Nowe początki. Pensjonat na wzgórzu Tom 3 - Aleksandra Rak - ebook

Nowe początki. Pensjonat na wzgórzu Tom 3 ebook

Aleksandra Rak

4,6

Opis

Trzecia część serii obyczajowej Pensjonat na wzgórzu

W pensjonacie na wzgórzu znów wiele się dzieje. Patrycja i Martyna spotykają się z rodzicami. Młodsza z sióstr ma wielki żal do matki, która przed laty zostawiła ją i wyjechała za granicę. Martyna, która sama teraz spodziewa się dziecka, poznaje Bartosza. Początkowo ta znajomość jest pełna napięć, jednak nieoczekiwanie mężczyzna staje się dla niej wsparciem. Patrycja zaczyna rozumieć, że przez całe życie była podporządkowana matce.  Postanawia to zmienić, znajduje nową pracę i zaczyna życie na własny rachunek. Klaudia wyjeżdża do Krakowa, aby odszukać Marka i dowiedzieć się, dlaczego wyjechał bez słowa.  

Czy siostrom uda się odnaleźć prawdziwą miłość i spokój? 

Czy wydarzy się coś, co ostatecznie zażegna wszystkie konflikty i scali rodzinę?"

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (129 ocen)
88
32
6
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

Jak wszystkie książki Pani Oli czyta się na jednym wdechu.
20
phunwone

Dobrze spędzony czas

Ostatnia I najlepsza
00
Zosia070805

Nie polecam

Wredne warczenie sióstr, krzyzowanie rąk co druga strona. Treść dobra ale bardzo nerwowo.
00
agunia1981

Nie oderwiesz się od lektury

wzrusza
00
Annezram

Dobrze spędzony czas

ok
00

Popularność




Redakcja: Justyna Tomas

Korekta: Justyna Czebanyk

Skład: Izabela Kruźlak

Konwersja do ePub i mobi: mBooks. marcin siwiec

Projekt okładki: Aleksandra Bartczak

Zdjęcia na okładce: Shutterstock © Svitlana Sokolova, © HTWE; Grzegorz Rak (zdjęcie autorki)

Redaktor prowadzący: Katarzyna Bury

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2022

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-932-1 

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Oddział

ul. Legionowa 2

01-343 Warszawa

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Mojemu Mężowi  – za to, że codziennie stwarza ze mną nasz mały świat.

 

I Patrycji – matce chrzestnej Sióstr.

Rodzina jest nie tylko czymś ważnym. Ona jest wszystkim.

 

Michael J. Fox

Rozdział I 

Klaudia wyjrzała przez kuchenne okno na werandę i przytknęła do ust kubek z zimnym kakao. Delikatnie uchylone okno umożliwiło dziewczynie podsłuchanie prowadzonej na zewnątrz rozmowy. Wiedziała, że nie powinna, bo właściwie to nie do niej należała decyzja o zatrudnieniu nowego pracownika, ale ciekawość zżerała ją od środka. By słyszeć wyraźniej, Klaudia przysunęła się do szafki kuchennej i pochyliła w kierunku szyby.

– Tak jak wspominałem, teren jest spory. Potrzebuję fachowej ręki.

Dziewczyna przewróciła oczami. Fachowa ręka wyjechała w siną dal i najwyraźniej nie zamierzała wracać.

– Czasami trzeba coś naprawić lub oporządzić zwierzęta… – Głos Ludwika brzmiał wyjątkowo beznamiętnie, a Klaudia w ogóle się temu nie dziwiła.

Gość, z którym właśnie rozmawiał jej ojciec, był już ósmym potencjalnym chętnym na objęcie stanowiska złotej rączki pensjonatu. I zapewne nie ostatnim. W ciągu kilku dni przez dom na wzgórzu przewinęło się więcej mężczyzn niż przez ostatnie pięć lat. Klaudia szczerze wątpiła, by któryś z nich sprostał wymaganiom. A te były wysokie – i wcale nie miała na myśli tych stawianych przez Ludwika.

– Mamy już kilka pytań o domek na jesień, zależałoby nam na pracy całorocznej.

Nie słyszała żadnych odpowiedzi, co pozwoliło jej sądzić, że mężczyzna jest raczej średnio zainteresowany tą posadą. Pracy było sporo, wymagała pewnego doświadczenia, a ona starała się, jak mogła, by doczepić się najmniejszych uchybień.

Odepchnęła się od szafki i w kilku dużych łykach opróżniła kubek. Kakao zawsze poprawiało jej humor i nie zamierzała z niego rezygnować tylko dlatego, że profanacją było picie go zimnego. Niebawem usłyszała, że Ludwik wrócił do domu. Zamknął za sobą drzwi, westchnął głęboko i powtarzał pod nosem: „O Boże, Boże, Boże…”.

– Nie sądzę, by interesowała go sprawa twojego ewentualnego pracownika. – Dziewczyna wstawiła pusty kubek do zlewu i podparła się wymownie dłonią na biodrze.

Ludwik zerknął w stronę Klaudii, jakby się jej nie spodziewał.

– Za to ciebie interesuje chyba za bardzo – mruknął po chwili z wyraźną dezaprobatą w głosie.

– To chyba ważne, żebym się z nim dobrze dogadywała, prawda? – Wzruszyła lekko ramionami.

– Tak, tak… – potwierdził wątpiąco i skierował się do dużego pokoju, gdzie czekał na niego ukochany, wiklinowy fotel bujany.

– Mówiłam ci, że to nie będzie takie proste. – Klaudia wyjrzała za nim.

– Oczywiście, że nie. Jedna osoba nie jest w stanie znać się jednocześnie na stolarce, owcach i pszczołach i jeszcze skosić nam trawę.

– Marek był z nami cztery lata i świetnie się w tym odnalazł – zaprotestowała.

– Marek już tutaj nie wróci – odparł ze spokojem mężczyzna i usiadł w fotelu.

Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego. Klaudia w ogóle mu się nie dziwiła. Sama czuła się, jakby przejechało po niej pendolino z zaprzęgniętymi na końcu bykami, które jeszcze dokopały jej już leżącej i błagającej o litość. Kosiła trawę, sprzątała, oporządzała ogródki i zwierzęta. Kładła się spać, a rano zastanawiała się, czy przespała chociaż godzinę. I choć wciąż powtarzała ojcu, że nie potrzebuje żadnego nadętego typa do pomocy przy pensjonacie, w głębi duszy świetnie zdawała sobie sprawę, że długo tak nie pociągnie.

– I dobrze, bo mogłoby się to źle dla niego skończyć – prychnęła Klaudia i zbliżyła się do taty.

– Mnie również go brakuje. – Ludwik posłał jej ciepłe spojrzenie.

Zarumieniła się mimowolnie. Gwałtownie odwróciła wzrok w stronę pokoju, który Marek wyremontował przed wyjazdem, i zacisnęła pięści ukryte w przegubach ramion.

– Nie możesz go obwiniać. Miał swoje powody i…

– Zjesz teraz obiad? – przerwała Ludwikowi, umyślnie zmieniając temat.

Nie miała najmniejszej ochoty wysłuchiwać kolejnych argumentów obronnych, którymi faszerował ją ojciec. Nic nie mogło zmienić tego, że była po prostu wściekła na Marka, który nie tylko zostawił ją prawie bez słowa wyjaśnienia, ale także nie odbierał jej telefonów, co wyraźnie znaczyło, że nie chce żadnych kontaktów.

– Mogę – zgodził się mężczyzna, wyglądając przez otwarte okno na ogród. – Zjesz ze mną?

– Jasne – odparła, choć wcale nie czuła się głodna. Zwłaszcza po kubku kakao. – O której ma wrócić Pati? – zapytała, nim odeszła.

– Nora powinna była wylądować godzinę temu. – Ludwik spojrzał na stary zegar zawieszony na ścianie.

– To jeszcze chwilę potrwa – mruknęła, przypominając sobie, jak długo czekała na Patrycję, gdy ta przyleciała z Irlandii po zawale taty.

Dziewczyna wróciła do kuchni, w której pachniało kalafiorową. Wyciągnęła z lodówki śmietankę i rozmieszała ją z odrobiną gorącej zupy, którą chwilę później zabieliła. Uwielbiała jej zapach, trochę słodki, koperkowo-ziołowy. Ostrożnie, by się nie poparzyć, skosztowała łyk zupy. Smakowała dokładnie tak, jak Klaudia pamiętała.

Nabrawszy trochę większej ochoty na obiad, nalała sobie i tacie solidne porcje z dość sporymi kawałkami kalafiora. Zerknęła do piekarnika, gdzie kurczak pięknie się zarumienił, a ziemniaczki zaczęły przypiekać. Ojciec specjalnie na przyjazd Nory wyprowadził z garażu za domem swój stary samochód i pojechał zrobić zakupy. Klaudia z rosnącym zdumieniem przyglądała się temu, co przywiózł, ale nie pisnęła ani słowa o tym, że Ludwik nie miał zielonego pojęcia, jak przygotować na przykład kurczaka po staropolsku czy kaczkę w winie.

– Tato, nie uważasz, że to lekka przesada? – zapytała, gdy wyciągnął łososia. – Przecież mogłabym zrobić kotlety z mizerią.

– Myślę, że możemy poświętować również mały sukces naszego pensjonatu. – Uśmiechnął się, chowając do lodówki wino. – I chyba nie tylko, prawda?

Domyśliła się, że ojcu chodziło o Karola. Przecież nie był głupi i wiele rzeczy dookoła widział i słyszał. Łączył fakty, dodawał dwa do dwóch i wychodziło… że rzuciła kochanka. Zresztą Martyna podczas jednej ze wspólnych kolacji zdradziła ten niechlubny sekret. Klaudia naprawdę by się zdziwiła, gdyby tata udawał, że nic się nie wydarzyło.

Polała kurczaka tłuszczem i zamknęła piekarnik. Nie znała Nory osobiście – kilka razy widziała ją na ekranie komunikatora, gdy tata rozmawiał z Patrycją – ale była jej bardzo ciekawa, zwłaszcza że kobieta była pierwszą żoną Ludwika i jak się okazało, przybraną matką Martyny.

Na samo wspomnienie starszej siostry Klaudia wyciągnęła komórkę z kieszeni i zerknęła na ikonkę wiadomości. Jeszcze nikomu się nie przyznała, że po wysłaniu przez nią wielu SMS-ów Martyna w końcu odpisała. Zdawkowo, bo zdawkowo, ale zawsze była to jakaś forma kontaktu z jej strony. Teraz jednak znów milczała od kilku dni, co Klaudię lekko niepokoiło.

