Nowakowie 2. Uchylone drzwi - Barbara Sęk - ebook

Nowakowie 2. Uchylone drzwi ebook

Barbara Sęk

4,3

Opis

Drugi tom sagi o współczesnej rodzinie, która doświadcza rozpadu. Niebanalna historia miłości wystawionej na próbę i rodziny, o którą trzeba zawalczyć. Co kryje się za piękną fasadą pozornie kochających się bliskich? Pełna napięcia, odarta ze stereotypów opowieść o próbach stworzenia patchworkowej więzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 655

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (118 ocen)
65
36
9
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasiastrze

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna cześć, jeszcze lepsza od pierwszej.
10

Popularność




Redakcja: Monika Orłowska, Piotr Przedworski

Korekta: Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Zdjęcia na okładce:

Bluszcz © Chansom Pantip/iStock/Getty Images Plus

Drzwi © georgeclerk/E+/Getty Images

Walizki © ozgurdonmaz/E+/Getty Images

Copyright © Barbara Sęk 2019

Copyright for the Polish edition © 2019 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ISBN 978-83-7686-831-8

Wydanie pierwsze w tej edycji, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Wydanie pierwsze, jednotomowe, ukazało się w 2012 roku pt. Dlaczego ona?

W dwutomowym wydaniu zmienionym i rozszerzonym ukazały się:

Nowakowie T.1 Kruchy fundament, 2018

Nowakowie. T.2 Uchylone drzwi, 2019

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Prolog

19 marca 1985 – ślub Małgorzaty Piekarskiej i Krzysztofa Nowaka

3 lipca 1985 – narodziny Tomasza Nowaka

22 grudnia 1987 – narodziny Katarzyny Nowak

4 września 1990 – narodziny Łukasza Nowaka

20 czerwca 2002 – narodziny Jakuba Nowaka

3 września 2005 – narodziny Karoliny Nowak

Oto najważniejsze daty z życia Nowaków.

Jeszcze niedawno wszyscy z nich zgodnie, bez namysłu, oznaczali je w swoich kalendarzach. Przed Bożym Narodzeniem 2005 roku, kiedy zaczęli się rozglądać za nowymi terminarzami, uświadomili sobie, że wkrótce wiele okazji będą musieli pominąć z żalem, a niektóre odnotować jedynie z czystej przyzwoitości.

Rodzinne jubileusze nie były, wbrew ich wcześniejszym wyobrażeniom, czymś trwałym. Wiele z nich zdążyło się zdezaktualizować. Pozostały wspomnieniem.

Krzysztof przekartkował trzydzieści jeden stron stycznia, nie pomyślawszy, że należałoby dodać nową, bardzo istotną okoliczność. Przewertował również luty. Zatrzymał się dopiero na dziewiętnastym marca i machinalnie skopiował wiecznym piórem wpis z kalendarza, który niedługo miał stracić ważność. Szybko zdał sobie sprawę z pomyłki i skreślił rocznicę ślubu. Teraz już nie powinien jej świętować. Nie po rozwodzie.

Obawiał się, że narzeczona dostrzeże błąd, oskarży go o rozpamiętywanie poprzedniego związku, dlatego sięgnął po korektor do atramentu. Zamazywał nim ślad dwóch dekad życia. Pragnął pozbyć się plamy, którą było zakończone z jego winy małżeństwo z Małgorzatą. Przedziurawił przy tym papier.

Wrócił do początku roku, bo uzmysłowił sobie, że ma wówczas przed urzędnikiem państwowym złożyć Monice przysięgę wierności.

Przezornie zrezygnował z wyróżniania dat ważnych dla byłej żony. Musiał jakimś cudem pamiętać o tych uroczystościach. Nie zamierzał powodować konfliktów, narażać się zaborczej narzeczonej.

Zaznaczył urodziny Kuby, Tomka, po czym z dumą zrobił to samo względem Karoliny. Przewrócił kartkę i ze smutkiem odnotował dzień urodzin Łukasza, wiedząc, że gdyby nie zapisał poprzedniej strony, syn może wysłuchałby życzeń, które chciał mu złożyć ojciec. Zanim dotarł do urodzin Kasi, zauważył z przykrością, że od czwartego września jego poprzedni kalendarz jest wypełniony nie tylko spotkaniami biznesowymi, lecz także rodzinnymi.

Coraz częściej, żeby spokojnie porozmawiać ze swoimi dziećmi, uzgadniał z nimi konkretne godziny i miejsca. Niczym ze znajomymi lub z interesantami.

Tomek i Kasia niemal zawsze odwoływali lub przekładali te spotkania, bo notorycznie coś im wypadało. Cóż, byli dorosłymi ludźmi i to ojciec bardziej potrzebował ich towarzystwa niż oni towarzystwa ojca, który ich zdradził i oszukał. Musiał się dostosować. To nic, że ciągłe zmiany planów młodzieży burzyły mu grafik. To on pewnego dnia zniknął, by odtąd nie móc się widywać z latoroślami każdego wieczoru.

W ciągu kwartału Krzysztof nie umieścił w terminarzu imienia Łukasza. Od jesieni nie spotkali się poza domem, w którym chłopak i tak konsekwentnie go unikał, wychodząc z założenia, że tata jest wyłącznie gościem mamy i Kuby.

Nowak podejrzewał, że choć on sam oznaczył urodziny średniego syna, dla niego w kalendarzu nastolatka zabrakło miejsca. Domyślał się, że zabrakło go również dla starszego brata. Najmłodsza siostra pewnie też nie zaistniała w notatkach swojego przyrodniego rodzeństwa.

Tylko on starał się, jak mógł, łagodzić konflikty. Chciał za wszelką cenę pogodzić wszystkich Nowaków. Wściekał się, marnował na to mnóstwo energii, a każdy, z ukochaną na czele, ciągle mu zarzucał, że nie poświęca się tak, jak by należało.

Zapowiadał się dziwny rok. Inny niż poprzednie. Z tego powodu Małgorzata całkiem zrezygnowała z prowadzenia kalendarza.

Mimo że mąż przez ostatnie cztery lata jej nie dotknął, aż do jego wyprowadzki określała w terminarzu dni płodne cyklu, licząc na to, że coś się między nimi zmieni i po raz kolejny zostaną rodzicami, a to przywiąże do niej Krzysztofa na zawsze.

Już nie miała czego oczekiwać. Straciła nadzieję, dlatego po rozpakowaniu z folii listopadowego numeru „Twojego Stylu” natychmiast wyrzuciła dołączony do czasopisma kalendarzyk. Cisnęła nim o kosz na śmieci, wziąwszy spory zamach, po czym kucnęła, zapłakała i chwyciła się mocno za piersi.

Nie chciała odliczać dni. Cierpiała, bo teraz inna kobieta mogła karmić potomka Krzysztofa i organizować całe jego życie rodzinne.

Monika niestety zaczęła tracić kontrolę nad wszystkim. W nawale spraw do załatwienia z narzeczonym trudno było się spotkać. Choć prawniczka nie pracowała i jej grafik nie należał do napiętych, jej partnerowi wciąż przybywało obowiązków.

Kobieta odnosiła wrażenie, że mieli dla siebie znacznie więcej czasu, działając w ukryciu; będąc kochankami. Gdy rozpadło się małżeństwo Krzysztofa, ten usilnie próbował wynagrodzić swoje przewinienia każdemu z członków rodziny.

Zdawał się nie pamiętać, że właśnie stworzył drugą – ma dziecko ze Strzelecką, która wkrótce zastąpi Małgorzatę, przyjmie jego nazwisko, stając się pełnoprawną żoną.

Monika chciała funkcjonować z Nowakiem jak na małżonków przystało. Nie spodziewała się, że przeszłość tak zaciąży na ich uczuciach i relacjach.

24 grudnia 2005

Otworzyła oczy, gdy tylko w sypialni rozbrzmiał utwór, który ustawiła jako alarm. Natychmiast ściszyła pilotem miniwieżę, żeby piosenka nikogo zbyt gwałtownie nie wyrwała ze snu. Przeciągnęła się, rozkładając szeroko ręce i nogi na ogromnym materacu. Wtedy dopiero zdała sobie sprawę, że nikt obok niej nie śpi.

Nie przejęła się tym. Uznała, że ukochany wyjątkowo nie czekał, aż zadzwoni mu budzik, i wstał dziś przed siódmą, po czym zniknął za drzwiami łazienki, gdzie zaraz odkręci kurek.

Nie chciała mu przeszkadzać w relaksującej kąpieli, choć powinna skorzystać z toalety. Szum wody, który by wkrótce do niej dotarł, zapewne nasiliłby potrzebę opróżnienia pęcherza.

Znowu włączyła swój ulubiony przebój. Pogłośniła. Pragnęła stłumić muzyką każdy dźwięk, jaki mógł dobiec do jej uszu. Nawet ciszę.

Nucąc słowa ballady, z czułym uśmiechem spoglądała na puste miejsce obok siebie. Na wymiętoszoną kołdrę. W końcu zaczęła wygładzać dłonią prześcieradło, jakby po nocnych igraszkach było pełne zagięć. Przesunąwszy się w głąb małżeńskiego łoża, wsadziła zrolowane nakrycie między uda. Chwyciła poduszkę, ścisnęła ją mocno w dłoniach i przytknęła do ust. Łapczywie wdychała woń męskich perfum, którymi skropiła pościel przed nocą. Zbyt często ją wietrzyła, zmieniała. Zdecydowanie zbyt często. Niepotrzebnie. Przez to nie czuła naturalnego zapachu męża.

Nie mogła się dłużej oszukiwać. Krzysztof nie zajął łazienki. Krzysztof nie wstał przed siódmą. Krzysztof nie spał przy niej. Wczoraj wieczorem nie redagował pozwu i nie deklarował, że jak tylko skończy, przyjdzie do łóżka. Sama wymięła jego kołdrę. Sama. Nowaka wcale tu nie było. Już tu nie mieszkał.

Otworzyła oczy i z konsternacją stwierdziła, że zmarzła, ponieważ śpiący obok mężczyzna pozbawił ją kołdry. Nie przejęła się tym. Zachichotała nawet zbyt głośno, bo przyszło jej do głowy, że ten facet nigdy nie należał do minimalistów. Kochał szczęście w nadmiarze. Przez wiele lat miał dwie kobiety, dwa domy, wiódł podwójne życie, a po rozstrzygnięciu najwyraźniej deficyty rekompensowała mu podwójna warstwa nakryć.

Wyjątkowo nie zawalczyła o siebie. Nie zadbała o swoje ciepło, zadbała natomiast o ciepło wspólnej relacji. Od trzech miesięcy starała się rozgrzewać ukochanego do czerwoności, walczyć z chłodem, który z zewnątrz wpadał do nich przez liche mury.

Wstała, włożyła na siebie kolejną bluzę oraz wełniane skarpety. Wróciła do łóżka. Po kilku minutach prób pojęła, że już nie zaśnie. Wolała lepiej spożytkować czas i poobserwować narzeczonego. Nie tylko zresztą poobserwować.

Rozchyliwszy delikatnie pościel, przylgnęła do gorącego ciała. Czuła wielką potrzebę, by w namacalny sposób przekonać się, że Krzysztof naprawdę jest przy niej o poranku. Naprawdę spędza tu każdą noc.

Nie, Monice wcale się nie wydawało, że Krzysztof śpi obok. Krzysztof naprawdę tu leżał. Krzysztof wreszcie z nią był.

