Napoleon na ziemiach polskich. Przewodnik historyczny - Jakub Hermanowicz - ebook

Napoleon na ziemiach polskich. Przewodnik historyczny ebook

Jakub Hermanowicz

4,3

Opis

Geniusz i niezrównany dowódca, jedna z najbardziej rozpoznawanych postaci historycznych i jej krótki, ale barwny epizod w Polsce.

Od czasu gdy Napoleon po raz ostatni wyjechał z Polski, minęło już przeszło 200 lat. W tym czasie ukazała się niezliczona ilość publikacji traktujących o jego związkach z Polską i Polakami. Także o pobycie cesarza na naszych ziemiach napisano - można by sądzić - już wszystko. Okazuje się jednak, że do tej pory nikt nie pokusił się o syntetyczne opisanie wszystkich jego wizyt na terytorium Polski; nie tej dawnej, przedrozbiorowej, ale dzisiejszej - leżącej miedzy Odrą a Bugiem.

Niniejsza publikacja jest uzupełnieniem tej ewidentnej luki. Z przyjemnością oddajemy do rąk Czytelników szczegółowe i jednocześnie przystępne sprawozdanie z pobytu Boga Wojny na terenie Polski. Tropem cesarza przewędrujemy od Odry po Wisłę, przyjmiemy defiladę zwycięstwa w nadmorskim Gdańsku, a nawet przez dziurkę od klucza podglądniemy jego romans z Marią Walewską, który rozkwitł w warmińskim zamku Finckenstein…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 72

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
4
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

W ostatnich latach XVIII stulecia na firmamencie dziejowym rozbłysła gwiazda Napoleona Bonaparte. Pierwsze sukcesy młody generał święcił w Italii, następnie w odległym Egipcie. Po powrocie do Francji sięgnął po władzę polityczną: najpierw jako konsul, a od roku 1804 – cesarz.

Wieści o spektakularnych sukcesach Korsykanina lotem błyskawicy obiegały Europę. Docierały naturalnie również i na ziemie polskie.

Nad Wisłą z wielką uwagą przyglądano się karierze i sukcesom Napoleona, bardzo szybko zaczęto też wiązać z jego osobą pewne nadzieje, niezbyt początkowo skonkretyzowane. Były one tym żywsze, im gorliwiej Bóg Wojny gromił polskich zaborców zrzeszonych w kolejnych koalicjach antyfrancuskich.

Realne związanie losów upadłej Polski z osobą Napoleona nastąpiło bardzo szybko. Już w roku 1797 przy wojsku francuskim walczącym we Włoszech z Austriakami powstały pierwsze jednostki polskie, które do historii przeszły pod nazwą Legionów. To one właśnie, w założeniu ich twórców, miały być zalążkiem przyszłej państwowości polskiej.

Napoleon, choć od samego początku swej kariery był życzliwy Polakom, to przez długi czas nie miał ani możliwości, ani ochoty, by aktywnie angażować się w „sprawę polską”. Oznaczałoby to bowiem kolejną wojnę, i to z trzema zaborcami naraz. Austria była co prawda w tym czasie etatowym wrogiem Francji, ale Rosja lawirowała, nie mogąc się określić. Prusy natomiast bardzo długo utrzymywały neutralność. Realia polityczne sprawiły więc, że praktycznie aż do roku 1806 „sprawa polska” na arenie międzynarodowej w ogóle nie była poruszana. Drastyczna zmiana nastąpiła jesienią 1806 roku, kiedy król pruski Fryderyk Wilhelm III, ulegając w znacznej mierze namowom nierozsądnej małżonki, wypowiedział bez sensownego powodu wojnę Francji.

Napoleon nagle zdecydował się wyciągnąć z cienia całe polskie wojsko i wykorzystać je w walce z nowym wrogiem. Polacy gorliwie stawili się na wezwanie, widząc pierwszą od kilkunastu lat szansę na powrót na ziemie ojczyste. Entuzjazm, zarówno tych, którzy już byli we Francji, jak też tych obserwujących rozwój wydarzeń w kraju, był bardzo duży. Trzeba jednak uczciwie zauważyć, że poparcie dla cesarza Francuzów nie było aż tak wielkie i powszechne, jak to się dziś uważa. Dość wspomnieć, że sam Kościuszko wymówił się od jakiejkolwiek współpracy z nim.

Sprawę z Prusami załatwił Napoleon w typowy dla siebie sposób: już 14 października, w dwóch równoległych bitwach – pod Jeną i Auerstedt – rozbił w pył armię pruską i z marszu zajął Berlin. Król Fryderyk Wilhelm III w panice uciekł do Królewca, a dla wszystkich stało się jasne, że niezwyciężona Wielka Armia ruszy dalej na wschód, do jęczącej pod jarzmem zaborów Polski.

