Niekonwencjonalna sztuka walki - Janusz Niedzielin - ebook

Niekonwencjonalna sztuka walki ebook

Janusz Niedzielin

0,0
14,05 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Nie ten jest mistrzem co ciągle wygrywa, lecz ten co przegraną rozumie”. Książka opisuje niekonwencjonalne sztuki walki, gdzie podczas swojego 35-letniego doświadczenia mogłem stworzyć swój własny styl walki i teraz mogę z nim dzielić się przyszłym młodym pokoleniom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 48

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Janusz Niedzielin

Niekonwencjonalna sztuka walki

Odnaleźć siebie

© Janusz Niedzielin, 2016

© Janusz Niedzielin, projekt okładki, 2016

KorektorEdyta Dzikowicz

„NIE TEN JEST MISTRZEM CO CIĄGLE WYGRYWA, LECZ TEN CO PRZEGRANĄ ROZUMIE”

KSIĄŻKA OPISUJE NIEKONWENCJONALNE SZTUKI WALKI, GDZIE PODCZAS SWOJEGO 35-LETNIEGO DOŚWIADCZENIA MOGŁEM STWORZYĆ SWÓJ WŁASNY STYL WALKI I TERAZ MOGĘ Z NIM DZIELIĆ SIĘ PRZYSZŁYM MŁODYM POKOLENIOM

ISBN 978-83-8104-039-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

„Patrząc na księżyc z pewnością zobaczysz jego blask, spróbuj dostrzec ten blask poprzez chmury”.

Janusz Niedzielin

Dziś sztuka walki jest bardzo zróżnicowana, tzn. poprzez style, nauczanie i podejście do niej samej.

Nie trudno zauważyć, że też przypomina tradycyjną naparzankę. Również można na tym zarobić trochę grosza, biorąc udział w zawodach takich jak: MMA i inne. Nie mówię, że nie, bo to też sposób na zarobkowanie. Świadomość że wchodzimy do klatki, czy też na ring, to sprawa naszego wyboru. Możemy na tym zarobić pieniądze, stać się sławnym, lub też stracić zdrowie, a nawet życie. Nie piszę o tym, by kogoś przestraszyć, bo każdy ma swój rozum i nim się kieruje. Sam kiedyś brałem udział w takich walkach, po prostu chciałem sprawdzić swoje umiejętności. Nie powiem że z czasem przeszła mi po głowie myśl, dlaczego na tym przy okazji nie zarabiać? Po pewnych przemyśleniach podjąłem parę walk o zakład kto lepszy. Nie było ringu, była ulica i pieniądze dla zwycięzcy. Walki prawie bez zasad. Kategoria wagowa…, open. To już mówiło samo za siebie.

W dalszej części opiszę parę swoich walk z których wyszedłem zwycięsko i w jaki sposób tego dokonałem. Moja przygoda ze sztuką walki zaczęła się jeszcze w dzieciństwie. Miałem zaledwie 9 lat. Pierwszym moim nauczycielem był mój ojciec Konstanty, który nauczył mnie parę technik sambo. Jest to rosyjska sztuka walki, coś jak japońskie Jiu-Jitsu.

Nagła śmierć mojego taty zamknęła we mnie dalszą drogę po której tak bardzo chciałem iść dalej. Miałem 11 lat gdy ten dramat dotknął mnie i moją rodzinę. Byłem dzieckiem, ciężko było się pozbierać po takiej tragedii. Ojciec zawsze mi powtarzał — „bez względu na przypadki losowe staraj się osiągać cel“. A przecież zaszczepił we mnie to coś. Chciałem być najlepszy w tym co robię i to nie tylko na przysłowiowym podwórku. Po roku jakoś się pozbierałem w jedną całość i wróciłem na drogę wojownika.

Nie było łatwo odnaleźć się po takiej przerwie, ale upartość i pewna determinacja dały dobry efekt do dalszych działań w tym kierunku. Zacząłem poszukiwać źródeł z gazet, książek…, filmu. Nie było wtedy video, internetu. Byłem na jakiś sposób samoukiem, ale nigdy nie przestałem na poszukiwaniu nowych doświadczeń. W okresie młodzieńczych lat niemal każde wakacje wykorzystywałem na wyjazdy do różnych klubów, jak i poznawanie ludzi którzy trenują sztukę walki.

Do 13 roku życia byłem wyłącznie adeptem Jiu-Jitsu, aż do czasu gdy zobaczyłem film „Kobra” japońskie dzieło kina akcji. Pamiętam film dla dorosłych, gdzie były sceny przemocy, a przecież miałem 13 lat. Jakoś udało mi się przedostać na salę kinową i osłupiałem z wrażenia widząc pierwszy raz karate w mistrzowskim wydaniu, prezentowane umiejętności przez Kamurę — tak też nazywał się główny bohater.

