Nieoczekiwany dar - Jessica Matthews - ebook

Nieoczekiwany dar ebook

Matthews Jessica

4,0

Opis

Pielęgniarka Sara Whittman wiedzie szczęśliwe życie z mężem, Cole’em, marząc o dziecku. Niestety, ma trudności z zajściem w ciążę. Tuż przed świętami Cole dowiaduje się, że musi zaopiekować się swoim dwuletnim synem z przelotnego związku. Niespodziewane pojawienie się chłopca, mimo że wywołuje w małżeństwie Sary kryzys, może też być drogą do spełnienia marzeń...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (42 oceny)
18
9
11
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
danutann

Z braku laku…

z braku laku i romans dobry.
00
AgnieszkaZz122

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, szybko się czyta, polecam.
00

Popularność




Jessica Matthews

Nieoczekiwany dar

Tłumaczenie: Julita

PROLOG

„Trzy osoby poniosły śmierć w wypadku helikoptera ratunkowego”. Chociaż nienawidziła takich informacji, Sara Whittman przeczytała artykuł. „Z niewiadomych przyczyn helikopter lecący z Oklahoma City do Enid rozbił się pięćdziesiąt kilometrów od celu. Trzy osoby znajdujące się na pokładzie – pilot James Anderson z Dallas, siostra Ruth Warren z Tulsy i siostra Lilian Gomes z Norman – zginęły na miejscu. Okoliczności wypadku wciąż są niejasne”.

– Co masz taką ponurą minę? – Cole wszedł do kuchni ubrany w ciemne spodnie i brązową koszulę. Pocałował żonę w policzek i skierował się do ekspresu z kawą. Bez niej nie wyobrażał sobie rozpoczęcia dnia.

Sara wskazała na gazetę.

– W Oklahomie rozbił się helikopter. Zginęły dwie pielęgniarki i pilot.

– Fatalnie. – Cole wypił łyk kawy i wsunął kromkę do tostera. – Znaliśmy ich?

– Nie. Ale jedna pochodzi z twoich rodzinnych stron.

– Z Tulsy?

– Zawsze podziwiałam twoją bystrość – zażartowała Sara.

Uśmiechnął się. Przez rok chodzili ze sobą, przez dwa lata mieszkali razem, od trzech byli małżeństwem, mimo to kiedy się uśmiechał, serce biło jej szybciej.

– Tulsa to duże miasto.

– Wiem. Mała szansa, żebyś akurat znał Ruth Warren. W gazecie nie podają jej wieku.

– Ruth Warren? – Cole zastygł w bezruchu.

– Nie mów mi, że znałeś kogoś o tym imieniu i nazwisku.

– Owszem, ale moja Ruth Warren była nauczycielką biologii. Chociaż... – Zamyślił się. – Wspominała, że chciałaby skończyć szkołę pielęgniarską.

– Może więc to ona?

– Wątpię. Ruth, którą znałem, miała lęk wysokości. Mówiła, że nigdy nie wsiądzie do samolotu.

– Cóż, to popularne imię, zresztą nazwisko też.

– Fakt.

– Tym niemniej dla rodziny to straszna tragedia.

– Straszna.

– Zwłaszcza gdy śmierć bliskiej osoby następuje tuż przed świętami.

– Świętami...

Sara zorientowała się, że mąż jej nie słucha; zapewne myślał o pacjentach i operacjach, które go czekały.

– Fajnie, że zamykają dziś szpital o dwunastej – rzekła.

– Fajnie.

– I że dyrekcja podwaja wszystkim pensje.

– Podwa... Co?

Sara roześmiała się.

– Nie słyszałeś ani słowa?

– Najwyraźniej – przyznał skruszony. – Wybacz.

– Wybaczam. Bylebyś nie zapomniał o wyjeździe.

– Nie zapomnę. Mamy zarezerwowany na weekend hotel w Bisbee. Wylatujemy w czwartek rano. Nie rozumiem, dlaczego kusi cię śnieg, skoro i tu zacznie wkrótce padać. Nie lepsza byłaby słoneczna plaża?

