Naku*wiam zen - Maria Peszek - ebook + audiobook + książka

Naku*wiam zen ebook i audiobook

Peszek Maria

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy Maria w kryzysie życiowym i twórczym przychodzi do Jana po pomoc, ten nagle ma zawał i prawie umiera. Zanim umrze, dobrze byłoby jednak dowiedzieć się kilku rzeczy...

Szczera do bólu, porywająca książka o nieszablonowej relacji dwojga wybitnych artystów, którzy są także ojcem i córką. Zderza się w niej absurd i powaga, euforia i rozpacz, rzeczy święte i puszczanie bąków. Jest też o przyzwoitości w sztuce i w życiu. I o wolności.

Rozmawiają o najważniejszych sprawach: miłości, śmierci, seksie, Bogu, sztuce i sensie, z bezpardonową otwartością, która może wzbudzić zazdrość. Że można tak ze sobą rozmawiać. Że taka relacja, przekraczająca wszystko, do czego nas przyzwyczajono, jest możliwa. Bo może to, co wydaje się ekstremalne, tak naprawdę jest po prostu prawdziwe? Przecież tak właśnie rozmawiamy. A jeśli nawet nie, to może byśmy chcieli.

Wzruszający, śmieszni, tragiczni, bezpruderyjni i nieobliczalni.

Maria i Jan Peszek. Żywi ludzie.

Tym razem nie używam zapałek. Nie wzniecam rewolucji. Nie krzyczę: „Róbmy dym”. Zeszłam z barykad. Chcę się podzielić opowieścią o niełatwej, ale wspaniałej relacji z ojcem, i ogrzać nią serca. Chcę zabrać was w podróż do źródła mojej siły, a przy okazji sama zrozumieć, skąd się wzięłam, taka, a nie inna. To opowieść o sensie rozmowy i szansie na szczęście w każdych okolicznościach. O afirmacji życia. Jest trochę jak kompas, dzięki któremu łatwiej nawigować przez niespokojny czas.

Maria Peszek – wokalistka, aktorka, autorka tekstów, performerka. Przez dziesięć lat aktywności aktorskiej grała u najważniejszych reżyserów teatralnych i filmowych, tworząc wiele nagradzanych ról. Współpracowała między innymi z Jerzym Grzegorzewskim, Piotrem Łazarkiewiczem, Agnieszką Holland, Piotrem Szulkinem, Kazimierzem Kutzem, Krystianem Lupą. Od 2005 roku koncentruje się głównie na twórczości muzycznej, która okazała się jej prawdziwą pasją. Wydała pięć albumów solowych – miasto mania (2005), maria Awaria (2008), Jezus Maria Peszek (2012), Karabin (2016), Ave Maria (2021). Laureatka prestiżowych nagród: Paszportu „Polityki”, Fryderyków, „Człowieka Roku” w plebiscycie Wdechy „Gazety Wyborczej” i Fenomenu „Przekroju”. Wywołuje skrajne emocje, jasno i otwarcie wyraża swoje poglądy i jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci w przestrzeni publicznej. W 2022 roku zagrała główną rolę kobiecą w miniserialu Netflixa Królowa.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 43 min

Lektor: Jan PeszekMaria Peszek
Oceny
4,5 (2608 ocen)
1738
619
176
53
22
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lee_Loo

Z braku laku…

No cóż, autorytety runęły. Dyskusje jak na końcówce imprezy, gdzie ktoś snuje alkoholowe filozofie i życiowe wynurzenia, przeplatane wulgaryzmami, tyle że piękną dykcją. Bywa i tak.
174
tortoro

Z braku laku…

Nie żebym się zawiódł, bo nie miałem przed lekturą oczekiwań. Po wysłuchaniu całości mam poczucie lokowania produktu pod nazwą moje hektyczne życie. Pozycja dla psychofanów. A reszta ma swoje, nie mniej pełne wzlotów i upadków historie. Chyba, że jest zupełnie odwrotnie.
142
Voncohn

Z braku laku…

Bla, bla, bla.
100
torrevieja

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam! Szczegolnie wersję audio. Piękna polszczyzna w mistrzowskim wykonaniu!
82
KatPolGol

