Nie ma miłości bez wzajemności - Stefania Jagielnicka-Kamieniecka - ebook

Nie ma miłości bez wzajemności ebook

Stefania Jagielnicka Kamieniecka

3,8

Opis

Jest to fascynująca powieść psychologiczna, ukazująca krętą drogę głównej bohaterki do spełnienia. Autorka tworzy doskonałe portrety osobowościowe występujących w niej postaci, dzięki czemu czytelnik może poznać ich wnętrze. Wprowadza go w świat amnezji i psychozy, w najciemniejsze zakamarki umysłu ludzkiego. W świat luksusu i nędzy. Wspaniale opisuje siłę miłości i namiętności, której przeciwstawia pasję społecznikowską, stwarzając intrygującą opowieść z zaskakującym zakończeniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 226

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
2
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stefania Jagielnicka-Kamieniecka

Nie ma miłości bez wzajemności

© Stefania Jagielnicka-Kamieniecka, 2018

Jest to fascynująca powieść psychologiczna, ukazująca krętą drogę głównej bohaterki do spełnienia. Autorka tworzy doskonałe portrety osobowościowe występujących w niej postaci, dzięki czemu czytelnik może poznać ich wnętrze. Wprowadza go w świat amnezji i psychozy, w najciemniejsze zakamarki umysłu ludzkiego. W świat luksusu i nędzy. Wspaniale opisuje siłę miłości i namiętności, której przeciwstawia pasję społecznikowską, stwarzając intrygującą opowieść z zaskakującym zakończeniem.

ISBN 978-83-8126-521-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Stefania Jagielnicka-Kamieniecka

Nie ma miłościbez wzajemności

Rozdział 1

Nina siedziała na ławce w wiedeńskim Parku Miejskim i przyglądała się swoim polakierowanym na brązowo paznokciom. Wyglądała malowniczo w bawełnianej rdzawej minisukience odsłaniającej jej długie nogi, kokieteryjnie założone. Spod dużych słonecznych okularów po jej policzkach spływały łzy. Była w ponurym nastroju z powodu widoku, który ją przed chwilą poruszył. Najpierw przeraził i napełnił obrzydzeniem, lecz wkrótce zamienił się we współczucie.

Przyszła do parku po śniadaniu i ujrzała śpiących na ławkach jednej z alei bezdomnych. Był to koszmarny widok. Poowijani w piernaty wyglądali obrzydliwie z zarośniętymi, zapijaczonymi, pomarszczonymi mordami. Śmierdzieli na odległość. Koczowali tam, gdyż był to nieogrodzony park, niezamykany na noc. Zawsze pamiętała o tym, żeby omijać tę alejkę, lecz tym razem nieopatrznie na nią weszła. Wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia, lecz gdy w pewnym momencie ujrzała wśród tych ludzkich wraków starszą kobietę, ogarnęło ją współczucie.

Przecież to są ludzie, pomyślała. Tacy sami jak ja — wypielęgnowana, pachnąca, po kąpieli, po dobrym śniadaniu. A oni…? Gdyby istniał dobry Bóg, kochający wszystkich i każdego z osobna, nie dopuściłby do takiego nieszczęścia, do takiej degrengolady, do takiego upodlenia człowieka.

Zawstydziła się swego wyglądu i bogactwa. Nie potrafiła uwolnić się od wyrzutów sumienia, chociaż jej mąż, za jej namową, przeznaczał duże sumy na cele charytatywne, płacił wysoki podatek na kościół i przekazywał spore sumki na „Caritas”, który zajmował się ubogimi.

Tym ludziom nie da się pomóc, uspokajała się. To są alkoholicy i narkomani. Przecież jest tak wiele przyzwoitych noclegowni. Przypomniała sobie, jak kiedyś, w letnie przedpołudnie weszła do jednej z nich prowadzonej przez „Caritas”. Właściwie przez pomyłkę, gdyż myślała, że jest to krypta kościelna, ponieważ zauważyła napis „Gruft”, co po polsku znaczy „krypta”, tymczasem okazało się, że jest to nazwa noclegowni dla bezdomnych przy jednym ze śródmiejskich zabytkowych kościołów „Mariahilfe”, do którego lubiła wchodzić. Ujrzała siedzących na krzesłach w czystym, ozdobionym doniczkami z egzotycznymi roślinami korytarzu, przyzwoicie wyglądających ludzi, porządnie ubranych, zachowujących się spokojnie. Na pierwszych drzwiach był napis „Odzież”, na drugich „Łazienka”, na trzecich „WC”, na czwartych „Przychodnia lekarska”. Przez otwarte na oścież dwudrzwiowe wrota zobaczyła ogromny, długi stół, nakryty śnieżnobiałym obrusem i ładną zastawą w niebieskie wzorki, ozdobiony flakonikami z kwiatkami, przy którym uwijały się młode dziewczyny w białych fartuszkach, ustawiając smakowicie wyglądające potrawy.

Z ciekawości zajrzała do „WC”. Ze zdziwieniem stwierdziła, że wyłożona białymi kafelkami toaleta lśni czystością. Okazało się, że przyzwoici bezdomni, niepijący i nienarkotyzujący się mogą tam kulturalnie egzystować.

Szybko opuściła nieszczęsną alejkę i pomaszerowała dalej. Usiadła na ławce nad stawem, poruszona tym, co przed chwilą zobaczyła. Przyglądała dzikim kaczkom z mieniącymi się w słońcu szmaragdowymi główkami. Przestała myśleć o bezdomnych. Zdjęła słoneczne okulary i wyjęła z torebki puderniczkę.

Śliczna jestem, pomyślała, uśmiechając się do odbicia swojej zmysłowej twarzy z kocimi zielonymi oczyma, okolonej burzą długich, kasztanowych włosów. I co z tego? — wzruszyła ramionami. Nigdy dotąd nie poznałam miłości.

Delikatnie osuszyła łzy, by nie zetrzeć makijażu. Z zadowoleniem stwierdziła, że tusz na rzęsach się nie rozpuścił. Z głębokim westchnieniem wstała i wolnym krokiem podeszła do stawu. Stanęła nad nim, wyjęła z torebki bułkę i po kawałeczku zaczęła ją rzucać dzikim kaczkom. Starała się celować wprost do dziobów ulubionych ptaków, ale nie zawsze się jej to udawało.

Z pobliskiej ławki podniósł się natychmiast przystojny blondyn i stanął za nią.

— Już dobrze? — usłyszała za plecami.

Odwróciła się gwałtownie, mierząc wzrokiem intruza. Polak, pomyślała, rozpoznając po wymowie. Bezczelny typ.

Mężczyzna zdjął słoneczne okulary i patrzył jej w oczy, głęboko i współczująco. Miał tak ujmujący wyraz twarzy i tak ciepłe spojrzenie, że bezwiednie uśmiechnęła się do niego.

— Przepraszam, jeśli jestem nachalny, ale… widziałem, że pani płakała… Taka piękna pogoda. Jedynie noce i poranki są już chłodniejsze, ale w dzień po prostu lato. Niebo bezchmurne, słońce oślepiające. Po co się smucić? — zagadywał ją, ośmielony jej uśmiechem.

— Nie mam powodów do radości — odpowiedziała po polsku.

