Nie czyń zła - Rana Foroohar - ebook + książka

Nie czyń zła ebook

Rana Foroohar

5,0
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

Nie czyń zła” to pierwsza korporacyjna zasada Google’a przyjęta w czasach jego młodości, kiedy kolorowe logo wciąż wyrażało utopijną wizję przyszłości, w której nikt nie miał wątpliwości co do tego, że technologia uczyni świat lepszym, bezpieczniejszym i dostatniejszym miejscem. Niestety, dawno minęły czasy, kiedy Google, jak i większość firm Big Tech, działał w zgodzie ze swoimi ideałami. Dzisiaj utopia, do której niegdyś dążyli, coraz bardziej przypomina dystopię – od cyfrowej inwigilacji i utraty prywatności przez szerzenie fałszywych informacji i mowę nienawiści po drapieżne algorytmy, których celem są bezbronni i słabi, oraz produkty, które zostały wymyślone w ten sposób, by manipulować naszymi pragnieniami.

 

Jak to się stało, że znaleźliśmy się w tym miejscu? W jaki sposób te przedsięwzięcia, niegdyś idealistyczne i pełne animuszu, zamieniły się w pazerne monopole dysponujące siłą wystarczającą do wpływania na wyniki wyborów, wchłonięcia wszystkich należących do nas danych i zgarnięcia lwiej części korporacyjnego bogactwa, wymykając się równocześnie wszelkim regulacjom i unikając płacenia podatków? W książce „Nie czyń złaRana Foroohar, dziennikarka „Financial Times” zajmująca się globalną gospodarką, opowiada najważniejszą biznesową historię naszych czasów – o tym, jak Big Tech stracił duszę i zapędził nas w kozi róg.

 

Dzięki reporterskiej wprawie i niezrównanemu dostępowi do informacji – zyskanym dzięki niemal trzydziestoletniemu relacjonowaniu spraw związanych z biznesem i technologią – ujawnia w jakim faktycznie stopniu giganci tacy jak Google, Facebook, Apple i Amazon zamieniają na pieniądze zarówno nasze dane, jak i naszą uwagę, przy czym do nas nie trafia złamany grosz z tych kolosalnych zysków. Foroohar pokazuje również, jak możemy się temu sprzeciwić, tworząc rozwiązania wspierające innowacje, a równocześnie chroniące nas przed mroczną stroną cyfrowych technologii.

 

***

 

Rana Foroohar – dziennikarka pisząca o globalnym biznesie i zastępczyni redaktora naczelnego w „Financial Times” oraz komentatorka ekonomiczna w telewizji CNN. W 2018 roku otrzymała nagrodę Best in Business przyznawaną przez Towarzystwo na rzecz Promocji i Rozwoju Literatury Biznesowej w uznaniu dla jej publicystyki poświęconej największym światowym firmom technologicznym. Wcześniej była zastępczynią redaktora naczelnego „Time” odpowiedzialną za dział biznesowy i ekonomiczny, a także komentatorką piszącą o sprawach gospodarczych w tej samej redakcji. Foroohar przez trzynaście lat pracowała w „Newsweeku”, gdzie była redaktorką zajmującą się gospodarką i sprawami zagranicznymi oraz korespondentką zagraniczną. Zdobyła wówczas nagrodę Petera R. Weitza przyznawaną przez amerykańską Fundację Marshalla za reportaże o sprawach transatlantyckich. Jest również laureatką nagród i stypendiów instytucji takich jak Szkoła Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych w Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa czy Centrum na rzecz Wymiany Kulturalnej i Technologicznej między Wschodem a Zachodem. Foroohar jest także stałą członkinią Rady Stosunków Międzynarodowych.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 511

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Don’t Be Evil: How Big Tech Betrayed Its Founding Principles – and All of Us

Przekład: Piotr Cypryański

Redakcja: Ewa Skuza

Korekta: Maria Żółcińska

Projekt okładki: Amadeusz Targoński, targonski.pl

Skład i łamanie: JOLAKS – Jolanta Szaniawska

Opracowanie e-wydania:

Copyright © 2019 by Rana Foroohar

Published in the United States by Currency, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC, New York.

Copyright © 2020 for the Polish edition by Poltext Sp. z o.o.

Copyright © 2020 for the Polish translation by Poltext Sp. z o.o.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Warszawa 2020

Wydanie pierwsze

Poltext Sp. z o.o.

www.poltext.pl

[email protected]

ISBN 978-83-8175-120-9

ISBN 978-83-8175-121-6 (ebook EPUB)

ISBN 978-83-8175-122-3 (ebook MOBI)

Aleksowi i Daryi

Niemal dwa lata pracowałem co sił, mając cel jedyny: tchnąć życie w nieożywione ciało. Dla niego wyrzekłem się wypoczynku i nadszarpnąłem zdrowie. Dążyłem doń z gorliwością nieumiarkowaną, lecz teraz, gdy dzieło było dokonane, piękność mego marzenia rozwiała się bez śladu, serce moje wypełnił zaś wstręt i zgroza, od której brakło mi tchu.

Mary Shelley, Frankenstein, tłum. Maciej Płaza

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dedykacja

Motto

Nota od autorki

Rozdział 1. Podsumowanie sprawy

Rozdział 2. Dolina królów

Rozdział 3. Reklama jako źródło cierpień

Rozdział 4. Bawmy się jak w roku 1999

Rozdział 5. Nadchodzi mrok

Rozdział 6. Jednoręki bandyta w kieszeni

Rozdział 7. Efekt sieciowy

Rozdział 8. Powszechna uberyzacja

Rozdział 9. Nowi monopoliści

Rozdział 10. Zbyt szybkie, żeby upaść

Rozdział 11. W bagnie

Rozdział 12. 2016. Rok, w którym wszystko się zmieniło

Rozdział 13. Nowa wojna światowa

Rozdział 14. Jak nie czynić zła

Podziękowania

Bibliografia

Nota od autorki

Niektóre książki rodzą się z wielkich, abstrakcyjnych idei, inne swój początek mają znacznie bliżej domu. Punktem wyjścia mojej poprzedniej książki, zatytułowanej Makers and Takers (Ci, którzy tworzą, i ci, którzy na tym korzystają), była prowadzona na najwyższym szczeblu debata na temat polityki sektora finansowego. W Nie czyń zła, w której bacznie przyglądam się szkodom gospodarczym, politycznym i poznawczym wyrządzonym przez przemysł technologiczny w ciągu ostatnich 20 lat, przyjmuję wprawdzie szeroką perspektywę, ale jej powstanie zawdzięczam okolicznościom znacznie bardziej kameralnym.

Wszystko zaczęło się pewnego popołudnia pod koniec kwietnia 2017 roku. Wróciłam do domu z pracy, wzięłam do ręki wyciąg z karty kredytowej i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ponad 900 dolarów obciążeń, które nic mi nie mówiły, za zakupy dokonane w sklepie z aplikacjami Apple’a. Na początku pomyś­lałam, że ktoś włamał się na moje konto. Jednak po dokładniejszym zbadaniu sprawy okazało się, że winien był mój dziesięcioletni wówczas syn. Kwota uzbierała się, kiedy kupował kolejnych wirtualnych graczy do swojej ulubionej komputerowej gry w piłkę nożną.

Krótko mówiąc, jego elektroniczne urządzenia zostały natychmiast skonfiskowane, a wszystkie hasła zmienione. Niedługo później szersze implikacje tego zdarzenia zaczęły pochłaniać sporą część mojego czasu i uwagi, jednak w zupełnie inny sposób. Zaczęłam wówczas pracę jako komentatorka biznesowa w „Financial Times”, największej na świecie gazecie o tematyce finansowej i gospodarczej. Moim zadaniem było pisanie cotygodniowych felietonów poświęconych najważniejszym aktualnym wydarzeniom związanym z gospodarką. Jak się później okazało, większość z nich dotyczyła gigantów sektora Big Tech, firm takich, jak Google, Facebook, Amazon i oczywiście Apple.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w ciągu ostatnich kilku dekad koncentracja rynkowa w wielu branżach stale rosła. Ten utrzymujący się trend próbowano powiązać niemal ze wszystkim, poczynając od rosnących nierówności dochodowych przez spowolnienie tempa rozwoju gospodarczego po wzbierającą falę politycznego populizmu. Gdy już okrzepłam w mojej nowej roli w „Financial Times” i zaczęłam głębiej analizować dane finansowe, odkryłam coś, co mną wstrząsnęło – 80 procent majątku korporacyjnego należało do zaledwie 10 procent firm[1]. Nie były to jednak firmy posiadające najwięcej fizycznych aktywów i towarów. Nie były to przedsiębiorstwa podobne do General Electric, Toyoty czy ExxonMobil, a raczej te, które najlepiej zrozumiały, w jaki sposób wykorzystać nowe paliwo naszej gospodarki – informację i sieci.

Wśród tych nowych supergwiazd najliczniejsze są firmy technologiczne. To właśnie ten sektor jest najbardziej jaskrawym przykładem rozwoju monopolistycznych potęg w dzisiejszym świecie. 90 procent wyszukiwań przeprowadzonych w internecie we wszystkich zakątkach naszej planety zostało dokonanych za pomocą jednego mechanizmu wyszukującego – należącego do Google’a[2]. 95 procent wszystkich dorosłych użytkowników internetu, którzy nie ukończyli 30 lat, korzysta z Facebooka (bądź z Instagrama, który został kupiony przez Facebooka w 2012 roku)[3]. Milenialsi spędzają 2 razy więcej czasu, korzystając z YouTube’a niż ze wszystkich innych serwisów streamingowych razem wziętych[4]. Do Google’a i Facebooka trafia 90 procent światowych wydatków na nowe reklamy. Systemy operacyjne Google’a i Apple’a działają na 99 procentach telefonów na całym świecie[5]. Systemy operacyjne Apple’a i Microsoftu obsługują 95 procent komputerów stacjonarnych na świecie[6]. Połowa wszystkich amerykańskich transakcji e-commerce odbywa się za pośrednictwem Amazona[7]. Tę listę można by ciągnąć bardzo długo. W sektorze Big Tech wszystko jest duże albo się nie udaje. A im większe się staje, tym bardziej prawdopodobne jest to, że urośnie jeszcze bardziej.

Bogactwo zebrane przez internetowych gigantów jest zdumiewające. Kapitalizacja rynkowa 5 firm okrzykniętych wspólnym mianem FAANG – Facebooka, Apple’a, Amazona, Netfliksa i Google’a – przekracza obecnie wartość gospodarki całej Francji. Pod względem liczby użytkowników sam Facebook jest liczniejszy niż najludniejszy kraj na świecie – Chiny[8]. Jednak kiedy duże firmy stawały się coraz większe, odbywało się to ze szkodą dla pozostałej części gospodarki. W ciągu ostatnich 20 lat, kiedy następował wzrost sektora Big Tech, przestała istnieć ponad połowa spółek publicznych[9]. Nasza gospodarka uległa silnej koncentracji, na czym ucierpiała zarówno dynamika działalności gospodarczej, jak i przedsiębiorczość[10].

