Niedopieszczeni - Jan W. - ebook + książka

Niedopieszczeni ebook

Jan W.

4,0

Opis

Korpo rządzi, korpo radzi, korpo nigdy cię nie zdradzi?

Witajcie w rzeczywistości, gdzie liczą się tylko wyniki, wypracowany zysk i miejsce w pracowniczej hierarchii. Poznajcie ludzi, którym system dał wszystko wyłącznie po to, by uczynić ich posłusznymi narzędziami. Przekonajcie się, jak szybko można zatracić się w wirtualnym świecie rozmytych wartości, głęboko pragnąc po prostu „kochać i być kochanym”.

Ambitny i zdolny bohater Niedopieszczonych oprowadza Czytelnika po kolejnych szczeblach korporacyjnej drabiny. Widzimy blaski dostatniego życia, wciąż niezaspokojony głód zawodowego sukcesu, różne odcienie miłości i pożądania, wreszcie samotność i bezradność jednego z wielu trybików maszyny, gdy ktoś „bliski” postanowił wymienić go na nowy mechanizm... a wszystko opisane ze znajomością korporacyjnego slangu i okraszone nawiązaniami do klasyki kinematografii, muzyki i literatury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
exzozol

Nie oderwiesz się od lektury

zajebista!
00



Free your mind[4]

Poczułem się jak kiedyś, oddając wysłużoną zieloną kartę. Bo kiedyś to były puste półki, listy kolejkowe i teksty:

– Czego chce?

– No co się pcha?

– Po co tu jest?

Właśnie doznałem takiej pieprzonej podróży w czasie. Rozumiem, że jesteśmy przed długim weekendem i nikomu się nic nie chce, rozumiem, że skoro oddaję, to pewnie odchodzę, a jak odchodzę, to jestem nieważny, no ale mimo to ja tu dramat przeżywam… Niczym w jakiejś cholernej telenoweli czy greckiej tragedii… Nic tylko się pociąć czy skoczyć z mostu…

Ironią jest to, jak mój kompan zareagował na grupę koleżanek, gdy wracałem z tego miłego spotkania. Ostatnio rzadko mu się zdarza, a tu nagle bęc i już. I to w tym dniu.

Może chciał odreagować i dlatego stanął na baczność? Ma gust, bywa wybredny, wiem, wiem, zachciało mu się pięknych, młodych, opiętych w skórę pośladków…

Co tu robią te dzieci? Rozumiem, że starym trzeba więcej płacić, no ale bez przesady, żeby brać się za dzieciaki…

A do tego ta nowa piękna dziewczyna, na pewno zna swoją wartość, wygląda ciekawie, rozsiewa tę swoją babską aurę, na oko dziewięć lub dziesięć na dziesięć, i chyba jest mądra, czyżby Waga? Ehhh, kurwa mać, dlaczego stąd odchodzę?

To już pełna ironia, spotkać kogoś takiego w ostatnim dniu i wciąż tylko myśleć o pewnych słowach, z którymi nie można się całkiem pogodzić…

Przeżyłem właśnie najpiękniejsze i najgorsze miesiące swojego życia. Część lub wszystko związane z jedną kobietą. Wysoką brunetką z wielkim cycem…

***

Mówiłem, że chcę pogadać, że chcę budować, a nie niszczyć… Mogłaś przyjść i powiedzieć, co jest grane. Kobiety są czasem takie proste i robią, co im się każe, mogłaś i ty.

Mówiłem: przyjdź, mogłaś przyjść.

Razem byśmy coś wymyślili… kobieta i mężczyzna… najpiękniejsze uzupełnienie cech… jak kiedyś… i życie byłoby wspanialsze.

Gdzie popełniłem błąd? Gdzie popełniłem pieprzony błąd?

***

O dziwo wszystko szło lepiej, niż myślałem, nie miałem kaca, gdy wstałem, nawet fajnie mi się jechało. Dziś jestem na szczęście obcym dla siebie i wiem, że nie dam satysfakcji tym, którzy mnie wystawili. A grają do końca i wiem, że nawet w detalach okazana mi będzie pogarda.

