Nie chcę być tobą - Brożek Natalia - ebook + książka

Nie chcę być tobą ebook

Brożek Natalia

3,8

Opis

Anna Adamczyk od dawna czuje, że straciła kontrolę nad swoim życiem.

Każdym jej krokiem kieruje matka, która wymarzyła dla córki międzynarodową karierę. Niechciana umowa z wytwórnią, restrykcyjna dieta, piosenki, których nie chce śpiewać… To tylko wierzchołek góry lodowej. Anna po kolejnej rozmowie z matką postanawia wreszcie się sprzeciwić. Wyjazd do małej wsi w Szkocji na początku wydaje się dobrym pomysłem, ale czy ucieczka od problemów cokolwiek zmieni? Tym bardziej, że sprawy komplikuje naprawdę przystojny Szkot, który miesza nie tylko w jej głowie, ale również w planach na przyszłość…

Czy Anna będzie w stanie odnaleźć prawdziwą siebie, czy stare przyzwyczajenia wezmą nad nią górę?

Nie chcę być tobą to historia o niezagojonych ranach, walce z oczekiwaniami i prawdziwej miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (116 ocen)
40
38
21
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
91amelia1991

Z braku laku…

spodziewałam się czegoś lepszego
120
Iwetka_1

Z braku laku…

Infantylna. Niestety dało się odczuć, że to debiut
90
natimarecka

Nie polecam

Nudna bajka
80
Kathy_W

Dobrze spędzony czas

Przede wszystkim to opowieść o odnajdywaniu prawdziwego siebie. O uświadamianiu sobie, tego kim się jest, kim się chce być i o zerwaniu pewnych toksycznych więzi. To historia o niedoskonałej rodzinie, niezrealizowanych marzeniach, o narzucaniu woli, tyranii i bezkompromisowości. To też opowieść o dwóch nieszczęśliwych kobietach. I chociaż Franciszka jest paskudną w obyciu postacią, to pod jej pancerzem, między zdaniami ukryty jest wielki ból, którego nie mogła lub nie potrafiła ukoić. Utożsamiałam się z główną bohaterką, a wątek romantyczny przyjemnie rozgrzewał mi serduszko. To naprawdę bardzo dobry debiut. Choć porusza trudne życiowe tematy, silnie związane z relacjami rodzinnymi napisana jest bardzo lekko i wręcz czyta się samo. Mnie trudno się było oderwać, a i teraz, gdy patrzę na okładkę, przypominam sobie przyjemne chwile z tą książką.
00
agmar1981

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka! czytając ją czułam, że jestem w Szkocji niesamowite w jaki sposób Natalia Brożek potrafiła porwać czytelnika cudowna książka na jesienne wieczory
00

Popularność




SPIS TREŚCI

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Dwa miesiące później

Podziękowania

POLECAJKA

Uwaga! Magia jesieni, małego miasteczka i emocje zamknięte w kartkach tej historii, mogą sprawić, że będziesz chciała rzucić wszystko i wyjechać do mglistej Szkocji. Książka, którą absolutnie trzeba przeczytać podczas deszczowego dnia.

- Monika Sławik / M. Slavik – autorka

(@panna_cynamonka)

Natalia Brożek

Nie chcę być tobą

Wydanie I

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody

Wydawnictwa i autorki.

Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Podobieństwo do prawdziwych wydarzeń i postaci jest przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Angela Węcka

Redakcja fabularna: Tomasz Węcki

Redakcja językowa i korekta na składzie: Ewa Mędrzecka, Magdalena Białek

Skład ebook: Makowska Agnieszka // https://www.facebook.com/ADMakowska

Projekt okładki: Agnieszka Zawadka

Ilustracja na okładkę i grafika samochodu: Małgorzata Wieteska

Ilustracja nad rozdziałami: Katarzyna Szewioła-Nagel

Druk: Mazowieckie Centrum Poligrafii

Wydawnictwo Spisek Pisarzy

Powieść w wersji papierowej kupisz na stronie wydawnictwa i w księgarniach internetowych.

www.wydawnictwo.spisekpisarzy.pl

E-book dostępny między innymi na Legimi oraz Empik Go.

Copyright © by Natalia Brożek 2022

Kraków 2022

ISBN: 978-83-962428-5-3

Rozdział 1

Franciszka ma dwa powody, aby mnie zabić.

O jednym z nich przypomina mi rozchodząca się po materiale wełnianego płaszcza wibracja telefonu. Jest podobna do nagłego dreszczu, który powstaje w zderzeniu z falą ciepłego powietrza witającą mnie po wejściu na dworzec kolejowy.

Jestem spocona ‒ zarówno z powodu przebieżki od taksówki aż po obrotowe drzwi, jak i ze stresu, który wywołuje we mnie ciążący w kieszeni telefon. Dzwoni już piąty raz, a to nie wróży niczego dobrego. Po chwili milknie, ale jestem pewna, że nie minie nawet minuta, a wibracja się powtórzy. Dopóki w końcu go nie odbiorę, dopóki Franciszka nie ochrzani mnie za ignorowanie połączeń.

Przyspieszam kroku, jakby z obawy przed wizją szóstego połączenia, chociaż nieumięśnione uda palą mnie żywym ogniem, a walizka za mną podskakuje jak szalona, gdy kółka wpadają w szczeliny między płytkami.

‒ Przepraszam, przepraszam… ‒ ponaglam ludzi, aby usunęli mi się z drogi. ‒ Bardzo przepraszam, śpieszę się! Uwaga!

Wezwanie, które dociera z głośników, sprawia, że przyspieszam jeszcze bardziej, uświadamiając sobie, że nie będzie już następnego. Kobiecy głos brzmi mechanicznie i nieprzyjemnie, tym bardziej że nie przekazuje dobrych wieści ‒ przynajmniej nie dla mnie.

Gdy przemierzam ruchome schody spływające w dół, przeciskam się lewą stroną, lawirując pomiędzy stojącymi na prawo ode mnie ludźmi. Co jakiś czas potrącam kogoś barkiem albo walizką. Zaraz po pełnych wyrzutów głosach pozostaje już tylko wspomnienie, a wszystko zagłusza moje rzężenie i rytmiczne uderzenia walizki o metalowe schody.

Już tak niedaleko. Widzę, jak zza murów wyłaniają się rzędy ławek zaklejonych plakatami reklamującymi żywność i książki, tuż za nimi na peronie stoi pociąg. Mój pociąg. W jego drzwiach sterczy mężczyzna w mundurze z logiem PKP Intercity. Dłonią sięga do przycisku, którego wciśnięcie na dobre położy kres wszystkim moim dotychczasowym staraniom. Jeśli nie wsiądę, przypieczętuję wydany na mnie wyrok śmierci. Nie mogę się spóźnić.

Z trudem przełykam ślinę, której nie przyjmuje suche od wysiłku gardło, i krzyczę:

‒ Proszę zaczekać! Jeszcze ja!

Telefon znowu zaczyna wibrować. Od odjazdu dzielą mnie już tylko sekundy i dobra wola mężczyzny, który nie wygląda na przychylnego spóźnialskim. Robię tyle hałasu, że nie tylko on, ale i cały peron zwraca na mnie uwagę. Słyszę z ust ludzi swoje imię i nazwisko, widzę też kilka wyciąganych w górę telefonów, ale w tej chwili mnie to nie obchodzi. Choć nie ukrywam, że czytanie kolejnych wypocin na portalach plotkarskich nie będzie ani trochę przyjemnym zajęciem.

Dopadam do pociągu, ściągam rączkę walizki w dół i łapię ją za boczny uchwyt, prawie łamiąc się wpół pod jej ciężarem. Byłam we Wrocławiu tylko na weekend, a zapakowałam się jak na kilka miesięcy.

Mężczyzna trzyma dłoń tuż nad guzikiem, ale go nie naciska. Wpadam do środka, a drzwi zasuwają się za mną, prawie zatrzaskując się na materiale płaszcza. Z dwojga złego lepiej, gdyby złapały za niego, a nie za sukienkę z nowej kolekcji Wolińskiego.

‒ Dziękuję. ‒ Uśmiecham się w stronę mężczyzny, ledwie wyrzucając z siebie jakiekolwiek słowa. ‒ Bardzo, bardzo panu dziękuję.

‒ Następnym razem proszę przychodzić przed czasem ‒ upomina mnie. ‒ Bilet?

‒ Jasne, już! ‒ Łapię w końcu za wibrujące w mojej kieszeni urządzenie, ignoruję połączenie i od razu wchodzę w e-bilet. ‒ Proszę.

Pociąg rusza z mocnym szarpnięciem, zmuszając mnie do złapania się metalowej rurki. Walizka zjeżdża po podłodze, opierając się na mokrych od deszczu butach, a przy tym zgniatając zmarznięte pod beżową skórą palce.

Marzę już tylko o zajęciu swojego miejsca, ale kontroler się nie spieszy. Patrzy na telefon jak na cud techniki, a na kod QR jak na tajemny znak. Marszczy czoło, które i tak pokrywa już siateczka krzywych wgłębień.

‒ Które ma pani miejsce?

Odsuwam telefon od jego twarzy i przesuwam palcem dane na wyświetlaczu.

‒ Przedział w pierwszej klasie, miejsce siódme.

‒ Hmm… ‒ mruczy pod nosem, jakbym co najmniej powiedziała coś niestosownego. ‒ Za mną.

Przechodzimy przez kilka przedziałów odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami pasażerów. Co jakiś czas, najczęściej gdy przeciskam się przez wąskie korytarze innych klas, trącam co poniektórych ramieniem. Z tyloma zdenerwowanymi spojrzeniami i szeptami nie miałam do czynienia od liceum, kiedy to wygrałam Ogólnopolski Konkurs dla Młodych Piosenkarek.

W końcu jednak docieramy.

‒ Miejsce siódme. Życzę miłej podróży. ‒ Brzmi bardziej, jakby chciał powiedzieć coś innego, ale trzymają go w ramach sztywne normy służbowe.

Zamieszanie, które spowodowałam, powoli rozmywa się jak dym ze zgaszonej świeczki. Pociąg przyspiesza, a ja opadam na fotel z głośnym westchnieniem. Odkładam telefon na biały stolik, unikając klejących się plam po kawie. Będę musiała poprosić obsługę o ponowne wyczyszczenie blatu i przyniesienie czegoś ciepłego do picia. Dreszcze zimna, które przechodzą po moich plecach, nie zwiastują niczego dobrego. Zaspanie, nieodbieranie telefonu i jeszcze to… Franciszka będzie miała już trzeci powód do tego, żeby mnie zabić, jeśli okaże się, że mnie przewiało.