– Całkiem przyjemny zapach – skomentował Ludwik, wchodząc do kuchni i wymownie spoglądając na piekarnik.

– Miejmy nadzieję, że smak również – mruknęła w odpowiedzi, upychając ukradkiem telefon z powrotem do kieszeni.

Jedli niespiesznie, w milczeniu, choć właś­ciwie Klaudia częściej grzebała w talerzu, niż nabierała na łyżkę zupę. Nie chciała jednak, by tata niepotrzebnie się martwił, dlatego co jakiś czas połykała porcję i przegryzała kalafiora, który – jak jej się wydawało – stawał jej w gardle, przez co z trudem go przełykała.

– Pojedziecie do Martyny? – zapytała, podpierając głowę dłonią.

– Zdecydowanie należą jej się wyjaśnienia. – Ojciec przechylił talerz, by wybrać z jego dna resztkę zupy. – Nie powinienem był ukrywać tego, że jest adoptowana, ale Nora nie chciała mówić jej prawdy.

– Po rozwodzie mogłeś jej powiedzieć – zasugerowała z przekąsem. Także sądziła, że ojciec popełnił ogromny błąd.

– Mogłem – przyznał i skrzyżował ramiona na blacie stołu. Zerknął w stronę okna, jakby nagle zobaczył w nim coś interesującego. – Ale bałem się problemów, które mogły wyniknąć z takich informacji zaraz po rozwodzie.

– Teraz nie są mniejsze. – Klaudia uniosła lekko brwi.

– Zawsze uważałem, że problemy są nie po to, by od nich uciekać, tylko po to, by stawiać im odważnie czoła. Żałuję, że postąpiłem wbrew sobie, ale przeszłości już nie zmienię. Mogę jedynie próbować sprawić, że czekająca nas przyszłość zacznie się jawić w jasnych barwach.

Dziewczyna spojrzała na ojca uważnie, zamierając z łyżką zawieszoną nad swoją porcją zupy.

– Od tak dawna nie siadaliśmy razem przy jednym stole, że gdy w końcu udało nam się zjeść wspólnie kolację, nawet wasze przepychanki mi nie przeszkadzały. Byliśmy razem, ja i moje dzieci. – Ludwik uśmiechnął się, choć jego wzrok pozostał smutny. – A później dotarło do mnie, że to nie będzie trwało wiecznie i każda z was rozjedzie się w swoją stronę…

– Tato… – Klaudia złapała ojca troskliwie za rękę. – Ja nigdzie się nie wybieram.

– Jeszcze – zaznaczył.

– Nie wyjadę – zapewniła dosadnie. – Nic mnie do tego nie zmusi…

Ludwik poklepał ją po dłoni, jakby chciał odpowiedzieć: „Wiem, że przyjdzie taki moment”, ale nie powiedział tego głośno i Klaudia uznała temat za zakończony. Na samą myśl o pozostawieniu ojca samego z pensjonatem dostawała gęsiej skórki. Oczami wyobraźni widziała już tysiące problemów, z którymi w pojedynkę na pewno nie będzie w stanie sobie poradzić.

– Może już czas wystawić oferty wynajmu domku – odezwał się znów Ludwik, sięgając po dzbanek kompotu, który wcześniej postawiła na stole.

– Przecież są w Internecie. – Wzruszyła ramionami. Kilka dni wcześniej aktualizowała ceny za sezon powakacyjny.

– Mówię o domku, w którym mieszkał Marek – doprecyzował i nalał sobie pełny kubek. – Kompotu?

Klaudia drgnęła lekko na te słowa i zmarszczyła brwi. Powinna była to zrobić już dawno. Zaprosić Janka, wykonać zdjęcia i przygotować ofertę. Powinna, ale za nic nie mogła się zmusić, by się tym zająć.

– Dziękuję – mruknęła w odpowiedzi i zerwała się z krzesła, zbierając przy tym talerze.

W tym, z którego jadła, wciąż znajdowało się sporo zupy, ale zupełnie straciła ochotę na to, by skończyć obiad. Łudziła się, że może kurczak po staropolsku będzie jej bardziej smakował. Ze złością wstawiła naczynia do zlewu i odkręciła kran. Chciała zmyć cały brud, i to nie tylko z tych nieszczęsnych naczyń.

– Pyszne było, córcia. Będę w pasiece. – Usłyszała głos taty i skinęła głową.

Zazdrościła mu azylu, do którego uciekał, by przemyśleć pewne sprawy. Uporała się szybko z talerzami, przykryła garnek, by nieproszeni goście w postaci much nie urządzili sobie uczty, i szybkim krokiem opuściła kuchnię. Przez duży pokój wyszła na zewnątrz, gdzie pośrodku ogródka, na soczyście zielonej trawie, stało niewysokie, metalowe ogrodzenie, sięgające dziewczynie do kolan. Przystanęła przy nim z lekkim westchnieniem.

– Może już wystarczy? – zapytała i utkwiła wzrok w biało-rudym króliku, który zdawał się kompletnie nie przejmować jej obecnością i wsuwał smaczne źdźbła. – Mam nadzieję, że Nora nie będzie miała na ciebie alergii – dodała, przekraczając ogrodzenie.

Wzięła królika na ręce i podrapała go za uchem.

Marek pozostawił po sobie mnóstwo pytań, jeszcze więcej wątpliwości i złości oraz tego małego gryzącego wszystko zwierzaka. Zajęło jej kilka dni, by zrozumieć, dlaczego zdecydował się właśnie na królika. Przecież takie było jej marzenie, które wyjawiła mu, bo wierzyła, że są ze sobą całkowicie szczerzy. Zwierzę zamieszkało w jej pokoju i codziennie przypominało całym sobą, że znów za bardzo komuś zaufała.

– Chodź, Hektor, zanim ten kurczak po staropolsku mi się przypali… – jęknęła i trzymając królika w ramionach, wróciła do domu.

***

– Białą kawę, kanapkę z szynką i… – Patrycja urwała, uważnie przyglądając się przeszklonej ladzie przy kasie na stacji benzynowej. – I może… – Nie mogła podjąć decyzji.

Miała ochotę na kurczaka, ale niestety ostatnią bułkę z nim sprzątnął jej sprzed nosa poprzedni klient. Zostały tylko te z szynką, jajkiem lub hot dogi, które nie wyglądały tak apetycznie jak rumiane pieczywo.

– Może się pani szybciej zdecydować? To nie totolotek, żeby trzeba było się zastanawiać nad szczęśliwymi liczbami – mruknął jakiś mężczyzna za plecami kobiety.

Spojrzała na niego z ukosa i poprosiła o jeszcze jedną kanapkę z szynką. Gdy czekała na kawę, wyjrzała przez okno na samochód, który pożyczyła od Seweryna, by odebrać mamę z lotniska. Miała nadzieję, że mężczyzna będzie jej towarzyszył, ale akurat wypadła mu ważna operacja kardiologiczna i nie mógł w jej trakcie opuścić sali operacyjnej. Co oczywiście rozumiała…

– Proszę, pani kawa – powiedział młody chłopak, który obsługiwał ją przy kasie, i wręczył jej duży kubek z plastikową przykrywką.

– Dziękuję. – Skinęła głową i wyszła z budynku.

Czuła narastające zmęczenie drogą, ale nie mogła liczyć na to, że mama zamieni się z nią i bezpiecznie poprowadzi samochód do pensjonatu. Nora nie miała prawa jazdy – w Bieszczadach go nie potrzebowała, bo wszędzie woził ją Ludwik, a w Irlandii udało im się znaleźć dom, z którego miały wszędzie blisko na piechotę.

Nim Patrycja wsiadła do auta, wzięła głęboki oddech. Została im ponad godzina drogi, a ona już żałowała, że nie poprosiła Ludwika, żeby z nią pojechał. Nie byłaby skazana na samotną jazdę z matką, za którą – choć nie spodziewała się tego – wcale nie tęskniła.

– Mam wszystko – powiedziała, gdy zajęła miejsce za kierownicą, i podała kobiecie obok siebie zakupy.

– Strasznie długo to trwało – cmoknęła niezadowolona Nora.

– Kawa jest świeżo parzona, mamo. – Patrycja posłała jej krótkie spojrzenie i trochę zbyt mocno wcisnęła kluczyk do stacyjki. – I była kolejka.

– Wszędzie te kolejki. Na lotnisku, na parkingu, na stacji… – mówiła rozdrażniona wyraźnie zmęczonym głosem.

Patrycja wiedziała, że lepiej nie ciągnąć tego tematu, bo mama i tak wiedziała swoje i jej zdanie musiało być na wierzchu. Jeśli twierdziła, że długo czekała, to tak właśnie było i to nie powinno podlegać żadnej dyskusji. Patrycja przewróciła tylko dyskretnie oczami i odjechała spod dystrybutora paliwa, by na drodze wyjazdowej ze stacji zatrzymać się ponownie i czekać, aż któryś z kierowców samochodów jadących z lewej strony łaskawie pozwoli jej włączyć się do ruchu. Skorzystała z okazji, że Nora zajęła się odpakowywaniem swojej kanapki, i zerknęła na nią ukradkiem.

Matka znów zeszczuplała, co mocno ją zaniepokoiło. Chorobliwa obsesja na punkcie idealnego wyglądu, który mógł otworzyć drzwi do załatwienia każdej sprawy, zaowocowała niezbyt zdrowym wyglądem skóry i wyraźnie widocznymi żyłami na dłoniach. Kościste palce zgrabnie odwijały foliowe opakowanie, a krwistoczerwone paznokcie, które wydały się Patrycji stanowczo zbyt długie, rzucały się w oczy równie mocno, jak idealnie wyprasowana bluzka ze złotym wzorem.

– Co się tak patrzysz, dziecko? Matki nie poznajesz? – Nora nagle spojrzała na Patrycję z lekkim zdziwieniem.

– Skróciłaś włosy? – zapytała o to, co jako pierwsze przyszło jej na myśl.

Czarne włosy, które kobieta zawsze nosiła z dumą nienagannie upięte, teraz równo przycięte stykały się z jej podbródkiem.

– Zmiany w życiu są potrzebne. Sama powinnaś się na jakąś zdecydować.

– Rozwód z Timo to wystarczająco wielka zmiana w moim życiu – odparła, włączając się do ruchu.

