi wyśledzenie, jeśli zechce, zasad jej funkcjonowania.

Dwie z nich są właściwe także dla dyskursu neoliberalnego. Chodzi, z jednej strony, o odwrócenie znaczenia słów, a z drugiej o zacieranie sensu. Zwykle obie naraz dochodzą do głosu w sposobie, w jaki neoliberalny dyskurs definiuje swoje kluczowe koncepty, i w jaki się nimi posługuje. Jeśli je więc tutaj rozróżniam, to tylko dla potrzeb analizy.

Odwrócone znaczenie

Najbardziej emblematycznym narzędziem nowomowy jest odwracanie znaczenia używanych terminów, zastępowanie pierwotnego ich znaczenia jego przeciwieństwem, znaczeniem ich antonimów. Sam Orwell podał w swojej powieści kilka słynnych dzisiaj przykładów. Trzy główne slogany, jakimi posługuje się partia rządząca Oceanią, zbudowane są w oparciu o takie właśnie odwrócenie znaczenia: „Wojna to pokój”, „Wolność to niewola”, „Niewiedza to siła”. Na nim także ufundował Orwell zasadę „dwójmyślenia”, które jest według niego jednym z warunków zaakceptowania nowomowy, a zarazem jedną z najważniejszych ideologicznych korzyści, jakie z niej wynikają, zwalnia ona bowiem z myślenia spekulatywnego, czy wręcz czyni je niemożliwym, blokując tym samym dostęp do myśli krytycznej.

Dyskurs neoliberalny posługuje się swoimi kluczowymi pojęciami w takim właśnie odwróconym znaczeniu, aż po zastępowanie sensu danego słowa jego przeciwieństwem. Chciałbym to krótko zademonstrować na przykładzie następujących terminów: równość, wolny rynek, własność, reforma. W kolejnych rozdziałach pracy pojawią się jeszcze inne przykłady.

Równość. Żądanie równości pojawiło się w ramach demokratycznych rewolucji w nowożytnej i współczesnej Europie, i bardzo szybko, często jeszcze w czasie trwania tych samych rewolucji, było zwracane przeciwko ograniczeniom, które burżuazja i, szerzej, wszystkie klasy posiadające, starały się narzucić rewolucyjnemu wzburzeniu, będącemu dla nich jedynie środkiem, mającym posłużyć przejęciu przez nich władzy w państwie lub umocnieniu ich wpływu na władze istniejące. Żądanie równości ma więc charakter wywrotowy, potencjalnie zagrażający kapitalistycznemu porządkowi społecznemu. Obecnie oddala on tę stale aktualną groźbę za pomocą podwójnej procedury neoliberalnego dyskursu. Z jednej strony równość jest w nim utożsamiona z samą tylko równością prawną i obywatelską, z formalną równością jednostek wobec prawa i państwa, czyli z jedyną formą równości, jakiej wymagają i jaką tolerują kapitalistyczne stosunki produkcji. Natomiast rzeczywista równość, równość socjalnych warunków życia, jest odrzucana jako synonim zarazem uniformizacji i stagnacji, albo też wprost jako zamach na wolność indywidualną. Z drugiej strony, by złagodzić potencjalnie katastrofalne skutki rozdźwięku między formalną równością a rzeczywistą nierównością, zasypać przepaść, jaka niejednokrotnie między nimi powstaje, neoliberalny dyskurs co prędzej przyjął budzące wątpliwości pojęcie „równych szans”, którego używa nie zauważając, albo nie chcąc dostrzec, nierówności szans poszczególnych jednostek w walce o dostęp do najlepszych miejsc w społecznej hierarchii, nierówności wynikającej z socjoekonomicznej i kulturowej sytuacji każdej z nich. Tak przetworzone, słowo „równość” oznacza nierówność społeczną i jej utrwalanie (odtwarzanie) w procesie walki o pozycję własną i swojego kapitału. W dyskursie neoliberalnym „Równość to nierówność”!

Wolny rynek. Myśl liberalna od swoich początków fetyszyzuje rynek; neoliberalny dyskurs dziedziczy ten fetyszyzm (por. „Język fetyszyzmu”), doprowadzając go do najdalej posuniętej skrajności. W tym duchu spółkę kapitalistyczną nazywa „spółką rynkową”. Jeśli wierzyć liberałom, kapitalizm jest naturalnym skutkiem rozszerzenia zakresu oferty towarowej oraz objęcia wymianą towarową i poddania jej zasadzie – zasadzie nieskrępowanej konkurencji – całości stosunków gospodarczych i społecznych. Ten proces jest na ukończeniu, skoro przebiega na całej planecie (co jest podstawowym znaczeniem terminu „globalizacja”) i dotyczy wszystkich sfer społecznej egzystencji, wszelkich stosunków społecznych i wszelkich społecznych praktyk, które, zdaniem liberałów, powinny albo wprost przyjąć formę towarową, albo przynajmniej dostosować się do wymogów rozwoju wolnego rynku, poczynając od wymogu konkurencyjności. Krótko mówiąc, neoliberalny dyskurs dokonuje apologii monopolu wolnego rynku, oczywiście w imię zalet zasady nieskrępowanej konkurencji!