W sypialni rozbrzmiały pierwsze nuty Satisfaction. Małgorzata ze smutkiem wyłączyła sprzęt, wiedząc, że piosenka już nigdy nie postawi męża na nogi w tym domu. Podejrzewała nawet, że Krzysztof oprócz lokum zmienił również melodię budzika, bo wreszcie osiągnął pożądaną satysfakcję i przestał odnosić do siebie słowa wyśpiewywane przez Jaggera.

Nie zważała na to. Nadal nastawiała przebój Rolling Stonesów jako alarm. Na początku omyłkowo, później z pełną premedytacją. W ten sposób zaklinała rzeczywistość. Potrzebowała tych rytuałów. Inaczej nie zasnęłaby. Albo raczej nie zdołałaby wstać.

Ostatnio przeciągała poranki w łóżku i nie jej ulubiona ballada, lecz rockowy szlagier był ostatecznym sygnałem wzywającym ją do wypełnienia obowiązków matki. Już nie żony, ale wyłącznie matki.

To właśnie przy szorstkim śpiewie wokalisty zakasywała rękawy, choć najchętniej jeszcze długo roztkliwiałaby się nad swoim losem. Zwłaszcza dziś.

Tego dnia bowiem Nowakowie zawsze budzili się razem, równocześnie opuszczali pokój, żeby przystąpić do gorączkowych przygotowań i jak najszybciej zasiąść do wieczerzy. Chcieli wykorzystać do maksimum możliwość przebywania w komplecie.

Kiedy Małgorzata dowiedziała się o romansie męża, wiele razy próbowała sobie wyobrazić Wigilię Bożego Narodzenia bez jego udziału.

Jak w każdej rodzinie, by usprawnić krzątaninę przedświąteczną, z czasem pojawił się nieformalny podział zadań. W tym roku Krzysztof obiecał jak zwykle przywieźć choinkę, lecz nie przyrządził śledzi. Zawsze to on się zajmował rybami. Szykował karpie, moczył matiasy, kroił do nich ogórki konserwowe i paprykę, parzył cebulę, przyprawiał płaty zielem angielskim i liśćmi laurowymi.

Dziś mogło zabraknąć nie tylko wielu dań, lecz również atmosfery ciepła, jedności. Małgorzata podejrzewała, że przy stole zapanuje nastrój stypy. Wszystko dlatego, że sama często zachowywała się, jakby Krzysztof umarł. A przecież istniał, był na każde wezwanie. Zapowiedział, że przed południem wniesie do salonu dwumetrową jodłę, natomiast wieczorem podzieli się ze wszystkimi opłatkiem. Lecz później zamierzał wyjść. A kołdra bez jej interwencji miała pozostać nienaruszona.

Te święta nie mogły zjednoczyć członków rodziny. Dziwnym trafem każdy planował spędzenie kilku najbliższych wolnych dni poza domem. Każdy oprócz Małgorzaty, która nie umiała się odnaleźć nawet w czterech ścianach sypialni.

Włączyła radio. Los prawdopodobnie jej sugerował, że demonizuje, bo stacja wyemitowała I’ll Be Home for Christmas, a Małgorzata przy tym wcale nie słyszała Franka Sinatry, lecz Krzysztofa Nowaka, który w zeszłym tygodniu tuż po rozwodzie na korytarzu sądu okręgowego ustalał z nią swój wigilijny grafik i deklarował obecność na wieczerzy.

Zaścieliła łóżko, szczególnie pieczołowicie składając mężowskie przykrycie. Musiała się pozbierać, bo Kuba mógł zaraz wstać. Trzeba było mu podać śniadanie. Mało tego: należało zacząć gotować kompot z suszu, by do wieczoru zdążył wystygnąć w kuchni, gdzie niedługo miało parować od gorąca rodzinnej krzątaniny i przygotowywanych potraw.

W pokoju panował zaduch, więc otworzyła okno, po czym natychmiast weszła do łazienki.

Stanęła boso na ogrzewanych kafelkach. Tym razem nie związała długich blond włosów. Sięgnęła po grzebień. Delikatnie rozczesała powstałe przez noc kołtuny. Strzepnęła z ząbków do umywalki zaledwie kilka jasnych nitek. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby ich wypaść więcej.

Zdjęła satynową koszulę nocną na ramiączkach. Spojrzała w lustro. Lubiła swój pełny, krągły biust, który mąż czcił, bo wykarmiła nim dzieci. Nie chciała stracić tego atrybutu, tak mocno definiującego ją jako matkę. Piersi były dla niej symbolem życia.

Pomyślała, że to okrutna ironia losu, iż rak niemal zbiegł się w czasie z rozwodem. Czuła, że tylko przy Krzysztofie mogła być pełnowartościową kobietą. Bez niego więdła.

Uniosła lewą rękę. Prawą dłonią sprawdziła, czy nie wydarzył się wigilijny cud. Niestety. Śpiewne, serdeczne życzenia We wish you a merry Christmas, we wish you a merry Christmas and a happy New Year, które słyszała zza ściany, nie miały szans się spełnić.

Szybko odstąpiła od badań. Chciała zapomnieć. Jeszcze przez te trzy dni udawać, że wszystko jest w porządku.

Weszła pod prysznic.

Postanowiła, że podczas świąt słowem nie piśnie o chorobie. Nie zepsuje nastroju członkom rodziny. Choć były mąż pewnie odetchnąłby z ulgą, że zapewnił sobie alternatywę – związał się z kobietą, która łaskotała go długimi, gęstymi włosami i mogła wykarmić jego potomstwo.

Budzik Krzysztofa nie zadzwonił. Mężczyzna go nie ustawił, licząc, że w wolnym od pracy dniu zdoła się wyspać. Chrapał, nie reagował na kwilenie córki, toteż Monika była zmuszona przejąć inicjatywę. Niechętnie wysunęła się z objęć Nowaka. Szybko wyjęła małą z kołyski, zmieniła jej pieluchę. Widząc gęsią skórkę na nóżkach dziewczynki, natychmiast zawinęła zmarznięte niemowlę w becik i dodatkowo otuliła je kocykiem. Mimo to Karolina coraz głośniej okazywała niezadowolenie. Najwyraźniej była już bardzo głodna. Nie dało się odwlec śniadania.

Strzelecka uniosła obie bluzy, na co wcale nie miała ochoty po mroźnej nocy i temperaturze w kawalerce nieprzekraczającej siedemnastu stopni Celsjusza. Przystawiła dziecko do piersi.

Należało wreszcie z tym skończyć. Nie znosiła karmić naturalnie. Traktowała to jak zamach na swoją autonomię. Czuła się ubezwłasnowolniona, gdy Karolina przywierała do jej sutka i nie zamierzała go puścić, aż sama nie stwierdziła, że ma dość.

A jednak Monika do tej pory nie wyznała narzeczonemu, że chciałaby zatrzymać laktację. Obawiała się, że będzie temu przeciwny. Użyje najokrutniejszego argumentu, jeśli słabsze zawiodą, byle ustrzec córkę przed wdrożeniem mleka modyfikowanego. Powie, że Małgorzata by tak nie postąpiła, nie przedłożyłaby swojego interesu nad dobro latorośli. A ona marzyła, żeby to Krzysztof wyssał jej brodawki. Właśnie z tej pieszczoty czerpała rozkosz. Tyle że jej orgazm nie stanowił teraz priorytetu. Niestety nie była już tylko kochanką.

Włączyła telewizję.

Nie uciekła od tematu. W programie śniadaniowym kobiety rozprawiały o niezwykłych walorach cielesnej bliskości matki i dziecka przy piersi. Amazonka niemal płakała nad sobą, bo została pozbawiona tego cudu.

Monika prychnęła ze złości i przełączyła kanał. Na kolejnym znowu była mowa o pokarmie, ale tym razem wigilijnym.

Strzelecka poczuła głód, oglądając przyrządzone w studiu potrawy. Zastanawiała się, czy w ogóle ma coś smakowitego w lodówce. Musiała jednak zaczekać ze sprawdzeniem, bo oczywiście córka wisiała jej na cycku.

Przypomniała sobie, że Krzysztof dzień wcześniej przygotował śledzie w oliwie. Pytanie, czy mogłaby je zjeść, nie szkodząc niemowlęciu. I czy w ogóle ma prawo ich spróbować, skoro ukochany zamierzał je zabrać do dawnego domu, żeby dopełnić tradycji. Przewróciła oczami na myśl o tym, że Nowak nie potrafi się przestawić na nowy tryb życia ani dobitnie zademonstrować Małgorzacie oraz dzieciom, iż nastąpiła zmiana i nic nie będzie takie, jak kiedyś.

Wtedy właśnie spostrzegła, że narzeczony bacznie wpatruje się w nią i córkę.

– O, nie śpisz – zauważyła, podejrzewając, że słyszał jej utyskiwania na kwestie naturalnego karmienia.

Mężczyzna nie odpowiedział, lecz pokręcił głową.

– Za to ja mam wrażenie, że śpię. Śpię i śnię. Ty. Ja. Ona. – Wskazała Karolinę. – Wspólny poranek dwudziestego czwartego grudnia – szepnęła, żałując, że nie bardzo jest w stanie się nachylić i pocałować ukochanego.

Nowak wciąż milczał. Uśmiechnął się tylko kurtuazyjnie. Nie chciał przerywać córce posiłku, zakłócać kobietom swojego życia ważnych dla ich relacji chwil. Poza tym żywił mieszane uczucia co do pierwszych wspólnych świąt. Kiedyś marzył o spędzeniu ich z Moniką. Teraz nie pałał entuzjazmem. Przyzwyczajenia dawały o sobie znać.

Nie wiedział, czy Małgorzata już gotuje suszone owoce, czy Kuba zasypuje ją pytaniami o prezenty, czy Łukasz wytrwale rozplątuje lampki choinkowe, czy Kasia szykuje stroiki, a Tomek sprząta salon.

Brakowało mu tej specyficznej atmosfery. Tu, gdzie aktualnie mieszkał, pokrywki nie podskakiwały, uwalniając z garnków gorącą parę wodną. Nie unosiły się zapachy cynamonu, goździków, wędzonych śliwek, gotowanego wywaru z grzybów do barszczu, którego należało pilnować, żeby nie zawrzał. Nie było słychać harmidru, kolęd, nawet jednostajnego buczenia miksera. Wiatr wpadał z zewnątrz przez nieszczelne okna w murach z cegły pełnej ubytków. Wzburzał nie emocje, lecz kurz, zalegający od tygodni na półkach. Panowała cisza. Oraz ziąb. Tu obowiązki go nie wzywały. Nie był mistrzem ceremonii, który musi zadbać, aby wszystko poszło sprawnie, zgodnie z planem, uroczyście i elegancko.

Monika dostrzegła smutek na jego twarzy. Przypuszczała, że na myśl o tradycjach stworzonych z Małgorzatą podczas wielu Wigilii w głębi duszy żałuje, iż dziś nie może ich kultywować z pierwszą rodziną.

Miał prawo tęsknić za tym, co ustabilizowane, przewidywalne. Bo przecież samodzielne zbudowanie domowego imperium przyniosło mu największą satysfakcję i spełnienie. Chociaż Moniki wcale to nie dziwiło, jednak często okazywała, że cierpi. Krzyczała, wypominała mu zaniedbania, stawiała zarzuty. Wiedziała, że szkodzi tym głównie sobie, ale nie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy.

Spełniło się jej marzenie o wspólnym ubieraniu choinki, po którym Krzysztof nie musiał wyjść, ale świadomość, że w samochodzie czeka drugie drzewko, gotowe do przystrojenia, nie dawała Strzeleckiej spokoju.

Nowakowie co roku wybierali jedną ręcznie malowaną ozdobę o nietypowym kształcie i wieszali ją na jodle między klasycznymi okrągłymi bombkami, wyznaczając tym samym liczbę spędzonych ze sobą lat.

