Nie daj się oszukać - Bartosz Walczyński - ebook

Nie daj się oszukać ebook

Bartosz Walczyński

5,0

Opis

Książka przedstawia doświadczenie autora z rynku odszkodowań, w którym uczestnicy kilkaset firm na terenie Polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 92

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bartosz Walczyński

Nie daj się oszukać

Cała prawda o odszkodowaniach

© Bartosz Walczyński, 2017

Książka przedstawia doświadczenie autora z rynku odszkodowań, w którym uczestnicy kilkaset firm na terenie Polski. Z kancelariami współpracuje kilkadziesiąt tysięcy osób na terenie Polski. W związku z tym że osoba poszkodowana jest poddawana silnym naciskom ze strony przedstawicieli firm odszkodowawczych, którzy prześcigają się w sposobach na pozyskanie klienta, autor opisuję korzyści i zagrożenia jakie płynął ze współpracy z kancelariami odszkodowawczymi. Opisuje jasne i ciemne strony branży odszkodowań, wszystko na bazie 10 letniego doświadczenia w branży.

ISBN 978-83-8104-970-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział IMoja historia

Cześć!

Nazywam się Bartek Walczyński. Zanim przeczytasz tę książkę, chciałbym opowiedzieć ci, kim jestem i jaka jest moja historia. Łatwiej ci będzie zrozumieć, dlaczego branża odszkodowań z jednej strony jest strasznie przygnębiającą, mocno obciążającą psychicznie dziedziną, z drugiej zaś daje niesamowicie dużo satysfakcji z niesienia pomocy. Wyrazy wdzięczności płynące od zadowolonych klientów, którym pomagam w najcięższych chwilach ich życia, dają ogromną energię do działania, powodują, że docenia się to, co w życiu najważniejsze, czyli rodzinę, dzieci, dobro. Tragedie rodzinne, z którymi stykam się od niemal dekady, spowodowały, że udało mi się wyłuskać, co naprawdę istotne w życiu i jak ważne jest niesienie pomocy ludziom potrzebującym. Dzięki naszemu zaangażowaniu w pomoc dobro wraca i jestem tego żywym przykładem.

Pochodzę z małej 40-tysięcznej miejscowości Nowa Sól. Wychowała mnie mama, z ojcem miałem bardzo dobry kontakt, ale nie mieszkaliśmy razem. Jedną z moich pasji jest sport. Od wczesnych lat uprawiałem piłkę ręczną, grałem ponad 10 lat, a karierę zawodniczą zakończyłem w wieku 20 lat na poziomie trzeciej ligi. Rozpocząłem studia w innej miejscowości i musiałem zdecydować, co jest dla mnie ważniejsze — wybrałem oczywiście edukację, chociaż bardzo mi brakowało piłki ręcznej. Czasy dzieciństwa oraz liceum wspominam bardzo dobrze, choć żyło się znacznie skromniej niż dzisiaj. Mogliśmy tylko pomarzyć o rzeczach, które mają teraz dzieciaki, ale były podwórka, cała masa kolegów i koleżanek, z którymi czas płynął bardzo szybko.

Mieszkaliśmy we dwójkę z mamą, więc nie było nam lekko. Od najmłodszych lat byłem wrażliwą osobą i współczułem mamie, widząc, jak ciężko pracuje, żeby zapewnić nam godziwe warunki życia. Dlatego, kiedy tylko mogłem, imałem się różnych zajęć, żeby odciążyć mamę finansowo, i starałem się zarobić na swoje zachcianki. Pierwszą pracą, za którą otrzymywałem pieniądze, było zbieranie jagód. Miałem wtedy około 10 lat. Jeździliśmy całą ferajną z podwórka autobusem do lasu, by je zbierać. Pamiętam, że w piekarni płacono 3 złote za litr jagód, a dziennie udawało się nazbierać od 4 do 7 litrów. Jak na tamte czasy (25 lat temu) zarobek dzienny rzędu 12—20 złotych to były naprawdę znaczne pieniądze dla dziecka — byłem dumny, że mam własne pieniądze, i nie wydawałem ich na pierdoły, gdyż były ciężko zarobione.