Na razie telefon nie dzwoni. Chwila spokoju wydaje mi się wręcz nierealna. Trzęsę się ‒ bardziej ze stresu niż z choroby, bo myśl, że przez moje wieczne roztrzepanie pokrzyżowałabym Franciszce plany, jest nie do zniesienia.

Przesuwam nogą walizkę bliżej fotela, aby nie blokować przejścia, po czym zdejmuję płaszcz. Zapach drogich, kwiatowych perfum, prezentu od Franciszki na dwudzieste czwarte urodziny, rozmył się już w powietrzu, prawdopodobnie stłamszony przez odór dymu papierosowego, który wypełniał wnętrze taksówki.

Rzucam płaszcz na drugi fotel, bo wiem, że będzie pusty.

Wszystkie trzy będą puste. Taki warunek postawiła Franciszka, a ja musiałam na niego przystać, jeśli chciałam jeździć pociągami.

Klikam w przycisk nawiewu, a jego najmocniejsze podmuchy łagodzą piekące od wysiłku policzki i rozwiewają brązowe włosy. Patrzę na nadgarstek, ale nie znajduję na nim żółtej frotki, którą mam nadzieję, że wzięłam ze sobą z hotelu. Za bardzo ją lubiłam, żeby w tak łatwy sposób się jej pozbyć. Poza tym tylko gumki jednego producenta są w stanie utrzymać burzę moich loków w kucyku.

Łapię za włosy, a potem okręcam je jak do koka i opieram głowę o fotel. Zimny powiew znajduje drogę do mojej szyi, co przyjmuję z uśmiechem.

Na początku nie odróżniam wibracji telefonu od drgań pociągu. Wpadam w trans od regularnego dźwięku stłumionego stukotu kół i przewijających się za oknem widoków zabudowań oraz pędzących samochodów, które już za chwilę zmienią się w ogromne pola i złote lasy.

Znam tę trasę na pamięć, każdy jej szczegół, dlatego że od pół roku jestem zmuszona do jeżdżenia to w tę, to we w tę. Odrywam zatem wzrok od obrzeży miasta otulonych mgłą i spowitych mżawką, po czym, jakby z przyzwyczajenia, patrzę na telefon. Ekran jest podświetlony, dostrzegam dzięki temu zaciemnioną tapetę i nadchodzące połączenie. Siódme. Teraz już nie mam innej opcji, muszę odebrać. Drżącą dłonią łapię za urządzenie i przykładam je do ucha.

Mam wrażenie, że nawet przed wciśnięciem zielonej słuchawki trajkot Franciszki rozbrzmiewa w mojej głowie. Ten oskarżycielski, zdenerwowany, a zarazem pełen powagi ton poznam wszędzie.

‒ Wszystko jest już załatwione? ‒ pyta, a ja otwieram usta, aby odpowiedzieć. Ktoś inny robi to jednak za mnie. ‒ Ma być. Nie ma problemu, z którym byśmy sobie nie poradzili. Koncert odbędzie się w terminie.

Przełykam głośno ślinę, co sprawia, że głos Franciszki cichnie. Chyba zdaje sobie sprawę z tego, że nareszcie odebrałam, a gdy odzywa się ponownie, mam wrażenie, że czuję na szyi jej sapanie, choć to tylko kolejny powiew z klimatyzacji wdarł się za kołnierzyk sukienki.

‒ Czemu się nie odzywasz? Może byś się wytłumaczyła! ‒ Te słowa już na pewno kieruje w moją stronę. ‒ Po co ty w ogóle masz telefon, jeśli nie można się do ciebie dodzwonić?

‒ Ja… Przepraszam ‒ dukam i znowu czuję się jak dziecko, którym w jej oczach chyba wciąż jestem. ‒ Nic się nie stało, ja po prostu…

‒ Dzwoniłam sześć razy, sześć! ‒ Przerywa, jakby nie słysząc moich wcześniejszych słów. ‒ Jesteś w pociągu? Coś się stało? Wiesz, że miałaś mnie informować o wszystkich problemach na bieżąco.

‒ Jestem w pociągu, nie ma żadnych problemów ‒ raportuję jak żołnierz albo policjant. Brakuje już tylko, żebym kończyła swoje odpowiedzi hasłem: „Bez odbioru”. ‒ Po prostu zasnęłam. Tak, zasnęłam w pociągu. Pracowaliśmy do późna i…

‒ Kiedy dostaniesz singiel?

‒ Dzisiaj, może jutro ‒ odpowiadam szybko. Wolę zmienić temat. ‒ Mają do ciebie jeszcze zadzwonić.

‒ To dobrze. Zajmę się wszystkim.

Stres powoli ze mnie schodzi, sprawiając, że czuję, jakby po moich ukrytych pod rajstopami nogach przechodziła armia pracowitych mrówek. Po korytarzu rozchodzi się jakiś hałas, co może świadczyć o zbliżającej się obsłudze z jedzeniem i piciem. Nareszcie.

‒ Jeśli to wszystko… ‒ zaczynam, nie wiedząc, co innego mogę jeszcze powiedzieć.

Już od dawna nie rozmawiałyśmy o niczym innym niż o pracy. Myśl o tym, że miałybyśmy teraz zejść na przykład na temat okropnej pogody za oknem, jest aż dziwna.

‒ Tak, wszystko. Widzimy się w domu.

W odpowiedzi na stłumiony przez moje włosy sygnał rozłączania odciągam telefon od ucha i ponownie odkładam go na stolik.

Drzwi do przedziału otwierają się z cichym świstem, a mroźne powietrze z przejścia owiewa moje ciało. Drżę, przez co jedną dłonią sięgam w stronę wyłącznika nawiewu, a drugą po portfel. Marzy mi się ciepła herbata z goździkami i cytryną. Może też z sokiem malinowym. To jedyna szansa na odejście od rygorystycznej diety przed powrotem do domu.

Odwracam się w stronę wejścia i już otwieram usta, ale przez drzwi nie przechodzi obsługa pociągu, tylko jakaś dziewczyna. Chyba uczennica. Opadam z irytacją na fotel, zastanawiając się, ile jeszcze będę musiała czekać.

Nastolatka wyglądająca na około piętnaście lat przez chwilę stoi w przejściu, ignorując zasuwające się po czasie drzwi. Gdy po raz trzeci mechanizm piszczy, spotykając na drodze przeszkodę w formie jej plecaka, jeden z pasażerów zwraca jej uwagę, a ona w końcu rusza.

Przechodzi koło mnie, dzięki czemu w oczy od razu rzuca mi się czerwony, rozsunięty plecak. Prawie wypadają z niego zeszyt i podręcznik do jakiegoś języka na poziomie B1. Tuż przy rozsuniętym zamku, jakby na straży wysuwających się przedmiotów, doczepiona jest dość duża przypinka w kształcie biało-niebieskiej flagi. Chyba jest szkocka.

Dziewczyna zaciska dłoń na zagłówku fotela przede mną, ponownie się rozgląda, chyba szukając odpowiedniego miejsca, i już chce iść dalej, gdy mówię:

‒ Masz rozpięty plecak. Poczekaj, zapnę.

Podnoszę się z fotela i staję za nią. Zamek przez chwilę się zacina, aby później z nieprzyjemnym zgrzytem w końcu zniknąć za zakładką z mokrego od deszczu materiału.

‒ Dziękuję. Pierwszy raz jadę pociągiem i nie wiem, co ze sobą zrobić. Trochę mi się nudzi ‒ tłumaczy się, choć wcale nie musi tego robić. Jestem dla niej obcą osobą, tak jak ona dla mnie. Wolałabym, żeby tak właśnie pozostało. ‒ Mam miejsce kilka wagonów dalej, ale słyszałam, że…

I wtedy podnosi na mnie wzrok. Jej reakcja nie jest dla mnie niczym nowym. Milion razy widziałam powoli rozszerzające się ze zdziwienia oczy, rozchylone usta i nerwowe ruchy, gdy nadchodzi moment otrzeźwienia.

‒ Nie masz za co dziękować. ‒ Przerywam ciszę pomiędzy nami. ‒ Nicnierobienie w pociągu jest właśnie najlepszą częścią całej podróży.

Z powrotem zajmuję miejsce, ciągle się jej przyglądając. Kiwa głową, ale chyba nie łapie, że nawiązuję do jej wcześniejszych słów. Wciąż wodzi po mojej twarzy nieobecnym spojrzeniem, jakby próbując się upewnić, że ja to naprawdę ja.

‒ Przepraszam, że przeszkodziłam. ‒ W końcu ośmiela się odezwać, po czym głośno przełyka ślinę. ‒ Widziałam zdjęcia z dworca i pomyślałam… Znaczy się, chciałam po prostu…

Jej dłoń mimochodem sięga do kieszeni kurtki przeciwdeszczowej, a ja zauważam prostokątny zarys na śliskim materiale.

‒ Chcesz zdjęcie? ‒ Kiwa głową z nadzieją. ‒ Nie ma sprawy.

Uśmiech, którym mnie obdarza, wynagradza mi nerwy związane z napiętą rozmową z Franciszką. Dziewczyna pochyla się na bok, wyciąga telefon i cyka kilka zdjęć. Na każdym z nich wygląda na zestresowaną, ale również na zadowoloną. Ja natomiast jestem taka jak zwykle. Mam delikatnie pochyloną na lewo głowę i swobodny uśmiech, który nie powoduje kurzych łapek wokół oczu ‒ opanowałam tę pozę na początku swojej kariery i tak już pozostało. Czasem tylko wymieniam ją z miną numer dwa, gdy chcę wzbudzić respekt, w czym pomagają ściągnięte brwi.

‒ Dziękuję ‒ mówi już swobodniej, gdy stres powoli znika. ‒ Przepraszam za całe to zamieszanie.

Zaciska telefon w dłoni, aż bieleją jej kłykcie. Traktuje go teraz jak największy skarb, co po części wprawia mnie w zakłopotanie, a po części łechta ego. Macham ręką, starając się umniejszyć reakcjom, które wywoluje we mnie to spotkanie.

‒ Nic nie szkodzi. Miłej podróży… ‒ Przerywam, zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie wiem, jak się nazywa. ‒ Jak ci na imię?

