Niezwykła księżniczka - Holly Jacobs - ebook

Niezwykła księżniczka ebook

Holly Jacobs

3,9

Opis

Księżniczka Maria Anna ma dosyć życia na świeczniku. Ucieka do Stanów Zjednoczonych i tu rozpoczyna nowe życie. Wraz z przyjaciółkami otwiera księgarnię i kawiarnię, a potem obejmuje posadę kelnerki. Tymczasem ojciec wysyła jej śladem pewnego nieustępliwego detektywa. Jace musi namówić księżniczkę do powrotu do domu, gdzie czeka na nią wybrany przez ojca narzeczony..

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (36 ocen)
14
10
7
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Holly Jacobs

Niezwykła księżniczka

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Drogie Czytelniczki!

Witam Was serdecznie w nowym roku. Oby był dla nas wszystkich lepszy od poprzedniego! Mam nadzieję, że gdy odpoczniecie już po szaleństwach sylwestrowych, znów zatęsknicie do książek z serii ROMANS, które po raz kolejny dostarczą Wam sporej dawki wzruszeń. W tym miesiącu szczególnie polecam dwie nowe miniserie.Dary losuto dwuczęściowa opowieść o kobietach, które miały odwagę rozpocząć nowe życie. NatomiastKrólewskie ślubyto trzyczęściowa historia pewnej europejskiej królewskiej rodziny. Jej członkowie wyznają zasadę, że prawdziwa miłość jest równie ważna, jak dobro dynastii…

A oto wszystkie propozycje na styczeń:

Słodka niespodzianka– pierwsza część miniseriiDary losu.Czy prawdziwe życie zaczyna się, gdy dzieci opuszczają rodzinne gniazdo? Dla niektórych rodziców na pewno tak…

Niezwykła księżniczka– pierwsza część miniseriiKrólewskie śluby.Pewna księżniczka tak bardzo chce zapomnieć o ciążących na niej obowiązkach, że zostaje… kelnerką!

Barwy miłości– biedna dziewczyna, której jedynym majątkiem są marzenia, poznaje biznesmena, który już nie umie marzyć…

Drobna przysługa– pewna para znała się od dziecka, ale dopiero niezwykłe okoliczności sprawiły, że oboje ujrzeli siebie nawzajem w zupełnie innym świetle.

Bezpieczna przystań, Zastępcza narzeczona(DUO) – dwie opowieści o silnych uczuciach, które pokonują naprawdę wielkie przeszkody.

Życzę przyjemnej lektury!

Grażyna Ordęga

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy. Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: Once Upon the Princess Pierwsze wydanie: Silhouette Romance, 2005 Redaktor serii: Grażyna Ordęga Opracowanie redakcyjne: Izabela Romanowska Korekta: Ewa Popławska, Izabela Romanowska

© 2005 by Holly Fuhrmann

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-3058-0

Indeks 360325

ROMANS – 885

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Muszę znaleźć pracę.

Gdy Parker Dillon tydzień temu w czasie rozmowy ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami, Shey Carlson i Carą Phillips, wypowiedziała te słowa, nie zdawała sobie sprawy, w co się pakuje. Od tego się zaczęło. Teraz była kobietą pracującą, wprawną kelnerką.

No, może to nieco naciągnięta opinia. Do doskonałości trochę jej jeszcze brakowało.

Stawiała dopiero pierwsze kroki w zawodzie i nie zawsze wszystko jej wychodziło, ale pocieszała się myślą, że to dopiero siódmy dzień. Wprawdzie skończyła zarządzanie, jednak studia raczej nie przygotowały jej do kariery kelnerki. Choć z drugiej strony nie powinna się tym szczególnie przejmować. Przecież przez całe życie chciała być taka jak inni, zwyczajna. Jeśli nawet nie uda się jej zostać doskonałą kelnerką, świat się od tego nie zawali.

– Dzień dobry, co mogę państwu podać? – zapytała gości, którzy przed chwilą zasiedli przy stoliku kawiarenki „Monarch” na Perry Square w Erie w Pensylwanii.