– Słoneczną plażę mieliśmy w zeszłym roku. A w tym liczę na duchy. Podobno w naszym hotelu straszy. – Nagle rozległ się alarm w zegarku. Nie patrząc na godzinę, Sara dopiła kawę. – Lecę, bo się spóźnię.

Cmoknęła męża w policzek. Cole objął ją w pasie.

– Mamy jakieś plany na wieczór?

– Nie. Bo co?

– Może uda nam się zmajstrować dzidziusia – szepnął jej do ucha.

– Dziś na pewno nie – oznajmiła smętnie.

– Głowa do góry. Może podczas najbliższej owulacji...

Dlaczego nie mogła zajść w ciążę? Od półtora roku zadawała sobie to pytanie.

– Jasne. – Unikając wzroku męża, usiłowała się oswobodzić.

– Hej. – Pogładził ją po twarzy. – Doczekamy się dziecka. Cierpliwości.

– Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, Cole. Powinniśmy znaleźć innego lekarza. – Wreszcie powiedziała to, o czym myślała od miesiąca.

– Kochanie, przecież wiesz, że Josh Eller jest najlepszym położnikiem w tej części Stanów.

– Wiem, ale...

– Będąc pod jego opieką, już raz zaszłaś w ciążę. Minęło dopiero dziewięć miesięcy.

Poszła do lekarza, podejrzewając, że ma grypę żołądkową. Dowiedziała się, że jest w ciąży. Poroniła kilka dni później.

– Ale od tej pory nic się nie dzieje!

– Organizm musi się zregenerować. Josh mówił, żebyśmy odczekali rok – przypomniał Sarze Cole. – Chyba we dwoje nie jest nam źle, co?

Przed ślubem mieli drobny kryzys i rozstali się na dziesięć dni – ona chciała mieć dom i rodzinę, a Cole nie kwapił się z oświadczynami – ale odkąd się ponownie zeszli, na nic nie mogła narzekać.

– Masz rację, ale kiedy ludzie się kochają, to dziecko jest jak przysłowiowa wisienka na torcie.

– Zaufaj Joshowi. Skoro twierdzi, że nie ma powodu do obaw, to znaczy, że nie ma.

Denerwowało ją podejście męża. Czy nie rozumiał, jak bardzo ona pragnie dziecka? Nie zdawał sobie sprawy, że z każdym miesiącem maleje jej pewność siebie i poczucie własnej wartości? Z drugiej strony nie dziwiła się Cole’owi. Bał się zmian. W młodym wieku stracił rodziców; po licznych turbulencjach marzył o stabilizacji.

– Myślałam, że zależy ci na powiększeniu...

– Zależy.

– Nic na to nie wskazuje.

– Wolałabyś, żebym wyłamywał sobie palce i raz na tydzień dzwonił z awanturą do Josha?

– Nie. – Psiakrew, on ma rację. – Po prostu chciałabym czuć twoje wsparcie. Czasem odnoszę wrażenie, że zgodziłeś się na dziecko, żebym przestała marudzić.

– Och, Saro. – Przytulił żonę. – Przyznaję, podoba mi się nasze dzisiejsze życie. Ale będę równie szczęśliwy, kiedy zajdziesz w ciążę. Córeczka z twoim zadartym noskiem...

Dała mu kuksańca w bok.

– Wcale nie mam zadartego nosa!

– Ale tak serio, stres nie wyjdzie nam na dobre. A Joshowi powinniśmy ufać. Wkrótce będziesz narzekać na poranne mdłości, spuchnięte kostki i ból w krzyżu.

– Oby. – Uśmiechnęła się. – Lecę, bo się spóźnię.

Po jej wyjściu w domu zapanowała cisza. Cole’owi żal było żony, która całe życie marzyła o rodzinie, najlepiej z czwórką dzieci; właśnie w takiej dorastała. On sam czuł strach na myśl o czwórce pociech, ale gotów był zrobić wszystko, aby spełnić życzenie Sary. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie ostatni raz, kiedy się kochali: zaczęli w kuchni, przenieśli się do olbrzymiej wanny i w końcu wylądowali w łóżku. Uwielbiał takie wieczory we dwoje. Rzadko im się zdarzały, bo oboje ciężko pracowali. Kiedy pojawi się dziecko, będzie ich jeszcze mniej.