‒ Łucja! ‒ wyznaje z entuzjazmem. ‒ Jestem pani ogromną fanką! Kupiłam bilety na koncert i nie mogę się doczekać! Uwielbiam pani piosenki…

Gdybym i ja je uwielbiała, może na ustach pojawiłby mi się uśmiech, a nie grymas niezadowolenia, który dziewczyna opacznie odbiera.

‒ Yyy… To ja już pójdę ‒ oznajmia drżącym głosem, po czym rusza, ale zatrzymuje się nagle i mówi jeszcze na odchodne: ‒ I wzajemnie… Że wzajemnie miłej podróży!

Od razu po tych słowach wycofuje się z przedziału, mamrocząc coś pod nosem. Zostawia mnie samą z myślami, a akurat dzisiaj to naprawdę nie jest dobry pomysł.

Mówiłam szczerze ‒ doceniam chwile spokoju, których mogę doświadczać tylko w pociągu. Ale to też trochę niebezpieczne. Wtedy do głosu dochodzą dotychczas tłamszone z tyłu głowy niepokoje. Co by się stało, gdybym teraz wysiadła? A co, jeśli pojechałabym w inną stronę i nie wróciła do domu? A może powinnam zrezygnować z kontraktu, zanim będzie za późno?

To w pociągu również odczuwam całe zmęczenie, które znika w codziennej bieganinie. Jakoś tak trudno mi się oddycha, a ciało wbija się w fotel, jakby usiłując schować się w jego objęciach. Tutaj zawsze próbuję odważyć się coś zmienić.

Choćby wyłączyć telefon i ignorować wszystkie powiadomienia od Franciszki.

Chyba wywołuję ją w myślach, bo w tej samej chwili słyszę jedną, krótką wibrację oznaczającą nadejście wiadomości. Klikam w okrągły przycisk, a SMS wyświetla się na pasku powiadomień.

Franciszka:

Mam dla ciebie niespodziankę.

Mrugam zdziwiona, przyglądając się adresatowi. Słowa „niespodzianka” i „Franciszka” nigdy nie idą ze sobą w parze.

Ta przerażająca kombinacja skutecznie zajmie moje myśli podczas ponad trzygodzinnej podróży na trasie Wrocław–Kraków.

Może to kara za to, że nie odebrałam od razu? Pewnie tak. „Kara” to słowo, które bardziej do niej pasuje. Obracam głowę w stronę korytarza, gdy słyszę w końcu charakterystyczny łomot wózka z jedzeniem i piciem. Chwilę potem wynurza się zza drzwi, a ja rzucam:

‒ Herbatę. ‒ Podaję pieniądze, po czym moja dłoń powraca z zawahaniem do portfela i chwilę potem ponownie wyciągam w stronę kobiety kolejny banknot. ‒ I dwa czekoladowe batony.

***

‒ Podróż się udała? – Zbywam to pytanie zdenerwowanym fuknięciem. ‒ Czyli niezbyt…

Zeskakuję z ostatniego wysuwanego schodka pociągu na peron. On już na mnie czeka, jakby dokładnie wiedział, którymi drzwiami wyjdę. Do twarzy mu ze studenckim lookiem, choć nadal widzę w nim tego samego dzieciaka z podstawówki, który chodził za mną krok w krok. To się nie zmieni, nawet jeśli zaczął nosić koszule, spodnie wyprasowane w kant i marynarki z łatami na łokciach.

‒ No, niezbyt ‒ odpowiadam i wręczam bratu do ręki swoją walizkę. ‒ Wiesz, co kręci Franciszka? Napisała, że ma dla mnie niespodziankę. Szofer czeka?

‒ Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: „nie”, a na drugie: „tak” ‒ mówi, kierując się w stronę wind. Kobiecy głos rozchodzi się po dworcu, przez co brat na chwilę milknie. Gdy już dowiadujemy się, na którym peronie stoi pociąg do Warszawy, odzywa się ponownie: ‒ Matka zawsze coś kombinuje i jak wiesz, raczej nie jest skora do zwierzania się nikomu na ten temat, a w szczególności mnie.

Nerwowo przeczesuje dłonią włosy, które układają się posłusznie na bok. Zazdroszczę mu tego, że odziedziczył włosy po dziadku, a nie tak jak ja – po babci. Burzy szalonych i nieobliczalnych loków nie jest w stanie poskromić lekkie zaczesanie.

‒ Niepotrzebnie zapytałam…

Wchodzę do windy jako pierwsza i od razu wciskam odpowiedni przycisk. Na szczęście nikt nie jedzie razem z nami, dzięki czemu swobodnie opieramy się o szklane ściany - ja na jednym końcu, a Tomek na drugim. Nie patrzymy na siebie, a rozmowa jak zwykle się nie klei.

Widok wynurzającej się zza dworca konstrukcji galerii handlowej powoduje, że wpadam na pomysł, który mógłby choć odrobinę naprawić ten beznadziejny dzień. W głowie przewijają mi się zdjęcia najnowszej kolekcji jesiennej Marc O’Polo, którą widziałam w necie. Jedna z sukienek w wyszywane kwiaty przykuła moją uwagę, przez co byłabym w stanie tylko dla niej zignorować fakt, że jest ze sklepu sieciowego. ‒ Może skoczymy jeszcze na zakupy? – proponuję.

‒ Nie ‒ odpowiada krótko Tomek.

Patrzę na niego z irytacją i już otwieram usta, by zaprotestować, gdy tłumaczy:

‒ Matka powiedziała, żebyśmy od razu wracali do mieszkania.

‒ I nic więcej? ‒ oburzam się.

Gdy denerwująca melodyjka komunikuje dotarcie na miejsce, Tomek odsuwa się od drzwi i przepuszcza mnie przodem. Staję przed wejściem do windy i obracam się w jego stronę, zakładając ramiona na piersi. Mija mnie, a kółka walizki hałasują na połączeniu między metalową podłogą a płytkami.

Dobiegam do niego z rosnącą złością. Dzisiaj na dokładkę nie potrzebuję jeszcze jego fochów.

‒ Co cię ugryzło? ‒ irytuję się. ‒ Ta sprawa nie dotyczy ciebie, tylko mnie, więc nie wiem, o co się obrażasz. Jak dziecko, jak…

‒ Przyjechałem tutaj z własnej woli ‒ wcina się, ale wciąż nie przestaje iść w stronę wyjścia. Za szklanymi drzwiami widzę mercedesa, a na siedzeniu kierowcy dostrzegam pracującego u nas chyba już dwa lata szofera. ‒ Nie żyję wyłącznie twoimi sprawami, wiesz? Zacząłem studia, muszę się uczyć, nie będę już dłużej…

‒ Jest dopiero październik. Wyluzuj… ‒ Bagatelizuję jego słowa. ‒ Poza tym ojciec załatwi ci pracę, więc nie musisz nawet się uczyć.

‒ Ale ja chcę się uczyć ‒ odpowiada. Drzwi na zewnątrz się rozsuwają, a ciepłe powietrze miesza się z mroźnym. ‒ Tylko ty i twoje sprawy mi w tym przeszkadzacie, wiesz? Matka szaleje.

‒ Co to znaczy, że szaleje?

‒ Dzień dobry, panienko. ‒ Szofer zabiera od Tomka walizkę i nie czekając na moją odpowiedź, chowa ją do bagażnika.

Chyba zapuścił włosy, dzięki czemu siwe kosmyki są już w stanie utrzymać się za jego uszami. Może też schudł albo po prostu kupił bardziej dopasowane spodnie.

‒ Ma milion pomysłów na minutę ‒ tłumaczy Tomek. Spoglądam w końcu w jego stronę, próbując wyczytać z twarzy jakiekolwiek oznaki kłamstwa. ‒ Więc przygotuj się na niezłą jazdę.

Mówi prawdę, choć nie chcę mu w to wierzyć. Gdy nic nie odpowiadam, poprawia nerwowo okrągłe i chyba nowe okulary, które zsuwają mu się z nosa.

‒ Wyglądasz jak Harry Potter ‒ rzucam.

‒ A ty jak Jęcząca Marta. Wsiadaj, nie mamy czasu.

Szofer otwiera przede mną drzwi, a ja wchodzę do samochodu pachnącego olejkami eterycznymi. Przez moment gra muzyka z jednej z popularnych stacji, ale gdy tylko mężczyzna wsiada za kółko, wyłącza urządzenie, wiedząc, że nie lubię słuchać radiowych nowości.

‒ Bardziej jak Hermiona. - Nie zgadzam się z bratem, na co odpowiada uśmiechem, który wychwytuję.

Odwracam głowę w stronę okna, aby Tomek nie mógł dostrzec moich ust, które nieposłusznie unoszą się w kącikach.

Rozdział 2

Tomek otwiera drzwi do mieszkania i przepuszcza mnie w nich, dlatego to ja przyjmuję na siebie pierwszą i najmocniejszą falę zapachu nowych kadzidełek Franciszki. Powodują, że kręci mi się w nosie, przez co kicham, wyjawiając naszą obecność.

‒ W pokoju masz przygotowaną sukienkę ‒ mówi stanowczo Franciszka, nawet nie wychylając głowy znad kolorowej gazety, którą czyta przy pustym stole w jadalni. ‒ Idź się przebierz. Poczekamy, aż ojciec wróci z pracy. Szofer zawiezie nas na kolację.

Przyzwyczaiłam się już do takiej formy komunikacji, a biorąc pod uwagę naszą wcześniejszą rozmowę, jest mi ona na rękę. Wolę Franciszkę w stanowczym wydaniu niż wydzierającą się na całą kamienicę o kilka głupich telefonów.

Ściągam z siebie płaszcz, który od razu odwieszam do szafy tak, aby się nie pomiął. Tomek głośno zamyka za nami drzwi, po czym popycha moją walizkę do przodu. Ta toczy się w stronę mojego pokoju, aż w końcu opiera się o ścianę z łomotem.

‒ Podnoś walizkę, inaczej zharatasz nowy parkiet ‒ mamrocze z irytacją kobieta, którą trudno mi nawet w myślach nazwać matką, wciąż trzymając nos w gazecie.

Pewnie znowu szuka artykułów na mój temat, aby w najlepszym wypadku zaszczycić je uśmiechem pełnym satysfakcji, a w najgorszym zadzwonić do redakcji, żeby powiedzieć, co im zrobi, jeśli nie zdejmą tych bzdur.

Nawet w domu, gdzie nie ma ludzi z aparatami, ma na sobie elegancką sukienkę w kwiaty, na stopach natomiast pantofelki na niskim obcasie. Widzę, że założyła nogę na nogę, przez co jeden z nich zsunął się lekko, ale ciągle utrzymuje go na palcach, ratując przed upadkiem na panele.