Mężczyzna i towarzysząca mu dwójka dzieci podnieśli na nią wzrok.

Dziwne, ale miała wrażenie, że skądś ich zna.

Mężczyzna był ubrany w czarny golf, czarne dżinsy i czarną skórzaną kurtkę. Jego kruczoczarne włosy wydawały się bardzo miękkie, jakby zapraszały do…

Wszystko jedno. Parker to nie interesowało.

Nie miała czasu na mężczyzn.

Nawet na tych wyjątkowo przystojnych.

Przeniosła spojrzenie na dzieci i uśmiechnęła się do nich.

– Od kogo zaczynamy?

Dziewczynka odpowiedziała uśmiechem i oznajmiła:

– Ja poproszę gorącą czekoladę i bułeczkę z jagodami.

Parker zapisała zamówienie na kartce, po czym odwróciła się do chłopca.

– A dla ciebie?

– Dla mnie gorącą czekoladę i czekoladowego pączka.

Mężczyzna chrząknął znacząco.

– Przepraszam, wujku Jace – powiedział chłopiec i natychmiast dodał: – Poproszę.

Wujku?

A więc nieznajomy nie był ojcem dzieci.

Z jakichś powodów serce Parker zabiło odrobinę szybciej.

Mężczyzna – wujek Jace – przeniósł na nią spojrzenie.

Miał czarne oczy. Tak samo czarne jak miękkie, zapraszające włosy. Patrzył na nią przenikliwie, badawczo. Jakby widział coś więcej. Jakby wiedział, że znoszone dżinsy i jasne włosy spięte w koński ogon były tylko zewnętrzną fasadą, maską, za którą ukrywała swoją prawdziwą tożsamość. Przyglądał się jej tak, jakby znał fakty dotyczące jej życia. Fakty, które wolała zachować w tajemnicy.

– Poproszę kawę – odezwał się niskim, miękko brzmiącym głosem.

Od tego głosu coś się w niej poruszyło.

– Z cukrem i śmietanką? – zapytała, z trudem panując nad oddechem.

– Czarną.

No tak, mogłam się tego domyślić. Taki przystojny brunet pija wyłącznie czarną smołę.

– Zaraz podam.

Odeszła od stolika, ale nie mogła się powstrzymać, by się nie obejrzeć. Wujek Jace chyba strofował dzieci, bo oboje mieli skruszone miny.

– Całkiem niezły – skomentowała Shey, gdy Parker weszła za bar. – Szkoda tylko, że już zajęty. Te dzieci… Cóż, jak głosi stare porzekadło, najlepsi faceci zawsze są już żonaci.

– To nie jego dzieci. Mówią do niego „wujku”.

– W takim razie nie jest najgorzej. Rzeczywiście, nie widzę obrączki – odparła Shey, uważnie wpatrując się w siedzącego przy stoliku mężczyznę. – Znasz go? Cały czas ci się przygląda.

Parker odwróciła się. Nieznajomy błyskawicznie przeniósł spojrzenie na dzieci, ale Parker nie dała się zwieść. Rzeczywiście ją obserwował.

– Nic nie kojarzę, mam jednak wrażenie, że skądś go znam. Tylko nie wiem skąd.

– To go zapytaj – podsunęła Shey.

Oto i cała Shey.

Zawsze idzie za ciosem. Do przodu, i to najkrótszą drogą. Nie zastanawia się, nie dywaguje, szkoda jej czasu na takie dyrdymały. Nie wie, co to rozterki i wahanie.

To właśnie Shey namówiła Parker i Carę na rozkręcenie interesu i założenie spółki. Przekonała je do tego pomysłu. Nawet studia Parker okazały się trochę przydatne – wykorzystała swoją wiedzę, by przygotować biznesplan, odpowiadała za finanse i zarządzanie. Szczęśliwie miała spory kapitał na koncie, więc łatwiej było im zacząć.

Shey prowadziła kawiarnię „Monarch”, a Cara, najspokojniejsza z ich trójki, ulokowaną po sąsiedzku księgarnię „Titles”.