Tym samym służy ukrywaniu przed obywatelami dwóch niezmiernie istotnych zjawisk. Pierwsze z nich, to po prostu faktyczne istnienie kapitału jako specyficznego stosunku produkcji, opartego na przywłaszczeniu sobie przez nieliczne jednostki społecznych środków produkcji, czyli, mówiąc inaczej, na zmonopolizowaniu zarządzania tymi środkami przez zdecydowaną mniejszość mieszkańców świata i wywłaszczeniu (ekspropriacji) reszty ludzkości. Drugie zjawisko, o które chodzi, to postępująca centralizacja kapitału, nieodłącznie towarzysząca jego akumulacji, która sprawia, że wciąż rosnąca większość gałęzi społecznego podziału pracy przyjmuje strukturę oligopoli, i to na skalę światową. W tej sytuacji silenie się na apologię rynku opartego na konkurencji jest dowodem głupoty albo cynizmu. W jednym i drugim przypadku dla neoliberalnego dyskursu „Wolny rynek to monopol”!

Własność. Jak niegdyś myśl liberalna, neoliberalny dyskurs zębami i pazurami broni własności prywatnej, podciągając pod tę prawną kategorię bardzo różne stosunki społeczne: posiadanie środków konsumpcji, trwałych lub nie, zwykłych lub luksusowych, przez gospodarstwa domowe (jednostki lub rodziny), wynikające z uzyskiwanych przez nie dochodów; posiadanie na własność, znów indywidualną lub rodzinną, indywidualnych środków produkcji przez niezależnych robotników, będące skutkiem i zarazem narzędziem ich pracy; wreszcie własność kapitalistyczną, posiadanie na własność społecznych środków produkcji, społecznych zarówno w tym sensie, że mogą być wykorzystane jedynie w pracy wspólnej (kombinacji rozmaitych sił i zdolności jednostek), jak i dlatego, że są skutkiem wyzyskiwania tego rodzaju pracy, często przez całe pokolenia. Od razu jasny staje się ideologiczny efekt stawiania ich w jednym rzędzie: legitymizacja własności kapitalistycznej. Tymczasem także i tutaj, w tej mierze, w jakiej własność kapitalistyczna jest możliwa dzięki ekspropriacji ogromnej większości producentów, ideologiczną korzyść uzyskuje się dzięki odwróceniu znaczenia słowa „własność”. W neoliberalnym dyskursie „Własność to wywłaszczenie”!

Reforma. Przez dziesiątki lat, mniej więcej od końca XIX wieku aż do obecnego kryzysu systemu kapitalistycznego, w łonie ruchu robotniczego i na jego marginesie słowo „reforma” oznaczało modyfikacje kapitalistycznych stosunków produkcyjnych, własnościowych lub klasowych w celu poprawy sytuacji zatrudnionych. Na przekór reformistycznym złudzeniom, które mogły im towarzyszyć, ale też po części dzięki nim, tego rodzaju reformy mogły stać się istotnym elementem wspomnianego już kompromisu fordowskiego, a także, w szerszej perspektywie, elementem samej dynamiki kapitalizmu funkcjonującego w ramach tego kompromisu. Dziś natomiast, ilekroć neoliberalni ideolodzy i politycy mówią o konieczności „reform”, chodzi im o zakwestionowanie nie tylko zdobyczy wywalczonych przez pracujących, dotychczasowych owoców ich walki, ale samej zasady, która umożliwia staranie się o poprawę losu pracujących poprzez transformację kapitalistycznych stosunków produkcji. „Reforma emerytur” przeprowadzona we Francji w 2003 roku przez rząd Raffarina bez wątpienia spowoduje spadek siły nabywczej emerytów w najbliższych dziesięcioleciach, budząc z uśpienia upiora starości w nędzy. W neoliberalnym dyskursie „Reforma to kontrreformacja”!

Zacieranie sensu

Drugim chwytem retorycznym, po który regularnie sięga dyskurs neoliberalny, jest zacieranie sensu. Jako środek jednocześnie przeciwstawny i komplementarny w stosunku do pierwszego, polega ono nie tyle na narzucaniu użycia jakiegoś terminu czy przypisywania mu pewnego sensu pod przykrywką terminu czy sensu przeciwnego, lecz na czynieniu pewnego sensu czy terminu niedostępnym, niemożliwym do zastosowania, za pośrednictwem innego, który go blokuje czy przesłania. Innymi słowy, chodzi już nie o narzuceniemyślenia za pomocą pewnych terminów, lecz o uniemożliwienie myślenia za pomocą innych, o skazanie na wygnanie niektórych słów, niektórych konceptów, a ostatecznie o uniemożliwienie analiz teoretycznych, które nie mogą się bez nich obyć.

W powieści Orwella, która służy mi tu za przykład, zacieranie sensu jest dla nowomowy jeszcze bardziej istotne niż odwracanie znaczenia słów. Jeśli przyjmiemy, że myśl zależy od języka, że myśli się zawsze za pomocą i pośrednictwem słów, wystarczy np. usunąć jedno niebezpieczne słowo w rodzaju „miłości” czy „wolności”, by idea, którą ono reprezentuje, uległa zatarciu, a akty, do których pojęcia i wcielenia w życie świadomość tej idei mogłaby skłaniać, stały się niemożliwe. Zacieranie sensu nie musi się ograniczać do poziomu leksykalnego języka (co wyłącznie będzie przedmiotem moich rozważań); w swojej powieści Orwell wyobraża sobie, że mogłoby ono objąć także poziom syntaktyczny. Leksykalne i syntaktyczne uproszczenie języka (np. zredukowanie go do ciągu sloganów) uczyniłoby niemożliwym głoszenie wywrotowych idei i utrudniałoby formułowanie krytyki, a nawet myśl o krytyce.

