Nie-boska komedia - Zygmunt Krasiński - ebook + audiobook

Nie-boska komedia ebook i audiobook

Zygmunt Krasiński

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nie-boska komedia” to dramat Zygmunta Krasińskiego, jednego z trójcy wieszczów obok Mickiewicza i Słowackiego, uznawanych za największych poetów polskiego romantyzmu.


Tytuł nawiązuje do dzieła Dantego “Boska komedia”. Najważniejszym problemem poruszanym w dziele Krasińskiego jest konflikt polityczno-społeczny czyli, jak pisał, walka „arystokracji i demokracji”. W utworze zawarta jest także krytyka typowo romantycznego nastawienia do rzeczywistości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 78

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 49 min

Lektor: Małgorzata Regent, Tomasz Czarnecki, Janusz Żak

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-504-0
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Część pierwsza

Gwiazdy wokoło twojej głowy, pod twojemi nogi fale morza, na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły — co ujrzysz, jest twojem: brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą, niebo jest twojem. Chwale twojej niby nic nie zrówna.

***

 Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze, splatasz serca i rozwiązujesz, gdyby wianek, igraszkę palców twoich — łzy wyciskasz, suszysz je uśmiechem, i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę, na chwil kilka, czasem na wieki. — Ale sam co czujesz? ale sam co tworzysz? co myślisz? Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością. Biada ci — biada! Dziecię, co płacze na łonie mamki, kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie.

***

 Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz? Kto cię stworzył w gniewie lub w ironji? Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać anioła chwilą, nim zagrząźniesz w błoto, nim, jak płaz, pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? — Tobie i niewieście jeden jest początek.

***

 Ale i ty cierpisz, choć twoja boleść nic nie utworzy, na nic się nie zda. Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich, twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i szatan je zbiera, dodaje w radości do swoich kłamstw i złudzeń – a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana.

***

 Nie przeto wyrzekam na ciebie, poezjo, matko piękności i zbawienia. Ten tylko nieszczęśliwy, kto na światach poczętych, na światach, mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwać ciebie – bo jedno tych gubisz, którzy się poświęcili tobie, którzy się stali żywemi głosami twej chwały.

***

 Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaś, jako Bóg zamieszkał w świecie: niewidziany, niesłyszany, w każdej części jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: „On jest tutaj“. Taki cię będzie nosił, gdyby gwiazdę, na czole swojem, a nie oddzieli się od twej miłości przepaścią słowa. On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem pośród braci swoich. A kto cię nie dochowa, kto zdradzi zawcześnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłemi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. – Temu i niewieście jeden jest początek.

***

 ANIOŁ STRÓŻ: Pokój ludziom dobrej woli! Błogosławiony pośród stworzeń, kto ma serce — on jeszcze zbawion być może. Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego — i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym!

(przelatuje)

***

 CHÓR ZŁYCH DUCHÓW: W drogę, w drogę, widma, lećcie ku niemu! Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy, umarłej wczoraj, odświeżony w mgle i ubrany w kwiaty. Dziewico, kochanko poety, naprzód!  W drogę i ty, sławo, stary orle, wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni! Leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety!

 Z naszych sklepów wynidź, spróchniały obrazie edenu, dzieło belzebuba! Dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem — a potem płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety — wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, naprzemian nocą i dniem! Matko naturo, otocz poetę!

***

Wieś.Kościół, nad kościołem ANIOŁ STRÓŻ się kołysze.

 Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.

(znika)

***

Wnątrz kościoła.Świadki — gromnica na ołtarzu. KSIĄDZ: (ślub daje) Pamiętajcie na to!

Wstaje para — MĄŻ ściska rękę żony i oddaje ją krewnemu — wszyscy wychodzą, on sam zostaje w kościele.

 Zstąpiłem do ziemskich ślubów, bom znalazł tę, o której marzyłem. Przeklęstwo mojej głowie, jeśli ja kiedy kochać przestanę!

***

Komnata, pełna osób.Bal — muzyka — świece — kwiaty. — PANNA MŁODA walcuje i po kilku okręgach staje, przypadkiem napotyka MĘŻA w tłumie i głowę opiera na jego ramieniu.

 PAN MŁODY: Jakżeś mi piękna w osłabieniu swojem! W nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich — płoniesz ze wstydu i znużenia... — O wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją.  PANNA MŁODA: Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. Ale tyle ludzi jest tutaj — tak gorąco i huczno...  PAN MŁODY: Idź z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myśli patrzał na sunących aniołów.  PANNA MŁODA: Pójdę, jeśli chcesz, ale już sił prawie nie mam.  PAN MŁODY: Proszę cię, moje kochanie.

(taniec i muzyka)

***

Noc pochmurna. DUCH ZŁY (pod postacią DZIEWICY, lecąc) Niedawno-m jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę — teraz gnają mnie czarty i każą świętą udawać.

(leci nad ogrodem)

 Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów!

