Noc letnia - Zygmunt Krasiński - ebook

Noc letnia ebook

Zygmunt Krasiński

1,0

Opis

Znakomity utwór poetycki Zygmunta Krasińskiego przeznaczony nie tylko dla koneserów jego twórczości, który zawiera najbardziej charakterystyczne cechy pisarstwa twórcy: jego obsesję cierpienia, zagłady i śmierci, a przy tym wewnętrzny konflikt między życiowym konwenansem a etosem romantycznej walki narodowowyzwoleńczej, co pokazuje się w formie i myśli pełnej frenezji, obrazów piekielnych oraz ostrych dysonansów na tle religijnym i społecznym.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 76

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Nie polecam

Cóż za anachronizm…tego się dzisiaj nie da czytać.
00

Popularność




 

Zygmunt Krasiński

 

 

Noc letnia

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Wydanie według edycji z roku 1841.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-485-5

 

 

NOC LETNIA

 

 

Bo na tym świecie, śmierć wszystko zmiecie,

Robak się lęgnie i w bujnym kwiecie!

Malczewski. (Maryja).

 

O patrzcie na mnie, współziemianie, obywatele jednej Ojczyzny! na mnie idącą po ostatniej drodze — na mnie, ostatni raz patrzącą na światło Heliosa — Drugi raz nigdy go już nie obaczę — Śmierć, która w kolebce swojej, wszystko usypia, wiedzie mnie żywą ku brzegom Acherontu — mnie żywą, mnie niepoślubioną, mnie o której uszy nieodbiło się nigdy weselne pienie zaręczyn — Acheron jeden tylko woła mnie do ślubu!

 

SOFOKLES-ANTYGONA.

 

Jeżeli dotąd jedno dumne jeszcze

Bije gdzie serce na tej smętnej ziemi,

Za to samotne lub w walce z innemi

Że się natchnęło w myśli święte, wieszcze;

Za to potwarzą ścigane do koła

Że nad sąd ludzi i praw ich zawiłość

Przeniosło swoją nienawiść lub miłość,

Nienawiść podłych — lub miłość Anioła!

Jeśli to serce co wiele kochało,

Jeśli to serce co wiele cierpiało,

Dziś nakształt głazu ścierpło i zlodniało;

Lecz wrzkomo tylko — na zewnątrz — bo skrycie

Tli w jego wnętrzach nieśmiertelne życie,

I żadna krzywda ludzka nie wyziębi

Skry spadłej z niebios co wre w jego głębi —

Jeśli to serce w samotnej żałobie,

Jak grób zamknięty, tak zamknięte w sobie,

 

Na świat spogląda — nie mściwie — nie hardo —

Lecz z przebaczenia Anielską pogardą! —

— Gdziekolwiek jesteś o serce mi znane!

Serce niewieście i prześladowane!

Gdziekolwiek jesteś — z bliska czy z daleka:

O serce dumne, o serce stroskane!

Weź to co przyjąć możesz od człowieka!

Weź pieśń — po pieśni poznasz we mnie brata,

Ta pieśń z innego — tak jak i ty — świata!

 

Za to żeś Siostro w fałsz nie uwierzyła,

W Bożyszcze złota i w marę próżności,

Gdy świat ten zstąpił do grobu podłości,

Za to żeś z światem w ten grób nie zstąpiła,

O tej nikczemnej dziejów ludzkich dobie,

W świętem współczuciu i w świętej miłości,

Tę pieśń mej duszy, ja poświęcam Tobie!...

 

VARENNA — 1840, 15 Sierpnia.

 

I

 

1

 

Widziałem kiedy ją wiedli — w białych szatach, z wieńcem na głowie szła w przerażeniu — Kościół stał jako ciemny cmentarz przed jej oczyma — Wszyscy się uśmiechali z radości starzy i młodzi — Dzieci za Aniołków przebrane potrząsały kwiatami — Sam Biskup i powierne kapłany wesołym patrzyli wzrokiem, w sutych dalmatykach — Lud się cisnął zazdroszcząc i chwaląc i życząc — Ona jedna tylko milczała, z spuszczonemi oczyma, oparta na ręku służebnic.