Gdy relacjonowałam te zagadnienia na łamach „Financial Times”, odczuwałam coraz większy niepokój z powodu rzeczy, o których słyszałam od szerokiego grona osób – pracowników, konsumentów, rodziców i inwestorów. Wszyscy oni uważali, że działania sektora Big Tech narażają na niebezpieczeństwo ich źródła utrzymania, a nawet ich życie (bądź życie osób, które kochają). Byli to ojcowie i matki próbujący radzić sobie z dziećmi, które uzależniły się od technologii. Pracownicy, którzy stracili pracę, kiedy zbankrutowała ich firma próbująca konkurować z Amazonem. Przedsiębiorca, którego pomysły i autorskie rozwiązania zostały skradzione przez konkurencję, ale nie miał wystarczających środków, by złożyć pozew w tej sprawie do sądu. Właściciel domu, któremu odmówiono zawarcia umowy ubezpieczenia mienia, bo algorytm, z którego korzystał dostawca usługi, wykazał, że byłoby to zbyt duże ryzyko. A także ci, którzy po prostu uważali, że przemysł technologiczny nie kwapi się do bardziej sprawiedliwego podziału zysków.

A chodzi tu o ogromne sumy. Firmy Big Tech są obecnie najbogatszymi i najpotężniejszymi podmiotami gospodarczymi na całej planecie. Atrakcyjność wytwarzanych przez nie produktów i platform w połączeniu z efektem sieciowym, polegającym na tym, że każdy nowy użytkownik przyciąga wielu kolejnych, a także dane, które dzięki temu gromadzą, pozwoliły im na rozrośnięcie się do niewyobrażalnych rozmiarów. Wykorzystały one swoją wielkość, by zmiażdżyć lub wchłonąć konkurentów, zagarnąć dane osobowe swoich użytkowników i, jak to się stało w przypadku Google’a, Facebooka i Amazona, wykorzystać je z pożytkiem dla siebie dzięki precyzyjnie kierowanej reklamie. Co więcej, i one, i inne firmy Big Tech wyprowadziły do rajów podatkowych większość swoich ogromnych zysków. Według szacunków dokonanych przez Credit Suisse w 2019 roku 10 największych firm unikających opodatkowania, w tym Apple, Microsoft, Oracle, Alphabet (spółka matka Google’a) i Qualcomm, miało na kontach zagranicznych środki w wysokości 600 miliardów dolarów[11]. Oznaczało to obejście praw i przepisów, do których muszą stosować się zwyczajni obywatele, a największe korporacje mogą zgodnie z prawem ich unikać. Firmy z Doliny Krzemowej intensywnie lobbowały na rzecz utrzymania luk w prawie podatkowym, dzięki którym takie działania były możliwe. Przywodzi to na myśl słowa ekonomisty Mancura Olsona, który ostrzegał, że cywilizacje upadają, kiedy interesy pieniężne biorą górę nad prowadzoną przez nie polityką[12].

Wielu urzędników państwowych, z którymi rozmawiałam na ten temat, podzielało oczywiście moje obawy. Dolina Krzemowa została przecież zbudowana na innowacjach finansowanych przez rząd i administrację, a zatem i przez podatników. Wszystkie one, poczynając od nawigacji GPS przez ekrany dotykowe na internecie kończąc, powstały dzięki badaniom prowadzonym lub finansowanym pierwotnie przez Departament Obrony Stanów Zjednoczonych. Dopiero później zostały skomercjalizowane przez firmy z Doliny Krzemowej. W przeciwieństwie jednak do wielu innych krajów, także tych o prężnym wolnym rynku, na przykład Finlandii i Izraela, w Ameryce podatnik nie ma ani centa z zysków, które te innowacje przynoszą[13]. Na domiar złego w tym samym czasie, kiedy giganci technologiczni kierowali prośby do administracji państwowej o przeznaczanie większych środków między innymi na reformę edukacji, dzięki czemu siła robocza XXI wieku zyskałaby adekwatne kompetencje cyfrowe, firmy z Doliny przenosiły za granicę zarówno zyski, jak i miejsca pracy. Konsekwencje takiego stanu rzeczy dotykają nie tylko gospodarki – wzmagając populistyczne rozgoryczenie kapitalizmem i demokracją liberalną – mają one również znacznie poważniejsze implikacje polityczne.

Dla kogoś, kto od 2007 roku uważnie śledzi to, co dzieje się w sektorze finansowym, podobieństwa były uderzające. Na naszych oczach powstała nowa branża, która stała się zbyt duża, by kiedykolwiek upaść, i zbyt złożona, by sprawnie nią zarządzać. Rozrastała się tak szybko jak inwazyjne gatunki roślin, tuż obok nas. Dysponowała większym majątkiem i osiągnęła wyższą wartość rynkową niż jakakolwiek inna branża w historii, a mimo to tworzyła znacznie mniej miejsc pracy niż przemysłowe molochy z przeszłości. Dogłębnie przekształciła naszą gospodarkę i warunki życia osób aktywnych zawodowo, zamieniając ludzi w produkty dzięki pozyskiwaniu i monetyzowaniu ich danych osobowych. Mimo to funkcjonowała praktycznie bez żadnych regulacji i obostrzeń. I tak jak system bankowy w 2008 roku mobilizowała swoje polityczne i gospodarcze siły, robiąc wszystko, by zachować status quo.

Kiedy zaczęłam baczniej przyglądać się tym firmom, które już wtedy, po ujawnieniu faktów dotyczących wyborów prezydenckich w 2016 roku, znalazły się w ogniu krytyki, ich obraz zaczął się wyostrzać. Jak teraz już wiemy, największe na świecie podmioty oferujące platformy technologiczne, między innymi Facebook, Google i Twitter, zostały wykorzystane przez Rosjan w celu wpłynięcia na wyniki wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i faworyzowania Donalda Trumpa. Platformy te przestały być miejscami, gdzie możemy wyszukać tanie bilety lotnicze, zamieś­cić zdjęcia z wakacji lub odnowić kontakty z członkami rodziny i znajomymi, z którymi od dawna nie mieliśmy żadnych relacji. Stały się natomiast instrumentami umożliwiającymi wywieranie wpływu na sytuację geopolityczną i funkcjonowanie państw, przysparzając równocześnie zysków swojemu kierownictwu i interesariuszom. Niewinność, którą znaliśmy z wcześniejszych czasów, odeszła na zawsze.

Warto pamiętać o tej ważnej kwestii, bo w branży technologicznej nie zawsze chodziło o pieniądze. Dolina Krzemowa ulegała silnym wpływom ruchów kontrkulturowych lat 60. ubiegłego wieku. Wielu przedsiębiorców zostało zainspirowanych wizją przyszłości, w której technologia po to zyskuje potęgę, żeby uczynić świat lepszym, bezpieczniejszym i bardziej dostatnim miejscem dostępnym dla wszystkich. Cyfrowi utopiści głoszący tę dobrą nowinę rygorystycznie trzymali się zasad mówiących, że informacja chce być wolna, a internet będzie siłą demokratyzującą, zapewniającą wszystkim równe szanse. Kiedyś najwyżsi kapłani internetu nie trafiali na układaną przez „Forbesa” listę najbogatszych ludzi świata. W powstałej wówczas blogosferze pojawiali się jako twórcy Linuksa, Wikipedii i innych platform open source – społeczności zbudowanych na przekonaniu, że zaufanie i transparentność okażą się silniejsze niż chciwość i żądza zysku.

Prowokuje to do stawiania pytań. Jak znaleźliśmy się w tym miejscu? Jak to się stało, że branża, która była niegdyś pełna animuszu, innowacyjna i optymistyczna, w ciągu zaledwie kilku dekad stała się chciwa, zamknięta na innych i arogancka? W jaki sposób od świata, w którym „informacja chce być wolna”, przeszliśmy do takiego, w którym dane istnieją po to, by na nich zarabiać? Jak to możliwe, że ruch, którego celem była demokratyzacja informacji, doprowadził jedynie do zniszczenia samej tkanki naszej demokracji? Jak wreszcie doszło do tego, że jednego dnia liderzy tego ruchu dłubali przy komputerach w garażu, a następnego – zdominowali naszą politykę gospodarczą?

Odpowiedź, jak szybko zdałam sobie z tego sprawę, brzmi tak: osiągnęliśmy punkt zwrotny, w którym interesy największych firm technologicznych oraz klientów i obywateli, którym teoretycznie miały one służyć, przestały być zbieżne. W ciągu ostatnich 20 lat dzięki Dolinie Krzemowej zyskaliśmy naprawdę niesamowite rzeczy, od wyszukiwarek internetowych przez media społecznościowe po mobilne urządzenia dysponujące zadziwiającymi możliwoś­ciami obliczeniowymi. Dzięki niewielkim przedmiotom mieszczącym się w kieszeni mamy dziś dostęp do mocy obliczeniowej znacznie większej niż ta, którą dysponowały całe firmy zaledwie jedno pokolenie temu. Wszystkie te nowoczesne udogodnienia mają jednak swoją cenę – i to dość wygórowaną: nerwowe uzależnienie od technologii, które pochłania nasz czas i niweczy naszą produktywność, falę fałszywych informacji i mowę nienawiści, drapieżne algorytmy, których celem są słabi i niepotrafiący się bronić, całkowitą utratę prywatności, akumulację coraz większej części naszego narodowego majątku przez coraz mniejszą podgrupę społeczeństwa.

Co więcej, wszystkie te problemy, choć często traktuje się je osobno, są ze sobą ściśle powiązane. Na początku był jeden niezaprzeczalny problem: model biznesowy w znacznym stopniu polegający na tym, że ludzie mają jak najwięcej czasu spędzać online, a uwaga, którą temu poświęcają, zostanie zmonetyzowana. Wiele osób z Doliny Krzemowej nie chciało przyznać się do tego, że tak właśnie jest. Handlarze uwagą, jak Tim Wu, pracownik nau­kowy Uniwersytetu Columbia, określił firmy Big Tech, wykorzystują perswazję behawioralną, zdobyte dane osobowe i efekty sieciowe, żeby uzyskać monopolistyczną potęgę, dzięki której w końcu zdobędą władzę polityczną, co z kolei pozwoli im na utrzymanie swojej pozycji.

Facebook, Google i Amazon zyskały kiedyś gwarancję nietykalności. Przecież, co logiczne, Google prezentuje wyniki wyszukiwań w internecie za darmo. Konto na Facebooku można utworzyć za darmo. Amazon obniża ceny i rozdaje produkty za darmo. Czyż nie jest to dobre dla konsumentów? Problem polega jednak na tym, że za darmo nie oznacza wcale, że nie będziemy musieli za to zapłacić. To prawda, że za większość usług cyfrowych nie płacimy pieniędzmi. Płacimy jednak, i to słono, naszymi danymi i uwagą. To ludzie są zasobem, który służy zarabianiu pieniędzy. Wydaje nam się, że jesteśmy konsumentami. W rzeczywistości jesteśmy produktem.