Nie będzie drobiazgu, dawano jakimś wielu, ale nie mnie, to czułem w kościach i wygląda na to, że się potwierdzi.

Nie będzie wielu osób i nic od nich nie usłyszę, to też wiem.

Tak samo wiem, że moje rzeczy będą odebrane przez zastępcę zastępującego zastępcę zastępcy. Dobry chłopak, dostał przykaz i zrobi to, co mu kazano. To tak, jakby mi mówiono, że obojętne w sumie, co oddam, i obojętne, co zrobię, oni są przecież bogaci i nikogo już nie obchodzę. Zresztą aż śmiech, że muszę to wszystko oddawać.

Ciekawe, jak rozpatrywać to, że nikt do końca mnie nie pilnuje. Szacunek? Pokazanie, że jestem za słaby, żeby cokolwiek nabroić? A może również wskazanie, że w sumie każdemu obojętne, co zrobię?

Wiem jedno: tego dnia na pewno nie zapomnę do końca życia. Czuję w kościach, że już tu nigdy nie wrócę. Tyle razy o tym myślałem i się zarzekałem, że z pewnością do tego nie dojdzie, nawet do głowy mi nie przyszło, że stanie się to w taki sposób. Nie miałem jeszcze zbyt dużo lat, a do tego do końca robiłem to, czego ode mnie wymagano, i wiedziałem, jak się poruszać po tym świecie.

I co? I jajeczko, stało się, i to tak nagle, że nawet nie wiedziałem kiedy, widać nie okazałem się tym razem wystarczająco dobry albo mądry, albo sprytny.

Teraz siedzę i patrzę na ten świat, który nie jest już chyba mój i, jak popatrzeć, od pewnego czasu chyba nie był, bo tyle jeździłem po świecie. Korpo mnie nauczyło, ubrało, dało podróże, a teraz zostałem wyjebany na aut, tyle tu teraz nowych gęb, wymieniają starych na nowych, ot co, nowi są tańsi, nie trzeba się o nich starać, młode mięso jest bardziej atrakcyjne i da się nakręcać w każdą stronę.

Niektóre dziewczyny nawet niczego sobie, ciekawe, jak szybko się wypalą i będą tylko pionkami w tej fabryce niszczącej dusze. Dziś piękne i pełne sił, a jutro zgorzkniałe, z obowiązkowym psem lub kotem i winiące wszystkich wokół za swoje niepowodzenie. Ciekawe, jak szybko będą awansować i za co… z naciskiem: za co…

Może to i rzeczywiście lepiej, że zacznę życie od nowa? Dlatego zostawiam wszystko, nawet swój służbowy numer i plecak, który mi dziś zaproponowano. Nie wiem, czy z serca, czy nie. Po tylu latach mogę dostać zużyty plecak wart może z pięćdziesiąt zeta, chyba po to, żeby przypominał mi o wszystkim, fanfary. Może ktoś chciał sprawdzić, czy rzucę się na ten ochłap z pańskiego stołu?

Z numerem też ciekawa kwestia, zapytałem, czy mogę wziąć, i uzyskałem odpowiedź, że tak, ale gdy chciałem się dowiedzieć, jak to zrobić, to odsyłano mnie z firmy do operatora, od operatora do firmy i tak w kółko Macieju, utknąłem naprawdę mocno w czeluściach systemu, w końcu znalazłem konkret przedostatniego dnia, ale wtedy okazało się, że potrzebuję jeszcze raz zgody managera. Odpuściłem sobie ze względów wiadomych, a niech go sobie trzymają, jak taki cenny…

Ooo, i idzie ten kolega, co to już teraz udaje, że mnie nie zna, nie czekał nawet do mojego odejścia, teraz to już głupiego dzień dobry nie mówi. No nic, to też przeżyję, lepiej zawsze wiedzieć, kto jest przeciwko mnie.