W kolejnych latach, gdy dorastałem, organizowaliśmy pomoc sąsiedzką dla emerytów: wnosiliśmy wiadra węgla, pomagaliśmy w ogródkach działkowych przy cięższych pracach. Bardzo aktywnie spędzałem czas; uprawianie sportu powodowało, że człowiek chciał robić coś więcej i zawsze szukał zajęć.

1. Osiemnaste urodziny

Cały czas starałem się być aktywny, żeby nie obciążać skromnego budżetu domowego, zarobić na własne wydatki, a nawet pomóc finansowo. Moim pierwszym poważniejszym przedsięwzięciem biznesowym, które uważam za sukces i które trwa do dziś (mój przyjaciel z dzieciństwa wciąż się tym z powodzeniem zajmuje), było stworzenie sieci internetowej.

Był rok 2000 i coraz więcej osób kupowało komputery. Ja również, dzięki ojcu, który wspierał mnie w miarę możliwości, stałem się posiadaczem komputera. Była to dla mnie ogromna niespodzianka, byłem przeszczęśliwy, ale z racji tego, że nigdy nie byłem typem gracza, sprzęt trochę mnie nudził… W tamtym czasie założono w liceum sieć ze stałym dostępem do Internetu, była to nowość, która praktycznie zmieniała postrzeganie życia, bo już wtedy można było wyszukać tam wiele informacji, co wydawało mi się niesamowite. Temat mnie zafascynował. Mogliśmy korzystać w szkole z Internetu, ale było dużo ograniczeń czasowych. Jak wcześniej wspomniałem, pasjonował mnie sport — mieliśmy cztery treningi w tygodniu, a w weekend mecz ligowy. Poza tym codziennie po szkole chodziłem do czytelni miejskiej, aby czytać mój przegląd sportowy. Nagle zupełnie zmieniła się perspektywa, gdyż mogłem wszystkie te wiadomości zdobyć również z Internetu.

W dzisiejszych czasach ciężko w to uwierzyć, ale dostęp do Internetu mieli tak naprawdę nieliczni. Istniały modemy, które się podłączało, a następnie płaciło za minuty, stałe łącze dopiero co wchodziło i stać było na to tylko naprawdę zamożnych. Moim marzeniem było mieć takie łącze, żebym mógł bez ograniczeń korzystać z Internetu, zyskać niegraniczony dostęp do wiedzy i kontakt z ludźmi z całego świata. Wydawało się to (i patrząc z perspektywy czasu, było) krokiem milowym w rozwoju cywilizacji. Pomimo zachwytu i marzeń o stałym łączu w domu miałem świadomość, że żyjąc z mamą z jej skromnej pensji, absolutnie nas na to nie stać. Założenie SDI kosztowało wówczas tysiąc złotych (przy pensjach rzędu 500–600 złotych), a utrzymanie łącza — 160 złotych miesięcznie. Przez wiele miesięcy zastanawiałem się, co mógłbym zrobić, żeby posiadać takie łącze. Wieczorami wyobrażałem sobie, jak to by było, gdybym miał stałe łącze w domu i korzystał z niego bez ograniczeń…