‒ Teraz już sama sobie z nią radź ‒ mówi mi do ucha Tomek, po czym przeciska się tuż obok, a następnie znika za drzwiami.

Jego pokój jest koło mojego ‒ drzwi w drzwi. On słyszy moje śpiewanie, a ja jego nocne granie z kolegami przez Internet. Pomimo że jesteśmy tak blisko siebie, mam wrażenie, że ściana pomiędzy naszymi azylami jest grubsza niż jakakolwiek inna w tym mieszkaniu.

‒ Jadłaś coś? ‒ pyta Franciszka.

‒ Nie ‒ kłamię, po czym sięgam po dzbanek i nalewam sobie wody do jednej ze szklanek umieszczonych na stoliczku w salonie.

Dopiero teraz zauważam, że pod moją nieobecność Franciszka zdążyła wymienić kanapy na nowe, tym razem w kolorze musztardowym, a na wyspie w kuchni pojawił się ekspres do kawy.

‒ To dobrze. Dzisiaj mamy co świętować. Postanowiłam, że odwiedzimy twoją ulubioną restaurację – mówi, a jej ton sugeruje, że powinnam się cieszyć.

Franciszka odkłada z szelestem gazetę, ale nie zamyka jej, żeby móc wrócić do lektury, gdy tylko ze mną skończy. Ściąga okulary do czytania i kładzie je na jednym z moich zdjęć. Widzę, jak szkła powiększają moją twarz do dziwnych rozmiarów.

Przygląda mi się, mrużąc oczy. Moja dłoń przez moment zastyga bez ruchu, a zimna szklanka dotyka ust. Kiwam głową w odpowiedzi, próbując zignorować fakt, że jak zwykle jestem oceniana. Popijam butę kilkoma większymi łykami wody, tłamsząc ochotę, żeby powiedzieć jej, że nie było mnie tylko kilka dni, że nic od tamtej pory się nie zmieniło, że może mi w końcu odpuścić… Ale wiem, że nie ma sensu się z nią kłócić.

Spogląda na zegarek na ścianie, prezentując w świetle wpadającego przez okno słońca zakrytą mocnym makijażem twarz. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam ją bez podkładu czy choćby korektora.

‒ Ryszard będzie dziesięć po czternastej ‒ ostrzega, zakładając świeżo farbowane włosy za ucho. Franciszka idealnie tłamsi w zarodku wszystkie oznaki starzenia się, prowadząc walkę z tym, co nieuniknione. ‒ Masz więc…

Hejnał z wieży kościoła Mariackiego podkreśla niejako jej wypowiedź, z czego bez wątpienia jest zadowolona. To między innymi dla niego zmusiła ojca do kupna mieszkania przy Rynku Głównym. Innym czynnikiem był bez wątpienia Teatr Słowackiego, do którego chciała mieć jak najbliżej.

‒ Dziesięć minut.

‒ Będę gotowa na czas ‒ zapewniam, po czym odkładam szklankę z niedopitą wodą i od razu kieruję się do pokoju.

‒ Nie wątpię.

Zgarniam walizkę za uchwyt, aby nie porysować paneli, i wchodzę do pokoju, z ulgą zamykając za sobą drzwi. Przez moment trwam tak, opierając się plecami o chłodne drewno, ale wraz z urywanym zakończeniem hejnału otwieram oczy.

Zauważam kolejne nabytki Franciszki. Najpierw wazon ze świeżymi kwiatami, który wcisnęła tuż pomiędzy dwiema statuetkami – tą za Konkurs Piosenki dla Młodzieży z 2009 roku i tą z Międzynarodowego Konkursu Piosenki Współczesnej z 2010. Pojawiło się też kilka nowych zdjęć na ścianie ‒ ja na scenie i ja w studiu nagrań ‒ oraz wspomniana sukienka pozostawiona na pościelonym łóżku.

Odkładam bagaż koło szafy, po wypakowaniu wyłącznie brudnych ubrań. Przy Franciszce nie ma sensu chować walizki, bo znając ją, za kilka dni i tak gdzieś mnie wyśle. Nauczyłam się więc, że chwile w domu są przejściowe. Nie mam co przywiązywać się do tego, co jest, a czego nie ma w moim pokoju. A nie ma na pewno świątecznego kubka, w którym piłam grzane wino na jarmarku bożonarodzeniowym rok temu we Wrocławiu. Czaiła się na niego od dawna, ale najwyraźniej dopiero po moim ostatnim wyjeździe postanowiła się go w końcu pozbyć.

Opadam na łóżko, ignorując czarną i bardzo obcisłą sukienkę, chyba z kolekcji Paprockiego i Brzozowskiego, po czym rozglądam się po pokoju. Zewsząd nacierają na mnie puchary, dyplomy, statuetki i moja uśmiechnięta twarz na zdjęciach. Nawet gdybym chciała naśladować ten sztuczny wyraz, nie umiałabym się do tego zmusić.

Czuję się tutaj jak w muzeum. Przeszłość atakuje mnie z każdej strony, zmuszając, aby kolejny eksponat był lepszy od poprzedniego. Ta kolekcja jest piękna, ale i przerażająca.

Gdy tylko mój wzrok przeskakuje ze ściany na okno, za którym dzieje się prawdziwe życie, dom również odżywa, a przekręcenie klucza w drzwiach może świadczyć tylko o jednym. Wstaję z łóżka jak oparzona, zrzucam z siebie sukienkę i łapię za śliski, czarny materiał, który ze stresu prawie wypada mi z rąk.

‒ Anna…

‒ Już idę! Już jestem gotowa! ‒ krzyczę, starając się ukryć przerażenie w głosie, a przy tym z trudem zapinam zamek sukienki do samego końca.

***

Ledwo ruszam się w tej sukience, nie mówiąc już o oddychaniu. Mam wrażenie, że moja twarz jest purpurowa, lecz gdy przechodzę obok ogromnego lustra witającego gości w restauracji Smaki Italii, okazuje się, że tylko wyolbrzymiam. Tak przynajmniej określiłaby to Franciszka, która idzie w korowodzie jako pierwsza i z gracją ściąga z dłoni rękawiczki. Za nią pokracznie sunie Ryszard ‒ jak zwykle zamyślony, ze skórzaną teczką w dłoni, nawet pomimo tego, że nie jest już w pracy ‒ potem ja i na końcu Tomek.

Widzę, że brat przygląda się nam w lustrze, ale gdy tylko go na tym łapię, odwraca wzrok w stronę zajętych stolików. W restauracji jak zwykle jest pełno klientów, a kelnerki ubrane w eleganckie stroje z gracją przemieszczają się pomiędzy nimi. Stres ukrywają za wymuszonymi uśmiechami – są świadome, że jakakolwiek pomyłka może kosztować je utratę pracy.

Jedna z nich zaprowadza nas do stolika w oddzielnej sali. To wyjątkowa przestrzeń dla wyjątkowych gości, jak mówi. Mieszczą się tam wyłącznie cztery mniejsze stoły, a reszta pomieszczenia wypełniona jest antykami, po których tańczą cienie rzucane przez świeczki.

Lubię to miejsce, kojarzy mi się z dobrymi chwilami, a przez ostatnie lata było ich naprawdę niewiele. To tutaj rok temu przyniosłam statuetkę za pierwsze miejsce w konkursie pod tytułem „Dobrze Zapowiadający się Debiut”. To wtedy mogłam zaszaleć. Wspomnienia z tego dnia wciąż smakują lodami w panierce polanymi czekoladą i sosem malinowym. Mimochodem nawilżam usta językiem, co Franciszka komentuje cichym syknięciem.

‒ Uważaj na szminkę ‒ upomina mnie cicho, po czym zwraca się z uśmiechem do kelnerki: ‒ Poprosimy karty, a do picia dla mnie czerwone wino, to, co zawsze.

Zajmuję miejsce po jednej stronie stołu wraz z Tomkiem, natomiast Ryszard i Franciszka naprzeciwko nas. Jesteśmy jak ich dziwne odbicie, tylko odmłodzone o kilkanaście lat.

Franciszka chyba również to zauważa, bo głośno odchrząkuje i mówi:

‒ Nie lubię jeść w takim tłoku.

‒ Następnym razem postaram się zarezerwować wcześniej, kochanie. ‒ Ryszard, zazwyczaj cichy, od razu postanawia się wytłumaczyć, wiedząc, że nie ma nic gorszego niż jej gniew. I to w miejscu publicznym. ‒ Wynagrodzę ci to.

Od razu ma lepszy humor, tym bardziej, gdy kelnerka stawia przed nią lampkę wina oraz podaje nam cztery menu. Franciszka wypija kilka łyków z dziką satysfakcją, łagodząc tym swoje zszargane nerwy. Przynajmniej tak zawsze tłumaczy sobie jakiekolwiek alkoholowe epizody w swoim życiu.

Otwieram kartę, przeglądając najpierw napoje, a później przystawki ‒ Franciszka i tak nie pozwoli mi na nic z dań głównych. Skazuję się zatem na sałatkę Cezar, mając nadzieję, że sos z anchois będzie tym razem lepszy niż ostatnio.

Zazdroszczę Tomkowi, gdy zamawia dla siebie roladki wieprzowe, a ojcu krwisty stek, choć zdecydowanie wolę wersję medium. Franciszka bierze makaron z owocami morza, czyli to, co zawsze. Mój wybór komentuje jedynie skinieniem głowy.

Oczekujemy w ciszy. Muzyka, która dobiega do nas z głównej sali, serwuje nam lżejsze i mocniejsze uderzenia w klawisze pianina. Co jakiś czas rozchodzą się po pomieszczeniach oklaski dla wirtuoza, ale my siedzimy niewzruszeni, zajęci własnymi myślami.

‒ Proszę… Państwa zamówienie. ‒ Kelnerka stawia przede mną i Franciszką pierwsze talerze, po czym wraca po kolejne. Mam wrażenie, że sałatka, choć wygląda smakowicie, przy pierwszym kęsie stanie mi w gardle. Atmosfera na dzisiejszej kolacji jest tak gęsta, że można by ją kroić nożem, co nie wydaje się wcale tak odległe, gdy Franciszka zaciska swoją dłoń na tym sztućcu. Nie lubi rozkojarzonych kelnerek, a nasza nie dostosowała nakrycia stołu do potrawy.