Szło im całkiem nieźle, choć bardzo się różniły i charakterami, i umiejętnościami. Jednak dzięki temu każda wnosiła do wspólnego przedsięwzięcia coś innego. Doskonale się uzupełniały.

Wprawdzie interes dopiero się rozkręcał i zyski nie były jeszcze zbyt duże, niemniej jednak dziewczyny miały przed sobą perspektywy. Do czasu, gdy ojciec Parker zablokował jej konto. Od tej pory zaczęło być krucho z pieniędzmi i z płynnością. Właśnie dlatego Parker zdecydowała się na pracę kelnerki. Chciała w ten sposób zminimalizować koszty.

Shey i Cara próbowały ją zniechęcić, ale zawzięła się i postawiła na swoim. I nie żałowała. Praca dawała jej satysfakcję, sprawiała przyjemność. Na przykład teraz, gdy ukradkiem zerkała na przystojnego wujka Jace'a.

– Idź, śmiało! – podpuszczała ją Shey. – Zapytaj, czy się skądś znacie.

– Daj spokój, po co? – oponowała Parker. – To przecież nie ma żadnego znaczenia – dodała, nalewając do filiżanki gorącą czekoladę.

– Parker, no idź! – nie zrażała się Shey. – Zobacz, jaki to przystojniak. Dobrze ci pójdzie, nie ma obawy. Skoro potrafi łaś przeciwstawić się ojcu, to będzie dla ciebie pestka. O, właśnie… On znowu do ciebie dzwonił. A raczej jego sekretarz. Prosił o telefon. Mówił, że sprawa jest pilna.

– Nie wydaje mi się. – Parker ozdobiła czekoladę gwiazdką bitej śmietany i sięgnęła po filiżankę do kawy.

– Powinnaś zadzwonić – upierała się Shey. – Czemu tak się wzbraniasz? Przecież on nic nie może ci zrobić. Powiedziałaś mu jasno, że masz inne zdanie niż on. Jesteś dorosła, masz prawo postępować według własnej woli. Postanowiłaś nie wracać do domu i nie zamierzasz spełnić jego żądań, ale to nie znaczy, że powinnaś odciąć się od rodziny. Rodzina jest bardzo ważna.

Parker poczuła wyrzuty sumienia. Cóż, nie była w tym wszystkim bez grzechu. Powinna bardziej cenić swoich najbliższych.

Ale przecież nie byli jej obojętni. Kochała ich.

Mama to cudowna, otwarta na innych kobieta. Drugiej takiej osoby nie ma pod słońcem.

Jaka szkoda, że nie odziedziczyłam po niej usposobienia, pomyślała.

Była inna niż matka. Nie miała jej spokoju. Była zawzięta i pewna siebie. Jak ojciec i brat.

Uśmiechnęła się do siebie.

Kochała swoich bliskich, nawet ojca, choć był apodyktyczny. I bardzo, bardzo za nimi tęskniła.

Jednak kochać ich, a mieszkać razem z nimi pod jednym dachem, to dwie absolutnie różne rzeczy.

Bycie członkiem rodziny o takim nazwisku oznaczało życie wystawione na pokaz opinii publicznej. Parker nie była nieśmiała z natury, jednak świadomość, że każdy ruch, niemal każdy gest może zostać zarejestrowany i skomentowany, była nie do zniesienia. Dziennikarze wyciągali najbardziej prywatne szczegóły z jej życia, śledzili ją, czuła się jak tropione zwierzę. Już samo wspomnienie wywoływało przykry skurcz żołądka i ucisk w klatce piersiowej, a serce zaczynało bić przyspieszonym rytmem.

Zmusiła się, by nabrać powietrza i oddychać powoli i miarowo. Odepchnęła od siebie przykre wspomnienia.

Nie, nie ma mowy, by wróciła do tamtego życia, ale to wcale nie znaczy, że nie tęskniła za rodziną. Mimo wszystko dobrze było ich mieć.

W porównaniu z Shey była prawdziwą szczęściarą.

