Niebywała okazja - Martin Cross - ebook

Niebywała okazja ebook

Martin Cross

2,0

Opis

O czym myśli kobieta, widząc przystojnego mężczyznę? Co rodzi się w głowie mężczyzny, gdy na jego drodze pojawi się atrakcyjna kobieta? To samo zdarzenie w oczach dwojga ludzi. Odmienne przemyślenia, rozbieżne oczekiwania, inna interpretacja sytuacji, a przede wszystkim zupełnie przeciwstawne cele. Tylko różnice, a jednak coś ich połączyło.
Dwa opowiadania, które prawdopodobnie zbulwersują Czytelnika, może nawet zszokują, ale na pewno pozostaną w pamięci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 66

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (6 ocen)
1
0
1
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Martin Cross

Niebywała okazja

© Copyright by Martin Cross & e-bookowo

Grafika i projekt okładki: Małgorzata Greguła

ISBN 978-83-7859-688-2

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2016

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

 Niebywała okazja

 

 

 

 

 

Gdy w najmniej oczekiwanym momencie spełniają się marzenia, okazuje się, że coś nagle może całkowicie je zepsuć.

 

 

 

 

 

 

Zdenerwowany Aleksander Dębowski śpiesząc się do rodzinnego miasta, szybko wyjechał z bankowego parkingu. Został w pracy dłużej, bo przełożony prawie godzinę tłumaczył, że zespół, którym kieruje Alek nie wypracowuje limitów udzielania kredytów we frankach szwajcarskich, a to przynosi negatywne skutki dla całego oddziału. Podczas spotkania Dębowski niecierpliwił się, bo miał świadomość, że późniejsze wyjście z pracy może spowodować zdecydowanie poważniejsze kłopoty niż irytacja szefa. Akurat dzisiaj miał zawieźć mamę Marusię i jej siostrę Ewę na popołudniową wizytę u lekarza, i to było najważniejsze. Nie obchodził go zysk banku, skuteczność pracowników, wielkość udzielonych kredytów i tym bardziej jakieś odgórnie ustalone limity, jednak obiecał szefowi tak zmotywować zespół, by w najbliższym czasie poprawił wydajność. W swej naiwności wierzył, że zdąży na umówioną godzinę, bo w mieście nie było korków, a droga do domu prowadziła mało uczęszczaną trasą. Myślał: „Pod maską czai się blisko sto siedemdziesiąt zrywnych, sportowych koni, które sprawnie wprowadzają w ruch cztery łapki – dam radę”. Lubił animalistyczne porównania i często w ten sposób fantazjował. Na razie wszystko układało się pomyślnie i był pewien, że nie przekraczając zbytnio dozwolonych prędkości, nadrobi stracone minuty.

Był singlem, a jego życie koncentrowało się wokół problemów bliższej i dalszej rodziny, gdyż wszyscy oni dysponowali nim bez ograniczeń. Pomagał, jak potrafił, swoim kuzynkom, kuzynom, ciociom, wujkom, stryjom – wszystkim krewnym. Na szczęście praca w banku nie była zbyt absorbująca, a że należał do osób wyjątkowo dobrze zorganizowanych, miał czas, by sprostać wszystkim prośbom. Sytuacja taka jak dziś była prawdziwym ewenementem, bo rzadko pracował dłużej niż regulaminowe osiem godzin.

Rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Aleksander włączył zestaw głośnomówiący i widząc, kto dzwoni, grzecznie powiedział:

– Dzień dobry, ciociu Ewo. Już do ciebie jadę.

– Dzień dobry, a gdzie dokładnie jesteś, Aleczku? Trochę się z twoją mamusią denerwujemy – słodki głos nie zdradzał prawdziwej natury Ewy.

– Przed chwilą wyjechałem z firmy. Mogę spóźnić się kilka minut, ale o ile wiem, w przychodni jest niewielka kolejka, więc lekarz poczeka. Uprzedziłem recepcję o ewentualnym spóźnieniu i wiem, że nas przyjmą.

Kłamał, ale zaraz po zakończeniu rozmowy zamierzał tam zadzwonić. Jednak to, co powiedział, wystarczyło by młodsza siostra mamy, przestała nad sobą panować. Od razu wrzasnęła do słuchawki:

– To nie będziemy na umówioną godzinę?! Jak śmiesz?! Jesteś, Aleksandrze, nieodpowiedzialny! Nie potrafisz dotrzymać, chociaż raz w tygodniu terminu?!

– Co drugi dzień, ciociu, co drugi dzień jestem do waszej wyłącznej dyspozycji.

– Nie przerywaj starszej kobiecie, gdy mówi! Co z ciebie wyrosło? Nie dość, że nie potrafisz odpowiednio wcześniej przyjechać i zadbać o dwie starsze panie, to jeszcze pyskujesz?! Poskarżę się Marusi! Tak długo czekałyśmy na tę wizytę, która może ocalić nam życie, a ty jak zwykle zawiodłeś! Jak możesz?!

