Nigdy cię nie zapomnę - Gabriela Gargaś - ebook + audiobook + książka

Nigdy cię nie zapomnę ebook i audiobook

Gabriela Gargaś

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Finał poruszającej sagi rodzinnej autorstwa Czarodziejki kobiecych uczuć!

Teresa i Maksymilian myśleli, że wszystko, co najlepsze, dopiero przed nimi. Wspólną przyszłość burzy jeden moment – gdy w ich życiu niespodziewanie zjawia się mały chłopiec, owoc romansu z przeszłości, kobieta z bólem podejmuje decyzję o zakończeniu małżeństwa. Maks nie ma jednak zamiaru się poddać i robi wszystko, aby odzyskać utracone zaufanie. Tym bardziej że w życiu jego żony jest już inny mężczyzna gotowy nieść wsparcie w każdej trudnej chwili.

Tymczasem kolejne pokolenia Dobrzyńskich urządzają sobie życie w nowej rzeczywistości. Miłosz i Aleks, korzystając ze sprzyjającego przedsiębiorcom czasu lat dziewięćdziesiątych, zakładają razem firmę. Spółka rozwija się szybko, co czyni ją atrakcyjną dla większych biznesmenów. Mężczyźni podejmują decyzję o zachowaniu udziałów. Nie wiedzą jeszcze, że niektórych propozycji w świecie rodzącego się kapitalizmu nie należy odrzucać…

Nigdy cię nie zapomnę” to opowieść o zaufaniu, którego łatwo nadużyć, trudnej drodze do przebaczenia, ale też nadziei, którą warto zawsze pokładać w rodzinie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 381

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 39 min

Lektor: Olga Bończyk

Oceny
4,6 (39 ocen)
27
9
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maluska85

Dobrze spędzony czas

Saga Dobrzyńskich to historia mającą swój początek podczas rzezi na Wołyniu. Poznajemy wtedy młodą Jankę, której udaje się uciec z tego piekła. Po drodze do wolności musiała zostawić malutką siostrę u ukraińskiej rodziny, ale w tej drodze też dostała pod opiekę kolejną maleńką istotkę. I tak wraz z Janką zaczynamy wędrówkę w dalsze lata jej życia. Jesteśmy świadkami jej radości i smutków, towarszymy jej podczas poszukiwań siostry. Janka zakłada rodzinę,  wypuszcza Teresę w świat i zaczynają pojawiać się kolejni członkowie rodziny że swoimi problemami, rozsterkami i sukcesami. Saga Dobrzyńskich to trzy książki wypełnione bólem i cierpieniem, miłością i radością. Są to książki przez które się płynie, które umilają czas i z którymi nie chce się rozstawać. A to, że pierwszą część poznałam jako ostatnią , nie stanowiło problemu. Lubię takie serię w których towarzyszymy bohaterom od narodzin po ostatnie dni.
00
tomaszp84

Dobrze spędzony czas

Polecam cała serie Bardzo fajna historia rodzin która pokazuje ze miłość do drugiej osoby zawsze zwycięża Miłość jest wstanie wybaczyć nawet duży ból zadany sercu
00
EwelinaSiwy

Nie oderwiesz się od lektury

ciekaw,życiowa,polecam
00
Maadlenm

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Gabriela Gargaś, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska

Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak, Aleksandra Wolska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Agata Tondera, Joanna Jeziorna-Kramarz

Projekt typograficzny i łamanie: Grzegorz Kalisiak

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografie na okładce: © Foodfotus | Adobe Stock

© Tawan Ramtang, From my point of view | Shutterstock

Fotografia autorki: Bartosz Wileński

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66839-90-8

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdybyś mnie kiedyś przestał kochać, nie mów mi tego.

Bóg też tego nie czyni.

Gałczyński

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

MAKSYMILIAN WCIĄŻ NIE MÓGŁ UWIERZYĆ W TO, co usłyszał. Minęły trzy tygodnie, odkąd tamta kobieta pojawiła się z dzieckiem w mieszkaniu Janki. W tamtym momencie zaczął się koszmar jego rodziny.

Teraz siedział na fotelu naprzeciwko kuzynki i obejmował dłońmi twarz.

— Ta kobieta jest szalona — powiedział do Janki, która chciała dodać mu otuchy i położyła rękę na jego plecach. — To nie może być prawda!

— Ale w co nie wierzysz? — Janka spojrzała mu prosto w oczy. — W to, że ten chłopiec jest twoim dzieckiem? W to, że Małgorzata ci o nim nie powiedziała? Czy w to, że ona nie żyje? — Mówiła spokojnym tonem.

Ona zawsze była taka zrównoważona, pomyślał o kuzynce Maks.

— W nic nie wierzę. — Pokręcił głową. Założył nogę na nogę. Był niespokojny, a zimny pot spływał mu ciurkiem po plecach.

— Ten chłopiec, Maks… — Janka westchnęła. — To skóra zdarta z ciebie. Nie wyprzesz się go. Małgorzata zmarła na raka, a nie powiedziała ci o dziecku, bo źle ją potraktowałeś. Może nie chciała burzyć ci odzyskanego spokoju.

— Kochałem ją…

— Ale postanowiłeś wrócić do Teresy. Wykorzystałeś ją. — Janka sięgnęła po filiżankę z herbatą. Mimo że Teresa namawiała ją, by zaczęła pić w modnych ostatnio kubkach, ona uważała, że herbata najlepiej smakuje w szklance z cieniutkiego szkła albo w filiżance.

— Potrafisz wbić szpileczkę.

— Stwierdzam tylko fakt.

Mężczyzna zwiesił głowę.

— Teresa wyrzuciła mnie z domu.

— Jest na ciebie zła. Tyle przeszła. — Janka odłożyła filiżankę. — To zbyt wiele. Nawet najsilniejszy człowiek ma swoją granicę wytrzymałości. Straciła dziecko, a tak bardzo cieszyła się, że po raz drugi zostanie mamą. Pojawił się ten chłopiec…

— Ale przecież nie wiedziałem. — Rozłożył ramiona.

Czuł się tak, jakby jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Nie chciał stracić żony. Przez ostatnie miesiące zdał sobie sprawę, jak ważna jest rodzina. Jak bardzo ją ceni. Małgosia była… Błyskiem w jego życiu. Romansem z przygodą. Burzą. Zawieruchą. Może rzeczywiście ją kochał, tak jak twierdził przed chwilą? Możliwe, że przez krótki okres życia tak. Ale romanse są na chwilę, a nie na całe życie. To z Teresą chciał zostać do końca swoich dni. Nie wyobrażał już sobie, że mogłoby być inaczej. Jedyne, czego chciał, to spokój. Po tym wszystkim, co przeżył, pragnął w końcu wieść normalne życie.

Teresa jednak wyrzuciła go z domu; miała do tego prawo. On tak bardzo chciał ją wspierać w tym trudnym momencie. Niedługo po tamtym obiedzie straciła przecież dziecko, ich dziecko. Zaproponował, że będzie się nią opiekował, dopóki żona nie stanie na nogi, że przejmie większość obowiązków domowych i opiekę nad Krzysiem, jednak Teresę tragedia jeszcze bardziej utwierdziła w przekonaniu, że nie chce go widzieć. Była nieugięta i kazała mu się wynosić. Liczył, że kiedy emocje opadną, będzie mógł wrócić na łono rodziny. Że mają jeszcze szansę wszystko odbudować.

 

 

Minęło kolejnych pięć tygodni. Tego dnia Maks zapukał do drzwi mieszkania, które jeszcze do niedawna dzielił z żoną i synem. Nie spodziewał się, że będzie kiedyś do niego pukał. Teresa kazała mu oddać klucze, a on w poczuciu winy to zrobił.

Otworzyła po kilku chwilach. Oniemiał. Podczas gdy on wyglądał jak sto tysięcy nieszczęść, ona po raz pierwszy od bardzo dawna… promieniała. Miała lekki makijaż, a jej włosy do ramion były lśniące i układały się w łagodne fale. Zeszczuplała, co jej służyło. Widział jednak, że niby się uśmiechała, ale w jej oczach wciąż tlił się smutek.

— Cześć. — Była zdziwiona tym najściem.

— Cześć. Przyszedłem ustalić pewne kwestie… — Mężczyzna niecierpliwie przestępował z nogi na nogę.

— Mogłeś zadzwonić.

— Wolałem porozmawiać osobiście.

— Maks, powinieneś był zadzwonić, by umówić się na rozmowę — powiedziała ostro. — Przecież mogło mnie nie być.

Zaskoczył go ton jej głosu.