Pewnego razu, surfując w szkole po sieci, natrafiłem na amerykańskie strony związane z zarabianiem w Internecie. Było to 17 lat temu. W takim zarabianiu chodziło o to, żeby przeglądać strony WWW. Polegało to na tym, że w dolnej części monitora wyświetlał się pasek (baner) z reklamami, i dzięki temu, że je oglądaliśmy, zbieraliśmy na swoim koncie dolary. W opisach widniała informacja, że można włączyć naraz trzy paski różnych firm, co powodowało, że pół ekranu przysłaniały reklamy, a na drugiej połowie mogliśmy korzystać z Internetu. Pomysł jak dla mnie był genialny. Otworzyła się dla mnie szansa, żeby mieć dostęp do sieci. W sieci pojawiły się skany przekazów pieniężnych dla użytkowników z Polski, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że faktycznie jest to realne. Teraz pozostał tylko jeden zasadniczy problem: skąd pozyskać pieniądze na założenie i utrzymanie stałego łącza? Miałem swoje oszczędności (około 300 złotych), ale nic poza tym. Wszelkie rozmowy z mamą kończyły się podsumowaniem, że lepiej, żebym wziął się za naukę, a z Internetu korzystał w szkole, mam treningi i mecze ligowe i jeszcze będę siedział przed komputerem… Musiałem liczyć tylko na siebie, byłem przekonany, że z tym banerami reklamowymi to świetny pomysł, ale dla mojej mamy była to jakaś abstrakcja i oszustwo. No bo jak to, że ktoś mi niby wyśle pieniądze za to, iż surfuję po Internecie?

Minął miesiąc od pozyskania wiedzy na temat zarabiania w Internecie, leżałem sobie w pokoju, gdy weszła mama i zapytała: „Kogo zapraszamy na twoją osiemnastkę? To już za miesiąc”. I nagle mnie olśniło! Ucieszyłem się w duchu, że dostanę pieniądze i na osiemnastkę będę miał z czego sfinansować zakup stałego łącza. Był to dla mnie bardzo szczęśliwy dzień, od kilku miesięcy zastanawiałem się, co tu zrobić, żeby zrealizować moje marzenie, i w końcu jest pomysł. Oczywiście, to były tylko moje myśli, mamie ani słowem nie wspomniałem o swoich zamiarach, bo chodziłaby zdenerwowana, że chcę wydać tyle pieniędzy na jakąś głupotę. Dlatego postanowiłem jej nie męczyć, ale swój plan miałem. Żeby zebrać jak największą ilość gotówki, musiałem zaprosić jak największą liczbę gości. Mama myślała o najbliższej rodzinie, czyli jej rodzeństwie (było ich czworo), moim ojcu oraz dziadkach ze strony mamy i taty. Nie byłem pewny, czy uda się w tym składzie uzbierać wymagane pieniądze, dlatego też poprosiłem mamę, żebyśmy zaprosili jeszcze starsze kuzynostwo, bo oni też by zawsze coś dorzucili do puli. Mama zgodziła się i zapytała mnie, czy chcę zrobić też imprezę dla znajomych. Odpowiedziałem, że oczywiście, przecież chodzę na osiemnastki do kolegów. Mama powiedziała, że nie ma sprawy, ale w związku z tym, że jest krucho z funduszami, będę musiał dołożyć do imprezy z pieniędzy otrzymanych w prezencie. Nie było to po mojej myśli, choć miałem świadomość, jaka jest nasza sytuacja finansowa. Pragnienie, aby mieć stałe łącze internetowe, było tak silne, że po namyśle powiedziałem, że się rozmyśliłem i nie chcę organizować osiemnastki dla znajomych. Obawiałem się, że te kilkaset złotych, które musiałbym dać mamie, może mi się przydać w ogólnym rozrachunku, gdy na początku trzeba będzie opłacać abonament, zanim przyjdą czeki z Ameryki.

Nadszedł dzień osiemnastych urodzin, wszyscy goście się zjawili. Była to bardzo miła rodzinna impreza — cała rodzina w komplecie, kuzynostwo przyszło z małymi dziećmi. Było super. Okazało się, że nazbierałem 2300 złotych. Byłem w szoku! Wszyscy — ojciec, dziadkowie, wujostwo i kuzynostwo — pozytywnie mnie zaskoczyli, wiedziałem, że mój plan się powiódł i będę mógł zrealizować swój cel. Została tylko jedna przeszkoda: moja mama, która to miała podpisać umowę na stałe łącze. Dopiero, gdy już miałem środki, zdałem sobie sprawę, że przekonanie mojej mamy nie będzie wcale takie proste, jak mi się wydawało.

