Nos - Nikolai Gogol - ebook

Nos ebook

Nikolai Gogol

5,0
8,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2020
Opis

Nos” to opowiadanie Nikołaja Gogola, rosyjskiego pisarza, poety, dramaturga. Jednego z najbardziej znanych klasyków literatury rosyjskiej.

Nos jest interesującym i zadziwiającym opowiadaniem dotyczym dziwnej przygody asesora kolegialnego Kowalewa, który pewnego dnia po przebudzeniu zobaczył, że nie ma nosa. Bardzo go to zaniepokoiło. Nie wiedział, co zrobić z tym problemem, a w dodatku spotyka w mieście ów swój Nos, a ten w dodatku śmie twierdzić, że jest radcą stanu...


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 40

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-146-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

I.

Dnia 25. marca zdarzył się w Petersburgu nadzwyczajny, szczególny przypadek. Cyrulik Jakób Iwanowicz, mieszkający przy Wozneseńskim prospekcie (nazwisko jego zaginęło nawet na szyldzie, prócz napchanego jegomości z umydloną twarzą, oraz dodatkiem: I krew puszczają, żadnej innej wzmianki nie było), cyrulik tedy Jakób Iwanowicz, obudziwszy się dość wcześnie, zasłyszał nęcący zapach świeżego chleba. Podniosłszy się nieco na łóżku, ujrzał, że małżonka jego, dość poważna niewiasta — pasjami lubiąca kawę — wyjmowała chleb z pieca świeżo co wypieczony.