(leci nad cmentarzem)

 Świeżość i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich!  Tu czarnowłosa się rozsypuje — cienie jej puklów, zawiśnijcie mi nad czołem! Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych — do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich! Za temi kraty sto gromnic się pali — księżnę dziś pochowano; suknio atłasowa, biała jak mleko, oderwij się od niej! Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się, jak ptak — a dalej, a dalej!

***

Pokój sypialny.

Lampa nocna stoi na stole i blado oświeca MĘŻA śpiącego obok ŻONY.

 MĄŻ: (przez sen) Skądże przybywasz, niewidziana, niesłyszana oddawna? Jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe — pokój świątobliwy na skroniach twoich... Wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie. (przebudza się) Gdzież jestem? Ha, przy żonie! To moja żona. (wpatruje się w żonę) Sądziłem, że to ty jesteś marzeniem mojem, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnem jest od ciebie. Ty dobra i miła, ale tamta... Boże! Co widzę — na jawie! —  DZIEWICA: Zdradziłeś mnie.

(znika)

 MĄŻ: Przeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuściłem kochankę lat młodych, myśl myśli moich, duszę duszy mojej!...  ŻONA: (przebudza się) Co się stało? Czy już dzień? Czy powóz zaszedł? Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki.  MĄŻ: Noc głucha. Śpij — śpij głęboko!  ŻONA: Możeś zasłabł nagle, moj drogi? Wstanę i dam ci eteru.  MĄŻ: Zaśnij!  ŻONA: Powiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody.  MĄŻ: (zrywając się) Świeżego powietrza mi trzeba. Zostań się! Przez Boga, nie chodź za mną — nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze!

(wychodzi)

***

Ogród przy świetle księżyca.

Za parkanem kościół.

 MĄŻ: Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce. Świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje — jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce.

(bije druga na wieży kościoła)

 Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją, słuchające natchnień moich! Niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszem (chodzi i załamuje ręce). Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? Czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę, i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie?  Znowu jesteś przy mnie — o moja — o moja! Zabierz mnie z sobą! Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą!  DZIEWICA: Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie ?  MĄŻ: O każdej chwili twoim jestem.  DZIEWICA: Pamiętaj!  MĄŻ: Zostań się — nie rozpraszaj się jako sen! Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkiemi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli?

(okno otwiera się w przyległym domu)

 GŁOS KOBIECY: Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju!  MĄŻ: Dobrze — zaraz.  Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku, i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie!  GŁOS: Zmiłuj się — coraz chłodniej nad rankiem.  MĄŻ: A dziecię moje! O Boże!

(wychodzi)

***

Salon.dwie świece na fortepianie — kolebka z uśpionem dzieckiem w kącie. — MĄŻ rozciągnięty na krześle z twarzą ukrytą w dłoniach — ŻONA przy fortepianie. ŻONA: Byłam u Ojca Benjamina; obiecał mi się na pojutrze.  MĄŻ: Dziękuję ci.  ŻONA: Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił na chrzciny — wiesz, takie czekoladowe, z cyfrą Jerzego Stanisława.  MĄŻ: Dziękuję ci.  ŻONA: Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek, że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie — bo, choć już chrzczony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu niedostaje czegoś. (idzie do kolebki) Śpij, moje dziecię! Czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę? Ot, tak — teraz leż tak! — Orcio mi dzisiaj niespokojny. Mój maleńki, mój śliczny, śpij!  MĄŻ: (na stronie) Parno — duszno — burza się gotuje. Rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje?  ŻONA: (wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu) Dzisiaj, wczoraj — ach, mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca, słowa nie rzekłeś do mnie — i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam...  MĄŻ: (na stronie) Nadeszła godzina — nic jej nie odwlecze, (głośno) Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.  ŻONA: Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie; odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy, a nie mogłam nic znaleźć takiego, coby cię obrazić mogło.  MĄŻ: Nie obraziłaś mnie.  ŻONA: Mój Boże — mój Boże!  MĄŻ: Czuję, że powinienem cię kochać.  ŻONA: Dobiłeś mnie tem jednem: „powinieniem“ — ach, lepiej wstań i powiedz — „nie kocham“ — przynajmniej już będę wiedziała wszystko — wszystko! (zrywa się i bierze dziecko z kolebki) Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę! Dziecko moje kochaj — dziecko moje, Henryku!

(przyklęka)

 MĄŻ: (podnosząc) Nie zważaj na to, com powiedział! Napadają mnie często złe chwile — nudy...

 ŻONA: O jedno słowo cię proszę — o jedną obietnicę tylko: powiedz, że go zawsze kochać będziesz! MĄŻ: I ciebie i jego — wierzaj mi!

(całuje ją w czoło, a ona go obejmuje ramionami — wtem grzmot słychać, zaraz potem muzykę, akord po akordzie i coraz dziksze)

 ŻONA: Cóż to znaczy? (dziecię ciśnie do piersi)

(muzyka się urywa)

(wchodzi) DZIEWICA: O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz — chodź za mną!  O mój luby, odrzuć ziemskie