– Teraz powinnaś odżyć, a ty wciąż zachowujesz się jak szara myszka pod pantoflem swojego męża.

– Szara myszka?! – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Spójrz na siebie. Masz piękne włosy, a wciąż je spinasz, chowasz pod tymi spinkami i wsuwkami. A ubrania? Szare i bure…

Patrycja słuchała matki z coraz większą irytacją i naprawdę miała ochotę zatrzymać się i zostawić ją w samochodzie, a resztę drogi pokonać samotnie pieszo.

– No i naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie wróciłaś do Irlandii. Ludwik jest już zdrowy i nic cię tutaj nie trzyma.

– A po co miałabym tam wracać? – prychnęła.

Zatrzymała auto na światłach i wzięła głęboki oddech. Chciała powiedzieć Norze, że możliwe, iż już nigdy tam nie wróci, ale ta nie dała jej dojść do słowa.

– A bo to jeden hotel potrzebuje takiej osoby jak ty? Świat stał przed tobą otworem po rozstaniu. Timo był kompletnym idiotą, czemu oczywiście nie przeczę, ale wywracać wszystko do góry nogami?

Kobieta nadgryzła bułkę, którą kupiła jej córka, i mruknęła z nieukrywaną radością:

– Mmm. Nie żeby to były jakieś rarytasy, ale po tej podróży jestem okropnie głodna.

– Smacznego – skwitowała Patrycja, jednocześnie ciesząc się, że Nora skupi się w końcu na jedzeniu, a nie na uzmysławianiu jej, jak spieprzyła sobie życie. Żałowała tylko, że kobieta nie zapytała o to, jak teraz ono wygląda.

Błoga cisza nie trwała jednak zbyt długo i Patrycja była gotowa oddać matce swoje drugie śniadanie, byleby tylko nie musieć wysłuchiwać kolejnych przytyków. Kochała mamę, ale pobyt w Bieszczadach uzmysłowił jej, że z dala od Nory oddycha jej się jakoś lżej.

– Dobrze. – Kobieta otrzepała dłonie z okruszków. – Co właściwie wydarzyło się w Równi?

– Przecież wiesz – westchnęła. – Tata zadzwonił do ciebie od razu. Martyna znalazła dokumenty adopcyjne i wyjechała. Nie mamy z nią żadnego kontaktu.

– Więc nie będzie chciała nas widzieć.

– Dziwisz się?

– Sądzisz, że powinien był jej powiedzieć? – Nora posłała córce surowe spojrzenie. – Po tym, jak się rozwiedliśmy? I wyjechałyśmy?

– Myślała, że jesteś jej matką i że ją zostawiłaś.

– Lekka przesada – obruszyła się. – Nie zostawiłam jej, po prostu uznaliśmy, że tak będzie lepiej.

– Dla kogo? Dla niej?

Patrycja nie zamierzała przyklaskiwać tym dziwnym teoriom matki. Uważała to za ogromny błąd, a w pierwszej chwili za kiepski żart. Wyglądało jednak na to, że kobieta nie miała żadnych wyrzutów sumienia.

– To była trudna decyzja i dla mnie, i dla Ludwika – odparła Nora, krzyżując ramiona na piersiach. – I nie będę się z niej tłumaczyć. Zwłaszcza że nie wiem, co on jej nagadał.

– Nie rozmawiali. – Patrycja pokręciła głową z dezaprobatą. – Po prostu wyjechała… w szale.

– Zawsze była porywcza…

– Wściekła się – przerwała ostro matce i posłała jej krótkie, ale gniewne spojrzenie. – Nagle się okazało, że wszystko było kłamstwem. Całe jej dzieciństwo, wszystkie wspomnienia. Co byś zrobiła na jej miejscu?

– Uciekła i nie chce od nas żadnych wyjaśnień, taka jest prawda. – Nora machnęła dłonią, jakby tym jednym zdaniem podsumowała całą ich rozmowę i zakończyła temat.

– Uciekła, bo ją okłamaliście! – powiedziała to ostro i sama była zaskoczona tym, że tak potrafi.

Nora zerknęła na nią z ukosa, jakby tym spojrzeniem próbowała przekazać, że trochę przeholowała, ale Patrycja w ogóle się tym nie przejmowała. Udawała, że niczego nie zauważyła, i wbiła wzrok w drogę przed sobą. Nie zamierzała przytakiwać matce, bo tak wypadało. Z wakacji z Sewerynem i jego teściami wróciła w bardzo bojowym nastroju i tym razem zamierzała bronić Martyny rękami i nogami, niezależnie od tego, jakich argumentów użyją rodzice. Mimo że siostra nie odpisała na ani jedną jej wiadomość, Patrycja nie chciała tak łatwo się poddawać. Jeśli będzie trzeba, pojedzie z Ludwikiem i Norą do Sanoka, by dać Martynie wsparcie, którego ta potrzebowała.

***

Komórka kolejny raz zawibrowała na szpitalnej pościeli. Martyna spojrzała na telefon obojętnym wzrokiem i cicho westchnęła. Dobrze wiedziała, kto właśnie do niej napisał, ale nie miała ani siły, ani ochoty odpisywać od razu. Na szczęście Klaudia wykazywała się taktem i nie zamęczała jej wiadomościami co kilka minut, tylko cierpliwie czekała na odpowiedź.

Martyna szybkim ruchem odwróciła komórkę, by nie patrzeć na wyświetlacz, i zwróciła twarz w stronę przestronnego okna, które wychodziło na szpitalny parking. Czekała na lekarza i wypis, żeby móc wrócić do siebie i odpocząć we własnym łóżku. Mężczyzna się spóźniał, co irytowało ją coraz bardziej. Zdawała sobie sprawę, że nie jest jego jedyną pacjentką, ale jeśli już z samego rana dostała zgodę na powrót do domu, to było dla niej jasne, że będzie chciała opuścić szpital jak najszybciej. A niedawno wybiła czternasta.

– Chyba mają dzisiaj jakiś nieplanowany zabieg – mruknęła sąsiadka z sali, jakby dostrzegła zniecierpliwienie Martyny.

– Lekarze zawsze mają czas – prychnęła druga, podnosząc się z łóżka z lekkim stęknięciem.

Obie kobiety były już w zaawansowanej ciąży i niedługo czekało je rozwiązanie. Martyna nawet nie próbowała nawiązać z nimi bliższych kontaktów. Nie mogła patrzeć na te nadęte brzuchy, a rozmowy o łóżeczkach przyprawiały ją o mdłości.

– Najpierw kawa, a później pacjentki – kontynuowała ta druga.

– Co też pani mówi. Zawsze można na nich liczyć…

– Ja to mogę porozmawiać tylko o kiepskich doświadczeniach z systemem opieki zdrowotnej. Dlatego tu jestem. Bo ktoś w porę nie zareagował.

Martyna nie brała udziału w tej bezsensownej dyskusji. Zawsze trzymała się jak najdalej od szpitali i lekarzy i nie miała zamiaru teraz nikogo oceniać. Zwłaszcza że tak naprawdę nie miała na co narzekać w swojej aktualnej sytuacji.

– Dzień dobry! Jak się panie dziś miewają? – Usłyszała za plecami i drgnęła lekko.

„Nareszcie” – pomyślała, odwracając się w kierunku wejścia do pomieszczenia.

– Pani Martyna… – Mężczyzna w białym kitlu podszedł do jej łóżka z plikiem dokumentów. – Wypis, zalecenia i recepty. Omówiliśmy już wszystko rano. Bardzo proszę, by skontaktowała się pani ze swoim lekarzem po powrocie do domu.

– Dziękuję – odparła krótko i wyciągnęła rękę po przygotowaną dla niej teczkę. – Tak zrobię – dodała, żeby go uspokoić, choć w myślach usłyszała irytujący głos, który warknął, że żaden facet nie będzie jej mówił, co powinna robić.

– Czy ktoś po panią przyjedzie? – Mężczyzna rozejrzał się po sali. – Nie powinna pani dźwigać swoich rzeczy. Jak wspomniałem, trzeba unikać wysiłku fizycznego.

Martyna zerknęła na niewielką torbę, która leżała obok łóżka szpitalnego.

– Zamówię taksówkę – odpowiedziała i zsunęła się z materaca.

– Poproszę w takim razie naszego sanitariusza, żeby pomógł pani zejść na dół. – Lekarz skinął głową.

Była mu wdzięczna, że nie dopytywał, jak zamierza radzić sobie później. Właściwie sama jeszcze tego nie wiedziała. Ale zacznie się o to martwić, gdy wsiądzie do taksówki. Podziękowała za opiekę, zaczekała na sanitariusza, który był zdecydowanie młodszy od swojego przełożonego, choć bardziej opryskliwy. Nie wyglądał na zadowolonego, że ktoś odciąga go od codziennych obowiązków.

– Do widzenia! – rzuciła na odchodne w stronę swoich sąsiadek z sali.

Odpowiedziały chórkiem. Cieszyła się, że z żadną z nich nie nawiązała bliższej relacji, mimo że obie próbowały ciągnąć ją za język. Dopytywały, czym się zajmuje, gdzie dokładnie mieszka, co z ojcem dziecka i dlaczego do niej nie przychodzi. Aż się otrząsnęła na myśl o tych wszystkich niezręcznych i zbyt osobistych pytaniach. Na szczęście miała niebywałą zdolność ucinania tematów lub odpowiadania niezwykle wymijająco, więc te wścibskie kobiety dowiedziały się jedynie, że jej ciążę udało się utrzymać.

Nie poroniła. W odpowiedniej chwili trafiła do szpitala, gdzie wdrożono właściwe leczenie i podtrzymano ciążę. Teraz mogła z czystym sumieniem wrócić do domu, aby cieszyć się stanem błogosławionym w ciszy i spokoju.

– Może pan tu zostawić wszystkie moje rzeczy. Poradzę sobie – powiedziała do sanitariusza, gdy na parterze wysiedli z windy.

– Jak pani woli – mruknął pod nosem, stawiając bagaż przed wejściem do szpitala. – Do widzenia!

Pokręciła głową, z niedowierzaniem obserwując, jak mężczyzna odchodzi z wciąż tą samą niezadowoloną miną. Przysiadła na jednej z ławek przed budynkiem i wzięła głęboki oddech. Poczuła się wolna, i to nie tylko w sensie fizycznym, lecz także emocjonalnym. Wolna od wzroku innych pacjentek i lekarzy, wolna od wysłuchiwania lepszych i gorszych wieści, jakie przekazywano na oddziale patologii ciąży, wolna od uszczypliwych komentarzy, że chyba nie do końca cieszy się, że zostanie matką.