Nie polecam

Zupełnie nie tego się spodziewałam po tej książce i mocno mnie to rozczarowało. Nie jestem fanką twórczości Marii Peszek, ale szanuję ją za jej indywidualizm i szczerość w wyrażaniu siebie czy swoich poglądów. Podobnie doceniam artyzm pana Jana, niestety ta pozycja nie wzbudziła we mnie dodatkowej sympatii do tych postaci. Forma wywiadu-rzeki między ojcem a córką sama w sobie jest dość ciekawa, zwłaszcza w formie audiobooka czytanego przez samych bohaterów. Niestety nie wiem, czemu książka właściwie miała służyć. Pan Jan nie udziela odpowiedzi na pytania, lecz snuje opowieści o swoim życiu, oczywiście ciekawym i czyni to w interesujący sposób, ale nie wynika z tych wypowiedzi zbyt wiele w zakresie refleksji o życiu. Nie wiem czemu ma służyć opisywanie życia intymnego z żoną czy ciągłe próby usprawiedliwienia swoich decyzji przy jednoczesnym wielokrotnym wskazywaniu, że niczego się jednak nie żałuje. Nie podobały mi się też skrajności w wyrażaniu poglądów, które prowadziły wręcz do fan...
71

Popularność




Wy­daw­ca, re­dak­tor pro­wa­dzący, re­dak­cja ADAM PLUSZ­KA
Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tu, pro­jekt okład­ki RY­SZARD MI­CHAL­SKI / EDEK
Ko­rek­ta MA­ŁGO­RZA­TA KU­ŚNIERZ, ANNA HEG­MAN
Ad­ap­ta­cja pro­jek­tu okład­ki, opra­co­wa­nie gra­ficz­ne ANNA POL
Ko­or­dy­na­tor­ka pro­duk­cji PAU­LI­NA KU­REK
Ła­ma­nie | ma­nu­fak­tu-ar.com
Zdjęcie na okład­ce © Z ar­chi­wum ro­dzin­ne­go
Zdjęcie na IV stro­nie okład­ki – Jan Pe­szek w roli Gon­za­la w ad­ap­ta­cji Trans-Atlan­ty­ku w reż. Mi­ko­ła­ja Gra­bow­skie­go w Te­atrze im. Ja­ra­cza w Ło­dzi, 1981, fot. An­drzej Wrze­sień
Zdjęcia na wy­klej­kach © Ry­szard Mi­chal­ski / EDEK; zdjęcia na s. 8, 58, 133, 226 i 330 – Ja­kub Pa­jew­ski; zdjęcie na s. 17 – Ta­de­usz Pó­źniak; zdjęcia na s. 32, 33, 39, 88, 190, 192, 195, 243 i 295 – Ja­cek Du­dzi­ński; zdjęcie na s. 211 – Gra­ży­na Wy­szo­mir­ska; zdjęcie na s. 301 – Wi­told Gór­ka
Po­zo­sta­łe zdjęcia w ksi­ążce po­cho­dzą z ar­chi­wum ro­dzin­ne­go Jana i Ma­rii Pe­szek
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy do­ło­ży­ło na­le­ży­tej sta­ran­no­ści w ro­zu­mie­niu art. 335 par. 2 ko­dek­su cy­wil­ne­go w celu od­na­le­zie­nia ak­tu­al­nych dys­po­nen­tów au­tor­skich praw ma­jąt­ko­wych do ma­te­ria­łów ilu­stra­cyj­nych wy­ko­rzy­sta­nych w ksi­ążce. Z uwa­gi na to, że przed od­da­niem ni­niej­szej ksi­ążki do dru­ku nie od­na­le­zio­no wszyst­kich wła­ści­cie­li praw, Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy zo­bo­wi­ązu­je się do wy­pła­ce­nia sto­sow­ne­go wy­na­gro­dze­nia z ty­tu­łu wy­ko­rzy­sta­nia ma­te­ria­łów ilu­stra­cyj­nych ak­tu­al­nym dys­po­nen­tom au­tor­skich praw ma­jąt­ko­wych nie­zwłocz­nie po ich zgło­sze­niu do Wy­daw­nic­twa Mar­gi­ne­sy.
Co­py­ri­ght © by Ma­ria Pe­szek This edi­tion © by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2022
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67406-52-9
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11A 01-527 War­sza­wa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­ne­sy.com.pl
www.mar­gi­ne­sy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Ta ksi­ążka może zra­nić two­je uczu­cia.