Nie miał szans się odezwać – mógł jedynie z pokorą słuchać. Po przydługim monologu ciocia Ewa rozłączyła się. Nie zdziwił go atak jej złości, gdyż był przez nią, podobnie jak przez mamę i innych członków rodziny traktowany jak własność, która bez zmrużenia okiem spełnia wszystkie zachcianki. Pomyślał, że powinien mieć na plecach napis: „Darmowe usługi wszelkiej maści: każdego rodzaju, przez całą dobę, dla całej rodziny”. Nie zdążył ochłonąć, a już dzwoniła Marusia. Odebrał telefon, ale tym razem nie zdążył się nawet przywitać. Mama również zaczęła od słownej tyrady:

– Czekalyśmy na tę wizytę caly tydzień, a ty jak zwykle zawiodleś!

Mama, gdy była wzburzona, zaciągała z lekka wschodnim, miękkim akcentem, niepoprawnie wymawiając „ł” zamieniane na „l”. Na koniec, z impetem, o który by nie podejrzewał kobiety w jej wieku, rzuciła słuchawką. Był przekonany, że z telefonem na podłogę spadło coś jeszcze. Uzmysłowił sobie, że tak poniewierano nim tylko wśród najbliższej rodziny, bo w pracy traktowano go z szacunkiem i respektem. Zaczął wybierać na przemian numery do obu kobiet, ale nie odbierały połączeń.

Mimo że było piękne, słoneczne popołudnie, a wiosna całkowicie zawładnęła światem, nastrój miał raczej posępny. Myślał: „No proszę – same negatywne emocje nieadekwatne do pory roku. Zamiast strzelać nasionami, pewnie uschnę z powodu jadu, jakim mnie zatruwają i sczeznę jak nawóz”. Wiedział, że z przez sprzeczki z kobietami nie będzie skoncentrowany, więc jazda samochodem może stać się niebezpieczna. Postanowił zadzwonić do brata Edwarda. Z satysfakcją zanotował fakt, że ten odezwał się w słuchawce od razu. Zresztą Ed nie miał innego wyjścia – jakiś czas temu, gdy kilka razy z rzędu nie odebrał telefonu od Aleksandra, ten zagroził, że przestanie mu pomagać i udzielać bezzwrotnych pożyczek. Poskutkowało. Od tego czasu, jeśli starszy brat nie mógł rozmawiać w danym momencie, niezawodnie oddzwaniał.

Bez wstępu Alek wyjaśnił:

– Cześć, Ed. Mam podbramkową sytuację. Mógłbyś wyjechać po nasze kochane Marusię i Ewkę i zawieźć je do internisty? Spóźnię się, a one są już bardzo zdenerwowane. Proszę, zadzwoń i powiedz, że je zawieziesz. Nie odbierają moich połączeń.

Brat nieco ponarzekał, ale zgodził się spełnić prośbę, mówił:

– Masz szczęście, bo mnie z drogi odwołali i nie mam dyżuru w klinice. No i dobry humor mam.

Gdy skończyli rozmawiać, myślał, że będzie miał chwilę spokoju, ale po chwili usłyszał, że telefonuje matka. Włączył rozmowę przez zestaw głośnomówiący i słuchał. Mama zaczęła krzyczeć:

– Jakim ty byleś niedobrym dzieckiem! Nic się nie zmienileś! Mimo że tak nad tobą pracowalam! Ty wiesz, ile czasu musialam dla ciebie stracić, gdy przenosiliśmy cię do innej szkoly? Nie rozumiałeś, że tatuś musi iść tam, gdzie każą. Zresztą nigdy go nie rozumialeś. Czy ty wiesz, ile kosztowaly twoje korepetycje w liceum? Nie wiesz i pewnie cię to nie interesuje. A ile musieliśmy zaplacić za studia! Nie kupowalam sobie drugiego futra w sezonie, żebyś się tylko uczyl. A ty, co? Jesteś tak niedobry i krnąbrny, że nie chce cię żadna dziewczyna. Ja muszę się ciągle tobą zajmować. A jak raz w tygodniu mi zależy, to nie masz dla mnie czasu!

Marusia była coraz bardziej rozemocjonowana, a on postanowił nie słuchać jej narzekania. Jak przystało na analityka, zaczął kalkulować: z jednej strony miał poczucie winy, ale z drugiej narastała w nim irytacja, bo cała rodzina, za jej zgodą, podporządkowała jego wolny czas swoim zachciankom, i chyba, dlatego zabrakło mu okazji, by związać się z jakąś dziewczyną – po prostu nie miał nawet godziny wolnej od obowiązków. Tym razem jednak coś się w nim przewartościowało. Uznał, że skoro tak jak zawsze za wszystko zapłaci, a Ed deklarował załatwienie sprawy, postanowił nie jechać prosto do rodzinnego miasta, by tam przepraszać i kajać się za swoje postępowanie, ale po drodze wstąpić do ulubionej cukierni i kupić ptysie. Gdy planował, ukochana mama Marusia wciąż krzyczała:

– Jakim