Większość kluczowych terminów neoliberalizmu wywodzi się z zatarcia sensu słów i jemu ma służyć, aby uczynić niezrozumiałymi i niemożliwymi do użycia niektóre niewygodne słowa, wyrugować je z codziennego użycia w nadziei, że z czasem znikną też ze słowników i ze świadomości ludzi. Słowa te są niewygodne, ponieważ większość z nich w swoim znaczeniu polemicznym i krytycznym, nie tylko w stosunku do neoliberalnej polityki, ale w ogóle do kapitalistycznych stosunków produkcji, wywodzi się z tradycji rewolucyjnej. Tu także podam kilka przykładów, wybranych spośród wielu innych, które przyniosą kolejne strony tej pracy.

Kapitał ludzki. Dyskurs neoliberalny używa tego oksymoronu (jakby w kapitale mogło być cokolwiek ludzkiego!) na oznaczenie siły roboczej, zdolności fizycznych, moralnych, intelektualnych, estetycznych itd, które każdy podmiot ludzki, w zależności od poziomu rozwoju cywilizacyjnego społeczności, do której należy, i od pozycji zajmowanej w społecznym podziale pracy, angażuje w wykonanie zadań produkcyjnych, a w ramach kapitalistycznego stosunku produkcji, które człowiek jest zmuszony wystawiać na sprzedaż, w zamian za płacę roboczą. Zatrzeć sens idei siły roboczej, to nic innego, jak usunąć z pola widzenia źródło wszelkiej wartości, ludzką pracę, produktywne wykorzystanie przez jednostkę jej własnych zdolności, a jednocześnie okryć milczeniem sekret waloryzacji kapitału jako takiego – wyzyskiwanie tych zdolności, a dokładniej kombinacji niezliczonych indywidualnych zdolności i umiejętności, które kapitał sobie przywłaszcza. Innymi słowy, mówienie o „kapitale ludzkim” to maskowanie wyzysku i dominacji, jakich kapitał dopuszcza się w stosunku do świata pracy.

Obciążenia socjalne. Zmora małych, a czasem i wielkich kapitalistów, „obciążenia socjalne” są równie trudne do zniesienia dla neoliberalnych myślicieli i polityków. Tymczasem to dziwne wyrażenie oznacza po prostu uspołecznioną część wynagrodzenia, tę jego część, która nie jest natychmiast i bezpośrednio odbierana przez indywidualnych pracowników, lecz płynie do swego rodzaju społecznego funduszu, z którego czerpie się, by czasowo lub stale uzupełniać bezpośrednie wynagrodzenie, lub aby je zastąpić w wyjątkowych sytuacjach (opieka nad dziećmi, choroba, wypadek przy pracy, inwalidztwo, osiągnięcie wieku emerytalnego), gdy zarobki okazują się niewystarczające lub zupełnie ustają. Zaprzeczanie faktowi, że „obciążenia socjalne” są częścią wynagrodzenia, mówienie o nich niczym o kosztach dodanych do kosztów płacowych wynikających z wypłaty wynagrodzenia bezpośredniego, nie tylko przyczynia się do niezrozumienia, czym jest wynagrodzenie (cena sił, zdolności i umiejętności zaangażowanych w pracę) i czym mierzy się jego słuszną wysokość (ich wartość i społeczny koszt ich odtwarzania). Bez wątpienia uciekanie się do tej retoryki równa się zajęciu pozycji, z której można kontestować prawomocność tej rzekomej nadwyżki kosztów, proponując mniej lub bardziej radykalne cięcia w stosunku do któregoś z jej elementów. Innymi słowy, równa się zaproponowaniu redukcji wartości siły roboczej, a w konsekwencji nasileniu się wyzysku pracujących oraz rozszerzaniu się i pogłębianiu ubóstwa.

Dług publiczny. Kolejna zmora neoliberałów, zawsze gotowych narzekać na żarłoczność państwowego Molocha, na marnotrawstwo, za które jest odpowiedzialny, i wzywać do trzymania go o suchym chlebie i wodzie, aż odda, co jest winien kapitałowi. Dziwne, że tak często mówią o długu publicznym, a tak rzadko (prawie nigdy) o tym, co jest przecież jego dopełnieniem i warunkiem, czyli o kredycie publicznym. By bowiem państwo mogło się zadłużyć, musi znaleźć pożyczkodawców gotowych posłużyć za czasowe źródło przychodów, których państwo nie jest w stanie zapewnić sobie za pośrednictwem np. podatków. Kim jednak są ci hojni wierzyciele? To przede wszystkim banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne i emerytalne – jednym słowem kapitał finansowy. Jeśli pożycza on państwu, to dlatego, że to wyjątkowo pewna i wysoce dochodowa długoterminowa lokata, która w dodatku pozwala na przejmowanie tytułem odsetek części wpływów z podatków, a więc z bogactwa wytwarzanego przez społeczeństwo. Lecz jeśli kapitał dysponuje takimi funduszami, dlaczego państwo nie może korzystać z nich bezpośrednio, poprzez opodatkowanie? Dlaczego musi pożyczać to, co mogłoby ściągać w ramach podatku, unikając zadłużania się? Oto świętokradcze pytanie, które nigdy nie powinno być stawiane… dlatego należy unikać głośnych rozważań nad mechanizmem kredytu publicznego, mówiąc jedynie o publicznym długu!

