Noc - Wiesel Elie - ebook + audiobook + książka

Noc ebook i audiobook

Wiesel Elie

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Noc to książka, która zapisała się w historii tworząc w niej głęboko wyryty ślad pamięci ofiar Holokaustu. Niewielka objętością, mieści w sobie niewyobrażalny ciężar ludzkiego cierpienia. Noc zostaje z czytelnikiem jeszcze długo po lekturze.

 

Elie Wiesel, żydowski pisarz i laureat Pokojowej Nagrody Nobla, stworzył przejmujący, autobiograficzny obraz przetrwania w nazistowskich obozach śmierci. Jako nastolatek wraz z rodziną został wywieziony do Birkenau, następnie trafił do Monowitz i Buchenwaldu. Noc to bardzo osobiste wspomnienie autora. To opowieść o rozstaniu z matką i małą siostrą, których już nigdy nie zobaczył, oraz o obozie, w którym dzielił z ojcem głód, zimno, bicie, tortury, i w którym został odarty z resztek człowieczeństwa. 

 

„Gdyby mnie ktoś spytał: jaka, twoim zdaniem, książka najbardziej oddaje istotę otchłani, w której znalazło się człowieczeństwo – odpowiedziałbym bez wahania: Noc Elie Wiesela.W tej wątłej pod względem objętości książeczce pomieściło się wszystko: i niewinność, i złudzenia, i nadzieje, i cierpienie, i rozpacz, i siła, i słabość, i zaparcie się, i bohaterstwo, i poświęcenie, i egoizm, i znieczulica, i wiara, i utrata wiary... Elie Wiesel otrzymał Pokojowego Nobla, za Noc powinien był otrzymać Nobla literackiego.” - Marian Turski 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 43 min

Lektor: Elie Wiesel

Oceny
4,7 (66 ocen)
55
7
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
linkaczeska87

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jestem w stanie niczego o tej książce napisać... Należy ją po prostu przeczytać.
10
DrogiDoB

Nie oderwiesz się od lektury

W swej lapidarności jest przerażająca i poruszająca
00
Ewelinaidzi

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszajaca historia.Polecam w formie audiobooka.Niesamowity lektor,pasujacy do ksiazki,do tej historii
00
Kredka_73

Nie oderwiesz się od lektury

Przejmujące wspomnienia 15 letniego chłopca. To straszne co ludzie robili innym ludziom. Nie ma słów, żeby to opisać
00
Czarny2

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę dobra
00

Popularność




Elie Wie­sel: Noc Ze wstę­pem Ma­riana Tur­skiego
Wy­dawca: Kom­pa­nia Me­diowa sp. z o.o. ul. Chełm­ska 21, bu­dy­nek 4A 00–724 War­szawawww.kmbo­oks.pl
Wszyst­kie pu­bli­ka­cje Wy­daw­nic­twa Kom­pa­nia Me­diowa do­stępne są także w for­mie au­dio­bo­oków i ebo­oków
Śledź na­sze no­wo­ści:https://www.youtube.com/chan­nel/UCGi­ZnO­Xxm­By­3n7K7Z6LVY8Ahttps://pl-pl.fa­ce­book.com/kom­pa­nia­me­diowa/
Elie Wie­sel La Nuit Co­py­ri­ght © 1958-2007 by Les Edi­tions de Mi­nuit Co­py­ri­ght © Po­lish edi­tion Kom­pa­nia Me­diowa, 2023 Co­py­ri­ght © Po­lish trans­la­tion Hanna Abra­mo­wicz, 2023 Co­py­ri­ght © Wstęp Ma­rian Tur­ski, 2023
Cet ouvrage a bénéfi­cié du so­utien des Pro­gram­mes d’aide à la pu­bli­ca­tion de l’In­sti­tut fra­nçaisKsiążkę wy­dano dzięki do­fi­nan­so­wa­niu In­sty­tutu Fran­cu­skiego w ra­mach pro­gra­mów wspar­cia wy­daw­ni­czego
ISBN 978-83-965958-6-7
Pro­jekt okładki: Ka­ta­rzyna Ko­nior / stu­dio.blu­emango.pl
Re­dak­cja: Mi­ro­sława Ko­strzyń­ska, Anna Au­gu­stow­ska
Ko­rekta: Pau­lina Ko­strzyń­ska
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: Kinga Ba­na­sik
Pro­duk­cja: Le­szek Mar­cin­kow­ski
Wszyst­kie prawa za­strze­żone
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Pa­mięci mo­ich ro­dzi­ców i mo­jej młod­szej sio­stry Cy­poryE.W.