– Wścibskie baby – prychnęła pod nosem i wyciągnęła telefon komórkowy.

Pominęła wiadomość od Klaudii oraz listę nieodebranych połączeń od Adriana i zaczęła szukać taksówki, która mogłaby odwieźć ją do domu. Ostatecznie zdecydowała się na kierowcę Ubera, bo jakiś krążył w pobliżu i w dodatku miał dość zabawny nick – Bartello33. Przymknęła oczy, kierując twarz ku ostatnim letnim promieniom słońca.

Nie trwało długo, nim zamówiony przez aplikację samochód podjechał na parking. Mężczyzna nie kwapił się, by wysiąść, ale na szczęście torba była lekka. Musiała sobie radzić, bo została ze wszystkim sama i to już się nie zmieni.

– Dzień dobry! – mruknęła, gdy udało jej się wsiąść na tylne siedzenie. – Jedziemy… – poleciła, by kierowca nie pomyślał, że jeszcze na kogoś czekają.

Zaczęła energicznie przeszukiwać telefon w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego artykułu do przeczytania, omijając przy tym wciąż wyświetlającego się SMS-a od Klaudii. Tymczasem znów zadzwonił Adrian i wściekła odrzuciła połączenie.

Wydzwaniał tak od chwili, gdy odwiózł ją do szpitala. Za pierwszym razem z grzeczności odebrała i podziękowała za pomoc, choć nie miała na to najmniejszej ochoty, ale gdy padło pytanie o to, czy to on jest ojcem, nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Martyna – ponaglił ją ostro. – To moje dziecko?

– Gówno cię to powinno obchodzić – warknęła, kuląc się pod kołdrą. Podpięta do kilku kroplówek starała się jak najmniej poruszać.

– A jednak obchodzi bardziej, niż sądzisz. Chciałaś mnie złapać na dziecko?

– Słucham? – zdołała wydusić i rozłączyła się, tłumiąc cisnące się na usta przekleństwa.

Dla własnego zdrowia psychicznego i uspokojenia nerwów po prostu udawała, że nie widzi, jak codziennie próbuje się z nią skontaktować. Przyszedł nawet do szpitala, o czym poinformowały ją sąsiadki z sali, ale na szczęście była wtedy na badaniach i ominęło ją to nader przyjemne spotkanie.

Wyglądało na to, że nie zamierzał dać za wygraną. Po kolejnej serii wibracji komórki zdecydowała się odebrać.

– Możesz przestać do mnie wydzwaniać? – syknęła półgłosem i zerknęła w przednie lusterko z nadzieją, że kierowca nie zacznie jej uciszać.

– Dlaczego nie odbierałaś? – wybąkał zaskoczony Adrian, jakby nie spodziewał się usłyszeć jej głosu.

– Bo może nie mam ochoty z tobą rozmawiać? – odpowiedziała pytaniem i objęła się ramieniem w pasie. – Czego chcesz?

– Zawiozłem cię do szpitala, zakrwawioną… Okazuje się, że jesteś w ciąży, w dodatku mogę być ojcem, a ty się pytasz…

– Nie jesteś ojcem – skłamała płynnie.

Cisza, jaka zapadła po tym wyznaniu, była jedną z najmilszych rzeczy, jakich ostatnio doświadczyła. Z niemą satysfakcją czekała na kolejny ruch swojego rozmówcy, a kierowca, który najwyraźniej przysłuchiwał się rozmowie, uniósł lekko brwi.

– Zdradzałaś mnie? – wykrztusił Adrian.

– Byliśmy w jakimś związku? – spytała i roześmiała się nerwowo. – Jeszcze raz dzięki za pomoc, ale na tym kończymy naszą znajomość. Na razie! – Rozłączyła się, nim zdążył zaprotestować.

Westchnęła cicho i wyjrzała przez szybę.

– Gdybym wiedział, że jest pani w ciąży, tobym wyszedł po tę torbę. – Kierowca odchrząknął i poprawił lusterko tak, by mogła widzieć trochę więcej jego twarzy.

– Kultura wymaga, żeby się pan pofatygował. W końcu czekałam przed szpitalem – prychnęła. – To chyba jasne, że zdrowotnie coś u mnie kuleje.

Zatrzymali się na skrzyżowaniu, a mężczyzna odwrócił się do niej. Miał gęstą czarną brodę i wygolone boki głowy, co sprawiało, że reszta włosów układała się w swoisty gęsty irokez, który opadał figlarnie na oczy. Z przerażeniem stwierdziła, że gdyby spojrzała na kierowcę przez szybę, na pewno nie wsiadłaby do środka.

– A gdyby pani nie była w ciąży, to jeszcze bym oberwał, że sugeruję, że jest pani otyła, co? – Mężczyzna ułożył wygodnie dłoń na kierownicy, a srebrna bransoleta uderzyła w znaczek pośrodku.

– A pan wraca z jakiegoś koncertu? – Martyna się skrzywiła.

– Na koncerty zakładam jeszcze łańcuchy na szyję i wkładam kolczyk do nosa – odparł poważnym głosem. – Jednorazowy numerek z konsekwencjami na całe życie? – dodał i skinął głową w kierunku jej brzucha.

Zszokowała ją jego bezpośredniość, a prawdę powiedziawszy, niewiele w życiu było w stanie ją zadziwić.

– Ma pan tego typu doświadczenie? – odwarknęła, rumieniąc się gwałtownie.

– Wiele już widziałem i słyszałem w tym samochodzie. Zablokuje sobie pani jego numer, to się natręt znudzi.

– Wątpię, że się znudzi, bo wie, gdzie mieszkam. – Rozluźniła się nieco.

– Można to na policję zgłosić.

– Najchętniej bym wyjechała gdzieś daleko – mruknęła, znów spoglądając przez szybę.

Mężczyzna się odwrócił, bo zielone światło umożliwiło im dalszą jazdę, ale zerkał na nią w lusterku co jakiś czas. Gdy dojechali na osiedle, gdzie mieszkała, wysiadł z auta i wyciągnął wymownie rękę po torbę.

– Nie boi się pan, że zrobię aferę?

– Skoro już wiem, że jest pani w stanie błogosławionym, to kultura wymaga, bym pomógł.

Zaczekała, aż zamknie drzwi samochodu, i wykorzystała ten moment, by uważnie mu się przyjrzeć. Był wysoki, wyższy od niej o głowę, i dobrze zbudowany. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że był muskularny, bo trykotowa koszulka opinała się na dobrze zarysowanych mięśniach.

– Pani prowadzi. – Wskazał dłonią na blok, a bransoleta znów cicho zadźwięczała.

Nie do końca podobało jej się, że jakiś obcy facet zaprowadzi ją pod drzwi mieszkania, dlatego gdy zostało im ostatnie piętro do pokonania, Martyna skłamała, że dotarli na miejsce.

– Może pan to tu zostawić, wniosę sobie do mieszkania – poinstruowała kierowcę, udając, że grzebie w torebce w poszukiwaniu kluczy.

– Jak tam pani woli. – Wzruszył ramionami i postawił bagaż przy ścianie. – Ja to bym gościa zablokował – dodał, wskazując na komórkę, którą trzymała w dłoni.

– Dzięki za troskę, ale to akurat załatwię sama.

Martyna posłała mu zirytowane spojrzenie, które na szczęście zmobilizowało mężczyznę do odejścia. Machnął jej tylko ręką na pożegnanie i wycofał się na schody. Kiedy zniknął jej z pola widzenia, otrząsnęła się, jakby właśnie odegnała od siebie jakiś wyjątkowo drażliwy koszmar senny.

Wdrapała się po cichu na ostatnie piętro i otworzyła drzwi. Odetchnęła z ulgą, dopiero gdy upewniła się, że Adrian nie czeka na nią na kanapie. Rzuciła kluczyki na blat, tuż obok otwartego wina, które stało tam, odkąd w panice wybiegła z mieszkania. Rzeczy do szpitala przywiozła jej sąsiadka, która najwyraźniej wolała niczego nie dotykać ani nie sprzątać. Martyna przygryzła lekko wargę i rozejrzała się po pustym pomieszczeniu. Poczuła się cholernie samotna…

***

Patrycja przyniosła do kuchni ostatnie talerze ze stołu w dużym pokoju i westchnęła cicho. Jeszcze nim dojechały z mamą do pensjonatu, czuła, jak napięcie w jej ciele kumuluje się aż do granic możliwości. Jazda trwała dłużej, niż zakładała, bo kilkakrotnie musiała się zatrzymywać na postój. Jej przeczucia co do nałogu matki niestety okazały się prawdziwe. Pierwszego papierosa Nora wypaliła, jeszcze nim na lotnisku udało im się odnaleźć zaparkowany samochód. Patrycja bała się, jak zareaguje na to Ludwik. Z tego, co pamiętała, jej matka zaczęła palić dopiero w Irlandii, gdy wsiąkła w nowe, ciekawe towarzystwo, i nigdy nie przyznała się byłemu mężowi, że nikotyna stała się dla niej chlebem powszednim.

– Dzięki za obiad, był… bardzo dobry – powiedziała Patrycja, uśmiechając się do Klaudii, która myła naczynia.

– Cieszę się. – Zerknęła na siostrę i odwzajemniła uśmiech.

Patrycja zauważyła, że w oczach dziewczyny zabrakło radosnej iskry. Odstawiła talerze tuż obok zlewu i odchrząknęła lekko.

– A jak dzisiejsze poszukiwania pracownika?

– Raczej kiepsko – stwierdziła Klaudia i odwróciła wzrok. – Albo za dużo obowiązków, albo zbyt małe wynagrodzenie. Jeden nie znał się na zwierzętach… – Pokręciła głową.

– Czyli nikt, kto mógłby zastąpić Marka – odparła Patrycja z nutą uszczypliwości.

Klaudia przez chwilę milczała, jakby fakt, że próbowała doszorować wyjątkowo trudną do zmycia plamę w naczyniu żaroodpornym, był ważniejszy niż ta rozmowa.

– Podobno nie ma ludzi niezastąpionych – powie­działa w końcu. – A jak droga z mamą? – Młodsza z sióstr zmieniła temat i obmyła dłonie z płynu do naczyń.