Elastyczność. Najważniejszy wymóg, przed jakim kapitał staje w obecnej, krytycznej fazie procesu swojej transnarodowej reprodukcji, elastyczność jest zarazem daną strukturalną kapitału, odpowiadającą fundamentalnej niestabilności, właściwej całości warunków jego reprodukcji. Niezmienność struktury stosunków kapitalistycznych wymaga bowiem właśnie nieustannej wymiany elementów tej struktury. Zasady rządzące kapitalistycznym światem dobrze wyraża formuła, którą Lampedusa wkłada w usta bohatera powieści Lampart, dla którego jasne jest, że w obliczu dojścia do władzy burżuazji, jego własna klasa (arystokracja) będzie musiała zaakceptować tę zmianę i dostosować się, aby zachować swoje przywileje: „Se vogliamo che tutto rimanga come è, bisogna che tutto cambi” („Jeśli chcemy, by wszystko pozostało po staremu, wszystko musi się zmienić”). Innymi słowy, wymaganie elastyczności w każdym momencie, od wszystkich i wszystkiego, pochwała zmienności i zmiany, równa się żądaniu podporządkowania się niezmienności kapitalistycznej dominacji i maskowaniu jej nieprzerwanego trwania.

Mógłbym podać jeszcze wiele przykładów. Zresztą niektóre z tych, którymi zilustrowałem pierwszy chwyt neoliberalnego dyskursu, odwrócenie znaczenia, mógłbym przywołać ponownie, mówiąc o zacieraniu sensu, nie są to bowiem środki zupełnie od siebie niezależne, lecz niejednokrotnie stanowią różne aspekty jednej i tej samej operacji. Mówienie o „gospodarce rynkowej” służy zacieraniu w świadomości ludzi pojęcia kapitału i kapitalizmu, mówienie o „własności prywatnej” w stosunku do kapitalizmu służy zatarciu pojęcia wywłaszczenia (ekspropriacji) i nieuprawnionego przywłaszczenia, mówienie o „równości” (równości formalnej czy równości szans) służy zacieraniu idei nierówności, itd.

Dlatego nie należy się dziwić, że opanowaniu przez dyskurs neoliberalny przestrzeni publicznej towarzyszy swego rodzaju zanikanie czy wypieranie całego szeregu terminów takich jak kapitał, kapitalizm, wyzysk, wyzyskiwani, proletariusze i proletariat, burżuazja, klasy społeczne, walka klas, socjalizm, komunizm, itp. Wypieranie terminologii, która jeszcze niedawno służyła walczącym antykapitalistom za język wypowiadania się, narzędzie analizy i znak rozpoznawczy.

Język fetyszyzmu

Można przypuszczać, że, jak to często bywa, istnieje ścisły związek między treścią neoliberalnego dyskursu, jego wizją czy sposobem rozumienia stosunków społecznych, a jego formą, zwłaszcza wykorzystywanymi w jego ramach środkami retorycznymi. Chciałbym tu wysunąć pewną hipotezę.

Jak pokaże krytyczna analiza większości jego kluczowych pojęć, których swego rodzaju przeglądem jest niniejsze dzieło, źródłem neoliberalnego dyskursu jest to, co Marks nazywał fetyszyzmem kapitalistycznych stosunków produkcji. Nie mogę sobie pozwolić na przedstawienie tutaj całego bogactwa tego konceptu, który leży w centrum marksowskiej krytyki ekonomii politycznej4. Przypomnijmy tylko, że fetyszyzm sprowadza się z jednej strony do reifikacji (uprzedmiotowienia) stosunków produkcji, a ostatecznie także ludzi, którzy w te stosunki wchodzą, z drugiej zaś do personifikowaniarzeczy poprzez przypisywanie im cech i własności, które mają jedynie jako narzędzia tych stosunków, a które po tym zabiegu wydają się im przynależeć z natury, nawet w jakiś nadprzyrodzony sposób. I tak towar wydaje się mieć sam z siebie tajemniczą własność bycia nośnikiem wartości wymiennej i podlegania wymianie na inne nośniki tej wartości w sposób nie podlegający panowaniu, woli, a nawet rozumieniu ludzi, którzy są przecież jego wytwórcami. Pieniądz, w formie kawałka metalu, skrawka papieru czy karty kredytowej, wydaje się mieć (równie tajemniczą) moc przejmowania dowolnego produktu ludzkiej pracy, a w konsekwencji – moc zawiadywania działaniem jego wytwórców. Z chwilą zaś, gdy staje się kapitałem, pieniądz wydaje się mieć nadprzyrodzoną moc procentowania, rodzenia pieniądza podobnie, jak grusza rodzi gruszki (jak ironicznie mawiał Marks), jednym słowem odradzania się na wzór bogów, naginając wszystko (całość materialnych i społecznych warunków produkcji) do wymogów własnej reprodukcji.