Pa­mięci mo­ich dziad­ków, Abby, Sary i Na­chmana,któ­rzy rów­nież tam­tej nocy znik­nęliM.W.

PRZED­MOWA ELI WIE­SELADO NO­WEGO WY­DA­NIA[1]

Gdy­bym miał na­pi­sać tylko jedną książkę w ży­ciu, by­łaby to wła­śnie ta. Tak jak prze­szłość żyje w te­raź­niej­szo­ści, tak wszyst­kie moje książki na­pi­sane po Nocy, w głę­bo­kim zna­cze­niu, no­szą jej piętno, i do­ty­czy to rów­nież tych, które po­ru­szają te­maty bi­blijne, tal­mu­dyczne czy cha­sydz­kie – nie zro­zu­mie się ich, je­śli nie prze­czy­tało się tej.

Dla­czego ją na­pi­sa­łem?

Żeby nie zo­stać sza­leń­cem albo, wręcz prze­ciw­nie, żeby nim się stać i w ten spo­sób le­piej zro­zu­mieć to ogromne, prze­ra­ża­jące sza­leń­stwo, które wdarło się nie­gdyś do hi­sto­rii i su­mie­nia ludz­ko­ści, oscy­lu­jąc mię­dzy po­tęgą zła a cier­pie­niem jej ofiar?

Czy po to, żeby po­zo­sta­wić lu­dziom słowa, wspo­mnie­nia jako środki zwięk­sza­jące szanse na to, że hi­sto­ria, z jej nie­ubła­ganą skłon­no­ścią do prze­mocy, już się nie po­wtó­rzy?

A może też, by po pro­stu zo­sta­wić ślad po pró­bie, któ­rej zo­sta­łem pod­dany jako na­sto­la­tek, który o śmierci i złu wie tylko tyle, ile od­krył w książ­kach?

Nie­któ­rzy czy­tel­nicy mó­wią mi, że je­śli prze­ży­łem, to po to, aby na­pi­sać ten tekst. Nie je­stem o tym prze­ko­nany. Nie wiem, jak prze­ży­łem; jako zbyt słaby i nie­śmiały, ni­czego w tym celu nie zro­bi­łem. Po­wie­dzieć, że był to cud? Ja tego nie po­wiem. Je­śli niebo mo­gło lub chciało do­ko­nać cudu w mo­jej spra­wie, to mo­gło też lub po­winno zro­bić to samo dla in­nych, bar­dziej niż ja na to za­słu­gu­ją­cych. Mogę więc tylko po­dzię­ko­wać przy­pad­kowi. Jed­nakże, po­nie­waż prze­ży­łem, spo­czywa na mnie obo­wią­zek nada­nia mo­jemu prze­ży­ciu ja­kie­goś sensu. Czy po to, by ten sens wy­ło­nić, prze­la­łem na pa­pier do­świad­cze­nie, w któ­rym nic sensu nie miało?

Prawda jest taka: z per­spek­tywy czasu mu­szę przy­znać, że nie wiem, albo już nie wiem, co chcia­łem osią­gnąć, pi­sząc te słowa. Wiem tylko, że bez tej nie­wiel­kiej książki moje ży­cie pi­sa­rza, czy moje ży­cie w ogóle, nie by­łoby tym, czym jest: ży­ciem świadka, który z mo­ral­nego i ludz­kiego punktu wi­dze­nia czuje się zmu­szony prze­szko­dzić wro­gowi w od­nie­sie­niu po­śmiert­nego zwy­cię­stwa, ostat­niego, za­cie­ra­ją­cego ślady jego zbrodni w pa­mięci lu­dzi.