Jutro jest nowy dzień, na pewno coś wymyślę… Wiem, że moje akcje może jeszcze pójdą w górę, nie to, co cycki, które nieubłaganie przegrają walkę z grawitacją[5]. Zawsze trzeba mieć plan A, B i C, zobaczymy, który zadziała…

***

Robiłaś tak dobrze wiele rzeczy, a ja wtedy może nie umiałem zareagować, może mi się nie chciało, ale teraz to chyba za dużo było tej zabawy… Ostatnio to non stop czułem, że jestem dołowany, że się tylko sprawdza moje granice i niszczy ile fabryka dała. Hulaj dusza, piekła nie ma.

Zupełnie jakbym był na końcu związku. Tam się tak często robi. A ja nie jestem w związku. Chciałaś związku, trzeba było inaczej to rozegrać. Chciałaś zabawy – też. A teraz wygląda to jak rozwód. Really. Jeszcze tylko prawnika brakuje czy zdjęć z ukrycia.

Nie jestem zabawką i jesteśmy w pracy. Czuję, że przeholowaliście, a ja jednak zasługuję na trochę szacunku. Trochę. Tyci tyci. Czy to, kurwa, dużo?

Nie jestem głupią małpą z bębenkiem[6]. Nie chcę pieprzonej złotej klatki, nie chcę nie wiadomo czego, nie, ja chcę tylko czasem szacunku, czasem oparcia, czasem możliwości wykazania się, a wtedy będę dobry, i ty czy jakaś inna ty dostaniesz to, czego potrzebujesz, a nie to, czego chcesz, bo to, co chcesz, bywa bujdą.

Wielu panów na to narzeka, że często nie wiecie, czego chcecie, albo jedno mówicie, a drugie robicie, i trzeba zgadywać z ruchu końcówek włosów, ze zmarszczek na tyłku i Bóg wie czego jeszcze, co wam tam w głowach siedzi. Co wam tam siedzi teraz. Bo za chwilę to się zmieni i to jest pewne jak słońce na niebie albo dzień po nocy. A gdy się zmieni, to trzeba zgadywać od nowa. Gdy mówicie, że kochacie, to kochacie tylko tu i teraz. Gdy mówicie nie, to może znaczyć tak… Jak jest dobrze, to jest źle. Jak jest źle, to jest jeszcze gorzej. I tak dalej…

Słodkie czasem to, ale zazwyczaj upierdliwe. Mogę się wściekać, ale często nie mam ostatecznie pretensji, tak was zaprogramowano. Bezpiecznik dla tego, co robimy, gwarancja, żeby ten burdel trwał, żeby dobre geny zwyciężały…

Wiesz co? Mnie także zaprogramowano. Pewnych rzeczy też u mnie nie zmienicie, możecie być jedynie miłe, a ja je wtedy ukryję… czasem, gdy będę miał humor. Tak jak wy. Macie humor, to jest dobrze. Nie macie, to jest szlaban.

Szacunek, czasem, trochę. Tyle wystarczyło.

Postąpiłaś na koniec jak każda inna. Bo każda, co chce końca związku, robi dużo, żeby samemu od niej spierdolić. Taką macie strategię, że jak coś wam nie pasuje, to załatwiacie wszystko tak, żeby mieć czyste sumienie i się wybielić. Tak wielu pisze o kobietach i nie ma co się z tym spierać.

Czuję się tak, jakbyś to ty częściowo załatwiła mój tyłek, ktoś słaby jechałby na prochach, ktoś z kredytem padł na zawał, a ja?

Kiedyś bym się pewnie załamał, ale teraz nie ze mną te numery, nie dziś.

***

Dzień taki sam, a jakże inny. Przyszedłem, poszedłem na kawę, rozłożyłem swoje ciastka, wysłałem pożegnalne maile, kilka osób nawet zamieniło ze mną słowo, dowiedziałem się, co naprawdę myślą, zobaczyłem na ekranach, że ludzie, którzy tak usilnie niszczyli mnie rok temu, teraz chełpią się tym, co robią.