Są to oczywiście problemy, o których liderzy Doliny Krzemowej nie za bardzo chcą z nami rozmawiać. Wiele wpływowych osób stamtąd woli pławić się w poznawczej bańce, stroniąc od zajmowania się w dogłębny i transparentny sposób uzasadnionymi obawami obywateli dotyczącymi zabezpieczenia naszych danych, tego czy przez sztuczną inteligencję i automatyzację nie stracimy zbyt dużej liczby miejsc pracy, utraty prywatności, skoro nasze położenie jest w każdej sekundzie śledzone przez tysiące aplikacji, wpływania na wyniki wyborów, a także tym, jak na nasze mózgi oddziałują te lśniące urządzenia, które przenikają każdy aspekt naszego życia. Kiedy zadaję te pytania technologicznym guru, ich reakcje są rozmaite – od obronnych przez naiwność do bezradności. Najgorszy ze wszystkich jest jednak protekcjonalny uśmiech lub poirytowana mina, które mówią: „Jesteś osobą z zewnątrz i po prostu tego nie rozumiesz”.

Możliwe jednak, że nie rozumieją tego sami specjaliści od technologii. Jak powiedział mi kiedyś John Battelle, związany z magazynem „Wired”: „Społeczność osób związanych z branżą technologiczną nie ma właściwego oglądu swojej sytuacji. Nie jesteśmy ani humanistami, ani filozofami. Jesteśmy inżynierami. Dla Google’a i Facebooka ludzie to algorytmy”[14].

Jakbym to już gdzieś słyszała. Jestem już w takim wieku, że przeżyłam jeden duży cykl wzrostu i spadku koniunktury w obszarze technologii. Od 1999 do 2000 roku pracowałam w Londynie w inkubatorze wysokich technologii. Doświadczenia z tego płynące opiszę w następnych rozdziałach książki. Zarówno wówczas, jak i obecnie branża technologiczna mówiła przede wszystkim do samej siebie. Nieposkromiona pycha, którą obserwujemy dzisiaj, osiągnęła poziom niespotykany od czasów poprzedzających upadek dotcomów. Tylko że tym razem jest ona znacznie groźniejsza, biorąc pod uwagę to, że w Ameryce firmy takie jak Amazon czy Apple zadomowiły się już na dobre. Tak jak wielkie banki z Wall Street, dysponują one ogromnymi sumami pieniędzy, mają olbrzymią władzę, zgromadziły gigantyczną ilość danych. Ale w przeciwieństwie do Lloyda Blankfeina, byłego prezesa Goldman Sachs, nie żartują, kiedy twierdzą, że czynią boskie dzieło. Wystarczy wziąć udział w dowolnej konferencji technologicznej, żeby przekonać się, jak wiele osób z Doliny Krzemowej wciąż hołduje przekonaniu, że uczynili świat bardziej wolnym i otwartym, pomimo licznych i bezspornych dowodów na to, że jest inaczej.

Dolina Krzemowa daleko odeszła od swoich korzeni tkwiących w ruchu hippisowskim i duchu przedsiębiorczości. Osoby zarządzające w sektorze Big Tech są tak samo pazernymi kapitalistami jak każdy finansista. Często przejawiają również pociąg do libertarianizmu. Wyznają poglądy, zgodnie z którymi wszystko i wszyscy – rząd, administracja, politycy, społeczeństwo obywatelskie, prawo – może, a nawet powinno, zostać zniweczone. Jonathan Taplin, jeden z krytyków Big Tech powiedział mi kiedyś: „Demos – samo społeczeństwo – jest często traktowane jako coś stającego na drodze”[15].

Dlaczego zatem nasi polityczni przywódcy nie wprowadzili żadnych rozsądnych uregulowań, które tego typu instynkty utrzymywałyby na wodzy? Szukając odpowiedzi, warto popatrzeć, gdzie ostatecznie trafiły pieniądze. Nie bez powodu Big Tech rywalizuje teraz z Wall Street i wielkimi firmami farmaceutycznymi pod względem wysokości środków przeznaczanych na lobbing polityczny. W latach poprzedzających kryzys finansowy 2008 roku największe banki świata wysyłały swoich przedstawicieli do Waszyngtonu, Londynu i Brukseli, żeby obracali się tam wśród ludzi tworzących prawa i przepisy regulujące ich działalność i lobbowali na swoją korzyść. W czasie ostatnich 10 lat twarze osób z Doliny Krzemowej bardzo opatrzyły się w tych stolicach. Celował w tym Google, który do Waszyngtonu wysłał tylu emisariuszy, że potrzebowali dla siebie przestrzeni biurowej wielkości Białego Domu[16].

Pomimo wysiłków rzesz lobbystów i piarowców z Doliny Krzemowej publiczne obawy dotyczące oddziaływania technologii na życie gospodarcze i społeczne nie maleją[17]. Wprost przeciwnie, są tym silniejsze, im bardziej technologia wdziera się w gospodarkę oraz życie polityczne i kulturalne. Big Tech to dzisiaj nowa Wall Street. Nic więc dziwnego, że jest głównym celem populistycznych ataków w świecie podzielonym jak nigdy wcześniej, zarówno pod względem ekonomicznym, jak i społecznym.

Zmiany wywołane przez Big Tech stały się najbardziej palącymi problemami naszych czasów. Profesorka Harwardzkiej Szkoły Biznesu Shoshana Zuboff i inni naukowcy poddali już krytyce powstanie kapitalizmu inwigilacyjnego, który – jak definiuje go Zuboff – jest „nowym porządkiem ekonomicznym, który traktuje ludzkie doświadczenie jako surowiec do niejawnych praktyk komercyjnych polegających na wydobywaniu (informacji o nas), przewidywaniu (naszych zachowań) i wzroście sprzedaży”, a także „pasożytniczą logiką gospodarczą, zgodnie z którą wytwarzanie dóbr i usług zostaje podporządkowane nowej globalnej strukturze służącej modyfikacji naszego zachowania” za pomocą cyfrowych technologii nadzoru[18]. Uważa ona (a ja się z tym zgadzam), że kapitalizm inwigilacyjny stanowi istotne zagrożenie dla naszych systemów gospodarczych i politycznych i jest potencjalnym narzędziem kontroli nad społeczeństwem[19]. Ja również doszłam do przekonania, że minimalizowanie złowrogich efektów ubocznych działalności Doliny Krzemowej stanie się „w ciągu najbliższych 5 lat kluczowym problemem gospodarczym [dla stanowiących prawo], zwłaszcza biorąc pod uwagę, że automatyzacja będzie się rozwijać, a oni będą inwestować również w innych sektorach gospodarki” – jak ujął to współpracownik jednego z wieloletnich senatorów z Partii Demokratycznej.

Nie jest to jednak historia do zamieszczenia tylko w dodatku biznesowym. Wprost przeciwnie, Big Tech jest bohaterem niemal każdej historii, która teraz pojawia się w programach informacyjnych, ustępując pod tym względem jedynie wiadomościom na temat Donalda Trumpa. Przy czym prezydent prędzej czy później nas opuści, a Big Tech zostanie z nami na zawsze, stopniowo zmieniając nasze życie, w miarę jak technologia będzie coraz głębiej wkraczać w gospodarkę, politykę i kulturę. Ten proces dopiero się zaczyna. To prawda, że zmiany, które zaszły w ciągu ostatnich 20 lat były zadziwiające, ale są one tylko pierwszym etapem rozpisanego na wiele dekad okresu przejściowego poprzedzającego nastanie epoki gospodarki cyfrowej, równającej się pod względem transformacyjnej mocy jedynie z rewolucją przemysłową. A kiedy to się już dokona, może się okazać, że skutki będą jeszcze dalej idące, przekształcając naturę demokracji liberalnej, kapitalizmu, a nawet samej ludzkości.

To, co robi Big Tech, ma, jednym słowem, ogromne znaczenie. Choć jestem krytyczna wobec wielu aspektów tej cyfrowej transformacji, nie da się ukryć, że niesie ona ze sobą również ogromny potencjał pozytywny. Dolina Krzemowa jest największym wytwórcą korporacyjnego kapitału w historii. To ona połączyła świat, pomagała wzniecać rewolucje przeciwko opresyjnym rządom (nawet jeśli ułatwiała również stosowanie represji) i stworzyła zupełnie nowe paradygmaty inwencji i innowacji. Dzięki platformom technologicznym wiele osób może pracować zdalnie, utrzymywać relacje na odległość, rozwijać nowe talenty, wprowadzać na rynek swoje pomysły, dzielić się z ludźmi na całym świecie swoimi poglądami, wytworami swojej kreatywności i wytwarzanymi przez siebie produktami. Big Tech zapewnił nam narzędzia, dzięki którym wiele usług i towarów – od transportu po żywność i opiekę lekarską – jest dostępnych na żądanie. Dzięki nim również całe nasze życie jest wygodniejsze i efektywniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.

W tych i wielu innych obszarach rewolucja cyfrowa jest ogromnym i bardzo pożądanym krokiem naprzód. Jeżeli jednak chcemy jak najszerzej korzystać z dobrodziejstw technologii, musimy zapewnić wszystkim równe szanse, dzięki czemu następne pokolenie innowatorów będzie mogło dobrze się rozwijać. Do takiego świata jeszcze daleka droga. Big Tech dokonał zmian na rynku pracy, pogłębił nierówności dochodowe i zamknął nas w bańkach filtrujących, gdzie docierają tylko takie informacje, które potwierdzają nasze wcześniejsze opinie. Nie zaproponował jednak, jak uporać się z tymi problemami. Zamiast nas oświecać, ogranicza nam horyzonty; zamiast zbliżać ludzi, rozrywa zadzierzgnięte więzi.

Z każdą wibracją i sygnałem naszych telefonów, każdym automatycznie pobranym wideo, każdym nowym kontaktem pojawiającym się w naszych cyfrowych sieciach, dostajemy jedynie przebłysk przepastnego nowego świata, który, prawdę mówiąc, wykracza poza możliwości poznawcze większości ludzi. To przedziwna kraina informacji i dezinformacji, trendów i tweetów oraz zaawansowanych technologii inwigilacyjnych, które stały się nową normalnością. Pomyślmy chwilę. Rosyjscy hakerzy majstrujący przy wyborach, szerzące nienawiść wpisy na Twitterze, kradzież tożsamości, wielkie zbiory danych, fałszywe wiadomości, oszustwa internetowe, cyfrowe uzależnienie, wypadki spowodowane przez pojazdy autonomiczne, świt robotów, koszmarna technologia rozpoznawania rysów twarzy, Alexa podsłuchująca wszystkie prowadzone przez nas rozmowy, algorytmy śledzące nas, kiedy pracujemy, bawimy się i śpimy, firmy i rządy, które z nich korzystają. Lista zmian społecznych wywołanych przez technologię nie ma końca. A wszystkie te rzeczy powstały w ciągu zaledwie kilku ostatnich lat. Każda z nich osobno to tylko pyłek w oku. Razem tworzą jednak marznącą zawieruchę, lodowatą śnieżycę niosącą mgliste odrętwienie, trwożną mgłę dzisiejszych czasów.

Problemem jest to, że w czasie wielkich zmian technologicznych nastaje równie wielki zamęt, z którym trzeba się uporać dla dobra całego społeczeństwa. W przeciwnym razie czekają nas wydarzenia takie jak wojny religijne XVI i XVII wieku. Jak opisuje to historyk Niall Ferguson w książce Rynek i ratusz, mogłyby się one nie wydarzyć, gdyby nie powstały nowe technologie takie jak prasa drukarska. Ostatecznie dało nam to wprawdzie erę oświecenia, ale dopiero wtedy, kiedy został obalony stary porządek. W taki sam sposób internet i media społecznościowe dzisiaj przewracają społeczeństwo do góry nogami[20].

