No i bajka! - Magda Bielicka - ebook + audiobook

No i bajka! ebook i audiobook

Bielicka Magda

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Co wspólnego mają dwie polne myszki, Brzydkie Kaczątko, Kopciuszek
i pewna dumna blondynka z Gdańska? Jak się okazuje – całkiem sporo.
Hania ma 28 lat, pracuje po kilkanaście godzin na dobę, by spłacić kredyt we frankach, ubiera się w „Tanim Armanim”, gdzie przy okazji dorabia sortowaniem ubrań, a w nielicznych wolnych chwilach pisze bajki – póki co „do szuflady”.

Problemy dnia codziennego odpędza, zarywając noce na rozmowach z Karolem. Fascynacja poznanym w Internecie chłopakiem trwa do pierwszego spotkania w realnym świecie. Potem przychodzą wątpliwości, dylematy i nowe kłopoty.

No i jest jeszcze Mateusz – mieszkający po sąsiedzku kolega z aspiracjami na mężczyznę życia Hani.

Historia Hanki to lekka, pełna dystansu opowieść o niekiedy bardzo trudnych sprawach: miłości, potrzebie bliskości i tym, że wszystko ma swoją cenę.

Magda Bielicka – ur. w 1982 roku, wieloletni dziennikarz. Obecnie PR-owiec i redaktor naczelny lokalnej gazety. Autorka książek „Lista. Historia zbrodni niedoskonałych” oraz „JestĘ MagistrĘ”. Pochodzi z Prabut. Mieszka w Pruszczu Gdańskim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 153

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 52 min

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
3,0 (7 ocen)
0
2
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




CZĘŚĆ I

I

Zaparkowała pod bankiem. W centrum Gdańska możliwość taka istniała tylko w niedzielę, i to po południu. I, rzecz jasna, przed sezonem, który zbliżał się wielkimi krokami – była końcówka maja. Już niebawem Długi Targ zalać mieli emeryci z Niemiec, Anglicy w średnim wieku, młodzi Szwedzi i wszystkie pokolenia mieszkańców Obwodu Kaliningradzkiego masowo korzystające z dobrodziejstw małego ruchu granicznego.

W weekend parkowanie było bezpłatne, co pozwalało zaoszczędzić nie tylko na samej opłacie, ale też na jałmużnie dla zadeklarowanych bezdomnych, którzy pojawiali się nagle przy każdym błyśnięciu portfelem.

Samochód – pełnoletniego volkswagena polo – zamknęła porządnym trzaśnięciem drzwiczek. Nie miał radia. Z niezadowoleniem skonstatowała, że jest ciepło i niepotrzebnie włożyła bluzę z kapturem, jeansy i trampki za kostkę. Kobiety, które widziała, nosiły już sandałki do lekkich sukienek. Przeszła przez ulicę, by dojść do pasażu. Minęła księgarnię, fryzjernię, jak pompatycznie nazwano zakład fryzjerski, dom leków (czy to nadal apteka?), mydlarnię (sic!) i jubilera. Cel jej wyprawy znajdował się za rogiem.

Lubiła swoją niedzielną fuchę, ale i tak westchnęła, zanim, jak co tydzień, zapukała w zaciągniętą roletę antywłamaniową, za którą znajdowały się przeszklone drzwi. Odruchowo spojrzała na zegarek. Była dokładnie czternasta.

– Wejdź, kochana. – Pani Danusia przywitała ją ciepłym uśmiechem.

Dobiegała sześćdziesiątki, ale wyglądała na dziesięć lat mniej. Krótkie, ufarbowane na rudy kasztan włosy współgrały z jasną karnacją i lekko zaokrągloną sylwetką. W przeciwieństwie do Hani kobieta zawsze tryskała energią. A do tego była dobrze ubrana. Tamtego dnia miała na sobie niebieskie rurki, brązowe zamszowe saszki za kostkę i luźną asymetryczną koszulkę z podobizną Marilyn Monroe.