— Jak to nie? — zaoponował. — Jest pani młoda, piękna, zdrowa… Przepraszam, czy dałaby się pani zaprosić przez rodaka na kawę do tego przyjemnego lokalu nad kanałem? Nazywam się Kajetan Korusiewicz.

Przyjrzała się mu dokładnie. Przystojniak, elegancik — pomyślała. Był w jej typie. Opalony blondyn z ciemnymi oczyma, starannie ogolony. Jego sportowa koszula w beżowo-brązową kratę pachniała świeżością. Płócienne spodnie koloru khaki miały zaprasowane kanty. Po raz pierwszy spotkała tu kogoś takiego. Tacy ludzie nie przychodzili do Stadtparkuwypełnionego tłumem miejskiej gawiedzi. Oczywiście poza licznymi turystami, ale oni mieli na sobie sportowe buty i T-shirty.

Zawahała się przez moment. Czemu nie? — zastanawiała się. Facet wygląda przyzwoicie, jest sympatyczny… Ale… bo ja wiem?

— Przecież to nic zobowiązującego — namawiał ją. — Jest tak gorąco. To niezwykłe w październiku… Napijemy się czegoś zimnego.

— Okay, chętnie się ochłodzę — zdecydowała w końcu. — Mam na imię Nina.

— Super! Cieszę się, że się pani zgodziła.

Usiedli na tarasie, tuż nad kanałem. Ściągali powszechną uwagę, gdyż widok tak wytwornej pary był tu czymś niezwykłym. Oboje byli wyjątkowo urodziwi i eleganccy. Stanowili w tym miejscu niecodzienne zjawisko. W rudo-brązowych barwach dobrani byli do siebie nawet kolorystycznie.

— Skąd pani się tu wzięła? Mieszka pani w Wiedniu? — zaciekawił się.

— Mieszkam w pobliżu. Wpadam tu, gdy mi smutno, by nakarmić kaczki. To mi poprawia nastrój. A pan? Co pan tu robi?

— Przyjechałem w odwiedziny do brata. Oboje z bratową są w pracy, więc włóczę się sam po Wiedniu.

— Mieszka pan w Polsce?

— Tak. W Warszawie. A pani? Skąd pani pochodzi.

— Z Katowic.

— Tęskni pani za ojczyzną?

— Szczerze mówiąc, nie. Po śmierci rodziców przestałam jeździć do Katowic, bo fatalnie się tam czułam. To ponure miasto… I ludzie ponurzy. Nikt się nie uśmiecha, nikt nie stara się być uprzejmym, nikt do nikogo nie zagaduje w miejscach publicznych, nikt nie żartuje, tak jak się to tutaj dzieje… Wiedeń jest kolorowy, piękny, bogaty! Mieszkam tu już od dziesięciu lat i zdążyłam go pokochać. Jego mieszkańcy są o wiele sympatyczniejsi od Polaków. Kulturalniejsi, mądrzejsi, spokojniejsi… Z jednej strony są powściągliwi, bardziej opanowani, a z drugiej pogodni, radośni. Tutaj ludzie dyskutują, w Polsce wszyscy wiecznie się kłócą. Politycy, dziennikarze, przeciętni ludzie. Wszyscy są rozhisteryzowani, zdezorientowani… Najgorsze jest to… straszliwe chamstwo i…

Mężczyzna przerwał jej:

— Przesadza pani. To tylko w mediach tak wygląda. Trzeba trzymać się od tego z daleka i można żyć w Warszawie nie gorzej niż w Wiedniu… Istnieją dwie Polski. Kulturalna i chamska, którą należy ignorować… Ale ma pani chyba w Katowicach krewnych, koleżanki. Nie ma pani ochoty ich odwiedzić?

— Nie utrzymuję z nimi kontaktu.

— Pani jest mężatką, prawda? — zmienił temat, dotykając obrączki na jej prawej dłoni, a jej po plecach przeszły ciarki.

— Pan nie jest żonaty? — spytała drżącym głosem.

— Rozwiodłem się niedawno.

— Zazdroszczę panu. Ja… bardzo bym chciał, ale…

— O, to wiem, dlaczego jest pani smutna. Nie ma nic gorszego niż życie w niedobranym związku. Czy mają państwo dzieci?

— Na szczęście nie.

— Na szczęście? — zdziwił się. — No tak, to lepiej, jeśli zamierza się pani rozwieść — dodał po chwili.

Nagle zadzwoniła jej komórka. Wyjęła ją z torebki.

— No, słucham — odezwała się znudzonym tonem.

— …

— Zwariowałeś? — krzyknęła. — Teraz? Natychmiast? Nie wiedziałeś o tym wcześniej? Nie jestem ubrana. Mowy nie ma.

— …

— No, dobrze, zrobię, jak sobie życzysz — rzekła zrezygnowanym tonem i wyłączyła się.

— Przepraszam — zwróciła się do towarzysza. — No widzi pan — rozłożyła bezradnie ręce. — Mąż wzywa — rzekła z przekąsem. — Nie zdążyliśmy nawet wypić kawy.

— Jaka szkoda! — zmartwił się. — Może spotkalibyśmy się jutro albo pojutrze? Zostaję w Wiedniu do końca tygodnia. — Wyjął z portfela wizytówkę. — Tutaj ma pani numer mojej komórki. Proszę zadzwonić, gdy będzie pani miała trochę czasu dla mnie.

Spojrzała na wizytówkę. Mgr Kajetan Korusiewicz, Psychoterapeuta — przeczytała ze zdumieniem. Rzuciła okiem na adres. Ma gabinet na Krakowskim Przedmieściu — stwierdziła z uznaniem.

— O, jest pan psychoterapeutą. Ja też chciałam studiować psychologię — uśmiechnęła się do niego zalotnie. — Zadzwonię jutro przed południem.

— Proszę sobie nie przeszkadzać i spokojnie poczekać na sok i kawę — dodała, widząc, że on wstaje z zamiarem odprowadzenia jej.

Uścisnęli dłonie. Mężczyzna usiadł z powrotem i patrzył za nią, podziwiając jej wysoką, szczupłą postać, kołyszącą z wdziękiem biodrami niczym modelka na wybiegu.

Zjawiskowa uroda, pomyślał z zachwytem. Samo patrzenie na nią to prawdziwa przyjemność. Nic dziwnego, że niezbyt szczęśliwa w małżeństwie. Takie piękności są prześladowane zazdrością i zdradzane, gdyż ich mężowie starają się w ten sposób pokonać poczucie niższej wartości. Tym bardziej, że dla innych kobiet piękna żona stanowi wyzwanie, romans z takim mężczyzną utwierdza je w przekonaniu własnej atrakcyjności.

Nina zainteresowała go nie tylko ze względu na urodę, lecz również dlatego, że obudził się w nim zawodowy odruch niesienia pomocy osobom załamanym psychicznie. Było mu jej żal. Taka piękna, bogata kobieta, a tak nieszczęśliwa, myślał ze współczuciem.

Rozdział 2

Nina leżała w błękitnym peniuarze na empirowej kanapie. Jej mąż wyszedł zaraz po śniadaniu, a ona nie miała ochoty na ubieranie się i robienie makijażu. Na nic nie miała ochoty. Jak co dzień. Wiecznie była znudzona, zdegustowana. Tym razem jednak było coś, co ją pobudzało do marzeń.