Nikt nie jest w stanie zatrzymać biegu technologii – ani nikt nie powinien. Z zamętem można jednak i trzeba radzić sobie lepiej, niż robiliśmy to dotychczas. Dysponujemy narzędziami, które dają nam taką możliwość. Dzisiaj wyzwaniem dla nas jest dojście do tego, jak narzucić ograniczenia branży technologicznej, która stała się potężniejsza niż niejedno państwo. Jeśli uda nam się stworzyć rozwiązania wspierające innowacje i umożliwiające dzielenie się dobrobytem w znacznie większej niż dotychczas skali, a równocześnie chroniące ludzi przed mroczną stroną technologii cyfrowych, to kilka następnych dekad ma szansę stać się złotym wiekiem globalnego rozwoju.

Moja książka jest próbą rzucenia światła na sprawy związane z Big Tech, które powinny nas niepokoić, i na to, co możemy zrobić, żeby je naprawić. Mam nadzieję, że będzie dzwonkiem alarmowym nie tylko dla tych, którzy podejmują decyzje i zajmują wysokie stanowiska, ale dla wszystkich wierzących w przyszłość, w której korzyści z innowacyjnych rozwiązań i postępu technologicznego przeważają nad kosztami dla jednostek i dla społeczeństwa. W naszym wspólnym interesie jest wiara w to, że będziemy ją w stanie zbudować. Bo, jak wyjątkowo dobrze zrozumieliśmy w ciągu ostatnich kilku lat, z chwilą kiedy ludzie przestają wierzyć, że system jest dla nich dobry, to ten system nie ma przed sobą przyszłości.

Rozdział 1Podsumowanie sprawy

Nie czyń zła” – to pamiętny pierwszy wers oryginalnego kodeksu postępowania przyjętego przez Google’a, który dzisiaj wydaje się już tylko osobliwym reliktem pochodzącym z początków działalności firmy, kiedy pastelowe kolory logotypu wciąż jeszcze komunikowały pogodny i idealistyczny duch przedsiębiorstwa. Wydaje się, że było to dawno temu. Oczywiście os­karżanie Google’a o celowe czynienie zła nie byłoby sprawiedliwe. Po owocach jednak poznamy ich, a część rzeczy, które w ostatnich latach zrobił Google i inne firmy Big Tech, nie była zbyt przyjemna.

Kiedy Larry Page i Sergey Brin, będąc jeszcze studentami w Uniwersytecie Stanforda, snuli wizje swojego przyszłego przedsięwzięcia, najprawdopodobniej nie sądzili, że kuszący owoc poznania, ich wyszukiwarka, mógłby kogokolwiek doprowadzić do wygnania z raju (co w ostatnich latach dotyczyło wielu wysoko postawionych pracowników Google’a, którzy stali się bohaterami rozmaitych skandali). Nie byli też w stanie przewidzieć licznych wpadek, których bohaterem stanie się ich firma. Manipulowanie przez Google’a własnymi algorytmami w taki sposób, żeby ich konkurenci nie pojawiali się na pierwszej, kluczowej stronie z wynikami wyszukiwań. Publikowanie w należącym do Google’a serwisie YouTube filmów instruktażowych pokazujących, jak skonstruować bombę. Sprzedawanie przez Google’a reklam rosyjskim agentom i zapewnienie im dostępu do platformy, co z kolei umożliwiło rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji i wpływanie na wyniki amerykańskich wyborów prezydenckich w 2016 roku. Google podjął prace nad wyszukiwarką przeznaczoną dla Chin, która byłaby zgodna z wymaganiami reżimu w zakresie cenzurowania niepożądanych treści. Ze stanowiska przewodniczącego komitetu wykonawczego rady dyrektorów Alphabetu (spółki matki Google’a) odszedł Eric Schmidt, były dyrektor generalny Google’a. Miało to miejsce kilka miesięcy po ujawnieniu przez „New York Timesa”, że w sposób nieuprawniony wpływał on na realizację polityki zapobiegania praktykom monopolistycznym w think tanku wspieranym zarówno przez jego rodzinną fundację, jak i samego Google’a. Schmidt naciskał na zwolnienie analityka strategicznego, który ośmielił się snuć domysły, czy Google dopuszcza się praktyk antykonkurencyjnych (czemu Schmidt zaprzeczył). W maju 2019 roku Schmidt ogłosił, że ustąpi również ze stanowiska w zarządzie firmy Alphabet[1].

Wymienione działania nie do końca mieszczą się w kategorii czynienia zła, ale z pewnością są powodem do niepokoju.

Prawdziwym grzechem Google’a i wielu innych gigantów Doliny Krzemowej jest być może arogancka pycha. Szefostwo firmy zawsze dążyło do tego, by stała się ona na tyle duża, żeby móc ustanawiać własne reguły. Stało się to zresztą przyczyną postępującej degrengolady zarówno jej, jak i wielu innych firm Big Tech. Nie jest to jednak książka poświęcona jedynie Google’owi. Mówi ona o tym, że najpotężniejsze dzisiaj firmy doprowadziły do bifurkacji (rozwidlenia) naszej gospodarki, psucia procesu politycznego i zamętu w naszych głowach. Najczęstszym przykładem procesów zachodzących w całej branży będzie dla mnie Google. Opisuję jednak również inne firmy z grupy nazywanej FAANG, będącej akronimem ich nazw (Facebook, Apple, Amazon i Netflix), a także inne potężne platformy technologiczne, jak na przykład Uber, które zaczęły dominować w swoich obszarach związanych z branżą technologiczną. Zajmę się też pokrótce ewolucją, jakiej podlegają niektóre starsze firmy, od IBM-a do General Motors, żeby sprostać tym nowym wyzwaniom. Przeanalizuję również rozwój nowej generacji chińskich gigantów technologicznych, które zmierzają tam, gdzie nawet firmy FAANG nie odważyły się pójść.

Istnieje wiele firm, zarówno w Dolinie Krzemowej, jak i poza nią, których historie mogłyby służyć jako przykład wzlotów i upadków cyfrowej transformacji. Jednak głównymi beneficjentami epokowej transformacji cyfrowej, przez którą właśnie przechodzimy, są duże platformowe firmy technologiczne. Zamieniły one industrializm rodem z XIX i XX wieku na gospodarkę informacyjną, która przesądzi o tym, jaki będzie XXI wiek.

Implikacje tego stanu rzeczy są niezliczone. Wiele z nich omówię w książce, często odwołując się do historii Google’a, który jest papierkiem lakmusowym przemian zachodzących w całej branży. Przecież to Google jako pierwszy korzystał z wielkich zbiorów danych, reklamy kierowanej i takiej odmiany kapitalizmu inwigilacyjnego, o której będę tu mówiła. To w Google’u, znacznie wcześniej niż w Facebooku, zaczęto stosować się do zasady „działaj szybko i po trupach”[2].

Internetowemu gigantowi przyglądam się już od ponad 20 lat, a Page’a i Brina, sławnych założycieli Google’a, spotkałam po raz pierwszy nie w Dolinie Krzemowej, a w Davos, niewielkim szwajcarskim mieście, gdzie co rok zbiera się globalna elita władzy. To właśnie tam w przytulnym pawilonie zorganizowano spotkanie dla wybranych przedstawicieli mediów[3]. Był to 2007 rok. Kilka miesięcy wcześniej firma kupiła YouTube i teraz bardzo chciała przekonać sceptycznie nastawionych dziennikarzy, że ta transakcja nie będzie kolejnym ciosem zadanym prawom autorskim, modelowi tworzenia płatnych treści, czy wreszcie samej możliwości dalszego funkcjonowania mediów informacyjnych, dla których wszyscy pracowaliśmy.

Na tle sztywnych doradców z McKinsey i BCG czy ubranych w drogie garnitury dyrektorów międzynarodowych korporacji, którzy po promenadach Davos paradowali w szykownych mokasynach z frędzlami, dzielnie walcząc ze śniegiem, założyciele Google’a wyglądali jak przybysze z innego, znacznie bardziej wyluzowanego świata. Nosili najmodniejsze w sezonie trampki, a ich pawilon był elegancki, wymuskany i minimalistyczny, z wnętrzem utrzymanym w bieli. Wzrok przyciągały spore kostki służące za krzesła, umieszczone w przestrzeni wyglądającej tak, jakby zaaranżowała ją grupa designerów sprowadzona z Doliny Krzemowej tylko w tym celu. Nawet jeśli tak było, Google nie był jedyną firmą lubującą się w zbytkach. Pamiętam, że na przyjęciu w Davos, którego gospodarzem był Sean Parker, założyciel Napstera i były prezes Facebooka, jedną z wielu atrakcji były olbrzymie wypchane niedźwiedzie, a na scenie występował John Legend.

Natomiast w pawilonie wynajętym przez Google’a, Brin i Page, emanując aurą młodzieńczej żarliwości, wyjaśniali przyczyny zaangażowania swojej firmy w autorytarnych Chinach. Podkreślali, że nigdy nie będą tacy jak Microsoft, który był wówczas powszechnie uważany za korporacyjnego tyrana i monopolistę. Jaka będzie przyszłość serwisów informacyjnych? Wszyscy zadawaliśmy to samo pytanie. W odpowiedzi prowadzący przyznali najpierw, że Page czyta tylko wiadomości dostępne bezpłatnie w internecie, a Brin często kupuje niedzielne papierowe wydanie „New York Timesa” („jest naprawdę fajne”, oznajmił radośnie), a następnie potwierdzili to, co my, dziennikarze, chcieliśmy usłyszeć. Google, jak zapewniali, nigdy nie stanie się zagrożeniem dla naszych źródeł utrzymania. To prawda, że reklamodawcy masowo porzucali media drukowane i przenosili się do sieci, która pozwalała im na dotarcie do klientów z precyzją, którą w świecie druku trudno było sobie choćby wyobrazić. Nie jest to jednak powód do zmartwienia, bo Google wielkodusznie zajmie się przeformułowaniem naszego modelu biznesowego, dzięki czemu my też będziemy świetnie prosperować w nowym cyfrowym świecie.

Byłam wtedy znacznie młodsza i, prawdę mówiąc, dopiero miałam stać się tą cyniczną dziennikarką biznesową, którą jestem teraz, a mimo to z pewną dozą sceptycyzmu słuchałam tej pogodnej opowieści na temat przyszłości mediów informacyjnych. Niezależnie od tego, czy Google rzeczywiście zamierzał stworzyć jakiś nowy genialny model generowania zysków, naprawdę zatrwożyło mnie coś zupełnie innego – nikt z nas nie zadał do tej pory znacznie istotniejszego pytania. Siedząc gdzieś z tyłu i mając świadomość swojej pozycji – nie byłam jeszcze doświadczoną dziennikarką – wahałam się aż do ostatnich chwil spotkania, ale w końcu podniosłam rękę.

„Przepraszam – powiedziałam – rozmawiamy o tym w taki sposób, jakby najistotniejsze były kwestie związane z dziennikarstwem, ale czy nie chodzi tu przede wszystkim o… demokrację?” Jeśli gazety i czasopisma znikną z rynku z powodu Google’a i innych podobnych do niego firm, pytałam, skąd ludzie będą wiedzieć, co tak naprawdę się dzieje.