 

__________________________

 

I w jej kibici coś znękanego, bezsilnego było — I w jej źrenicach nie jasno przebijał promień duszy — I z jej ust nieco rozchylonych trudno się domyśleć, wyjdzieli modlitwa czy skarga - Idąc wzdłuż kaplic podnosiła rękę i przeżegnać się chciała, pół-krzyże tylko kryśliła w powietrzu — przed obrazem Bogarodzicy skłoniwszy głowę, znać przyklęknąć miała, lecz sił jej nie stało i szła dalej ku wielkiemu ołtarzowi, a wielki ołtarz stał w głębi podobny do grobu.

 

__________________________

 

Tam ojciec czekał na nią w kole krewnych i powinnych, z dumą w oku starem — I słuszne miał prawo do pychy, bo cudniejszem dzieckiem nikomu Bóg nie opromienił schyłku życia - Ona dotąd była jak najmilsza gwiazda nad jego zstępującą drogą; dziś tylko pierwszy raz w życiu zamglona — lecz on niezważał na chwilowe zaćmienie, bo w tej dobijającej godzinie wszystkie jego marzenia dopełnić się miały — Rzekł więc do otaczających: «Patrzcie jak niewinna, drży w niewiadomości szczęścia swego» — i sięgnął wzrokiem tak jak kościół długi, by ujrzeć ażali nie przybywa Pan młody — siwe brwi zmarszczył niedostrzegłszy go nigdzie!

 

__________________________

 

Ale wnet znów miał spokojne i pogodne czoło. — O! złudzenia starców, jak posągi ryte z głazu, pośród ich dusz stoją — chyba śmierć je rozłamie, lecz nie strąci ich żadna przestroga na ziemi! Kto młody, ten malowne sny widzi w powietrzu — Tęcze nad nim się krzyżują i znikają, wiara na przemiany precz idzie w zwątpienie — U bliższych grobu, twardsza nadzieja i żądze przezwane rzeczywistości imieniem — Między prawdą a niemi stanęła opoka doświadczenia — siedzą na niewzruszonej, a strumienie życia, morza fal grających pędzą tymczasem i mijają w dole!

 

__________________________

 

Tam zwichnięte stery, poszarpane żagle, opadłe wieńce i serc spalonych popioły, wiecznym wichrem gnane, tłoczą się i giną w oddali! Tam gwiazd dźdże nieustanne z głuchym gasną szumem, a wszędzie modre szydzą piany i w nieskończoność garnie się rozbicie! — lecz im nic do tego — sami wrośli w skałę i domy budują nad huczącą głębią — każda fala co przelewa się w drugą, wydaje się im ołtarzem szczęścia i pokoju — potem córom i synom ludzkim każą ślubować na wierność przed niemi. — Ha! nim ci domówią przysięgi, już ołtarz pod drugim widnokręgiem płynie!

 

__________________________

 

Teraz oblubieniec wpadł do kościoła, rzezki i hoży, z drużyną pysznie ubranych, sam w narodowym stroju — lecz naród jego nie był starca narodem — Tłum rozgina się na prawo i lewo, niskiem witając go czołem — ledwo raczył niektórym się odkłonić i dzwoniąc o marmury posuwistemi kroki, stanął przy narzeczonej klęczącej już teraz — Ona niezdołała powstać! — Ojcu jej znikomie usta na ramieniu złożył, potem rozmawiali przyciszonym głosem, starzec z królewską powagą, młodzieniec hasając rękoma — Zwolna zbliżył się tymczasem Biskup i zwolna zapalono gromnice na ołtarzu — wielkie w tej wielkiej świątyni stało się milczenie — na wieki rąk dwoje, dusz dwoje, połączyć się mają — Dreszcz uroczysty rozbiegł się po widzach.