— Kajetan… Kajtek — wyszeptała. — Hmm… Ładne imię.

To spotkanie poruszyło w jej sercu najczulsze struny. Od czasu tragicznej śmierci rodziców z nikim nie rozmawiała po polsku. W środowisku, w którym przebywała, nie było Polaków. Tymczasem ona wciąż myślała w ojczystym języku, czytała polskie gazety i książki, oglądała polską telewizję. Jednak zżymała się na wszystko, co działo się w jej kraju. Nie wyobrażała sobie życia w nim. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wciąż się nim interesuje.

Psychoterapeuta. Chyba dobrze sytuowany, skoro ma gabinet w centrum Warszawy… Z takim to i w Polsce można by żyć — rozmarzyła się. Piękny mężczyzna! Pociągający, sympatyczny…

— Ani mi się waż! — usłyszała w mózgu głos matki. — Źle ci? Żyjesz sobie jak hrabianka. Mąż nosi cię na rękach. Spełnia wszystkie twoje zachcianki. Uważaj, żebyś nie zrobiła jakiegoś głupstwa.

— Łatwo ci mówić, bo nie musisz z nim sypiać! — krzyknęła ze złością.

— Wytrzymałaś z nim już dziesięć lat. Czas najwyższy, żebyś się do niego przyzwyczaiła.

Cholera jasna, to babsko nawet po swojej śmierci nie daje mi spokoju, pomyślała ze złością. Nigdy się od niej nie uwolnię… Przecież nie jestem schizofreniczką. Ona naprawdę wciąż mną rządzi z zaświatów… Siedzi w moim mózgu. — Machnęła ręką z rezygnacją i wstała, by się ubrać.

Miała wyrzuty sumienia z powodu nienawiści do matki. Tak naprawdę znienawidziła ją dopiero po jej śmierci, gdyż ubzdurała sobie, że jej dusza zagnieździła się w jej własnej świadomości. Często słyszała w mózgu jej głos wydający rozkazy. Najgorsze były ordynarne przekleństwa, które sama wypowiadała, choć nigdy nie czyniła tego przed śmiercią matki. Widziała ją wiecznie rozczochraną, naburmuszoną, palącą papierosa i narzekającą na przemęczenie wynikające z tego, że dom był wiecznie pełen krewnych ugaszczanych obfitymi posiłkami. Mimo, że w domu się nie przelewało, kupowała i gotowała o wiele za dużo. Nina nienawidziła tych wszystkich obżerających się i upijających gości. Od czasu wyjścia za mąż nie utrzymywała z nimi kontaktów. Gdy jej rodzice zginęli w wypadku drogowym, urządziła dla nich oczywiście stypę, lecz rozpacz z powodu utraty rodziców nie pozwoliła jej uczestniczyć w tej uczcie.

Usiłowała przypomnieć sobie matczyną czułość, pieszczoty… Przecież ona musiała ją kochać. Niestety, okazywała jej to tylko we wczesnym dzieciństwie. Później traktowała ją w sposób apodyktyczny.

Ten głos w mózgu zaczął ją prześladować do czasu snu, który nawiedził ją w nocy po pogrzebie rodziców. Ujrzała rozpromienioną matkę, odmłodzoną, z czarnymi lokami wokół głowy. Taką, jaką pamiętała z czasów wczesnego dzieciństwa.

— Teraz dopiero będę mogła ci pomagać, bo jestem wszędzie i wszystko widzę — powiedziała. — Nie odstąpię cię ani na krok. Będę cię prowadzić za rękę…

W tym momencie obudziła się. Nie wiedziała, czy cieszyć się, czy martwić. Bo jak dotąd nie wyszła dobrze na słuchaniu matki. To nieudane małżeństwo to był jej pomysł. Nina dała się do niego przekonać, choć od początku czuła obrzydzenie do przyszłego męża.

Od najwcześniejszych lat stanowiła obiekt westchnień kolegów. Wszyscy się w niej podkochiwali. Jednak żaden nie ośmielił się do niej zbliżyć. Była wyniosła i nieprzystępna. Ale tuż przed maturą sama się zakochała. W młodym nauczycielu matematyki. Gdy zwierzyła się z tego matce, ta ją ofuknęła:

— Chcesz całe życie sprzątać, gotować, prać? Jesteś piękna, stać cię na bogatego męża, żebyś nie musiała męczyć się tak, jak ja.

Dała się przekonać, bo istotnie nie wyobrażała sobie stania przy garach, gdyż matka nie dopuszczała jej do kuchni.

— Dlaczego nie chcesz, by Nina pomagała ci w weekendy? — spytał kiedyś nieśmiało ojciec. — Spraszasz wiecznie wszystkich krewnych i masz mnóstwo pracy z gotowaniem.

— Nie zamierzam wychowywać jej na kucharkę, tylko na wielką damę.

Przed świętami dziewczyna ciekawa była pieczenia ciast, lecz matka czyniła to w nocy, bo twierdziła, że czyjaś obecność jej przeszkadza. A potem w czasie Wigilii usypiała przy stole, ku konsternacji zaproszonych gości. Nina nie znosiła świąt, gdyż kojarzyły się jej z widokiem zaniedbanej, przemęczonej matki siedzącej przy stole z ponurą miną.

Kobieta przez wiele lat leczyła się z bezpłodności, więc gdy wreszcie urodziła córeczkę, zwariowała na jej punkcie. Chuchała na nią, nacierała olejkami, lakierowała jej paznokcie, stroiła w szyte własnoręcznie sukieneczki. Wyobrażała sobie, że jej córka wyjdzie bogato za mąż i… będzie sobie „leżeć i pachnieć”.

Dziewczynka była grzeczna, posłuszna, dobrze się uczyła. Miała dobre serce. Kochała rodziców, współczuła im trudnej sytuacji materialnej. Gdy podrosła, rwała się do pomagania matce, lecz ta nie pozwalała jej niczym się zająć.

— Połamiesz sobie paznokcie. Przeszkadzasz mi tylko! — krzyczała. — Idź do swojego pokoju.

Nina wracała do książki. Z lektury powieści wysnuła przekonanie, że wielka miłość zawsze kończy się tragicznie. A pod wpływem matki bała się małżeństwa. Współczuła jej i ugruntowywała się w przekonaniu, że nie istnieje nic gorszego od zajęć domowych.

Marzyła o karierze filmowej.

— Chcę zostać aktorką — oświadczyła, zamierzając złożyć podanie do szkoły filmowej w Łodzi.

— Oszalałaś? — oburzyła się jej matka. — Aktorki to dziwki i narkomanki. Kurewski zawód. Ciężka harówka. Chcesz całymi dniami i wieczorami pracować? Z twoją urodą możesz sobie pozwolić na „nicnierobienie”. Musisz znaleźć bogatego męża, który zapewni ci luksusowe życie. Sprzątaczkę, kucharkę, niańkę do dzieci. Tak, jak to zrobiła ciotka Elwira. A wtedy będziesz miała dużo czasu na swoje ulubione czytanie. Będziesz sobie chodziła do teatru, do opery, na koncerty, do kina.