Korpo zdało egzamin… a ciastka część miała jednak w dupie… Kiedyś myślałem, jaki to ten dzień będzie przyjemny, że przyniosę napoleonkę i będziemy się śmiać, a tu, teraz, w tej sytuacji… na ciastkach się musiało skończyć, dobrych, ale jednak tylko ciastkach…

To już ostatnia odsłona tego dramatu. Siedzę i się kręcę. Niski stół z masą przeróżnego śmiecia, często niepotrzebnego, często kupionego za straszną kasę, obok niewygodne krzesło, na nim mój skromny tyłek. I tyle.

Moja historia jest długa i pełna zakrętów, oddałem wiele lat życia, mocno budując tę okolicę, oddałem serce, czas, zdrowie, a teraz mogę jedynie siedzieć i gapić się na kochany kubek ze wstrętną, ożywczą, parującą i gorącą kawą. Gapię się tak i gapię, i chcę go wziąć, po chwili cofam dłoń, potem gapię się, wybałuszam ślepia na lewo i prawo i czekam nie wiadomo na co. Nikogo już nie obchodzę.

To już dziś, kurwa mać. Przejście do kolejnego poziomu. Szach mat, czas na nowe rozdanie. Niby wiem, co mam dalej zrobić, do czego zostałem zmuszony tym wszystkim, ale jakoś nie chce mi się zebrać.

***

Choć serce mi mocno złamała,

Choć on i ona pomóc nie chciała,

Choć widać, jak głupio się stało,

Choć niemoc mą tak wywołało,

 

Choć byłem wciąż tylko zabawką,

Choć dostałem w łeb pukawką,

Choć utraciłem szczęścia drobinę,

Choć długo je może wyminę,

 

Choć dalej się to nie spełniło,

Choć to i owo się nie zdarzyło,

Choć przeszłość łapy wciąż wyciąga,

Choć mnie pod ziemię mocno wciąga,

 

Choć pisanie oznaką słabości,

Choć widać mnie tu w całości,

Choć wielu się w głowę puka,

Choć dla nich jam stracona sztuka,

 

Jestem Polakiem, zawsze wstaję,

Jestem mocniejszy, choć dostaję,

Nieważne, że tyłek tak boli,

Nieważne, że los się…[7]

***

Zemściłaś się, jak umiałaś najbardziej, suko. Tyle lat wykonywałem rozkazy i tyle lat spełniałem zachcianki, tyle życia przeciekało mi przez palce i tyle zdrowia straciłem, dałaś mi na koniec raj i go zabrałaś. Moja osobista porażka. Albo i nie… Może największe zwycięstwo, że wyrwałem się z tego kręgu i uwolnię się od ciebie, perfidna dziwko.

Postawiłaś ją jako mojego szefa i chyba wtedy się zaczęło… Pieprzony wyścig szczurów, którego tu oficjalnie nie ma, którego się oficjalnie wyrzekała.

Zmusiłaś mnie, żebym tyle lat patrzył na jej piękny uśmiech i cycki, zmusiłaś nas do konfrontacji. Za co? Co takiego ci zrobiliśmy?

Kurwa jebana do kwadratu mać, ale nie ona, tylko ty, nie liczy się nic dla ciebie. Pokazówkę dla innych zrobiłaś, żeby nie skakali. Fortuno, ty szmato jedna.

Profesjonalizm. Zasady. Najwyższe standardy biznesu… i zachowania… Szlag…

***

To biuro było kiedyś przestronniejsze, teraz głośno tu i ciasno, tyle nowych szafek i krzesełek dostawiono, ciężko się przez to oddycha, a ja mógłbym wymieniać te wszystkie symbole mijającego właśnie życia, które było jakieś takie… nijakie, tak, to chyba jest najlepsze określenie.