Je­śli nie chcesz, nie czy­taj.

– Chy­ba wiem, co by to mia­ło być, ale nie wiem, jak do tego do­jść. Chcesz, żeby ci o tym mó­wić?

• Bar­dzo.

– Jed­nak chy­ba nie wiem. Czy to, co mó­wię, jest ja­sne?

• Ab­so­lut­nie.

• • •

• Au­to­rzy, któ­rzy mi pro­po­no­wa­li na­pi­sa­nie ksi­ążki o mnie, wy­wia­dy rze­ki i tak da­lej, tak na­praw­dę się wożą na oso­bie, z któ­rą roz­ma­wia­ją, i nie mają nic do za­pro­po­no­wa­nia, i w isto­cie nie ro­zu­mie­ją dzie­si­ąt­ków kon­tek­stów, nie tyle mo­jej oso­bo­wo­ści, bo nie uwa­żam, że ona jest szcze­gól­nie in­te­re­su­jąca, ile tego, co na­praw­dę chcę po­wie­dzieć. To, co się uka­zu­je, to ba­ra­chło. To są wła­ści­wie ma­te­ria­ły z ko­lo­ro­wych ga­zet. Obrzy­dli­we. Po­ni­ża­jące. Nie chcę tego. Mnie nie in­te­re­su­je prze­cho­dze­nie do hi­sto­rii, któ­ra jest dla mnie przed­mio­tem ma­ni­pu­la­cji wy­łącz­nej. Zaj­rze­nie w głąb czło­wie­ka, w tym wy­pad­ku mnie, jest cie­ka­we. W ta­kim zwier­cia­dle, któ­re ty mi pod­sta­wisz.

• • •

Świ­ęta były wspa­nia­łe. I strasz­ne. Jak za­wsze u nas. Ale tym ra­zem jesz­cze strasz­niej­sze. Dwu­dzie­ste­go szó­ste­go grud­nia tata miał za­wał i pra­wie uma­rł. Rano zro­bił się ca­łkiem sza­ry i w sa­mych majt­kach po­ło­żył się przy ko­min­ku. Upie­rał się, że je­dzie­my na spa­cer do lasu i że po­trze­bu­je po­wie­trza. Za­miast do lasu po­je­cha­li­śmy do szpi­ta­la. Wszy­scy mie­li kaca, tyl­ko ja i tato nie. Tata, bo już wie­czo­rem źle się czuł, a ja nie wiem dla­cze­go. Pro­wa­dzi­łam sa­mo­chód przez pu­ste mia­sto, aż do­je­cha­li­śmy do szpi­ta­la, gdzie wca­le nie było pu­sto. W świ­ęta jest naj­wi­ęcej za­wa­łów, za dużo al­ko­ho­lu, mi­ło­ści i żalu. Ser­ca nie nadąża­ją. Ser­ce taty też się zmęczy­ło. Ale od­ra­to­wa­li go i z ka­wa­łkiem me­ta­lu w aor­cie wy­pu­ści­li do domu w syl­we­stra.

• • •

– Do­brze się czu­jesz? Nie chcesz wody?

• No co ty.

– Prze­cież za­wał mia­łeś pięć dni temu.

• No i co?

– Pra­wie uma­rłeś.

• ...

– Ale po­wiesz mi, jak będziesz się źle czuł?

• Po­wiem.

ZA­KRĘT

– Sy­tu­acja jest taka, że ja, Ma­ria, znaj­du­ję sie­bie jako czło­wie­ka, ale też jako ar­ty­stę, w du­pie i stwier­dzam, że to nie jest przy­jem­ne miej­sce. Nie jest tak, że to ca­łkiem nowe dla mnie miej­sce, że ja tu ni­g­dy wcze­śniej nie by­łam. Ja­sne, że by­łam. Ale tym ra­zem ska­la jest inna. Za­kręt to­tal­ny, nie mogę od­dy­chać. A jak nie mogę od­dy­chać, to nie za­śpie­wam, a jed­nak bym chcia­ła.