Larry Page popatrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby się dziwił, że ktoś może zadać aż tak naiwne pytanie. „Och, mamy sporo ludzi, którzy już się nad tym zastanawiają”.

Nie ma się czego obawiać, jak można było wywnioskować z tonu jego głosu. Inżynierowie Google’a już pracują nad rozwiązaniem problemu z demokracją. Następne pytanie?

No cóż, jak się okazało, już wtedy było o co się martwić, a od listopada 2016 roku obawy o demokrację ciągle się pogłębiają. Nie da się już dłużej bagatelizować rzeczy oczywistych. Firmy technologiczne nieubłaganie stają się coraz potężniejsze. A im są potężniejsze, tym mniej pewna jest przyszłość demokracji. Gazety i czasopisma zostały zdziesiątkowane przez Google’a i Facebooka, które w 2018 roku miały łącznie 60 procent udziałów w rynku reklamy internetowej[4]. To jest główna przyczyna, dla której od roku 2004 do 2018 zamknięto około 1800 redakcji, co doprowadziło do tego, że w 200 hrabstwach nie jest wydawana żadna gazeta[5]. Ograniczyło to tym samym dostęp do rzetelnych informacji, które dla demokracji są jak tlen. Biorąc pod uwagę, że w roku 2017 reklamy cyfrowe prześcignęły reklamy telewizyjne, jasne jest, że los informacji telewizyjnych też wydaje się przesądzony[6]. Wprawdzie w ostatnich kilku latach programy informacyjne w telewizjach kablowych skorzystały nieco na popularności kontrowersyjnych wypowiedzi Donalda Trumpa, nie ulega jednak wątpliwości, jakie trendy w dłuższej perspektywie wezmą górę: telewizja ulegnie ostatecznie procesowi dezintermediacji na rzecz sektora Big Tech, w ten sam sposób co media drukowane.

Problem z Big Tech nie ogranicza się jedynie do kwestii ekonomicznych i biznesowych, ma on również implikacje polityczne i poznawcze. Te trendy traktuje się najczęściej jak osobne, niezależne od siebie zjawiska, ale w rzeczywistości są one głęboko ze sobą powiązane. Celem, który postawiłam sobie, pisząc tę książkę, jest połączenie odizolowanych zjawisk w jedną całość – przedstawienie całej historii, która jest znacznie większa niż suma jej części.

Wszystko się sypie. Polityczne oddziaływanie Big Techów

Kiedy ujawniono, że największe na świecie platformy technologiczne zostały wykorzystane przez Rosjan powiązanych z aparatem państwa i działające w ich imieniu osoby prywatne w celu wpłynięcia na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich w 2016 roku, to Facebook, a nie Google, znalazł się w ogniu krytyki. Mark Zuckerberg, dyrektor generalny firmy, kategorycznie wykluczył możliwość przejęcia platformy przez wrogich sprawców pochodzących z zagranicy. Wkrótce jednak ujawniono, że tak właśnie się stało. Jak relacjonował później „New York Times”, zarówno on, jak i Sheryl Sandberg, dyrektorka Facebooka do spraw operacyjnych, nawiązali współpracę z podejrzaną – związaną z prawicą agencją PR – która, korzystając z podstępnych metod, miała zdyskredytować George’a Sorosa – finansistę i krytyka Big Techów.

Reakcje Google’a na pierwsze sygnały wskazujące na manipulowanie wynikami wyborów w 2016 roku były równie powściągliwe, ale jak się później okazało, Google w tej sprawie odegrał nie mniej istotną rolę. W należącym doń serwisie YouTube zamieszczono przed wyborami sporą część hejterskich materiałów przygotowanych przez sprawców zarówno z zagranicy (łącznie z tymi samymi rosyjskimi agentami, którzy byli aktywni również na Facebooku), jak i z kraju[7].

Wybory 2016 roku, brexit i nieustanne rozpowszechnianie przez Rosję fałszywych informacji w internecie uwypuklają to, że podczas nowej cyfrowej rewolucji stawką w toczonej grze jest sama istota spójności społecznej. W naszym kraju doświadczamy kryzysu zaufania. Przestaliśmy wierzyć w nasze instytucje i w naszych liderów, a nawet w sam system sprawowania rządów. Choć wskazanie oskarżycielskim gestem bezpośrednio na Biały Dom może być kuszące, prawda jest inna – nie chodzi tu wcale o aktualną administrację. Jak wiemy z prowadzonych badań, utrata wiary w demokrację liberalną nasila się wraz z powstaniem i rozwojem mediów społecznościowych[8]. Ma to częściowo związek z problemem fałszywych wiadomości, które, na co wskazują badania naukowe, są o 70 procent częściej udostępniane niż prawdziwe informacje[9]. Spadek zaufania ma również wiele wspólnego z przekonaniem, że gra się znaczonymi kartami, a społeczna i ekonomiczna przepaść rozdzielająca tych, którzy mają, od tych, którzy nie mają, staje się dzisiaj coraz głębsza. Pogłębia ją nie tylko Wall Street i banki, ale też Dolina Krzemowa i firmy technologiczne[10]. W 2008 roku Waszyngton wsparł finansowo największe i najpotężniejsze banki, a zwykłych obywateli zostawił na pastwę losu razem z ich długami. Możemy sprzeczać się o ekonomiczne uzasadnienie tego posunięcia, ale efektem politycznym było powstanie narracji mówiącej, że system został zawłaszczony przez niewielką grupę bogatych i wpływowych osób. W efekcie wyborcy na obydwu biegunach politycznego spektrum zradykalizowali się i oddalili od swoich – Demokratycznego i Republikańskiego – centrów.

Obecnie – podobnie jak wtedy, kiedy społeczna wściekłość na banki z Wall Street po kryzysie 2008 roku przyczyniła się do wzros­tu populistycznych nastrojów, co w efekcie doprowadziło do wygranej Donalda Trumpa – przekonanie, że Dolina Krzemowa buduje roboty, a nie fabryki, i zamiast miejsc pracy tworzy papierowych miliarderów, podsyca ekstremizmy na obydwu krańcach politycznego spektrum. Od wzmagającego się faszyzmu wśród białych mężczyzn w stanach niewolniczych do socjalizmu wśród gniewnych młodych milenialsów w wolnych stanach (przekonania te są oczywiście dodatkowo podsycane przez te same platformy technologiczne, które pomogły w ich powstaniu). Kiedy się nad tym głębiej zastanowimy, przestanie nas zaskakiwać to, że coraz większa liczba ekspertów uważa, iż to rewolucja technologiczna w tym samym stopniu co wsparcie dla amerykańskiej stali i aluminium pchnęła amerykański pas rdzy w stronę Donalda Trumpa[11].

Nie ma wątpliwości co do tego, że sektor technologiczny doprowadził do niebywałego rozwidlenia gospodarczego. Przygotowany w 2016 roku raport Ośrodka Innowacji Ekonomicznych pokazał, że zaledwie 75 z ponad 3000 hrabstw w Stanach Zjednoczonych odpowiada za 50 procent wzrostu liczby nowych miejsc pracy. Są to miejsca, gdzie najlepiej prosperują firmy Big Tech: San Francisco, Austin, Palo Alto i tak dalej. Miasta, w których mają siedziby duże firmy technologiczne, wytwarzają wprawdzie kapitał, ale często stają się miastami zamkniętymi i grodzonymi[12]. Weźmy pod uwagę protesty przeciwko bańkom mieszkaniowym w San Francisco, gdzie ceny nieruchomości tak poszybowały, że nawet osób z klasy średniej nie stać na zakup domu.

Istotne jest również to, że niebezpieczeństwo wpływania na wyniki wyborów za pośrednictwem platform technologicznych wciąż jest ogromnym problemem dla całego świata; Google i Facebook mogą być wykorzystywane do uciskania całych populacji, a nawet wspierania ludobójstwa i morderstw w wielu krajach od Mjanmy do Kamerunu[13]. Pojawiają się również głosy twierdzące, że technologia prowadzi do tego, iż łatwiej ulegamy faszyz­mowi[14]. To jeden z powodów, dla których finansista George Soros, założyciel Fundacji (wcześniej Instytutu) Społeczeństwa Otwartego, uczynił studia nad sektorem Big Tech jednym z obszarów swojej działalności filantropijnej.

Soros, urodzony na Węgrzech, jest szczególnie wyczulony na polityczne implikacje tej rewolucji technologicznej, dostrzegając niebezpieczeństwo wykorzystania jej przez państwa autorytarne po to, żeby zbierać nasze prywatne dane, a zyskaną w ten sposób wiedzę wykorzystać w niecnych celach, takich jak te, które George Orwell przewidział w powieści Rok 1984. W mowie wygłoszonej w Davos w styczniu 2018 roku Soros stwierdził, że Big Tech pozbawia ludzi autonomii, wyjaśniając, że „będziemy potrzebować naprawdę ogromnego wysiłku, by krzewić to, co John Stuart Mill nazwał »wolnością myśli«, i bronić jej, kiedy będzie zagrożona. Może się zdarzyć – mówił – że kiedy ją utracimy, ci, którzy dorastali w epoce cyfrowej, będą mieli problem z jej odzyskaniem”. Obawiał się, że może zmaterializować się ryzyko „aliansów pomiędzy państwami autorytarnymi i ogromnymi, zasobnymi w dane monopolami IT, które doprowadzą do połączenia dopiero powstających systemów inwigilacji korporacyjnej z systemami nadzoru już funkcjonującymi pod egidą państwa”[15].

Jego obawy są w pełni uzasadnione. Chiny mają swoją grupę FAANG, nazywaną tam BAT, w skład której wchodzą firmy Baidu, Alibaba i Tencent. W tak zwanych „inteligentnych miastach” prowa­dzą one stały monitoring mieszkańców. Pod tym pozornie niewinnym określeniem kryje się prowadzona non stop inwigilacja w przestrzeni naszpikowanej czujnikami (zauważmy, że Soros, zabierając głos w Davos w 2019 roku, skoncentrował się przede wszystkim na zagrożeniach ze strony chińskiego państwa inwigilacyjnego)[16]. Warto podkreślić, że technologia, która umożliwia funkcjonowanie tych miast jest wytwarzana i instalowana nie tylko przez chińskie firmy, takie jak Huawei, ale również przez amerykańskie przedsiębiorstwa, na przykład Cisco. Generowane dzięki temu informacje stają się częścią działań chińskiego rządu, których celem jest rozwój rozmaitych obszarów wymagających gigantycznych ilości danych, na przykład sztucznej inteligencji. Są one również wykorzystywane na potrzeby upiornego systemu „punktacji społecznej”, w którym ściśle monitoruje się działania obywateli i ocenia je, przyznając określoną liczbę punktów. Ich liczba przesądza o wielu sprawach dotyczących codziennego życia, np. o tym, czy dostaną kredyt lub o wyborze miejsca zamieszkania. Dane, których nie można zdobyć za pośrednictwem chińskich firm, są pozyskiwane dzięki współpracy na przykład z Facebookiem. W 2018 roku ujawniono, że firma zapewniała Huaweiowi i innym chińskim przedsiębiorstwom dostęp do niepublicznych danych swoich użytkowników[17].