Sara traktowała niemożność poczęcia w kategoriach osobistej porażki. Oczywiście nie powinna, bo dopiero niedawno zaczęli starania o dziecko. Zaszła w ciążę pół roku po tym, gdy przestali się zabezpieczać. Poroniła, ale od tamtej pory minęło zaledwie dziewięć miesięcy. Nawet jeszcze nie zrobili testów płodności.

Wierzył w to, co powiedział żonie: że jej organizm musi się zregenerować. I że Josh pokieruje nimi, kiedy uzna, że trzeba podjąć leczenie. Pijąc kawę, zerknął na gazetę, którą Sara zostawiła. Niepokój, który poczuł, gdy wspomniała o wypadku, powrócił ze zdwojoną siłą.

Ruth Warren... To chyba nie mogła być ta Ruth, z którą chodził do szkoły. Ta, która przyjechała na zjazd szkolny z okazji piętnastolecia matury. Na tym zjeździe wypił za dużo: topił smutek po rozstaniu z Sarą. Jednak szybko zrozumiał swój błąd: mimo strachu przed małżeństwem nie wyobrażał sobie życia bez niej. Po tygodniu oświadczył się. Sara nie pytała, dlaczego zmienił zdanie. Pobrali się pół roku później. Za kilka tygodni mieli obchodzić trzecią rocznicę ślubu. Odkąd skończył osiem lat, nie czuł się tak szczęśliwy.

Ruth Warren... Czy mogła to być ta sama Ruth, z którą często siadywał w jednej ławce? Podczas zjazdu wspomniała chyba o zmianie zawodu. Słabo pamiętał te dwa dni...

Z kuchni udał się do swojego gabinetu. Włączył komputer. Po chwili znalazł nekrolog: „lat 33... osierocona we wczesnym dzieciństwie... ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Oklahomy... uczęszczała na kursy pielęgniarskie... Pozostawiła syna, przyjaciół oraz dawnych uczniów...”.

Syna? Nic o nim nie mówiła, w ogóle niewiele mówiła o swoim życiu prywatnym. Na pewno podczas zjazdu pytał, co u niej słychać, ale był zbyt skupiony na sobie, aby cokolwiek zapamiętać. Ciekawe, co z ojcem chłopca. W nekrologu nie było o nim ani słowa.

„Pogrzeb odbędzie się w środę o 10:00 na cmentarzu Oaklawn”.

Miała ciężkie życie, ale zawsze żartem potrafiła rozładować napięcie. A teraz nie żyje. Cole westchnął. Nie rozmawiali od czasu zjazdu. Szkoda, że nie zadzwonił; radziła mu, aby stawił czoło swoim demonom i posłuchał głosu serca. Może domyśliła się, że tak postąpił?

Psiakość, byli rówieśnikami, dlatego tak trudno było mu uwierzyć, że Ruth już nie ma. Jej śmierć uzmysłowiła mu, jak kruche jest życie. Przez moment wahał się, czy nie wybrać się na pogrzeb. Ale chyba nie. Nie wiedział, ile lat ma syn Ruth, a składanie dziecku kondolencji... Lepiej wyśle do chłopca list; napisze, że chodził z jego mamą do szkoły, że się przyjaźnili. Chociaż wierzył, że Ruth nikomu by nie zdradziła, że spędzili razem jedną noc, w głębi serca czuł ulgę, że ten fakt na zawsze pozostanie tajemnicą.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dwa dni później, gdy poprawiała prześcieradła na jego łóżku, Sebastian Lancaster spytał Sarę:

– Hej, ślicznotko, wyskoczymy gdzieś w sobotę? Znam świetny klub. Poszalelibyśmy na parkiecie...

Sara popatrzyła na osiemdziesięciopięcioletniego pacjenta, który chodził z balkonikiem i z trudem oddychał.