Na środku niewielkiego pomieszczenia właścicielka przybytku usypała górę używanych ubrań. Obok niej piętrzyły się różnokolorowe wieszaki. Z kolei pod ścianami stały stelaże oraz nierozpakowane worki z ubraniami, butami i dodatkami.

– Aż szkoda mi było oddać te wszystkie ubrania, co nie poszły – zaczęła pani Danusia. – Ale podobno system z całkowitą wymianą towaru się sprawdza. Tylko roboty dużo. Nie wiem, jak bym sobie dała radę bez ciebie. Moje dzieciaki to się wstydzą, że ich matka lumpeks prowadzi. W galeriach kupują. Tę chińszczyznę. Tfu! – udała, że spluwa. Takie wykłady i gesty należały do cotygodniowego rytuału.

Hania odpowiedziała uśmiechem i już bez zbędnych słów przeszły do układania.

Ubrania przychodziły poprane i zdezynfekowane, więc ich praca polegała tylko na ich posortowaniu na damskie, męskie i dziecięce, a potem jeszcze według rodzaju ciucha, rozmiarówki i kolorystyki. Ostatni etap stanowiło przypinanie karteluszek na żyłce i wpisywanie cen. Całość zajmowała im zazwyczaj jakieś sześć godzin. Pani Danusia płaciła sto złotych za jedno posiedzenie i dorzucała do tego kilka ubrań.

Po dwóch godzinach intensywnej pracy góra podzieliła się na kilka mniejszych. Jedną z nich stanowiły damskie fatałaszki. Przy bluzeczkach i sukienkach pani Danusia i Hanka zawsze nabierały ochoty na pogaduszki.

– O, zobacz, Haniu, czy moja córka nie mogłaby nosić takiej pięknej sukienki? No cudo! – Właścicielka szmateksu o przewrotnej nazwie Tani Armani przyłożyła do siebie faktycznie ładną kieckę, na oko w jej rozmiarze: cielistą, delikatnie się mieniącą, z krótkim rękawem, przed kolana oraz z koronkową wstawką po bokach i na plecach. – Ty to pewnie wolisz bardziej stonowane rzeczy, które przydadzą się do pracy – dodała, niechętnie nakładając cudo na wieszak.

– Właściwie to szukam jakiejś koktajlowej sukienki! – Hanka poderwała się, by zobaczyć ciuch z bliska. Speszył ją jednak własny entuzjazm i poczuła, że się rumieni.

– Na randkę? Tak się cieszę! – Pani Danusia prawie klasnęła w dłonie. Nie dało się ukryć, że trochę niepokoiło ją panieństwo dwudziestoośmioletniej Hanki, z którą przez ostatni rok współpracy zdążyła się zżyć. – To mierz ją raz-dwa i dobierzemy ci resztę! – Wpadła w swój ulubiony tryb „Misja”.

Ostatni raz zachowywała się jak osobisty stylista Hanki, gdy ta szła na rozmowę kwalifikacyjną do nowej firmy, która zresztą średnio spełniła jej oczekiwania. Miała zarabiać krocie jako przedstawiciel farmaceutyczny, a tymczasem jeździła od zmierzchu do świtu po aptekach całego Pomorza za samą podstawę, bo kiedy nie przekraczała nierealnych progów, premii nie było. Na pierwszą z trzech rozmów kwalifikacyjnych w koncernie (może nie do końca „rozmów”, bo musiała odgrywać scenki, wypełniać ankiety i rozwiązywać testy) pani Danusia wyszperała białą jedwabną bluzkę oraz ołówkową spódnicę do kompletu.

Hanka wzięła sukienkę i zaczęła się rozbierać bez korzystania z przebieralni. Tymczasem szefowa lumpeksu otworzyła wór z butami i wysypała jego zawartość na podłogę.