Warto podkreślić zwłaszcza to, że niektóre firmy Big Tech zareagowały na rosnące zaniepokojenie opinii publicznej dotyczące ochrony prywatności i praktyk biznesowych naruszających zasady konkurencyjności, odwołując się do głęboko zakorzenionego amerykańskiego lęku: my albo Chiny. Firmy takie jak Google i Facebook coraz częściej przedstawiają się regulatorom i politykom jako narodowi liderzy, walczący o zachowanie czołowej pozycji Ameryki w batalii o przyszłość – jakby wziętej z gry komputerowej, w której wygrywający bierze wszystko, prowadzonej z uosobieniem zła, jakim jest Państwo Środka. Wiosną 2018 roku, kiedy Mark Zuckerberg był przesłuchiwany przed Senatem Stanów Zjednoczonych w sprawie wpływania przez jego firmę na wyniki wyborów prezydenckich, reporter pracujący dla Associated Press zdołał zrobić zdjęcie notatek, które miał on przed sobą. Dowiedzieliśmy się dzięki temu, że gdyby zadano mu pytanie o monopolistyczną pozycję Facebooka, miał odpowiedzieć, że upadek kierowanej przez niego firmy naraziłby Amerykę na utratę przewagi konkurencyjnej nad chińskimi gigantami technologicznymi.

Jak dowiedziałam się od pracowników Kongresu i waszyngtońskich politykierów, Google również, kiedy nie chciał dopuścić do wszczęcia wiszącego nad nim postępowania antymonopolowego, grał kartą bezpieczeństwa narodowego, przywołując argument „Stany Zjednoczone albo Chiny”. Mimo to firma prowadzi ośrodek badawczy również w Pekinie i zastanawiała się nad uruchomieniem ocenzurowanej wersji swojej przeglądarki, która byłaby zgodna z miejscowymi przepisami. (Jak powiedział mi jeden z pracowników działu PR, projekt ten został zawieszony w wyniku wewnętrznego buntu pracowników Google’a oraz politycznych nacisków z Białego Domu i Kongresu[18]).

Apple również nie ma zbyt wielu skrupułów związanych z lokalnymi zasadami obowiązującymi w Chinach. To prawda, że dba o dane klientów w Stanach Zjednoczonych i odmówił udzielenia pomocy FBI w złamaniu zabezpieczeń zablokowanego iPhone’a podczas prowadzonego przez nią śledztwa w sprawie ataku terrorystycznego w San Bernardino w 2015 roku. Jednak w Chinach rzeczy mają się zupełnie inaczej. Kiedy Pekin zaczął wywierać naciski na firmę mające zmusić ją do przeniesienia do Chin wszystkich centrów przetwarzania danych obsługujących usługę iCloud dla chińskich użytkowników i przekazania prowadzenia ich lokalnej firmie, która nie będzie musiała przestrzegać amerykańskich przepisów dotyczących ochrony danych, Apple bardzo szybko ustąpił, udowadniając tym samym, że zasada ochrony wolności obywatelskich podlega ograniczeniom, kiedy na kluczowych rynkach pojawiają się realne zagrożenia dla jego modelu biznesowego[19]. Nawet Netflix ulegał zagranicznym cenzorom, choć jego sytuacja jest nieco inna, bo – ze względu na swój model biznesowy oparty na subskrypcji i pozyskiwaniu znacznie mniej wrażliwych danych dotyczących naszych preferencji filmowych – nie podlega tak ogromnej krytyce. Na początku stycznia 2019 roku dowiedzieliśmy się, że w Arabii Saudyjskiej Netflix wycofał jeden z odcinków swojego popularnego programu komediowego Być patriotą. Przyczyną była skarga przedstawicieli rządu wskazująca, że jeden z występujących w nim aktorów ośmielił się skrytykować księcia koronnego Muhammada ibn Salmana z powodu roli, jaką odegrał w zamordowaniu saudyjskiego dysydenta Dżamala Chaszukdżiego oraz saudyjskich zbrodni wojennych popełnionych w Jemenie[20].

Big Tech zaczyna odgrywać rolę Wielkiego Brata także w Stanach Zjednoczonych. Współpracuje z władzami lokalnymi, stanowymi i federalnymi w celu stworzenia struktur, które coraz bardziej zaczynają przypominać państwo nadzoru. Amazon sprzedaje policji technologię rozpoznawania rysów twarzy. Palantir, firma sektora Big Data, której jednym z założycieli jest Peter Thiel, współzałożyciel PayPala, współpracuje z policją w Los Angeles, pomagając w śledzeniu obywateli w sposób, który budzi ogromne wątpliwości, a przypomina dystopijny thriller Raport mniejszości[21]. Zagadką pozostaje, do czego jeszcze można by użyć zgromadzonych danych, a potajemny charakter tych działań powoduje, że bardzo trudno je monitorować. Efekt jest taki, że amerykańska demokracja krok po kroku coraz więcej pola oddaje sektorowi Big Tech.

Organy nadzorujące w końcu zaczęły zwracać uwagę na te zagadnienia. Latem 2019 roku, kiedy ta książka została oddana do druku, Departament Sprawiedliwości i Federalna Komisja Handlu prowadziły postępowanie przeciwko Google’owi, Facebookowi, Amazonowi i Apple’owi. Komisja antytrustowa Izby Reprezentantów również podjęła działania, planując wielomiesięczne przesłuchania w sprawie firm Big Tech[22]. Mimo to wątpię, by te problemy udało się rozwiązać przed wyborami w 2020 roku – o ile w ogóle. Pomimo deklarowanego (i upolitycznionego) oburzenia z powodu Google’a i Facebooka, które rzekomo manipulują algorytmami w celu faworyzowania polityków liberalnych, większość Republikanów nie ma zamiaru poważnie zająć się tym zagadnieniem, ponieważ mogłoby to zakwestionować prawidłowość wyboru Donalda Trumpa na prezydenta. Przecież wpływanie przez Rosjan na wyniki wyborów i przechylenie czary zwycięstwa na jego korzyść dokonało się za pośrednictwem tych samych platform.

Niemniej wśród liberałów występują spore różnice w podejś­ciu do sektora Big Tech. Korporacyjne skrzydło partii, w skład którego wchodzą tacy kongresmeni jak senator Chuck Schumer z Nowego Jorku, wierzy w samoregulację jako najlepsze rozwiązanie dla Doliny Krzemowej, tak jak w przypadku dużych banków w jego stanie. Znamienne jest to, że Schumer był jednym z polityków, do których Facebook zwrócił się, kiedy zabrał się za minimalizowanie skutków ujawnienia udziału serwisu w manipulacjach wyborczych. Schumer oczywiście zgodził się natychmiast, sugerując kolegom, również najbardziej znanemu krytykowi Face­booka senatorowi Markowi Warnerowi, żeby złagodzili swoje krytyczne uwagi na temat serwisu. (Warto dodać, że córka Schumera dziwnym zbiegiem okoliczności pracuje w Facebooku[23]). Skrzydło progresywne jest bardziej skłonne, by wziąć się za Dolinę Krzemową (podobnie, co trzeba podkreślić, jak grupa wolnorynkowych konserwatystów, którzy nie popierają Trumpa). Część kandydatów Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich 2020 roku uczyniła z tych kwestii istotną część programu politycznego. Doprowadzenie do zmian w sektorze Big Tech będzie jednak skomplikowanym procesem, wymagającym wprowadzenia nowych rozwiązań w wielu obowiązujących przepisach i zasadach, które są popierane (lub zwalczane) przez zróżnicowane spektrum grup o rozbieżnych interesach.

Giganci Big Tech – których często oskarża się o nadmierne sprzyjanie liberałom (w rzeczywistości są raczej libertarianami) – angażują się w popieranie tej partii, która będzie lepiej służyć ich interesom. Na przykład Eric Schmidt, były dyrektor generalny Google’a, wspiera i Republikanów, i Demokratów, dobrze żyje z administracją Trumpa, a w Komisji Innowacji Departamentu Obrony zasiadał zarówno za prezydentury Obamy, jak i Trumpa. Schmidt był również głównym doradcą w zakresie działań w domenie cyfrowej w czasie kampanii wyborczej Baracka Obamy i Hillary Clinton, angażując całą potęgę Google’a w pomoc pierwszemu z kandydatów, a po wygranych wyborach zyskując polityczne wpływy. Powiedzieć, że budzi to niepokój, to nie powiedzieć nic[24].

Jest to oczywiście problem innego kalibru niż dopuszczenie do tego, by w kampanii prowadzonej przez Trumpa w 2016 roku rozpowszechniano rasistowskie podteksty i nieprawdziwe informacje. To potwierdzenie faktu, że firmy Big Tech mają nadmierny wpływ na całokształt naszego systemu politycznego, a to prowadzi do erozji zaufania publicznego[25]. Schmidt z pewnością nie jest jedyną osobą, która gra na dwa fronty. Popatrzmy choćby jak w 2017 roku przebiegało pierwsze spotkanie technologicznych tytanów Doliny Krzemowej z Donaldem Trumpem, a zobaczymy Sheryl Sandberg, Tima Cooka i wielu innych zaprzysięgłych Demokratów, którzy chcą być – dosłownie – jak najbliżej prezydenta. Jeff Bezos, dyrektor generalny Amazona, jest wprawdzie właścicielem „The Washington Post”, które często jest krytyczne wobec prezydenta, nie przeszkodziło to jednak Amazonowi w przekazaniu swojej technologii rozpoznawania twarzy na potrzeby Biura do spraw Egzekwowania Prawa Imigracyjnego i Celnego, agencji podległej Departamentowi Bezpieczeństwa Wewnętrznego Stanów Zjednoczonych. Tej samej, która na granicy z Meksykiem trzymała dzieci w klatkach[26].

Większość Demokratów i coraz więcej Republikanów ulega zmasowanym działaniom lobbingowym prowadzonym przez Big Tech. Dolinie Krzemowej nieźle się powodzi, nic więc dziwnego, że chce tę dobrą passę utrzymać. To dlatego bez zbędnego rozgłosu dążą do umocnienia swojej lobbystycznej pozycji w Waszyngtonie, zarówno jawnie, jak i potajemnie. Jeśli uwzględnimy łącznie technologie informacyjne, elektronikę i technologie platformowe, Big Tech jest obecnie drugą pod względem wielkości grupą lobbystyczną, lokującą się tuż za Big Pharmą, a Alphabet, spółka matka Google’a, zyskała miano największego pojedynczego lobbysty korporacyjnego w Waszyngtonie[27].

Google zdobył pozycję najbardziej wpływowego lobbysty korporacyjnego – i najczęściej dopuszczanego do bezpośrednich kontaktów w Białym Domu – podczas drugiej kadencji Obamy, w tym samym czasie, kiedy Big Tech zaczął być postrzegany jako – jak określają to policyjni śledczy – „przedmiot zainteresowania”. To wówczas Google, Facebook i inne firmy Big Tech zaczęły zasypywać pieniędzmi bardzo różne grupy interesu. Amerykańskie Stowarzyszenie Bibliotek, Amerykańskie Stowarzyszenie Osób z Niepełnosprawnościami, Narodowa Latynoska Koalicja Medialna, Ośrodek Amerykańskiego Postępu, by wymienić tylko niektóre, mogą nie wydawać się naturalnymi sprzymierzeńcami rewolucji technologicznej, ale opowiadały się za utrzymaniem wielu furtek prawnych, z których tak obficie korzystają firmy Big Tech, z przepisami, które chronią je przed jakąkolwiek odpowiedzialnością z tytułu tego, co użytkownicy ich platform piszą i robią w internecie na czele[28].