– Nie mogę. – Uśmiechnęła się na myśl o czekającym ją weekendzie z dala od szpitala. – Już mam plany.

– Co za problem? Plany są po to, żeby je łamać.

– Chyba zasady, nie plany.

– Plany, zasady, co za różnica? – Sebastian machnął pomarszczoną ręką. – Od wieków nie tańczyłem, a coś mi mówi, że niezła z ciebie tancerka. Masz zgrabne nogi.

Uwagę o nogach Sara puściła mimo uszu. Staruszek widział najwyżej na odległość czterdziestu centymetrów.

– Podejrzewam, że pan w młodości był lepszy od samego Freda Astaire’a.

– A żebyś wiedziała! Jak z żoną wirowaliśmy, wszyscy patrzyli z zachwytem. To jak, rybeńko? Zaszalejemy?

Pokręciła ze śmiechem głową. Oboje wiedzieli, że nawet gdyby chciała, byłoby to nierealne. Starzec miał rozedmę, do tego doszło zapalenie płuc; najmniejszy ruch sprawiał mu problemy. Ale ograniczenia fizyczne nie przeszkadzały we flirtowaniu.

– Przykro mi, wyjeżdżam na weekend – odparła Sara, zerkając na kroplówkę. – Z mężem.

– No tak. – Staruszek pokiwał głową. – Te najładniejsze zawsze mają mę... – Atak kaszlu przerwał jego wypowiedź. – Mężów. A ten wyjazd to z okazji czy dla zabicia nudy?

– Z okazji trzeciej rocznicy ślubu, która wypada za kilka tygodni, ale to jedyny weekend, jaki mamy wolny.

– Czyli prawie nowożeńcy? I druga minipodróż poślubna? – Ciałem pacjenta znów wstrząsnął kaszel.

– Tak. Już nie mogę się doczekać – przyznała Sara.

Miała jednak wrażenie, że Cole, który wcześniej też był przejęty wyjazdem, ostatnio mniej o nim mówi. Po prostu mam mnóstwo pracy, wyjaśnił, kiedy o to zapytała. To akurat było prawdą; na brak pacjentów nie mógł narzekać. Mimo to zastanawiała się, czy coś go nie gnębi. Tak czy inaczej, gdy wyjadą, wszelkie zmartwienia i problemy zostawią za sobą. Jeśli odległość nie pomoże, pomogą skąpe figi i seksowna koronkowa koszulka.

– Baw się dobrze, kochanie. A jeśli mężulo zabierze cię na tańce, to jeden wolny zatańczcie dla mnie. – Sebastian mrugnął do niej kaprawym okiem.

– Ma pan to jak w banku – obiecała Sara.

Przeszła do dyżurki pielęgniarek. Wpisywała informacje do karty choroby, kiedy pojawiła się Millie Brennam.

– Jak tam pan Lancaster?

– Zważywszy na jego stan, to niesamowite, że ma siłę z nami flirtować.

– Zobaczysz, co będzie, kiedy poczuje się lepiej. Wtedy zaczyna obmacywać. – Na moment Millie zamilkła. – To co? Gotowa do wyjazdu?

– Tak. Natomiast Cole nawet nie zaczął się pakować.

– Kiedy lecicie?

– Jutro bladym świtem. Myślałam, że przenocujemy w hotelu przy lotnisku, ale to zależy od Cole’a. Wiesz, jaki on jest: pacjenci są najważniejsi.

– I dlatego tak bardzo go kochasz – rzuciła Millie.

Sara zakochała się w Cole’u już pierwszego dnia. Było spotkanie lekarzy, rezydentów oraz pielęgniarek. Sara, zdenerwowana, strąciła z szafki zestaw do szycia chirurgicznego. Cole postawił jej kawę, powiedział parę słów dla dodania otuchy.

– To prawda – zgodziła się. – Jedyny problem, jaki mam, to co mu dać pod choinkę. Niby to jeszcze dwa miesiące, ale czas leci tak szybko. Może wymyślę coś w ten weekend?

– Powodzenia. Jak powiada moja mądra mama: co można ofiarować mężczyźnie, który ma wszystko?