‒ Oby krewetki były dobrze zrobione, inaczej porozmawiam sobie z szefem kuchni ‒ ostrzega, a Ryszard delikatnie łapie ją za dłoń, próbując chyba opanować tę emocjonalną huśtawkę.

Spogląda na niego z grymasem i strzepuje potężną dłoń ze swojej, o wiele mniejszej. To kolejny raz, gdy muszę przyznać Tomkowi rację ‒ naprawdę w domu nie jest teraz ciekawie.

‒ Na pewno wszystko będzie wyborne ‒ mówi Ryszard, ignorując zachowanie żony, po czym, gdy tylko kelnerka przynosi jego stek, chwyta za sztućce i kroi kawałek. ‒ Widzisz? Idealny.

‒ Zrobić stek… Też mi filozofia ‒ odburkuje, ale chwilę potem zabiera się za swoje danie.

Tomek i ja również. Staram się skupić tylko na tym, żeby coś w siebie wcisnąć, ignorując zacieśniający się w moim brzuchu supeł. Na początku myślałam, że Tomek przesadza, Franciszka jest trudna, ale… Po pełnych napięcia dniach przychodzą te spokojniejsze, gdy woli być sama. Od mojego wyjazdu do Wrocławia faza niepokoju jednak coraz bardziej się przedłuża i chyba nie zniknie aż do zbliżającego się koncertu.

Nie wiem, jak wytrzymam z nią w jednym miejscu przez ten miesiąc.

Cała moja odwaga, którą starałam się zbudować w pokoju hotelowym we Wrocławiu, zanika. Po prostu wiem, że to nie jest dobry moment, aby zapytać o to, czy mogę zaproponować na płytę swoje kompozycje. Nie pokażę jej również, tak jak planowałam, notesu, który leży schowany pomiędzy ubraniami w nierozpakowanej walizce.

Czuję, że lewa ręka zaczyna mi się trząść ze stresu, przez co mocniej nabijam na widelec kawałek przysmażonego kurczaka, zgrzytając przy tym o porcelanową miskę.

Franciszka ponownie cmoka z niezadowoleniem, ale zamiast skomentować moje złe zachowanie, mówi:

‒ Zapisałam cię pod koniec tygodnia do kliniki medycyny estetycznej.

Prawie krztuszę się jedzeniem, przez co zmuszona jestem do sięgnięcia po szklankę z wodą i upicia kilku łyków. Zwracam tym uwagę innych klientów restauracji, co następnie wywołuje wzmożone szepty. Albo komentują to, czy zaraz nie udławię się sałatką, albo domyślają się, kim jestem. Gdybym mogła wybrać, wolałabym opcję numer jeden. Nie lubię spotykać fanów, gdy w pobliżu jest Franciszka.

‒ Po co? ‒ pytam, gdy nie czuję już nieprzyjemnego drapania w gardle.

‒ Jak to po co? Usuną ci w końcu tę bliznę ‒ rzuca, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie, a nie o naruszeniu mojego ciała laserem. Sięgam dłonią mimochodem w stronę szramy tuż nad prawą brwią. ‒ Nieskazitelna buzia lepiej się sprzedaje w tych czasach, a do pierwszego koncertu wszystko powinno się zagoić.

Spoglądam w stronę ojca, lecz on koncentruje się wyłącznie na swoim w połowie już zjedzonym steku. Obracam głowę w stronę Tomka, który również stara się ignorować wymianę zdań pomiędzy nami. Myślałam, że mi pomoże, ale nie mam co szukać u niego wsparcia. Niech zatem dalej patrzy w starą szafę z książkami i niech zadławi się swoimi roladkami. Sama sobie poradzę. Jak zwykle.

‒ To była ta niespodzianka, o której pisałaś?

‒ Nie. ‒ Popija urokliwy śmiech czerwonym winem, które przez moment zlewa się z mocnym kolorem jej szminki. ‒ Zjedzmy i wszystko ci opowiem.

Choć od środka zżera mnie niepokój, nie naciskam. I tak by mi nie powiedziała. Jedzenie rośnie mi w buzi ze stresu, przez co kęs za kęsem popijam wodą, aż w końcu kelnerka dolewa mi kolejną szklankę. Kurczak zdążył już ostygnąć, a sos ściekł na samo dno miski, podtapiając poszarpaną sałatę. Przynajmniej jest dobry, choć może uważam tak tylko dlatego, że stres osłabia zmysł smaku.

Franciszka odsuwa od siebie niedojedzone do końca danie, a kilka krewetek, które według niej nie były dobrze zrobione, spoczywa na resztkach splątanego makaronu. Kończy kieliszek wina i unosi go, aby kelnerka dolała jej więcej.

Ryszard wygląda na przejętego, co świadczy o tym, że nie podzieliła się z nikim tajemniczą niespodzianką. Nawet z mężem, któremu zawdzięcza całą swoją karierę fitness po tym, jak wyrzucili ją ze Słowackiego. Choć gdyby Franciszka mogła usłyszeć moje myśli, najpierw wykrzyczałaby wiele niecenzuralnych słów, a potem poprawiłaby mnie, mówiąc, że to ona postanowiła stamtąd odejść.

Ryszard chyba również w swojej głowie prowadzi konwersację, która w rzeczywistości nie mogłaby mieć miejsca. Świadczy o tym czerwony pigment na samym środku jego pulchnych policzków oraz pot znaczący czoło.

Sama czuję, że kilka kropel spływa mi po plecach, łaskocząc nieprzyjemnie. Mam ochotę sięgnąć dłonią i się podrapać, ale trzecie syknięcie ze strony Franciszki będzie tym ostatnim. Nawet jeśli wino wprawiło ją w przyjemny nastrój.

Odkładam sztućce, gdy w misce zostaje już tylko podtopiona sałata, dopijam wodę i opieram się o krzesło. Spojrzenia moje i Franciszki spotykają się tylko przez chwilę, ale to powoduje, że postanawia zakończyć trzymanie mnie w napięciu.

‒ Kojarzysz Stanisława Kozła?

Kiwam głową. Pewnie nawet Tomek go kojarzy, choć nie ma po drodze z nowinkami ze świata show biznesu. O Staszku ostatnio jest niezwykle głośno z powodu jego najnowszej roli w filmie. Dziennikarze w czerwonych nagłówkach już trąbią, że nastąpiła cudowna przemiana ‒ z podrzędnego modela z reality show Staszek przekształcił się w naprawdę dobrej klasy aktora. Myślę jednak, że nie talent był w tym przypadku czynnikiem znaczącym, a raczej znajomości pozyskane na planie programu.

‒ Znam ‒ odpowiadam, gdy widzę, że zwleka z kontynuowaniem. ‒ Ale nie rozumiem, co on ma…

‒ Rozmawiałam ostatnio z jego agentką ‒ przerywa mi, a uśmiech na jej ustach robi się coraz bardziej drapieżny. ‒ Obie stwierdziłyśmy, że możecie sobie pomóc.

Z moich ust wyrywa się zestresowany chichot.

‒ My? Sobie? ‒ Kręcę głową. ‒ On nie jest dobrym materiałem na wspólnika.

‒ Za to na udawanego chłopaka tak ‒ odpowiada, a ja zamieram.

Tkwię w tej dziwnej próżni niezrozumienia i wyparcia, aż kelnerka zabiera talerze z niedojedzonym makaronem Franciszki i moją sałatką.

‒ Nie ‒ mówię z trudem, gdy zostajemy sami.

Czuję dziwny spokój, gdy to słowo wychodzi z moich ust. Mam wrażenie, że zapomniałam, jak ono w ogóle brzmi po tylu latach mówienia „tak”.

Nie. Nie. Nie.

Śmiałabym się na głos, gdyby nie ściągnięta w gniewnym grymasie twarz Franciszki. Już wiem, dlaczego jesteśmy w Smakach Italii i to całą rodziną ‒ wiedziała, że mogę się nie zgodzić. Ten pierwszy raz od bardzo dawna. Pomyślała, że sytuacja sprawi, że złagodnieję, że nie będę chciała robić afery przy innych.

Czuję jednak, że nie mogę odpuścić. Nie tym razem.

‒ A wiecie, że kolega taty ze studiów ma zacząć nowy biznes w Krakowie? ‒ Tomek wcina się pomiędzy ciszę, próbując chyba załagodzić sytuację.

Ale jej już nie da się załagodzić.

‒ Który? Grzesiek może? ‒ Ryszard podchwytuje temat, ale ich starania kończą się fiaskiem.

Nie chcę tego. Robiłam wszystko, co tylko mi kazała, od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Byłam wszędzie tam, gdzie chciała. Zdobywałam każdą nagrodę, którą sobie wymarzyła, ale… Nie pozwolę na to, żeby zaatakowała jedyną fortecę, która się przed nią ostała ‒ moje serce.

Ale oblężenie wciąż trwa, a moja obrona, choć stara się w najlepsze, musi mierzyć się z o wiele liczniejszymi wojskami.

‒ Co to znaczy „nie”? ‒ pyta, zupełnie ignorując rozmowę pomiędzy Ryszardem a Tomkiem. ‒ Decyzja została już podjęta. Jako twój agent…

Uderzam dłonią w stół. Coś we mnie pęka, ale nie pozwalam, aby emocje wzięły górę.

‒ Zgadzałam się na wszystko ‒ mówię spokojnie, choć chciałabym krzyczeć. ‒ Na badziewne, komercyjne piosenki. Pozwoliłabym nawet na usunięcie blizny… ‒ Unoszę dłonie, podkreślając absurd sytuacji. ‒ Ale to… To już za dużo.

‒ Zgadzałaś się? Anno… ‒ Kręci głową z drwiną. ‒ To ja prowadzę twoją karierę. To ja doskonale wiem, co jest dla ciebie dobre, a co nie… To ja tutaj decyduję.

Nie wierzę w to, co słyszę. Zaciskam dłonie pod stołem na kolanach, co może zauważyć tylko Tomek. Nie wiem jednak, czy w ogóle się tym przejmuje ‒ dla niego najważniejsze jest to, że w końcu to nie on obrywa. Spocona skóra ślizga się po cienkich rajstopach, przez co wycieram dłonie w sukienkę. W tamtej chwili mam gdzieś to, czy jest od Paprockiego i Brzozowskiego, czy od samej Miucci Prady.

‒ Ale… ‒ próbuję ponownie.

‒ Koniec tematu ‒ ucina ostro Franciszka, czym ściąga na siebie wzrok kelnerki, która dolewa jej po raz kolejny wina.