— Mogłem, ale… — Zaczął tracić grunt pod nogami. — Nie sądziłem, że będę musiał umawiać się z tobą na rozmowy.

Wzruszyła ramionami.

— Spieszę się.

Nie wiedział, czy jest to wymówka, czy naprawdę się spieszyła. A może najzwyczajniej w świecie chciała się go pozbyć i jej przeszkadzał.

— Wychodzisz?

— Nie powinno cię to obchodzić.

— Wiem, że jesteś na mnie zła… — Zawiesił głos. W końcu też byłby zły, gdyby się dowiedział, że jego żona ma dziecko z innym mężczyzną. W dodatku w takich okolicznościach. Tak długo sami starali się o rodzeństwo dla Krzysia, a kilka dni po tym, jak wreszcie mogli ogłosić radosną wieść o rychłym powiększeniu się rodziny… Nie, nie chciał o tym myśleć.

— Maks, „zła” to mało powiedziane. Nie chcę przeklinać, bo Krzyś jest w pokoju.

Westchnął w duchu. Na co liczył? Że porozmawiają jak ludzie? Że zacznie od miłej pogawędki, może komplementu, kilku słów o tym, co słychać? Nadal nie miał na to szans, należało więc przejść do konkretów.

— Chciałbym ustalić grafik spotkań z synem. — Starał się brzmieć miło, ale stanowczo.

— Tak, to dobre rozwiązanie, po rozwodzie…

Spojrzeli sobie w oczy. Maks poczuł, że jego serce ominęło jedno uderzenie.

— Chcesz rozwodu? — zapytał powoli, zaszokowany.

Wiedział, że jest zła. Ale była też rozsądna. Małgorzata była przeszłością, dawno już nieaktualną. Liczył, że Teresa po pewnym czasie przejrzy na oczy i przestanie go karać za dawne przewinienia. Był ojcem także jej dziecka. Krzyś miał prawo wychowywać się w pełnej rodzinie, nawet jeśli miałaby ona pozostać tylko trzyosobowa. Maksymilian nie spodziewał się, że żona tak szybko zdecyduje się wszystko definitywnie zakończyć. Że to tamtego małego chłopca, do tej pory zupełnie obcego, będzie obarczać winą za wszystko, co ich spotkało. Wmawiał sobie, że przemawia przez nią ból, ale miał nadzieję, że kobieta zrozumie, że on też cierpi.

— Czy chcę rozwodu? To chyba oczywiste — wycedziła Teresa. Zamierzała jeszcze coś dodać, ale sąsiednie drzwi otworzyły się i wyszła z nich sąsiadka. Oboje się z nią przywitali.

Maks spojrzał na żonę z czułością. Nic dla niego nie było oczywiste, a już na pewno nie rozwód z nią.

Nie chciał się z nią rozwodzić. Była kobietą jego życia, czy tego chciała, czy nie.

— Co powiedziałaś Krzysiowi?

Teresa odgarnęła do tyłu włosy, wyraźnie zniecierpliwiona.

— To nie miejsce i czas na takie rozmowy. Spotkajmy się kiedy indziej — powiedziała spokojnym głosem.

Miał ochotę wziąć ją w ramiona i nią potrząsnąć. A potem pocałować. Nie chciał jej opuszczać. Kiedyś jej nie docenił, ale przecież potem wszystko zrozumiał. Starał się naprawić wyrządzoną żonie krzywdę. Być najlepszym mężem i kochającym ojcem. I kiedy już myślał, że nic nie przeszkodzi ich związkowi, ich rodzinie, w progu kuzynki pojawiła się tamta kobieta z dzieckiem. Dzieckiem jego i jego kochanki, która zmarła.

Teresa przewróciła oczami, dając mu do zrozumienia, że chce skończyć tę rozmowę. Serce mu się ścisnęło. Najchętniej stałby w progu jeszcze chwilę albo kilka chwil. Głowę wypełniło mu tysiąc myśli, które pragnął wypowiedzieć na głos, ale zabrakło mu odwagi. Chciał jej wyznać, że bardzo ją kocha i że zrobi wszystko, by to naprawić. Skinął jednak głową. Bał się jej reakcji.

— Zadzwonię jutro i umówię się z synem.

— Tak będzie najlepiej — odpowiedziała Teresa, po czym zamknęła drzwi.

Jej serce biło mocno. Chciało jej się płakać. Kochała Maksa, ale wiedziała, że to będzie najlepsze wyjście z sytuacji. Za dużo razy już mu wybaczała. Kiedy była w ciąży, on miał kochankę. Potem siedział w areszcie, a potem… Ona już tego nie wytrzymała i uciekła z domu. Wróciła. Pojednali się i… następne wyładowanie. Maks dowiedział się, że ma drugie dziecko.

Poczuła się dotknięta do żywego, tym bardziej że później jej świat znowu runął.

 

 

Rozdział 2

 

 

BYŁA SOBOTA, kiedy Maks poszedł do klubu nocnego. Pijane dziewczyny tańczyły na parkiecie, ich kuse bluzki opinały ich piersi. Chciały pokazać jak najwięcej. Byle jakiś facet zwrócił na nie uwagę. Maks usiadł przy barze, zamówił sobie butelkę wódki i pił ją sam. Pomyślał, że przez swoją głupotę zmarnował sobie życie. I nie chodziło mu o drugie dziecko, tylko o ten romans. Naprawdę miał nadzieję, że dawno udało się zamknąć te drzwi.

Przysiadła się do niego dziewczyna o rudych włosach i zielonych oczach. Miała na sobie króciutką, obcisłą zieloną sukienkę, która odkrywała więcej, niż przykrywała. Bardzo młoda. Za młoda. Zresztą nie obchodziły go żadne dziewczyny. Ta jedna jedyna kobieta, na której mu zależało, chciała na zawsze wymazać go ze swojego życia.

— Kim jesteś? — zapytała nieznajoma, przekrzykując muzykę.

— Nikim.

— Słucham? — Nachyliła się, a zapach jej mdłych perfum dostał się do jego nozdrzy.

— Nikim. — Odsunął się od niej.

— Mogę sprawić ci przyjemność — powiedziała, oblizując górną wargę.

Maks podniósł się, oparł dłonie na stoliku i nachylając się w jej stronę, zapytał:

— Czy twoja mama wie, co wyprawiasz ze starymi facetami, którzy mogliby być w wieku twojego ojca?

Ruda prychnęła.

— Nie wie i nie obchodzi jej to. Zostawiła mnie.

— Dziewczyno, szanuj się, a lepiej na tym wyjdziesz. To, że miałaś spaprane dzieciństwo, nie znaczy, że musisz zarywać do starych dziadów — powiedział do jej ucha.

Nieznajoma skrzywiła się i wywróciła oczami. A on wyszedł z klubu. Zimne powietrze owiało jego twarz, po której spływały łzy. Po co w ogóle poszedł do tego klubu? Może po prostu czuł się samotny, chciał pobyć trochę wśród innych ludzi. Wzdrygnął się na samą myśl, co powiedziałaby jego żona, widząc, jak przystawia się do niego ta dziewczyna. Wyobraził ją sobie, jak kiwa głową ze smutnym uśmiechem rezygnacji. Nic już nie byłoby w stanie jej przekonać, że Maks chce być wierny tylko jej.

To był głupi pomysł.

 

 

Wrócił do wynajętego mieszkania i w ubraniach położył się do łóżka. Najchętniej zasnąłby i obudził się, kiedy ten koszmar by się skończył. Trzeci tydzień był na zwolnieniu lekarskim i nie wyobrażał sobie powrotu do pracy. Ale na razie o tym nie myślał. Leżał na wznak i nie mógł zasnąć. Był wściekły na Małgorzatę, że odwaliła mu taki numer. Wiedziała już wtedy, kiedy spotkał ją przypadkiem na ulicy, a nie pisnęła ani słowa. Dopiero po śmierci jej kuzynka przeczytała list, w którym Małgosia wskazała go jako ojca.

Uważał, że zrobiła to z premedytacją. Rozwaliła mu życie. Może postąpiła tak, bo sama została przez niego oszukana? W jego głowie panowała nieustanna gonitwa myśli. Niekiedy powtarzał sobie, że nie chce mieć nic wspólnego z tym dzieckiem, potem biczował się za takie pomysły.

— Przez to dziecko straciłem rodzinę — powiedział do Janki, która pojawiała się u niego w wynajętym mieszkaniu pół godziny wcześniej.

— Nie przez dziecko, durniu! — skarciła go kuzynka. — To dziecko nie jest niczemu winne. Musisz stanąć na nogi. Cuchniesz alkoholem i śmierdzisz jak bezdomny. Umyj się, zrób z sobą porządek.