Więc przy­cho­dzę do cie­bie. Może mi po­wiesz, cze­mu to wszyst­ko, o czym tyle razy ga­da­li­śmy, nie dzia­ła? Może trze­ba było, jak ci kie­dyś Wie­siek Ochal, elek­tryk, po­wie­dział – wy­cho­wać cór­kę na kur­wę, a syna na al­fon­sa, a nie ja­kieś ide­ały. Bo to nie dzia­ła, tato. Przy­cho­dzę do cie­bie, bo wy­da­jesz się szczęśli­wy. Chcia­ła­bym się do­wie­dzieć, jak to ro­bisz.

• Cie­ka­we py­ta­nie. Ono mi każe zba­dać ten stan, któ­ry na­zy­wasz szczęściem.

– Albo ja­sno­ścią.

• Albo nie­od­czu­wa­niem fru­stra­cji. Rze­czy­wi­ście mam po­czu­cie spe­łnie­nia. Mogę umrzeć bez żalu. Mam to od dość daw­na. Gdy­bym na­gle uma­rł, na przy­kład te pięć dni temu, to mia­łbym po­czu­cie, że mnie to nie za­ska­ku­je. Że od­cho­dzę w po­czu­ciu nie­na­ro­bie­nia ja­kie­goś ba­ła­ga­nu w ży­ciu, nie­na­ro­bie­nia za­sad­ni­czych krzywd lu­dziom i po­czu­ciu war­to­ści mo­je­go ży­cia, czym­kol­wiek ono jest.

Na pew­no w wy­mia­rze cza­so­wym ży­cie nie jest w po­rząd­ku; że ży­je­my te kil­ka­dzie­si­ąt lat i to nam musi wy­star­czyć. Ten pro­ces od dzie­ci­ństwa, mło­do­ści, wie­ku śred­nie­go po po­wol­ne zbli­ża­nie się do sta­ro­ści – wła­ści­wie ona już przy­szła – tak za­wsze mi się wy­da­wa­ło i za­wsze to mó­wi­łem, że się nie uda­ły te pro­por­cje. Po­ni­ża­jący jest ten stan ago­nii. Że to, na co całe ży­cie pra­co­wa­li­śmy, ten ogrom­ny po­ten­cjał na­dziei, pla­nów, ob­ra­ca się w ja­kiś dłu­go trwa­jący ko­niec, nie­god­ny wła­ści­wie ni­cze­go. I na­wet to ule­ga te­raz ja­kie­jś spo­koj­nej re­wi­zji.

– Ale zda­rza­ły ci się sy­tu­acje, kie­dy wszyst­ko, w co wie­rzysz, prze­sta­wa­ło na­gle mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie?

• Wbrew wszyst­kim opi­niom, ja­kie zbie­ram o so­bie, je­stem czło­wie­kiem sza­le­nie opty­mi­stycz­nym. To zna­czy emo­cjo­nal­nym i w grun­cie rze­czy bar­dzo nie­doj­rza­łym. Na przy­kład kom­plet­nie mnie nie uczą po­ra­żki czy za­wo­dy w ży­ciu, tyl­ko ci­ągle mam głu­pią na­dzie­ję i osta­tecz­nie wia­rę w czło­wie­ka, któ­ry jest we­wnątrz mnie ja­ki­mś po­jęciem ide­ału.

– Ale nie od­po­wia­dasz mi na pro­ste py­ta­nie.

• To zna­czy?

– Czy zda­rza­ły ci się mo­men­ty, kie­dy mia­łeś wra­że­nie, że to, w co wie­rzysz, nie dzia­ła. Kom­pas się ze­psuł i co wte­dy?

• Za­wsze, kie­dy o czy­mś ta­kim my­ślę, przy­cho­dzi mi do gło­wy okres w moim ży­ciu, kie­dy jesz­cze by­łem mło­dym ak­to­rem i Ka­zi­mierz Dej­mek za­pro­sił mnie do Ło­dzi.

– Czy­li „okres łódz­ki”.

• „Okres łódz­ki”. Mia­sto dla mnie nie­ak­cep­to­wal­ne pod ka­żdym względem, gdzie z już, że tak po­wiem, ist­nie­jącej pro­spe­ri­ty za­wo­do­wej jako mło­de­go ak­to­ra we Wro­cła­wiu – wspa­nia­łe­go miej­sca, cu­dow­nych lu­dzi – zna­la­złem się, jak to mó­wisz, w du­pie. I czu­łem się oszu­ka­ny, po­nie­waż ten czło­wiek mnie za­pro­sił tam, do sie­bie, i czte­ry lata ka­zał cze­kać. Nie wiem na co, na rolę, na pra­cę? I ja nie by­łem w sta­nie tego zro­zu­mieć. By­łem sza­le­nie roz­go­ry­czo­ny, ale je­śli mam ci od­po­wie­dzieć ja­koś pro­sto...