– Odłożę na bok wszystkie pantofle trzydzieści sześć! – poinformowała z entuzjazmem, po czym zniknęła w stercie szpilek, sandałów, balerinek i japonek.

Hanka ubrała cieliste cudo i musiała przyznać, że leżało idealnie. Podeszła do lustra i odwróciła się plecami. Koronka prezentowała się zjawiskowo. Należało zainwestować jeszcze w dobrą bieliznę.

Pani Danusia również wydawała się zachwycona.

– Zawsze mówiłam, że blondynkom najlepiej w pastelach – stwierdziła i powróciła do stosu butów. Przekopywała go z jeszcze większą determinacją.

Tymczasem Hanka kontemplowała swój nowy wizerunek. Rozpuściła związane w koński ogon jasne włosy. Sięgały jej do połowy pleców. Na próbę zaplotła je w luźny koczek, wypuszczając parę kosmyków. Uczesanie dodało kobiecości jej drobnej buzi z dołkami w policzkach, które uważała za dziecinne. Zielone oczy wymagały podkreślenia makijażem. Musi zainwestować także w eyeliner i dobry tusz.

– Są cieliste trzydziestki szóstki! – krzyknęła pani Danusia, podsuwając jej lakierowane szpilki. Wyglądały jak spod igły.

– A nie powinny się kontrastować? – zapytała ostrożnie Hanka, bo nie miała tak dobrego gustu, jak jej niedzielna pracodawczyni.

– Masz rację! Czekaj! – Kobieta wróciła do walających się już po całym sklepie butów i po chwili podbiegła z nową parą. – Mam jeszcze czerwone!

– Czerwone? – Blondynka nie była przekonana do takiego odważnego połączenia.

– A czemu nie? To właściwie prawie brudny róż. A zresztą, młoda jesteś. Przymierzaj! – zarządziła.

Czerwone buty miały wyższą szpilkę oraz koturn. Dodały Hance z piętnaście centymetrów. Miała tylko metr sześćdziesiąt, więc mogła sobie pozwolić na noszenie tak wysokich obcasów. Zakładając oczywiście, że będzie potrafiła zrobić w nich chociaż krok.

– Ależ ty masz nogi, dzieciaku – pochwaliła pani Danusia.

Cieliste też dobrze leżały i ostatecznie kobiety miały dylemat.

– Weź obie pary. Które włożysz, to włożysz. Tylko je upierz, bo nie wiadomo, czy nie były noszone.

– Tak zrobię. – Hanka wciąż oglądała się w lustrze. – Jest piękna – wyszeptała do siebie.

– Oj, piękna jesteś, piękna. Jak lalka – stwierdziła pani Danusia.

Hanka przebrała się w stare ciuchy, odłożyła zdobycze na bok i wróciły do sortowania. Kiedy w czwartej godzinie pracy brały się do dodatków, duży ciężki naszyjnik w kolorze złota wylądował na kupce Hanki. Po chwili dołączyła do niego złota kopertówka. Obie kobiety aż nabrały rumieńców z powodu udanych łowów.

II

Wieczorem przyszedł Mateusz i Hanka zaprezentowała mu się w nowym outficie z rozpuszczonymi, mokrymi po prysznicu włosami.

– Nie jedziesz! – zawyrokował i wcale nie wydawał się rozbawiony.

– Ładnie? – uśmiechnęła się. – Sprawdzałam w necie jej cenę. Jest znanej marki i kosztuje jakieś trzysta pięćdziesiąt złotych!

– Nie jedziesz. Nie pozwalam ci! – Był autentycznie zły.

– A co ty masz do pozwalania? – roześmiała się i znów spojrzała w lustro. Cieliste szpilki były odpowiedniejsze. Włosy postanowiła spiąć w koczek. A pojedzie w warkoczu. Ładnie się pokręcą. – Włącz wreszcie ten film – poradziła chłopakowi.