— Nie mam siły na nic. Ani by się myć, ani by jeść. Najchętniej zostałbym w łóżku do końca swoich dni.

— Masz dwóch synów, czy ci się podoba, czy nie. Musisz o nich zadbać — rzuciła Janka, która zabrała się do sprzątania pokoju. Na stole piętrzył się stos brudnych naczyń, które zebrała i przeniosła do kuchni. Cuchnące odpadki wyrzuciła do kosza. Wróciła do pokoju, zmywaniem, jak uznała, zajmie się później. Na podłodze, krzesłach i sofie leżały skłębione ubrania. Pokręciła głową i zaczęła je sortować. — A tak w ogóle, co robisz w mieszkaniu o tej porze? Nie powinieneś być w pracy?

— Mam wolne.

— Trzeci tydzień?

Skinął głową. Janka przeszła do kuchni. Z kraciastej torby, którą ze sobą przyniosła, wyciągnęła słoiki z zupą, pulpetami i bigosem.

— Nie jestem głodny — burknął Maks.

— Posłuchaj mnie — warknęła na niego — musisz jeść, musisz funkcjonować i zająć się dziećmi. Możesz mieć żal do świata i pretensje do siebie, ale jako ojciec masz też obowiązki. Chcesz, żeby obaj się ciebie wstydzili?

Od kilku tygodni Maks czuł się, jakby pochłaniała go otchłań, a otaczał mrok. Nie był w stanie wykrzesać sił, by żyć. A Janka robiła mu tutaj wykłady.

Kobieta otworzyła lodówkę i stanęła oko w oko ze spleśniałym serem, zgniłym ogórkiem i jakąś papką rozkładającą się w pojemniku. Wzdrygnęła się.

— Jezuuuu! — jęknęła. — Przynajmniej mógłbyś to wyrzucić. — Wskazała ręką na pojemnik. Wyjęła z półki zepsutą rzecz i wyrzuciła ją do kosza.

— Daj mi spokój. Nie prosiłem cię o to, żebyś mnie niańczyła — odciął się Maks.

— A ja nie proszę cię o to, byś mi dziękował, ale o to, żebyś trochę o siebie zadbał.

Zgniły ogórek przeciekał jej przez palce. Wyrzuciła go do kosza i opłukała rękę pod bieżącą wodą.

— Posłuchaj. Krzyś za tobą tęskni, drugi syn nie ma matki i zapewne też mu ciężko, więc przestań się użalać nad sobą i coś zrób. Pokaż choć raz, że jesteś facetem.

Maks nie czuł się na siłach, by cokolwiek pokazywać ani cokolwiek udowadniać, jednak wiedział, że Janka ma rację. Życie nie ułoży się samo za zamkniętymi drzwiami mieszkania, nie można wziąć od niego urlopu i wrócić dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie w porządku.

Kobieta zaparzyła herbatę i odgrzała zupę. Maksymilian w tym czasie wziął kąpiel. Wszedł do kuchni w szlafroku, ze świeżo ogoloną twarzą. Wyglądał znacznie lepiej. Usiadł przy stole.

— Co zamierzasz?

Janka martwiła się o niego i Teresę. Najbardziej życzyłaby sobie tego, żeby ich rodzina przetrwała. Tylu bliskich straciła przecież podczas wojny, tyle przeszła, zanim odnalazła swoją rodzoną siostrę — wystarczy już. A jeśli żona Maksa pozostanie nieugięta, to ona chciałaby, żeby dziecko najmniej na tym ucierpiało.

— Teresa chce się ze mną rozwieść.

Kobieta się zamyśliła.

— Musisz o nią walczyć.

— Cokolwiek robię, napotykam z jej strony na ścianę lodu. Nie mam już sił o nią walczyć… Nie mam sił.

— To musisz je znaleźć — oświadczyła z prostotą Janka. — Czy widziałeś się już ze swoim drugim synem?

— Nie.

Kuzynka znów przez chwilę milczała, szukając odpowiednich słów.

— Chyba wypadałoby odezwać się do tej kobiety. I umówić się na spotkanie — powiedziała wreszcie ostrożnie.

— Wypadałoby… — Westchnął i zanurzył łyżkę w zupie.

— Choćby z czystej przyzwoitości, Maks. Jesteś porządnym człowiekiem, który spłodził dwóch synów. Niezależnie od okoliczności i niezależnie od tego, kim była dla ciebie matka drugiego z nich, obaj chłopcy potrzebują ojca — zaznaczyła raz jeszcze Janka.

Może rzeczywiście nadszedł na to czas, pomyślał Maks.

 

 

Następnego dnia Maks zapukał do drzwi Kamili Milak, kuzynki Małgorzaty. Dawno się tak nie denerwował jak przed tym spotkaniem. Kobieta, o dziwo, nie okazywała mu niechęci, choć mężczyzna nie uprzedził jej wcześniej — dopiero stanąwszy przed budynkiem, uświadomił sobie, że należało to zrobić.

Zaproponowała kawę. Usiadł naprzeciwko niej w przytulnym, niewielkim pokoiku, w którym oprócz kanapy stały stół i dębowa szafa, a także całe mnóstwo doniczek z paprotkami.

— Nie wiedziałem o dziecku — zaczął, usprawiedliwiając się. Czuł się niezręcznie.

— Wiem. Też nie miałam o nim pojęcia. Przez lata nie miałam kontaktu z Małgosią. Zgłosiła się do mnie, kiedy była już chora. Bardzo chora.

Maks pomyślał, że widocznie Kamila była jej ostatnią deską ratunku, w przeciwnym razie by do niej nie przyszła.

— Nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić… To mój syn i… Trudno mi to zaakceptować, ale może… — Wyginał palce. — Chciałbym go lepiej poznać. — Mówił szczerze. Długo rozmyślał po ostatnich odwiedzinach Janki. — Tylko nie wiem, czy będę w stanie się nim zająć. Moja żona… Mam teraz problemy rodzinne. — Z trudnością składał zdania. Cała ta sytuacja była niezwykle stresująca. Nie chciał się spowiadać tej obcej kobiecie ze swojego życia.

— Więc… — Kamila wstała z fotela i dolała Maksowi kawy do kubka. — …co proponujesz? — Spojrzała na niego przeciągle. Mężczyzna poczuł się nieswojo. Czy ona chciała, aby podjął decyzję w tej chwili? Aby powiedział jej, że chce zabrać do siebie chłopca i zdjąć z niej ciężar odpowiedzialności?

— Jest mi z tym trudno… — zaczął znów, byle powiedzieć cokolwiek.

— Mężczyźni. — Uśmiechnęła się, ale nie złośliwie.

Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo Kamila jest podobna do Małgosi. Młodsza. Może miała bardziej okrągłą twarz i krótsze włosy, ale było coś w jej ruchach, spojrzeniu i uśmiechu, co przypomniało mu o dawnej kochance. Nie chciał, by ktokolwiek i cokolwiek przypominało mu o dawnym romansie. Ale przeszłość i karma są podłymi sukami, pomyślał raz jeszcze. Wracają.

— Wam wszystko tak trudno przychodzi… — ciąg­nęła kobieta. — Tylko zapominacie się z taką łatwością. A potem, kiedy przychodzi co do czego, to pojawiają się trudności. Myślisz, że ja byłam gotowa na opiekowanie się Dawidkiem? Nie. — Pokręciła głową i nabrała tchu. — Nigdy nie planowałam mieć dziecka. Mój chłopak opuścił mnie, bo on też nie planował. Taką decyzję podjęliśmy wspólnie lata temu. A tu… niespodzianka! Ciąży nie było, odpowiedzialność jest.

Maks poczuł się głupio.

— Moje rozwiązanie jest takie. — Zapaliła papierosa. — Mały przeszedł ostatnio zbyt wiele. Dlatego nie chcę, by przeżywał kolejne traumy. Myślę, że powinieneś go poznawać stopniowo, a on będzie się do ciebie przyzwyczajał. Na razie zostanie ze mną, a potem będziemy musieli znaleźć jakieś rozwiązanie. Oczywiście jeśli się zgodzisz…

— Tak, tak…

W pewien sposób mu ulżyło, choć wciąż czuł, jak jakiś kamień zalega w jego podbrzuszu. Bał się przyszłości. Bał się, że nie sprosta temu wszystkiemu. Że nie będzie potrafił pokochać kilkulatka, który pojawił się niechciany i nieoczekiwany.