 

 

Epoka napoleońska na ziemiach polskich rozpoczęła się dokładnie 3 listopada 1806 roku, gdy do opuszczonego przez Prusaków bez walki Poznania wkroczył 200-osobowy oddział francuski pod dowództwem pułkownika Excelmansa. Tego samego dnia ukazała się też słynna odezwa generałów Wybickiego i Dąbrowskiego:

 

Polacy! Napoleon Wielki, Niezwyciężony wchodzi w trzykroć sto tysięcy wojska do Polski.

„Obaczę – powiedział nam – obaczę, jeżeli Polacy godni są być Narodem. Idę do Poznania, tam się moje pierwsze zawiążą wyobrażenia o jego wartości”.

Polacy! Od was więc zawisło istnieć i mieć ojczyznę: wasz zemściciel, wasz [stwórca] się zjawił.

Zabiegajmy mu drogę ze stron wszystkich, tak jak osierocone dzieci rzucają się na łono ojca.

Przynoście mu wasze serca i odwagę wrodzoną Polakom. Powstańcie i przekonajcie go, iż gotowi jesteście i krew toczyć na odzyskanie ojczyzny.

 

 

6 listopada powóz wiozący obu generałów dotarł do rogatek Poznania. Mieszkańcy wyprzęgli zeń konie i sami zaciągnęli do centrum miasta. Następnie Dąbrowskiego i Wybickiego wniesiono na rękach do wyznaczonych im kwater.

Emisariusze cesarza wysyłani do Wielkopolski już od początku października donosili wprawdzie, że nastroje patriotyczne i profrancuskie są wśród Polaków bardzo silne, jednak to, co nastąpiło po ukazaniu się odezwy, przerosło najśmielsze oczekiwania. Całą Wielkopolskę ogarnął patriotyczny szał: młodzi mężczyźni szturmowali punkty werbunkowe, kobiety masowo oddawały klejnoty na potrzeby formującego się wojska, ziemianie dobrowolnie uchwalali podatki wyższe od oczekiwanych. Polacy faktycznie zdecydowali się udowodnić Napoleonowi, iż są godni być narodem.

Cesarz znany był z tego, że lubił towarzyszyć swym wojskom na linii frontu. Gdy więc tylko czołówki francuskie przeszły Poznań i ruszyły dalej na wschód, nikt nie wątpił, że w ślad za swym wojskiem rychło przybędzie sam Bóg Wojny. W ogarniętym gorączką Poznaniu ruszyły przygotowania do jego powitania. Skala i rozmach przedsięwzięcia były ogromne, a kierował nim osobiście generał Dąbrowski.

Spośród najznamienitszej młodzieży wielkopolskiej uformowano Gwardię Honorową, która miała towarzyszyć cesarzowi na każdym kroku. Jej formalnym dowódcą mianowano Jana Umińskiego. Funkcję rzeczywistego dowódcy pełnił zaś Dezydery Chłapowski, który był już obeznany ze służbą wojskową. Gwardia składała się z setki jeźdźców i dzień w dzień ćwiczyła się w obrotach wojskowych na polach w okolicy wsi Buk.

Na kwaterę cesarską wyznaczono gmach kolegium pojezuickiego. Dąbrowski już 7 listopada delegował aż trzech komisarzy, których jedynym zadaniem było dopilnowanie właściwego wyposażenia apartamentów, stołu i – rzecz oczywista – piwnicy. W poszukiwaniu odpowiednich mebli, jadła i trunków, objeżdżali oni najlepsze rezydencje Wielkopolski, wszędzie spotykając się z gorliwym wsparciem mieszkańców. Nad szczegółami wystroju wnętrz czuwały najznamienitsze damy Poznania.

Na okres pobytu w mieście do dyspozycji dostojnego gościa miały zostać oddane trzy karety, oczywiście najpiękniejsze, jakie udało się znaleźć. Kamienice zostały przyozdobione iluminacjami i transparentami wielbiącymi cesarza. W okolicy jego kwatery wszystkie rynsztoki uliczne zakryto deskami.

Ale przygotowania nie ograniczyły się do samego miasta. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że objęły całą Wielkopolskę. Już od granicy z Brandenburgią wzniesiono w równych odstępach cztery bramy triumfalne. Wzdłuż całej trasy przejazdu mieli się ustawić mieszkańcy okolicznych miast i wsi, tak aby wedle instrukcji tworzyć „nieprzerwane pasmo”. Spodziewano się takich tłumów, że tu i ówdzie przy drodze wzniesiono amfiteatralnie ławki, na które wstęp możliwy był tylko dla wybrańców zaopatrzonych w bilety. Przy każdym kościele miał czuwać komitet powitalny wraz z księdzem, chorągwiami i baldachimem, pod którym doprowadzono by cesarza pod sam ołtarz, gdyby akurat zapragnął się pomodlić. Rzecz to o tyle ciekawa, że monarcha w tym czasie podlegał papieskiej ekskomunice.

Uroczyste powitanie zaplanowano przy ostatniej z bram triumfalnych już na rogatkach Poznania. Tutaj miały odbyć się oficjalne prezentacje i przemowy.