Tyle że dzi­siaj, dzięki au­ten­tycz­nym do­ku­men­tom do­cie­ra­ją­cym do nas z wielu źró­deł, jest ja­sne: o ile na po­czątku swo­jego pa­no­wa­nia es­es­mani pró­bo­wali stwo­rzyć spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym Ży­dzi już nie mo­gliby ist­nieć, o tyle pod ko­niec ich ce­lem było po­zo­sta­wie­nie po so­bie zruj­no­wa­nego świata, w któ­rym Ży­dów ni­gdy nie było. Oto dla­czego w Ro­sji, Ukra­inie, Li­twie, Bia­ło­rusi, wszę­dzie tam Ein­sat­zgrup­pen do­ko­ny­wały „osta­tecz­nego roz­wią­za­nia”. Mor­du­jąc po­nad mi­lion Ży­dów: męż­czyzn, ko­biet i dzieci, a na­stęp­nie wrzu­ca­jąc ciała do ogrom­nych wspól­nych mo­gił, wy­ko­pa­nych przez sa­mych ska­za­nych, by po­now­nie je wy­ko­pać – po to, żeby pod go­łym nie­bem je spa­lić. Tak oto po raz pierw­szy w hi­sto­rii Ży­dzi, za­bici po dwa­kroć, nie mo­gli być po­cho­wani na cmen­ta­rzach.

In­nymi słowy: wojna, którą Hi­tler i jego ako­lici wy­po­wie­dzieli Ży­dom, była także wy­mie­rzona w ży­dow­ską re­li­gię, ży­dow­ską kul­turę, ży­dow­ską tra­dy­cję, to zna­czy – w ży­dow­ską pa­mięć.

Oczy­wi­ście w pew­nym mo­men­cie stało się dla mnie ja­sne, że po­nie­waż któ­re­goś dnia hi­sto­ria zo­sta­nie osą­dzona, po­wi­nie­nem być świad­kiem jej ofiar. Nie wie­dzia­łem jed­nak, jak się do tego za­brać. Mia­łem zbyt dużo rze­czy do po­wie­dze­nia, ale nie słów, by to wy­po­wie­dzieć. Świa­domy ubó­stwa mo­ich środ­ków, wi­dzia­łem, jak ję­zyk sta­wał się prze­szkodą. Ko­nieczne by­łoby wy­na­le­zie­nie ja­kie­goś in­nego sys­temu. Jak mo­gli­by­śmy zre­ha­bi­li­to­wać i uczło­wie­czyć zdra­dzoną, zde­pra­wo­waną i wy­pa­czoną przez wroga mowę? Głód, pra­gnie­nie, strach, trans­port, se­lek­cja, ogień i ko­min – te słowa ozna­czały pewne rze­czy, ale w tam­tych cza­sach zna­czyły coś zu­peł­nie in­nego. Pi­sząc w moim ję­zyku oj­czy­stym, też po­ra­nio­nym, za­trzy­my­wa­łem się przy każ­dym zda­niu, mó­wiąc do sie­bie: To nie to. Za­czy­na­łem od po­czątku. Z in­nymi sło­wami, in­nymi ob­ra­zami, in­nymi nie­mymi łzami. To na­dal nie było to. Ale to, co to do­kład­nie jest? To to, co się wy­myka, osła­nia, żeby nie zo­stało skra­dzione, za­fał­szo­wane, spro­fa­no­wane. Ist­nie­jące słowa, te ze słow­nika, wy­da­wały mi się mi­zerne, ubo­gie, wy­bla­kłe. Któ­rych z nich użyć, by opo­wie­dzieć tę ostat­nią po­dróż w nie­znane w za­plom­bo­wa­nym wa­go­nie? I to od­kry­cie obłą­ka­nego, zim­nego świata, gdzie czymś ludz­kim było by­cie nie­ludz­kim, gdzie zdy­scy­pli­no­wani i wy­kształ­ceni męż­czyźni w mun­du­rach przy­cho­dzili po to, by za­bić, a osłu­piałe dzieci i wy­czer­pani starcy przy­jeż­dżali tam, by umrzeć? I to roz­dzie­le­nie, w nocy peł­nej pło­mieni, ze­rwa­nie wszyst­kich więzi, roz­pad ca­łej ro­dziny, ca­łej spo­łecz­no­ści? I to znik­nię­cie ży­dow­skiej dziew­czynki, mą­drej i pięk­nej, o zło­tych wło­sach i smut­nym uśmie­chu, za­bi­tej ra­zem z jej mamą w noc ich przy­by­cia? Jak o tym opo­wie­dzieć, żeby ręka nie za­drżała, a serce nie pę­kło na za­wsze?