Mama była bardzo zasadniczą osobą, twardo stąpającą po ziemi, życie na tyle już ją doświadczyło, że bardzo często nie podzielała mojego entuzjazmu. Tydzień myślałem, w jaki sposób mam ją podejść, żeby nie spalić tematu. W kolejną sobotę po południu, gdy siedzieliśmy w dużym pokoju, mama zadała mi pytanie: „Bartek, otrzymałeś tyle pieniędzy na osiemnastkę. Zastanawiałeś się, co byś chciał z tym zrobić? Czy chciałbyś sobie coś kupić? Nic nie mówisz na ten temat od tygodnia”. Trochę się wtedy zaczerwieniłem. Wiedziałem, że w końcu muszę to z siebie wydobyć, i powiedziałem, co chciałbym zrobić z prezentem. Mama była niepocieszona. Od razu mi powiedziała, że ona na siebie tego nie bierze. Zaczął się proces przekonywania, pokazałem jej w Internecie, że jest to realne, że można itd. Pozostała niewzruszona, nie i koniec.

Zaczęła się gra między mną a mamą, z jednej strony czułem, że stałe łącze internetowe jest na wyciągnięcie ręki, z drugiej zaś widziałem wysoki mur, który ciężko mi będzie przebić. Po kilku dniach względnego spokoju zrobiłem drugie podejście. Próbowałem naobiecywać, że to wszystko się zepnie i będzie dobrze, ale mama pozostała niewzruszona. A jednak ujrzałem światełko w tunelu, gdyż na koniec burzliwej rozmowy powiedziała: „OK. Zgodzę się, ale jeżeli przekonasz ojca i w razie czego, jeżeli już nie będziesz miał pieniędzy, on pokryje abonament”. Czułem swoją szansę, kilka tygodni wcześniej opowiadałem ojcu o Internecie. Nigdy w życiu nie korzystał z komputera, tak że nie był w temacie, ale moje opowieści mu się podobały i czuł, że Internet to przyszłość. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do ojca z prośbą, bym mógł przyjechać, bo mam sprawę. Umówiliśmy się na następny dzień. Przyjechałem i zacząłem rozmowę, jeszcze raz opowiadając o tym wszystkim: stałym łączu, możliwości zarobkowania przez banery w przeglądarce itd. Zapytał, ile to kosztuje, ile mam pieniędzy, po czym powiedział mi, że w sumie on się nie zna, ale jak mam pieniądze i chcę je na to przeznaczyć, to się zgadza, bo jak nie wyjdzie, będę miał nauczkę. Powiedział mi również: „OK, jak masz zacząć zarabiać na reklamach, wydasz ze swoich tysiąc złotych na założenie Internetu. Ja zapłacę twój abonament za pierwsze trzy miesiące. Później płacisz sam, a jak nie będziesz miał już pieniędzy, to masz zrezygnować”. Uprosiłem go jeszcze, by zapewnił mamę, że w przypadku niepowodzenia poniesie koszt zerwania umowy przed terminem (nie pamiętam kwoty, która w takim przypadku była wymagana). Ojciec został moim żyrantem, zadzwonił do mamy i ta w ostateczności się zgodziła.

Klamka zapadła. Pojechałem z mamą do punktu Telekomunikacji Polskiej i zamówiliśmy SDI. Czułem się bardzo szczęśliwy i podekscytowany. Po tygodniu przyjechali instalatorzy i podłączyli urządzenie. Stałem się jedyną osobą na osiedlu, która miała stały dostęp do sieci. Nie słyszałem, żeby ktoś ze szkoły czy moich dalszych i bliższych znajomych miał stałe łącze. Czułem się wyjątkowo. Po podłączeniu Internetu przystąpiłem do działania. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej zacząć generować przychód, żebym w przyszłości był w stanie samodzielnie opłacać rachunki za utrzymanie stałego łącza. Zainstalowałem wszystko i zacząłem surfować w sieci.