Z łazienki wyszła w spodniach dresowych i podkoszulku. Mateusz siedział na kanapie. Był zły. Przegrał już film z pendrive’a na jej laptop, ale nie uruchomił Movie Playera.

– A chipsy?

– Wsyp sama.

– Oookej!

Usiadła, kładąc miskę z chipsami między nich. Wyczekująco spojrzała na monitor, a potem na Mateusza.

Westchnęła.

– Słuchaj, Mateusz, rozmawialiśmy…

– Nie jestem zazdrosny. Martwię się. Nie znasz gościa, a chcesz do niego jechać. Jeszcze taka wypindrzona.

Patrzyła na niego, ale on skupił się na kontemplacji przeciwległej ściany.

– Rozmawiam z nim od kilku miesięcy. Spotkamy się w miejscu publicznym, w hotelu, w którym pracuje. Jeśli będzie coś nie tak, zakończę spotkanie i wrócę do domu. A sukienka jest tylko na kolację. Po prostu chcę dobrze wyglądać. Co w tym dziwnego? Zresztą tysiące ludzi poznaje się przez internet, tworzą pary, małżeństwa…

– Chcesz się z nim hajtać?! – Mateusz wreszcie na nią spojrzał tymi brązowymi oczami, które tak pasowały do ciemnych włosów i śniadej karnacji. Co z tego, że był przystojny, kiedy ona widziała w nim tylko dobrego kolegę. Co najwyżej przyjaciela.

– Daj spokój. Tak powiedziałam. Przykładowo.

Nic na to nie odpowiedział. Włączył film. Choć oboje nie byli w stanie skupić się na fabule, to Mateusz odezwał się pierwszy.

– Dlaczego on nie przyjedzie tutaj?

– Gdzie bym go miała przenocować? Przecież mam jeden pokój.

– Masz dwa pokoje. Mógłby spać w salonie. Na tej kanapie. W czym problem?

– Hotel jest bardziej niezobowiązujący.

– Skoro nie jesteś go pewna, to po co jedziesz?

– Jestem pewna, ale pierwszą randkę wolę spędzić w neutralnym miejscu. Zresztą hotel nic nas nie będzie kosztował. Jako pracownik raz na jakiś czas ma dwa pokoje do swojej dyspozycji – wyjaśniła cierpliwie.

– Kim on tam jest?

– Nie wiem.

– Nie wiesz?!

– Nie pytałam dokładnie. Recepcjonistą może. A może marketingowcem.

– To o czym tyle czasu gadacie?

– W wszystkim. O książkach. O filmach. O zainteresowaniach. O świecie. O niczym.

***

Co wieczór włączała laptop i z niesłabnącą ekscytacją wchodziła na po części dyskusyjny, po części randkowy serwis LetsTalk.com, zwany przez polskich użytkowników Rozmawiaczem. Sprawdzała, czy do niej napisał. Nigdy jej nie zawiódł. Jeśli nie był akurat on-line, czekała na nią miła wiadomość. Przy komputerze pojawiał się dopiero około dwudziestej pierwszej, kiedy ją z kolei dopadało zmęczenie. Mimo to odpisywała i ostatecznie kładła się spać grubo po północy. Czas na rozmowach z Karolem mijał tak szybko i tak cudownie. Miała świadomość, że gdyby z jakiegoś powodu się do niej nie odezwał, czułaby się fatalnie. Był inteligentny i zabawny. Zawsze dobrze pamiętał o wszystkim, o czym mu opowiadała. Martwił się i cieszył razem z nią. Z wzajemnością, bo opowiadali sobie o wszystkim. Oboje czuli się zmęczeni rutyną dnia codziennego i marzyli o dalekich podróżach. „Wyjedziesz ze mną do Australii?” – pytał. „A Ty ze mną do Ameryki?” – odpisywała. „Będziemy podróżować autostopem i mieszkać na wolontariatach. Mogę nawet wyprowadzać komuś pieski” – przekonywał. „Wynajmiemy campera i przemierzymy wszystkie stany. Osiądziemy w Teksasie. Lubię chodzić w kapeluszach” – odpowiadała. Codziennie zdawali sobie relację nie tylko z bolączek w pracy, ale także czytanych akurat książek czy obejrzanych filmów. Karol, tak jak ona, uwielbiał rosyjską literaturę i francuskie komedie. Poza tym przekonał ją do sagi Martina, która bardzo ją wciągnęła („Chcę mieć smoki!” – pisała, „Poszukamy Ci w Australii”– obiecywał), a ona jego do Mendozy („Ten facet przypomina mi jednego typa z hotelu” – stwierdził, gdy miał za sobą pierwszą z przygód damskiego fryzjera, „A mnie wojaka Szwejka”, „Uwielbiam tego oszołoma!”, „Czytałeś Tasiemca Księżnej Pani?” „No ba!”).