Biedna Shey miała tylko ją i Carę, nikogo więcej. Były dla siebie jak siostry, ale przecież to nie wystarcza. Parker intuicyjnie wyczuwała, że Shey marzy o rodzinie. Przyjaciółka oddałaby wszystko, byle ją mieć, nawet gdyby wiązały się z tym jakieś obciążenia.

– Zadzwonię wieczorem – obiecała. – Teraz idę doskonalić moje kelnerskie umiejętności.

– Koniecznie zapytaj tego przystojniaka, czy się gdzieś wcześniej spotkaliście, pamiętaj.

– Zobaczę, może – odparła, stawiając naczynia na tacę i próbując utrzymać je w równowadze. – Może zapytam.

– Może nic nie powiem, jeśli obiecacie, że już więcej za mną nie pójdziecie. – Jace O'Donnell z powagą popatrzył na siostrzenicę i siostrzeńca.

Bliźniaki miały zawzięte minki.

– Wiecie, że wasza mama zaraz się z wami rozprawi? Z mamą nie ma żartów.

Trochę przesadzał. Jego siostra, choć starała się odgrywać rolę twardej i bezkompromisowej osoby, miała złote serce.

I to było w niej takie ujmujące.

Choć przez to miękkie serce teraz tak bardzo cierpiała.

– Skończymy jedzenie i sobie pójdziecie – ciągnął Jace. – I może, kto wie, może was nie wydam.

– Wujku, nie mów tak – zamruczała Amanda.

Tak bardzo przypominała Jace'owi siostrę. Shelly miała takie same brązowe włosy z jaśniejszymi pasemkami, przenikliwe niebieskie oczy… a kiedy była w wieku bliźniąt, była dla brata prawdziwym utrapieniem. Widać niedaleko pada jabłko od jabłoni. Wszystko to jest zapisane w genach.

Jace najchętniej uściskałby swoją małą siostrzeniczkę, ale rozsądek podpowiadał, by tego nie robić. Musi trzymać dzieciaki w ryzach, inaczej wejdą mu na głowę. Miały spędzić u niego całe wakacje, więc przez ten czas musiałby się przed nimi pilnować. Bezustannie by mu deptali po piętach, to pewne jak w banku.

– Dobrze wiecie, że nie powinniście iść za mną – rzekł stanowczo. – Mogliście mi bardzo zaszkodzić.

– Nie, na pewno nie! – z przekonaniem zapewnił go Bobby. – To dla nas dobre ćwiczenie. W przyszłym roku będziemy w liceum, a za cztery lata skończymy szkołę i przyjdziemy do ciebie do pracy. Też zostaniemy prywatnymi detektywami.

Jace stłumił jęk. Właściwie powinien się cieszyć, że bliźnięta chcą iść w jego ślady. Powinno mu to pochlebiać. Był dla nich wzorem. We wszystkim chciały być takie jak on. Jednak czasami ich podziw psuł mu szyki.

Na przykład teraz.

– To sprawa dużej wagi – rzekł. – Nie mogę dopuścić, by coś poszło nie tak.

– Opowiedz nam o tym. – Amanda zrobiła przymilną minkę. – My ci pomożemy.

– Nie.

– Wujku, zostały nam tylko cztery lata – do rozmowy wtrącił się Bobby. – Czterdzieści osiem miesięcy. Już powinniśmy zacząć się uczyć.

– Żadne cztery lata – rzeczowo sprostował Jace i zrobiło mu się przykro, bo dzieciom natychmiast zrzedły miny. Biedactwa, ostatnio tyle przeszły, powinien oszczędzić im przykrości.

– Nie cztery, a osiem – powiedział łagodniejszym tonem. – Najpierw musicie skończyć studia, dopiero potem, jeśli nadal będzie podobało się wam takie zajęcie, możecie zacząć pracę.

– Ale po co nam studia? – zaprotestował Bobby. – Będziemy pracować u ciebie. Ty nauczysz nas wszystkiego. Możemy zacząć już teraz. Kogo mamy śledzić?

Jace pominął to pytanie. Wolał nawiązać do kwestii edukacji i niechęci dzieciaków do dalszej nauki.