Mijały dni, tygodnie, logując się na swoje konto w programach z banerami, widziałem, jak przybywa środków, ale były to zdecydowanie niższe kwoty liczone w dolarach, niż oczekiwałem. Okazało się, że musiałbym spędzać w sieci około pięciu — sześciu godzin dziennie, żeby generować oczekiwane przeze mnie dochody. Czułem presję, nie wszystko układało się tak, jak zaplanowałem. Początkowo na pytania rodziców odpowiadałem, że wszystko jest w porządku i już niedługo będę realizował czeki. Po dwóch miesiącach udało mi się zdobyć wymagany próg w jednej z firm i wygenerowałem na stronie WWW polecenie, aby zrealizować czek o wartości 53 dolarów. Starczyłoby mi to na opłacenie abonamentu za następny miesiąc. Mijały kolejne tygodnie, a ja codziennie zaglądałem do skrzynki na listy, sprawdzając, czy coś do mnie przyszło, ale żadna korespondencja z Ameryki nie nadchodziła. Poczułem się oszukany, uwierzyłem, że można poprzez klikanie w reklamy, oglądanie banerów reklamowych i odbieranie maili zarobić dodatkowe pieniądze, ale rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Groziło mi widmo utraty tysiąca złotych, które zapłaciłem za założenie stałego łącza, i nadszarpniętego zaufania u rodziców. Nie wiedziałem, co mam robić, w jakim kierunku iść. Wiedziałem, że muszę coś szybko wymyślić, bo inaczej stracę wszystko, o czym marzyłem.

Trafiła mi się ostra grypa, przez kilka dni leżałem z gorączką w łóżku, nie wstając nawet do komputera. To był doskonały czas, żeby przemyśleć co i jak. Na co dzień prowadziłem aktywne życie — szkoła, sport, do tego dochodziła nauka i surfowanie w sieci, żeby zarobić pieniądze na utrzymanie łącza — nie było czasu nawet dobrze pomyśleć. Dzięki chorobie miałem kilka dni, żeby poleżeć i pomyśleć. Przez ten okres męczyłem sobie głowę, co by tu zrobić, jak zarobić na stały dostęp do Internetu. Mieszkałem na osiedlu czterech bloków ze starej płyty, jak koledzy i sąsiedzi dowiedzieli się, że mam stałe łącze, dopytywali i zagadywali, jak chodzi, czy jest fajnie, czy warto, ale zarazem mówili, że drogo, ja im odpowiadałem, że drogo, ale warto, bo niby co miałem powiedzieć? Że firmy od reklam, na których zarabiam, nie przysyłają mi czeków z dolarami? Analizując to wszystko w łóżku, doznałem oświecenia. Kurczę, przecież sąsiedzi chcą Internet w niższej cenie, bo 160 złotych to dla nich drogo (całkiem słuszne rozumowanie), więc zrobię sieć (taką jak w szkole), podzielimy kwotę na kilkanaście osób i będziemy płacili ułamek tej kwoty. W szkole na jednym SDI pracowało kilkadziesiąt komputerów i nie było tragedii, jeśli chodzi o szybkość, to sobie pomyślałem, że jak zrobię sieć na kilkanaście osób, to też będzie dobrze. W jednej chwili byłem tak podekscytowany, że od razu choroba mi przeszła — wyskoczyłem z łóżka i zasiadłem do komputera, żeby napisać ogłoszenie z pytaniem, kto w moim bloku chciałby stałe łącze, podałem telefon stacjonarny i mój adres. Napisawszy, ubrałem się i pobiegłem porozklejać ogłoszenia na klatkach schodowych. Były godziny przedpołudniowe, wiedziałem, że muszę szybko porozklejać ogłoszenia, bo jak ludzie będą wracać z pracy, to przeczytają i się zainteresują. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Po tym, jak już rozwiesiłem ogłoszenia, pierwsze emocje opadły, wróciłem do mieszkania i przyszły te myśli już niekoniecznie entuzjastyczne. JAK TO ZROBIĆ. Czy to w ogóle się da, ile to będzie kosztowało, czy oni będą zainteresowani i takie tam. Przystąpiłem do przeszukiwania Internetu, by jak najwięcej się dowiedzieć w jak najkrótszym czasie. Zebrałem podstawowe informacje, wiedziałem, że jeden z moich sąsiadów pracuje w Telekomunikacji Polskiej, więc postanowiłem, że wieczorem udam się do niego, wypytać co i jak. Zbliżała się godzina 16.00, póki co żaden telefon nie dzwonił, ale wiedziałem, że ludzie wracają z pracy około 17.00.