Tylko jemu (poza Mateuszem) zdradziła, że pisze bajki dla dzieci i ma nadzieję je kiedyś wydać. Nie wiedzieli o sobie tylko jednego: jak wyglądają. Jej zdjęcie profilowe w serwisie zastępowała złośliwa Mała Mi z „Muminków”, a jego – podobizna cynicznego robota Bendera z „Futuramy”. W sumie tylko z sympatii do tej zwariowanej bajki zgodziła się przyjąć zaproszenie do prywatnej dyskusji i nie pożałowała. Choć nie miała nic przeciwko klikaniu z nieznajomymi, prezentowaniu swojego wizerunku była z jakiegoś powodu przeciwna. Powiedziała o tym Karolowi, a on taktownie omijał temat. Choć codziennie rozmawiali nawet po kilka godzin, nie poprosił, aby chociaż siebie opisała. W żartach nazywał ją Piękną, a więc ona jego – Bestią.

***

– Bez sensu – skwitował Mateusz, zapewne mając na myśli także jej odpłynięcie.

– No daj już spokój – dała mu kuksańca.

Wciąż patrzył przed siebie.

***

Nie wyjaśniła się jeszcze sprawa śmierci żony głównego bohatera, a Mateusz stał już ubrany do wyjścia. Pożegnał się ozięble i zanim poprosiła go o rozmowę, był już za drzwiami. Usłyszała szybkie kroki na schodach i trzaśnięcie drzwi na klatce. Podeszła do okna. Widziała, jak nerwowo wsiadł do swojej astry i odjechał z piskiem. Nie musiał przyjeżdżać do niej samochodem. Mieszkał ulicę dalej.

Mateusz był jej mechanikiem. Poznali się, kiedy przyjeżdżała do warsztatu swoim wysłużonym kadettem. Do naprawy było w nim praktycznie wszystko i w końcu zaproponował jej kupno volkswagena polo. Również nie był pierwszej młodości (a nawet stuknęła mu dwudziestka), ale Mateusz znał sprzedającego, znał samochód i miał na podorędziu wiele zapasowych części do tego modelu. Skorzystała z jego rady, sprzedała kadeta za pięć stów, dołożyła parę złotych (dosłownie) i stała się właścicielką polówki w kolorze rdzawoczerwonym (z przewagą rdzy). Poza drobnymi mankamentami, wydawała się nie do zdarcia. W pracy Hanka dysponowała służbowym renault kangoo, przyjemnym vanem, którego jednak nie mogła używać do celów prywatnych. Wizyty w warsztacie stały się rzadkością, ale że mieszkali z Mateuszem na jednym osiedlu, często na siebie wpadali i w końcu zaproponował jej kawę.