– Tak się niestety składa, że zatrudniam tylko ludzi po studiach. A co do tej sprawy…

Parker Dillon zmierzała w ich stronę, niepewnie balansując tacą trzymaną na jednej ręce.

– Cii. – urwał Jace. Nie chciał, by Parker cokolwiek usłyszała. Zwłaszcza że sprawa dotyczyła jej. Oczywiście tego bliźniętom nie zamierzał mówić.

Naraz Parker poślizgnęła się i taca zachwiała się niebezpiecznie.

Jace oczami wyobraźni już widział spadające filiżanki z gorącą czekoladą. Poderwał się z miejsca i rzucił się na pomoc.

– Dziękuję, to było bardzo rycerskie z pana strony! – powiedziała z uśmiechem Parker, gdy tylko odzyskała równowagę.

– Nie ma sprawy – odparł Jace, oddając jej tacę i siadając na swoje miejsce.

– To by dopiero była katastrofa, gdyby to wszystko poleciało na podłogę. Uratował mnie pan, dziękuję. W zamian ja pokryję rachunek.

Jace nachmurzył się. Dobrze wiedział, że Parker Dillon nie miała pieniędzy. W zeszłym tygodniu ojciec zablokował jej dostęp do konta i dziewczyna została bez grosza. Sprzedała samochód, by mieć na czynsz i opłacenie firmowych rachunków za ostatni miesiąc.

Jej ojciec pewnie nic o tym nie wiedział. W kolejnym raporcie poinformuje go o sytuacji córki.

– Naprawdę nie ma powodu – odparł.

– Będzie mi miło. Nie co dzień spotyka się bohatera.

– Nie jestem bohaterem – zaprotestował Jace.

Parker patrzyła na niego z pełnym uznania podziwem. Czuł się bardzo nieswojo.

Choć tak naprawdę nie miał powodów, by odczuwać wyrzuty sumienia. Nie przyjechał tu przecież po to, by zrobić dziewczynie krzywdę. Przeciwnie, miał ją chronić.

– A właśnie że tak – upierała się Parker.

– Ja.

Nim Jace zdążył powiedzieć coś więcej, bliźnięta przejęły inicjatywę.

– Jasne, że jesteś bohaterem, wujku! – żarliwie oświadczyła Amanda. – Pamiętasz, w zeszłym tygodniu mama też tak cię nazwała, po tym jak zabrałeś nas na cały dzień do Cedar Point.

– A jak złapałeś bandziora, który wyrwał torebkę jakiejś pani? – przypomniał Bobby. – Nawet w gazecie napisali, że zachowałeś się jak bohater!

Parker uśmiechnęła się do bliźniąt, po czym odwróciła się do Jace'a.

– No widzi pan? Jest pan bohaterem. Ja mam oko. Wasze zamówienie idzie na mój rachunek. Miałabym się z pyszna, gdyby nie pana szybka akcja! – dodała ze śmiechem.

Jace patrzył na nią spod oka. Była w bardzo trudnym położeniu, a jednak trzymała fason.

Parker po raz pierwszy w życiu musiała pracować, by zarobić na utrzymanie, a sądząc po tym, jak niezręcznie obchodziła się z tacą, chyba jeszcze nie całkiem przystosowała się do nowej roli.

Ale czy rzeczywiście musiała pracować?

Parker Dillon nie była zwyczajną kelnerką.

Parker Dillon była księżniczką.

Pochodziła z panującego rodu, w jej żyłach płynęła błękitna krew. Zadanie Jace'a polegało na odkryciu powodów, jakie powstrzymywały ją przed powrotem do rodzinnego domu i objęciem ciążących na niej obowiązków. Póki ich nie odkryje, musi zapewnić bezpieczeństwo księżniczce Marii Annie Parker Mickowicz Dillonetti z Eliason.

– Naprawdę nie możemy pozwolić, by płaciła pani za nasze zamówienie. Wiem, jak to jest, gdy człowiek ma ograniczone środki.

W delikatny sposób przypomniał o jej sytuacji. Nie powinna szastać pieniędzmi, gdy nie ma na życie.