Monika zastanawiała się, czy zaniechali tego zwyczaju, czy też robiąc razem świąteczne zakupy, wybrali dwudzieste pierwsze cacko.

Krzysztof westchnął. Nie był stworzony do leżenia w bezczynności. Nachodziło go wówczas zbyt wiele przykrych refleksji o błędach nie do naprawienia.

Minęła ósma. Nie miał co począć w tym domu tego dnia, o tej porze. Nie musiał jak kiedyś przystrajać dachu lampkami ani serwować członkom rodziny śledzi na śniadanie. Przez moment zastanawiał się, czym zagospodarować wolny czas, aby dłużej nie rozpamiętywać poprzednich wigilijnych poranków.

Spojrzał na Monikę.

– Co ty na to, żebym ją odbił i trochę pokołysał? – zaproponował wymownie, wskazując niemowlaka.

– Mógłbyś. – Bezbłędnie odczytała jego zamiary. Tak, tym chciała zacząć ten szczególny dzień. Dobrym seksem i dobrym jedzeniem.

Stwierdziła, że najwyżej po ciężkostrawnym daniu użyje zapasów mleka. Coraz częściej korzystała z zamrożonego pokarmu, licząc, że mała przywyknie do butelki, a odciągacz zaburzy proces laktacji. Ona zaś nie będzie musiała bronić swoich decyzji i nie zostanie uznana za wyrodną matkę, gorszą od Małgorzaty.

Nowak wziął córkę na ręce. Kwadrans później z ulgą wrócił pod kołdrę.

– Auuu – syknął, bo oczywiście natrafił na szparę w narożniku i uderzył kolanem o deskę stelaża. – Może wreszcie kupimy jakieś lokum, w którym nie będzie trzeba cholerstwa ciągle składać, rozkładać i ścielić? – Pochylił się nad narzeczoną.

– Tak. Kupmy sobie dom.

– Yhm, jasne, przy tobie tylko z gosposią albo przynajmniej sprzątaczką na więcej niż jeden etat – zakpił, nie dodając, że jeśli nie sprzedadzą za dobrą cenę działki w Bukowinie Tatrzańskiej, nie zrealizuje nawet skromniejszych planów, bo spłaca dom byłej żony, aby się rozciągała do woli na szerokim małżeńskim łożu. Zamiast wchodzić w szczegóły, zaczął całować piegowatą szyję. Podciągnął bluzę i z konsternacją odkrył, że to niejedyna warstwa ubrania na kobiecie. – Zapomnij. Mieszkanie. Duże mieszkanie. Marzę o wygodnym spaniu. Pod ciepłą kołdrą. Nie czujesz, jak tu jest lodowato? Cud, że Karo nie choruje – stwierdził, zanurzając rękę w burzy loków rozsypanych na poduszce.

– Zdążyła się przyzwyczaić. Ja też. Tylko ty masz z tym problem.

– Tylko ja? Czyżby? – Odkrył narzeczoną i zdarł jej ze stóp wełniane skarpety. Nie ruszył jednak flanelowych spodni. Zostawił to na później. Był cierpliwy. Wiedział, że zdejmowanie mało podniecającej piżamy zajmie mu sporo czasu. Uniósł kolejną bluzę i położył dłonie na piersiach Moniki. Chwilę później nie zdołał się powstrzymać. Possał jedną z brodawek. Raptownie odchylił głowę.

– Cholera – zaklął i z oporem przełknął mleko.

Matka karmiąca parsknęła śmiechem.

– Cóż, moje cycki nie są wyłącznie obiektem seksualnym. Moglibyśmy to już zmienić, żebyś z powrotem dostał swoją zabawkę. – Dostrzegłszy sposobność, postanowiła zawalczyć o własne pragnienia.

– Pomyślimy.

– Tak. Kupmy sobie dom z sypialnią i gosposią na etacie, duże łóżko, którego nie trzeba ścielić i w którym moje piersi odegrają swoją najlepszą rolę.

– Pomyślimy, ciii. – Znowu ułożył dłonie na jej biuście. Nie pojmował, dlaczego tak go lubi. Nie był tak ładny jak Małgorzaty. Drobny, obsypany piegami.

Czasami nie rozumiał, dlaczego związał się ze Strzelecką. To niemal pod każdym względem przeczyło zdrowemu rozsądkowi. Małgorzata była lepszą gospodynią, lepszą żoną, lepszą matką, lepszą kobietą. Za to słabszą kochanką. Kimś, z kim potrafił żyć tylko dla wygody, której nie miał teraz w nadmiarze. Bywało, że żałował, niekiedy też za nią tęsknił. Rekompensował to sobie gorącymi porankami w zimnym mieszkaniu.

Tomek obudził się wcześnie. Nie chcąc zrywać rodziny o świcie, postanowił nie wychodzić z pokoju i odpowiednio spożytkować wolny czas. Wcale nie zamierzał go poświęcać na naukę.

Sesja nadchodziła nieuchronnie, lecz student jeszcze nie zaczął się do niej przygotowywać, jakby wypierał ze świadomości fakt, że aby zdać egzaminy, musi w zaledwie niecały miesiąc przyswoić ogrom materiału.

Snuł inne, ciekawsze plany na styczeń i próbował nie myśleć o tym, że powinien zadbać o alternatywne rozwiązania, bo realizacja nowych marzeń wymaga akceptacji wielu osób.

Od dawna ściskał w dłoniach telefon i wpatrywał się w ekran. Wysłał życzenia świąteczne wszystkim znajomym z listy kontaktów. Wszystkim oprócz Magdy.

Nie wiedział, co napisać dziewczynie. Pragnął odwetu, zemsty za ich rozstanie. Chciał jej udowodnić, jak wiele straciła. Popełniła błąd, który sprawi, że będzie usychać z tęsknoty i żałować do końca swoich dni utraty dobrej partii.

Nie umiał zrobić tego kroku, bo zaczynały go ogarniać wątpliwości.

Coraz częściej przyznawał Magdzie rację. Powiedziała, że nie musi z nim zrywać, bo on sam już od niej odszedł. Fakt. Nic nie straciła. Nie popełniła błędu, który sprawiłby, że usychałaby z tęsknoty. Tomek nie był dobrą partią. Był egoistą. Pieprzonym egoistą bez pojęcia, co to miłość, związek i partnerstwo.

Nie potrafił nikogo kochać. Od pewnego czasu nawet samego siebie. Może za sprawą niezdolności do poświęceń i jakichkolwiek kompromisów?

Potarł szorstkie policzki.

– Czarna seria. – Westchnął, pokręcił głową i opadł na poduszkę.

Zaczął rozważać, czy gdyby zmienił plany, Magda zgodziłaby się z nim zostać. Nie wiedział, czy rezygnując ze swoich marzeń, cieszyłby się szczęściem, lecz mógł przecież dla obopólnej korzyści spróbować i odłożyć niektóre kwestie na później.

Nie stworzył z Magdą udanego związku. Funkcjonowali niczym stare, dobre małżeństwo, pozbawione już namiętności, ale… Tomek być sam nie umiał i nie chciał. Czuł się poniżony. Zwłaszcza że ostatecznie o końcu zadecydowała druga strona, nie on. To właśnie Magda jako pierwsza spojrzała prawdzie w oczy i głośno powiedziała, że Nowak ją opuścił, a ich wspólna przyszłość nie ma sensu bez odrobiny jego zaangażowania.

Zerknął na wyświetlacz telefonu. Wystukał SMS: „A gdybym zrezygnował z Bukowiny? Gdybym zdołał nadrobić braki i został na uczelni?”.

Przez chwilę czekał na odpowiedź, niepomny, że o tej porze dziewczyna może jeszcze spać.

Zerwał się z łóżka, kiedy komórka zawibrowała mu w dłoni. Porzucił nadzieję, gdy zobaczył wiadomość od Jarka. Szymański napisał, że w internecie widział ofertę sprzedaży parceli w Tatrach, która, dzięki podobieństwu do nieruchomości Nowaków, stanowi niezły punkt odniesienia co do wartości ziemi w okolicy.

Tomek potraktował to jak znak. Wypuścił powietrze z ust i postanowił pójść za ciosem.

Uznał, że skoro tylko tata z dziadkiem wstaną od stołu, wyjdzie z nimi na dwór. Zapalą papierosa i wtedy oznajmi im, że nie przystępuje do kolejnych egzaminów.

Oddychał ciężko, wyobrażając sobie sytuację. Wiedział, że dla nich będzie to osobista porażka. Robili wszystko, by najstarszy syn Krzysztofa stał się ich następcą. Zainwestowali mnóstwo czasu i energii, by uświadomić Tomkowi, że warto walczyć o tytuł magistra prawa. Wydali mnóstwo pieniędzy, żeby syn i wnuk poradził sobie na trudnym kierunku. Utrzymywali go przez te dwa lata edukacji, a on miał właśnie zaprzepaścić cały ich wysiłek. Powinien docenić to, że wytyczono mu prostą, gładką drogę. Odrzucenie protekcji było nieodpowiedzialne.

Tyle że Tomek chciał żyć inaczej. Chciał być przynajmniej częściowo panem swojego losu, a nie budować na gotowych fundamentach. Choćby za wygórowaną cenę.

Ubolewał, że nie jest w stanie samodzielnie podjąć wyzwania. Znów wszystko zależałoby od dobrej woli dziadka i ojca, a firma zaczęłaby prosperować dzięki rodzinnemu majątkowi. Ale i tak przyszłoby mu się zmagać z czymś trudniejszym niż oczekiwanie latami w biurze na fotel prezesa.

Niezależnie od otrzymanego kapitału Tomek chciał wykazać się własną inicjatywą, pomysłami, doświadczeniem i kompetencjami. Takiej właśnie ścieżki pragnął.

Układał w myślach argumenty świadczące o tym, że warto mu przekazać pensjonat w Bukowinie wraz z okolicznymi działkami. Dłużej jednak bał się je roztrząsać. Podejrzewał, że zdrowy rozsądek nakaże mu stchórzyć i odłożyć rozmowę na nigdy niemające nadejść kiedyś.

Wstał, aby uruchomić komputer. Wtedy odkrył zepsuty zasilacz.

Nie chciał budzić Kasi. Nie zamierzał prosić o cokolwiek brata. Została matka, która z pewnością o tej porze była już na nogach.

Zapukał do sypialni. Nie usłyszał odpowiedzi, więc uchylił drzwi. Z łazienki dochodził szum wody. Małgorzata się kąpała. Syn stwierdził, że nie będzie miała mu za złe, jeśli samowolnie skorzysta z jej laptopa.

Usiadł przy sekretarzyku. Otworzył wyszukiwarkę. Nieopatrznie, odruchowo kliknął na historię wybranych witryn internetowych, zapomniawszy, że korzysta z nie swojego sprzętu. Przez chwilę z rozchylonymi ustami wpatrywał się w ekran.

Kasia jak co roku rozpoczęła dzień od pakowania prezentów. Zostawiała to na wigilijny ranek, bo pozwalało jej poczuć świąteczną atmosferę. Zatrzasnęła drzwi i wyjęła z szafy niespodzianki. Usiadła na dywanie i zajęła się ozdabianiem pudełek. Swoim zwyczajem nie pisała, dla kogo przeznaczony jest dany podarek, lecz rysowała na nim symboliczną podpowiedź. Szybko oznaczyła większość z nich, aż wreszcie został jej jeden. Długo przyglądała się ręcznie wyszywanemu misiowi z pluszu. W końcu zawinęła go w papier z bożonarodzeniowym motywem i na kokardzie wykaligrafowała: SIS.