 

 

Teresa weszła do mieszkania Janki. Miała klucze i zawsze czuła, że to mieszkanie jest jej prawdziwym rodzinnym domem. Janka drzemała na kanapie, przykryta wełnianym kocem. Radio mruczało cichutko, a mieszkanie wypełnione było leniwymi dźwiękami muzyki. Teresa przystanęła. Mama słuchała stacji, gdzie puszczano muzykę klasyczną. To musiał być Chopin. W muzyce Chopina były jakaś tęsknota i melancholia, pomyślała Teresa.

Skrzypnęła podłoga, a Janka otworzyła oczy.

— Dzień dobry, kochanie — zwróciła się do Teresy.

— Cześć… — Przybrana córka gestem ręki pokazała jej, by nie wstawała.

— Jestem jakaś taka słaba.

— Powinnaś zbadać krew.

Teresa usiadła na skraju łóżka i z troską położyła jej dłoń na policzku.

— To starość, a nie choroba. — Janka uśmiechnęła się blado, przeczesując dłonią swoje długie, sięgające pasa siwe włosy. Nie zamierzała ich obcinać. I dobrze. Dodawały jej osobliwego uroku. — Ugotowałam trochę bigosu. Zjesz?

— Nie przyszłam, by cię objadać. — Teresa uśmiechnęła się ciepło.

— Coś się stało?

Janka był zatroskana. Zawsze czuła się odpowiedzialna za swoich najbliższych.

— A musiało coś się stać, żebym cię odwiedziła?

Starsza z kobiet posłała młodszej bystre spojrzenie.

— Jest środek tygodnia — zauważyła.

— Mam wolne, Krzyś w przedszkolu.

Milczały przez chwilę.

— Radzisz sobie jakoś?

— Chodzi ci o to, czy dobrze mi być samotną matką? W dodatku po… po tym wszystkim?

— Niepotrzebnie rzuciłaś Maksa. On cię kocha.

Teresa gwałtowanie wciągnęła powietrze. Janka nigdy nie lubiła owijać w bawełnę i bawić się w krążenie wokół tematu. Zawsze uznawała, że jeśli coś trzeba powiedzieć, to najlepiej zrobić to wprost, bez certolenia się. Przez ­chwilę w oczach młodszej z kobiet mignęły łzy.

— Każdy ma jakąś granicę wytrzymałości. Jakąś taką niewidzialną linię, której się nie przekracza. Wybaczyłam Maksowi. Najpierw mnie zdradzał ze swoją polityczną działalnością. Potem zdradzał mnie z Małgorzatą… I ja mu to wybaczyłam. I wtedy pojawiło się dziecko. Jego dziecko. A nasze… jak dla mnie to za dużo.

— Też go zdradziłaś… — Janka chciała być sprawiedliwa. Przyszywana córka nie była przecież kryształowa. Na jakiś czas zostawiła nie tylko męża, ale i syna.

— Tak, zdradziłam go, ale tylko dlatego, że byłam przez niego odrzucona, że mnie nie dotykał, nie kochał. Każdy potrzebuje bliskości. Nie tylko meldunku w jednym miejscu i wspólnych obiadów w niedzielę.

— Rozumiem cię. Naprawdę cię rozumiem. Może potrzebujesz trochę czasu, by ochłonąć.

— Może. — Teresa wzruszyła ramionami.

Położyła się obok Janki, tylko po to, aby poczuć jej bliskość. Rozejrzała się po pokoju, w którym spędziła dzieciństwo. Przydałoby się odmalować ściany, odnotowała w myślach. Przyszywana mama upierała się przy tapetach, ale Teresa najchętniej by je pozrywała i pomalowała pokoje na biało, by dodać im świeżości. Na ścianach wisiało też mnóstwo zdjęć. Starych, do których każda z kobiet miała duży sentyment.

Choć Janka po śmierci męża związała się z Frankiem, w pokoju wciąż najwięcej było fotografii Tadeusza.

— Kochałaś go? — Teresa przykryła się kocem.

— Tadka?

— Tak, tatę. — Mimo że Tadeusz nie był jej biologicznym ojcem, kobieta zawsze traktowała go jak swojego tatę.

— Oczywiście, że tak. Chociaż, tak jak wcześniej ci wspominałam, mieliśmy swoje problemy, jak każdy. Przez jakiś czas byłam zakochana w innym mężczyźnie, a on zauroczył się inną kobietą. A jednak wybraliśmy małżeństwo. Wiesz, Teresa, ludziom się wydaje, że to wszystko tak pięknie i cukierkowo wygląda, ale tak naprawdę związki mają posmak goryczki. Tyle tam czasem niezgodności, kłótni, darcia kotów. I trzeba się jakoś z tym wszystkim ułożyć.

— Ale każdy ma swoją wytrzymałość — powtórzyła uparcie Teresa.

— Podgrzeję ci bigosu. — Janka podniosła się z łóżka. — Bigos jest dobry na wszystko.

— Bigos powoduje wzdęcia.

Wybuchnęły śmiechem. Teresa właśnie tego potrzebowała. Śmiechu. Od tylu dni tylko płakała, kryjąc się z tym przed synem wypytującym o to, kiedy wróci tata. W domu nakładała maskę. Tu potrafiła odetchnąć pełną piersią i śmiać się tak prawdziwie, jak dziecko.

 

 

Dni mijały, a Maksymilian robił się coraz bardziej przygnębiony. Nie zdawał sobie sprawy, że można tak tęsknić. Prosił Teresę, by wstrzymała się z pozwem rozwodowym. „Po co?” — zapytała. „Bo może jeszcze wszystko się ułoży” — powiedział. Miał nadzieję, że ich życie jeszcze da się posklejać. Chciał, by wszystko udało się załatać. Nie mógł się też doczekać wizyt Krzysia.

Wreszcie nadeszła sobota. Uzgodnił z Tereską, że będzie zabierał chłopca do siebie co drugi tydzień na sobotę i niedzielę. Rano niecierpliwie zadzwonił do drzwi ich starego mieszkania.

— Krzyś już gotowy, poszedł tylko się napić. — Teresa wręczyła mu torbę z rzeczami i zabawkami. Mężczyzna poczuł ogromne ukłucie w sercu. Wszystko wyglądało nie tak, jak powinno wyglądać, przecież byli rodziną. — Maks…

— Tak? — Popatrzył na nią z nadzieją.

— Musisz powiedzieć Krzysiowi, że ma brata.

Maksymilian pobladł.

— Ja?

— To twój syn. Ty mu powiedz. — Teresa patrzyła mu prosto w oczy. Widać było, że chowa do niego urazę.

— Masz rację. Wyjaśnię mu wszystko. Czy może… — zaczął, ale nie dokończył. Za plecami Teresy stanął jakiś mężczyzna. Przystojny, wysoki, może ciut młodszy od jego żony.

I wtedy dotarło do Maksa, że ją stracił.

— Tak? — Teresa przechyliła głowę. Mąż patrzył na nią jak oniemiały.

— Jestem Ksawery. — Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę Maksa. Ten niechętnie podał mu swoją.

— Maks.

W tej samej chwili Krzyś wyskoczył na klatkę i rzucił się na ojca.

— Tatooo! — zawołał radośnie. Maks przykucnął i wziął go na ręce.

— Cześć, wojowniku! — Uściskał syna.

— Co będziemy robić? — zapytał podekscytowany chłopiec.

— Co tylko chcesz. Przede wszystkim będziemy się dobrze bawić.

— No, tylko go nie rozpieszczaj. — Teresa pogroziła mu palcem, teraz już się uśmiechając. Ksawery dotknął jej ramienia. W tym geście było tyle czułości, że Maksa zmroziło.

Tamten facet, pomyślał, wyraźnie leci na moją żonę. Zacisnął mocno szczękę.

— Postaram się. — Usiłował brzmieć łagodnie, ale najchętniej nigdzie by się nie ruszał.

 

 

Kilka chwil potem Maks z synem siedzieli w kawiarni i jedli lody. Mężczyzna myślał o tamtym facecie, który bezceremonialnie dotykał Teresy. Był zły, ale starał się po sobie tego nie pokazać.

Chłopiec był bardzo podekscytowany faktem, że może jeść lody przed obiadem. Zwykle w domu mu na to nie pozwalali. Maks natomiast najchętniej zacząłby go wypytywać o tajemniczego Ksawerego. Nie wiedział jednak, jak zacząć temat tego mężczyzny, który najwyraźniej spotykał się z jego żoną. Co innego robiłby tam w sobotni poranek? — zastanawiał się gorączkowo Maks. Czy to oznaczało, że spędził tam noc?

— Krzyś?