Ojciec próbował ją poprzeć, ale oboje, zarówno on jak i jego córka, mieli słaby charakter. Byli tak zahukani przez dominującą panią domu, że nie mieli nic do powiedzenia. Dla świętego spokoju potulnie zgadzali się z nią we wszystkim, by uniknąć awantur. Przyznać należy, że mieli przy niej wygodne życie. Wszystkie troski i prace brała na siebie. Sama troszczyła się o dom i o to, by na niczym im nie zbywało. Mąż stanowił dla niej tylko „maszynkę do robienia pieniędzy”, na niedostatek których wiecznie narzekała.

Gdy Nina zdała maturę, nadszedł czas na szukanie odpowiedniego dla niej męża. Jednak w Polsce nie było zbyt wielu kandydatów, którzy zaspokajaliby aspiracje jej matki. Postanowiła wysłać córkę do Wiednia, do swojej młodszej siostry Elwiry, która, pracując tam jako barmanka w drogim hotelu, poznała milionera, wyszła za niego za mąż i wiodła żywot wymarzony przez jej starszą siostrę dla własnej córki.

Kiedy dziewczyna poznała w Wiedniu swego obecnego męża, jej matka zdecydowała, że powinna za niego wyjść. Wprawdzie Harald przekroczył pięćdziesiątkę i w niczym nie przypominał księcia z bajki, o jakim dziewczyna skrycie marzyła, to jednak mógł jej zapewnić beztroskie życie. Był zamożnym biznesmenem. Wahała się, czy nie należałoby poczekać na innego kandydata, na prawdziwą miłość. Jednak matka suszyła jej głowę i usilnie przekonywała do tego małżeństwa.

— Myśl o tym, żeby mieć pieniądze i wygodę. Ja wyszłam z miłości i co mi z tego przyszło? Uczucie szybko wygasa, gdy żyje się w niedostatku i jest się przytłoczoną domowymi obowiązkami.

Po długim ociąganiu się, uległa matce. Początkowo olśniona była luksusem, wspaniałymi podróżami, obracaniem się w wytwornym towarzystwie. Luksus, służba, doskonała kuchnia. Była tak oszołomiona, że nie miała wprost odwagi rozejrzeć się po domu. Wszystko wydawało się jej niezwykłe, fantastyczne. Żyła jak we śnie. Gdy rano otwierała oczy, od razu otoczona była pięknymi przedmiotami. Całe życie o tym marzyła. Poznała wiedeński highlife. Równocześnie jednak zżerały ją kompleksy. Deprymował brak wykształcenia i cudzoziemski akcent. Prześladowało poczucie wyobcowania. A najgorsze było obrzydzenie do grubego i łysego męża.

Nigdy dotąd nie zaznała miłości, gdyż w Polsce pilnowała jej matka, a w Austrii mąż. W Wiedniu poznała wielu młodych, zamożnych, przystojnych mężczyzn, którzy z pewnością bardziej by jej odpowiadali. Zdarzało się jej w którymś zakochać, lecz jej zazdrosny małżonek otoczył ją personelem szpiegującym każdy jej krok. Wystarczyło, by uśmiechnęła się do jakiegoś adoratora, a już czekała ją scena zazdrości, po której mąż natychmiast ją przepraszał, starał się udobruchać prezentami, podróżami, spełnianiem wszelkich jej zachcianek, byleby odciągnąć ją od ewentualnego kochanka. Ten człowiek wiecznie drżał z obawy, że ją straci, że ktoś mu ją zabierze. Nieraz podkochiwała się w jakimś przystojnym znajomym, lecz nie wyobrażała sobie romansu z którymś z nich ze swoją słabą znajomością języka. Marzyła o rozkoszy seksualnej, zaczytywała się w polskich erotykach i często onanizowała się, wyobrażając sobie stosunek z nauczycielem matematyki, w którym wciąż była zakochana.

Wkrótce zaczęła czuć się w domu niczym ptak uwięziony w złotej klatce.

Wstała wreszcie z kanapy, weszła do łazienki i wzięła kąpiel. Podczas robienia makijażu zdecydowała, że spotka się z sympatycznym Polakiem. Wprawdzie obawiała się awantury, gdy doniosą o tym Haraldowi, jednak postanowiła zaryzykować. Przygotowała sobie bajeczkę o spotkaniu z kuzynem z Polski. Zadzwoniła do Kajetana i umówiła się z nim w słynnej kawiarni Sachera.

Romantyczna atmosfera i towarzystwo atrakcyjnego mężczyzny, który coraz bardziej się jej podobał, wprawiły ją w doskonały nastrój. Kajetan nie poznawał w niej smutnej damy spotkanej w parku. Opowiadała mu o sobie z uwodzicielskim uśmiechem, a on słuchał jej jak urzeczony. W pewnym momencie mimowolnie położyła rękę na jego dłoni. Zaczerwieniła się i chciała ją cofnąć, ale on ujął ją, lekko uścisnął i już nie wypuścił. Ciepło jego dłoni rozeszło się po jej ciele. Poczuła niesamowite podniecenia. Spojrzeli sobie w oczy i utonęli w nich. Siedzieli w milczeniu nawzajem oczarowani. Zapragnęła przytulić się do niego. Poczuła, jak krew uderza jej do głowy. I nagle… podjęła szaloną decyzję. Przeraziła się tego pomysłu, lecz nie potrafiła z niego zrezygnować.

— Wie pan… — odezwała się drżącym głosem. — Mamy pod Wiedniem dom, w którym właściwie mieszkamy. W mieście przebywamy tylko wówczas, gdy mąż ma biznesowe spotkania. Moglibyśmy tam pojechać, posiedzieć w ogrodzie i porozmawiać bez skrępowania.

Mężczyznę zamurowało. Nie śmiał się domyślać, dlaczego ona chce być z nim sam na sam. Spojrzał jej pytająco w oczy i już wiedział.

— Wspaniale. Zaraz ureguluję rachunek. Mam tu niedaleko zaparkowany samochód.

Gdy wyszli z kawiarni, objął ją i przytuleni doszli do auta. Jego ręka drżała na jej obnażonym jedwabistym ramieniu. Wyglądali jak filmowa para kochanków z okładki kolorowego pisma. Zwracali na siebie uwagę przechodniów.

Przecież znam się trochę na ludziach, myślał zszokowany. Ona mi nie wygląda na taką, która podczas pierwszego spotkania idzie do łóżka. Zdecydowanie nie jest puszczalską… To jest… po prostu… oczarowanie.

— Poprowadzę — rzekła, gdy wsiedli do samochodu.

Podczas jazdy położył rękę na jej udzie. Jechali w milczeniu, nie mogąc się doczekać połączenia w miłosnym uścisku. Kiedy znaleźli się na miejscu, Nina wystukała kod na bramie ogrodzenia. Szli dość długo zadrzewioną aleją. W końcu znaleźli się przed secesyjną willą o bogato zdobionej elewacji. Przed dom wyszła pokojówka.

— To mój kuzyn z Polski, Edyto — zwróciła się do niej Nina. — Przygotuj nam szampana w ogrodzie.

— Chodź — zwróciła się do Kajetana, biorąc go za rękę. Pokażę ci cały dom. Jest wspaniały.

Zdawało mu się, że śni. Wciąż nie mógł uwierzyć, że ta obca, piękna dama… Rozglądał się całkowicie oszołomiony. Jak przez mgłę zarejestrował witraż w oknie klatki schodowej przedstawiający bosonogą kobietę w błękitnej tunice, z kwiatami we włosach. Następnie długo szli przez pokoje ze stiukowymi dekoracjami w formie liści i kwiatów, urządzone antycznymi meblami. Ich okna miały różne kształty, nie było dwu identycznych, niektóre osłonięte były ozdobnymi kratami o falistych łukach.