– Będzie mi bardzo miło pokryć państwa rachunek. Jak już powiedziałam, nie co dzień spotyka się bohatera. A skoro już o tym mowa, to czy my się gdzieś wcześniej nie spotkaliśmy? Wydaje mi się, że pana znam.

– Nie.

Zaskoczył ją tą krótką odpowiedzią. Odczekała moment, jednak nic więcej nie powiedział. Zreflektowała się.

– Cóż, trudno. Gdyby państwo życzyli sobie jeszcze czegoś, proszę mnie zawołać.

– Dziękujemy – odparł Jace.

Bobby chyba zamierzał coś dodać, ale Jace posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Chłopiec zrozumiał od razu. Oparł się wygodniej i milczał.

Parker odeszła od stolika.

Księżniczka podeszła do baru, czekając na kolejnego gościa.

Ona uczy się zawodu kelnerki, a jej ojciec, Antonio Paul Capelli Mickowicz Dillonetti czeka na informacje od Jace'a. I na odkrycie powodów, dla których księżniczka nie chce wracać do domu.

Prawdziwe pomieszanie z poplątaniem.

– Cześć, mamo. – Po południu Parker zrobiła sobie chwilę przerwy i korzystając z telefonu w pokoiku na zapleczu, zadzwoniła do domu. – To ja. Dzwonił do mnie tata i prosił o telefon.

– Znowu drzecie ze sobą koty? – w głosie matki zabrzmiała szczera troska. Anna Parker, urodzona i wychowana w Erie, przed laty była zwyczajną dziewczyną z niewielkiego miasteczka, dopiero potem została księżną, ale przede wszystkim była oddaną żoną i matką kochającą nad życie swoją rodzinę.

Gorąco pragnęła, by jej bliscy żyli zgodnie i szczęśliwie. Niestety, ojciec i brat mieli zupełnie inne charaktery niż matka. Obaj byli uparci i apodyktyczni, co często doprowadzało do konfliktów. A Parker nie pozostawała im dłużna. Różnice zdań nie przechodziły bez echa, jednak na mocy niepisanej umowy cała trójka ukrywała scysje przed matką. Przy niej zawsze odgrywali rolę zgodnej rodziny.

– Mamo, no co ty? – powiedziała Parker. – Zadzwoniłam, żeby z nim pogadać. Chyba to nic złego, jeśli córka dzwoni do ojca, bo się za nim stęskniła?

W słuchawce rozległo się mało arystokratyczne prychnięcie.

– A jak ty się miewasz, mamo? – zapytała Parker, nie czekając na komentarz.

– Dziękuję, dobrze. A ty?

Przez chwilę rozmawiały na domowe tematy. Matka opowiedziała o imprezach dobroczynnych, w jakich ostatnio brała udział, wspomniała o ojcu, dodała też, że Michael, brat Parker, wyjechał z krótką dyplomatyczną wizytą.

– Będzie też w Stanach. Liczył, że się spotkacie. Tęskni za tobą… – Matka urwała na chwilę i dodała miękko: – Jak my wszyscy.

Parker domyślała się, że dyplomatyczna wizyta Michaela była tylko pretekstem. Brat zawsze stał po stronie ojca i był święcie przekonany, że decyzja siostry o zrzeczeniu się tytułu i rezygnacja z rodzinnych obowiązków to zwykła dziecinada, z której niebawem wyrośnie. Jego przyjazd z pewnością miał z tym związek. No trudno, nie obędzie się bez moralizatorskich kazań.

Parker jęknęła w duchu.

– Ja też za wami tęsknię.

– Nawet jeśli nie chcesz mieszkać w Eliason, nigdzie nie jest powiedziane, że nie możesz tu wpaść od czasu do czasu.

– Przyjadę. Już niedługo. Obiecuję.

– Cieszę się. Poczekaj, zaraz połączę cię z tatą.

Parker myślała, że matka odłożyła już słuchawkę, by przełączyć rozmowę, gdy nagle znów usłyszała jej głos:

– Parker, pamiętaj, bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też, mamo – odpowiedziała czule.

