Niezrównane przygody Hansa Pfaalla - Edgar Allan Poe - ebook

Niezrównane przygody Hansa Pfaalla ebook

Edgar Allan Poe

3,3

Opis

Historia zaczyna się dostarczeniem tłumowi zgromadzonemu w Rotterdamie manuskryptu, w którym opisana została podróż człowieka zwanego Hans Pfaall. Manuskrypt, który stanowi o głównej części historii, przedstawia szczegółowo, jak Pfaall zdołał dotrzeć na Księżyc przy pomocy rewolucyjnego nowego balonu i urządzenia, które sprężało próżnię kosmiczną w powietrze do oddychania. Podróż zajęła mu 19 dni, a nowela dostarcza opisów Ziemi widzianej z kosmosu, jak i opisów schodzenia do gorących warstw wulkanicznego satelity. Pfaall zataja większość informacji dotyczących powierzchni Księżyca i jego mieszkańców, aby wynegocjować ułaskawienie od burmistrza po serii kilku morderstw, które popełnił... (Za Wikipedią). Reszty można się dowiedzieć po przeczytaniu noweli do końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 66

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
0
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Edgar Allan Poe

 

Niezrównane przygody Hansa Pfaalla

 

przeł. Wojciech Szukiewicz

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: Harry Clarke  (1889–1931), Tales of Mystery and Imagination (1908),,

licencjapublic domain, źródło:https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Harry_Clarke_Poe_Tales_of_Mystery_and_Imagination_1.jpg

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,

including all related and neighboring rights.

 

Tekst wg edycji:

Edgar Allan Poe

Morderstwo na Rue Morgue

Wyd. Księgarnia Polska B. Połonieckiego

Lwów 1902

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-903-4

 

 

NIEZRÓWNANE PRZYGODY HANSA PFAALLA.

 

Według ostatnich wiadomości z Rotterdamu, miasto znajduje się w stanie wysokiego filozoficznego podniecenia. Istotnie, zdarzyły się tam rzeczy natury tak niezwykłej, tak — tak całkowicie w rozdźwięku z ustalonemi opiniami — iż nie wątpię, że niebawem cała Europa podlegnie wzburzeniu, że rozum i astronomia staną do siebie w silnym antagonizmie.

 Zdaje się, że dnia — miesiąca — (nie znam dokładnie daty), wielki tłum ludu, w celach bliżej nieznanych, zgromadził się na wielkim placu giełdy, w zamożnem mieście Rotterdamie. Był to ciepły dzień — nawet niezwykle ciepły w tej porze roku — w powietrzu nie było najlżejszego przewiewu, to też tłum nie gniewał się na przelotny, krótkotrwały deszcz, spadający z wielkich białych mas chmur, obficie rozsianych po mokrem sklepieniu nieba. Pomimo to, około południa lekkie poruszenie powstało wśród zgromadzenia; dziesięć tysięcy języków zaczęło pracować, a w chwilę potem dziesięć tysięcy twarzy skierowało się w stronę nieba, dziesięć tysięcy fajek wysunęło się z pomiędzy dziesięciu tysięcy ust i okrzyk, który można porównać jedynie do łoskotu Niagary, rozległ się długi, głośny i gniewny, przez całe miasto i przez wszystkie okolice Rotterdamu.

 Przyczyna tego hałasu stała się wkrótce dostatecznie jasna. Z poza olbrzymiej masy jednej z tych ostro zarysowanych chmur, o których wyżej była mowa, zaczęła się powoli wysuwać na otwarte pole błękitne dziwaczna, pozornie stała substancya, tak osobliwie ukształtowana, tak kapryśnie i fantastycznie sformowana, że gromada dzielnych mieszczan, stojących z rozwartemi ustami, nie mogła zjawiska w żaden sposób zrozumieć, ani też dość mu się nadziwić. Cóż to bowiem być mogło? W imię wszystkich czartów rotterdamskich, cóż to zjawisko mogło oznaczać lub wróżyć? Nikt nie wiedział, nikt nie mógł sobie wyobrazić; nikt, nawet burmistrz, Mynheer Superbus von Underduk, — nie umiał wyjaśnić tajemnicy; i tak, skoro już nic rozsądniejszego nie można było zrobić, wszyscy co do jednego ujęli napowrót fajki w usta, a utkwiwszy oczy w zjawisko, pykali, chodzili bez celu i pokrząkiwali znacząco, poczem znowu puszczali kłęby dymu.