Wreszcie znaleźli się w sypialni, której meble zdobione piękną snycerką wykonane były z litego drewna dębowego. Rzucił tylko okiem na ogromną szafę z kryształowymi lustrami. Wzrok jego zatrzymał się na ogromnym łożu. Objął Ninę i zaczął ją całować. Opuścił ramiączka jej sukni, pod którą miała na sobie tylko stringi, wziął ją na ręce i położył na posłaniu. Rozebrał się błyskawicznie.

— Jesteś taka wspaniała, moja cudowna niespodzianko — szepnął jej do ucha, zespalając się z nią w miłosnym uścisku. —

— Ty też — powiedziała ze ściśniętym z wrażenia gardłem.

Po raz pierwszy w życiu odczuła rozkosz, o której marzyła. Czuła, jak drętwieją jej najpierw nogi, a następnie całe ciało aż po czubek głowy. Odnosiła wrażenie, że szybuje po niebie wśród gwiazd.

Kochali się długo, zapamiętale, a gdy opadli na poduszkę, przytulili się do siebie i obcałowywali delikatnie swoje posągowe ciała.

— Nigdy jeszcze nie przeżyłam czegoś tak wspaniałego — szepnęła uszczęśliwiona. — Do tej pory seks stanowił dla mnie tylko przykry obowiązek.

Rozkoszowali się spełnieniem, leżąc w milczeniu przez jakiś czas. W końcu ona uwolniła się z uścisku.

— Chodźmy uczcić szampanem nasze spotkanie — powiedziała ze zneiwalającym uśmiechem.

— Będę za tobą nieprzytomnie tęsknić — rzekła z egzaltacją, gdy siedzieli w ogrodzie.

— Przecież możesz mnie odwiedzić w Warszawie. Zarezerwuję ci pokój w hotelu.

— Po co? Chciałabym być z tobą dzień i noc.

— Ale ja muszę pracować.

— To odwołasz wizyty.

— Mam małe dwupokojowe mieszkanie. Nie czułabyś się w nim komfortowo.

— Z tobą nawet w jednym pokoju byłabym szczęśliwa… Mam pomysł. Harald jest obecnie bardzo zajęty. Pojadę z tobą do Polski.

— Ależ… to niemożliwe. Już jutro wracam.

— Jadę z tobą — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Rozdział 3

Podczas obiadu Harald siedział nachmurzony. Wiedział już o podejrzanym spotkaniu żony z rzekomym kuzynem z Polski. Nie czuł się jednak zbytnio zagrożony przez jakiegoś marnego Polaka.

— Do ciotki Elwiry przyjechał nasz kuzyn z Polski. Spotkałam go dziś przypadkowo — odezwała się nieśmiało. — Czy miałbyś coś przeciwko, żebym pojechała z nim odwiedzić krewnych? Już tak dawno nie byłam w Polsce. Chciałabym wreszcie pójść na grób rodziców… Jesteś bardzo zajęty, nie jestem ci aktualnie potrzebna.

— Jak to nie? Są spotkania, przyjęcia i inne okazje, podczas których powinnaś mi towarzyszyć. Na przykład dziś wieczorem idziemy na premierę do opery.

— Wiem. Przecież nie zamierzam już dzisiaj jechać. Wyruszamy jutro. Co ty na to?

Pomyślał, że nawet jeśli ona ma coś na sumieniu, to pobyt w Polsce zniechęci ją do tego jakiegoś Polaka. Uświadomi tam sobie, jakie wspaniałe życie ma z nim tutaj. Wiedział, że szybko zatęskni za Wiedniem.

— Tak bardzo ci na tym zależy? — spytał podejrzliwie. — Co to za kuzyn?

— Syn brata mojej matki.

— Zaproś go do nas. Chciałbym go poznać.

— Kiedy? On już jutro wraca do Katowic.

— Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej.

— Nie wiedziałam, że przyjechał do ciotki. Rzadko się z nią spotykam… To… przecież… nie chodzi o niego — powiedziała zmieszana. — Zabrałabym się z nim tylko jego samochodem.

— Po co? Nie możesz sama pojechać? Jak zamierzasz wrócić bez auta?

— Samolotem. To przecież wygodniej.

— No dobrze — westchnął ciężko. — Skoro ci tak bardzo na tym zależy. Ale wracaj szybko. Będzie mi ciebie brakowało.

Nie potrafił jej niczego odmówić. Spełniał każde jej życzenie.

— Chciałabym tam pobyć ze dwa tygodnie.

— A co ja tu będę robił bez ciebie, kochanie?

— Nie przesadzaj. Dasz sobie radę. Przecież jesteś tak zajęty, że w ogóle nie odczujesz mojej nieobecności — rzekła z przymilnym uśmiechem.

— Dobrze. Jedź sobie już jutro, ale pamiętaj… — przerwał i zmierzył ją błagalnym spojrzeniem.

— Wiem, wiem, znowu mnie o coś bezpodstawnie podejrzewasz. — Zrobiła obrażoną minę, ciesząc się w duszy, że jej szalony plan zaczyna nabierać realnych kształtów.

Nazajutrz z samego rana, zaraz po wyjściu Haralda, zaczęła się pakować. Była niesamowicie podekscytowana. Wszystko leciało jej z rąk. Gdy skończyła, wyjrzała przez okno. Błękitny Volkswagen Kajetana stał już pod domem. Jadąc windą drżała z podniecenia. Nigdy by nie przypuszczała, że odważy się na coś takiego. To była iście szalona decyzja.

Gdy wsiadła do samochodu, w jej mózgu odezwał się głos matki:

— Co robisz idiotko? Pożałujesz tego!

Kajetan wciąż nie mógł otrząsnąć się z oszołomienia. Nie wiedział, co myśleć o Ninie. Gdy jej zaproponował, by przyjechała do Warszawy, nie przypuszczał, że ona się na to zgodzi. Nie miał zaufania do pięknych kobiet, które znał w zasadzie tylko z praktyki psychoterapeutycznej, gdyż mimo powodzenia, zawsze ich unikał. Nie miał o nich zbyt dobrego mniemania. Były egoistyczne, narcystyczne, bardzo wymagające wobec partnerów. Nie wyobrażał sobie współżycia z taką kobietą. Był wprawdzie wrażliwy na kobiecą urodę, tak jak na wszelkie piękno, ale od wczesnej młodości piękne dziewczyny traktował z rezerwą, chociaż często mu się narzucały. A może właśnie z tego powodu. Podobały mu się skromne dziewczyny, niewysokie, pulchne blondyneczki. I taka też była jego żona. Poznał ją w liceum i od tego czasu spotykał się z nią, a po ukończeniu studiów ożenił. Ona poprzestała na maturze. Po jej zdaniu rozpoczęła pracę w biurze. Początkowo byli szczęśliwym małżeństwem. Jednak gdy okazało się, że ona nie może zajść w ciążę, zaczęły się problemy. Niezbyt atrakcyjna, zakompleksiona kobieta zamęczała go scenami nieuzasadnionej zazdrości, wymówkami, atakami histerii, karczemnymi awanturami. Kochał ją, rozumiał, litował się nad nią, ale był bezsilny. Nie potrafił znaleźć sposobu na uwolnienie jej od kompleksów, chociaż stawał na głowie. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie potrafi pomóc własnej żonie, podczas gdy z pacjentkami niemal zawsze mu się to udawało. W końcu musiał się poddać, gdyż ich małżeństwo niszczyło ich oboje. To było istne piekło. Zdecydowali zgodnie, że muszą się rozwieść. Oboje znaleźli wreszcie spokój.