– Nie przypominaj mi tego – jęknęła kobieta, przymykając lekko oczy. – Co chwilę postoje na palenie. Wyjechała dwadzieścia pięć lat temu – dodała z lekkim niedowierzaniem – i spodziewała się spektakularnych zmian. A powitał ją ten sam dom, z którego wyjechała… No tragedia.

– Jest trochę ekstrawagancka – przyznała Klaudia, opierając się o szafki kuchenne. – I nie powiedziałabym, że to twoja matka. Zdecydowanie bardziej podobna jest do Martyny.

– Zdecydowanie – przytaknęła Patrycja i potarła dłonią czoło, by rozmasować napiętą skórę.

Cały posiłek przesiedziała jak na szpilkach, uważnie obserwując oboje rodziców, którzy wymieniali drobne uwagi o okolicy, pensjonacie i swoim zdrowiu. Nie doszło do żadnego wylewnego powitania, wręcz przeciwnie… Nora uścisnęła Ludwika, a on wyglądał, jakby nie dowierzał temu, co widzi. Fakt faktem… kobieta niesamowicie się zmieniła od chwili, gdy widzieli się po raz ostatni.

– Wciąż nie mogę uwierzyć, że ona jest adoptowana – powiedziała Patrycja, myśląc o Martynie. – Chciałam z nią porozmawiać, ale nie odbiera i nie odpisuje na wiadomości.

– Mnie czasami odpisze. Nic specjalnego. – Klaudia wzruszyła ramionami. – Unika tematu. Zupełnie jak ty, gdy pytam o urlop z Sewerynem.

Patrycji zrobiło się gorąco na samo wspomnienie. Spojrzała na młodszą siostrę wystraszonym wzrokiem, jakby dokonali tam jakiegoś przeraźliwego przestępstwa. Zrozumiała jednak, że aby Klaudia się przed nią otworzyła, musi zrobić to pierwsza.

– Właściwie nie ma o czym mówić – westchnęła i otworzyła lodówkę, by wyciągnąć z niej schłodzony kompot. – Czułam się trochę jak piąte koło u wozu. Byli rodzice Amelii, Emilka, Seweryn i gdzieś z boku ja. – Drugą ręką sięgnęła do szafki, gdzie zwykle stały szklanki, i prychnęła lekko pod nosem. – Wszędzie z nami, cały czas obok, a gdy wyszliśmy gdzieś wieczorem, dzwonili po godzinie, że chcą się położyć.

– Czyli kiepsko. – Klaudia się skrzywiła. – Po co on ich w ogóle zabrał?

– Chyba miał nadzieję, że trochę nas odciążą, ale było zupełnie inaczej. Jestem zmęczona i… – urwała, gdy nalała do pełna.

– Rozgoryczona? – podsunęła jej siostra.

– Rozgoryczona – zgodziła się. – Wciąż czułam się obserwowana i oceniana. Jakby zastanawiali się, czy będę godna, by opiekować się Emilką albo zająć miejsce Amelii obok Seweryna. – Zaczęła wyrzucać z siebie cały żal, popijając słowa kompotem, jakby chciała je w sobie zdusić, ale nie mogła. Były zbyt silne.

Nagle poczuła, że Klaudia złapała ją za rękę.

– Chyba nieważne, co oni o tobie myślą, prawda? – zapytała z lekkim uśmiechem, ale Patrycja wcale nie podzielała jej entuzjazmu, zwłaszcza po latach oceniania przez Timo.

Siostra musiała wyczuć tę niepewność, bo nagle przytuliła ją do siebie. Patrycję wypełniła wdzięczność za ten gest. Poczuła, że wreszcie jest na swoim miejscu, w domu, w którym została zaakceptowana, z ludźmi, którzy nie będą wytykać jej błędów.

– Co z tym Markiem? – zagadnęła, gdy chwilę później Klaudia cofnęła się o krok.

– A co ma być? – zdziwiła się. – Wyjechał. Nie wróci.

– Rozmawiałaś z nim?

Klaudia zmarszczyła brwi.

– Trudno rozmawiać z kimś, kto nie odbiera twoich telefonów. Już nawet nie próbuję…

– Poddajesz się?

– A co mam zrobić? – roześmiała się kpiąco.

– Ta sytuacja jest trochę dziwna – zauważyła Patrycja, przyglądając się siostrze.

Klaudia wypuściła gwałtownie powietrze z ust. Wyglądała na zrezygnowaną. Patrycja pomyślała, że ostatni raz widziała siostrę w takim stanie po przylocie do Polski. Kompletnie pozbawioną werwy, dobrej energii i optymizmu. Przygaszoną i smutną.

– Spróbuj znowu, może z mojego numeru? – zasugerowała i wyciągnęła komórkę. – Nie będzie wiedział, że to ty.

– Nie – zaprotestowała dziewczyna i otworzyła piekarnik, by wyjąć z niego blachę babeczek, które upiekła niedługo przed przyjazdem Patrycji. – Nie będę się bawiła w podchody, skoro wyraźnie nie chce kontaktu. – Odwróciła się do stolika, na którym czekała już patera, i zaczęła rozkładać wypieki.

– A Karol?

– Wyjechał, na szczęście. Z całą swoją rodziną.

– Odzywa się?

– Spróbowałby.

Patrycja nie chciała namawiać Klaudii na zwierzenia. Wiedziała, że młodsza siostra sama przyjdzie porozmawiać, gdy poczuje, że tego potrzebuje. To nie był ten moment, dlatego zaproponowała, że zabierze babeczki do pokoju i później wróci po kawę.

Jeszcze nie zdążyła wejść do holu, gdy usłyszała rozmowę rodziców. Zatrzymała się za ścianą z nadzieją, że jej nie zauważą.

– Od początku uważałam, że adopcja to kiepski pomysł – powiedziała Nora, a jej wypowiedź ubogacił odgłos odpalanej zapalniczki.

Patrycja nie mogła pomylić tego charakterystycznego zgrzytu, gdy palce pocierały o ząbkowane kółeczko.

– Ale oboje zdecydowaliśmy, że chcemy mieć kolejne dziecko. Nie rozumiem, dlaczego nagle odtrąciłaś Martynę. – Głos Ludwika był opanowany, choć brzmiał stanowczo.

– Wiele razy o tym rozmawialiśmy, Ludwiku. Nie widzę sensu, żebym się powtarzała. Mogę zapalić? – zapytała, choć Patrycja poczuła swąd dymu i wiedziała, że Nora dopytywała z grzeczności, bo papieros już się palił.

– Przecież przed adopcją widzieliśmy się z nią wiele razy, była u nas kilkakrotnie, nim powiedzieliśmy zdecydowane tak. Dlaczego…

– Dlaczego i dlaczego… Głównie dla ciebie. Tak bardzo chciałeś mieć kolejne dziecko, a ja… sam pamiętasz. Umówmy się. Ta rodzina jest drobnym nieporozumieniem.

– O czym ty w ogóle mówisz? – wydusił mężczyzna i poruszył się na krześle.

– Małżeństwo z rozsądku, adopcja z przypadku… Dopiero Karolina dała ci prawdziwą miłość, dom i córkę, której pragnąłeś.

– Kochałem cię, a Patrycję nadal uważam za cudowną córkę. Dlaczego zarzucasz mi nieszczerość?

Patrycja drgnęła i mimowolnie zacisnęła dłonie na talerzu z babeczkami.

– Próbowałam kochać Martynę, naprawdę próbowałam, ale była taka nieznośna, nieułożona… skrzywiona?! – Nora podniosła głos z powątpiewaniem. – Nie wiem, jak to dobrze nazwać…

– Nie była taka jak Pati – dokończył za nią.

– Kompletnie inna. W dodatku nie można było zrzucić odpowiedzialności na własne geny. – Nora wydmuchała dym papierosowy.

– To, co mówisz, jest…

– Straszne i przykre. – Kobieta wstała zza stołu.

Patrycja gwałtownie cofnęła się za ścianę i dojrzała w drzwiach kuchni Klaudię, która przyglądała jej się w milczeniu.

– Nie mogłam jej pokochać, bo nie była moją córką – kontynuowała Nora, gdy przystanęła w oknie tarasowym. Cofnęła lekko firankę i wystawiła dłoń z papierosem na zewnątrz. – Nie mogłam zrozumieć, jak tobie to się udało. Do dziś tego nie pojmuję.

Ludwik milczał przez moment, po czym znów poruszył się na krześle. Cisza była przytłaczająca, a siostry wpatrywały się w siebie w oczekiwaniu. Obie równie blade jak wyblakłe kolory na ścianach.

– Martyna jest moją córką, tak jak Patrycja i Klaudia. Kocham je wszystkie niezależnie od tego, jak bardzo są temperamentne – powiedział po chwili. – To moje bieszczadzkie anioły.

– Sentymenty – prychnęła Nora.

– Nazywaj to, jak chcesz, ale oboje wzięliśmy na siebie odpowiedzialność za życie Martyny, dlatego teraz oboje do niej pojedziemy.

Rozdział II

Martyna przerzuciła kilka kanałów w telewizji i w końcu znudzona odrzuciła pilot na kanapę. Nie zainteresowało jej nic, co oferowała telewizja publiczna, a gdy już zaczęła wkręcać się w jakiś serial, półgodzinna przerwa reklamowa skutecznie zniechęcała ją do czekania na ciąg dalszy. Cisza w mieszkaniu przyprawiała ją o dreszcze. Ostatnie tygodnie Martyna spędziła na oddziale patologii ciąży, wysłuchując kolejnych żalów i pretensji swoich sąsiadek. A marudziły naprawdę na wszystko, co tylko im się nawinęło. Od lekarzy po personel, obiady, odwiedzających i ptaki na parapecie. I teraz, gdy mogła w końcu odpocząć w ciszy, nie umiała znaleźć sobie miejsca. Uświadomiła sobie, że od bardzo dawna nie mogła narzekać na brak towarzystwa. Jak dotąd w Sanoku mieszkała z Adrianem, a w Bieszczadach z ojcem i siostrami. Ostatni samotny wieczór spędziła chyba jeszcze przed poznaniem mężczyzny.