— Hmm? — Malec podniósł głowę, uśmiechając się do taty. Buzię miał umorusaną czekoladowymi lodami.

— Kim jest ten pan, który był w mamy mieszkaniu?

— To Ksawery — odpowiedział rezolutnie syn.

— To wiem. — Maks uśmiechnął się do chłopca. Wewnątrz był wściekły na siebie, że zadaje takie pytania dziecku. Brzydził się sobą, ale nie dawało mu to spokoju. — Mieszka z wami?

— Nie, no co ty.

— A czy mama i Ksawery…

— Są w sobie zakochani? — Chłopiec naburmuszył się. Maksowi z miejsca zrobiło się zimno.

— Są?

— Uczą się razem.

— Uczą? — powtórzył głosem zupełnie wypranym z emocji.

— Mama wróciła do szkoły. Powiedziała, że chce się dalej rozwijać. I Ksawery ją uczy. Ale… — Malec wytarł serwetką buzię. — Mama mu się podoba.

Cholera! Cholera! Cholera! — zaklął w duchu Maks.

— No tak.

— Tato… — Krzyś wpatrywał się w niego z powagą. — Czy ty jeszcze kochasz mamę?

— Tak, oczywiście! Skąd to pytanie?

— Bo… — W jego oczach pojawiły się łzy. — Lubię Ksawerego, ale chciałbym, żebyś to ty był moim tatą.

— Jestem twoim tatą i nigdy nie przestanę nim być. — Maks delikatnie dotknął policzka syna. Nie chciał, by ten cierpiał, choć wiedział, że to nieuniknione.

— To dlaczego wyprowadziłeś się z domu? — dociekał Krzyś.

— Bo dorośli czasami mają problemy.

— Przestają się kochać?

— Czasami się kochają, ale się nie dogadują. Kocham twoją mamę i bardzo kocham ciebie. I nigdy nie przestanę. Rozumiesz?

— Tak. Pewnie, że tak…

Na chwilę zamilkli. Maks czuł się fatalnie, mimo to sztucznie się uśmiechał.

— Jeśli będziemy na nowo rodziną, to… Nie będziesz musiał kupować mi lodów — oświadczył nagle chłopiec. — Nie chcę ich. Tylko wprowadź się do domu.

Maks czuł takie pieczenie w mostku, że myślał, iż zaraz dostanie zawału. W rozstaniach za dużo jest cierpienia, zwłaszcza dla dzieci, pomyślał.

— Kochanie, obiecuję ci, że postaram się zrobić wszystko, żeby odzyskać mamę, ale nie wiem, jak będzie. Ona też musi tego chcieć.

Chłopiec odłożył na bok łyżeczkę. Patrzył na ojca szeroko otwartymi oczami.

— Pomogę ci — oświadczył.

Maks przytulił go do piersi. Jak to dobrze, że go ma.

 

 

Sobotę spędzili na zabawach, spacerach i wygłupach. W niedzielę obaj wstali po dziewiątej. Maks zrobił na śniadanie jajecznicę, którą Krzyś zjadł z wielkim smakiem. Ojciec odkładał męską rozmowę od wczoraj, ale nie mógł dłużej tego robić. Teresa na pewno będzie pytać. Nie chciał wyjść przed nią na tchórza, nie teraz, gdy tyle od niej zależało.

— Krzyś, posłuchaj… — zaczął niepewnie mężczyzna.

— Tak? — Chłopiec jeździł po stole samochodzikiem.

— Masz brata. — Maks w końcu wyrzucił to z siebie.

— Jak to? Mama nie miała dużego brzuszka. — Chłopiec nie dowierzał. Zatrzymał swój wóz strażacki. Rodzice nie zdążyli mu powiedzieć, że będzie miał braciszka albo siostrzyczkę, dlatego nic nie wiedział o poronieniu. W jedenastym tygodniu ciąża nie była jeszcze widoczna. Teraz oboje myśleli, że podjęli słuszną decyzję.

— To jest twój przyrodni brat — powiedział Maks. Synek skrzywił się skonsternowany. Nie wiedział, kim jest przyrodni brat.

— Co to znaczy?

— Mamusia go nie urodziła, tylko inna kobieta, ale ja jestem jego tatą — wyjaśniał cierpliwie Maks.

Krzyś się naburmuszył.

— Nie chcę tego brata, skoro mama go nie urodziła.

— Posłuchaj… — Mężczyzna złapał chłopca za rękę.

— Nie chcę!

Krzysiek zatkał sobie uszy palcami i zacisnął powieki, jakby w ten sposób mógł odczarować rzeczywistość. Za nic nie chciał dalej słuchać.

Kurwa mać, mam tego wszystkiego dosyć! — pomyślał Maks. Tego właśnie się bał.

— Nie chcę brata! Nie chcę też ciebie! — krzyczał chłopiec. — To, co zrobiłeś mamusi, jest straszne! — Krzyś zaczął płakać. Zawsze był grzecznym dzieckiem i Maks nigdy nie widział go w takim stanie. Teraz wpatrywał się w niego zszokowany. Oczywiście, że jego też to dotknęło.

— Nie skrzywdziłem mamusi — zaczął się tłumaczyć.

Chłopiec przekrzywił głowę w lewo, tak jak to robiła Teresa.

— Widziałem, jak mama płakała i mówiła babci Jance, że to wszystko przez ciebie. Że to przez ciebie. Nie chcę, by mama płakała, i nie chcę mieć brata. Chcę do domu.

— Musisz ze mną zostać do wieczora, tak się umawiałem z mamą — próbował łagodzić Maks. Czuł, że ogarnia go panika. Sytuacja zupełnie wymknęła mu się z rąk.

— Nie chcę zostawać z tobą do wieczora, chcę do mamy, teraz! — Malec poczerwieniał na twarzy i zaczął krzyczeć.

 

 

Maks skapitulował. Godzinę później zawiózł go do matki.

— Przepraszam, Teresa, ale Krzyś nie chciał dłużej być ze mną. — Wręczył jej torbę.

Posłała mu szybkie spojrzenie.

— Powiedziałeś mu?

Skinął głową bez słowa. Ich synek wtulił się w Teresę.

— Już wiem, dlaczego nie chcesz być z tatą — łkał. — Już wszystko rozumiem.

— Kochanie… — Teresa pochyliła się nad synkiem. — Oboje z tatą cię kochamy.

— On nie! On ma inne dziecko! — Mały poczerwieniał na twarzy.

— To nie znaczy, że cię nie kocham — powiedział zrezygnowanym tonem Maks.

— Maks… — Teresa znów spojrzała na niego. — Porozmawiam z Krzysiem. Ale teraz już idź. On musi mieć czas, żeby ochłonąć.

Mężczyzna odwrócił się i wolnym krokiem zszedł po schodach.

Tego wieczoru Maks leżał na sofie i było mu smutno. Jeden syn go nie znał, a drugi przez niego cierpiał i na razie nie chciał go znać. Jego żona, którą cały czas kochał, spotykała się z jakiś fagasem. Myślał o tym, że dziewięćdziesiąt procent romansów kończy się źle. Janka powiedziała mu kiedyś bardzo mądrą rzecz, że to miłość trwa, podczas gdy namiętność szybko przemija. I miała rację.

Wiedział, że musi się pozbierać i walczyć. Ale z trudem się do tego mobilizował.

 

 

Od pewnego czasu odwiedzał swojego młodszego syna, Dawida. Chłopiec był ufny, chętnie bawił się z Maksem.

— Myślisz, że mógłbym go do siebie zabrać na kilka godzin? — zapytał któregoś dnia Kamilę.

— Możemy spróbować. — Kobieta przygryzła dolną wargę. — Przyjedź po niego w piątek po południu.

— Powinienem skończyć pracę o szesnastej, czy to nie za późno? — zapytał ostrożnie.

— To dobra pora. — Kamila starała się dodać mężczyźnie otuchy. Widziała, że się stara. — Nie denerwuj się tak. Dawidek lubi się z tobą bawić.

— Tylko że do tej pory nie zostawaliśmy sami.

— Kiedyś musi być ten pierwszy raz.

— W końcu jestem jego ojcem — powiedział ni to do siebie, ni to do niej. — Przyjadę w piątek.

Wyszedł do przedpokoju i włożył buty.

— Maks?

— Tak?

— Jak sobie radzisz? — Kamila chciała mu już zadać to pytanie kilka razy, ale bała się, że powie jej, że jest w rozsypce i to ona się do tego przyczyniła.

— Jakoś. Staram się.

— To dobrze. Winisz mnie za to?