Westchnęła. Z Tomkiem znaleźli się w trudnym położeniu. Wypadało im przygotować coś dla przyrodniej siostry. Byłby to swoisty ukłon pod adresem ojca, sygnał, że mimo wszystko kibicują mu i uznają jego najmłodszą córkę za członka rodziny. Tomek jednak, wobec trudnej do przewidzenia reakcji matki, miał wątpliwości, czy powinni tolerować dziecko z nieprawego łoża i włączać je do swojej gromady. Fakt, Małgorzata mogłaby pomyśleć, że latorośle nie widzą nic złego w postępowaniu ojca. Kasi to specjalnie nie przeszkadzało, ale brat ją usilnie błagał, żeby ostrzegła mamę. Dziewczyna nie była pewna słuszności takiego rozwiązania, lecz nie widziała innej opcji.

Bardziej martwiła się tym, jak zareaguje Łukasz. Czuła, że prezentem dla Karoliny kolejny raz podpadnie nastolatkowi. Utwierdzi go w przekonaniu, że zarówno ona, jak i Tomek sprzyjają niedawnym kochankom.

A nie chciała widzieć znowu rodziny podzielonej na dwa opozycyjne obozy. Od trzech miesięcy próbowała nie opowiadać się po żadnej stronie konfliktu. Bezskutecznie. Z ust braci ciągle padały oskarżenia o niesprawiedliwość. Podobnych obawiała się również dzisiaj. Dlatego nie wypatrywała pierwszej gwiazdki jak mała dziewczynka z uśmiechem na twarzy, lecz jak dorosła kobieta sądziła, że przy suto zastawionym stole odprawią sąd rodzinny i najedzą się wyłącznie wstydu.

Pilot od miniwieży tradycyjnie leżał pod ręką. Nastolatek uruchomił odtwarzacz CD, gdy tylko się zbudził. Przyjął wygodną pozycję, zamknął oczy. Kiwał głową w takt melodii. Bynajmniej nie kolędy.

Powoli oswajał konieczność opuszczenia łóżka, a potem także pokoju. Zaczął dzień tak, jakby to była zwykła sobota, a nie Wigilia Bożego Narodzenia. Tylko w ten sposób mógł się wyzbyć poczucia winy, które go prześladowało, gdyż nie zamierzał brać udziału w przedświątecznym chaosie.

Dotychczas z zapałem uczestniczył w przygotowaniach. Lecz naraz przestał być dzieckiem. Nie wypatrywał z niecierpliwością pierwszej gwiazdki. Nie uważał, że pierogi z kapustą smakują inaczej niż każdego innego powszedniego dnia roku. Nie wierzył już w mistyczny wymiar świąt. Nie liczył na cud.

Mimo to był ciekaw przebiegu wieczerzy. Jak nigdy dotąd, nie umiał przewidzieć, co się zdarzy przy stole.

Uśmiechnął się z satysfakcją, bowiem wyobraził sobie to spektakularne przedstawienie: ojciec skrępowany siedzi obok babci. Ta lustruje z niesmakiem dawnego zięcia. Tylko szuka okazji, żeby wbić szpilę. Żeby wziąć odwet za poniżenie ukochanej córki. Naprzeciwko niej adwokat diabła. Sam Radosław Nowak. Pan doktor habilitowany, pan prezes, pan mecenas pokornie schylający głowę, gotowy na oskarżenia i trudne pytania. Konfrontacja rodziców, którzy za wszelką cenę będą bronić swoich dzieci. Piękny sąd. Na miarę familii z prawniczymi tradycjami.

Albo cisza. Wszechobecna cisza, którą mama próbuje zabić kolędami o początkach Świętej Rodziny. Wszyscy czekają, aż ta kurtuazyjna farsa pełna hipokryzji się skończy. Są wyraźnie zmęczeni, ale wytrwale odgrywają swoje role w jasełkach, jak na cywilizowanych ludzi i profesjonalnych aktorów kłamców przystało. Zupełnie jakby ojciec nie zachował się niczym rasowy byk, dbający o przedłużenie gatunku. Jakby matka nie gęgała jak głupia gęś, a brat nie postąpił jak ząbkujący szczeniak, który z powodu swędzącego pyska rozwala własny kojec. Żywa szopka. Lecz wyjątkowo nie u franciszkanów. U Nowaków.

Tomek nie zdołał zapanować nad wzburzeniem. Nie wierzył, że jedna z witryn przypadkowo znalazła się w historii połączeń internetowych w laptopie matki. Pomknął do pokoju, szybko stanął na balkonie. Zapalił papierosa. Miał stąd doskonały widok na plac zabaw najmłodszego brata. Patrzył na bałwana w stanie agonii. I myślał o Kubie. O Kubie, sobie i reszcie rodzeństwa.

Przypuszczał, że to Boże Narodzenie nie będzie wesołe, lecz nie przewidział, że o dziewiątej rano przyjdzie mu łykać zimne, wilgotne powietrze, a z nim łzy. Chciałby wyrzucić z siebie żal. Chciałby tupać nogami i krzyczeć jak oszukane dziecko, które niespodziewanie zetknęło się z okrucieństwem świata.

Nie miał przed kim wyładować tych emocji. Magda go rzuciła. Ojciec w innym domu przytulał swoją córkę i narzeczoną. Kasia pakowała prezenty, wierząc, że uda jej się zachować podniosłą atmosferę podczas tych świąt. Do przyjaciela nie mógł zadzwonić. Jarek nie ukrywałby prawdy, choćby i najgorszej, przed Kasią. To nie był dobry moment na poruszanie drażliwego tematu z matką. Średni brat już dla niego nie istniał.

Nagle pojął, jak musieli się czuć rodzice, skrywając tajemnicę przed resztą rodziny. Jak bardzo musieli się męczyć, nosząc taki garb. Mimo to Tomek był gotów postąpić tak samo. Nagle zrozumiał motywy zbrodni.

Tylko tego jednego dnia, oszukiwał się. Może chociaż przez chwilę będzie jak dawniej… Ledwo powstrzymał płacz, wspominając poprzednie Wigilie. Modlił się w duchu, by nigdy już nie być tak samotnym jak teraz. By nikt z rodziny się tak nie czuł. Nie wyobrażał sobie, żeby kogoś jeszcze stracili. Tylko mama potrafiła lepić takie bałwany, które śmiały im się w naiwne, dziecięce twarze, jakby obnażając całą ironię losu w infantylnej nadziei, iż wszystko jest wieczne i niezmienne.

Małgorzata od dawna krzątała się po kuchni. Próbowała zwabić mieszkańców domu, pobudzając ich węch. Drażniła nozdrza, gotując suszone jabłka oraz gruszki z cynamonem i goździkami, piekąc paszteciki ze słodką kapustą. Przywoływała bliskich, blendując krem z borowików. Niestety na razie mogła liczyć wyłącznie na obecność Kuby. Najmłodszy syn w tym roku wcale nie zasypywał jej pytaniami o prezenty, lecz o przybycie ojca do domu. Nie wypatrywał pierwszej gwiazdki ani kosza pełnego podarków, ale taty.

Tomek powoli szedł po schodach. Widział przedszkolaka, który, usadowiony na krześle przy oknie, obserwował bramę wjazdową, wypluwając kandyzowane owoce z keksu. Sam pomyślał, że tym razem wizyta ojca jest dla nich wszystkich najlepszym podarunkiem. Chyba wszyscy bali się, że nie przyjdzie. On bał się potwornie. Bał się niczym dziecko, ale będąc dorosłym, nie roztrząsał na głos tematu, jakby go wcale nie interesował. W rzeczywistości takiej sytuacji sobie nie wyobrażał. Tak, jak nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek w dniu Wigilii miałoby zabraknąć matki, która teraz stała naprzeciwko i energicznymi, wprawnymi ruchami rąk wyrabiała ciasto na pierogi i uszka. Potrzebowali jej obecności. Była filarem rodziny. Rodziny stanowiącej – w co nigdy nie wątpił – najwspanialszy prezent. Nikt nie mógł im jej odebrać. Nikt. Żadna Monika, żadna zdrada, romans. A już z pewnością nie rak.

Spoglądał na matkę ze współczuciem oraz podziwem. Zawsze potrafiła wyprzeć prawdę ze świadomości, byle tylko wszyscy funkcjonowali, jak gdyby nic nie zaszło. Rozumiał ją coraz lepiej. Pojął, dlaczego chroniła ich przed złymi wiadomościami. Sam zamierzał w tej chwili przemilczeć pewne sprawy, żeby móc popatrzeć na uśmiech najdroższych sobie ludzi. By zatrzymać w nich dziecięcą radość z tego, że są w komplecie i nic nie zdoła zmienić ich składu. On stracił w to wiarę, ale nie zamierzał pozbawiać jej innych. Nawet jeśli ta wiara była tylko ułudą. Dla krótkiej chwili szczęścia należało udawać, że wszystko jest w porządku.

– Czy ja mam coś między zębami? – zapytała Małgorzata przywołana wnikliwym spojrzeniem pierworodnego. – No co się tak gapisz na mnie jak na okaz muzealny? – Przekroiła ciasto na pół. – Pogonić cię do roboty? – Sięgnęła po wałek i wzięła nim zamach, grożąc synowi.

– Nie – odpowiedział szeptem, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Opamiętał się dopiero po kilku sekundach. – Nie musisz. Chcesz kawy? – Podszedł do ekspresu. Przecież obiecał sobie, że będzie dzisiaj w szampańskim nastroju, okłamując siebie, a przy okazji także bliskich. Miał od kogo czerpać inspirację. Musiał szybko opanować tę sztukę, żeby się nie zdradzić. To niesamowite, pomyślał, rodzinne dobro jest dla nich tak istotne, że wyzwala najbardziej podłe cechy i instynkty. Moralny imperatyw czynił ich ludźmi zepsutymi i postępującymi nieetycznie.

To mogły być ostatnie święta, podczas których miał okazję pomagać matce w przygotowaniach. Powinien je dobrze wykorzystać. Postanowił przyrządzić dla wszystkich wigilijne śniadanie.

– Gdzie są śledzie? – Otworzył lodówkę i zaczął przepatrywać półki.

– Nie ma – odparła Kasia, gdy do nich dołączyła. – Już w nocy ich szukałam. – Nie ukryła zawodu.

Cóż… Nie będzie jak dawniej, stwierdził w duchu chłopak i ostatecznie wyjął krokiety z grzybami.

Błahe, durne śledzie stały się symbolem. Symbolem tradycji, która wraz z odejściem ojca umarła. I nikt nie żałował, że nie skosztuje rewelacyjnie przyprawionych matiasów. Nie kubeczki smakowe chcieli pobudzić, lecz wspomnienia. Złudzenia.

– Tata jedzie. – Trzylatek natychmiast zeskoczył z krzesła, wdeptał w ziemię kandyzowane owoce i podbiegł do drzwi, zostawiając kawałek ciasta obok specjalnie przygotowanego na taką ewentualność deserowego talerzyka.

Tomek poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Nagle przypomniał sobie, że zamierzał powiedzieć ojcu o rzuceniu studiów. Szlag, w tej sytuacji miałby to zrobić? Przy chorobie mamy? Jakby doznała ostatnio za mało rozczarowań.

Znów pomyślał o czarnej serii wydarzeń. Nieszczęścia, wbrew znanemu porzekadłu, nie chodziły parami. Sądził, że raczej tabunami.

Krzysztof odetchnął z ulgą, bo wreszcie wszystko zaczynało przebiegać tak jak kiedyś. Podjechał pod dom. Wyłączył radio emitujące Driving Home for Christmas. Wcześniej do niego pogwizdywał i podśpiewywał, wiedząc, że zaraz wszelkim tradycjom stanie się zadość. Jednak lubił spokój, stabilizację.