 Tymczasem atoli, coraz niżej w kierunku miłego miasteczka opuszczał się przedmiot tak wielkiej ciekawości, i przyczyna tak ogromnej ilości dymu. W kilka minut zbliżył się dostatecznie na to, aby go można dokładnie rozpoznać. Przedmiot ten zdawał się być — nie! on był niezawodnie rodzajem balonu; ale bez wątpienia takiego balonu nie widziano jeszcze w Rotterdamie. Bo któż, niech wolno będzie zapytać, słyszał kiedykolwiek o balonie, sporządzonym całkowicie z brudnych dzienników? Ani jeden człowiek w Holandyi bez wątpienia; a jednakże tu pod samymi nosami narodu, albo raczej w pewnej odległości ponad nosami zgromadzonych, znajdował się właśnie omawiany przedmiot, zbudowany, o czem wiem na podstawie najpewniejszych wiadomości, z materyału, którego nikt poprzednio nie używał do podobnego celu. Była to niesłychana obraza dobrego gustu mieszczan rotterdamskich. Co się zaś tyczy kształtu, owego zjawiska, to był on jeszcze naganniejszy, bo przedstawiał olbrzymią czapkę błazeńską, odwróconą do góry nogami. Podobieństwo to wcale się nie zmniejszyło, gdy po bliższem rozpatrzeniu, tłum ujrzał ogromny kutas, zwieszający się z wierzchołka, wkoło zaś górnego rąbka, czyli podstawy stożka, mnóstwo drobnych instrumentów, przypominających dzwonki owcze, które ustawicznie się poruszały i wydzwaniały melodyę pieśni »Betti Martin«. Ale nie dość na tem. Zawieszony na niebieskich wstążkach przy końcu tej fantastycznej maszyny, zwisał, niby kosz balonu, ogromnych rozmiarów bobrowy kapelusz, z niezmiernie szerokim rondem i nawpół sferyczną głową o czarnej wstążce ze srebrną sprzączką. Rzecz dziwna, że wielu mieszkańców Rotterdamu przysięgało na to, iż tenże sam kapelusz widzieli już niejednokrotnie; istotnie całe zgromadzenie zdawało się patrzeć, jak na znany sobie przedmiot; pewna zaś kobieta, nazwiskiem Grettel Pfaall, wydała okrzyk radosnego zdziwienia, i oświadczyła, że był to kapelusz jej poczciwego i dobrego małżonka. Okoliczność ta zasługiwała na tem większą uwagę, że Pfaall z trzema towarzyszami faktycznie zniknął z Rotterdamu przed pięciu laty nagle i w sposób niewytłómaczony aż do dnia, kiedy pojawił się balon, wszelkie usiłowania zasiągnienia o nich jakiejś wiadomości, spełzły na niczem. Kości jakieś, uważane za kości ludzkie, zmieszane z pewną ilością dziwacznie wyglądającego śmiecia, zostały niedawno odkryte w odległym zaułku wschodniej części miasta; niektórzy ludzie przypuszczali nawet, że w miejscu tem szpetne popełniono morderstwo, którego ofiarami według wszelkiego prawdopodobieństwa, byli Hans Pfaall i jego towarzysze. — Ale wracajmy do rozpoczętego opowiadania.

 Balon (gdyż nie było to co innego) opuścił się obecnie na wysokość stu stóp od ziemi, dozwalając zebranemu tłumowi przyjrzeć się dokładnie powietrznemu pasażerowi. Był to zaiste bardzo osobliwy okaz. Nie mógł mieć więcej — niż dwie stopy wysokości; wysokość ta jednakże, jakkolwiek nieznaczna, byłaby całkowicie wystarczyła do zaburzenia jego równowagi i wyrzucenia go z kosza balonu, gdyby nie balustrada, sięgająca do piersi, a przymocowana sznurami do balonu. Ciało małego człowieczka było więcej niż proporcyonalnie szerokie, nadając całej postaci okrągłość wysoce komiczną. Stóp jego, oczywiście, nie można było wcale widzieć. Dłonie były niesłychanie duże. Siwe włosy były w tyle głowy zebrane w queue. Nos jego był zdumiewająco długi, krzywy i czerwony; broda i policzki, chociaż pomarszczone wiekiem, były szerokie, rozdęte i niemal że podwójne; ale co się tycze uszu, to nie można było odkryć nawet ich śladu na którejkolwiek części głowy. Dziwny ten mały pan był ubrany w luźny surdut z błękitnej satyny, w takie same spodeńki po kolana, opatrzone srebrnemi sprzączkami. Kamizelka była zrobiona z jakiejś jasnej, żółtej materyi; na jednej stronie głowy spoczywała z fantazyą nałożona biała czapka taffetowa; dopełniając stroju, krwawoczerwona chusta jedwabna opasywała szyję i opadała na piersi, w formie olbrzymiej, fantastycznej kokardy.