 — Dzisiaj, Anno Osipówno, nie będę pić kawy, — przemówił Jakób Iwanowicz, — natomiast zjadłbym świeżego chleba z cebulą. — (Mówiąc między nami, spożyłby on jedno i drugie; ale wiedział, że było niepodobieństwem żądać dwóch rzeczy na raz, gdyż Anna Osipówna była głuchą na podobne zachcianki swojego męża).  — Zapychaj się durniu chlebem! Tem lepiej, — myślała w duchu szanowna małżonka, — więcej kawy dla mnie zostanie, — i rzuciła mu na stół bochen chleba.  Jakób Iwanowicz dla przyzwoitości wciągnął na się frak po koszuli, i zasiadłszy u stołu, nasypał soli, przysądził dwie główki cebuli, wziął nóż do ręki, i z miną poważną zabrał się do krajania chleba. Rozkroiwszy chleb na dwie części, spojrzał, i o zdziwienie! widzi tam coś bielejącego się. Podłubał ostrożnie końcem noża, dotknął palcami:  — Twarde! — rzekł sam do siebie. — Cóż by to być mogło?  Zapuścił głębiej palce, wyciąga — nos!... i ręce mu opadły; przeciera oczy, dotyka: nos, rzeczywisty nos! a nadto zdaje mu się, że nos ten należy do kogoś dobrze mu znanego. Przerażenie dobitnie odmalowało się na twarzy Jakóba Iwanowicza. Przerażenie to jednak było niczem w obec wściekłości, jaka opanowała małżonkę pana Jakóba.  — Komużeś to bestjo! obciął nosa? — krzyknęła gniewnie, — łotrze! pijaku! sama cię zadenuncjuję przed policją! Zbóju ty jakiś! Nie darmo już od kilku słyszałam, że podczas golenia tak szarpiesz za nosy, iż ledwo-ledwo utrzymać się mogą.  A Jakób Iwanowicz stoi napoły żywy, napoły martwy: poznał niestety, że nos ten był własnością, nie mniej nie więcej — jak tylko: kolegialnego asesora Kowalowa, któremu zgalał brodę i wąsy co niedziela i środa.  — Stój żono! Owinę go w gałganek i przechowam w kąciku: niech, tam chwilkę poleży, a potem wyniosę.  — Słyszeć nawet o tem nie chcę! Co? jabym miała pozwalać na przechowywanie w mojem mieszkaniu odciętego nosa!... Sucharze ty spieczony! snać umiesz tylko brzytwą po pasku wywijać, a wkrótce wcale nie będziesz zdolny pełnić swojej funkcji, włóczęgo ty jakiś, nicponiu! Miałabym jeszcze być za ciebie odpowiedzialną w obec policji?... Ach, ty paskudniku, kłodo ty niegłaźna! Precz mi z nim, precz! wynoś go, gdzie chcesz! żebym tu i zapachu jego nie słyszała!  Jakób Iwanowicz stał jak piorunem rażony. Myślał, myślał i — sam nie wiedział co pomyśleć.  — Djabli go wiedzą, jak się to stało, — rzekł w końcu, poskrobawszy się za uchem. — Pijany wróciłem wczoraj, czy nie — dobrze nie pamiętam... Wszystko jednak dobrze rozważywszy wypada, że to szczególny fenomen; chleb bowiem — rzecz pieczona, a nos — wcale co innego. Nic nie rozumiem!...  Zamilkł. Myśl o tem, że policjanci, odszukawszy nosa, mogą pociągnąć go do odpowiedzialności, resztę przytomności odjęła panu Jakóbowi. Już miał przed oczami widok czerwonego kołnierza wyszywanego złotem, szpadę u boku... dreszcz przebiegł po całym ciele. Wreszcie wydobył swe dolne ubranie i buty, i pod presją nie zbyt estetycznych napomnień małżonki, zawinąwszy co prędzej ów nos nieszczęsny w szmatę, wybiegł na ulicę.  Pierwszą jego myślą było wepchnąć gdziekolwiek niesiony zwitek; naprzykład — w rynsztok, pod jaką bramą, albo też, jakby od niechcenia upuścić, i jednocześnie skręcić w boczną uliczkę; ale jak na nieszczęście spotkał go jeden i drugi znajomy, spiesząc z zapytaniem — ten: „A dokąd idziesz?“ — inny znowu: „Kogoż to tak rano wybrałeś się golić?“ tak, że ani sposobu wypatrzeć stosownej chwili. Innym razem, już zupełnie, jak powiadają — rzucił biedę o ziemię, — a wtem budnik, z daleka jeszcze, wskazując mu halabardą, dodaje: „Podejm, coś tam zgubiłeś!“ i Jakób Iwanowicz rad nie rad, podnosi nos skwapliwie i chowa go do kieszeni. Rozpacz go ogarnęła, a to tem większa, że ulica wciąż bardziej się zaludnia, w miarę jak poczęto otwierać magazyny i sklepy.  Postanowił wreszcie iść na most Isakjewski, czy też tam nie uda mu się puścić owego nosa z nurtami Newy...  Przyznaję, żem zawinił, nie powiedziawszy dotąd nic o osobistości Jakóba Iwanowicza, godnej zresztą szacunku dla wielu bardzo względów.

 Jakób Iwanowicz, jak każdy porządny rossyjski rzemieślnik, był pijakiem, co się zowie! a chociaż codziennie innym golił brudy, jego własna zato nigdy ogoloną nie była. Frak pana Jakóba (surduta nie nosił wcale), był nakrapiany. Właściwie był on czarny, lecz cały w kawowo-żółte i popielate jabłka; kołnierz załojony, a zamiast guzików — tylko nici sterczały w miejscach odpowiednich.

Nasz golibroda był nadto znakomitym cynikiem, i kiedy pan asesor Kowalów w chwili golenia zwykle mawiał do niego:  — Twoje ręce śmierdzą wieczyście!  Jakób Iwanowicz odpowiadał nato zapytaniem:  — Czego by też one miały śmierdzieć?  — Nie wiem, mój kochany, a jednak śmierdzą, — mówi pan asesor.  Wtedy Jakób Iwanowicz zażywszy tabaki, mydlił mu za to bez miłosierdzia: i twarz, i pod nosem, i za uchem, i pod brodą, słowem, gdzie mu się tylko podobało.  Owóż bohater