Ledwo przekroczył próg, podniósł najmłodszego syna, który już na to czekał, rozkładając przed nim szeroko ramiona.

– Kto mi pomoże? – zapytał, chcąc sprowokować malca.

– Ja! – Chłopiec zgłosił gotowość do wniesienia choinki, unosząc paluszki, jak mu zaleciła pani nauczycielka.

– No to musimy się ciepło ubrać. – Nowak postawił go na podłodze i zdjął kombinezon z wieszaka.

– Cześć. – Tomek wychynął z kuchni. – Duża?

– Duuuża, więc jeśli chcesz wiedzieć, czy się przydasz… No, sam rozumiesz.

– Okej, idę – zadeklarował pierworodny, wycierając dłonie, a siostra natychmiast zajęła miejsce przy ekspresie. Uruchomiła go, podeszła do przedpokoju i ucałowała ojca.

– Aha! – Ten przypomniał sobie nagle o pakunku, który, wchodząc, zostawił na szafce. – Kasiu, z łaski swojej, wstaw tę siatkę do lodówki.

– A co to?

– Śledzie zrobiłem – odparł z dumą. Wiedział, że wszystkim sprawi nimi miłą niespodziankę.

– Do lodówki?! – oburzyła się córka. – Żartujesz chyba. Wyciągam talerze. – Pomknęła do kredensu z zastawą stołową.

Wkrótce Krzysztof razem z pierworodnym i najmłodszym synem wyszli przed dom. Wyjęli jodłę z chryslera. Przedszkolak w tym czasie bezskutecznie próbował odbudować topniejącego bałwana.

– Pomozes, tato?

– No to masz przekichane. Zadzwoń do Moniki, że jednak tutaj spędzisz całą Wigilię – zaproponował Tomek.

– Zaraz, Kubusiu! – krzyknął. – Tylko wniesiemy choinkę do domu. A ty chyba miałeś nam asystować, prawda?

– Kawa czy się śpieszysz? – zapytała Małgorzata, gdy Krzysztof znów przekroczył próg.

– I tak stąd nie wyjadę, póki nie naprawię bałwana. – Powiesił płaszcz, zdjął buty i usiadł na hokerze.

– Przy tych roztopach nie będzie łatwo. – Kobieta wyjrzała przez okno. – To jak? Parzyć?

– Jakbyś mogła.

– Co do tego? Sernik bez jednej rodzynki specjalnie przez wzgląd na ciebie, cwibaka nie proponuję, orzechowiec, kakaowiec, makowiec czy pierniczki? Są też ciasteczka maślane, cynamonowe, kokosanki, ziemniaczki i szyszki. Kasia z Kubą robili. Bo tortu migdałowego nie będę teraz kroić. – Sięgnęła po nóż. Już nie musiała wyciągać filiżanki i spodeczka. Córka ją wyręczyła, co nie umknęło uwadze Krzysztofa. Wszyscy wokół niego skakali. Uznawał to za niestosowne, zważywszy na zdradę, której się dopuścił. Nie chciał być traktowany ze specjalnymi względami niczym ktoś, kto złożył niespodziewaną, miłą wizytę, co stanowiło dla rodziny niemal zaszczyt. Nie tak powinno być.

– Usiądźcie. Jeszcze tu sobie postoicie – zwrócił się z troską do Kasi i Małgorzaty, po czym wszedł między kobiety. Wyjął z szuflady łyżkę i zanurzył ją w garnku.

– Aha, kawa plus groch z kapustą – zakpiła Małgorzata, widząc, że były mąż kosztuje kolejnych potraw, które dochodziły na kuchence. – Krople żołądkowe też ci od razu podać?

– Na trawienie wystarczy mi dobra whisky. – Puścił do niej oczko. Odkręcił słój ze śledziami i wyłożył je do przygotowanej przez córkę salaterki. Dobrze, że nie jadł ich z Moniką na śniadanie, bo mogłoby zostać za mało dla rodziny.

Dopełnił tradycji. Jasna cholera, nie był tutaj gościem, nikt nie musiał mu usługiwać. Ani razu od trzech miesięcy nie wszedł w butach dalej niż do przedpokoju. W gruncie rzeczy dopiero teraz to sobie uświadomił. Bo że zdarza mu się zdejmować tu krawat, dowiedział się od narzeczonej, gdy pewnego wieczoru wrócił do mieszkania z rozpiętym kołnierzykiem.

Łukasz już chciał zejść na śniadanie, lecz usłyszał śmiech ojca i postanowił zostać w pokoju. Pogłośnił muzykę. Zapakował prezenty. Dla siostry, matki, babci i Kuby. Tylko ich zamierzał obdarować. Na myśl o tym zaczynały go ogarniać wyrzuty sumienia. W głębi duszy czuł, że zrani najbardziej tych, których wcale nie pominie. Nie ucieszą się z podarków, skoro wykluczy znaczną część rodziny. Mógłby to jeszcze zmienić, poprosić brata, by pojechali razem na szybkie zakupy, ale przecież od trzech miesięcy prawie się do niego nie odzywał. Poza tym Tomek pomyślałby, że wszystkie grzechy zostają mu odpuszczone. Co gorsza – taki sam wniosek wyciągnęliby ojciec i dziadek, otrzymawszy choćby drobiazgi.

Szybko przestał się zadręczać. Przypomniał sobie bowiem, że nawet nie ma pieniędzy. Od trzech miesięcy przyjmował połowę kieszonkowego od matki. Na to, że w domu zarabiał wyłącznie ojciec, chłopak nie miał wpływu. Musiał przecież czasem kupić sobie nowe spodnie albo gumę do żucia.

* * *

Nowakowie nie szczędzili potomstwu kieszonkowego. Dawno uzgodnili, że po ukończeniu trzynastego roku życia dzieci będą samodzielnie dysponować pewnymi, niebagatelnymi, kwotami. Od tego momentu młodzież wszystkie wydatki poza kosztami mieszkania i utrzymania pokrywała z własnego budżetu.

Krzysztof i Małgorzata sprawowali nad tym pieczę, ale ostateczne konsekwencje swoich decyzji młodzi Nowakowie musieli ponosić osobiście. Rodzice często zwracali uwagę Tomkowi na aspekty bezpieczeństwa podczas górskich eskapad i nie pozwalali, by oszczędzał na sprzęcie lub nie miał przygotowanych środków na ewentualne sesje poprawkowe. Przypominali o polisie OC samochodu czy konieczności wymiany opon oraz by nie zagalopował się przy sklepowych kasach lub barach studenckich pubów. Kasi powtarzali, że z powodu tak wysokich rachunków telefonicznych nie kupi wymarzonej sukienki na studniówkę ani nie zmieni dywanu w pokoju, a przede wszystkim nie wystarczy jej na korepetycje przed maturą. Łukasza upominali, że za sprawą nieracjonalnych wydatków będzie chodził do szkoły pieszo, a lekcje perkusji się skończą, bo angielski jest ważniejszy.

W ramach kieszonkowego Tomek tankował i serwisował toyotę oraz realizował pasję wspinaczkową. Sam organizował sobie wypady za miasto i treningi. Pokrywał też koszty studiów. Kasia za gotówkę otrzymaną od rodziców jeździła na wakacje, zaopatrywała się w garderobę, urządzała pokój, co jakiś czas zmieniając styl wnętrza, inwestowała w kursy designu. Łukasz opłacał zajęcia pozalekcyjne, kupował materiały szkolne i plastyczne, instrumenty, płyty, wreszcie książki. W trójkę finansowali środki higieniczne, chemiczne oraz kosmetyki do wspólnej łazienki, której sprzątanie należało do ich obowiązków.

Nie dało się więc powiedzieć, żeby latorośle Nowaków wydawały pieniądze w sposób nieodpowiedzialny, rozrzutny i nieprzemyślany. Tomek często stosował nieoryginalne części zamienne do toyoty, by zaoszczędzić, i zrezygnował z autocasco, choć nigdy nie musiał ryzykować podczas górskich wypraw. Kasia, która raczej stroniła od sieciowych sklepów, chętnie korzystała z wyprzedaży w małych butikach, a Łukasz nie wybierał się na długie zagraniczne wakacje. Tak Nowakowie wykształcili u nich umiejętność planowania budżetu. Młodzież potrafiła określić priorytety. Nauczyła się gromadzić fundusze na większe przedsięwzięcia.

To z pewnością była dobra strona takiego wychowania. Gorzej, że dla potomstwa adwokata najniższa krajowa stanowiła abstrakcję. Wartość kieszonkowego Łukasza zbliżała się do tej sumy, Kasi i Tomka znacznie ją przekraczała. A przecież wikt i opierunek mieli zapewniony osobno.

Nowak nie widział w tym problemu. Zawsze był gotów pomagać młodym. Właściciele kancelarii zgromadzili taki majątek, że zabezpieczyli rodzinę przed wszelkimi wypadkami. A nie należało dopuścić do tego, by najbliżsi żyli w nieludzkich warunkach. Właśnie tak Krzysztof traktował przeciętne polskie realia. Uważał, że nie można rozpieścić dzieci, można im jedynie błędnie wskazać inwestycje. Wciąż powtarzał: „Róbcie wszystko, żeby nie martwić się o zawartość portfela. To głupota, więc nie powinna nikomu spędzać snu z powiek. Są inne problemy. Zasadne, zrozumiałe”. Prawdopodobnie sądził tak, gdyż sam nigdy nie musiał walczyć o byt, za to innych zmartwień mu nie brakowało.

Dzięki takiemu postępowaniu nikt w rodzinie nie obawiał się, że nie spełni gwiazdkowych marzeń bliskich. Świątecznych prezentów nie odkładano na ostatnią chwilę, planowano zakupy od dawna, długo poszukiwano najbardziej satysfakcjonujących niespodzianek. Podarunki nie miały praktycznego zastosowania. Były jednak ekskluzywne. Okazała jodła zawsze tonęła w pakunkach. Tak licznych, że dzielenie się nimi rozpoczynano już o poranku. Nikt nie myślał o tym, żeby ich wartość była zbliżona. Nie aspekt materialny czynił prezenty cennymi, lecz wiedza, co danemu członkowi rodziny sprawi największą radość.

* * *

Pierwszą paczkę otrzymał Kuba. To był stały przywilej najmłodszego w klanie. Dostał od taty zestaw różnorakich farb, w tym specjalne do malowania na szkle. Miał nimi udekorować szyby, wyczarowując choinki, bombki i inne akcenty świąteczne, co sprawiło, że zrezygnował z planów wskrzeszenia bałwana.

Siostra właśnie pomagała mu wykonać kontury, gdy rodzice nieoczekiwanie stanęli przed nią po powrocie z sypialni.

Barokową, ręcznie haftowaną bluzkę écru, Nowakowie kupili w małym atelier podczas ostatnich wspólnych wakacji w Paryżu. Pomyśleli, że będzie symbolem dojrzałości córki, której przecież wkrótce przyjdzie się zmierzyć z kilkoma ważnymi egzaminami.

Kasia ubóstwiała stylizowane ubrania. Była miłośniczką sztuki. A modę bezsprzecznie do niej zaliczała. Odświętny, wizytowy strój idealnie pasował do rodzinnej uroczystości. Dlatego dziewczyna natychmiast pobiegła przymierzyć nowe cudo.