Jakiś sukces chyba osiągnąłem, robiąc tu rzeczy, których wcześniej nie było, ale miałem też tyle podchodów zakończonych porażką, tyle razy do niczego nie doszło, tyle było samego gadania bez celu.

Jakby jechać kabrioletem, ale nie czuć wiatru, jakby przekraczać setkę Teslą w trzy sekundy bez supła w żołądku (jak na ironię jeździłem dokładnie w dniu, w którym miałem przekazane warunki odejścia), jakby kłuć się żyletą i nie widzieć krwi, jakby pić bezalkoholowe i nie móc się zbełtać. Co mam zrobić, jak to i owo mnie nie brało, może nie umiałem, może byłem za bardzo zamknięty w sobie, może czekałem nie wiadomo na co, szlag.

Dawno, dawno temu rzeczywiście myślałem, że liczą się ideały i miłe słówka, że liczy się praca i wzrost, i może czegoś nie robiłem, bo miałem ciepłe bambosze, a nie było wystarczających emocji, nie było ostrego, zdrowego rżnięcia się w kabarecie, jakim jest życie.

Może czasem miewałem wysoki próg czułości, bywałem zimny jak głaz i hamowałem się, chociaż w środku wszystko mi już grało, taka karma, nie będę przepraszał… natura miała jakiś cel, tworząc mnie takiego, jakim jestem. Inteligentnego, pracowitego czarusia.

Może kiedyś próbowano przenieść mnie na inny poziom czy, jak kto woli, próbowano spłaszczyć mnie na wzór innych, ale byłem chyba zbyt mocny albo nie trafiłem na lokalnego wizjonera Jobsa, tylko na idiotę Ballmera…

Może przeszkodą okazała się moja inteligencja? Może za dużo poświęciłem się samej pracy i byłem za bardzo zmęczony, a za mało oddałem się innym przyjemnościom?

A na końcu? Zmieniłem się niesamowicie, ale nawet gdy coś było i jest w tej firmie, to ostatecznie zamknięto to przede mną. Według nich okazałem się niegodny, według nich za wysokie progi na moje nogi, może chciałem wziąć więcej, niż mógł dać mi ten świat, może przedobrzyłem, a może nie zostałem czyjąś dziwką i stąd wylatuję z siodła, proste.

Robiłem, co mogłem, sprzedałem się chyba, a i tak czuję się, jakbym został wypieprzony na zbity pysk, bo nie jestem do niczego potrzebny, bo nie jestem „swój”. Moje wyniki są już nieważne, tak po prostu, byłem, pstryk, nie ma mnie. Spieprzaj, dziadu.

Nie wiem dlaczego, ale dziś nawet to mnie nie wzrusza, nie wiem, co mnie czeka, i nawet nie chcę o tym myśleć, więc przenoszę mocno otępiały wzrok z koleżanki na ekran wiernej maszyny, z którą tyle przeszedłem, a która jest skazana, wiem, że od razu pójdzie na złom, a ja nie mogę nawet jej odkupić…

I myślę… Myślę przede wszystkim o tym, jak żegna się kogoś po wielu latach przez maila, maila, w którym jest sporo podziwu dla tego kogoś… określonego jako pracownik… maila bardzo wyważonego i grzecznego, to fakt, ale napisanego z tak wielkim dystansem…

Zupełnie jakby nie wydarzyło się to wszystko, co miało tutaj miejsce… Przywidziało mi się, taaaa, chyba mam pomroczność jasną czy ciemną, żeby ładniej zabrzmiało… I miałem przez tyle lat…

***

Czy tak, czy inaczej, jeden syf… mój lub twój, jak to było? Że jestem ryzykiem? I co? Chcesz to zmyć? Sądziłaś, że pokażesz, jakaś dobra i miłosierna? Tak w ogóle to jaja sobie robisz? Kurwa mać, delikatnie mnie zaskoczyłaś, zastanawia mnie przez krótką chwilę, czy to głos z głębi serca, czy ostatni element jakiejś układanki, próba zatarcia tego, co się stało, czy wreszcie wołanie o wybaczenie, a może wszystko razem?