Idea fetyszyzmu pozwala Marksowi wytłumaczyć coś więcej niż zwykłe złudzenie, jakiemu ulegają jednostki uczestniczące w życiu gospodarczym, zarówno kapitaliści, jak i robotnicy najemni. Formułuje ją, by wyjaśnić pozory, jakie działalność ekonomiczna przybiera w społeczeństwie kapitalistycznym, sposób objawiania się stosunku, w którym ludzie stają się rzeczami, zaś rzeczy – autonomicznymi siłami zdolnymi nad nimi zapanować, stosunku, w którym ludzie ulegają uprzedmiotowieniu, zaś przedmioty osiągają status nadludzkich mocy, w którym podmioty stają się przedmiotami, zaś przedmioty – rządzącymi nimi podmiotami, stosunku, który, według słów samego Marksa, łączy „owo uosobienie rzeczy i uprzedmiotowienie stosunków produkcji, ową religię dnia powszedniego”.5, „upodmiotowienie rzeczy, urzeczowienie podmiotów, odwrócenie przyczyny i skutku, religijne qui pro quo”6. Ten świat postawiony na głowie, który już nam spowszedniał, który zyskał konkretność powszednich przedmiotów, nawyków i sposobów myślenia, który wydaje się rzeczywistością i jest nią w dużej mierze, właśnie na poziomie pozorów, to właśnie teatr cieni służący za ramy, system odniesienia i przedmiot dyskursu neoliberalnego; ten ostatni bardzo wiernie przedstawia ten świat takim, jaki jest. A dokładniej, jakim by był, gdyby nie był tylko zrodzoną z fetyszyzmu grą pozorów. Na tym zresztą polega jego ideologiczna doniosłość ­– jego rolą jest wzmacnianie tych pozorów, ukrywanie ich natury. Aby przekonać ludzi, że rzeczywistość wyczerpuje się w tych pozorach, neoliberalny dyskurs podtrzymuje owo religijne qui pro quo w jego popularnej formie, jednocześnie starając się je ugruntować w tworzonych przez siebie konstrukcjach teoretycznych i poprzez nie7. Innymi słowy, neoliberalny dyskurs próbuje nam wmówić, że świat postawiony na głowie, w którym rzeczy (towary, pieniądz, środki produkcji, akty własności, itd.) rozkazują ludziom, którzy przecież je wytworzyli, jest nie tylko najlepszym z możliwych światów, ale po prostu jedynym możliwym światem.

W tej perspektywie zrozumiałe stają się dwa podstawowe zabiegi neoliberalnej retoryki, odwracanie znaczenia i zacieranie sensu słów. Zamiana podmiotów w przedmioty i przedmiotów w podmioty, sprawianie, by ludzi traktowano jak przedmioty, zaś przedmioty – niczym jakieś ponadludzkie moce, to początek i ostateczny kres odwracania znaczenia, któremu dyskurs neoliberalny zawdzięcza większość swoich kluczowych pojęć. W tym sensie jest ono w pewnej mierze językiem ekonomicznego fetyszyzmu. Zacieranie sensu pełni pomocniczą rolę, polegającą na jednoczesnym blokowaniu dróg do wypracowania i świadomego używania krytycznych pojęć, które pozwoliłyby zaprotestować przeciwko poprzedniemu zabiegowi; postawieniu świata na głowie, wyparciu krytycznych pojęć z codziennego użycia, usuwania ich z pamięci tych, którzy zdążyli je poznać. Nie wystarczy bowiem dokonać apologii świata postawionego na głowie, trzeba jeszcze ukryć lub zdyskredytować narzędzia krytyczne, z pomocą których można by próbować z powrotem postawić go na nogi.

Jak czytać tę książkę

W świetle poprzednich akapitów czytelnik z pewnością rozumie wstępne zastrzeżenie co do ograniczonego przedmiotu i celu niniejszej pracy. Zasadniczo zajmę się w niej jedynie dyskursem neoliberalizmu, natomiast jego polityka, jej cele społeczno-ekonomiczne, jej wpływ na stosunek sił między klasami i między państwami, jej instytucjonalne i organizacyjne ramy i punkty oparcia, jej ograniczenia i wewnętrzne sprzeczności, itd., będą przywoływane jedynie tam, gdzie to będzie konieczne, by wyjaśnić rolę i znaczenie neoliberalnego dyskursu. Co więcej, także i ten dyskurs będzie rozpatrywany jedynie pod kątem wykorzystywanych środków retorycznych oraz ich ideologicznego nacechowania; społeczne i instytucjonalne warunki formacji w duchu tego dyskursu oraz jego propagowania, jego historia, jego związki z klasycznym liberalizmem, badanie jego filozoficznych fundamentów itp. pozostają zasadniczo poza dziedziną podjętej przeze mnie analizy, i znowu, jeśli będę się odnosił do tych kwestii, to jedynie w formie krótkich uwag. Wreszcie muszę zastrzec, że z pokaźnego zbioru kluczowych pojęć neoliberalnego dyskursu wybrałem tylko pewną ich liczbę, skupiając się na terminach i wyrażeniach stosowanych w makroekonomii i makrosocjologii. Dlatego pozwolę sobie niemal zupełnie pominąć inny, równie zresztą ważny, obszar tego dyskursu, odnoszący się do mikroekonomii, mianowicie to wszystko, co odnosi się do zarządzania przedsiębiorstwami i organizacjami jako takimi (np. cały żargon „zarządzania zasobami ludzkimi” – które to wyrażenie samo jedno doskonale streszcza uprzedmiotawiające skrzywienie tego dyskursu). Rozmaitym aspektom neoliberalizmu pominiętym w tej pracy poświęcono do tej pory wiele doskonałych opracowań. Bibliografia umieszczona na końcu mojej książki wymienia niektóre spośród najważniejszych – do niej odsyłam czytelników chcących pogłębić swoją wiedzę w tym przedmiocie.

Gdy chodzi o omówienie cech retorycznych pewnego dyskursu w celu ukazania jego ideologicznego charakteru, od razu narzuca się naturalna kolejność pracy, polegająca na dokonaniu przeglądu najważniejszych pojęć czy obiegowych haseł, tych, na których zbudowany jest cały system i wokół których grawituje. Tak właśnie postanowiłem pracować. Dlatego moja książka przybrała formę szeregu artykułów, ułożonych w porządku alfabetycznym. Jako że każdy z nich został zredagowany niezależnie od pozostałych, można się z nimi zapoznawać w dowolnej kolejności, według fantazji czy osobistych zainteresowań każdego czytelnika.