Nie sam podarunek ją ucieszył. Wzruszyła się, ponieważ rodzice wręczali prezenty w duecie, co oznaczało, że pewnie wspólnie je wybierali. I to, że stała przed lustrem w kostiumie maturalnym, niczego nie zmieniało. Sama nie wiedziała czemu, ale wreszcie zaczęła się cieszyć z tych świąt jak dziecko.

Tomek szukał w szafie choinkowych ozdób, więc rodzice zostali sami w kuchni. Nowak nachylił się nad Małgorzatą i szeptem rzekł:

– Mam idiotyczne pytanie. Mógłbym je zadać wielu swoim klientom, tylko trochę niezręcznie.

– O co chodzi?

– Jak powinienem teraz mówić do twojej mamy?

Pierworodny bezszelestnie przeszedł za plecami ojca, po czym stanął naprzeciwko niego z drugiej strony kuchennej wyspy. Otworzył szufladę, by wyciągnąć nożyczki. Przypadkiem podsłuchał rozmowę.

– Była mamo? – zaproponował, żartując.

– Nie wiem – odpowiedziała Małgorzata. – Chyba po prostu „mamo”. Przecież nie będziesz jej paniował po tylu latach.

– Ale to „mamo” to też takie… – Zmarszczył brwi.

– W razie czego, spróbuj bezosobowo – zaproponowała. – A mnie jak nazywasz? – zapytała niespodzianie. – Żoną pewnie. Zgaduję, że nadal nazywasz mnie żoną, dodając tylko „była”. Skoro ja nadal jestem jakąś żoną, to ona chyba nadal jest jakąś matką.

Krzysztof nie wyjawił, że jeszcze się nie oswoił z tym przymiotnikiem i ani razu nie określił nim Małgorzaty.

– Ty przecież do dziadka mówisz „tato”. – Tomek wskazał, że kieruje wypowiedź do matki.

– No właśnie.

Kiedy Krzysztof usłyszał, że teściowa zagości na Wigilii, spróbował wyobrazić sobie, jak by sam się zachował, gdyby miał zasiąść obok mężczyzny, który zdradził jego córkę. On nigdy nie darowałby takiego czynu i lepiej by było dla wiarołomcy, żeby się nigdy ze sobą nie zetknęli, nawet przypadkiem.

– Dobra, będę leciał – stwierdził nagle.

Tomek parsknął śmiechem.

– Tak się zeschizował, że już nie wróci. – Puścił oko do Małgorzaty.

– Wrócę – oznajmił Krzysztof stanowczo. – Zostawcie mi coś do jedzenia.

– Przyjdziesz głodny po kolacji? – Była żona pokusiła się o kąśliwą uwagę, którą Krzysztof postanowił zbyć milczeniem.

– Wino jest? – zapytał, wkładając w przedpokoju płaszcz.

– Jest. Jest baaardzo dużo wina – odpowiedziała Kasia, schodząc do salonu.

– I bawialnię posprzątałem. – Tomek mrugnął łobuzersko.

– Z Jarkiem pewnie nieźle porządziliście.

– No, terminy ważności nagliły.

– Idę, na razie! – Nie kontynuował tematu. – Do zobaczenia.

Usiadł za kierownicą. Westchnął. Nie umiał odmówić synowi, a nie zamierzał uczestniczyć w nocnych rytuałach świątecznych. Chciałby, ale… Przyrzekł sobie, że nie zabawi długo, a gdy wróci, wreszcie zatańczy z przyszłą żoną. Tyle razy jej to obiecywał, a jakoś nigdy nie dotrzymał słowa. I właśnie tego dnia pragnął wynagrodzić ukochanej częstą nieobecność, zbyt późne powroty. Tymczasem na wstępie plany brały w łeb, bo wielu innych bliskich miało wobec niego słuszne oczekiwania. Musiał się wreszcie nauczyć godzić to wszystko. Asertywność nigdy nie była jego mocną stroną, mimo że nie brakowało mu okazji, by jej nabyć. Teraz przyszło mu więc dwoić się i troić, żeby członków rodziny usatysfakcjonować swoją obecnością. Po równo.

Tomek odetchnął. Na moment zapomniał. O studiach. O Magdzie. O chorobie mamy. Nawet o rozwodzie rodziców. Miał nadzieję, że tak jak w ubiegłych latach, po spożyciu dwunastu potraw zejdą do piwnicy. W kłębach dymu będą wywijać kijami i wyśmiewać siostrę, wbijająca białą kulę do łuzy. Choć nie w komplecie. Łukasz prawdopodobnie pójdzie rysować i słuchać muzyki. Samotnie. Jak on rano. Ta myśl napawała go smutkiem. Wszyscy się starali, tylko nie młodszy brat.

Czuł narastającą agresję, gdy próbował rozplątać lampki choinkowe, co zwykle robił razem z Łukaszem. Ten mu skutecznie utrudnił zadanie, nie nawinąwszy pętli na deskę w ubiegłym roku. Powinien być obok i razem z nim sprawdzać, czy aby na pewno każde światełko działa.

– A ozdoby na dach? – Małgorzata nagle sobie przypomniała.

– Sam nie dam rady. Strasznie tam ślisko.

Matka podeszła do okna.

– U wszystkich już są. – Obejrzała okoliczne domy. Nagle uświadomiła sobie, że wkrótce zawitają sąsiedzi z życzeniami. Tradycyjnie obdarują się wzajemnie wypiekami świątecznymi. Staną w drzwiach z posępnymi wyrazami twarzy. Nie będą jak kiedyś życzyć wesołych. Tym razem spokojnych. Oby przynajmniej życzyli zdrowych, pomyślała.

Tomek zauważył jej minę. To mogło być ostatnie Boże Narodzenie matki. Nie namyślał się długo. Zszedł do garażu, gdzie po ostatnich świętach schował świecące serpentyny.

Krzysztof właśnie wszedł do mieszkania. Narzeczonej i córki nie było. Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, Monika pojechała do swoich rodziców na długo przed kolacją. Nowak miał więc wystarczająco dużo czasu, by przygotować prezent dla ukochanej. Nie musiał się śpieszyć. Dlatego długo stał pod prysznicem, wspominając chwile spędzone w domu. Mimo że tak wiele złego się wydarzyło, potrafili nadal tworzyć rodzinę.

Gdyby nie perspektywa konfrontacji z teściową, byłby całkiem spokojny. Chociaż kompletnie nie umiał przewidzieć, jak zachowa się wobec niego i dziadka nastoletni syn. Powątpiewał, czy chłopak w ogóle zaszczyci ich swoją obecnością. Mógłby to zrobić dla matki, stwierdził.

Nie roztrząsał tego dłużej. Myśl, że nie podzieliłby się opłatkiem z Łukaszem, wywoływała ukłucia w sercu. Nie wyobrażał sobie, że chłopak spędzi Wigilię samotnie przy dźwiękach hip-hopu, zamiast uroczystych kolęd i pastorałek.

To ojciec był odpowiedzialny za samotność nastolatka. Może dla jego dobra w ogóle nie powinien tam dziś przyjeżdżać? Nie, nie zrobiłby tego najstarszym dzieciom, które wyraźnie na niego czekały.

Nie wiedział, jakie wyjście z sytuacji byłoby optymalne, lecz uznał, że właśnie ze względu na Łukasza musi dość szybko opuścić rodzinę.

Gdy tylko śmiech najbliższych ucichł, nastolatek zyskał pewność, że ojciec wyszedł. Zwlókł się z łóżka, zaczął je ścielić. Ze złością stwierdził po raz kolejny, że tata dla reszty rodzeństwa jest jak bóstwo. Pomimo przewinień. Gdy tylko stawał w progu, wszyscy nagle gromadzili się w jednym miejscu, głośno rozmawiali, żartowali. Jakby wiarołomca zasługiwał na nagrodę, nie karę.

Łukasz uważał, że powinni solidarnie zastosować wobec ojca represje za zdradę, głównie za opuszczenie ich i mamy. Może wtedy zrozumiałby, co stracił, i do nich wrócił.

Niestety na starszego brata nie mógł liczyć, na Kasię też nie, a Kuba był za mały, by go w to mieszać. Owszem, nastolatek mógłby go nastawić przeciwko ojcu, często o tym myślał i wiele razy był o krok, ale zawsze ostatecznie tchórzył. Nie miał tyle tupetu, by kształtować poglądy podatnego na wpływy przedszkolaka. Zniszczyłby ofiarę, a nie winnego, chcąc się zemścić. Nie powinien angażować w to innych. Musiał sam być konsekwentny w swojej zapalczywości. A w przeciwieństwie do ojca i brata konsekwentny być potrafił, co napawało go dumą. Czuł nad nimi wyższość.

Wreszcie mógł zejść do salonu. O dziwo, nikogo nie zastał na parterze. Otworzył lodówkę. Ze zdumieniem odkrył w niej słój ze śledziami. Wiedział, że przyrządził je tata. Sprawdził, czy nikt nie nadchodzi, i zanurzył widelec w oliwie z cebulą. Natychmiast włożył mały płat matiasa do ust, gdy usłyszał kroki.

Tomek ucieszył się, że nie musi stawać przed pokojem brata, pukać, nawoływać go, prosząc o pomoc. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył nastolatka w kuchni.

Zatrzymał się w miejscu, gdy tylko zauważył, że Łukasz ma pełne usta. Chciał powiedzieć nastolatkowi, że z ich kącika spływa mu tłuszcz. Ugryzł się jednak w język. Nie należało uszczypliwie komentować sceny, której był świadkiem. Żałował, bo obnażyłby to, że nienawiść okazywana ojcu przez Łukasza jest fałszywa i nikomu nie wychodziła na dobre, a najmniej jemu samemu, gdyż przez nią nie mógł spokojnie zjeść wigilijnego śniadania.

Niestety musiał poniechać zamiaru, bo przecież liczył na wsparcie młodszego brata.

– Pomożesz mi, jak skończysz? – Wskazał gestem na brudne naczynia. Udał, że sądzi, iż Łukasz pakuje je do zmywarki.

Chłopak był wyraźnie zaskoczony. By zyskać pewność, że Tomek właśnie do niego kieruje wypowiedź, i przełknąć duży kęs, obejrzał się nawet za siebie, przekonany, że zobaczy tam matkę.

– W czym? – odezwał się w końcu.

– Trzeba zawiesić lampki na dachu.

– Okej – rzucił obojętnym tonem. Wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno.

– Nie faszeruj się byle czym. Ojciec przywiózł pyszne śledzie. Smacznego, najedz się, a ja zacznę z Kubą ubierać choinkę. – Odszedł w głąb salonu do części jadalnianej, by Łukasz mógł w spokoju cokolwiek przegryźć. Nie potrafił sobie darować tej uwagi, choć trzeba przyznać, że sformułował ją w przyjaznym tonie.

Wkrótce w salonie zjawiły się także Małgorzata z Kasią. Ustawiły część prezentów pod okazałą choinką i wróciły do wyspy kuchennej. Matka odwinęła ciasto ze ścierki i wyjęła z lodówki grzybowy farsz.

– Teraz kwadraty. Pierogi są, to trzeba jeszcze zrobić formy na uszka. Ja muszę włosy ułożyć, bo mi prawie wyschły. Zaraz wrócę.

– Ach, zaczekaj. – Córka ją zatrzymała. Szybko pobiegła na górę. Zniosła z pokoju eleganckie pudełko, które matka natychmiast otworzyła. Otrzymała od córki zestaw profesjonalnych pędzli do makijażu i szczotek do modelowania włosów.

Oczy jej zwilgotniały.

Kasia myślała, że to tylko łzy wzruszenia, choć zadziwiła ją taka reakcja na podarunek. Może nie układało im się ostatnio jak należy, lecz nie aż tak, by nastolatka miała ją wykluczyć z grona obdarowywanych.