Gdybym był tu uważany za specjalistę i fachowca, jak mi napisałaś, to dalej bym tu siedział… To jest jasne jak słońce albo 2×2+2. Według mnie ktoś ma tu tupet, szczególnie po tym, co mówił i robił nawet kilka dni temu, w sumie ciekawe tylko to, czy coś cię wzruszyło…

Albo i nie, mam to centralnie w dupie, liczy się przecież tylko to, że dzisiaj już cię nie ma. Jak nic realizujesz to, co wielu przypisuje kobietom: że gdy coś jest niepotrzebne, to koniec, finito i kropka. Po co tracić czas i energię, prawda? Ale po co wtedy ten twój tekst? Strach? Boisz się stracić posadkę? Boisz się sceny, że coś odpalę? Że stracisz twarz przy znajomych?

Czuję się tak, że w dużej mierze przez twoje decyzje stąd wylatuję, ktoś cię podpuścił, żeby pisać coś takiego czy jak? Asekurujesz się tak na wszelki wypadek, żeby mieć furtkę na przyszłość? Zadziałały normy społeczne, które ci wbito do łba? Że niby coś wypada zrobić, „bo tak”? A może to tylko ta twoja babska logika, która mówi, że to jest właściwe?

Dziewczyno, która dostałaś trochę, a może dużo władzy… Bałaś się konkretów? Pokazałaś pazurki? A teraz co? Wstydzisz się albo nie wiesz, co zrobić? Psia jego mać, kto cię tam wie…

***

Na minus należy zaliczyć, że nie mam pracy, że trzeba szukać kolejnej i budować wiele rzeczy od nowa, a może nawet całe życie. Tu byłem dobry aż do bólu, ale to jak widać nie wystarczyło. Straciłem trochę lat i okazji, odchodzę żegnany drwinami, czuję się tak, jakby na mnie nacharchano albo rozsmarowano mi gówno obcasem na twarzy…

Porażka, miałeś, chamie, złoty róg, teraz ostał ci się sznur[8]. Looser na bankiecie życia.

Trochę się tu nauczyłem, zobaczyłem w końcu, jak się sprawy mają, chyba odzyskałem swoje kojones i może teraz nie będę pomijany przez jakiś czas ze zjadliwą słodyczą, może nie usłyszę: „wiesz, jak to jest, ciężko jest, no przecież nie umiesz tego czy tamtego”. Pieprzenie, coby pieprzyć. Gdybym nic nie umiał, tyle bym nie zrobił w życiu.

Ostatni posiłek jem w jakże lubianej jadłodajni na literę S. Wykonało się. Symbolika jest oczywista. Historia zatoczyła pełne koło. Wymieniono mnie na młodszy model, śmieć poszedł na śmietnik, cool, next please.

A kiedyś było tu tak pięknie, tak lubiłem tu wtedy przyjeżdżać…

***

A może nie mam racji i się nie bawiłaś, a jedynie wykonywałaś polecenia innych? Może tylko pracowałaś i pracowałaś, a to wszystko cię niszczyło i nie wiesz już, jak inaczej rozmawiać? Może potrafisz recytować tylko regułki? Może ten system jest aż tak nieludzki, że nie możesz inaczej? To po co te szopki?

Szklany raj

Szklany dom. Jasny, czysty i wysoki budynek z pięknym logiem na górze. Żeromski chyba przewróciłby się w grobie, gdyby to zobaczył, toż to prawie jak w jego powieści. Magik chyba, że to przewidział. Warszawa potrzebuje takiej nowoczesności, w końcu w inne kraje tyle lat pompowano dolary, a nas karmiono tylko Marksem i Engelsem, cieszy mnie to, że firmy inwestują, cieszy mnie to, że Polska wzrasta i się bogaci.