 Opuściwszy się, jak już powiedziałem powyżej, na odległość stu stóp od powierzchni ziemi, mały staruszek dostał nagle paroksyzmu drżenia i objawiał wyraźną niechęć do większego zbliżenia się ku terra firma. Wysypawszy więc pewną ilość piasku z płóciennego worka, który mógł dźwignąć z wielkim tylko wysiłkiem, zatrzymał się natychmiast i pozostał na jednem miejscu. Potem pospiesznie i z wyraźnem wzruszeniem zaczął wyciągać z bocznej kieszeni surduta ogromny marokowy pugilares. Ważył go podejrzliwie w swej dłoni; przyglądał mu się z wyrazem niesłychanego zdumienia i dziwił się wyraźnie jego ciężarowi. W końcu otworzył ów pugilares, a wydobywszy zeń ogromny list, zapieczętowany czerwonym lakiem i związany starannie czerwoną wstążką, opuścił go na ziemię tak, że upadł właśnie u stóp burmistrza Superba van Underduk. Jego Ekscelencya pochylił się dla podjęcia go, ale aeronauta ustawicznie jeszcze zaniepokojony i nie mając wyraźnie zamiaru pozostawać dłużej w Rotterdamie, zaczął natychmiast czynić przygotowania do odjazdu; a ponieważ musiał wyrzucić część balastu, aby módz znowu wznieść się w górę, przeto pół tuzina worków, które wyrzucił jeden po drugim bez poprzedniego ich wypróżnienia, spadły w sposób jaknajfatalniejszy na grzbiet burmistrza i stoczyły się po nim pół tuzina razy w oczach wszystkich mieszkańców Rotterdamu. Nie należy atoli przypuszczać, że wielki Underduk zniósł tę impertynencyę ze strony małego staruszka całkiem bezkarnie. Powiadają, że przeciwnie, podczas całego procesu staczania się worków po plecach, burmistrz wypuścił nie mniej niż pół tuzina wyraźnych i gwałtownych kłębów dymu ze swej fajki, którą trzymał cały ten czas wszystkiemi siłami swemi i którą zamierza dzierżyć mocno (przy Boskiej pomocy) aż do dnia swego zgonu.

 Tymczasem balon wzniósł się na podobieństwo skowronka i ulatując wysoko ponad miastem wsunął się w końcu spokojnie poza chmurę podobną do tej, z poza której w taki dziwaczny sposób się wyłonił i tak zginął na zawsze z przed zdumionych oczu poczciwych obywateli Rotterdamu.

 Obecnie cała uwaga została skierowana na list, którego zejście na ziemię razem z towarzyszącemi okolicznościami, okazało się tak fatalne dla osoby jakoteż osobistej godności jego Ekscelencyi, van Underduka.

 Funkcyonaryusz ten jednakże, nie zaniechał podczas kolistych ruchów listu, pomyśleć o zapewnieniu sobie jego posiadania; list dostał się w najodpowiedniejsze ręce, będąc istotnie zaadresowanym do burmistrza jakoteż profesora Rubachuba, jako prezydenta i wiceprezydenta Rotterdamskiego kollegium astronomicznego, wskutek tego dygnitarze otworzyli kopertę na miejscu i znaleźli taką oto nadzwyczajną i doprawdy niezmiernie poważną treść.

 Do Ekscelencyi van Underduka i Rubachuba, Prezydenta i Wiceprezydenta państwowego Kollegium astronomicznego w Rotterdamie.

 Wasze Ekscelencye