Taki układ ma jednak dwie poważne wady. Mniej istotna z nich wiąże się z ryzykiem nieustannych powtórzeń – to wada, z którą uporałem się tylko po części. Poważniejszym problemem jest fakt, że jest to układ arbitralny, sztuczny i w gruncie rzeczy w żaden sposób nie wynikający z natury omawianego przedmiotu. Dyskurs bowiem nigdy nie sprowadza się do pewnego zestawu terminów i pojęć. Istotny dla jego charakteru jest sposób uporządkowania tychże, nie pozostający bez wpływu na ich znaczenie. Stąd przedstawienie dyskursu jako pewnej ilości konceptów, omawianych bez brania pod uwagę spajającej je architektury, może się skończyć zagubieniem części jego znaczenia.

Aby przezwyciężyć tę poważną wadę porządku alfabetycznego, bardzo często, omawiając jakiś problem, odsyłam do innych artykułów, tak, by ukazać całą złożoność powiązań między badanymi oddzielnie pojęciami, by pokazać, że tworzą one swego rodzaju system, co zresztą nie chroni go przed wewnętrznymi sprzecznościami. Ponadto chcę tutaj krótko zwrócić uwagę na to, co wydaje mi się tworzyć podstawową strukturę neoliberalnego dyskursu, a zatem i narzucać kolejność, jaką powinni respektować czytelnicy, którym zależy na systematycznej lekturze, zupełnie zresztą nieobowiązkowej. W rzadko przedstawianym jako takie i jeszcze rzadziej poddawanym pod dyskusję centrum tego dyskursu, w jego swoistej ślepej plamce, stoi szczególna koncepcja jednostki, zakładająca, że może, a nawet powinna ona być swego rodzaju atomem organizacji społecznej, rzeczywistością zarazem pierwszą i ostatnią, na której opiera się całość tej organizacji, innymi słowy indywidualistyczna koncepcja jednostki i społeczeństwa. Atrybuty tej jednostki oraz stosunki, w jakie wchodzi ona z innymi jednostkami i z rzeczywistością (społeczną) streszczają idee własności (prywatnej), wolności i równości. To fundamenty dyskursu neoliberalnego, na których stała już klasyczna myśl liberalna XVII i XVIII wieku, i które decydują o zależności neoliberalizmu od tej ostatniej.

Kiełkując z tego jądra, myśl (neo)liberalna może się rozwijać w różnych kierunkach8. Pierwszeństwo, jakie przyznałem kwestiom z dziedziny makroekonomii i makrosocjologii, kazało mi zająć się następną trójką idei: rynku, społeczeństwa obywatelskiegoi państwa, które to koncepty służą za swego rodzaju ogólne ramy przedstawiania globalnego społeczeństwa, wewnątrz których ewoluuje myśl (neo)liberalna, i które pozwalają też zrozumieć sposób, w jaki usiłuje ona rozwiązywać kwestie bardziej szczegółowe. Interpretacja każdego z tych trzech konceptów, jaką proponuje dyskurs neoliberalny, ujawnia też jego pokrewieństwo z klasycznym liberalizmem, będąc zarazem czymś więcej niż jego nieznacznym uwspółcześnieniem.

Pozostałe koncepty, którym poświęciłem oddzielne artykuły, tworzą niejako trzeci krąg neoliberalnego dyskursu, odnoszą się bowiem do tematyki jemu tylko właściwej, do tego stopnia, że niektóre z nich to prawdziwe neologizmy (np. kapitał ludzkiczy workfare). Poświęcone im artykuły były dla mnie okazją do naświetlenia niektórych istotnych aspektów neoliberalnej polityki i kontekstu historycznego, w którym przybrała ona takie, a nie inne formy, oraz zaproponowanie kilku rozwiązań wobec nich alternatywnych; w żadnym wypadku nie próbowałem jednak wyczerpać tematu, to bowiem zmusiłoby mnie do wyjścia poza wyznaczone na wstępie ramy. Nie można jednak przeprowadzić analizy dyskursu o silnym nacechowaniu politycznym i ideologicznym, nie analizując społecznych warunków jego powstania oraz stoczonych o nie walk.

Czytelnik z pewnością doszedł już do wniosku, że praca, którą trzyma w ręku, ma także wymiar polemiczny – w pełni się do tego przyznaję. Ma ona demaskować dyskurs, który dokonuje apologii podporządkowania jednostek ludzkich rzeczom, przeradzającego się niejednokrotnie w miażdżenie ludzi przez rzeczy, apologii świata, w którym bez wahania poświęca się los dziesiątek tysięcy pracowników dla waloryzacji papierów wartościowych kapitału zatrudniającego ich przedsiębiorstwa (co liberalna nowomowa nazywa „tworzeniem wartości dla akcjonariuszy”), świata, w którym dla uratowania kursu danej waluty „władze finansowe” z zimną krwią skazują na nędzę miliony mężczyzn, kobiet i dzieci.