Z niepokojem czekała, aż ojciec odbierze telefon. Musiała się odpowiednio nastawić. Z nim nie pójdzie tak łatwo jak z matką.

Kiedyś, dawno temu, był jej największym powiernikiem. Często siadywała na jego kolanach i opowiadała o swoich marzeniach, zwierzała się z planów na przyszłość. Wtedy naprawdę rozmawiali.

Poczuła żal na myśl, że to już dawno minęło i pewnie nigdy nie wróci. Wszystko się zmieniło. Teraz prawie ze sobą nie rozmawiali. A jeśli już, to rozmowa składała się z żądań wysuwanych przez ojca, które ona stanowczo odrzucała.

– Przełączę rozmowę. Tylko postaraj się go nie atakować.

– Mamo, co ci przyszło do głowy?

Matka znowu prychnęła.

Ostatnio właśnie tak było. Parker przykazywała sobie, że powinna zachować spokój, ale zwykle nie wytrzymywała i dochodziło do gwałtownej wymiany zdań.

Było jej przykro z tego powodu, jednak nie potrafiła dotrzeć do ojca. Nie była w stanie sprawić, by inaczej popatrzył na jej decyzje, pogodził się z faktem, że ona nie zrobi tego, czego od niej oczekuje.

Nie będzie taka, jak sobie wymyślił.

Nie nadaje się na księżniczkę, to nie w jej stylu, choć wiedziała, jak bardzo ojcu na tym zależało.

– Maria Anna – w słuchawce rozległ się głęboki, przyjemnie brzmiący głos ojca.

Gdy była małą dziewczynką, uwielbiała go słuchać. Słowa nie były ważne, liczył się wyłącznie ten wibrujący dźwięk wydobywający się z jego piersi.

– Parker, tato. Teraz mam na imię Parker.

Przestała być księżniczką Marią Anną, gdy wyjechała z Eliason. Osiadła w Stanach, w rodzinnym miasteczku mamy, zostawiając za sobą arystokratyczne życie.

Miasteczko Erie nad jeziorem Erie w Pensylwanii stało się jej domem. Właśnie tu postanowiła rozpocząć studia. Jako Parker.

Po prostu Parker.

W początkowym okresie to imię zapewniało jej anonimowość, z czasem przyzwyczaiła się do niego i przywiązała. Oddawało istotę zmian, jakie zaszły w jej życiu.

Parker Dillon.

Kelnerka z kawiarni „Monarch”.

Zwyczajna dziewczyna. Taka jak inne.

Normalna.

– Dla mnie zawsze będziesz moją malutką Marią Anną – z przekonaniem odparł ojciec. – Moją księżniczką.

Parker westchnęła. Dyskusje z ojcem zawsze wyglądały tak samo. Były jak walenie głową w mur. Nic z nich nie wynikało, pozostawały tylko urazy.

– Dzwoniłeś do mnie, tato – zaczęła Parker. – Chciałeś coś ode mnie?

– Chcę, żeby moja córka wróciła do domu.

Znowu ta sama śpiewka. Ojciec był strasznie uparty i zawzięty. Jak sobie coś raz wbił do głowy, konsekwentnie dążył do celu bez względu na okoliczności. To cechy dobrego przywódcy, ale niekoniecznie ojca. Nie ułatwiały wzajemnych kontaktów, bo on zawsze musiał postawić na swoim.

Choć matka nieraz powtarzała, że pod tym względem ojciec i córka byli do siebie bardzo podobni.

Parker uśmiechnęła się na tę myśl.

– Tato, kocham cię – zaczęła łagodnie. – Ale nie wrócę do domu.

– Twój narzeczony czeka na ciebie. Stęsknił się za tobą.

– Jak może za mną tęsknić, skoro prawie wcale mnie nie zna?

– Tanner chciałby jak najszybciej rozpocząć przygotowania do waszego ślubu.

– Nie tęskni za mną, bo mnie nie zna, więc tym bardziej nie może się ze mną ożenić. I dobrze się składa, bo ja nie zamierzam za niego wyjść.

Nie