W głębi sa­mego sie­bie świa­dek wie­dział, i na­dal cza­sami to wie, że jego świa­dec­two nie zo­sta­nie przy­jęte. Tylko ci, któ­rzy po­znali Au­schwitz, wie­dzą, czym był. Po­zo­stali nie do­wie­dzą się ni­gdy.

Czy przy­naj­mniej to zro­zu­mieją?

Czy będą mo­gli zro­zu­mieć to ci, dla któ­rych ludz­kim, szla­chet­nym i ko­niecz­nym obo­wiąz­kiem jest chro­nić sła­bych, le­czyć cho­rych, ko­chać dzieci, sza­no­wać i uczyć sza­cunku dla mą­dro­ści star­ców. No wła­śnie, czy oni będą w sta­nie zro­zu­mieć to, jak w tym prze­klę­tym świe­cie rasa pa­nów za­pa­mię­tale tor­tu­ro­wała sła­bych, do­bi­jała cho­rych, ma­sa­kro­wała dzieci i star­ców?

Bo świa­dek tak nie­udol­nie się wy­po­wiada?

Po­wód jest inny. To nie dla­tego nie zro­zu­mie­cie, że on – nie­zdarny – wy­raża się oszczęd­nie; nie zro­zu­mie­cie tego, dla­czego wy­raża się aż tak oszczęd­nie.

A jed­nak, w głębi sa­mego sie­bie, on wie­dział, że w tej sy­tu­acji za­bro­nione jest mil­cze­nie, mimo że mó­wie­nie jest tak trudne czy wręcz nie­moż­liwe.

Na­le­żało za­tem się nie pod­da­wać. I mó­wić bez słów. I pró­bo­wać za­ufać ci­szy, która w nich mieszka, owija je i poza nie wy­kra­cza. A wszystko to w po­czu­ciu, że garść po­piołu, tam, w Bir­ke­nau, waży wię­cej niż wszyst­kie opo­wia­da­nia o tym prze­klę­tym miej­scu. Bo mimo wszyst­kich mo­ich wy­sił­ków, by wy­po­wie­dzieć nie­wy­ra­żalne, „to na­dal było nie to”.

Czy to jest po­wód, że rę­ko­pis – na­pi­sany w ji­disz pod ty­tu­łem „A świat mil­czał”, prze­tłu­ma­czony naj­pierw na fran­cu­ski, po­tem an­giel­ski – zo­stał od­rzu­cony przez wszyst­kich waż­nych pa­ry­skich i ame­ry­kań­skich wy­daw­ców? I to mimo nie­stru­dzo­nych wy­sił­ków wiel­kiego Fra­nçois Mau­riaca? Do­piero po wielu mie­sią­cach i oso­bi­stych spo­tka­niach w końcu udało się go zło­żyć.

Mimo nie­zli­czo­nych skre­śleń ory­gi­nalna wer­sja w ji­disz jest długa. To Jérôme Lin­don, le­gen­darny wła­ści­ciel pre­sti­żo­wego pa­ry­skiego wy­daw­nic­twa Les Édi­tions de Mi­nuit, opra­co­wał skró­coną wer­sję fran­cu­ską. Za­ak­cep­to­wa­łem jego spo­sób przy­ci­na­nia tek­stu, po­nie­waż oba­wia­łem się wszyst­kiego, co mo­gło wy­da­wać się zbędne. Tu­taj li­czyło się tylko to, co ważne. Od­rzu­ca­łem nad­miar. Opo­wie­dze­nie za dużo prze­ra­żało mnie bar­dziej niż po­wie­dze­nie mniej. Po­grą­żać się w od­mę­tach swo­jej pa­mięci nie jest czymś bar­dziej zdro­wym, niż po­zwo­lić się jej uze­wnętrz­niać.

Przy­kład: w ji­disz opo­wieść za­czyna się ta­kimi po­zba­wio­nymi złu­dzeń re­flek­sjami:

„Na po­czątku była wiara – dzie­cinna, i za­ufa­nie – da­remne, i złu­dze­nie – nie­bez­pieczne. Wie­rzy­li­śmy w Boga, ufa­li­śmy czło­wie­kowi i ży­li­śmy w ilu­zji, że w każ­dym z nas jest święta iskra pło­mie­nia Sze­chiny, że każdy z nas, w swo­ich oczach i swo­jej du­szy, nosi od­bi­cie ob­razu Boga. Było to źró­dło czy też przy­czyna wszyst­kich na­szych nie­szczęść”.