Nie mam jednak zamiaru poświęcić dla celów polemicznych ścisłości, jakiej wymaga analiza teoretyczna. Przeciwnie, jestem przekonany, że ostrze krytyki nigdy nie jest tak cienkie i tak skuteczne w walce z przeciwnikiem jak wtedy, gdy cierpliwie wyostrzy je intelekt. Dlatego w każdym z artykułów usiłuję dokonać drobiazgowego demontażu badanego pojęcia, by czytelnik nie tylko nie dał się nabrać na neoliberalny dyskurs, ale też dysponował argumentami pozwalającymi mu się przeciwstawić. Troska o ścisłość zmusiła mnie zresztą w kilku miejscach do zagłębienia się w stosunkowo skomplikowane rozważania teoretyczne (mam zwłaszcza na myśli artykuły Jednostka i Społeczeństwo obywatelskie). Jako że niemal wszystkie kluczowe pojęcia neoliberalizmu zrodziły się, jak już zasugerowałem, z naznaczonego fetyszyzmem rozumienia właściwych dla kapitalizmu stosunków społecznych oraz z apologii fetyszystycznych form, jakie te stosunki nadają życiu społecznemu jako takiemu, demontaż jego dyskursu często wymaga dokonania analizy tych właśnie fetyszystycznych form, co może się okazać przedsięwzięciem stosunkowo złożonym. Tych kilka teoretycznych wycieczek będzie kolejną okazją, by dowieść teoretycznej płodności marksowskiego dziedzictwa, która objawia się, ilekroć ci, którzy się do niego odwołują, nie sprowadzają go do zbioru bezmyślnie powtarzanych formułek, ale traktują je jako narzędzie krytycznej analizy współczesnego świata i zadają sobie trud rzeczywistego korzystania z jego bogactwa.

Troska o wysoki standard teoretyczny nie powinna jednak wytrącić nam z ręki innej broni doskonale służącej polemice – humoru i ironii. Dlatego nie oparłem się pokusie uzupełnienia krytycznego przeglądu kluczowych pojęć neoliberalizmu o mały Słowniczek komunałów, który streszcza jego popularną wersję. Jeśli bowiem neoliberalizm ma swoją (pseudo)uczoną odmianę, która stanowi właściwy przedmiot mojej pracy, istnieje także w wersji popularnej, która, za pośrednictwem mediów, do tego stopnia opanowała dyskurs codzienności, że, zżyci z jej szablonami, zapominamy nieraz o ich bezdennej głupocie i szkodliwości. Mam nadzieję, że czytelnicy podzielą ze mną przyjemność, jaką dało mi sporządzenie listy ulubionych komunałów Bouvardów i Pécuchetów neoliberalizmu.

Kapitał ludzki

Okropne połączenie słów! Jakby kapitał, to zimne monstrum, akumulacja martwej pracy, który żyje wyłącznie dzięki temu, że nieprzerwanie żeruje na pracy żywej, zużywając siły robocze miliardów ludzi, których życie nic dla niego nie znaczy, zarazem skazując kolejne miliardy na nędzę i cierpienia niepewności jutra, bezrobocia i społeczno-ekonomicznego wykluczenia, jakby ten kapitał mógł mieć w sobie cokolwiek ludzkiego. Ekonomiści i socjologowie, technokraci i politycy, ale też zwykli zjadacze chleba, którzy mają czelność używać tego wyrażenia, zdradzają w rzeczywistości nieludzki charakter swojej wizji świata, w której wszystkim i wszystkimi rządzi jedyne prawo, jakie znają i uznają, prawo waloryzacji kapitału (kapitalistyczne prawo wartości).

Co jednak przez to rozumieją? Co to wyrażenie dla nich oznacza? Po prostu siłę roboczą zatrudnionych, całość zdolności fizycznych (jak siła, wytrzymałość, zręczność, określone umiejętności), moralnych (odwaga, wytrwałość, uczciwość i obowiązkowość), intelektualnych (wiedza ogólna i specjalistyczna, wyobraźnia i intelekt), estetycznych (smak, uzdolnienia artystyczne), społecznych (zdolność do empatii, umiejętność wchodzenia w relacje i negocjowania), itp., w różnym stopniu i w różnej formie posiadane przez pracowników, którzy mogą wystawić je na sprzedaż na rynku pracy oraz zaangażować w niezliczone procesy produkcyjne, których są wykonawcami. Ci, którzy siłę roboczą nazywają „kapitałem ludzkim”, chcą w ten sposób przekonać samych siebie oraz zatrudnionych robotników, że wraz z siłami do pracy każdy z nich posiada pewien „kapitał” w postaci pewnej ilości środków, w tym wypadku niematerialnych, choć ściśle złączonych z jego fizycznością, którym powinien nadać jak największą wartość na rynku pracy, sprzedawać je za jak najlepszą cenę i na jak najlepszych warunkach, jednocześnie czuwając na utrzymaniem, a nawet zwiększaniem ich wartości wyjściowej poprzez ciągłe dokształcanie się, zdobywanie doświadczenia zawodowego, pokonywanie kolejnych szczebli rozwoju zawodowego, a także troskę o zdrowie, korzystanie z dóbr kultury i rozrywek w czasie wolnym, pielęgnowanie stosunków z najbliższymi itp. Innymi słowy, we wszystkich wymiarach swojej egzystencji każda jednostka powinna się uważać za potencjalne autonomiczne centrum akumulacji pieniądza i tak też się zachowywać, na wzór kapitalistycznego przedsiębiorstwa. Każdy powinien działać niczym kapitalista zarządzający „kapitałem” w postaci własnej osoby, rozumianej jako suma zalet czy własności mających jakąś wartość rynkową. Każdy jest kapitalistą, każdy stanowi kapitalistyczne przedsiębiorstwo – oto, co zakłada i sugeruje wyrażenie „kapitał ludzki”.

Pomińmy milczeniem cynizm czy nieświadomość tych, którzy mówią o „kapitale” (a więc o możliwości bogacenia się) w odniesieniu do sił i zdolności tych wszystkich, coraz liczniejszych, którzy żyją w niepewności jutra i cierpią z powodu bezrobocia czy nawet zupełnego społeczno-ekonomicznego wykluczenia po prostu dlatego, że nie potrafią sprzedać swojej siły roboczej, a tym mniej sprawić, by stała się procentującym „kapitałem”. Cynizm jest niewiele mniej haniebny, a nieświadomość tylko nieco mniej głupia, gdy tę samą formułę stosuje się do tych, którzy swoją siłę roboczą sprzedają za głodowe pensje, „wyrobników”, których zarobki nie wystarczają dla zaspokojenia podstawowych potrzeb ich samych i ich rodzin, a których liczba wciąż się zwiększa na skutek trwającej ofensywy polityki neoliberalnej zarówno na Północy, jak i na Południu planety.