Powoli wstała z kanapy, bo przypomniała sobie o wizycie u swojego ginekologa, na którą powinna się umówić, co wcale nie było tak proste, jak wydawało się lekarzowi w szpitalu. W końcu Adam przyjmował w Ustrzykach niedaleko Równi. Zdecydowanie zbyt daleko, by miała samotnie wybrać się w drogę. Zaczęła rozważać umówienie wizyty w Sanoku. Otworzyła laptop i zaczęła przeglądać listę gabinetów w swojej okolicy. Żaden jednak nie wzbudził jej zaufania…

– Ale ty jesteś głupia – warknęła sama do siebie. – Po prostu nie chcesz znaleźć nikogo innego.

Zatrzasnęła komputer z cichym prychnięciem i wtedy usłyszała szczęk zamka. Zerwała się z krzesełka barowego, chcąc przytrzymać drzwi, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że nie powinna tego robić, bo znów może trafić na oddział. A tego nie chciała… Cofnęła się więc pod ścianę.

– Mogłaś napisać, że już wyszłaś ze szpitala – powitał kobietę Adrian, przekraczając próg mieszkania. – Przecież bym po ciebie przyjechał.

– Niby po co? – prychnęła.

Bardzo chciała zabrzmieć wojowniczo, ale całe jej ciało zaczęło dygotać i nie była w stanie go uspokoić. Adrian natomiast przymknął za sobą drzwi i rozejrzał się z wolna wokół. Ubrany w garnitur wciąż powodował, że serce kobiety drgało niebezpiecznie, jakby chciało dać jej znać, że powinna się na niego rzucić i zerwać z jego ciała koszulę, która idealnie dopasowana uwypuklała szczupłą sylwetkę. Odgoniła od siebie tę myśl. W końcu Adrian był dupkiem i nic nie mogło tego zmienić.

– Czego chcesz? – warknęła, gdy milczał. – I dlaczego wchodzisz tu jak do siebie?!

– Bo wciąż mam klucze. – Wzruszył ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Przyjechałem porozmawiać.

– Już ci powiedziałam, że nie mam na to ochoty.

– Chcę wiedzieć, czy to moje dziecko.

Martyna przewróciła oczami i wróciła na kanapę. Wiedziała, że Adrian nie odpuści i będzie ją nękał, choć liczyła na to, że nie przyjedzie do jej mieszkania. Najwyraźniej musiał postawić na swoim, bo jej „nie” niewiele dla niego znaczyło.

– Nie ma żadnego dziecka – odparła i sięgnęła po pilota.

– Ale rano mówiłaś…

– Kłamałam. – Wzruszyła ramionami.

Naprawdę wiele ją kosztowało, by udawać obojętność w sprawie dziecka, które przecież wciąż rosło w jej brzuchu, ale Adrian musiał odpuścić. Nie wyobrażała sobie, że będzie ją tak nachodził co chwilę.

– Nie wierzę ci. – Pokręcił głową.

– Twoja sprawa.

Włączyła telewizor i znów zaczęła szukać jakiegoś programu, tylko że tym razem po to, by Adrian po prostu wyszedł i dał jej święty spokój.

– Lekarz w szpitalu powiedział, że wszystko z wami w porządku. – Mężczyzna stanął przed telewizorem, zasłaniając tym samym ekran.

– Nie mógł ci udzielić żadnych informacji, bo nikogo do tego nie upoważniłam.

– Nawet zatroskanego partnera?

Nie była pewna, na ile z nią grał i ją okłamywał, by sprawdzić, czy się złamie. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo Adrian zbliżył się do niej o dwa kroki i rzekł:

– Myślisz, że nie będę wiedział, czy naprawdę poroniłaś? Że nigdy więcej się nie spotkamy? Nie odpuszczę – syknął. – Mieszkamy w tym samym mieście, nic mi nie umknie. Nawet zakupy przez Internet. A gdy dziecko się urodzi, przysięgam, że zrobię wszystko, żeby ci je zabrać.

Spojrzała na niego gwałtownie, zapewne wzrokiem przerażonej sarny, i Adrian uzyskał pewność, że wciąż nosiła pod sercem dziecko, którego był ojcem.

– Jesteś uzależniony od leków, żaden sąd nie da ci dziecka – wydusiła.

– A masz na to jakiś dowód? – Uśmiechnął się szeroko.

Nie miała. Nie zachowała nic, co mogłoby go pogrążyć i pomóc w tej sytuacji. Rozejrzała się bezradnie wokoło, jakby ktoś miał jej nagle podrzucić rozwiązanie problemu, ale nigdzie go nie znalazła. Poczuła, jak oczy zachodzą jej łzami.

– Chyba nie będziesz płakać, co? W końcu zawsze powtarzałaś, że nie nadajesz się na matkę i chcesz szaleć. Teraz ci to umożliwię. – Adrian bawił się zdecydowanie lepiej niż ona. – Ze mną dziecku będzie lepiej.

– Wynoś się! – syknęła wściekle i wstała z kanapy, by uderzyć go w piersi. – Mało ci jeszcze?

– Zniszczę cię. – Spojrzał na nią z góry. – Zgniotę jak robaka.

– Spierdalaj… – szepnęła z niedowierzaniem i odepchnęła go w stronę drzwi. – Zostaw mnie w spokoju!

– Wrócę po dziecko. Zostaniesz z niczym, kompletnie sama. Jak palec. Bez forsy i perspektyw! – zdążył krzyknąć, nim wypchnęła go z mieszkania.

Dopiero gdy usłyszała szczęk zamka, dotarło do niej, że nie zostawił swojego kompletu kluczy.

***

Pot spływał jej po twarzy, gdy pchała obładowany zakupami rower pod ostatnią górkę przed zjazdem na „Zielone Wzgórze Równi”. Za każdym razem, gdy mijała drogowskaz, miała ochotę go kopnąć, aż w końcu wywróciłby się i mogłaby z zadowoleniem stwierdzić, że Marek kiepsko go wkopał.

Zatrzymała się na moment. Zmęczenie spotęgowane niewyspaniem wzięło nad nią górę, a siatki zawieszone na kierownicy były tylko kolejnym ogromnym balastem. Najchętniej zostawiłaby połowę z nich przy drodze, ale zdawała sobie sprawę, że za chwilę nie miałaby po co wracać. Zapewne jakieś leśne zwierzęta z radością dobrałyby się do wędlin i warzyw. Właściwie nic wielkiego by się nie stało, w końcu po ostatnich zakupach Ludwika ich lodówka pękała w szwach. Sama nie wiedziała, po co kupiła aż tyle rzeczy. Musiała wyjść, a wyprawa do sklepu wydawała jej się dobrą wymówką.

Tata spędził poranek na próbach dodzwonienia się do Martyny, ale ona konsekwentnie nie odbierała jego połączeń. Nora chodziła po domu i znajdowała w nim coraz to większe mankamenty i niedociągnięcia, a Patrycja wydawała się przytłoczona, jakby przyjazd matki w Bieszczady stał się dla niej okrutną torturą. Klaudia czuła się jak zbędny element tej przedziwnej układanki. Oporządziła zwierzęta, zajrzała do obu nowo wybudowanych domków i ominęła szerokim łukiem ten, w którym mieszkał Marek. W końcu uznała, że pojedzie do miasta.

– Hej! – Usłyszała za plecami znajomy głos i odwróciła się w stronę samochodu, który zrównał się z jej rowerem.

– Hej! – Uśmiechnęła się na powitanie, gdy dostrzegła w środku Janka. Był sam.

– Co słychać? Milczałaś od naszego ostatniego spaceru – zagadnął.

– Sporo się działo – odparła wymijająco. – Pojechałam na zakupy, ale chyba przeceniłam swoje możliwości. – Wskazała na zawieszone na kierownicy siatki.

– Może ci pomogę? Zabiorę część rzeczy i podrzucę do twojego domu.

Gdyby była w lepszej formie, odmówiłaby. To, że poruszała się wyłącznie rowerem, było tylko jej wyborem i choć wielu go nie rozumiało, uparcie trwała przy swoim. Dziś jednak naprawdę kiepsko się czuła. W nocy prawie nie spała. W głowie wciąż słyszała głosy Ludwika i Nory, którzy rozmawiali o adopcji Martyny. Nie mogła zrozumieć, w jaki sposób doszło do tego przysposobienia, skoro mieli tak skrajnie odmienne poglądy.

– Wyglądasz na zmęczoną – powiedział, gdy wpatrzona w ryskę na lakierze zapomniała mu odpowiedzieć.

– Marek się zwolnił i zostaliśmy sami z pensjonatem – wyjaśniła szybko, otrząsając się z letargu.

– Ten ogrodnik?

– On nie był ogrodnikiem – roześmiała się.

– Pan złota rączka? – Przymknął zabawnie jedno oko. – Daj te siatki i widzimy się u ciebie za chwilę. – Wyciągnął przez okno dłonie i odebrał zakupy.

„Tak… pan od wszystkiego” – mruknęła w myślach, gdy wsiadła na rower, i już zdecydowanie żwawiej ruszyła pod górę. Widziała auto Janka w oddali i zaczęła się zastanawiać, co on, u licha, robił w Równi.

Gdy dojechała przed dom, Patrycja już wnosiła sprawunki do środka. Wymownie spojrzała na Janka, który niczego nieświadomy zamykał właśnie samochód. Klaudia prychnęła lekko pod nosem. Wtrącanie się sióstr w jej sercowe sprawy zaczynało ją drażnić. Zwłaszcza teraz, gdy Karol okazał się draniem i oszustem, a Marek tchórzem.

– Dzięki – mruknęła do Janka, podjeżdżając do płotu. – Co ty tu właściwie robisz?

– Chciałem się przejść szlakiem. Umówiłem się z chłopakami.

– Dokąd?

– Dźwiniacz Dolny. – Janek uśmiechnął się szeroko. – Masz ochotę na spacer?

– To cztery godziny drogi – wydusiła.

– To może Teleśnica Oszwarowa?

– Mogę z tobą iść na Zawał i nigdzie dalej. – Pokręciła z niedowierzaniem głową.

– W porządku – zgodził się.

Nie spodziewała się tego, bo myślała, że nie będzie chciał wystawić kumpli. Przestąpiła z nogi na nogę.

– Muszę się przebrać – stwierdziła w końcu.

– Zaczekam. Startujemy spod cerkwii, możemy dojść tam na piechotę.

Wyglądał na niesamowicie zadowolonego z siebie, w przeciwieństwie do Klaudii, która miała ochotę kopnąć się porządnie w tyłek za niewyparzony język.

– Dokąd idziesz? – Patrycja aż się otrząsnęła, gdy siostra, przechodząc obok kuchni, rzuciła jej krótką informację o wycieczce.