Gdzie in­dziej przy­ta­czam inne frag­menty w ji­disz. O śmierci mo­jego ojca, o wy­zwo­le­niu. Dla­czego by ich nie włą­czyć do tego no­wego prze­kładu? Jako zbyt oso­bi­ste, być może zbyt in­tymne, po­winny po­zo­stać mię­dzy wier­szami. A jed­nak.

Po­now­nie wi­dzę sie­bie tam­tej nocy, jed­nej z naj­bar­dziej przy­tła­cza­ją­cych w moim ży­ciu:

„Lej­zer (w ji­disz to Elie­zer), mój synu, po­dejdź... Chcę ci coś po­wie­dzieć... Tylko to­bie... Chodź, nie zo­sta­wiaj mnie sa­mego... Lej­zer”.

Usły­sza­łem jego głos, uchwy­ci­łem sens jego słów i zro­zu­mia­łem tra­giczny wy­miar tej chwili, ale po­zo­sta­łem na miej­scu.

Było to jego ostat­nie ży­cze­nie – że­bym był przy nim w mo­men­cie ago­nii, kiedy to jego du­sza miała się wy­rwać z obo­la­łego ciała – ale go nie speł­ni­łem.

Ba­łem się.

Cio­sów.

To dla­tego po­zo­sta­łem głu­chy na jego płacz.

Za­miast po­świę­cić moje nik­czemne i zgniłe ży­cie i po­dejść do niego, chwy­cić go za rękę, uspo­koić, po­ka­zać mu, że nie jest sam, że je­stem przy nim, że czuję jego żal, za­miast zro­bić to wszystko, po­zo­sta­łem, le­żąc na miej­scu i pro­sząc Boga, żeby mój oj­ciec prze­stał po­wta­rzać moje imię, żeby prze­stał krzy­czeć i nie był bity przez blo­ko­wych.

Mój oj­ciec nie był już świa­domy.

Jego płacz­liwy i ga­snący głos na­dal prze­ni­kał ci­szę i mnie przy­zy­wał, tylko mnie.

I wtedy? Es­es­man wpadł w gniew, pod­szedł do mo­jego ojca i ude­rzył go w głowę: „Milcz, sta­ru­chu! Za­milcz!”.

Oj­ciec nie po­czuł ude­rzeń pałką, ale ja je po­czu­łem. A jed­nak nie za­re­ago­wa­łem. Po­zwo­li­łem es­es­ma­nowi bić mo­jego ojca. Zo­sta­wi­łem mo­jego sta­rego ojca sa­mego w ago­nii. Go­rzej: by­łem na niego wście­kły, bo ha­ła­so­wał, pła­kał, pro­wo­ko­wał ciosy...

Lej­zer! Lej­zer! Po­dejdź, nie zo­sta­wiaj mnie sa­mego...

Jego głos do­cho­dził do mnie z tak da­leka, z tak bli­ska.

Jed­nak się nie po­ru­szy­łem.

Ni­gdy so­bie tego nie wy­ba­czę.

Ni­gdy nie wy­ba­czę światu, że wpę­dził mnie w taką pu­łapkę, że uczy­nił ze mnie in­nego czło­wieka, obu­dził we mnie dia­bła, naj­gor­sze my­śli, naj­bar­dziej dziki in­stynkt. [...]

Jego ostat­nim sło­wem było moje imię. We­zwa­nie.

A ja nie od­po­wie­dzia­łem.

W wer­sji ji­disz opo­wieść nie koń­czy się sceną z lu­strem, ale ra­czej pe­sy­mi­styczną uwagą do­ty­czącą te­raź­niej­szo­ści:

...I te­raz, dzie­sięć lat po Bu­chen­wal­dzie, uświa­da­miam so­bie, że świat za­po­mina. Niemcy są su­we­ren­nym pań­stwem. Ar­mia nie­miecka zmar­twych­wstała. Ilse Koch, sa­dystka z Bu­chen­waldu, ma dzieci i jest szczę­śliwa. Zbrod­nia­rze wo­jenni spa­ce­rują po uli­cach Ham­burga i Mo­na­chium. Prze­szłość jest za­tarta, ode­słana w za­po­mnie­nie.