‒ Widzicie się jutro na kolacji. Zadbałam o to, żeby kilku pismaków kręciło się po okolicy.

Przez moment przy stoliku zalega cisza. Słyszę, jak bije moje oszalałe serce, które nadaje rytm chaotycznym myślom. Walczyć? Czy się poddać? Walczyć. Muszę zawalczyć.

– Możesz choć raz posłuchać, czego ja chcę? – wyrzucam z siebie na jednym wydechu.

Mury opadają. Obce wojsko wkracza do środka i atakuje zamek. Nadal jednak się bronię. Tym razem nie poddam się tak szybko.

– Słucham? – pyta, a dłoń z kieliszkiem zatrzymuje się w połowie drogi do ust. – Wiele razy powtarzałam, żebyś nie mamrotała pod nosem, tylko mówiła głośno i…

– Czy możesz choć raz posłuchać, czego ja chcę?! – mówię głośno, tak jak tego chciała.

Mierzymy się spojrzeniami. Jej jest mroźne i ostre, moje – wzburzone, ale ciepłe. Gdzieś tam tli się nadzieja. Marzę o tym, że się zgodzi albo powie, że chociaż przemyśli sprawę. Franciszka upija kilka łyków trunku, po czym odkłada kieliszek z powrotem na stół.

– Mam nadzieję, że się przesłyszałam – odpowiada wreszcie, po czym kręci głową, jakby ubolewając nad moją głupotą. Bo właśnie za taką mnie ma ‒ za głupią dziewuchę, która nie rozumie, jak działa świat.

– Nie. – Unoszę podbródek, aby dodać sobie pewności, ale ona odbiera ten gest opacznie. Uśmiecha się, jakby świadoma, że powoli dociera do komnat króla. – Jestem dorosła. Sama mogę podejmować decyzje. Ta jest jedną z nich. Nie chcę tego udawanego związku. Dam sobie radę bez niego.

Łapię przez stół za dłoń, która nieruchomo leży obok kieliszka z winem. Czuję, że odruchowo chce się wyrwać, ale jej nie pozwalam. Jeśli nic do niej nie przemawia, sięgam po ostatnią deskę ratunku – będę prosić, a nawet błagać. Poniżę się, uklęknę, ale niech pozwoli mi nadal panować.

– Znasz moją muzykę, mój głos… Obronią się same. Proszę cię, mamo… – Głos mi się załamuje, gdy wypowiadam to słowo. Brzmi obco i dziwnie. Smakuję je w ustach i czuję gorycz, która nawarstwia się od kilkunastu lat. – Niepotrzebny nam taki szum w mediach, możemy…

– Skończ.

Wyrywa się z mojego uścisku, co sprawia, że chowam ręce pod stół. Koniec. Nie jestem w stanie w żaden sposób do niej dotrzeć.

‒ Nie widzisz, jak wiele dla ciebie poświęcam? Dla twojej kariery ‒ syczy. ‒ Zawiodłam się na tobie.

Te słowa, choć chciałabym to przed sobą ukryć, bolą bardziej niż świadomość, że egzekucja króla została wyznaczona na jutrzejszy wieczór.

Rozdział 3

Stanisław Kozioł uśmiecha się do mnie z tysięcy zdjęć, które wyskoczyły po wpisaniu w Google jego imienia i nazwiska. Na każdym z nich wydaje mi się równie nieznośny jak wtedy, kiedy z nudów oglądałam w telewizji program z jego udziałem. Aż słyszę w głowie jego irytujący i wywyższający się ton głosu.

Mam udawać, że jestem z kimś takim?

Poprawiam się na fotelu, podjeżdżając bliżej do biurka. Opieram łokcie o blat i ponownie sięgam do laptopa, przewijam palcem w dół, natrafiając na kolejne zdjęcia ‒ z innymi kobietami, z gołą klatą, z innymi kobietami i gołą klatą. Są też relacje z imprezy, odniesienia do jego konta na Instagramie, na którym codziennie publikuje co najmniej dwa zdjęcia.

Podświadomość już podsyca wizję naszych wspólnych fotografii, które obedrą mnie z ostatnich strzępków prywatności. Wzdycham głośno, ukrywając twarz w dłoniach. Pieką mnie oczy, ale nie płaczę. Już dawno oduczyłam się płakać.

Prawda jest taka, że po prostu się boję. Nie miałam nigdy chłopaka, nawet się z nikim nie umawiałam. Na dodatek moja pierwsza randka nie dość, że ma być udawana i skazana na błyski fleszy z aparatów paparazzi, to jeszcze będzie z osobą, która wywołuje we mnie niechęć.

‒ Showman… ‒ mamroczę pod nosem.

Stanisław Kozioł zdecydowanie nie jest typem mężczyzny, który by mi imponował, choć… Skąd mam to wiedzieć? Przemyślenia o wymarzonym chłopaku, o którym wszystkie nastolatki rozpisują się w pamiętnikach, ja zsuwałam na dalszy plan, odbierając kolejną nagrodę na wielkich scenach przy oklaskach publiczności.

Miłość przez dwadzieścia cztery lata mojego zabieganego życia nie miała dla mnie żadnego znaczenia, a kiedy już przyszła… Musi być udawana.

Ze zdenerwowania chcę zamknąć laptop, ale powstrzymuje mnie przed tym dźwięk powiadomienia ze skrzynki elektronicznej. Spoglądam na okienko po prawej stronie monitora i zamieram.

Singiel tytułowy już gotowy. Przesłuchaj i daj znać, co o nim sądzisz.

Nie pobieram nawet pliku na komputer, tylko szybko wystukuję na klawiaturze swoją odpowiedź:

A możesz stworzyć coś złego? Dziękuję!

Dopiero gdy ikonka szarzeje, a napis obok niej głosi, że wiadomość została wysłana, zamykam laptop, sięgam do szuflady i wyciągam z niej słuchawki. Idąc do łóżka, podpinam je pod telefon i wchodzę w wiadomość od wytwórni. Plik mp3 pobiera się szybko, nie dając mi czasu na mentalne przygotowanie.

Opadam na łóżko w chwili, gdy pierwsze dźwięki docierają do moich uszu. Skoczna klubowa muzyka osiada w moim sercu jak niechciany kurz na meblach. Własny głos brzmi obco. Śpiewam tekst, który nie jest mój i który nie dotyczy mnie, choć taki ma imitować. Czuję fałsz w każdej nucie, ale ta dziewczyna z nagrań wciąż śpiewa. Gdy każą jej nagrać teledysk, będzie tam tańczyć i to z wielkim uśmiechem na ustach.

Rozglądam się po pokoju, a przyciemnione światło, które pali się tylko w lampce przy biurku, sunie po szkle w ramkach. Patrzę na dziewczynę na zdjęciach i jej również nie rozpoznaję. Rok 2004, później 2006, 2007… Moje wspomnienia to ciąg festiwali. Nie ma w nich miejsca na rozwalone kolano czy pierwsze pieniądze pod poduszką od Wróżki Zębuszki. Zdjęcia przypominają mi, czym tak naprawdę jest moje życie ‒ niekończącą się rywalizacją. Ona nie zniknie, gdy wydam płytę. Wtedy jeszcze bardziej się pogłębi, a przykładem na to są pomysły Franciszki. Coraz to nowsze, coraz to bardziej wymyślne.

Ściągam słuchawki i wraz z telefonem odrzucam je od siebie. Lądują gdzieś w pościeli, a ja zamykam oczy, na twarz kładąc dłonie, którymi próbuję odciąć się od tego bagna. Oddycham ciężko, a ostre powiewy atakują wnętrze moich spoconych dłoni i chude nadgarstki.

Na samą myśl o Stanisławie robi mi się duszno ‒ ale nie w takim sensie, w jakim działa na każdą kobietę w tym kraju, a może i nawet poza nim ‒ chyba zaczynam panikować. Nie chcę. Po prostu tego nie chcę. W całym swoim życiu nie byłam czegoś tak pewna jak tego ‒ nie będę udawać miłości do kogoś.

Głośno wzdycham i unoszę się, siadając po turecku. Włosy smagają mnie po twarzy, gdy beznadziejna gumka strzela pod ich ciężarem. Widzę ją na podłodze, ale nawet tam nie sięgam. Siedzę w bezruchu, zastanawiając się, czy jest jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji. Coś, co pozwoli nie wpędzić Franciszki do grobu, a mnie zachować siebie dla siebie.

Wstaję, szukając wśród zdjęć tego z pierwszej klasy szkoły podstawowej. To wtedy uwielbienie, które zobaczyłam w oczach Franciszki, pokierowało mnie dalej. Niedawno urodziła Tomka. Ciągle zajmowała się tylko nim, przez co nie pojawiła się najpierw na mianowaniu pierwszoklasistów, a później zapomniała nawet o wywiadówce. Na występ na zakończenie roku przyszła razem z ojcem, mały Tomek został z babcią, która nie była z tego powodu szczęśliwa.

Pamiętam stres, który towarzyszył mi, gdy zobaczyłam, że siedzi w piątym rzędzie. Ciągle zerkała na telefon, jakby oczekując na wiadomość od babci, że ma czym prędzej wracać. Chciałam zaśpiewać tak, że wsunie komórkę do torebki i w końcu o niej zapomni. Wreszcie skupi się już tylko na mnie.

Wtedy nie wiedziałam, że marzenia szeptane pod nosem za sceną staną się wcale nie tak przyjemną rzeczywistością.

Wreszcie znajduję to zdjęcie. Wydaje się zapomniane, oddalone od wszystkich nagród, wciśnięte w wolną przestrzeń tuż przy szafie. Przez półmrok, który panuje w pokoju, dostrzegam tylko kilka szczegółów. Zadowolonych rodziców i mnie pośrodku ‒ szczerze uśmiechniętą. To chyba jedyna fotografia, na której jestem prawdziwie szczęśliwa, nie ukrywam zmęczenia pod sztucznym, wyrobionym przez lata wyrazem twarzy.

Najchętniej ściągnęłabym je i ukryła gdzieś, gdzie nikt by go nie znalazł. Żeby tylko nie musiało wisieć w tym muzeum. Odwracam wzrok, bo nie jestem na tyle silna. Czemu ciągle marzę o tym samym spojrzeniu, które właśnie wtedy ofiarowała mi Franciszka?

Nie wytrzymam tutaj.