Mieszkał z mamą. Jego ojciec zmarł wiele lat temu. Ona mieszkała sama. Matka wychowywała ją samotnie, a kiedy dwa lata temu zmarła na nowotwór trzustki (okres od diagnozy do jej śmierci był zaledwie trzymiesięczny), Hanka została sama jak palec. Z nowo zakupionym przez nie małym mieszkaniem w południowej dzielnicy Gdańska (dokąd przeprowadziły się z podgdańskiej wsi, gdzie z kolei mieszkały na taniej i skromnej stancji) i dużym kredytem we frankach (który jak początkowo wierzyły, miał być korzystniejszy aniżeli hipoteka w walucie rodzimej).

Z Mateuszem zaczęli spotykać się jakiś rok temu. Oboje mieli na głowie za dużo swoich zmartwień, by się całkowicie wyluzować, i ich randki były raczej platoniczne. Dużo rozmawiali o duperelach w sumie, bo Mateusz niespecjalnie interesował się wydarzeniami ze świata. Poza nieśmiałymi pocałunkami na pożegnanie do niczego więcej nie doszło. Mechanik nie był ani wykształcony, ani oczytany, ale za to wesoły i towarzyski. Randkowanie zakończyło „tamto zdarzenie”, jak je określali w rozmowach (kłótniach). Okazało się, że Mateusz miał nieuregulowany status poprzedniego związku. W jego mniemaniu sprawa została zakończona (poprzednia dziewczyna miała go zdradzić z jakimś „bogatym typem”), ale Ola (lub Ala) była innego zdania i na ulicy rzuciła się z paznokciami (tipsami) na Hankę. Przy okazji zakomunikowała jej – i wszystkim wokoło, rzecz bowiem miała miejsce w pobliżu uczęszczanej piekarni – że jest z Mateuszem w ciąży. To wszystko skomplikowało i przestali się widywać. Mateusz, przepraszając ją wylewnie za to żenujące doświadczenie, tłumaczył się, że Ola (lub Ala) zapewne zaciążyła ze swoim nowym bogatym chłopakiem, który najpewniej ją w związku z powyższym zostawił, a jego – Mateusza – chce wrobić w alimenty. Wkrótce okazało się, że żadnej ciąży nie ma. Ale ich związku też już nie. Trudno było odbudować coś, co właściwie na dobre nigdy się nie zaczęło. Mateusz nadal o nią zabiegał, ale ona zaproponowała przyjaźń albo nic. Zgodził się, choć niechętnie, i od tamtej pory spędzali czas wyłącznie na oglądaniu filmów, piciu piwa i wychodzeniu z jego znajomymi (u niej w pracy nieustający wyścig szczurów nie sprzyjał nawiązywaniu kontaktów). Nie widziała dla nich szans na nic więcej. Odnosiła wrażenie, że Mateusz – wręcz przeciwnie. Choć z premedytacją opowiadała mu o swojej internetowej znajomości, nie zniechęcał się i wciąż ją odwiedzał. Kiedy sugerowała mu, że sam mógłby poznać kogoś przez internet, odpowiadał, że nie jest desperatem.

III

Tydzień, który miał zostać zwieńczony wyjazdem do Warszawy, upłynął jej bardzo szybko. Koleżanka poszła na dłuższe zwolnienie lekarskie i do czasu znalezienia zastępstwa Hance przydzielono kilka większych aptek z Kujawsko-Pomorskiego. Miała więcej pracy, ale też większą szansę na premię, która była w tej firmie jak yeti – wszyscy o niej słyszeli, ale nikt z „młodych” jej jeszcze nie widział. Starzy wyjadacze podobno dostawali ją regularnie. Dla niej premia, która miała stanowić dwu-, a zdaniem niektórych nawet wielokrotność podstawy, byłaby zbawieniem. Przez kredyt (obca waluta okazała się kompletnie chybioną decyzją) była w poważnych tarapatach finansowych. Gdyby nie możliwość dorobienia u pani Danusi, a także darmowe ubieranie i odsprzedawanie podarowanych markowych rzeczy przez internet, dosłownie nie miałaby co jeść. Czasami faktycznie tak się zdarzało.

