Nogi Izoldy Morgan - Bruno Jasieński - ebook

Nogi Izoldy Morgan ebook

Bruno Jasieński

0,0
3,41 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Futuryzm pojmowany przez Jasieńskiego nie miał służyć jedynie prowokacji, odrzuceniu tradycji czy zmianie konwencji sztuki. Dla niego miał on wymiar społeczny, stanowił pierwszy krok do budowy zbiorowości ludzkiej nowego typu. Należy on do wąskiego grona poetów, którzy ściśle wiązali słowo z czynem. Działał aktywnie nie tylko na płaszczyźnie artystycznej, ale był też aktywistą. Poprzez sztukę chciał on oddziaływać na trzy zasadnicze, według niego, elementy kształtujące życie społeczne: demokrację, maszynę i tłum. (klp.pl)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 28

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Nogi Izoldy Morgan

* * *

Bruno Jasieński

Strona redakcyjna

ISBN: 978-83-7991-251-3 Licencja: Domena publiczna Źródło: Wikiźródła Rok wydania źródłowego: 1923 Język i pisownia mogą być miejscami archaiczne - zachowane w brzmieniu zgodnym z oryginalnym wydaniem. Opracowanie tej wersji elektronicznej: © Masterlab 2015 Zdjęcie na okładce: Christoph Burgdorfer MASTERLAB Białobrzegi, Polskawww.masterlab.pl

Bruno Jasieński

Nogi Izoldy Morgan

1923

 

 

EXPOSÉ

KARZE ZA KARĘ

 

„I widzę dziś duszą chorą.

„wpatrzony w nieba skrawek,

„żem był olbrzymią maciorą

„z miljonem maleńkich brodawek.”

„Foot-ball wszystkich świętych.”

 

 

Czuję, że tym razem bez przedmowy się już nie obejdzie. Spróbujmy to zrobić możliwie spokojnie.

Stosunek publiczności polskiej do mnie zarysował się w ciągu tych kilku lat zupełnie wyraźnie i niepowszednio i wymaga komentarzy. Bywali dotychczas u nas autorowie lubiani i nielubiani, popularni i niepopularni, uwielbiani i obojętni. Te kategorje autorów tworzyły i tworzą t. zw. literaturę. Ale obok tej literatury „oficjalnej”, jakby poza jej nawiasem, każda epoka ma swoich poétes maudits, o których mówi niechętnie, na marginesie, z wyraźną nienawiścią. Nic na to poradzić nie można. Są to zwykle barbarzyńcy, nie rozumiejący tej wyrafinowanej gry, jaką jest t. zw. literatura, lub uparcie udający, że jej nie rozumieją.

Wyobraźmy sobie, że do pewnego światowego towarzystwa, zabawiającego się nawzajem jakąś bardzo subtelną komedją, wejdzie człowiek nie poinformowany, lub, co gorzej poprostu źle wychowany i zacznie wszystko traktować na serjo. Oczywiście cała zabawa psuje się, towarzystwo zabiera zabawki i odwraca się tyłem do nieproszonego gbura.

Tak było zawsze.

Zdarza się że późniejsze epoki stawiają tych ludzi żle wychowanych na pjedestał i uważają ich właśnie za wyrazicieli swego pokolenia, nie troszcząc się bynajmniej o resztę obrażonego przez nich towarzystwa.

Czasami stosunek ten w ogólnych zarysach pozostaje niezmienionym.

Zależy to od tego, czy ludzie ci występowali w imieniu jakiejś niewątpliwej dla nich prawdy, czy czynili to jedynie ze snobizmu pour passer le temps.

Przykłady: Chrystus i Oskar Wilde.

Pozostawmy historji do jakiej z tych dwóch grup zaliczą nas. Spory na ten temat prowadzone w naszej prasie od dwuch lat z górą są conajmniej bezowocne i jałowe.

Kiedy w sierpniu roku 1921 w Zakopanem wracałem z wieczoru, na którym czytałem swoje najlepsze wiersze, odprowadzany przez słuchaczów przez całą długość Krupówek (od Morskiego Oka do Trzaski) gradem kamieni, dostatecznie dużych, aby rozpłatać głowę przeciętnego, a nawet nieprzeciętnego śmiertelnika (niestety było zbyt ciemno), myślałem o tym, że opinja elity publiczności naszej, wyrażona doraźnie po tym wieczorze, była dla mnie naogół... zbyt pochlebną. Ukamieniowanie w r. 1921 nie wchodziło bynajmniej w zakres moich ambicji. Byłem poprostu zażenowany, jak zbyt chwalony autor. Przechodząc w myśli to, co dotąd zrobiłem, musiałem ze wstydem przyznać, że zrobiłem właściwie bardzo mało i że publiczność stanowczo mnie przecenia. Taką jednakże już jest publiczność, że umie nagradzać swych ulubieńców ponad ich zasługi. I ma to swoją dobrą stronę. Autor bowiem, któremu danem było przeżyć taką chwilę zażenowania, napewno wytęży swoje siły i nie zawiedzie pokładanych w nim nadzieji. Dlatego, mimo iż w istocie literaturze polskiej tak dalece się nie zasłużyłem, wdzięczny jestem za ten wieczór publiczności zakopańskiej. Uświadomił mi on jeszcze raz w którą stronę muszę iść, aby nie zabłądzić. I jeżeli kiedyś (na co są zresztą wszelkie szanse) danem mi będzie przeżyć po raz drugi wieczór podobny, jestem pewien, że nie odczuję już tej upokarzającej hojności.

Wrogie