Najciszej, jak tylko potrafię, kieruję się na boso w stronę drzwi, aby nie wszcząć alarmu. Dopadam do klamki, otwieram je i wychylam głowę. Ktoś kręci się po kuchni, słyszę szuranie pantofli, a w pewnej chwili nawet trzask jednej z półek.

Nad wyspą pali się jeden pasek ledów, które oświetlają miskę zalaną mlekiem i pudełko płatków śniadaniowych. Do tego czekoladowych. W końcu za karton łapie dłoń Tomka, a ja poruszam się niespokojnie, co zauważa.

‒ Śpią jak zabici ‒ wyznaje brat, a dłoń zastyga mu w bezruchu tuż nad miską. ‒ Matka po alkoholu, a ojciec po tabletkach.

Kiwam głową i zamykam za sobą drzwi, już nie przejmując się hałasem. Tomek ponownie znika we wnęce kuchni, po czym wraca z łyżką, którą od razu nabiera płatki i wpycha je sobie do buzi. Mleko ścieka mu po podbródku koślawą trasą, a następnie skapuje na czarny szlafrok z „Gwiezdnych wojen”. Gdy go kupił, wyśmiałam go, ale w duchu zazdrościłam, że on może mieć na sobie coś, co mu się podoba, a ja nie.

‒ Skąd je masz? ‒ Siadam obok niego na hokerze przy wyspie i wskazuję na płatki. ‒ Franciszka cię zabije, gdy je znajdzie.

‒ Ciebie zabije. ‒ Uśmiecha się do mnie uroczo. ‒ Mnie ma w dupie.

Sięga po swój telefon i wchodzi na Facebooka, starając się mnie ignorować. Opieram łokcie o blat, a dłonie łączę w koszyczek, aby podtrzymać podbródek. Przyglądam się czekoladowym płatkom, zaciskając wargi. Brzuch odzywa się z głodu po niedojedzonej sałatce i batonach z pociągu.

Zeskakuję z krzesła, podchodzę do lodówki, biorę mleko i zalewam nim porcelanową miskę. Biały kolor zlewa się w jedno, przez co nie wiem nawet, ile zapełniłam. Tomek przygląda się moim ruchom, a moment, gdy sięgam po karton płatków, komentuje ironicznym uśmieszkiem.

‒ Śpią, tak? ‒ Chyba staram się przed nim wytłumaczyć. ‒ Twój sekret jest ze mną bezpieczny.

‒ Raczej twój sekret jest bezpieczny ze mną ‒ podkreśla, ponownie wkładając sobie do ust łyżkę, po czym przeżuwa czekoladowe kulki z mlaśnięciem.

Krzywię się na każdy dźwięk wydobywający się z jego buzi, ale po chwili sama dołączam do tej niewerbalnej konwersacji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam płatki. Grzeszne posiłki, spożywane w ukryciu przed Franciszką i dietetykiem, sprawiają mi niesłychaną frajdę, dzięki czemu na ustach pojawia mi się nieśmiały uśmiech, nawet jeśli jutro będę użerać się z poharatanym podniebieniem.

‒ Urocza piżamka… ‒ mówi Tomek i ponownie mlaska. ‒ Nie masz czegoś bardziej wyszukanego?

Spuszczam wzrok na jedwabną, czarną piżamę z koronką i wzruszam ramionami.

‒ Jest wygodna ‒ mówię. ‒ Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż zajmowanie się moją garderobą?

Tomek wstaje od stołu, a miskę zgarnia z blatu mocnym ruchem, przez co łyżka głośno stuka o ściankę. Mam ochotę zgromić go spojrzeniem, ale Franciszka i Ryszard i tak nie wstaną, nawet jeśli Tomek zrobiłby hałas tysiącem łyżek.

‒ A żebyś wiedziała, że mam ‒ odpowiada, po czym dodaje z uśmiechem pełnym satysfakcji: ‒ Ostatni zmywa naczynia.

Pustą miskę wrzuca do zlewu, nawet nie zalewając jej wodą, aby drobinki z płatków nie przyschły do porcelany. Okrąża wyspę, a szlafrok ciągnie się za nim jak płaszcz superbohatera. Bierze płatki i chowa je do szafki tuż za detergentami do mycia podłóg i blatów ‒ to dobra kryjówka, tam Franciszka nigdy nie zagląda.

‒ Dobranoc ‒ rzuca, po czym kieruje się w stronę swojego pokoju.

‒ Co mam zrobić? ‒ Pytanie samo wychodzi z moich ust, przez co Tomek zatrzymuje się w pół kroku. ‒ Co byś zrobił na moim miejscu?

‒ Ja? Uciekłbym ‒ stwierdza jakby od niechcenia.

‒ Zwariowałeś? ‒ Unoszę się. ‒ Nie umiesz choć przez chwilę być poważny?

‒ Zapytałaś, odpowiedziałem ‒ mówi, ściągając w zdenerwowaniu brwi. ‒ Przydałyby ci się wakacje. Jesteś złośliwa i sztywna. Też bym na tym skorzystał i w końcu miałbym od ciebie święty spokój.

Już otwieram usta, aby powiedzieć mu do słuchu, gdy ponownie się odzywa:

‒ Dobranoc.

Znika za drzwiami, głośno nimi trzaskając. Przez moment jeszcze się im przyglądam. Miałam nadzieję, że przynajmniej on się nade mną zlituje i potraktuje to wszystko poważnie. Tak się nie dzieje, a muzyka początkowa z gry, w którą tak kocha grać ze swoimi kumplami, utwierdza mnie w przekonaniu, że zostałam z tym sama.

Zgarniam swoją miskę z wyspy i obie myję w ciepłej wodzie, aż czerwienieje mi skóra. Zakręcam kran i łapię za białą ścierkę, chyba nową, bo czuję chropowatość materiału na wrażliwych po zmoczeniu dłoniach. Wycieram naczynia, przyglądając się światu za oknem.

Kraków tętni życiem.

Sukiennice podświetlone milionem jasnych lampek, tryskająca ostatkiem sił fontanna, której tęczowe barwy znaczą kostkę wokół, kilka dorożek z marznącymi w nich ludźmi i tłumy przemieszczające się jakby falami. Od baru do baru, od restauracji do restauracji, od klubu do klubu. Kilku ludzi wychodzi z okolic placu Mariackiego, a kilku z ulicy Szczepańskiej, może nawet byli na jakimś spektaklu w Słowackim albo w Teatrze Starym.

Odkładam wszystko na półki, ukrywając dowody naszej nocnej zbrodni, i siadam na blacie, plecami opierając się o zimne płytki. Franciszka nawrzeszczałaby na mnie, ale kiedy tego nie widzi, nie mogę się powstrzymać, aby przyjrzeć się nocnemu życiu i wolności, jaką oferuje.

Pomimo tego, że pomysł Tomka uważam za absolutnie absurdalny ‒ bo jak ja mam zrobić sobie małe wakacje na miesiąc przed najważniejszym koncertem mojego życia ‒ skutecznie zaszczepia w mojej głowie cichą nadzieję. Co dziwne, bo takie myśli pojawiały się u mnie do tej pory jedynie w pociągu, teraz jednak docierają już nawet tutaj ‒ do mieszkania na Rynku Głównym, do niesforsowanego królestwa Franciszki. Chyba podważam jej władzę, ale ona nie ma o tym pojęcia, w pełni pochłonięta głębokim snem.

Czy trafi się jeszcze lepsza okazja do ucieczki?

Zeskakuję z blatu, odrywając boleśnie przyklejoną do mebla skórę. Nie zwracam uwagi na piekący ból, na dźwięki bijatyki dochodzące z pokoju Tomka czy chrapanie rozbrzmiewające ze strony sypialni Franciszki i Ryszarda po drugiej stronie salonu. Idę prosto do biurka, znowu odpalam laptop, zamykając od razu kartę ze Stanisławem Kozłem, i zatrzymuję wzrok na migającym kursorze w okienku Google.

Pojawia się i znika. Prawie równo z biciem mojego serca. Palce zamierają nad klawiaturą. Ostatecznie postanawiam otworzyć kartę incognito, a kiedy moje oczy atakuje charakterystyczna czerń, wpisuję w przeglądarkę dwa słowa:

„Balice odloty”.

Rozdział 4

Strona lotniska ładuje się dłużej, niż powinna, ale cierpliwie czekam, aż w końcu pojawi się to, czego szukam. Najpierw na białym tle odznacza się granatowo-turkusowy layout, który dopiero po chwili wypełnia się drobnym, czarnym fontem.

Przewijam strzałką w dół, aby znaleźć kilka połączeń zaplanowanych na wczesny poranek. Późniejsze godziny odrzucam od razu, miałabym problem z wydostaniem się z mieszkania niezauważona.

Paryż, Glasgow, Moskwa i Rzym. Cztery różne kierunki, z których nie potrafię wybrać. Przyciskam palec do pierwszego lotu, po czym przeskakuję na kolejne, szepcząc wyliczankę o wpadającej do piwnicy bombie. Zatrzymuję się na Glasgow.

W głowie majaczy mi przypinka na plecaku mojej fanki, ta z flagą Szkocji. To sprawia, że mam ochotę się uśmiechnąć ‒ jakby wszechświat chciał mi powiedzieć, że to dobry pomysł. Ekscytacja jednak mija, a ja przełykam głośno ślinę, gdy widzę, że odlot będzie miał miejsce za trzy godziny. Pół godziny maksymalnie zejdzie mi na dojazd na lotnisko, kolejne pół na szybkie nadanie bagażu i przejście przez bramki. Zostają dwie godziny na… podjęcie decyzji.

Wchodzę na dane lotu, dzięki czemu wiem, że są jeszcze wolne bilety. Śmieję się pod nosem. Chyba jestem nienormalna, że w ogóle to sprawdzam. Już chcę zamknąć okno, ale zatrzymuję palec nad touchpadem, niepewna, czy to dobre posunięcie.

Może to właśnie dzięki temu w końcu odnajdę siebie ‒ tę siebie, która szczerze uśmiechała się na zdjęciu z podstawówki, i tę, która ma odwagę pokazać innym własną twórczość. Z drugiej strony Franciszka nie będzie zadowolona. Choć słowo „niezadowolona” to niedopowiedzenie, ona będzie wściekła. Od razu ruszy na poszukiwania i ściągnie mnie siłą do domu.