Po 16.00 zadzwonił domofon, myślałem, że to mama wraca z pracy, a tu zaskoczenie — Witek, kolega ze szkoły i podwórka. Powiedział: „Otwieraj, mam sprawę”. Już w mieszkaniu oznajmił, że przeczytał ogłoszenie i chce Internet, wprawdzie rodzice nie dadzą mu pieniędzy na założenie, ale może mógłbym wziąć go do spółki. Mógłby pomóc mi założyć sieć i administrować w zamian za darmowe stałe łącze. Dodał, że ma kuzyna, który pracuje w TP SA i ostatnio taką małą sieć założył na swoim osiedlu. Ucieszyłem się bardzo, Witek był bardzo fajnym kolegą, bardzo bystrym i zorientowanym w internetowych kwestiach. Był zdecydowanie bardziej „techniczny” niż ja (może dlatego, że wychowywałem się tylko z mamą i nie miał mnie kto przyuczać do technicznych spraw), a jego kuzyn miał już za sobą instalację i podłączenie sieci. Opowiedziałem Witkowi prawdę, jak to było z SDI i dlaczego nagle wpadłem na pomysł założenia sieci. Umówiłem się z nim, że w najbliższych dniach podjedziemy do jego kuzyna, żeby wypytać o wszystko, co związane z siecią. Witek po godzinie rozmowy poszedł do domu, a w międzyczasie przyszła moja mama. Opowiedziałem jej o pomyśle i, o dziwo, była pozytywnie nastawiona. Widziała mój brak entuzjazmu w ostatnich tygodniach, czuła, jak to matka, że coś jest nie tak, ale nie chciała się póki co wtrącać w moje sprawy.

Zaczął się czas oczekiwania. Wieczorem zadzwoniła jedna osoba z pytaniem odnośnie Internetu, zaczęła zadawać szczegółowe pytania, a ja nie byłem w stanie odpowiedzieć na żadne z nich. Poza tą osobą nikt nie zadzwonił. Późnym wieczorem, było już po 22.00, mama zapytała mnie, co z tym Internetem. Zauważyła, że nie było entuzjazmu po moim ogłoszeniu, tylko jeden telefon zadzwonił. Wierzyłem, że odezwie się więcej ludzi, byli żywo zainteresowani, rozpytywali mnie na osiedlu, ale telefon milczał…

Dwa dni po wizycie Witka pojechaliśmy do jego kuzyna. Był dla nas bardzo życzliwy, ze szczegółami opowiadał na temat sieci: jakie miał problemy, jak sobie z nimi poradził, jaki serwer zrobił i ile mniej więcej to kosztowało. Spędziliśmy u niego dobrych kilka godzin. Zaraz po spotkaniu udaliśmy się do mnie do domu, żeby wszystko mniej więcej rozplanować i ustalić, ile środków musielibyśmy zebrać jako opłatę instalacyjną, by zrobić infrastrukturę, czyli połączyć kable, switche i komputer, który byłby przeznaczony na serwer. Zrobiliśmy dwa warianty: na 8 i na 16 użytkowników (taki był maksymalny switch). Jak już wszystko było przygotowane i rozpisane, zdaliśmy sobie sprawę, że my tu planujemy sporą sieć, a tak naprawdę tylko jedna osoba się wstępnie zainteresowała. Witek poszedł do domu, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego nikt się nie odzywa. Postanowiłem zacząć działać. Nie mogłem się poddać — na szali leżała moja reputacja w oczach rodziców i stracone pieniądze, zarówno moje, jak i moich rodziców. Leżąc wieczorem, zastanawiając się, co zrobić, przypomniałem sobie sytuację z dzieciństwa:

Wiele