Wczesnym rankiem 27 listopada gruchnęła w Poznaniu wiadomość, że do miasta nadjeżdża cesarz. Tłumy mieszkańców wyległy na dalekie przedmieścia. Mimo fatalnej pogody czekano aż do zmierzchu. Dopiero w okolicach godziny 19, straciwszy nadzieję, ludzie rozeszli się do domów. Tymczasem dwie godziny później kareta cesarska, w otoczeniu samej tylko Gwardii Honorowej, która wcześniej wyjechała na spotkanie władcy, wpadła do miasta. Nie zdążono nawet zapalić przygotowanych iluminacji. Tylko bijące we wszystkich kościołach dzwony poinformowały poznaniaków, że wydarzyło się coś ważnego. Cesarz, nieniepokojony przez nikogo, od razu udał się na spoczynek.

Dopiero nazajutrz, 28 listopada, rozpoczęły się oficjalne powitania. Nie było jednak żadnych uroczystych ceremonii, gdyż cesarz najzwyczajniej w świecie wzywał do siebie poszczególnych dostojników. Tak kolejno łaski audiencji uświadczyli: senatorowie, stan rycerski, duchowieństwo, następnie przedstawiciele władz niższej rangi: kamery, rejencji oraz miasta.

Każda z deputacji wygłaszała mowy ku czci Napoleona, zwyczajem polskim, po łacinie. Cesarz nie znał tego języka, więc z trudem wytrzymał wszystkie oracje. Nie chciał wszakże urazić gospodarzy, więc starał się maskować znużenie. Bardzo hojnie sycił też próżność Polaków, uderzając nader celnie w nasze najczulsze tony:

 

Bądźcie godni waszych ojców, którzy rozkazywali dworowi brandenburskiemu, nad Rosją triumfowali i Turków, żądających daniny od całego chrześcijaństwa, do milczenia zmusili.

 

Nie były to czcze komplementy. Napoleon, z zawodu żołnierz, z zamiłowania historyk, faktycznie dobrze znał przeszłość Polski, zwłaszcza tę militarną. Szczególnym i szczerym podziwem darzył Jana III Sobieskiego za jego talenty wojskowe. W roku 1809, gdy w czasie wojny z Austrią przyszło Francuzom forsować Dunaj, Napoleon przyznał otwarcie, że jego wojsko jest mniej sprawne niż to prowadzone onegdaj przez polskiego króla.

Ale wracajmy do Poznania. Gdy już uczyniono zadość wzajemnym grzecznościom, z ust cesarza padła deklaracja, na którą wszyscy czekali:

 

[…] jest to cudowne zrządzenie Opatrzności, że po tak szybkim zniszczeniu Prus, ścigając wroga, stanąłem wśród was. W Warszawie ogłoszę waszą niepodległość, a gdy ja ją ogłoszę, trwać będzie.

 

Ale Napoleon nie tylko obiecywał, ale również wymagał:

 

Słowa, zapewnienia nie mają u mnie żadnego znaczenia. Chcę widzieć wojsko godne stanąć obok mojego!

 

 

W ciągu następnych dwóch dni Napoleonowi prezentowano szersze masy wielkopolskich wyższych sfer. Bezpośredniość cesarza szokowała salonowych bywalców: wystrojonym w pończochy i pantofle mężczyznom doradził, by jak najszybciej przywdziali buty z ostrogami, kobiety zaś poinformował, że powinny zająć się rodzeniem dzieci.

Napoleon spędził w Poznaniu trzy tygodnie. Był to czas wytężonej pracy: wszak pozostawał jednocześnie głową państwa, dowódcą armii w trakcie trwającej wciąż wojny, a na domiar tego osobiście zajmował się organizowaniem wojska i państwa polskiego.

Już następnego dnia po przybyciu do stolicy Wielkopolski, jak to miał w zwyczaju, udał się na rekonesans poza granice miasta, chcąc ocenić jego walory obronne. Dojechał aż do Swarzędza, po czym powrócił do swych apartamentów.

29 listopada przed południem wybrał się z kolei na przejażdżkę po samym Poznaniu. Wszędzie witały go wiwaty tłumów. W świetle źródeł polskich – spontaniczne, zgodnie z niemieckimi – wznoszone przez opłacony plebs.

W czasie wszelkich wyjazdów nieodłączną asystę cesarza stanowiła Gwardia Honorowa, chociaż najbliższa osobista ochrona składała się z gwardzistów francuskich oraz nieodstępującego go na krok mameluka Rustana. Jedynie 30 listopada, w geście zaufania do Polaków, cesarz wybrał się na przejażdżkę konną pod ich wyłączną osłoną. Tego też dnia, a była to niedziela, wziął udział we mszy, którą odprawiono w farze. Wnikliwi pamiętnikarze zanotowali, że cesarz nieszczególnie koncentrował się na modlitwie i często zażywał tabaki w czasie jej trwania.

Także we