Po seansie zacząłem rozmyślać nad przekwalifikowaniem się na tę sztukę walki, czyli karate. Dużo było za, by dotknąć czegoś nowego. Po pierwsze walka na dystans, nie muszę wdawać się w bezpośredni kontakt w stylu chwyty — łap i rzuć. Większa swoboda ruchu — przestrzeń. I co najważniejsze psychologiczne podejście. Walka w dystansie z pewnością mniej nas spala od środka, jak ta w zwarciu. Nigdy nie wiemy jaką siłą dysponuje przeciwnik, a możecie mi wierzyć na słowo, jeśli trafi się na osiłka, to same techniki nie wystarczą trzeba mieć też siłę na takie przepychanki. Coś o tym wiem.

Podam jeden z wielu przykładów jaki sam przeżyłem stawiając czoła trzem Ukraińcom, gdy jeszcze pracowałem jako wykidajło w klubie dyskotekowym. Szybki chwyt za szmaty ze strony Ukraińca, podniesienie mnie do góry, uderzony parę razy z główki w czoło (jak by w nos to już było by po zawodach) w ostatnim momencie nastawiłem czoło do przysłowiowego oklepania. Nic nie mogłem zrobić, Ukrainiec był zaprawiony w boju i znał się na rzeczy. Był dwa razy jak ja. W końcowej obróbce podniósł mnie do góry i jak workiem rzucił mnie na stolik, gruchnąłem przyzwoicie, ale bez jakichkolwiek złamań, co umożliwiło mi kontynuowanie walki. Czułem się obolały jak i wściekły na swoją niemoc. Złość w takich sytuacjach jest największą głupotą, bo nie myślimy racjonalnie, więc musiałem szybko uzbroić się w inny tok myślowy. Ukrainiec widząc, że się podnoszę ruszył na mnie w dzikim szale. Zrobił ogromny zamach pięścią, by uderzyć mnie prawym sierpem w twarz. To dało mi czas by wyprzedzić Ukraińca, za nim jego pięść wylądowałaby na moim nosie. Wykonałem błyskawiczny cios w nos przeciwnika. Cios był prosty po skosie z tak zwanym ślizgiem.

ZEJŚCIE Z LINII ATAKU PRZED CIOSEM SIERPOWYM (HAK)

Fot.1,

2

Najważniejsze jest wyczucie w czasie. Refleks i umiejętność patrzenia to wszystko musi iść w parze. Z linii ataku schodzimy niemal w ostatniej chwili, tak by przeciwnik „przestrzelił” uderzenie. Pozycja z gardą. Ciężar ciała rozłożony tj. 70 % na nogę zakroczną (tylną) przy zejściu z linii ataku nie balansujemy ciałem. Ruch w bok (ślizg ) musi być płynny — niesygnalizowany. Podczas kontrataku mocny wydech tak by wyrzucić całe powietrze z płuc przy czym mięśnie brzucha muszą być napięte. Uderzamy w dolną szczękę. Celne uderzenie z pewnością zakończy walkę gdyż, uszkodzenie żuchwy raczej zniechęci przeciwnika do dalszej walki. W kwestii innych technik mechanizm zejścia z linii uderzenia — praktycznie jest ten sam. Różnica jest tylko w tym czy schodzimy w lewo, czy też w prawo z linii ataku.

Co człowiekiem kieruje w takiej sytuacji? Pewnie emocje, ale też instynkt jak i „charakter”, który za sprawą treningu się zmienia. Zostają jeszcze geny, które w niektórych osobach są jak by uśpione, a w innych buzują non stop. Czytelnik zada pewnie teraz pytanie. Co jest lepsze uśpienie czy też aktywność? Odpowiedź nie jest trudna.

Uśpienie które w razie konieczności budzi się w sposób błyskawiczny. Wszystko można opanować, a więc chodzi o emocje. Człowiek spięty jest na jakiś sposób przewidywalny. Osoba, która umie panować nad emocjami jest raczej nie do wyczucia. To również można opanować poprzez trening psychofizyczny.

Dokończę teraz wątek mojej przygody z Ukraińcami. Po ciosie prostym — trzy razy, Ukrainiec padł hmm? w sumie zawisł na kaloryferze. Kolejny jego kompan wyciągnął nóż i ruszył wprost na mnie. Przyznam w takiej sytuacji włos się jeży na głowie, nawet łysemu. Zrobiłem unik, blok i prosty cios pięścią z doskoku.

Tu