No właśnie, co? – pomyślała Sara. Wiadomość, że zostanie ojcem? Tyle że takiego „prezentu” nie mogła zdobyć samodzielnie. Pochodziła z licznej rodziny; miała siostrę i dwóch braci. Marzyła o tym, by w jej domu, podobnie jak w domu jej rodziców, rozlegał się śmiech i tupot małych nóżek. Na szczęście do końca dyżuru nie miała czasu na rozmyślanie o prywatnych sprawach. Do domu wyszła o szóstej. Ucieszyła się, widząc światła w oknach i auto Cole’a w garażu.

– Jaka miła niespodzianka! – zawołała, wieszając kurtkę na wieszaku. – Nie sądziłam, że wrócisz przed ósmą.

Wstał od stołu i pocałował żonę w policzek.

– Niespodzianek jest więcej – rzekł, uśmiechając się nerwowo. Sarę przeszył lęk. – Kawy?

Do swojego kubka wrzucił kilka kostek cukru.

– Nigdy o tej porze nie pijasz kawy – zauważyła Sara, przyglądając się mężowi z niepokojem. – Co się stało?

– Wolisz herbatę? Strasznie jest zimno...

– Wiem, że jest zimno. A za kawę i herbatę dziękuję. Powiedz, co... Och, nie! – jęknęła. – Tylko nie mów, że Chris nie może cię zastąpić i musimy znów odwołać wyjazd?

– Saro, to nie dotyczy szpitala. Usiądź, proszę.

Usiadła i z rękami splecionymi na kolanach czekała. Cole usiadł obok, postawił kubek na stole.

– Rozmawiałem dziś z prawnikiem.

Prawnik w szpitalu nie wróży niczego dobrego.

– Jakiś niezadowolony pacjent wystąpił do sądu o...

– Nie. Mecenas Maitland pracuje w kancelarii prawniczej w Tulsie.

Wiedząc, że Cole pochodzi z okolic Tulsy, spytała:

– Chodzi o twoich krewnych?

– Nie. Pamiętasz artykuł o wypadku helikoptera?

– Tak. Rozmawialiśmy o jednej z ofiar...

– Ruth Warren. Okazuje się, że ją znałem, i to całkiem dobrze.

Sara ścisnęła dłoń męża.

– Och, kochanie, tak mi przykro.

– Przyjaźniliśmy się. Potem nasze drogi się rozeszły. Od matury widzieliśmy się tylko raz, kilka lat temu, na zjeździe szkolnym.

– Nic mi nie mówiłeś o żadnym zjeździe. – Zmarszczyła czoło. – Kiedy to było?

– Trzy lata temu w lipcu, kiedy ty i ja się rozstaliśmy. Wtedy ponownie spotkałem Ruth.

– Od tego czasu mieliście kontakt?

– Nie. Żadnego.

Takiej odpowiedzi się spodziewała, bo Cole ani razu o Ruth nie wspomniał, ale czasem zdarzało mu się nie mówić o czymś, co uważał za nieistotne.

– Czego chciał prawnik?

– Jest wykonawcą jej testamentu. Ruth umieściła mnie... nas... w swoim testamencie.

– Nie żartuj! Co ci zostawiła? Kilka szkolnych pamiątek?

– Nie, coś znacznie bardziej cennego – odparł z powagą Cole. – Swojego syna.

– Syna? – Na twarzy Sary odmalował się wyraz szoku, a zarazem niedowierzania. – Ile on ma lat?

– Dwa i pół. Urodził się w kwietniu.

– Boże, Cole! – Szok ustąpił miejsca podnieceniu. – To jeszcze maleństwo! Ale... Ale dlaczego Ruth nas wybrała? Skoro nie utrzymywaliście kontaktu... Nie miała bliższych przyjaciół? A ojciec chłopca? I jej rodzice, wujowie, ciotki?

– Dorastała w rodzinie zastępczej. Po maturze była zdana wyłącznie na siebie.

– Ale skoro od zjazdu ty i ona się nie widzieliście... Coś się za tym musi kryć.