Tomek również obserwował matkę. Stracił nadzieję. Nie miał już cienia wątpliwości. Czekała ją chemioterapia.

– Będę na zewnątrz – rzucił do brata i pomknął do garażu.

Małgorzata natychmiast pobiegła do łazienki. Odkręciła kurek nad umywalką, by szum wody zagłuszył jej płacz. Przywołała z pamięci tę jedyną chwilę. Chwilę, gdy położyła głowę na udzie Krzysztofa przy ich pierwszym spotkaniu. I jego słowa: „Masz piękne włosy”.

Nowak golił się w pośpiechu. Zbyt długo brał prysznic. Zależało mu, by jak najszybciej rozpakować gramofon i posłuchać winylowej płyty Louisa Armstronga.

Tomek palił papierosa, zastanawiając się, czy zdoła nadrobić zaległości na studiach. W zaistniałej sytuacji nie mógł dokładać rodzicom zmartwień.

Kasia lepiła uszka. Postanowiła – jak tylko mama wróci, powie jej, że przygotowali z Tomkiem prezent dla Karoliny. Braci nie będzie w domu, więc pojawi się sposobność.

Kubę znudziło malowanie styropianowych bombek. Pozostali byli zbyt zajęci, by zaopiekować się najmłodszym członkiem rodziny. Kasia zaproponowała bratu oglądanie telewizji. Zniosła z piętra serię kreskówek Było sobie życie.

Małgorzata zrobiła kilka głębokich wdechów. Powstrzymała atak histerii. Rozczesała włosy nową szczotką. W odbiciu lustra zauważyła leżący przy wannie podarunek. Rozpakowała go w pośpiechu. Wiedziała, że to prezent od byłego męża.

Jak zwykle bezbłędnie rozpoznał jej potrzeby. Jedwabny szlafrok mógł bowiem przydać się chorej przy hospitalizacji.

Na razie jednak kobieta musiała dobrać sukienkę na wieczór, by dalej stwarzać pozory. Zakasała rękawy.

W sypialni rozsunęła drzwi garderoby. Ujrzała w szafie dwa kartony opasane kokardami. Zdjęła z nich pokrywy, choć wiedziała doskonale, co znajdzie w pudełkach, gdy tylko zobaczyła na nich logo Stakato.

Krzysztof najwyraźniej chciał jej zasugerować, że powinna wrócić do ćwiczeń. Założenie rodziny przeszkodziło Małgorzacie w karierze sportowej, lecz po rozpadzie małżeństwa należało zawalczyć o spełnienie w innej życiowej roli. Skoncentrować się na sobie, własnych ambicjach i marzeniach. Pewnie dlatego Nowak obdarował ją practisami z naturalnej skóry oraz szykownymi czółenkami do półstandardu.

Przymierzyła jedną parę. Ruszyła. Raz, dwa, trzy, cztery – zaczęła liczyć kroki. Zachwiała się, wykonując chassé. Mogła przećwiczyć jeszcze kilka figur, ale do quebrady i ganchomusiałaby mieć partnera.

– Bo do tanga trzeba dwojga – tym podsumowaniem zakończyła swój marny występ. – Zgodnych ciał i chętnych serc1 – dodała, cytując tekst piosenki Budki Suflera. Zamiast kontynuować, zaczęła śpiewać inny utwór, po cichu dedykując go Krzysztofowi: – Życie, kochany, trwa tyle co taniec, fandango, bolero, be-bop2. – Zdjęła buty treningowe i zamieniła na wygodne mokasyny. – Bal to najdłuższy, na jaki nas proszą, nie grają na bis, chociaż żal, zanim więc serca upadłość ogłoszą, na bal, marsz na bal. – Przygotowała na wieczór szpilki. Zaczęła kolejno przesuwać wieszaki z eleganckimi kreacjami. Wyjęła małą czarną ozdobioną kryształkami Swarovskiego. Wyszła z pokoju, by dalej szykować uroczystość. Schodząc na parter, wciąż nuciła przebój. – Pchajmy więc taczki obłędu jak Byron, bo raz mamy bal – z tymi słowami na ustach stanęła przed córką.

Monika wysiadła z bmw, założyła Karolinie czapeczkę, zapięła kombinezon, po czym wyjęła ją z fotelika. Przerzuciła ciężką torebkę przez ramię. Trzymając w rękach dziecko i kluczyki od auta, nie miała jak zamknąć drzwi, więc kopnęła je z całej siły czubkiem szpilki. Przez chwilę pokonywała odległość do domu, ostrożnie stąpając po lodzie, ukrytym pod warstwą roztopionego śniegu. Zadania nie ułatwiały jej ani wysokie kozaki, ani Karolina. Córka wdała się w ojca i jak on mocno chwytała ją za włosy, pociągała za nie, jakby chciała rozprostować kręcone kosmyki, czym zasłaniała matce ścieżkę.

– Aua, to boli – zwróciła jej uwagę i odsunęła małą rączkę. Wreszcie dotarła. Nie musiała używać dzwonka, bo ojciec powitał ją na ganku.

– Trzeba było tyrknąć, pomógłbym ci się wyzbierać z samochodu.

– Tato, daj spokój. – Przeszyła go surowym spojrzeniem, co zawsze robiła, chcąc zaznaczyć, że jest zaradna i nie potrzebuje męskiej asysty. Złość szybko jej minęła, więc pocałowała Strzeleckiego, z ulgą oddając mu wnuczkę. Gdy zdejmowała skórzany płaszcz, w przedpokoju stanęła również jej matka. Farbowane brązowe włosy spięła klamrą, założyła złote kolczyki, bordową dopasowaną sukienkę i czółenka na cienkim słupku. Podobnie jak córka zdawała się gotowa, aby zasiąść do stołu. Wyciągnęła ręce do Karoliny i pouczyła męża, że nie powinien brać dziecka w ramiona, mając na sobie fartuch brudny od kaszy gryczanej, którą nadziewał liście kapusty.

– Och, jak pachnie barszczem – zauważyła Monika.

– No, na niego trzeba poczekać, zwłaszcza że pasztecików jeszcze nie zaczęliśmy piec. Ale piernik gotowy, kawa też się zaraz zaparzy – pocieszyła ją Strzelecka i podeszła do kuchennej wyspy, by ukroić córce kawałek ciasta.

– Muszę najpierw nakarmić Karolinę. Nie zdążyłam przed wyjściem. – Wyjęła z eleganckiej torby podgrzewacz turystyczny i termos z mlekiem.

– Butelką? – zdziwiła się Hanna.

– Butelką – odpowiedziała stanowczo.

– A może do piernika sernik? – zaproponował Wojciech.

Córka wiedziała, że jak co roku rodzice zaczną ze sobą konkurować, licząc, że to potrawy tylko jednego z nich przypadną ich latorośli do gustu.

– Chyba że na początek wolisz śledzika?

– Och, już jadłam – skłamała – dziękuję. Krzysiek zrobił. Przepyszne. Może przygotuje na przyszły rok i wam przyniesiemy. A żur dzisiaj będzie? – Spojrzała na matkę, bo to ona go zwykle szykowała na wywarze z prawdziwków. U Strzeleckich przyrządzano dwie zupy, aby kategorie rywalizacji kuchmistrzów rozdzielić sprawiedliwie. Niestety werdykt zawsze wydawano ten sam. Ojciec w gotowaniu był lepszy.

– Karpik w galarecie? Nie? Po żydowsku? – Tym razem walczyli o palmę zwycięstwa za danie rybne.

– Kawa, serowiec i piernik – odpowiedziała z uśmiechem.

Strzelecki natychmiast podszedł do ekspresu.

Matka dołączyła do Moniki, karmiącej na kanapie córkę.

– Co masz dla Krzyśka? – zapytała.

– Kołdrę puchową, poduszkę do spania na brzuchu i ręcznie wyszywaną kapę, bo się wścieka, że musimy ścielić łóżko.

– Niech ci podaruje działkę budowlaną i ładny projekt, to nie będzie musiał – zażartowała Strzelecka, wkładając do ust kawałek sernika.

– Krzysiek nie chce domu. Twierdzi, że nie ogarnę sprzątania.

– A może on nie ogarnie kredytu? – Kobieta przejęła od męża dwie filiżanki.

– To też. Nawet żeby kupić duże mieszkanie, musimy sprzedać działkę w Bukowinie. Już ją wystawiliśmy. Jak się uda, zyskamy gotówkę.

– A ona nie należy do ojca Krzyśka?

– Należała, ale przepisał ją na mnie i Karolinę, żebym nigdy nie rościła sobie praw do reszty majątku. Oczywiście to była wersja na wypadek, gdyby nikt się o nas nie dowiedział.

– Ach, czyli zostałabyś uznana za kochankę jego ojca, a Karolina za córkę, nie wnuczkę.

– Dokładnie tak.

– Cóż, tak to jest – Hanna wytarła ręce – przez tyle lat to Gośka zasłużyła na pałac.

– Dosłownie – niemal krzyknęła Monika.

– Widziałaś? Na zdjęciach? – Matka była wyraźnie zaskoczona.

– Na żywo. – Odgarnęła opadające włosy. – Dawno temu przejechałam się zobaczyć. Ogromna, ekskluzywna rezydencja. Patrząc na nią, trudno się dziwić, że dzieciaki tak roszczeniowe i rozwydrzone. – Przewróciła oczami.

– Ech – westchnęła Strzelecka – żeby tylko wam nie zabrakło czasu na wasze plany. Nie jesteście oboje najmłodsi. Ile lat będzie miał Krzysiek, jak Karolina skończy dwadzieścia?

– Sześćdziesiąt pięć. Ja też do kobiet w sile wieku należeć nie będę. Mam do zgarnięcia mniejszą pulę niż Gośka – mówiła spokojnym tonem, jakby się z tym pogodziła. Tymczasem ilekroć w takich chwilach spoglądała na córkę, wyrzucała sobie, że zwlekała tak długo. A mogła nie czekać, aż Tomek się o nich dowie, i wziąć sprawy w swoje ręce. Krzysztof by wybaczył, nawet byłby wdzięczny.

– Co mam robić? – zapytał Łukasz, gdy włożył kurtkę narciarską, naciągnął kaptur i wyszedł do ogrodu za bratem.

– Trzymaj drabinę. – Tomek zaczął się wspinać po rozplątaniu serpentyny. Stanął na szczycie dachu, poprosił o łopatę do śniegu i zsunął na ziemię warstwę nadtopionego lodu. Nie ostrzegł brata przed wywołaną w ten sposób lawiną, a nastolatek nie obserwował jego poczynań, bo zapatrzył się na bałwana.

– Co robisz, jełopie?! – wrzasnął zaskoczony, otrzepując ubranie. – Ale z ciebie kretyn!

– Zamknij pysk! Nie strasz ludzi. Stoję na śliskim.

– Zrzuciłeś mi śnieg za koszulę.

– Ojej! Przepraszam – rzekł z ironią.

– Po co w ogóle te lampki?

– Bo mama prosiła. Zdążyłeś zapomnieć? Przecież tylko dlatego tu sterczysz. Chyba nie ze względu na mnie. – Nie zaprzątał sobie głowy humorami nastolatka. Odebrał od niego serpentynę i zaczął ją rozciągać na szczycie budynku.

– Pojebane to. – Łukasz splótł mocno palce.

– Wypieprzaj, jak ci nie pasuje. Posłuchaj sobie muzyki, bo za mało wulgarów znasz.

– Z wielką chęcią. – Odszedł, lecz nie z pustymi rękami.

– Zostaw tę drabinę – krzyknął za nim Tomek. – Zostaw ją! Zabiję cię, przysięgam, że cię zabiję.