Takie posągowe piękności nie potrafią się szanować. Wydaje się im, że każdy mężczyzna musi być na ich zawołanie, myślał o Ninie. Prawdopodobnie to ona zdradza męża na prawo i lewo, a nie on ją, jak myślałem… Oszalałem chyba, zapraszając ją do Polski. To bezmyślna lalka. Co ja z nią będę robił w Warszawie? Cała nadzieja, że znudzę się jej po kilku dniach i wróci do Wiednia.

— A co będzie, jeśli twój mąż dowie się o naszej eskapadzie? — spytał Ninę.

— Wybaczy mi — machnęła lekceważąco ręką. — On mi wszystko wybacza.

— Często zdarzają ci się takie… przygody?

— Skądże! — oburzyła się. — On mnie szpieguje i nie dopuszcza do tego. Zresztą… nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego oczarowania. To mi się zdarzyło po raz pierwszy w życiu. Jesteś moją pierwszą miłością.

— Naprawdę? Nie wierzę ci. Nie powiesz chyba, że straciłaś cnotę z niekochanym mężem.

— Tak właśnie było.

— Niemożliwe — zasępił się.

To zaczyna być… niebezpieczne. Igranie z ogniem, pomyślał zaniepokojony.

— Czy twój mąż nie podejrzewa, że jedziesz do kochanka? — spytał po chwili milczenia.

— Chyba mi uwierzył, że jesteś moim kuzynem i że jadę odwiedzić krewnych. Zresztą… On wie, że żaden Polak nie stanowi dla niego zagrożenia.

— To… jesteście dobrym małżeństwem. Z jakiego powodu byłaś taka nieszczęśliwa, kiedy cię spotkałem w parku? Dlaczego powiedziałaś, że chciałabyś się rozwieść. Czy on cię zdradza?

— No, wiesz — zaśmiała się wyniośle. — On poza mną świata nie widzi. Ale ja… jestem nieszczęśliwa. Nie kocham go. Jest obrzydliwy. Gruby i łysy.

— Wyszłaś za mąż wyłącznie dla pieniędzy?

— Matka mnie do tego namówiła. Przez całe życie kładła mi do głowy, że muszę wyjść za milionera. Zniechęciła mnie do małżeństwa z miłości, które dla niej stało się koszmarem. A ja… z jednej strony marzyłam o wielkiej miłości, a z drugiej bałam się jej… Dałam się w końcu przekonać matce. Nie wiedziałam, czym jest miłość. Byłam za życia martwa — przytuliła się nagle do niego. — Przy tobie po raz pierwszy… Przy tobie ożyłam. Oszalałam z miłości. Dotąd byłam baśniową śpiącą królewną. Mój królewicz mnie pocałował i obudził.

Poczuł się zakłopotany tym wyznaniem. Nie zdążył się w niej zakochać. Im bliżej ją poznawał, tym bardziej wątpił, że to jest możliwe. Pociągała go, podniecała, ale… stanowiła dla niego tylko obiekt pożądania. Poczuł się wobec niej winny. Nie tylko wobec niej, lecz również wobec kochającego ją męża.

Skąd mogłem wiedzieć? — myślał zaaferowany. Jak mogłem być tak lekkomyślny? Przecież to nie ma sensu… Cholera, zawsze wiedziałem, że trzeba unikać pięknych kobiet, bo seks to potężna siła… Oby tylko jej mąż niczego się nie domyślił.

Nina była w siódmym niebie. Nareszcie poznała prawdziwą miłość, o której w skrytości marzyła. Przekonana była, że Kajetan zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Jakże by mogło być inaczej? Snuła już dalekosiężne plany, chociaż żal jej było Haralda. Wiedziała, że dla niego to będzie tragedia. Jednak postanowiła się z nim rozwieść i wyjść za mąż za Kajetana. Nie wątpiła nawet przez moment, że mogłoby być inaczej. Przekonana była, że on podziela jej uczucia.

Zmartwiony mężczyzna przez całą drogę pocieszał się, że bogata dama nie wytrzyma zbyt długo w jego małym pięćdziesięciometrowym mieszkanku. Na razie mu wystarczało. Po rozwodzie zostawił byłej żonie ich duże mieszkanie. Planował wprawdzie założenie rodziny i wybudowanie dla niej domu. Jednak jak dotąd nie miał czasu na rozejrzenie się za odpowiednią kandydatką.

Mieszkanie było wprawdzie gustownie i funkcjonalnie urządzone, mieściło się w malowniczym, nastrojowym miejscu na Starówce, ale trudno było przypuszczać, że ona będzie się w nim dobrze czuła.

Długo jechali w milczeniu. W końcu Nina odezwała się:

— Po raz pierwszy w życiu udało mi się sprzeciwić matce.

— Jak to? Przecież mówiłaś, że ona nie żyje.

— To jest poważny problem — westchnęła ciężko. — Dręczy mnie to niesamowicie. Ona żyje we mnie. Zagnieździła się w mojej świadomości. Słyszę jej głos. Wydaje mi rozkazy. Zabroniła mi tej miłości. Nie pozwoliła na ten wyjazd… Wyobraź sobie, że ona do tego stopnia mną rządzi, że zmusiła mnie do palenia papierosów, bo była nałogową palaczką.

— Kobieto, ty musisz się leczyć! — krzyknął przerażony. — To jest psychoza. Może nawet schizofrenia.

— Ty mnie wyleczysz.

— Nie sądzę. Musisz pójść do psychiatry.

— Daj spokój. Już udało mi się jej sprzeciwić, dzięki tobie. Więc jeśli będę z tobą, to z pewnością uwolnię się od niej.

Wręcz przeciwnie, zrobię wszystko, by jej matka zmusiła ją do powrotu do Wiednia — pomyślał zaaferowany. — Ale się wrobiłem. Wziąłem sobie na kark psychopatkę. Cała nadzieja, że gdy znajdzie się w moim ciasnym mieszkaniu i zderzy z polską rzeczywistością, której nie znosi, to głos jej matki wybije jej mnie z głowy.

Boszsze, co ja najlepszego zrobiłem, pomyślał załamany i westchnął ciężko.

— Co się stało? — spytała z niepokojem. — Żałujesz, że zaprosiłeś mnie do siebie?

Nic nie odpowiedział, a ona pomyślała, że przejął się jej psychozą i zastanawia się, jak jej pomóc. Dojechali do Warszawy w milczeniu.

Rozdział 4

Gdy weszli do jego mieszkania, obserwował ją z nadzieją, że zauważy na jej twarzy rozczarowanie. Tymczasem, ku jego zaskoczeniu, Nina rozejrzała się i rzuciła mu się na szyję z okrzykiem:

— Jak tu przytulnie u ciebie! Jak romantycznie! Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa. Z tobą mogłabym tu mieszkać do końca życia.