Ten cynizm i ta nieświadomość służą wpajaniu jednym i drugim przekonania, że jeśli są bezrobotni, jeśli znajdują tylko dorywcze zatrudnienie lub pracują za żałosną pensję, to sami są sobie winni. To efekt niedostatecznej mobilizacji w celu podnoszenia wartości ich „kapitału ludzkiego”; nie mają wiele do sprzedania, albo nie potrafią sprzedać tego, co mają. Tym samym z myślowego horyzontu znikają struktury, które odpowiadają za nierówny dostęp do materialnych, społecznych, kulturowych i symbolicznych bogactw naszego społeczeństwa, które sprawiają, że „kapitał ludzki” chłopca pochodzącego z robotniczej rodziny żyjącej na przedmieściach ma niewielkie szanse równać się z „kapitałem ludzkim” młodego mieszczanina z najlepszej dzielnicy. Indywidualistyczne i psychologizujące pojęcie „kapitału ludzkiego” rozpuszcza stosunki społeczne i ich mniej lub bardziej silne uwarunkowania w woluntaryzmie mobilizowania samego siebie, który streszcza popularne powiedzenie „Chcieć to móc”.

Jeśli zaś chodzi o tę grupę pracujących, która cieszy się jeszcze stałym zatrudnieniem, ta sama formuła służy utwierdzaniu ich w przekonaniu, że nieco lepsze położenie zawdzięczają właśnie swojemu „kapitałowi ludzkiemu”. To zaś prowadzi ich nie tylko do odcinania się od mniej uprzywilejowanych, ale też umacnia ich w przeświadczeniu, że muszą trwać w nieprzerwanej mobilizacji, by zachować i powiększać ten tak drogocenny „kapitał ludzki”, zamieniając swoje życie poza pracą, we wszystkich jego wymiarach, w realizowaną nieprzerwanie misję akumulacji „kapitału ludzkiego” z nadzieją, że będzie on przynosił zyski na rynku pracy. I wreszcie, dzięki takiemu przygotowaniu, jednocześnie zaszczepia się im poczucie winy, ich samych obciążając odpowiedzialnością za niepowodzenia i trudności, których z konieczności będą czasem musieli na tym rynku zaznać.

Lecz jeśli każdy jest drobnym przedsiębiorcą, tak zarządzającym swoim „kapitałem ludzkim”, by przyniósł jak największe zyski na rynku pracy, to tym samym, po trzecie, ukryty zostaje i staje się niemożliwy do pojęcia mechanizm kapitalistycznego wyzysku. Bowiem, jeśli pracownik najemny jest zarządcą pewnego „kapitału ludzkiego”, nie można już powiedzieć, że sprzedaje on kapitałowi pewną ilość siły roboczej, której aktualizacja (w formie pracy o określonym czasie trwania, intensywności, jakości i zasadniczo o określonym współczynniku produktywności) może mieć wartość przewyższającą jej wartość początkową, generując to, co nazywamy dochodem, czyli przynosząc kapitałowi zysk przewyższający koszt zakupu zaangażowanych środków. Teraz pracownik sprzedaje „usługi”, zaś płaca jest w pewnym sensie słuszną ceną za te usługi, ich wartością wyrażoną w środkach pieniężnych. Między kapitalistą a zatrudnionym nie istnieje żadna możliwość wyzysku; po prostu jeden z nich może skorzystać ze swojej nieco większej „siły rynkowej”…

Trzeba wreszcie dodać – co będzie stanowić czwarty poziom krytyki interesującego nas wyrażenia, bardziej teoretyczny, a zatem bardziej ogólny, ale i bardziej podstawowy – mówienie o kapitale w stosunku do towaru (sił i zdolności do pracy) równa się uprawianiu twardego fetyszyzmu w sensie marksowskim. To nic innego jak przekonywanie, pod pretekstem, że kapitał jest wartością, która ulega zachowaniu i powiększaniu w nieustającym cyklicznym procesie, w którym przyjmuje na przemian cechy towaru i pieniądza, że każdy towar (także siła robocza) i każda suma pieniędzy same z siebie stanowią kapitał. Jednocześnie po raz kolejny usuwa się w cień warunki, które jako jedyne pozwalają na waloryzację kapitału: eksploatację siły roboczej w formie pracy najemnej i wywłaszczenie producentów, odbieranie z ich rąk społecznych środków produkcji, które są przecież owocem wyzysku, jakiemu zostali poddani. Podobnie ukrywa się charakter tego wyzysku: wymuszania dodatkowej pracy dla uzyskiwania wartości dodanej. Nazywać „kapitałem” to, co jest dokładnym przeciwieństwem kapitału, a zarazem podstawą jego istnienia, to nic innego, jak zaciemniać wszystkie kapitalistyczne stosunki produkcji i czynić je zupełnie niezrozumiałymi.

W ten sposób, czy o tym wiedzą, czy też nie, propagatorzy i użytkownicy wyrażenia „kapitał ludzki” są albo doskonałymi ideologami kapitału, jednocześnie ukrywającymi jego mechanizmy i legitymizującymi stosunek wyzysku i dominacji, albo naiwniakami, którzy uwierzyli ideologom.

Obciążenia socjalne