 

O szyby różnobarwnych okien, rozpłonił się promień zachodzącego słońca — Zdało się przez chwilę że tam krwi potok płynie i pluska, aż zniżył się i skonał wśród zmierzchu — lecz ostatnim blaskiem drasnął głowę człowieka stojącego samotnie w przybocznej kaplicy — przy nim leży na pomniku posąg rycerza — On jak drugi posąg niewzruszony, przykuł się wzrokiem do ołtarza kiedy Biskup przemawia do oblubienicy — co w jego duchu się dzieje, mrok na jego twarzy zaczaił — jednak, kiedy chwilowa łóna co zgasła już teraz przepływała po niej, każdy co k'niemu zwrócone miał przypadkiem oczy, dostrzegł wyraz niesłychanej walki na tem czole wzniosłem — nikt jednak ni modlitwy ni westchnienia nie usłyszał, ni jęku — Wargi ściśnione i boleść kształtem uśmiechu zakrzywiona na nich! — to jedno błysnęło i znów utonęło w cieniu.

 

__________________________

 

Lecz kiedy świętym obrzędom stało się zadość, kiedy Pan młody podniósł żonę a ona padła w ojca objęcia, i ojciec ją niósł ku bramom kościoła i tysiąc gromnic szło za niemi i stopniami upływała ciżba, i kroków odgłosy wolniały oddalając się — i wreszcie pustkami stanął przybytek — spiący tylko umarli w nim zostali, i kilku żywych umarłych krzątało się po jego głębiach, zakonników kilku — wyszedł ów człowiek z kaplicy i rozkiełznany, szybki, uderzył piersią o stopnie ołtarza, zerwał się i padł na nowo, aż wreszcie siadł, lampą pozostał nad krzyżem srebrnym blado oświecony — nie ku obrazom świętych zwrócone jego oblicze, ale ku bramie którędy wyszli oni wszyscy — Tam błękitu nocnego kawał, i jedna gwiazda miga — On w nią patrzy i sztylet z pod płaszcza wyciąga — i patrząc w gwiazdę z pochwy klingę bierze — i patrząc w gwiazdę, ostrzy ją na zgrzytającym kamieniu.

 

__________________________

 

Tak w snie magnetycznym z odkrytą źrenicą, nic nie widząc, nic nie słysząc, chorzy stąpają śmiało w księżyca promieniach — potęga której nie czują, stała się niemi — ona im ręce zbroczy krwią nieprzyjaciół, ona ich odejmie brzegom przepaści — Namiętność w słońca promieniach, czerpa żary swoje, lecz równie pewno niesie, równie dziko pędzi!

 

__________________________

 

I do owego człowieka zbliżył się mnich przyklękając przed wielkim ołtarzem, potem rzekł: «Ktokolwiek jesteś bracie, idź na spoczynek i niemieszaj pokoju Pańskiego.» Ale on mu nic nie odpowiedział — Za tym szedł drugi i rzekł: «precz z kościoła bo świętokradzcą jesteś.» Ale on mu nic nie odpowiedział — aż trzeci przed nim stanął i zawołał: «Wyklinam ciebie i to żelazo któregoś u stóp krzyża śmiał dobyć.» — A wtedy wstał winowajca i odparł: «Na te słowa czekałem by cios stał się niechybny a rana śmiertelną» — i wyszedł powoli — powoli jakby liczył kroki własne, wiedząc że ostatnie na ziemi!

 

__________________________

 

Tymczasem rozwiodła się po niebie noc tak przejrzysta i cicha, że każdy co ją widział uczuł w piersiach dreszcz rozkoszy, w duszy szczęścia przeczucie — Jej cienie owinęły pola i gaje — Jej gwiazdy weszły nad górami jak duchów w błękicie ukrytych, płonące źrenice — Ziemia w przepasce z ciemności wonią kwiatów tylko i westchnieniem wód odwdzięcza się im wstydliwie, za złote spojrzenia — Właśnie takiej nocy trzeba dla tak świetnych ślubów — od niej pocznie się długa wiosna obojgu szczęśliwym — Czegoż im więcej można życzyć na ziemi? — On, wzięty u Króla, Pan wielu służebnych — Ona, śliczniejsza od Aniołów, wniosła w dom męża ziemie obszerne posagiem — Matki nieznaleść któraby jej niezazdrościła — Młodzieńca któryby mu nie złorzeczył — a ojciec stary dopiął myśli swojej — odtąd mu dni płynąć będą wśród uśmiechów córki i potęgi zięcia — a drobne wnuczęta jak kwiaty wyrosną mu na ścieżce przed grobem!

 

__________________________

 

Sute