Niemcy i an­ty­se­mici mó­wią światu, że cała ta hi­sto­ria o sze­ściu mi­lio­nach za­mor­do­wa­nych Ży­dów to tylko le­genda, i świat, w jego na­iw­no­ści, w to uwie­rzy, je­śli nie dziś, to ju­tro albo po­ju­trze...

...Nie je­stem na tyle na­iwny, żeby są­dzić, że ten utwór od­mieni bieg hi­sto­rii i wstrzą­śnie świa­do­mo­ścią ludz­ko­ści.

Książka nie ma mocy, którą miała kie­dyś.

Ci, któ­rzy mil­czeli wczo­raj, będą mil­czeli ju­tro.

Inne py­ta­nie, które czy­tel­nik miałby prawo nam za­dać: po co nowe wy­da­nie, skoro pierw­sze ist­nieje od czter­dzie­stu pię­ciu lat? Nie jest ono wy­star­cza­jąco wierne albo do­bre, po co tak długo cze­kać i za­stę­po­wać je in­nym? Mia­łoby być lep­sze i bliż­sze ory­gi­na­łowi?

To, co mó­wię o prze­kła­dzie w ję­zyku an­giel­skim, do­ty­czy rów­nież fran­cu­skiego. Czy mu­szę przy­po­mi­nać, że w tam­tych cza­sach by­łem nie­zna­nym de­biu­tan­tem i mój an­giel­ski, zresztą tak samo jak fran­cu­ski, po­zo­sta­wiał jesz­cze wiele do ży­cze­nia? Kiedy pe­wien lon­dyń­ski wy­dawca, o czym po­in­for­mo­wał mnie agent Édi­tions de Mi­nuit, Geo­r­ges Bor­chardt, zna­lazł tłu­maczkę, od­po­wie­dzia­łem mu: dzię­kuję. Prze­czy­ta­łem tłu­ma­cze­nie – wy­dało mi się za­do­wa­la­jące. Nie prze­czy­ta­łem go po­now­nie. Tym­cza­sem nie­które z mo­ich prac miały to szczę­ście, że zo­stały prze­tłu­ma­czone przez Ma­rion, moją mał­żonkę. Jest nie­zwy­kłą tłu­maczką, zna mój głos i po­trafi go prze­ka­zać le­piej niż kto­kol­wiek inny. Mam szczę­ście: po­pro­szona przez wy­daw­nic­two Far­rar, Strauss and Gi­roux o przy­go­to­wa­nie no­wego prze­kładu, przy­jęła tę pro­po­zy­cję. Je­stem prze­ko­nany, że czy­tel­nicy będą jej za to wdzięczni. Dzięki niej dano mi moż­li­wość po­pra­wie­nia tu i ów­dzie ja­kie­goś błęd­nego wy­ra­że­nia czy my­śli. Przy­kład: opi­suję pierw­szą nocną po­dróż w za­plom­bo­wa­nych wa­go­nach i wspo­mi­nam, że nie­które osoby sko­rzy­stały z ciem­no­ści, by do­pu­ścić się sto­sun­ków płcio­wych. To nie­prawda. W tek­ście na­pi­sa­nym w ji­disz mó­wię, że „mło­dzi chłopcy i dziew­czyny po­zwo­lili, by za­wład­nęły nimi ich po­bu­dzone in­stynkty ero­tyczne”. Spraw­dzi­łem w wielu ab­so­lut­nie pew­nych źró­dłach. W po­ciągu wszyst­kie ro­dziny były jesz­cze po­łą­czone. Kilka ty­go­dni getta nie mo­gło war­to­ści na­szego wy­cho­wa­nia ob­ni­żyć do tego stop­nia, by­śmy po­gwał­cili zwy­czaje, oby­czaje i dawne prawa. Że było ja­kieś nie­zręczne do­ty­ka­nie, to moż­liwe. Ale to wszystko. Nikt nie po­su­nął się da­lej. Dla­czego więc po­wie­dzia­łem to w ji­disz i po­zwo­li­łem prze­tłu­ma­czyć to na fran­cu­ski i an­giel­ski? Je­dyne moż­liwe wy­tłu­ma­cze­nie: mó­wię o so­bie sa­mym. To sa­mego sie­bie po­tę­piam. Wy­obra­żam so­bie, że mło­dzie­niec, któ­rym by­łem, w pełni doj­rze­wa­nia, mimo że głę­boko po­bożny, nie mógł oprzeć się ero­tycz­nej fan­ta­zji spo­tę­go­wa­nej fi­zyczną bli­sko­ścią męż­czyzn i ko­biet.