– W góry – powtórzyła i smętnym krokiem wspięła się na piętro.

– Sama? – Kobieta wyjrzała zza ściany z widelcem w dłoni. – A co z obiadem?

– Nie jestem głodna.

Klaudia obiecała sobie w duchu, że na wszelki wypadek spakuje do plecaka jakąś drożdżówkę albo kromkę suchego chleba. Nie była pewna, czy dojdzie do Zawału. Kiedyś dużo spacerowała po górach, ale od kiedy pomagała tacie przy pensjonacie, nie miała na to czasu i obawiała się, że pomimo w miarę dobrej kondycji zabraknie jej wytrwałości.

Zmieniła tylko przepoconą koszulkę i włożyła skarpetki. Włosy spięła w luźny kok i wyjrzała przez okno na domki. Znów wezbrała w niej wściekłość i dziewczyna stwierdziła, że ta wyprawa to niekoniecznie taki zły pomysł. W końcu ukoi nerwy i odreaguje złe emocje.

***

Patrycja przyglądała się Klaudii i Jankowi, dopóki nie zniknęli za bramą pensjonatu. Sama nie wiedziała dlaczego, ale ten nagły pomysł wycieczki w góry wydał jej się dziwny i w pewnym sensie desperacki. Kobiecie nie mogło umknąć, że Klaudia zachowywała się nieswojo i że z dziewczyny, która odżyła po powrocie ojca ze szpitala, zostały tylko wspomnienia. Młodsza siostra znów snuła się przygnębiona z kąta w kąt, wynajdywała coraz to lepsze wymówki, by unikać przebywania w domu i ewentualnych rozmów, a dzisiejsze absurdalne i kompletnie niepotrzebne zakupy stały się jasnym dowodem na to, że naprawdę potrzebowała pomocy. Tym razem nie miało to związku z Ludwikiem i jego chorym sercem, tylko z jej własnym, ledwo sklejonym po toksycznym związku z żonatym Karolem, a już wystawionym na kolejną ciężką próbę.

– Gdzie ta Klaudia znowu poszła, hm? – zagadnął Ludwik, gdy wszedł do kuchni.

Od razu zwrócił uwagę na produkty, które Patrycja zdążyła już rozłożyć na stole.

– Chyba nie spojrzała do lodówki… – Kobieta się roześmiała, chcąc jakoś wytłumaczyć siostrę, ale mężczyzna pokręcił tylko głową z wyraźnym rozgoryczeniem.

– Przecież widzę, co się z nią dzieje. Od wyjazdu Marka zachowuje się co najmniej dziwnie.

– Delikatnie powiedziane. – Odchrząknęła. – A co z mamą? – zmieniła temat, obiecując sobie w duchu, że po powrocie Klaudii rozmówi się z nią, niezależnie od jej humorów. – Kiedy jedziecie do Martyny?

– Chciałem jeszcze dzisiaj, ale twoja matka musi się przygotować. – Wymownie podniósł wzrok na sufit. – Jakby te kilka godzin miało jej jakoś pomóc w trakcie rozmowy.

– A jeśli Martyna was nie wpuści?

– Będę stał przed drzwiami i pukał do skutku. Kartkę z adresem, który mi zapisałaś, mam schowaną w portfelu. Jakoś trafimy.

Niespecjalnie ją tym uspokoił. Obawiała się, że Martyna będzie tak uparta, że pozwoli rodzicom nocować na klatce schodowej, byleby nie musieć z nimi rozmawiać. Usłyszała dźwięk swojej komórki i wyciągnęła ją z szortów. Zawahała się, widząc na wyświetlaczu imię Seweryna.

– Nie odbierzesz? – Ludwik się uśmiechnął, podpierając się o szafkę kuchenną.

– Oddzwonię – mruknęła z nadzieją, że nie będzie drążył tematu.

– Oj, córcia… – westchnął i skrzyżował ramiona na piersiach. – Chyba te wakacje nie były takie, jak sobie wyobrażałaś, co?

Patrycja zamrugała gwałtownie powiekami. Nie miała pojęcia, skąd ojciec mógł wiedzieć, z jakimi myślami biła się od powrotu do Równi.

– Trochę – przyznała w końcu i sięgnęła po dzbanek z wodą. Poczuła, że zaschło jej w ustach. – Ciągle ktoś do niego dzwonił i nie mógł się zrelaksować. No i jeszcze jego teściowie, którzy zaplanowali każdy dzień co do minuty – urwała, by się napić. Duszkiem opróżniła całą szklankę.

– I Emilka – dodał, unosząc lekko brwi.

– Och… Emilka. – Machnęła dłonią, jakby chciała przez to powiedzieć, że dziewczynka była najmniejszym problemem podczas tego wyjazdu.

– Jest absorbującym dzieckiem – dokończył Ludwik. – Jedynaczka, w dodatku straciła matkę. Zapewne Seweryn świata poza córką nie widzi.

Patrycja słuchała w skupieniu, udając, że wygrzebuje ze szklanki muszkę, która nieświadoma zagrożenia wpadła do środka, ale Ludwik nie dał się zbyć. Odebrał naczynie z rąk córki i znów się uśmiechnął.

– Trudno jest zastąpić żonę, matkę i córkę jednocześnie. Każdy z nich ma wobec ciebie inne wymagania, a ty nie powinnaś w tym wszystkim zatracić siebie samej.

– Tato… – zaczęła Patrycja drżącym głosem, ale ten uwiązł jej w gardle i nie była już w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.

– Zadzwoń do niego – powiedział tylko i uścisnął jej dłoń.

– Patrycja?! Dziecko, gdzie ty jesteś?! – Krzyk Nory rozniósł się po domu i niebawem kobieta pojawiła się w kuchni.

Patrycja zmierzyła matkę spojrzeniem, od jedwabnego topu przez eleganckie szorty przepasane kolorową apaszką aż po soczyście czerwone paznokcie u stóp.

– Mamo – wydusiła. Zrobiło jej się głupio na myśl o swoich zaniedbanych stopach. – Wybierasz się gdzieś?

– Do sklepu. Z tobą – rzekła dosadnie i zsunęła z włosów na nos okulary przeciwsłoneczne. – Przecież nie pojadę do Martyny z pustymi rękami. Jeśli zobaczy, że mamy dla niej prezent, na pewno nas wpuści.

– Ach tak… – Patrycja skrzyżowała ramiona na piersiach. – Myślę, że nie znajdziesz niczego, co mogłoby ją przekupić. Uważam, że powinniście do niej zadzwonić. Klaudia mówiła, że jest z nią w kontakcie, więc jeśli zadzwonimy z innego numeru…

– Przecież nie mówię o jakimś bambusie w doniczce – prychnęła kobieta. – Ludwiku, co uważasz?

– Uważam, że dawno powinniśmy byli wyjechać – mruknął, a Patrycja miała ochotę mu przyklasnąć.

– Żaden podarunek nie wynagrodzi jej tego, że ukrywaliście przed nią prawdę – odważyła się zauważyć.

– Martyna przywiązuje wagę do tego, czym się otacza, ale wydaje mi się, że w tej kwestii Patrycja ma jednak rację. – Ludwik wyprostował się i po raz pierwszy od chwili, gdy Nora przekroczyła próg jego domu, powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem: – Wyjeżdżamy dzisiaj.

Wyszedł z kuchni, a Nora teatralnie przytknęła szczupłą dłoń do klatki piersiowej, jakby nie dowierzała, że mężczyzna śmiał tak się do niej zwrócić. Patrycja zdusiła w sobie śmiech i spojrzała na telefon. Seweryn znów próbował się z nią skontaktować. Przygryzła lekko wargę. Za nic nie chciała, by matka była świadkiem tej rozmowy i w taki sposób dowiedziała się, że jej córka ledwo co zakończyła swoje nieudane małżeństwo, a już pakuje się w kolejny związek, w dodatku z facetem, który ma dziecko. Już wyobrażała sobie minę Nory na wieść, że Klaudia była kochanką żonatego mężczyzny. Zawał gwarantowany.

– Tata chyba naprawdę chce dziś jechać – powiedziała, by zmusić mamę do wyjścia z kuchni.

– A ty nie odbierzesz? – Kobieta obruszyła się i wskazała na komórkę. – Kto tak uparcie się do ciebie dobija?

– Klaudia – skłamała z lekkim uśmiechem. – Pewnie czegoś zapomniała. Nic ważnego – dodała, choć jej żołądek zaczął się niebezpiecznie skręcać w napięciu. – Co z tym sklepem?

– Chyba w takim razie nic, skoro Ludwik zdecydował, że wyjeżdżamy! – podniosła głos, wyraźnie akcentując słowo „zdecydował”, po czym wyszła, pozostawiając córkę samą sobie.

Oddech ulgi, jaki wzięła Patrycja, był tak głęboki, że przez moment wydawało jej się, iż się zapowietrzyła. W końcu sama wybrała numer Seweryna i przytknęła telefon do ucha. Liczyła, że mama miała na tyle przyzwoitości, by nie podsłuchiwać.

– Hej – powiedziała cicho, gdy mężczyzna odebrał.

– Pati, wszystko w porządku?!

Był bardzo przejęty i zrobiło jej się głupio, że nie odebrała połączenia od razu.

– Tak, przepraszam. Mama była obok i nie słyszałam, że dzwoniłeś.

Zacisnęła nieznacznie pięść, bo uświadomiła sobie, że zaczęła opowiadać coraz więcej kłamstw.

– Coś się stało? – zapytała więc szybko, by odgonić wyrzuty sumienia.

– Oddałaś mi kluczyki do samochodu przez portiera szpitala – przypomniał jej. – Miałem nadzieję, że jednak zobaczymy się choć na chwilę.

Wyczuła, że żywił do niej żal. Wsparła się o szafkę kuchenną i wolną ręką potarła energicznie oczy.

– Spieszyłam się. Rodzice zbierają się do Martyny. Gdy wyjadą, będę miała więcej czasu.

– Rozumiem…

„Akurat” – mruknęła w myślach, bo ton jego głosu na to nie wskazywał. Nie chciała go jednak do siebie zniechęcić, bo pomimo nie do końca udanego wyjazdu Seweryn wciąż był jej bliski.

– Co jutro robisz? Może wpadniecie po południu? Rozstawimy jakiś mały basen. Rodziców nie będzie – dodała, by nie musiał się o to martwić. – Może nawet… zostaniecie na noc? – zasugerowała.