Wymienione tu grupy mogłyby mieć swoje powody, żeby nie zgadzać się z technologicznymi gigantami w wielu kwestiach strategicznych, ale niemałe donacje pochodzące od dobroczyńców z Doliny Krzemowej często zyskują im milczące poparcie, a niekiedy jawną aprobatę. Na przykład Amerykańskie Stowarzyszenie Bibliotek, w przeciwieństwie do wielu innych grup reprezentujących autorów i wydawców[29], wspierało Google’a w batalii o prawo do zeskanowania wszystkich książek na świecie[30]. I choć jest prawdą, że bibliotekarze raczej opowiadają się za wolnością słowa i szerokim dostępem do książek, to prawdą jest również to, że Google wspiera Stowarzyszenie finansowo i blisko współpracuje przy okazji różnorodnych projektów związanych z indeksowaniem i kodowaniem. Google’owi udało się nawet wkręcić w środowisko akademickie dzięki finasowaniu licznych projektów badawczych związanych z zagadnieniami wysokich technologii, zyskując w zamian przychylne opinie pracowników naukowych, którzy w przeciwnym razie mogliby odnosić się doń sceptycznie[31]. Kiedy relacjonowałam te zagadnienia sporą trudnością było dla mnie odnalezienie osób wypowiadających się w sposób niezależny na te tematy – większość ekspertów jest w jakiś sposób finansowana albo przez firmy Big Tech, albo przez ich korporacyjnych oponentów. Pokazuje to, jak bardzo interesy finansowe opanowały debatę publiczną w Stanach Zjednoczonych. Osoby z sektora technologicznego chcą rozmawiać o problemach ekonomicznych, politycznych i społecznych – ale tylko na swoich warunkach albo wcale.

Konkluzja jest taka, że firmy Big Tech zmanipulowały system, żeby zapewnić sobie dalsze swobodne działanie bez jarzma nieznośnych interwencji państwa. W efekcie nazbyt często funkcjonują one we własnym świecie, nie tylko poza granicami państwowymi, ale w obszarze, gdzie w pewnym sensie zanikają wszelkie granice. To właśnie w tym duchu Peter Thiel z firmy Palantir i inni potężni przedsiębiorcy technologiczni oraz inwestorzy sugerowali, że stan Kalifornia powinien wystąpić z Unii. Thiel sfinansował również plan skonstruowania sieci unoszących się na wodzie wysp, które dzięki temu funkcjonowałyby poza jurysdykcją rządu Stanów Zjednoczonych. I on, i inni miliarderzy działający w sektorze technologicznym mają kryjówki w Nowej Zelandii.

BIG TECH, podobnie jak wcześniej Big Finance, świat wielkich finansów, przejął kontrolę nad narracją, nadmiernie ją komplikując, co pozwala na skuteczne zaciemnianie sprawy. Trudno mi nawet zliczyć, ile rozmów przeprowadziłam z wygadanymi technologami, którzy próbują wyrzucić z siebie jak najwięcej słów, żeby metodą prób i błędów sprawdzić, które z nich okażą się skuteczne. Największy kłopot mają natomiast z udzieleniem odpowiedzi na najprostsze pytania. Wciąż czekam na jasną odpowiedź na te najważniejsze: „Czy gracie według tych samych reguł co wszyscy inni? Jeżeli nie, to dlaczego nie gracie?”.

W Dolinie Krzemowej pod cienką warstwą hippisowskich haseł zawsze krył się mocny rdzeń libertarianizmu w stylu powieści Ayn Rand. Usprawiedliwia on ich poczucie wolności pozbawione kosztownej społecznej odpowiedzialności za wady wytwarzanych przez nich produktów i oferowanych usług. Jak pisali Jonathan Taplin, Jaron Lanier i inni krytycy Doliny Krzemowej, nawet jeśli sympatie wyborcze technologicznych tytanów lokują się po lewej stronie, mocne libertariańskie tendencje w kulturze cyfrowej ściągają ich na prawo. To oni są wyznawcami etosu rodem z lat 80. ubiegłego wieku, streszczającego się w haśle „chciwość jest dobra”, na który nakłada się lekceważenie okazywane przez generację młodych dyrektorów, którzy nie dostrzegają, że rząd może zrobić coś ambitniejszego niż obniżenie podatków. Wytworzyło to samolubną i krótkowzroczną mentalność, która nie waha się przed rozbiciem w pył wszystkiego, co staje na drodze. Znacznie łatwiej, co oczywiste, jest iść po trupach, niż coś naprawić.

Nowi monopoliści: Big Tech i jego implikacje ekonomiczne

30 lat doświadczenia w publicystyce biznesowej nauczyło mnie najważniejszej zasady dziennikarskiego śledztwa: sprawdzaj, kto na tym zarobił. Big Tech jest dzisiaj bogatszy niż wszystkie inne branże. Główną siłą napędową jego finansowych sukcesów były nienagannie zaprojektowane produkty, agresywny marketing i potężny efekt ekonomii skali. Źródłem bogactwa Doliny Krzemowej jest również zmiana modelu gospodarczego i przejście od gospodarki opartej na produktach (i serwisowaniu tych produktów) do gospodarki bazującej na bitach i bajtach. Big Tech redefiniuje, co się liczy i co ma wartość w naszej gospodarce. Dla firm technologicznych nie ma niczego cenniejszego niż nasze dane pozyskiwane niezauważalnie dzięki śledzeniu praktycznie każdego kliknięcia i naciśnięcia klawisza online, a także coraz większej liczby działań, które podejmujemy w realnym świecie. (Jeśli ktoś ma telefon z Androidem, to ten telefon wie, gdzie jest jego użytkownik; jeśli urządzenia gospodarstwa domowego są wyposażone w czujniki, one również mogą śledzić wiele rzeczy, które robimy)[32].

Kiedy wszechwładne firmy technologiczne robią wszystko, byśmy nie rozstawali się z naszymi urządzeniami, wcale nie chodzi im o nasze myśli, a raczej o dane, które tworzą nasz profil konsumencki, o zebrane w jedną całość informacje na temat wieku, lokalizacji, stanu cywilnego, zainteresowań, pochodzenia, wykształcenia, przekonań politycznych, historii zakupów i wielu innych. Następnie sprzedają te informacje firmom trzecim zajmującym się marketingiem, które mogą je potem odsprzedać dowolnej liczbie innych podmiotów chcących dotrzeć do nas ze swoim przekazem – od sprzedawców detalicznych do osób w Rosji, które chcą wpłynąć na wynik wyborów. Mogą one zostać następnie użyte w precyzyjnie celowanych kampaniach reklamowych lub agregowane w celu stworzenia superszczegółowej prognozy trendów społecznych i konsumenckich, które dla nabywających je podmiotów przedstawiają nieocenioną wartość.

Dane tego typu to paliwo wieku informacji napędzające wzrost przedsiębiorstw, które są w stanie na nich działać. Dzisiaj odnosi się to niemal do każdej firmy w prawie wszystkich branżach. To bardzo ważna kwestia. Problemy, o których mówię w tej książce (utrata prywatności, potęga korporacyjnych monopoli, zmierzch liberalnej demokracji i inne) najlepiej widać na przykładzie grupy FAANG, ale z pewnością nie ograniczają się one tylko do niej. Znamienne jest to, że Cambridge Analytica, brytyjska firma wynajęta na potrzeby kampanii Trumpa w wyborach 2016 roku, tworzyła profile wyborców, wykorzystując informacje zdobyte nie tylko dzięki Facebookowi, ale również z dziesiątków innych źródeł, nawet z instytucji edukacyjnych i organizacji kościelnych[33]. Nie bez racji można by twierdzić, że firmy technologiczne to jedynie zapowiedź czegoś, co da początek znacznie głębszym zmianom torującym drogę systemowi kapitalizmu inwigilacyjnego, w którym znajdą się organizacje wszelkiego rodzaju. W epoce przemysłowej największe sukcesy odnosiły te biznesy, w których wiedziano, jak w pełni wykorzystać możliwości urządzeń zmechanizowanych. W naszych czasach będzie to udziałem tych firm, które będą w stanie posługiwać się danymi. Google i Facebook już wiedzą, jak używać tych danych do uzyskania najwyższej precyzji w kierowaniu reklam do użytkowników, porównywalnej z celnością strzału z drona trafiającego w dowódcę ISIS, który o 15:13 wyszedł na papierosa z bunkra znajdującego się w Syrii.

Do tej pory te dane były uzyskiwane za pośrednictwem komputerów i urządzeń mobilnych. Jednak wraz z szybkim rozwojem osobistych asystentów cyfrowych, takich jak Alexa autorstwa Amazona, Home Mini opracowane przez Google’a i Siri stworzone przez Apple’a – które dzisiaj znajdują się w jednej trzeciej domów w Stanach Zjednoczonych i mają trzycyfrową stopę wzrostu sprzedaży – nowym złotem staje się ludzki głos. Wprawdzie doniesienia o tym, że Alexa i Siri aktywnie podsłuchują, o czym rozmawiamy w domu i przez telefon, są dyskusyjne, nie ma jednak wątpliwości co do tego, że słyszą każde wypowiadane przez nas słowo. Stąd krótka droga do tego, by wykorzystać zdobytą w ten sposób wiedzę w celu kierowania naszymi decyzjami dotyczącymi zakupów. I niewiele dłuższa, żebyśmy dostrzegli polityczne implikacje. Już dzisiaj niektórzy badacze obawiają się tego, że cyfrowi asystenci umożliwią wpływanie na wyniki wyborów w znacznie większym stopniu niż media społecznościowe.

Jednego możemy być pewni, dotyczy to nas wszystkich. Zastanówmy się na przykład nad coraz częstszymi przypadkami, kiedy właścicielowi domu odmówiono zawarcia umowy ubezpieczenia. Od początku swojego istnienia branża ubezpieczeniowa opiera się na wspólnym ponoszeniu ryzyka. Sumujemy koszt ubezpieczenia konkretnej grupy domów, samochodów i osób, a potem dzielimy go po równo, posiadłość po posiadłości, dom za domem. W epoce informacyjnej firmy ubezpieczeniowe będą mogły czerpać informacje z urządzeń nawigacyjnych w naszych samochodach lub sensorów – takich jak na przykład inteligentne termostaty, czujniki dymu i kamery nadzorujące (produkowane być może przez firmę Nest Labs, lidera w sprzedaży produktów do inteligentnego domu, której właścicielem jest Google) – w które wyposażone będą nasze domy. Potem użyją tych informacji, żeby przygotować spersonalizowaną dla nas polisę i wycenić ją w oparciu o nasze nawyki i styl życia. Zniżka w wysokości składki będzie nam przysługiwać, jeśli założymy nową instalację wodno-kanalizacyjną (czujniki sprawdzą, czy dobrze działa) albo dlatego, że mamy w zwyczaju przezornie hamować na żółtym świetle. Brzmi nieźle, prawda?