— Co? Nie. Nie miałaś wyjścia. A ty jak się trzymasz? — Stali tak naprzeciwko siebie zakłopotani.

— Radzę sobie, podobnie jak i ty.

 

 

Rozdział 3

 

 

W PIĄTKOWY PORANEK Kamila weszła do dziecięcego pokoju. Odsłoniła zasłony. Poranne światło wdarło się do sypialni. Dawid miał wypieki na twarzy i wpółprzymknięte powieki. Przeciągnął się, po czym otworzył oczy i uśmiechnął się do niej. Kobieta z czułością spojrzała na chłopca, który był kopią ojca. Miał taki sam rozstaw oczu, długie, czarne rzęsy. Włosy gęste, ale niesforne, i pełne usta. Maks nie wyparłby się syna. Chociaż początkowo pragnął to zrobić, widziała to po nim.

Kamila westchnęła. Mężczyzna chciał współpracować, starał się być kimś ważnym w życiu malucha, ale dziecko potrzebowało matki. Jej potrzebowało. Pokochała synka kuzynki z całego serca, ale nie była gotowa na macierzyństwo. Pojawienie się Dawidka pokrzyżowało jej plany i doprowadziło do rozpadu związku. Mimo to nie mogła przecież obwiniać tej słodkiej małej istoty. Mama powiedziała jej mądrą rzecz: „Skoro facet wystraszył się przeciwności losu i odszedł, nie był ciebie godzien”. Możliwe. Nie chciała teraz tego roztrząsać.

— Dzień dobry — powiedział malec.

— Cześć. Jak się spało? — Uśmiechnęła się do chłopca.

Dawid obudził się w dobrym humorze. Zazwyczaj był pogodnym dzieckiem, ale panicznie bał się innych ludzi. Lekarz, z którym rozmawiała, uświadomił jej, że to dlatego, że podświadomie boi się kolejnej straty. Musiał pożegnać już mamę. Ona też najpierw zaprosiła do ich życia obcych, a potem go z nimi zostawiła.

Kamila nie mogła dziecku przysporzyć kolejnych traum. Musiała jednak przekonać Dawidka do Maksa. Może i mogłaby się nim zajmować, ale tylko kiedy Maks będzie uczestniczył w ich życiu. Ona też musiała złapać oddech, wychodzić ze znajomymi i znaleźć nową pracę. Teraz imała się dorywczych zajęć, kiedy chłopiec był w przedszkolu. Nie narzekała, ale chciała od życia czegoś więcej. Pragnęła zrealizować choć cząstkę planów, które miała, nim syn Małgorzaty wywrócił jej świat do góry nogami.

Po południu kobieta zaprowadziła Dawida do mieszkania Maksa. Długo mu tłumaczyła, że zostanie na kilka chwil w mieszkaniu taty.

— Ale wrócisz po mnie? — dopytywał chłopiec. — Nie znikniesz jak mamusia?

Kamila ukucnęła obok niego.

— Wrócę, skarbie. Pójdę tylko do sklepu.

— A czy nie mógłbym pójść z tobą?

— Mógłbyś, ale to niezbyt ciekawe zajęcie. Z tatą się pobawisz, kupił dla ciebie nowe samochodziki. Zobaczysz, będzie fajnie — zapewniała go.

Wszystko szło w miarę dobrze, dopóki Kamila nie ubrała się i nie pomachała Dawidkowi.

— Nic się nie martw, mały. — Maks uśmiechnął się do syna. Słowa jednak nie zadziałały na chłopca. Dziecko spojrzało tępo na drzwi, jego czółko zaczęło się marszczyć, a usta wyginać w dziwnym, płaczliwym grymasie.

Chwilę potem Dawid krzyczał już wniebogłosy, a po jego policzkach spływały łzy.

Maks przytulił synka, ale to nie pomogło; chłopiec zaczął wyrywać mu się z rąk, a jego twarz poczerwieniała.

— Nic się nie martw — powtórzył Maks, ale te słowa nie odniosły żadnego skutku.

Dziecko płakało dobrą godzinę, a on robił wszystko, by jakoś je zabawić. Rozchmurzyć. Położył na stole zestaw samochodzików, które dla niego kupił. Krzyś takie uwielbiał, liczył więc, że drugi syn też się nimi zainteresuje.

Kiedy w końcu mały się uspokoił, po prostu siedział bez ruchu. Maks podawał mu nowe zabawki, a on nawet na nie nie spojrzał.

Jestem do dupy ojcem, pomyślał z wściekłością Maks. Nie mógł jednak dać za wygraną.

— Synku, jakoś to sobie wszystko poukładamy — powiedział bardziej do siebie niż do malca. — Nie możemy tylko się poddać.

— Chcę do cioci.

Już to przerabiałem kilka dni temu, pomyślał z żałością Maks. Czyżby i drugi syn miał go odtrącić?

— Ciocia zaraz wróci, a my zrobimy samochodowy wyścig.

Zdjął ze stołu samochodziki i położył się na podłodze. Chłopiec nie zareagował. Dopiero kiedy mężczyzna puścił dwie zabawki, Dawid zszedł z krzesła i podreptał do niego. Chwycił jeden samochodzik i ruszył nim do przodu.

Może jednak nie będzie tak źle? W sercu Maksa pojawiła się nadzieja.

 

 

Jakiś czas później on i Janka szli po plaży. Namówiła go na ten weekendowy wyjazd nad morze. Był chłodny, lecz bezwietrzny dzień. W powietrzu czuć było, że to już jesień. Końcówka września potrafi być jeszcze ciepła, ale poranki i wieczory powiewają chłodem. Szli dość szybko; to kuzynka narzuciła tempo. Widocznie się postarzała. On też nie należał już do najmłodszych. Późno doczekał się dziecka, a raczej dzieci.

Na plaży było niewiele osób. Minęli kilku emerytów, którzy korzystali z przyjaznej aury i wdychali jod, samotną kobietę z psem i o dziwo jedną rodzinę. Ojca, matkę i chłopca, który wyjmował z torby plastikowe wiaderko i łopatkę. Kobieta śmiała się głośno, bo mężczyzna ją połaskotał. Malec rzucił się na plecy ojca i zaczął go mocno ściskać. Wszyscy zaśmiewali się do łez.

Maks też się uśmiechnął. Ten widok przywołał ciepłe wspomnienia dni, kiedy to on, Teresa i Krzyś pojechali nad Bug. Siedzieli na plaży i zachowywali się podobnie do tej rodziny. Kiedyś nie doceniał rodzinnego szczęścia, poleciał jak ćma do ognia za czymś, co było na chwilę. Chciał zadowolić się jakąś ułudą.

Jego syn był odkrywcą. Widział rzeczy, na które on z Tereską w ogóle nie zwracali uwagi. Jakiś patyk obrośnięty mchem stawał się dla niego magiczną różdżką. Mały kamyczek był magicznym kamieniem, który przenosił ich w czasie. Jak bardzo Maks chciałby tej normalności. Ludzie tak bardzo szukają odlotów, przylotów, wzniesień na wyżyny, zawrotów głowy, trzepotów motylich skrzydeł. Tylko że to chwila. Prawdziwe szczęście odnajdujemy w spokoju duszy… W czymś trwałym jak skała. Romanse można przyrównać do miałkiego piasku, na którym nie powstanie żadna budowla.

— Maks — wyrwała go z zamyślenia Janka.

— Tak?

— Wiesz, że życzę ci jak najlepiej. Kocham cię jak brata. Dlatego chcę ci powiedzieć parę rzeczy. Przede wszystkim zapytać: co zamierzasz zrobić? — Przystanęli. Janka złapała kilka głębszych oddechów.

Mężczyzna z miejsca się spiął.

— Nie mogę wyprzeć się drugiego syna.

— Myślę, że Teresa tego od ciebie nie oczekuje.

— Jest na mnie wściekła.

Janka potrząsnęła głową.

— Ją bardziej bolą te wszystkie niezaleczone rany w sercu. Zasklepiały się pomalutku, już zaczęło się układać, a potem taka informacja, że masz dziecko z kochanką.

— O którym nie wiedziałem.

— Nie musisz się ciągle usprawiedliwiać tymi słowami. Wiem, że nie wiedziałeś. Ale mówisz tak, jakbyś chciał powiedzieć innym ludziom: słuchajcie, nie wiedziałem, jestem czysty.

— Masz rację, tak to zabrzmiało. — Maks zapatrzył się w spienione morze, które dotykało gdzieś na linii horyzontu sinoszarego nieba. — Będę walczył o Teresę, ale wiem, że nie zrezygnuję też z drugiego syna.