Inny przy­kład, mniej ważny: cho­dzi o skrót. Wspo­mi­na­jąc za­im­pro­wi­zo­waną zbio­rową mo­dli­twę, w wie­czór Rosz ha-Szana, opo­wia­dam, że po­sze­dłem po­szu­kać ojca, żeby uca­ło­wać jego dłoń, tak jak ro­bi­łem to w domu; za­po­mnia­łem od­no­to­wać, że by­li­śmy po­gu­bieni w tłu­mie. To Ma­rion, jak zwy­kle dba­jąca o pre­cy­zję, za­uwa­żyła rów­nież ten szcze­gół.

Nie­mniej jed­nak, czy­ta­jąc po­now­nie to świa­dec­two, tak od­le­głe, do­cho­dzę do wnio­sku, że do­brze zro­bi­łem, nie cze­ka­jąc z jego pu­bli­ka­cją zbyt długo. Po la­tach sam się so­bie dzi­wi­łem – nie­słusz­nie – wąt­piąc w nie­które epi­zody. Opo­wia­dam w nim moją pierw­szą noc spę­dzoną tam. Od­kry­cie rze­czy­wi­sto­ści we­wnątrz dru­tów kol­cza­stych. Ostrze­że­nia więź­nia prze­by­wa­ją­cego w obo­zie od dawna, ra­dzą­cego, że­by­śmy kła­mali na te­mat na­szego wieku: mój oj­ciec miał się od­mło­dzić, ja – po­sta­rzyć. Se­lek­cję. Marsz w kie­runku ko­mi­nów wy­strze­lo­nych w obo­jętne niebo. Nie­mow­lęta wrzu­cane do pło­ną­cych ro­wów... Nie spre­cy­zo­wa­łem, czy były żywe, jed­nak tak my­śla­łem. Po­tem mó­wi­łem so­bie: nie, były mar­twe, ina­czej po­stra­dał­bym zmy­sły. A jed­nak to­wa­rzy­sze z obozu wi­dzieli je ra­zem ze mną, i tak jak ja. Były żywe, kiedy wrzu­cano je w pło­mie­nie. Po­twier­dzili to hi­sto­rycy, jak na przy­kład Tel­ford Tay­lor. A ja mimo wszystko nie osza­la­łem. Ta kosz­marna wi­zja po­jawi się w no­wym wy­da­niu.

Za­nim za­koń­czę to wpro­wa­dze­nie: ważne wy­daje mi się pod­kre­śle­nie mo­jego prze­ko­na­nia, że, po­dob­nie do lu­dzi, każda książka ma swoje prze­zna­cze­nie. Jedne przy­wo­łują smu­tek, inne – ra­dość. Zda­rza się na­wet, że ja­kaś książka po­trafi jedno i dru­gie.

Po­wy­żej opi­sa­łem trud­no­ści, które Noc na­po­tkała pod­czas pu­bli­ka­cji czter­dzie­ści pięć lat temu. Mimo życz­li­wych re­cen­zji książka sprze­da­wała się źle. Te­mat, oce­niany jako ma­ka­bryczny, ni­kogo nie in­te­re­so­wał. Je­śli ja­kiś ra­bin wspo­mniał o niej w swo­ich ka­za­niach, za­wsze znaj­do­wał się ktoś, kto na­rze­kał: „Po co dzieci obar­czać smut­kiem prze­szło­ści?”. Od tam­tej pory sprawy ule­gły zmia­nie. Mój mały to­mik cie­szy się przy­ję­ciem, ja­kiego się nie spo­dzie­wa­łem. Dzi­siaj czy­tają go przede wszyst­kim mło­dzi lu­dzie na za­ję­ciach uni­wer­sy­tec­kich. I jest ich dużo.