– Masz rację. – Cole zacisnął ręce na kubku. – Zanim ci wyjaśnię, muszę się do czegoś przyznać.

W głowie Sary rozległ się dzwonek alarmowy.

– Podczas zjazdu Ruth i ja... Zrobiłem coś głupiego. Byłem zły, że odeszłaś, że nie chciałaś...

– Żyć w nieskończoność na kocią łapę.

– No właśnie. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. I zabolało mnie, że ty możesz być szczęśliwa tylko z obrączką na palcu.

– Oj, skarbie. Nie chodziło o obrączkę, ale o to, co ona symbolizuje: miłość aż po grób.

– Wiem, ale zrozumiałem to później. W pierwszych dniach po naszym rozstaniu byłem zły i przygnębiony. Pojechałem na zjazd... Niestety, za dużo wypiłem.

Zdziwiło ją to; Cole na ogół unikał alkoholu. Nie pochwalała jego zachowania, ale przecież nic strasznego się nie stało. Większości ludzi zdarzało się przynajmniej raz w życiu stracić nad sobą kontrolę.

– W szkole Ruth i ja często się sobie zwierzaliśmy. Wtedy na zjeździe też od razu zaczęliśmy gadać. Ruth dała mi kilka cennych rad.

– Chcesz powiedzieć, że kazała ci wrócić do mnie i się oświadczyć? – zapytała. Zawsze sądziła, że Cole sam przejrzał na oczy. Zrobiło się jej przykro, że poprosił ją o rękę, bo tak mu doradziła dawna znajoma.

– Nie, Ruth niczego mi nie kazała. Po prostu w czasie rozmowy z nią uzmysłowiłem sobie to, co wiedziałem, a do czego nie potrafiłem się przyznać: że cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. A skoro cię kocham, to muszę stawić czoło demonom i oświadczyć się.

Demonom? Czego się bał?

– Poczekaj – przerwała mu, usiłując dobrze go zrozumieć. – Wcześniej mówiłeś, że nie chcesz się żenić, dopóki nie będziesz gotowy do małżeństwa, a teraz mówisz, że się bałeś? Dorośli ludzie rozmawiają o takich rzeczach...

– Próbowaliśmy, pamiętasz? Ale kiepsko nam szło. W końcu zdenerwowana trzasnęłaś drzwiami.

Chciała zaprotestować, powiedzieć, że mógł ją zatrzymać albo za nią wybiec, mógł zadzwonić albo... Lecz obwinianie się po latach nie ma sensu.

– Oboje mogliśmy zachować się inaczej, ale... Rany boskie, Cole, czego się bałeś?

– Że jako mąż nie spełnię twoich oczekiwań. Że nasze relacje się zmienią. Było nam tak dobrze razem. Bałem się, że małżeństwo wszystko zepsuje.

– Ale dlaczego? – Nie mieściło się jej to w głowie. – Przecież chodziliśmy ze sobą rok, mieszkaliśmy razem dwa lata. Zdążyliśmy się poznać...

– Skąd miałem czerpać wzorce? Szczęśliwy dom, w jakim żyłem, przestał istnieć, kiedy skończyłem osiem lat. Bałem się, że weźmiemy ślub i nasze życie się zmieni. A wtedy znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia.

– W porządku, rozumiem. – Przeszkadzało jej, że o swoim strachu rozmawiał z kobietą, której nie widział od lat, a nie z nią. – Czyli ponieważ się sobie zwierzyliście, a potem utopiliście smutki w alkoholu, Ruth postanowiła, że gdyby cokolwiek się jej stało, ty wychowasz jej dziecko.

Cole spuścił wzrok.

– Niestety, poza rozmową i topieniem smutków zrobiliśmy coś jeszcze.

Sara poczuła się tak, jakby runął jej świat.

– Boże, Cole, nie mów mi, że...

Pokiwał smętnie głową.

– Przespaliśmy się. Nie planowaliśmy tego, przysięgam. Po prostu tak jakoś wyszło. Nigdy wcześniej ani później nie dopuściłem się zdrady. Musisz mi uwierzyć.