— Nikt od ciebie tego nie wymaga. Widzę, że wyglądasz znacznie lepiej. — Kuzynka złapała go za rękę.

— I czuję się znacznie lepiej. Chcę walczyć o swoje szczęście, o szczęście moich dzieci. I udowodnię Teresie, że dla rodziny, dla niej, zrobię wszystko. — Zastanawiał się chwilę, jakby bił się z myślami. — A tak w ogóle… Kim jest ten Ksawery? Zastałem go jednego dnia w naszym mieszkaniu. Wczesnym rankiem.

— A czemu to mnie o to pytasz?

— Bo Teresa jest twoją córką i zapewne ci się zwierzyła.

Janka odsunęła z czoła kosmyk siwych włosów.

— Po tym wszystkim Tereńka postanowiła zmienić coś w swoim życiu. Chce wrócić na uczelnię, zacząć kolejny kierunek. Zaocznie. Chciała się do tego trochę przygotować, bo boi się, że wyszła już z wprawy w studiowaniu. A Ksawery jej pomaga. Studiuje filozofię.

— Leci na nią — burknął Maks.

— Nie wykluczam. Ale ona wciąż cię kocha, wiesz?

Nagle twarz mężczyzny rozpromieniała. Maks uśmiechnął się tak prawdziwie, jak już dawno tego nie robił. Potrzebował tych słów. Chwycił się ich jak tonący brzytwy.

Skoro Teresa go kocha, to jest jeszcze dla nich nadzieja. Los dał mu same podłe karty, Janka tymczasem właśnie wsunęła mu do talii asa. Teraz należało tylko umiejętnie rozegrać tę partię.

 

 

Rozdział 4

 

 

TERESA BARDZO LUBIŁA KSAWEREGO. Razem się uczyli. Niekiedy coś razem gotowali, bo jego zdaniem kuchnia nie była wyłącznie domeną kobiet.

Był od niej młodszy dziesięć lat — według niej stanowczo za dużo, by stworzyć związek. Teresa jak do tej pory lepiej dogadywała się ze sporo starszymi mężczyznami, takimi jak Maks. I co z tego? — pomyślała z goryczą. Traktowała Ksawerego jak przyjaciela. Była zbyt poraniona, żeby myśleć o innych mężczyznach.

Teresa czuła, że dzięki Ksaweremu wraca do życia. To jego dłoń wyciągnęła ją ku światłu. Lubiła z nim przebywać, ale nie widziała w nim potencjalnego partnera. Chodzili razem na spacery, długo ze sobą rozmawiali i śmiali się, że aż brakowało im niekiedy tchu. Przeżywać taką radość, że aż tchu brakuje — to jest naprawdę piękne. Ale nie potrafiła i nie chciała dać mu niczego więcej.

Na jednym z długich spacerów Ksawery zatrzymał się i zwrócił do niej:

— Bez względu na to, co się stanie między nami, czy nasze drogi się rozejdą, czy kiedyś nie będziemy chcieli się znać, to zapamiętaj tę chwilę. Chwilę, kiedy jesteś tak radosna.

— Dzięki, Ksawery. Chcę ją zapamiętać. — Teresa naprawdę czuła radość w sercu i wiedziała, że po latach będzie z rozrzewnieniem wspominać ten moment.

Potem rozpadał się deszcz, zerwał się wiatr. A oni stali tak, zaśmiewając się do łez.

— Niech tak porządnie lunie — powiedziała Teresa.

— Będziemy stali dotąd, aż lunie.

Na niebie pojawiła się błyskawica. Gdzieś w oddali słychać było grzmot. A po chwili wreszcie zaczęło padać. Wiatr wzmagał uczucie chłodu, a zimny deszcz sprawił, że ich ubrania zaczęły przylepiać się do ciał. Mieli mokre twarze, dłonie, włosy. W ogóle im to nie przeszkadzało. Stali i się śmiali.

Teresa w tej właśnie chwili uświadomiła sobie, że po­winna płynąć z prądem, dać się ponieść życiu, że nie może mieć tyle żalu do Maksa. I że nie warto tyle się nad sobą użalać. Stało się. Pewne rzeczy się dzieją poza naszą świadomością i kontrolą. Tak po prostu jest. Pretensje do losu do niczego nie prowadzą, można tylko zgorzknieć i zapomnieć o tym, co daje radość.

Ta szalona część jej, która na nowo się obudziła, krzyczała: Wybacz mu, do jasnej cholery. Wybacz. Nie musisz z nim być, ale będzie ci lepiej, kiedy w końcu mu wybaczysz.

Chciała spróbować. W tym momencie wierzyła, że potrafi.

 

 

— Mam coś dla ciebie — powiedział którejś soboty Ksawery.

— Co takiego?

— Zobacz. — Z plecaka wyjął ozdobne pudełko.

Teresa odpakowała je z ciekawością. Ujrzała delikatny czarny materiał. Wyjęła go z pudełka i jej oczom ukazała się piękna sukienka. Cała z tiulu, wykończona delikatną koronką w różany wzór.

— Co to jest? — zapytała zaskoczona.

— Sukienka. Dla ciebie — powiedział ot tak, patrząc na nią jak zahipnotyzowany. Marzył o tym, by ją przymierzyła.

— Wow! — Teresa była nią oczarowana, ale wiedziała, że nie będzie mogła tego prezentu przyjąć. Znajomi nie obdarowują się czymś tak osobistym. — Jest piękna — przyznała — ale będziesz musiał ją odnieść.

— Dlaczego?

— Bo…

— To niestosowne?

Teresa posłała mu bystre spojrzenie.

— Tak jakby. Jestem mężatką.

— Jeszcze. Sama mi mówiłaś, że jesteście w separacji.

— Ale wciąż jestem mężatką. Doceniam twój gest. Tylko że… to jeszcze za wcześnie.

— Weź ją. Będziesz w niej pięknie wyglądała. — Był trochę zirytowany. Myślał, że sprawi jej radość, cieszył się jak dziecko na samą myśl o błysku w jej oku, kiedy odpakuje podarunek, a tu znów coś było nie tak. — Nie kupiłem jej, by cię poderwać, tylko dlatego, że na nią zasługujesz. Jesteś piękną, mądrą i cudowną kobietą.

Teresa uśmiechnęła się do niego ciepło. Był taki uroczy, że nie miała wątpliwości, iż każda inna na jej miejscu od razu by się w nim zakochała. A przy tym był zabawny, czarujący i inteligentny. I cholernie przystojny. Właśnie tak o nim pomyślała, gdy go poznała: ten facet jest cholernie przystojny. Wysoki brunet o pięknej twarzy, jakby wyciosanej w kamieniu, i hipnotyzujących oczach.

— Myślisz, że mogłabyś się we mnie zakochać? — zapytał z nadzieją w głosie, jakby odgadł, o czym właśnie myśli.

Teresa westchnęła.

— Tu nie chodzi o to, czy mogłabym się w tobie zakochać, ale czy mogłabym się zakochać w kimkolwiek — wyjaśniła cierpliwie.

— Kochasz jeszcze swojego męża? — dopytywał z nadzieją, że odpowie przecząco.

— Tak… Mimo że mnie zranił, to tak.

Nagle Teresa zaczęła płakać. Łzy potoczyły się jedna za drugą, jakby ktoś wcisnął jakiś przełącznik. Moment później po jej policzkach spływały już dwie strugi. Ksawery przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Skoro tak… W takim razie czemu płaczesz? — Podszedł do niej i ją objął.

— Bo to wszystko mnie boli…

— Będę przy tobie jako przyjaciel — powiedział, tuląc ją do siebie, żeby ją uspokoić. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kłamie. Teresa może i była od niego starsza, ale pociągała go bardziej, niż jakakolwiek inna kobieta, którą znał. Nie chciał być dla niej przyjacielem. Pragnął zostać jej kochankiem.

 

 

Po wyjściu Ksawerego Teresa długo płakała. Wierzchem dłoni otarła twarz, a potem pobiegła do kuchni i wyjęła z zamrażarki trochę lodu, który owinęła ręcznikiem i przyłożyła pod zapuchnięte oczy. Ostatnie tygodnie były dla niej okropne. Nie mogła uwierzyć, że jej synek musi tak przechodzić z rąk do rąk. Zmieniać na kilka dni w miesiącu miejsce zamieszkania. Przy Maksymilianie grała twardzielkę, która wszystko ogarniała. A tak naprawdę w środku rozpadała się na milion kawałków.