– Tak by było naj­le­piej.

• Trwa­łem w tej sy­tu­acji, nie po­tra­fi­ąc jej zro­zu­mieć. I to jest pa­ra­dok­sal­ne, ale nie mia­łem do nie­go żalu. Dziś mogę po­wie­dzieć, że mó­głbym mieć żal, że on mi tego nie wy­tłu­ma­czył, nie po­wie­dział wprost. Może po­wi­nien był to zro­bić.

– A co spra­wi­ło, że prze­trwa­łeś? Bo do­dat­ko­wo prze­cież ży­cie było wte­dy strasz­ne, sy­tu­acja po­li­tycz­na kosz­mar­na. Mrok, ko­mu­na, wszyst­ko było...

• ...no strasz­nym szam­bem! To był schy­łko­wy Gie­rek i tak da­lej. Ja wte­dy wpa­dłem w al­ko­hol, w bar­dzo złe to­wa­rzy­stwo...

– Ale ja­kie to­wa­rzy­stwo?

• No ko­le­żków ta­kich.

– Ale to byli ko­le­dzy ak­to­rzy?

• Nie, ale ze śro­do­wi­ska. Lu­dzie ob­rot­ni, agen­ci na przy­kład, któ­rzy wy­ko­rzy­sty­wa­li moją sła­bo­ść do roz­rzut­no­ści, że sta­wia­łem drin­ki, że mo­głem się oka­zać kimś, kto ich ak­cep­tu­je bar­dziej niż ich wła­sne śro­do­wi­sko. A ja po­trze­bo­wa­łem nor­mal­ne­go wzmoc­nie­nia ludz­kie­go, ak­cep­ta­cji.

To był kla­sycz­ny za­kręt, je­dy­ny zresz­tą tej ska­li w moim ży­ciu, kie­dy na­gle wie­le rze­czy za­częło się wy­my­kać. Prze­sta­łem by­wać w domu, u oso­by, któ­ra mo­gła być dla mnie przy­sta­nią, czy­li Te­re­sy, a za­cząłem ko­rzy­stać z ułu­dy tych roz­mów...

– Dys­ku­sji.

• Przede wszyst­kim z al­ko­ho­lu. Wra­ca­łem o świ­cie, mat­ka była kom­plet­nie roz­bi­ta. Pierw­szy raz wy­lądo­wa­łem wte­dy w izbie wy­trze­źwień, co było dość trud­nym prze­ży­ciem. Wy­ci­ągnęła mnie z tego Ka­ro­la, czy­li moja mat­ka, któ­ra aku­rat była w Ło­dzi. Przy­je­cha­ła do nas w od­wie­dzi­ny i zro­bi­ła tam po pro­stu po­rządek, wal­nęła w stół i tak da­lej...

– W domu czy w izbie wy­trze­źwień?

• W izbie wy­trze­źwień. Ale to mi w ogó­le nie po­mo­gło w zre­wi­do­wa­niu ja­koś tych rze­czy. Na­sze­mu ma­łże­ństwu gro­zi­ło to­tal­ne roz­wa­le­nie, Te­re­sa była na skra­ju wy­czer­pa­nia ner­wo­we­go, a ja tego nie re­je­stro­wa­łem, by­łem w ciem­nym tu­ne­lu. To była otchłań, gęsta mgła.

Ro­bi­łem oczy­wi­ście rze­czy, któ­re niby po­wi­nien ro­bić mężczy­zna, któ­ry za­wsze uwa­żał, że musi dać do­mo­wi, a więc żo­nie, ro­dzi­nie i dzie­ciom, schro­nie­nie eko­no­micz­ne. Więc bra­łem nędz­ne cha­łtu­ry, na przy­kład gra­łem po przed­szko­lach na bęben­ku dla dzie­ci na noc­ni­kach o siód­mej rano. Pro­gram za bez­cen. Po szko­łach je­ździ­łem z Nor­wi­dem, z Po­że­gna­niem z Ma­rią po do­mach kul­tu­ry, świe­tli­cach...