Mateusz odwiedził ją tylko raz. Zabrał pozostawiony pendrive i zostawił GPS.

– Przyda ci się – stwierdził rzeczowo i od razu wyszedł. Znów nie zdążyła go zatrzymać.

***

Przeprana w rękach sukienka dawno leżała złożona na dnie walizki. Na wszelki wypadek, w obawie przed pobrudzeniem, Hanka włożyła ją w woreczek i w reklamówkę. Spakowała dwie pary szpilek, klapki pod prysznic, japonki, adidasy, jeansy, krótkie spodenki, biały top, biały trykot i koszulę w biało-niebieską kratę. Jechać zamierzała w letniej beżowej sukience w stylu safari i sandałach khaki. Idealny strój na wyprawę wygrzebały jakiś czas temu z panią Danusią. Dochodziła dwudziesta druga i powinna kłaść się spać, skoro o trzeciej rano czeka ją pobudka. Postanowiła, że wejdzie na LetsTalk.com, ale tylko na moment. Komputer aktualizował antywirusa i kazał jej czekać. W międzyczasie naszły ją wątpliwości. A jeśli Karol jest starym obleśnym zboczeńcem? Albo jest bardzo brzydki? Może ma jakąś ułomność, skoro szuka miłości przez internet? A może w ogóle nie zjawi się w Warszawie? Lub też się nad nią zlitował i już teraz jej napisał, żeby nie jechała? Że tylko żartował? Albo autentycznie coś mu wypadło i ze spotkania nici?

Laptop wreszcie zdecydował się włączyć.

Karol, jak pokazywała czerwona kropka przy jego nicku, był niedostępny, ale na Hankę czekała wiadomość.

 

Cały dzień robię głupoty. Tak bardzo nie mogę się doczekać, że chyba się zamrożę… Śpij dobrze i jedź ostrożnie. Dobranoc, Piękna. Całuję…

 

Wątpliwości odeszły.

IV

Karol nie pochodził z Warszawy, tylko z olsztyńskiej wsi. W stolicy został po studiach (zarządzaniu na UW), czyli już dosyć dawno, bo stuknęło mu trzydzieści pięć lat. Perspektywa spotkania się akurat w Warszawie bardzo Hance odpowiadała. Dawno nie podróżowała prywatnie.

Przejechała Gdańsk w kilkanaście minut. Siódemką mknęły głównie samochody dostawcze. Żałowała, że jej polówka nie przekracza nawet stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Trasa aż się prosiła, by nią mknąć, a Hanka nastrój miała dobry. Towarzyszyło mu wyczekujące zdenerwowanie i łaskotanie w brzuchu. W myślach układała sobie scenariusze spotkania. Kiedy tylko wpadała w melancholię, dławiła ją panika: czy wszystko zabrała? Czy starczy jej pieniędzy na wypadek niespodziewanych wydatków? Po zatankowaniu i wcześniejszym zakupie bielizny oraz najważniejszych kosmetyków, które musiały się złośliwie skończyć, zostało jej pięćset złotych do kolejnej wypłaty. Za stówę będzie musiała jeszcze zatankować w drodze powrotnej. Stówę dołoży do kolacji, bo nie chce, żeby Karol jej stawiał. Kolejna stówa na jakieś dodatkowe posiłki. Lekko. Boże! Żeby jej starczyło! Po powrocie poleci do pani Danusi zarobić stówkę na bieżące zakupy. Trudno. Znów czekała ją przymusowa dieta. Musiała wrócić do siedemnastej w niedzielę, bo tak się tym razem umówiły na sortowanie ubrań. No i na opowiadanie o randce. O ile będzie o czym.

Na Łomiankach wreszcie się skupiła. W kierunku Warszawy stał już sznur aut. Miała dobry czas – do spotkania były jeszcze dwie godziny.

***

Samochody