— Nie żartuj! — ostudził jej zachwyt. — Nie wytrzymasz tu nawet paru dni.

— Mój Boże, po moim rozwodzie kupimy sobie dom w Konstancinie.

Kajetan przestraszył się na dobre.

— Zadzwoń do męża, że szczęśliwie dojechałaś — powiedział. — Pewnie czeka na twój telefon.

— A tak. Dobrze, że mi przypomniałeś.

Wyjęła z torebki komórkę i nacisnęła jedynkę.

— Jestem już na miejscu. Zatrzymałam się u wujostwa. Całuję cię. — Rozłączyła się, ucinając rozmowę. Nie miała ochoty na konwersację z Haraldem.

Kajetan zaprosił ją na kolację do pobliskiej restauracji „Kamienne schodki” przy Rynku Starego Miasta. Zamówili kaczkę z jabłkami stanowiącą specjalność lokalu. Popijali białe wino. Nina rozkoszowała się miłą, intymną atmosferą w staromiejskich wnętrzach.

— Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa — zwróciła się do Kajetana. — Wciąż mi się wydaje, że to sen.

— Obudzisz się z niego niedługo, ręczę ci — rzekł chłodno. Nie zamierzał jej oszukiwać.

— Co masz na myśli? — spojrzała na niego zdziwiona.

— Wkrótce uświadomisz sobie, że mnie nie kochasz, tylko swojego wspaniałego męża, który zapewnił ci luksusowe życie — zaczął łagodnym tonem. — Mylisz seks z miłością, a to dwie różne sprawy.

Kobieta przestała jeść i patrzyła na niego zaskoczona.

— To, co nas połączyło, to jest… namiętność, biologiczno-chemiczna burza hormonów. A prawdziwa miłość to… innego rodzaju siła. O tym, że zakochałaś się we mnie zdecydowało tylko twoje ciało. Nie zaznałaś dotąd satysfakcjonującego seksu, więc gdy się to zdarzyło, uległaś złudzeniu, że się kochamy… Musisz pójść w Wiedniu do seksuologa, który nauczy cię odczuwania przyjemności w łóżku z mężem.

Nina poczerwieniała.

— Co ty opowiadasz? — krzyknęła. — Ja… kocham cię prawdziwie, całym sercem, całą duszą. A ty… — przerwała i po jej policzkach potoczyły się łzy. — A ty mnie nie kochasz? Pożądasz mnie bez… uczucia?

— Taka jest prawda — rzekł twardym tonem.

W tym momencie zrobiło mu się jej żal. Miał sobie za złe, że tak brutalnie ściągnął ją na ziemię. Wyglądała tak pięknie w błękitnej sukni z dużym dekoltem ozdobionym naszyjnikiem z szafirów. Była wyjątkowo pociągająca, ale… nie potrafił jej kochać. Pożądał jej i… nic więcej. Współczuł jej.

— Nie znasz mnie. Jestem szorstki w obyciu. Interesuje mnie tylko praca, moi pacjenci. Szybko byś się rozczarowała… Poza tym… przyzwyczajona jesteś do luksusów. Żyjemy w różnych światach… Sama mówiłaś, że nie wyobrażasz sobie życia w Polsce.

Nina czuła, że usuwa się jej grunt pod nogami. Była inteligentna na tyle, by zrozumieć, że on ma rację. Ale nie mogła się z tym pogodzić. Spełnienie jej największego marzenia okazało się iluzją. Prysło jak mydlana bańka.

— Ostrzegałam cię, ale nie chciałaś mnie słuchać — usłyszała głos matki. — Pożałujesz tego, pożałujesz, pożałujesz…

— Zamknij się! — krzyknęła, zatykając uszy.

— Uspokój się, dokończ jeść — Kajetan ujął jej dłonie, uwalniając jej uszy.

Wyrwała ręce i znów je zatkała, gdyż wciąż słyszała głos matki. Przed oczami latały jej ciemne płaty. Czuła, że za chwilę zemdleje.

— Chodźmy stąd — wyszeptała.

— Dobrze, tylko skończę jeść.

— Nie. Muszę natychmiast wyjść na powietrze, bo inaczej stracę przytomność.

— To wyjdź sama. Ja muszę uregulować rachunek, bo przecież…

Nie zdążył dokończyć zdania, gdy ona osunęła się z krzesła. Złapał ją w ostatniej chwili, nim runęła na dywan. Trzymając ją w ramionach, skinął na kelnera, który natychmiast się zjawił i obaj zaczęli ją cucić. Gdy oprzytomniała, uregulował rachunek i wyszedł z nią, podtrzymując za ramiona.

Na szczęście było blisko, więc szybko znaleźli się w mieszkaniu. Położył ją na łóżku, wyszedł do łazienki, drżącymi rękami znalazł w apteczce tabletki uspakajające. Wyjął jedną z nich, w kuchni napełnił wodą szklankę, wrócił do niej i kazał jej połknąć pastylkę. Wykonała jego polecenie, po czym znów się położyła. Leżała nieruchomo, wciąż zatykając uszy, gdyż słowa matki były coraz głośniejsze, rozsadzały jej dosłownie czaszkę.

Kajetan siedział zmartwiony na skraju łóżka.

— Co się dzieje? Dlaczego zatykasz uszy? — spytał zatroskany.

— Nie mogę tego słuchać. Ona mnie wyzywa od dziwek.

— Weź kąpiel i połóż się. Po tej tabletce uśniesz. Pomogę ci się rozebrać.

— Nie dotykaj mnie! — krzyknęła, siadając na łóżku. — Sama się rozbiorę. Nie chcę cię widzieć! Połóż się w dużym pokoju na wersalce.

Zgnębiony mężczyzna wyszedł z sypialni. Wziął prysznic i pościelił sobie w pokoju dziennym. Długo przewracał się zdenerwowany z boku na bok. Niepokoił się o Ninę. W końcu postanowił pójść z nią nazajutrz do przyjaciela, który był psychiatrą. Usnął.

Tymczasem ona znajdowała się w stanie nieopisanego lęku, niesamowitego podniecenia i rozdygotania. Wszystko oddałaby za to, by zasnąć lub stracić przytomność. To co się z nią działo, było nie do zniesienia. Całe ciało zlane było potem, z trudem oddychała. Łowiła powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba. Dusiła się, czując rozrywający klatkę piersiową ból serca. Zdawało się jej, że umiera. Usiłowała wstać z łóżka, lecz nic z tego nie wychodziło. Czuła, że jest już jedną nogą w piekle, gdyż czaszkę jej rozsadzały straszliwe głosy potępionych dusz, a nad nimi górował głos jej matki. Cierpiała straszliwie. Przez całą noc nie zmrużyła oka.

Usłyszała nagle, że wstaje Kajetan. Widziała przez otwarte drzwi, jak wchodzi do łazienki. Usiłowała ruszyć się z łóżka. Daremnie. Po porannej toalecie mężczyzna zadzwonił do asystentki i odwołał wizyty przewidziane na ten dzień, po czym wszedł do sypialni.

— Nie śpisz? Może byś już wstała. Poszlibyśmy do lekarza.

— Nie mogę się ruszyć — wyszeptała.

— Przyniosę ci do łóżka śniadanie.