– Przyjedziemy – zgodził się. – Do zobaczenia!

Jeszcze przez moment po tym, jak się rozłączył, Patrycja wpatrywała się w swoją komórkę, bijąc się z myślami. Może zbyt dużo oczekiwała od tych wakacji? Może gdzieś w głębi serca pragnęła przeżyć szaloną miłość, nieskrępowaną powinnościami? Rozczarowała się i powinna przyznać to sama przed sobą. Była jednak ciekawa, czy Seweryn miał podobne przemyślenia jak ona. Czy zastanawiał się, co mógł zrobić inaczej? Przecież zabrał teściów nie po to, by zrobić jej na złość, ale po to, by pomogli w opiece nad Emilką. A może to wszystko potoczyło się zbyt szybko…?

***

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Klaudia i Janek schodzili ze szlaku. Cerkiew, spod której ruszyli, majaczyła gdzieś w oddali i dziewczyna z ulgą powitała koniec tej wędrówki. Nie mogła powiedzieć złego słowa o samej wycieczce, bo było nawet miło. Początkowo szli większą grupką, a później się rozdzielili. Zdziwiła się, że Janek tak chętnie opuścił znajomych, ale postanowiła nie dociekać. W drodze powrotnej, gdy zostali sami, poczuła się dziwnie skrępowana.

Naszła ją myśl, że idąc tą samą trasą z Markiem, czerpałaby o wiele większą radość z rozmowy czy choćby przebywania w jego towarzystwie. Fuknęła na siebie pod nosem. Nie była w stanie wyrzucić tego faceta z głowy. Każda czynność, którą wykonywała w pensjonacie, sprawiała, że jego obraz do niej wracał. Jakby ktoś wyrył go na stałe w jej umyśle i zapomniał zostawić kluczyk do drzwi, żeby je za sobą zamknąć.

– Więc nie planujesz wyjeżdżać? – zagadnął Janek, omijając duży głaz pośrodku dróżki.

– Słucham? – Dziewczyna ocknęła się z zamyślenia.

– No, z Równi. Chłopaki pytali, czy planujesz gdzieś wyjechać – przypomniał jej z lekkim uśmiechem.

– Nie mogę wszystkiego tak zostawić. – Wzruszyła ramionami. – Tata potrzebuje pomocy.

– A ty nie czujesz potrzeby, żeby się realizować? – spytał z powątpiewaniem.

Posłała mu krótkie spojrzenie i przyspieszyła.

– Hej! – zawołał za nią. – Chyba się nie obrazisz? Przecież tylko zapytałem.

– Wiesz, że wyjazd gdziekolwiek wiąże się z jazdą samochodem! – warknęła i poślizgnęła się na śliskich głazach.

Złapał ją pod łokieć w ostatnim momencie i uniósł lekko brwi.

– Tylko zapytałem – powtórzył zdumionym głosem.

– A ja tylko odpowiadam. – Szarpnęła ramieniem. – Dlaczego wszystkim przeszkadza to, że chcę zostać z tatą i prowadzić pensjonat?

– Myślisz, że będziesz to robiła przez całe życie?

– A dlaczego nie? Ludzie wciąż szukają fajnych miejsc na wakacje.

– Mówię o tobie. – Janek się zatrzymał. – O planach, które kiedyś miałaś. O marzeniach. Już ci na nich nie zależy?

– Zależy mi na pensjonacie. – Naburmuszyła się. Nie mogła zrozumieć, do czego dążył.

– Nie chcesz zobaczyć nawet kawałka świata?

– Chcę mieć hodowlę królików – powiedziała, zanim pomyślała, jak mężczyzna może na to zareagować.

Przyglądał jej się przez chwilę w ciszy, jakby zastanawiał się, czy to był żart.

– Klaudia… – Odchrząknął – może pojedziemy gdzieś razem, co? Pociągiem. Zaplanujemy jakiś dłuższy wyjazd. Twoje siostry są na miejscu i mogą…

Słuchała go, choć słowa przestały do niej docierać. Miała wrażenie, że nie akceptował tego, czego naprawdę chciała. Planował z nią wyjechać, choć nie rozumiał, że nie miała na to najmniejszej ochoty. Pytał o marzenia, ale nawet ich nie skomentował.

A Marek kupił jej królika.

I uciekł. Tchórz.

Janek chciał dobrze… tak sądziła.

– Janek… – przerwała mu, gdy do jej uszu dobiegła nazwa jakiejś miejscowości w Chorwacji. – Po co to robisz?

Zamrugał gwałtownie powiekami. Ręce miał uniesione w górze, bo na palcach wyliczał miejsca, w których mogliby się zatrzymać.

– Bo… – zająknął się.

Tyle wystarczyło, by Klaudia podeszła o jeden krok bliżej. Nie musiała nawet wspinać się na palce, by go pocałować. Był tylko trochę wyższy. Poczuła, że objął ją w pasie i przygarnął do siebie mocniej, jakby tylko na to czekał.

***

– No, jesteś w końcu! – Patrycja zerwała się z kanapy w dużym pokoju, gdy tylko usłyszała, że Klaudia wchodzi do domu.

Prawie wybiegła jej naprzeciw, kiedy dziewczyna przymknęła za sobą drzwi i zdziwiona podniosła wzrok na siostrę. Usłyszały warkot samochodu, a po krótkiej chwili kuchnia wypełniła się jasnym światłem. Dopiero gdy Janek wycofał samochód spod płotu, ciemności znów spowiły pomieszczenie.

– Masz wyłączony telefon. – Patrycja odchrząknęła, by nie brzmieć zbyt ostro.

– Rozładował się. – Klaudia ściągnęła z nóg buty. – Taty nie ma? – Zmarszczyła brwi.

– Pojechali do Martyny. Ale chyba jeszcze nie dojechali. Nie wiem… – Otrząsnęła się. – Jak było?

– Jak to w lesie, w górach… zielono, chłodno i cała gama zapachów. – Klaudia posłała jej blady uśmiech. – I chyba obtarłam stopy – dodała, wskazując na czerwone pięty.

– Ale wcale nie wyglądasz lepiej niż parę godzin temu. – Patrycja skrzyżowała ramiona na piersiach. – I nie mówię tu o twoim wyglądzie. Miałam nadzieję, że odreagujesz.

– A co miałabym odreagowywać? – zaśmiała się, może zbyt nerwowo.

To tylko uświadomiło Patrycji, że miała rację.

– Tęsknisz za nim – powiedziała wprost, gdy Klaudia wyminęła ją, kierując się na schody.

Dziewczyna zatrzymała się na pierwszym stopniu.

– Przecież dopiero odjechał…

– Za Markiem – doprecyzowała.

Klaudia spuściła wzrok i zagryzła wargę. To już był wystarczający dowód na to, że starsza siostra znów się nie pomyliła, ale dziewczyna zdjęła stopę ze schodka i wyznała cicho:

– Pocałowałam go. Janka. Dzisiaj. Chciałam sobie udowodnić, że poczuję się dobrze. Na miejscu. Jak z Markiem albo i lepiej.

– I…? – ponagliła ją Patrycja.

– I… – Wzięła głęboki oddech. – I nic. Nie poczułam niczego, co choćby w połowie odpowiadało emocjom, które rozbudził we mnie Marek tamtej nocy w jego domku.

Patrycja rozluźniła napięte mięśnie, a złość za brak kontaktu z siostrą zastąpiło współczucie. Nie wiedziała, co jej odpowiedzieć ani jak ją pocieszyć.

– Marek był tutaj cztery lata… – zaczęła ostrożnie.

– Ironia, co? – Klaudia znów się roześmiała i objęła się mocno ramionami.

Przyglądały się sobie w oczekiwaniu, jakby liczyły, że zaraz zdarzy się jakiś cud i motocykl Marka podjedzie przed pensjonat, a mężczyzna zapuka do drzwi. Obie podskoczyły, gdy ktoś naprawdę to zrobił, a ciszę w domu przerwały gwałtowne, ale silne uderzenia. Patrycja pierwsza zmusiła się, by podejść i sprawdzić, kto do nich zawitał. Miała nadzieję, że to jacyś zabłąkani turyści, którzy poszukiwali domku na nocleg. Zamiast tego w progu powitała znajomą kobietę.

– Martyna?!

Spis treści

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dedykacja

Motto

Rozdział I 

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rozdział XIX

Rozdział XX

Ola zaszła w ciążę przed maturą i została wyrzucona z domu przez despotycznego ojca. Nieudane małżeństwo oraz samotne macierzyństwo sprawiły, że musiała szybko dorosnąć i zrezygnować z wielu marzeń. Dziś ma 34 lata i jest spełnioną mamą mądrej, choć zbuntowanej nastolatki. W jej życiu pojawił się również mężczyzna, z którym jest gotowa stworzyć nowy związek. Wygląda na to, że w końcu będzie spokojna i szczęśliwa. Tylko jedna rzecz kładzie się cieniem na jej życiu – natarczywe myśli o młodszej siostrze, Natalii, z którą przed laty straciła kontakt.

Przypadek sprawia, że udaje się jej odnaleźć siostrę. Natalia czuje jednak żal do Oli i wciąż z trudem radzi sobie ze wspomnieniami dzieciństwa. Siostry mają spotkać się w Wigilię. Czy uda im się naprawić zerwane więzi? I czy Ola uwolni się od przeszłości?

Zimowa opowieść o nadziei, przebaczeniu i sile siostrzanej miłości.

Tegoroczne święta nie będą łatwe dla Asi. Jej ojciec po wielu latach wychodzi z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za morderstwo. Nie może liczyć na nikogo poza córką – kobieta będzie musiała pomóc mu na powrót odnaleźć się w życiu i społeczeństwie. Do tego jej małżeństwo przechodzi poważny kryzys.

Asia próbuje mimo wszystko przygotować się do rodzinnego Bożego Narodzenia, opiekuje się chorą na alzheimera mamą i chce uratować swój związek, w czym nie pomaga jej coraz większa zażyłość z kolegą z pracy. Pewnego dnia jej mąż Sebastian ulega wypadkowi, zostawiając ją samą z firmą budowlaną i zleceniami na głowie. Z pomocą kobiecie przychodzi nie kto inny, tylko właśnie ojciec. Wspólnie walczą o utrzymanie firmy i powoli odbudowują swoją relację.

Asia nie wie jeszcze, że najbliżsi mają przed nią swoje tajemnice. I że te święta będą inne niż wszystkie…