Chyba że jej na to nie pozwolę…

W Google Maps wpisuję „Glasgow” i przyglądam się miastu. Plątanina żółtych dróg sprawia, że w mojej głowie pojawia się nadzieja na to, że może uda się gdzieś tam, wśród tych zawijasów, zniknąć. Po chwili jednak przychodzi do głowy inna myśl, która budzi niepewność ‒ Glasgow to również dużo oczu, a co za tym idzie dużo świadków. Wystarczy, że jedna osoba będzie wiedziała, kim jestem, a wiadomość pójdzie dalej.

Muszę unikać dużych miast. Muszę znaleźć jakąś małą miejscowość, w której ludzie mają gdzieś to, kto przyjeżdża, i nie zadają zbędnych pytań. Muszę unikać korzystania z karty kredytowej, ponieważ Franciszka wciąż ma wgląd w konto. Muszę chyba znaleźć pracę. Muszę… Wyjechać. Chcę wyjechać? Chowam twarz w dłoniach z głośnym westchnieniem.

W uszach już brzęczy mi niezadowolony głos Franciszki. Powtarza w kółko to samo: „Zawiodłam się na tobie”. Miesza mi w głowie, nawet smacznie śpiąc w innym pokoju. Zawsze jest przy mnie, zawsze to ona decyduje.

A może już czas, żebym ja w końcu zdecydowała za siebie?

Potrzebuję przerwy. Wakacji, których nie miałam od czasu pamiętnego koncertu w podstawówce.

Wpisuję kolejne frazy w wyszukiwarkę. Przeglądam małe miejscowości, szukam pracy, jakiegoś miejsca do spania, czytam też informacje o dojazdach. Gdy mnogość ofert zaczyna mnie przytłaczać, jedna z nich zwraca moją uwagę:

Właściciele Leśnych Chatek położonych przy Loch Awe w Dalavich poszukują pracownika do pomocy przy prowadzeniu hotelu. W zamian oferujemy nocleg i wyżywienie.

Czytam te dwa zdania kilka razy, zanim decyduję się wejść w ofertę. Czy to nie jest to, czego właśnie szukałam? Na bocznym pasku strony o niecodziennych sposobach podróżowania pojawia się wiele innych ofert z okolic Glasgow, które działają w taki sam sposób.

Nie otwieram jednak żadnej z nich. Odrzucam Largs, Millport czy Shandon i zostaję przy Dalavich. Może dlatego, że miniatura przedstawiająca w ogłoszeniu szereg drewnianych chatek na tle ogromnego jeziora trąca jakąś czułą strunę w moim sercu. Chyba tę artystyczną, która krzyczy mi do ucha tubalnym głosem: „Natchnienie!”.

Tym razem wpisuję w przeglądarkę samo „Dalavich”. Wyskakują mi oferty turystyczne i kilka pięknych zdjęć. Wśród nich domki ze znalezionego wcześniej ogłoszenia, ale również budynek poczty i ogromnego baru. Miejscowość nad jeziorem, zamieszkiwana wyłącznie przez siedemdziesięciu mieszkańców, wydaje się idealnym celem.

Wracam do strony Leśnych Chatek i zdenerwowanym spojrzeniem przebiegam po ofercie. Uwagę skupia kilka zdań, które sprawiają, że majacząca wcześniej wizja staje się z każdą chwilą coraz bardziej realna.

Szkocko-amerykańskie małżeństwo. Córka wyjeżdża na studia. Potrzebny pracownik na już. Prosimy o szybki kontakt. Możliwość odbioru z lotniska. Kwalifikacje nie są potrzebne ‒ wystarczą chęci i zapał.

Uśmiech nie chce zejść mi z ust. Po prostu siedzę wciśnięta w fotel z gęsią skórką na odsłoniętych nogach i szczerzę się do ekranu. Do oferty pracy! Zanim do głosu dotrze zdrowy rozsądek, naciskam mocno na odnośnik do kontaktu.

I choć zegarek na pasku zadań wskazuje na wpół do trzeciej, to na wyspach jest przecież o godzinę wcześniej. Może jeszcze nie śpią. Nie zastanawiając się dłużej, wstukuję słowa powitania i przedstawiam się w wiadomości. Oczywiście wykorzystuję lekko zmienioną formę mojego nazwiska, chyba już przygotowując się na najgorsze, czyli na szał, w który wpadnie Franciszka, gdy wyjadę… Jeśli wyjadę. Mój angielski nie powinien być problemem, Franciszka już o to zadbała, marząc za mnie o karierze zagranicznej.

Przesuwam kursor i… klikam. „Wiadomość została wysłana”.

Odchodzę od laptopa.

Co ja sobie w ogóle myślałam? Chodzę od okna do biurka ‒ po przekątnej. Patrząc na wszystko i na nic, oczekując tylko jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby oznaczać odpowiedź.

Kilka razy pogłaśniam laptop na full, żeby nic mi nie umknęło. Zatrzymuję się i czytam swoje słowa ponownie, po czym znowu odchodzę. Zastanawiam się, czy nie dopisać czegoś więcej. Podkreślić, że mnie spieszy się równie bardzo, ale zostawiam wiadomość w takiej formie, w jakiej jest, nie chcąc wyjść na desperatkę, którą po części jestem. Pozostaje mi już tylko oczekiwać na ruch drugiej strony, a przy tym jestem świadoma, że o tej godzinie mało kto spodziewa się wiadomości od możliwe że potencjalnego pracownika.

To chyba źle o mnie świadczy. Nie wiem, poza sceną nigdy tak naprawdę nie pracowałam. Wysyłanie podań czy rozmowy kwalifikacyjne to dla mnie nowość.

Zamieram, gdy słyszę dziwny, przytłumiony dźwięk. Nie pasuje mi do powiadomienia z Facebooka, nie jest to również sygnał wiadomości w moim telefonie. Prawie rzucam się w stronę laptopa, uderzając się po drodze małym palcem u stopy w nogę krzesła.

Tłamszę przekleństwo w ustach i z bijącym mocno sercem opieram się dłońmi o blat. I czytam. Każde słowo. Bardzo powoli. Nie spiesząc się, aby nic nie pomylić. Aby dobrze zrozumieć i żeby do końca wiadomości utrzymać nadzieję, że propozycja jest nadal aktualna.

Cześć, Anno! Bardzo mi miło, że jesteś zainteresowana naszą ofertą pracy. Choć zazwyczaj potrzebujemy pomocy jedynie na okres wakacyjny, to od tego roku nasza córka zaczyna studia, przez co zostajemy z tym wszystkim sami. Zależy nam zatem na czasie. Hotel składa się z pięciu domków i to z nimi będą wiązały się Twoje obowiązki. Kiedy mogłabyś przyjechać?

Jack Jones

Najpierw jakoś tak trudno poruszyć mi palcami, a co dopiero odpisać. Jak gdyby przez tę chwilę zamarzły i nie chciały już ze mną współpracować. Jednak przy pierwszym uderzeniu w klawiaturę odnajdują dawny rytm.

Będę na lotnisku w Glasgow jutro koło godziny ósmej. Czy to Państwu odpowiada?

Anna Adamska

Na kolejną wiadomość nie muszę długo czekać. Pojawia się od razu, ale powoduje równie duże emocje, co ta pierwsza.

Myślałem, że zobaczymy się dopiero za kilka dni! Ale to dobrze, bardzo dobrze. Będziemy przed ósmą na lotnisku. Podaj mi, proszę, namiary na samolot, abym wiedział, kiedy można się Ciebie spodziewać.

Jack Jones

Kopiuję informacje o locie i przesyłam właścicielowi hotelu. Drżę ze strachu i chyba z ekscytacji. A gdy dostaję od pana Jonesa kolejną wiadomość, wiem, że nie ma już odwrotu.

Do zobaczenia! :)

***

Wcale nie dbam o to, czy ktoś mnie usłyszy. Wpadam do pokoju Tomka jak jakieś tornado, uderzając drzwiami w krzesło, przez co na podłogę spada kupka nieposkładanych ubrań. Jego pokój w porównaniu do mojego to magazyn rzeczy głównie bezwartościowych, w tym głupich fanowskich figurek.

Brat porusza się na łóżku, ale się nie wybudza, pewnie myśląc, że to wszystko jest wciąż snem. Leży na boku ukryty pod czarną kołdrą, natomiast jedna z jego stóp opada poza łóżko, dotykając palcami paneli. Dawno nie widziałam go bez okularów i napiętych rysów twarzy.

Mam jednak zamiar zburzyć tę spokojną wizję, wybudzając go ze snu.

‒ Tomek ‒ mówię, na co brat przewraca się na drugi bok, próbując odciąć się od przeszkadzającego mu dźwięku.‒ Wstawaj! Nie mam czasu…

‒ Co? ‒ mruczy do poduszki, a rękę unosi i macha nią w stronę drzwi. ‒ Idź sobie, śpię.

Łapię za kołdrę i jednym sprawnym ruchem ściągam ją z łóżka. To go otrzeźwia.

‒ Hej! A jakbym był nagi?

Patrzę na jego koszulkę z Yodą i długie spodnie z logiem „Gwiezdnych wojen”, po czym kręcę głową. Oddaję mu kołdrę i siadam na końcu łóżka.

‒ Czego chcesz? ‒ Głośno ziewa, co chociaż przez chwilę powstrzymuje go przed patrzeniem na mnie spod byka.‒ Dopiero co zasnąłem. Nie masz serca?

‒ Nie mam czasu ‒ naciskam na niego, a pomiędzy palcami ciągle gniotę materiał kołdry. ‒ Musisz kupić mi bilet na samolot i zawieźć do Balic.

Dłonie, którymi trze po twarzy, nagle zatrzymują się bez ruchu, a potem opadają na jego uda. Patrzy na mnie, jakbym postradała zmysły. I może tak właśnie jest, ale podjęłam decyzję i staram się jej kurczowo trzymać, aby nie zrobić miejsca dla niepewności.

‒ Jaja sobie ze mnie robisz? ‒ Mruży oczy, próbując zauważyć jakiekolwiek oznaki rozbawienia na mojej twarzy. ‒ Idę spać. Ty też lepiej idź, bo świrujesz ze zmęczenia.

Ponownie chce położyć się na łóżku.

‒ Nie robię sobie jaj. ‒ Zatrzymuję go, ściągając kołdrę w swoją stronę. ‒ Powiedziałeś mi, że rozwiązaniem są wakacje, więc je robię.

‒ Żartowałem! ‒ odpowiada, uświadamiając sobie, że mówię to wszystko na serio. ‒ Chyba nie chcesz wyjechać na miesiąc przed koncertem. Franciszka zrobi tutaj piekło, a ciebie… Ciebie najprawdopodobniej w końcu zabije.