— Nie jestem w stanie niczego przełknąć. Strasznie źle się czuję.

— Wciąż słyszysz głos matki? — spytał z niepokojem.

— Od czasu do czasu… Wyjdź. Chcę być sama.

Wyszedł do kuchni. Zaparzając kawę i robiąc sobie grzanki, zastanawiał się, jak pomóc Ninie. Doszedł do wniosku, że kobieta cierpi na schizofrenię, która uaktywniła się pod wpływem szoku spowodowanego tym, co jej powiedział. Strasznie mu było jej żal. Wyrzucał sobie, że tak brutalnie ściągnął ją z obłoków. Po zjedzeniu śniadania zadzwonił do przyjaciela i zwrócił się do niego z prośbą:

— Moja kuzynka zaczęła nagle słyszeć głosy i bardzo źle się czuje. To schizofrenia. Niestety, w żaden sposób nie mogę jej namówić do wizyty u ciebie. Czy mógłbyś mi dać opakowanie Amisulpridu?

— Okay, wpadnij do mnie, to dam ci te tabletki. Z pewnością postawią ją na nogi. Jak poczuje się lepiej, wtedy ją do mnie przyprowadzisz.

— Dziękuję. Zaraz tam będę.

Na wszelki wypadek zamknął drzwi do sypialni, żeby Nina nie usłyszała, że wychodzi, chociaż wiedział, że ona nie jest w stanie niczego usłyszeć.

Wkrótce wrócił i wszedł do niej ze szklanką wody i tabletką.

— Prosiłam cię, byś zostawił mnie w spokoju! — krzyknęła na jego widok.

— Jesteś chora. Mam doskonałe tabletki, które ci pomogą. Proszę, zażyj jedną — rzekł błagalnym tonem. — Bardzo cię proszę. Od razu poczujesz się lepiej.

— Chcesz mnie otruć. Chcesz się mnie pozbyć na zawsze — syknęła z wykrzywioną lękiem twarzą.

— Posłuchaj mnie, Nino — zaczął, siadając na łóżku. — Jesteś mi bardzo bliska. Chcę ci pomóc. Zaatakowała cię schizofrenia, dlatego słyszysz głosy i posądzasz mnie, że chcę cię otruć. To są typowe objawy tej choroby. Ale już po jednej tabletce, przestaniesz tak myśleć. Zjesz śniadanie, ubierzesz się… Taka piękna pogoda. Pojedziemy do Łazienek, pospacerujemy, porozmawiamy.

— Nie, nie — kręciła przecząco głową, z trudem łapiąc powietrze. — Nie ufam ci. Boję się ciebie. Jesteś moim wrogiem… Najchętniej od razu wróciłabym do domu. Ale nie mogę wstać. Poleżę jeszcze trochę… Zostaw mnie w spokoju. Wyjdź.

Zrozpaczony ukląkł przy łóżku.

— Błagam cię, pozwól mi zostać — prosił. — Przepraszam cię za to, co wczoraj powiedziałem. Wybacz mi…

Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma. Po jej policzkach spływały łzy. Milczała.

— Jesteś cała przepocona. Pomogę ci wstać, rozebrać się, wykąpać. Od razu lepiej się poczujesz — namawiał ją, wciąż klęcząc.

Gdy patrzył na jej wykrzywioną cierpieniem twarz, serce krajało mu się ze współczucia. Czuł się winnym jej załamania. Przykro mu było, że sprawił jej ból. Nie przypuszczał, że słowa wypowiedziane przy kolacji tak bardzo ją zranią. Myślał, że przemówi jej do rozsądku. Chciał być z nią uczciwy. Nie mógł jej oszukiwać, że ją kocha. Powiedział jej prawdę. Był zauroczony jej urodą, pożądał jej, ale… nic więcej.

Skąd mogłem wiedzieć, że ona cierpi na schizofrenię? — usiłował uspokoić sumienie.

Klęczał, a ona wciąż milczała, ale nie wyrzucała już go z pokoju. Ból żołądka powoli ustępował. Przestała się go bać, tylko czuła do niego ogromny żal.

Tak bardzo go kocham, a on chce mnie otruć — ponura myśl ukłuła jej szare komórki niczym żądło osy i utkwiła w nich, w kółko się powtarzając.

— Dlaczego chcesz mnie otruć? — wyszeptała.

— Nic podobnego! — krzyknął, wstając z klęczek. — To schizofrenia. Musisz zażyć tabletkę. Zrozumiesz, że to bzdura.

Patrzyła na niego rozmiłowanym wzrokiem. Poczuła rozdzierającą rozpacz.

Skoro on mnie nie kocha, nie mam po co żyć? — ogarnęła ją desperacja.

— Zażyję tę tabletkę, ale przed tym… Połóż się koło mnie — wyszeptała. — Proszę.

Zawahał się przez chwilę, lecz spełnił jej życzenie. Wszedł w ubraniu pod kołdrę i objął ją. Jej rozpalone ciało wzbudziło w nim pożądanie. Ożyło wspomnienie przeżytej z nią rozkoszy. Gdy zaczęła go całować, zerwał z niej nocną koszulę i sam się rozebrał. Posiadł ją błyskawicznie. Było mu z nią cudownie.

— Moja biedna, nieszczęśliwa, śliczna dziewczynka — szeptał czule. — Już dobrze? Nie gniewasz się na mnie?

— Kocham cię — odpowiedziała. — Dlaczego chcesz mnie otruć?

— To schizofrenia, kochanie. — Zrozumiesz, że to bzdura po zażyciu tabletki.

Gdy skończyli, leżeli w milczeniu.

Wspaniała, cudowna kobieta, pomyślał z tkliwością. Mógłbym się w niej zakochać, gdyby to miało sens.

A ona powtarzała w myśli:

Bez niego nie mam po co żyć.

— Daj mi tę pastylkę. — Postanowiła umrzeć.

Natychmiast podał jej tabletkę i stojącą na nocnej szafce szklankę z wodą.

Usiadła. Z desperacją, w przekonaniu, że żegna się z życiem, połknęła Amisulprid. Po czym opadła na poduszkę. Czekała na śmierć.

Kajetan wstał i ubrał się.

— Przyjdź do kuchni, jak się lepiej poczujesz — rzekł i wyszedł, by przygotować jej coś do zjedzenia.

Czekał na nią dość długo. W końcu zjawiła się ubrana, w czarnych spodniach i różowym sweterku, lecz bez makijażu. Usiadła przy kuchennym stole, gdzie czekało na nią śniadanie.

— Wspaniale się czuję — stwierdziła, zajadając kanapki z szynką.

— Po jednej tabletce? — zdziwił się. — Więc jednak nie chciałem cię otruć — pogładził ją po policzku.

— Bardzo cię przepraszam za to posądzenie. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy — wzruszyła ramionami.

Ona chyba nie jest schizofreniczką, skoro jedna tabletka Amisulpridu postawiła ją na nogi” — zastanawiał się. Jest… po prostu nadwrażliwa.

Spojrzał na nią z zachwytem. Bez makijażu podobała mu się jeszcze bardziej.

— Jedziemy do Łazienek — powiedziała. — Tak dawno tam nie byłam. A potem chciałabym jeszcze zwiedzić komnaty zamkowe. Cieszę się, że jestem w Warszawie.