Ma to jednak również swoje złe strony. Wysokość składki gwałtownie wzrośnie, kiedy czujniki wykryją, że nasze szesnastoletnie dzieci w swoim pokoju palą marihuanę (czujniki dymu natychmiast poinformują o tym ubezpieczyciela). Tak samo będzie, kiedy nie zdążymy odgarnąć śniegu z podjazdu zanim zlodowacieje (sensory wykryją, kiedy i jak dobrze to zrobiliśmy, po czym powiadomią firmę ubezpieczeniową o ograniczeniu zakresu odpowiedzialności, w razie gdyby któryś z przechodniów pośliznął się i upadł). Będziemy mieli oczywiście możliwość cofnięcia zgody na prowadzenie inwigilacji tego typu, ale firma ubezpieczeniowa nie będzie nam tego ułatwiać. Podobnie jak w przypadku korzystania z Facebooka czy Google’a, kiedy możemy nie wyrazić zgody na śledzenie naszych działań, ale równocześnie rezygnujemy z prawa do korzystania z wielu oferowanych nam usług.

Nietrudno dostrzec, że ten poziom mikrotargetowania dotknie przede wszystkim najsłabszych i najbardziej bezbronnych. Google na przykład przez lata pozwalał firmom oferującym chwilówki na reklamowanie się za pośrednictwem platformy i pozyskiwanie informacji na temat użytkowników, dzięki którym z łat­wością mogły one dotrzeć do potencjalnych pożyczkobiorców znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji[34]. Wspomniane wcześ­niej firmy ubezpieczeniowe, które przestają stosować model dzielenia kosztów ryzyka pomiędzy członków większej populacji, zostawiają pojedyncze osoby na pastwę losu, co może ostatecznie doprowadzić do powstania wykluczonej z systemu ubezpieczeń podklasy zdanej na łaskę firm udzielających kredytów wysokiego ryzyka lub państwa. Prowadzi nas to do odkrycia kolejnego brudnego sekretu epoki cyfrowej – może się okazać, że państwo będzie musiało pełnić funkcję dostawcy ubezpieczeń ostatniego ratunku i przerzucać na barki podatników ciężar ubezpieczenia osób, które przez prywatne firmy zostały uznane za klientów wysokiego ryzyka[35].

[1] Wyliczenia Instytutu McKinseya, Rana Foroohar, Superstar Companies Also Feel the Threat of Disruption, „Financial Times”, 21 października 2018.

[2] Jeff Desjardins, How Google Retains More than 90% of Market Share, „Business Insider”, 23 kwietnia 2018.

[3]Facebook by the Numbers: Stats, Demographics, and Fun Facts, Omnicore, 6 stycznia 2019.

[4] Celie O’Neil-Hart, The Latest Video Trends: Where Your Audience Is Watching, Think with Google, kwiecień 2016.

[5] Sarah Sluis, Digital Ad Market Soars to $88 Billion, Facebook and Google Contribute 90% of Growth, AdExchanger, 10 maja 2018; James Vincent, 99.6 Percent of New Smartphones Run Android or iOS, „Verge”, 16 lutego 2017.

[6] Mark Jamison, When Did Making Customers Happy Become a Reason for Regulation or Breakup?, AEIdeas, 8 czerwca 2018.

[7]The Regulatory Case Against Platform Monopolies, 13D Research, 4 grudnia 2017.

[8] Henry Taylor, If Social Networks Were Countries, Which Would They Be?, WeForum, 28 kwietnia 2016.

[9] Michael J. Mauboussin i in., The Incredible Shrinking Universe of Stocks, Credit Suisse, 22 marca 2017.

[10] Ian Hathaway, Robert E. Litan, Declining Business Dynamism in the United States: A Look at States and Metros, Brookings Institution, 5 maja 2014.

[11] Zoltan Pozsar, Global Money Notes #11, Credit Suisse, 29 stycznia 2018.

[12] Mancur Olson, The Rise and Decline of Nations, Yale University Press, New Haven 1982.

[13] Rana Foroohar, Why You Can Thank the Government for Your iPhone, „Time”, 27 października 2015.

[14] Wywiad z Johnem Battellem przeprowadzony przez autorkę w 2017 roku.

[15] Rana Foroohar, Echoes of Wall Street in Silicon Valley’s Grip on Money and Power, „Financial Times”, 3 lipca 2017.

[16] Tom Hamburger, Matea Gold, Google, Once Disdainful of Lobbying, Now a Master of Washington, „Washington Post”, 12 kwietnia 2014.

[17] Rana Foroohar, Silicon Valley Has Too Much Power, „Financial Times”, 14 maja 2017; Foroohar, Echoes of Wall Street in Silicon Valley’s Grip.

[18] Shoshana Zuboff, The Age of Surveillance Capitalism: The Fight for a Human Future at the New Frontier of Power, Public Affairs, New York 2019, strona promocyjna.

[19] Shoshana Zuboff, Big Other: Surveillance Capitalism and the Prospects of an Information Civilization, „Journal of Information Technology”, 17 kwietnia 2015.

[20] Niall Ferguson, Rynek i ratusz. O ukrytej sieci powiązań, która rządzi światem, tłum. Wojciech Tyszka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020.

Przypisy

Nota od autorki

[1] Daisuke Wakabayashi, Eric Schmidt to Leave Alphabet Board, Ending an Era That Defined Google, „The New York Times”, 30 kwietnia 2019.

[2] Viktor Mayer-Schönberger, Thomas Ramge, Reinventing Capitalism in the Age of Big Data, Basic Books, New York 2018; Viktor Mayer-Schönberger, Kenneth Cukier, Big Data: A Revolution That Will Transform How We Live, Work, and Think, Houghton Mifflin Harcourt, Boston 2013.

[3] Ja nie napisałam wówczas o tym wydarzeniu, ale w tym czasie ukazało się kilka artykułów podających szczegóły dotyczące różnych części tego spotkania, między innymi: Hannah Clark, The Google GuysIn Davos, „Forbes”, 26 stycznia 2007, a także dziennikarza, z którym teraz pracuję: Andrew Edgecliffe-Johnson, The Exaggerated Reports of the Death of the Newspaper, „Financial Times”, 30 marca 2007.

[4] Sheila Dang, Google, Facebook Have Tight Grip on Growing US Online Ad Market, Reuters, 5 czerwca 2019.

[5] Keach Hagey, Lukas I. Alpert, Yaryna Serkez, In News Industry, a Stark Divide Between Haves and Have-Nots, „The Wall Street Journal”, 4 maja 2019.

[6] Sędzia Richard Leon, opinia w procesie Stany Zjednoczone Ameryki przeciwko AT&T Inc., Sąd Okręgowy Stanów Zjednoczonych dla okręgu Columbia, 12 czerwca 2018.

[7] Sheera Frenkel i in., Delay, Deny, and Deflect: How Facebook’s Leaders Fought Through Crisis, „The New York Times”, 14 listopada 2018.

[8] Edelman Trust Barometer, 2018, https://www.edelman.com/trust-barometer.

[9] Peter Dizikes, Study: On Twitter, False News Travels Faster than True Stories, MIT News, 8 marca 2018.

[10] Federica Cocco, Most US Manufacturing Jobs Lost to Technology, Not Trade, „Financial Times”, 2 grudnia 2016.

[11]Populist Insurrections: Causes, Consequences, and Policy Reactions, G30 Occasional Lecture, YouTube, 26 kwietnia 2017.

[12] Instytut McKinseya, „Superstars”: The Dynamics of Firms, Sectors, and Cities Leading the Global Economy, październik 2018.

[13] Alex Shephard, Facebook Has a Genocide Problem, „The New Republic”, 15 marca 2018.

[14] Edelman Trust Barometer, ibidem.

[15] Rana Foroohar, The Dangers of Digital Democracy, „Financial Times”, 28 stycznia 2018.

[16] George Soros, Remarks Delivered at the World Economic Forum, 24 stycznia 2019, https://www.georgesoros.com/2019/01/24/remarks-delivered-at-the-world-economic-forum-2/.

[17] Rana Foroohar, Facebook’s Data Sharing Shows It Is Not a US Champion, „Financial Times”, 6 czerwca 2018.

[18] Kate Conger, Daisuke Wakabayashi, Google Employees Protest Secret Work on Censored Search Engine for China, „The New York Times”, 16 sierpnia 2018.

[19] Foroohar, Facebook’s Data Sharing Shows It Is Not a US Champion.

[20] Ahmed Al Omran, Netflix Pulls Episode of Comedy Show in Saudi Arabia, „Financial Times”, 1 stycznia 2019.

[21] Issie Lapowsky, How the LAPD Uses Data to Predict Crime, „Wired”, 22 maja 2018, https://www.wired.com/story/los-angeles-police-department-predictive-policing/; Mark Harris, If You Drive in Los Angeles, the Cops Can Track Your Every Move, „Wired”, 13 listopada 2018.

[22] Richard Waters, Shannon Bond, Hannah Murphy, Global Regulators’ Net Tightens Around Big Tech, „Financial Times”, 6 czerwca 2019, s. 14.

[23] Frenkel i in., Delay, Deny, and Deflect.

[24] Jia Lynn Yang, Nina Easton, Obama and Google (A Love Story), „Fortune”, 26 października 2009; Robert Epstein, How Google Could Rig the 2016 Election, „Politico Magazine”, 19 sierpnia 2015; Google Analytics Solutions, Obama for America Uses Google Analytics to Democratize Rapid, Data-Driven Decision Making, dostęp 9 maja 2019, https://analytics.google blog.com/.

[25] Epstein, How Google Could Rig the 2016 Election.

[26] Sean Gallagher, Amazon Pitched Its Facial Recognition to ICE, Released Emails Show, Ars Technia, 24 października 2018; Andrea Peterson, Jake Laperruque, Amazon Pushes ICE to Buy Its Face Recognition Surveil­lance Tech, Daily Beast, 23 grudnia 2018.

[27] Rana Foroohar, Release Big Tech’s Grip on Power, „Financial Times”, 18 czerwca 2017.

[28] Ibidem.

[29] Steven Levy, In the Plex: How Google Thinks, Works, and Shapes Our Lives, Simon & Schuster, New York 2011, s. 363.

[30] ALA News, Libraries Applaud Dismissal of Google Book Search Case, American Library Association, 14 listopada 2013.

[31] Brody Mullins, Jack Nicas, Paying Professors: Inside Google’s Academic Influence Campaign, „The Wall Street Journal”, 14 lipca 2017, https:// www.wsj.com/articles/paying-professors-inside-googles-academic-influence-campaign-1499785286.

[32] Ryan Nakashima, Google Tracks Your Movements, Like It or Not, Associated Press, 13 sierpnia 2018; Sean Illing, Cambridge Analytica, the Shady Data Firm That Might Be a Key Trump-Russia Link, Ex­plained, Vox, 4 kwietnia 2018.

[33] Matthew Rosenberg, Nicholas Confessore, Carole Caldwalladr, How Trump Consultants Exploited the Facebook Data of Millions, „The New York Times”, 17 marca 2018.

[34] Camila Domonoske, Google Announces It Will Stop Allowing Ads for Payday Lenders, NPR, 11 maja 2016.

[35] Rana Foroohar, Dangers of Digital Democracy, „Financial Times”, 28 stycznia 2018.