Kiedy się z nim spotykała, była umalowana, uśmiechnięta, jakby żadne problemy nie mąciły jej życia. A w środku znajdowała się jedna wielka kupka rozpaczy. Nie mogła jednak grać ofiary. Chciała mu pokazać, że jest silna, że sobie radzi. Czasami, kiedy leżała już w łóżku, zastanawiała się, po co ludzie tak udają — silnych, kiedy są słabi; radosnych, kiedy serce rozpada im się na drobne kawałki. Ale duma, ale zranione ego, ale… Za dużo tego naraz.

Maks miał przyjść do niej za pół godziny. Musiała przywrócić się do porządku.

Kilka dni temu przeprowadziła z Krzysiem rozmowę na temat jego braciszka. Powiedziała mu, że nie musi go lubić, ale najważniejsze, by go szanował. I że to jego młodszy brat, a on powinien być dla niego bohaterem.

„Kocham tatę” — powiedział wtedy chłopiec.

— Pofarbowałaś włosy? — zwrócił się do niej Maks, kiedy odbierał synka.

— Tak jakoś wyszło.

— Ładnie.

Dziwna wymiana zdań, pomyślała Teresa.

— Dzięki, że zauważyłeś. Kiedyś nie byłeś taki spostrzegawczy. — Wbiła w niego spojrzenie, karcąc się w duchu za to, że jest taką zołzą.

Maks zza pleców wyjął bukiet kwiatów.

— To dla ciebie.

Jego żona zamrugała i przez moment nie wiedziała, co odpowiedzieć.

— Z jakiej okazji?

— Bo… Jesteś tego warta.

— Dziękuję. — Teresa uśmiechnęła się słabo. Mężczyźni ją ostatnio zadziwiali. Nagle okazywała się warta wszystkiego. — To miłe.

— Zasługujesz na to, co najlepsze.

— Maks, jeśli myślisz, że… — Urwała, ściskając w ręku kwiaty.

— Nie, nic nie myślę. Kupiłem te kwiaty, bo chciałem.

— Dziękuję.

Spojrzeli sobie w oczy, trochę zakłopotani całą sytuacją.

— Krzyś gotowy?

— Tak. A jak się miewa… twój drugi synek?

Maks spojrzał na nią zdziwiony tym pytaniem. Wydawało mu się, że chłopiec jest ostatnią sprawą, która by ją interesowała.

— Masz z nim kontakt? — dodała Teresa.

— Próbuję nawiązać. Chcę być dla niego ojcem i chcę, żebyś o tym wiedziała.

Maks naprawdę się starał. Dwa dni temu znowu zabrał do siebie Dawidka i tym razem ich spotkanie było lepsze od poprzedniego, przebiegało w zupełnie innej atmosferze. Chłopiec był ostrożny, ale już nie płakał.

— To dobrze — powiedziała jego żona. W sercu poczuła ukłucie. Wiedziała, że tamto dziecko nie jest niczemu winne, a jednak odczuwała ogromny ból na samą myśl o nim.

— Przyprowadzę Krzysia w niedzielę. Może być o osiemnastej? Zaplanowałem, że pójdziemy razem do kina.

— Dobrze. — Skinęła głową. — Ale za tydzień ja chciałabym spędzić z synkiem weekend.

— Tak, to zrozumiałe. — Przestępował z nogi na nogę. Najchętniej zaproponowałby jej, żeby spędzili ten weekend we trójkę, ale nie potrafił zdobyć się na odwagę.

— Jedziemy z Ksawerym do Krakowa i pomyślałam, że Krzysiowi spodoba się taka wycieczka. — Sama nie wiedziała, dlaczego wspomniała o Ksawerym przy Maksymilianie. Nie chciała mu robić przykrości, a przecież wiedziała, że go to zaboli.

— Aha… No dobrze. — Maks czuł się paskudnie. Jak ostatni idiota wyskoczył z tymi kwiatami, a teraz okazało się, że Teresa jedzie sobie gdzieś ze swoim kochasiem.

— Maks…

— To twoje życie. — Odwrócił się na pięcie i odszedł.

 

 

Wyjazd do Krakowa okazał się kompletną klapą. Krzyś, mimo że lubił Ksawerego, manifestował wyraźną niechęć.

— Nie chciałem z wami jechać — powiedział, kiedy Teresa zapinała pasy.

— Zobaczysz, będzie fajnie. W Krakowie jest dużo atrakcji. Kto wie, czy nie spotkamy smoka wawelskiego. — Ksawery starał się rozładować napiętą sytuację.

— Nie ma żadnych głupich smoków. — Krzyś odwrócił głowę w stronę okna i siedział tak przez kolejne kilkanaście minut.

— Przepraszam — szepnęła Teresa do ucha mężczyzny.

— Nie ma problemu. — Ksawery nie tracił pogody ducha. Najważniejsze, że wreszcie udało się namówić Teresę na spędzenie weekendu we troje. Miał nadzieję, że wycieczka nastawi jej syna do niego jeszcze przychylniej, co stopniowo osłabi opory matki.

Jechali w milczeniu, każde z nich zatopione było we własnych myślach. Teresa wyrzucała sobie, że niepotrzebnie zabrała ze sobą chłopca, który najwyraźniej nie był zadowolony z wycieczki z nią i Ksawerym. Wiedziała, że Krzyś ciągle wierzył, że ona i Maks znów będą rodziną.

Po przyjeździe do Krakowa było jeszcze gorzej. Chłopiec mówił cały czas o ojcu, że za nim tęskni, że chciałby gdzieś z nim pójść, że żałuje, iż jest z matką albo że ­Maksa tu z nimi nie ma. Że tata nie ciągnąłby go od jednego nudnego miejsca do drugiego, tylko po prostu zacząłby się z nim bawić. Pogoda również była nie taka, jaka powinna być. Lało i wiało.

Każde z nich odliczało minuty do powrotu.

 

 

W Warszawie Teresa odetchnęła z ulgą, że to wszystko wreszcie się skończyło. Krzyś padł do łóżka, a ona nalała do kieliszków wina. Oboje z Ksawerym usiedli na wersalce.

— Przepraszam za ten wyjazd — powiedziała Teresa. — Głupio wyszło i właściwie nic z tego nie miałeś.

— Krzysiek przeżywa teraz ciężkie chwile. Jest rozdarty między tobą a ojcem. Chciałby, żebyście byli razem, to zrozumiałe.

— Nigdy nie okazywał ci niechęci.

— Bo był tutaj, na swoim podwórku. Teraz wyjechaliśmy, zabraliśmy mu czas z ojcem i podświadomie nas o to obwinia. Poza tym, jeśli pojawi się jakiś mężczyzna w twoim życiu czy też w życiu Maksa jakaś kobieta, musi minąć trochę czasu, zanim się z tym pogodzi.

Teresa się uśmiechnęła. Ksawery wyciągał mądre wnios­ki. Tak bardzo chciałaby zacząć od nowa, ale wiedziała, że to nie ten czas i nawet nie ten mężczyzna. Był cudowny, ale ona nie była gotowa. Nie teraz.

Rozpłakała się. Ksawery dotknął jej policzka, zgarniając opuszkiem palca samotną łzę.

— To tylko zły dzień — powiedział z czułością.

Teresa pokręciła głową. Oboje wiedzieli, że nie tu tkwi problem.

— Chcesz, żebym już poszedł? Czy żebym cię przytulił? Czego ode mnie oczekujesz?

— Ksawery… — Złapała go za rękę. W jednej chwili wyraz jej oczu się zmienił.

— Tak? — Mężczyzna jakby przeczuwał, że chce mu coś powiedzieć. Coś, co spowoduje, że straci nadzieję.

— To się nie uda — wyszeptała.

— Rozumiem… — Nie, wcale nie rozumiał. Chciał jej wykrzyczeć, żeby nie spieszyła się z decyzją, ale wiedział, że ona ją już podjęła. Postanowił ją wyręczyć. — Będzie lepiej, jak już nie będę tutaj przychodził. — Głos mu się łamał.

— Tak. Czasami tak lepiej. Odciąć się od tego, co przynosi nam tylko ból. A ja… Ja nie mogę dać ci nic więcej poza przyjaźnią, a to cię rani.

Długo o tym myślała. Starała się uwierzyć w przyjaźń damsko-męską, w to, że nawet jeśli ten znacznie od niej młodszy mężczyzna jest nią zauroczony, to szybko mu przejdzie, kiedy tylko lepiej przyjrzy się jej codziennemu życiu. Zrozumie, że dla niej teraz na pierwszym miejscu jest syn. Przekona się, że mogą się spotykać od czasu do czasu, rozmawiać i się śmiać, ale tylko tyle. Dlatego zresztą zgodziła się na tę wycieczkę.