Oglądam się na lewo i prawo, czuję ożywczy wiatr, jakbym był nad morzem, to chyba wiatr zmian, widzę jakiś parking z samymi drogimi furami i kilka wejść. Sprawdzam adres. To tam. Idę, a właściwie z nabożną czcią zmierzam do właściwego wejścia, widząc coraz więcej szczegółów. Szklane panele, obrotowe drzwi, kamery. Dbają o bezpieczeństwo, dobrze. Podchodzę do drzwi i czekam dłuższą chwilę, a te zaczynają się powoli obracać.

Podoba mi się tu, naprawdę mi się tu podoba, mam ochotę skakać i się cieszyć, ale się hamuję i tylko uśmiecham.

Dobrze, że tu aplikowałem. Wygląda to porządnie, a ja lubię porządne rzeczy i miejsca, lubię piękno. Duża firma, mam jej produkty, dobre produkty, wysłałem CV, po jakimś czasie zadzwonili i zostałem przyjęty, obiecano mi nawet podwyżkę po pół roku, jeśli się sprawdzę, żyć nie umierać. Tak w ogóle to moja kolejna praca w biurze, więc sobie porównam i zobaczę, jak to robią najlepsi. Całe życie przede mną, nawet obrona na studiach będzie pestką, trzeba wszystkiego spróbować, również Ameryki i nowoczesności, żadna praca zresztą nie hańbi i na pewno sobie poradzę, jestem pracowity i niejedno już w życiu zrobiłem.

Wchodzę do środka szklanego kręgu i czuję się jak w jakimś akwarium, dużym akwarium, na kilka osób. Krąg przesuwa się dotąd, aż mogę wejść do środka. Tu panuje już miły chłód, widzę wielkie biurko z recepcjonistką, a po lewej stronie jakąś salkę. Pełna profeska.

– Pan do kogo? – Podchodzi do mnie młody mężczyzna w garniturze, uśmiechając się przyjaźnie.

– Do pracy, dzisiaj mój pierwszy dzień – mówię z dumą, która dalej mnie rozpiera – firma Kargul i Pawlak.

– Zapraszam, proszę się zarejestrować. – Mężczyzna wskazuje ręką recepcjonistkę

Podchodzę tam, gdzie mi pokazano.

– Dzień dobry, mam tu pracować. – Myślę, że dobrze będzie, jeśli coś spróbuję z siebie wykrzesać niepytany.

– Rozumiem, dowód poproszę. – Kobieta też się uśmiecha, odgarniając kosmyk włosów

Podaję jej drżącą ręką swój dowód. Wpisuje moje dane dłuższą chwilę, a potem mówi krótko, oddając mi dokument i podając jakiś identyfikator:

– Proszę zaczekać, zaraz ktoś do pana zejdzie.

– Dziękuję. – Coś nagle mnie drapie w gardle, więc tylko szepczę nieśmiało i odchodzę, szukając miejsca do siedzenia, jednakże nie znajduję nic takiego i muszę stanąć pod szklaną ścianą.

Czekam tak chyba z dziesięć minut, obserwując wchodzących i wychodzących i wszystkie ekrany reklamowe na ścianie, aż w końcu widzę idącego w moim kierunku młodego chłopaka w zniszczonych spodniach i koszuli.

– Pan do pracy? – upewnia się tamten i sprawdza mój identyfikator

– Tak.

– Nazywam się Tomek, zapraszam, aaaa, i jeszcze jedno, żebyś się nie dziwił: tu wszyscy mówią sobie na ty, tak jest łatwiej.

Wchodzimy schodami na siódme piętro, co wywołuje u mnie małą zadyszkę.

– Używamy wind tylko w ostateczności, każdy dostaje krokomierz i powinien wyrobić odpowiednią normę – mówi z uśmiechem Tomek. – Firma dba o wszystko.

Podchodzimy do szklanych przyciemnionych drzwi i wtedy Tomek zbliża do nich swoją kartę, na co te się otwierają.