Jak wy­tłu­ma­czyć to zja­wi­sko? Naj­pierw trzeba je przy­pi­sać zmia­nie, która na­stą­piła w men­tal­no­ści sze­ro­kiego kręgu od­bior­ców. O ile w la­tach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych osoby uro­dzone przed wojną albo w jej trak­cie w sto­sunku do tego, co tak nędz­nie na­zywa się Ho­lo­kau­stem, prze­ja­wiały pe­wien ro­dzaj nie­świa­do­mej i po­błaż­li­wej obo­jęt­no­ści, o tyle te­raz to się zmie­niło.

W tam­tych cza­sach mało wy­daw­ców od­wa­żało się pu­bli­ko­wać książki o tej te­ma­tyce. Obec­nie wszy­scy pu­bli­kują je re­gu­lar­nie i dość czę­sto. Od­nosi się to także do świata aka­de­mic­kiego. Wtedy mało szkół śred­nich czy wyż­szych pro­wa­dziło wy­kłady o Ho­lo­kau­ście. Dzi­siaj wy­kłady te na­leżą do naj­bar­dziej po­pu­lar­nych, są rów­nież w pro­gra­mach szkol­nych.

Od tego czasu te­ma­tyka Au­schwitz na­leży do kul­tury ogól­nej. Filmy, sztuki te­atralne, po­wie­ści, mię­dzy­na­ro­dowe kon­fe­ren­cje, wy­stawy, co­roczne uro­czy­sto­ści z udzia­łem naj­waż­niej­szych osób w pań­stwie: te­mat stał się nie­unik­niony. Naj­bar­dziej ude­rza­ją­cym przy­kła­dem jest Mu­zeum Ho­lo­kau­stu w Wa­szyng­to­nie: od jego otwar­cia w 1993 roku od­wie­dziło je po­nad dwa­dzie­ścia pięć mi­lio­nów lu­dzi[2].

Świa­dom tego, że po­ko­le­nie oca­la­łych kur­czy się z każ­dym dniem, współ­cze­sny stu­dent czy czy­tel­nik od­krywa swoją fa­scy­na­cję ich pa­mię­cią.

Bo na wyż­szym i osta­tecz­nym po­zio­mie cho­dzi o pa­mięć, o jej po­czątki i jej roz­miary, jak rów­nież o jej osią­gnię­cia. Po­wta­rzam: jej wy­la­nie się może być tak samo szko­dliwe jak jej umniej­sze­nie. Na nas spo­czywa wy­bra­nie środka, mię­dzy jed­nym a dru­gim, w na­dziei, że bę­dzie bli­sko prawdy.

Dla oca­la­łego, który chce być świad­kiem, pro­blem jest pro­sty: jego obo­wiąz­kiem jest ze­zna­wać za­równo w imie­niu zmar­łych, jak i ży­wych, a przede wszyst­kim dla przy­szłych po­ko­leń. Nie mamy prawa po­zba­wiać ich prze­szło­ści, która na­leży do wspól­nej pa­mięci.

Za­po­mnie­nie ozna­cza­łoby za­gro­że­nie i znie­wagę. Nie­pa­mię­ta­nie o zmar­łych by­łoby za­bi­ciem ich po raz drugi. A je­śli, poza za­bój­cami i ich współ­wi­no­waj­cami, nikt nie jest od­po­wie­dzialny za ich pierw­szą śmierć, to my je­ste­śmy od­po­wie­dzialni za tę drugą.

Nie­kiedy py­tają mnie, czy znam „od­po­wiedź na Au­schwitz”; od­po­wia­dam, że nie; na­wet nie wiem, czy tak ogromna tra­ge­dia ma ja­kąś od­po­wiedź. Wiem jed­nak, że jest „od­po­wiedź” w od­po­wie­dzial­no­ści.

Kiedy mówi się o tej prze­klę­tej epoce ciem­no­ści, tak bli­skiej i tak od­le­głej, „od­po­wie­dzial­ność” staje się sło­wem klu­czo­wym.

Je­śli świa­dek za­dał so­bie gwałt i wy­brał da­nie świa­dec­twa – to dla dzi­siej­szej mło­dzieży, dla dzieci, które uro­dzą się ju­tro: nie chce, żeby jego prze­szłość stała się ich przy­szło­ścią.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Przed­mowa do wy­da­nia w tłu­ma­cze­niu Ma­rion Wie­sel – przyp. red.
[2] Do 2021 roku mu­zeum od­wie­dziło 47 mi­lio­nów osób – przyp. red.