– Jak tylko przeżyjesz upadek. – Zatrzymał się na sekundę. – Czekam na ciebie niecierpliwie w domu.

– I jak? – zapytała go matka.

– Radzi sobie, spoko. – Wzruszył ramionami.

– Sam? – Małgorzata nie kryła oburzenia.

– Tak. Spoko. Nie bój nic. Powiedział, że już nie jestem potrzebny.

Był tak wściekły na Tomka, że nie baczył na reakcję rodziny. Pobiegł na piętro i zgodnie z zaleceniem zaczął poznawać kolejne inwektywy, które mógłby kiedyś zastosować wobec starszego brata.

– Leć po resztę prezentów – poprosiła córkę Małgorzata, sprawdziwszy, czy łazankom wciąż brakuje pieprzu i lubczyku.

– Z Tomkiem i Kubą mamy jeden nadprogramowy. Postanowiłam ci o tym powiedzieć, żebyś nie była zaskoczona. Po prostu uznaliśmy, że tak trzeba. – Zaczęła nerwowo zaciskać brzegi uszka, odwracając wzrok.

– Dla Karoliny? – zapytała, jakby dobrze znała odpowiedź, i od razu podeszła do lodówki, żeby wyjąć gołąbki.

Kasi wydawało się, że matka nie wygląda na urażoną. Faktycznie kobieta nie upatrywała w tym problemu. Żywiła nawet cichą nadzieję, że dzieci zachowają się jak należy. Sama nie poddała im propozycji obdarowania przyrodniej siostry. Posunęłaby się za daleko. Małgorzacie bowiem nie zależało na tym, by niemowlak otrzymał świąteczny prezent. Chciała się jedynie przekonać, czy odpowiednio wychowali z Krzysztofem dzieci. Były już dorosłe. Rodzice nie powinni ich zasypywać sugestiami. Młodzież samodzielnie mogła wykazać inicjatywę. I wykazała, toteż Małgorzata była dumna.

– Nie jest to dla mnie miłe, przyznaję, ale nie rozumiem, z czego macie się tłumaczyć. Czy my stoimy po dwóch przeciwnych stronach? Zwracając się do taty, stajecie tyłem do mnie?

– Nie, ale obawiam się, że możesz tak myśleć.

– Stosunki z Karoliną są wyłącznie sprawą waszą i ojca. Nie zamierzam ingerować. Nie jestem szczęśliwa, że ojciec ma nieślubne dziecko. Ale skoro ma, należy się temu dziecku prezent od was. I to, że wiecie, co wam wypada, nie jest powodem do smutku. Pędzę na górę. Tak à propos prezentów. – Uśmiechnęła się wymownie do córki.

Idąc do sypialni, zastanawiała się, czy gdyby ona zdradziła, mogłaby liczyć na wybaczenie równie szybko jak Krzysztof. Raczej nie. Zwłaszcza Katarzyny. Choć rozwód rodziców sprawił, że dziewczyna spokorniała i nie potępiała tak mocno matki, tata nadal był jej bliższy. Mimo to ostrożniej wyrażała sądy. Żeby nadal mieć rodzinę, należało się postarać. Zrozumieć motywy każdego z winowajców. Gardząc Małgorzatą, córka raniła tatę. Dlatego ostatnimi czasy traktowała ją łagodniej, zważając na prośby i upomnienia Nowaka. Poza tym zyskała pewność, że każde działanie mamy wynikało z bezgranicznej miłości.

Nowakowa weszła do pokoju. Postanowiła, że gdy zniesie prezenty, zobaczy, jak radzi sobie pierworodny. Nie słyszała jego wołania z dachu. Usłyszała je za to Kasia, która też ruszyła do siebie po podarki.

– Co jest? – zapytała, otwierając okno połaciowe i szukając źródła dźwięku.

– Drabina. Przynieś mi drabinę! – krzyknął chłopak.

Siostra nie wnikała, co się wydarzyło pomiędzy braćmi. Wcisnęła jedynie na stopy pierwsze lepsze buty i wkrótce w samych mokasynach stanęła w ogrodzie.

Podniosła drabinę ze śniegu. Przycisnęła do piersi poły rozpinanej bluzy i patrzyła, jak zdrętwiały z zimna Tomek schodzi na ziemię.

Wreszcie zeskoczył z przedostatniego stopnia.

– Gdzie ten skurwiel? – zapytał, otrzepując kolana i zabierając ze sobą zrzucone przed chwilą z dachu raki.

– Daj spokój!

– Nie. Nie odpuszczę gówniarzowi. – Zmierzał do domu szybkim krokiem.

– On tylko na to czeka! – krzyczała Kasia. – Na kolejną przepychankę. Zostaw go! – Chwyciła brata za rękę.

W amoku Tomek nie pomyślał, jak czułaby się mama, wiedząc, co zaszło między synami. Nagle, tuż przed otwarciem drzwi, uświadomił sobie, jak wielką przykrość sprawiłby Małgorzacie. Musiał jakoś załatwić te serpentyny. Kasia i mama miały lęk wysokości, a lampki ciągle zahaczały o balustradę i trzeba było je odplątywać, stojąc na wysokiej drabinie. Przekroczył próg.

– To nie takie proste przy tej odwilży – odezwał się na widok Małgorzaty. – Sam sobie nie poradzę, a Łukasz na niewiele się zda.

– Szkoda.

Tomek wyczuł rozczarowanie, lecz nie docenił kobiety. Zorientowała się, że bracia nie doszli do porozumienia, gdy zobaczyła, że Kasia wybiega z przedpokoju. Uznała, że nie będzie ingerować w ich spór. Najwyższy czas, by rodzeństwo samo to zrobiło. Chłopcy byli prawie dorośli, nie potrzebowali mediatora. Kiedyś mogło go zabraknąć, a wspólnie mieli odziedziczyć dom, na którym nie potrafili razem rozwiesić świątecznych ozdób.

Syn nie dał za wygraną. Koniecznie chciał uszczęśliwić matkę.

Krzysztof właśnie wkładał marynarkę przed lustrem, gdy zadzwonił jego telefon.

– Co tam? – zapytał Tomka.

– Przyjedź tutaj na chwilę.

– Po co? – zaniepokoił się, choć nie aż tak, by drugą wolną dłonią nie poprawić węzła krawatu.

– Muszę jakoś rozwiesić lampki na dachu i nie skatować własnego brata.

– Co znowu? – Westchnął ojciec.

– Poprosiłem jełopa o pomoc. Nawrzucałem mu. I spieprzył do chaty, zostawiając mnie bez drabiny.

– Nie mam czasu. – Ciągłe rozwiązywanie konfliktów zaczynało go irytować. Czuł się odpowiedzialny za spory, ale już dawno temu uznał, że nic nie zdziała. Przestał być autorytetem dla synów.

– Sam skończyłbym w Nowy Rok. W dwie osoby to będzie moment.

– Za godzinę zaczynam wigilię u Strzeleckich.

– No to zajebiście. Dzięki. Wesołych życzę. – Rozłączył się.

Jego drżący, wręcz histeryczny głos przestraszył ojca. Wyrzuty sumienia dały o sobie znać. Krzysztof oddzwonił.

– Po cholerę te lampki?

– Nie wiem. Mamy się zapytaj. Jak sąsiedzi mają, to my też musimy – mówił ze złością Tomek. – Bez tego chyba Grinch, świąt nie będzie.

– Dobra, przyjadę za jakieś dwadzieścia minut. Bądź gotowy. – Nacisnął czerwoną słuchawkę i spojrzał na ogromny karton. Zostawił nierozpakowany gramofon, stwierdziwszy, że podłączy sprzęt między dwiema kolacjami.

Wsiadł do samochodu. Popatrzył na zegarek. Nie było najmniejszych szans, by zdążył do przyszłych teściów, bo znowu się złamał pod presją i naciskiem syna.

– Kurwa! – zaklął. – Kurwa… – powtórzył ciszej. Zrobił głęboki wdech. Wybrał numer narzeczonej.

Telefon Strzeleckiej zaczął wibrować.

– Tak? – Przeczuwała, że ktoś z Nowaków znalazł dobry pretekst, by zepsuć im pierwszą wspólną Wigilię.

– Monika, spóźnię się trochę. Przeproś rodziców.

Zamilkła.

– Jesteś tam? – zapytał mężczyzna.

Nie umiała już żądać, krzyczeć, buntować się. Jak dotąd nie osiągnęła żadnych korzyści za pomocą takich działań.

Odeszła na bok.

– Tak, jestem. Proszę cię, przyjedź jak najwcześniej. – Westchnęła. Nie zamierzała podnosić głosu na narzeczonego przy rodzicach. Dodatkowo obiecała, że nie będzie szarpać sobie nerwów w tym uroczystym dniu.

– Dobrze.

– Nie chcę kolejny rok z rzędu odpowiadać na to samo pytanie: gdzie jesteś i dlaczego nie ze mną?

– Postaram się. – Tym razem nie powiedział, że zatańczą. Coraz rzadziej składał przyrzeczenia. Zauważał, jak trudno dotrzymać słowa.

Tomek poszedł do siebie. Siostra podążyła za nim.

– Mogę? – Uchyliła drzwi.

– Nie – odburknął, siadając na łóżku. Wyciągnął z kieszeni telefon. Uświadomił sobie, że dopóki nie zadzwonił do ojca, komórka leżała w pokoju. Mógł nie słyszeć połączenia lub SMS-a. Na ekranie spostrzegł kopertę. Odebrał kilka wiadomości z życzeniami i ostatnią o treści: „Nie chciałabym, żebyś był samotny podczas tych kilku dni”.

Nie należało się przeprowadzać do Bukowiny. Właśnie przez to Magda go zostawiła. Jęknął z rezygnacji, nie wiedząc, że Kasia ciągle stoi za jego plecami jak cień.

– Już mogę? – Nie poddawała się łatwo.

– Nie! – krzyknął, sądząc, że zniechęci tym dziewczynę.

– Co się dzieje? – Siostra nie posłuchała i weszła do pokoju.

– Nic. Już mówiłem. Nic!

Nastolatka przypomniała sobie wrześniowy wieczór. Ojciec odnalazł ją płaczącą na łóżku. Zapytał, co się stało. Odpowiedziała „nic”. Tak jak Tomek. „Ogarnia nas nicość” – spuentował ich wtedy tata. Dwa dni później już nie mieszkał z dziećmi pod jednym dachem.

– No więc? – Stanęła przed nim.

– Wylecę ze studiów.

– Powiedz starszemu, że jest problem. – Wzruszyła lekceważąco ramionami. – Może coś wskóra?

– No – zakpił – pewnie, powiedz staremu, że jest problem. Jakie to banalne, nie wpadłbym na to. A jeśli nie chcę pomocy?

Siostra obserwowała Tomka w milczeniu, próbując zrozumieć, jakie myśli kłębią się w jego głowie.

– O co chodzi? – Usiadła obok.

– O wszystko. Błagam, zostaw mnie.

Widząc starszego brata w takim stanie, Kasia była gotowa szepnąć młodszemu kilka niemiłych słów. Jednak Łukasz znów potraktowałby siostrę jak wroga. Jak zwykle to ona musiała studzić emocje.

Tomek bardzo chciał odpisać Magdzie, lecz nie przychodziły mu do głowy żadne sensowne sformułowania. Mógłby odwzajemnić życzenia, ale sam niejako zadecydował, że nie będą razem. Odpuścił. Wysłał wiadomość do Jarka: „Kto ma najlepsze notatki z cywilnego?”.

Akurat zadzwonił ojciec.

– Miałeś czekać na