Słyszała nutę desperacji w głosie męża, ale była zbyt oszołomiona, żeby jasno myśleć.

– Powinieneś był mi dawno o tym powiedzieć. O swoich rozterkach. I o Ruth.

– Nie mogłem. Wstydziłem się. Poza tym, choć teoretycznie ty i ja nie byliśmy parą, nie chciałem, aby jeden głupi błąd zniszczył naszą przyszłość.

Czy przyjęłaby oświadczyny, gdyby wiedziała, że spał z inną kobietą? Dziś nie potrafiła sobie tego uzmysłowić. Może zaczekałaby z małżeństwem, dopóki nie nabrałaby pewności, że Cole’owi naprawdę na niej zależy. Jedno nie ulega wątpliwości: pozbawił ją możliwości wyboru.

– Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas.

Sprawiał wrażenie autentycznie skruszonego, to jednak nie poprawiło jej humoru. Wiedziała, że mógł się nie przyznać do zdrady. Ona, Sara, nigdy nie poznałaby prawdy. Z drugiej strony nie byli wtedy parą. Teoretycznie nie musiał być jej wierny. Mimo to było jej przykro, że tak szybko po rozstaniu wylądował w łóżku z inną. Owszem, alkohol i gniew miały wpływ na to, co się stało, ale...

Wzięła głęboki oddech. Od trzech lat są małżeństwem. W tym czasie Cole ani razu jej nie zdradził. O przygodzie z Ruth nie musiał jej nic mówić, a jednak postanowił zaryzykować, przyznać się do winy, przeprosić. Miałaby się rozwieść z Cole’em z powodu zdrady, która wydarzyła się dawno temu? To by znaczyło, że go nie kocha.

– Saro?

Zamknęła na moment oczy, po czym zdobyła się na uśmiech.

– Jest mi smutno. Czuję się zawiedziona, ale co się stało, to się nie odstanie. Więcej do tego tematu nie wracajmy.

– To niemożliwe. Jest jeszcze coś.

– Jeszcze coś? – spytała zaskoczona. – Nie rozumiem. Chyba z powodu waszej „zażyłości” Ruth chciała, abyś przejął opiekę nad jej synem?

Przez dłuższą chwilę Cole milczał.

– Saro, Brody miał drugie urodziny w pierwszych dniach kwietnia. Teraz ma dwa i pół roku.

– No wiem, mówiłeś.

Potarł ręką kark.

– Policz.

– O Chryste. To twój syn.

W oczach żony Cole ujrzał szok. Przypuszczalnie identyczny pojawił się w jego oczach, kiedy kilka godzin temu prawnik przekazał mu tę samą wiadomość. Jego świat, podobnie jak teraz świat Sary, zadrżał w posadach.

Tak jak podejrzewał, jego wyznanie kompletnie ją załamało. Co za ironia losu, pomyślał. Całe życie wszystko starannie planował; raz postąpił impulsywnie i rezultat był przerażający. Oczywiście istniało wyjście; gdyby z niego skorzystał, Sara o niczym by się nie dowiedziała. Mógł oświadczyć prawnikowi, że nie chce wychowywać syna Ruth. I choć kusiło go takie rozwiązanie, postanowił jednak nie mnożyć kłamstw.

– Mieliście dziecko, ty i Ruth... – szepnęła Sara.

– Najwyraźniej.

– Jesteś pewien? Skoro spała z tobą, mogła również z innymi.

On też zadał to pytanie, ale wszelkie jego wątpliwości znikły, kiedy prawnik przedstawił mu niezbity dowód.

– Jestem pewien – oznajmił. – Maitland dał mi zdjęcie chłopca. Widać na nim silne podobieństwo rodzinne.

– I Ruth chciała, abyś zajął się wychowaniem... waszego syna?

Cole doskonale wiedział, że spokój, jaki Sara okazuje, to zasłona dymna. Że w środku cała kipi. Wolałby, żeby dała upust emocjom, wrzeszczała, okładała go pięściami, tłukła talerze.

– Chciała, żebyśmy oboje zajęli się jego wychowaniem. Ty i ja