– Ta­kie za­pew­nie­nie eko­no­micz­ne­go mi­ni­mum?

• Ra­czej ilu­zja, że coś ro­bię. Po­dej­rze­wam, że głów­nym mo­ty­wem było, żeby pra­co­wać, żeby nie zwa­rio­wać. Jak czło­wiek za­pa­da się w mrok, to pró­bu­je się wy­do­stać. Za wszel­ką cenę. Cza­sem po omac­ku.

– I to był twój za­kręt?

• Z całą pew­no­ścią.

– I co po­zwo­li­ło ci prze­trwać?

• Nie ma ja­kie­goś kon­kret­ne­go wy­da­rze­nia, któ­re to spo­wo­do­wa­ło.

– Nor­mal­ny czło­wiek po­wie­dzia­łby: dzie­ci, żona. Albo na przy­kład Bóg.

• Bóg na pew­no nie. On już wte­dy daw­no mnie opu­ścił, a ja jego. Na­to­miast z całą pew­no­ścią oso­bą sta­bi­li­zu­jącą sy­tu­ację była pro­sta ko­bie­ta ze wsi, two­ja nia­nia, bab­cia Ja­necz­ka z Węgrzy­no­wic podłódz­kich. Mia­ła zdro­wo­roz­sąd­ko­we po­de­jście i in­ter­we­nio­wa­ła w ten swój pro­sty, otrze­źwia­jący spo­sób, z ja­kąś pier­wot­ną mądro­ścią. Ale też wy­trwa­ło­ść Te­re­sy i ja­kaś jej nad­ludz­ka siła. Gdy­by tego za­bra­kło, my­ślę, że to by się sko­ńczy­ło źle. Mó­głbym się sto­czyć w praw­dzi­we otchła­nie. Za­wsze by­łem eks­tre­mal­ny i w ży­ciu po­szu­ki­wa­łem nie­bez­piecz­nych pod­niet. Po­tra­fi­łem wcho­dzić w naj­gor­sze dziel­ni­ce, po­ci­ąga­li mnie nie­wła­ści­wi lu­dzie.

– Chcesz wody?

• Po­pro­szę. Ale będę mó­wił.

– Ja słu­cham.

• Cza­sa­mi mnie z tego ra­to­wa­li ko­le­dzy, na przy­kład Mi­ko­łaj Gra­bow­ski, któ­ry śle­dził mnie, bo był też cie­ka­wy tych mo­ich dziw­nych pe­ne­tra­cji, ale też naj­zwy­czaj­niej się o mnie bał. Za­wsze mną kie­ro­wa­ły ak­tu­al­ne emo­cjo­nal­ne uwa­run­ko­wa­nia, w któ­rych by­łem, ale przede wszyst­kim to­tal­na za­chłan­no­ść ży­cia i dru­gie­go czło­wie­ka.

– Ab­so­lut­nie nie je­steś w sta­nie mi od­po­wie­dzieć, co też jest w su­mie od­po­wie­dzią.

• Nie, nie je­stem w sta­nie ci od­po­wie­dzieć. Le­cia­łem w prze­pa­ść, ale nie po­tra­fi­łem ode­jść od Dejm­ka. To było bar­dzo dziw­ne, wiesz, jak syn­drom szwedz­ki.

– Chy­ba sztok­holm­ski?

• Tak, sztok­holm­ski. Idziesz do mor­der­cy, praw­da... Mor­der­ca idzie do ofia­ry? Nie.

– Cho­dzi ci o uza­le­żnie­nie ofia­ry od kata i od­wrot­nie, tak?

• Uza­le­żnie­nie od kata, tak. I to po­cząw­szy od cio­su, któ­ry mi za­dał na pierw­szym spo­tka­niu: „My­śla­łem, że pan jest przy­stoj­niej­szy”. Nie wie­dzia­łem, czy to były ja­kieś ho­mo­sek­su­al­ne su­ge­stie i cze­go ocze­ki­wał. Pa­mi­ętam tyl­ko ode­jście. To było w ja­kie­jś skraj­nej już roz­pa­czy. Ja się na przy­kład upi­ja­łem na trze­ciej ge­ne­ral­nej, po pro­stu się prze­wra­ca­łem. Ko­le­dzy mnie bra­li pod zim­ny prysz­nic w ko­stiu­mie i tak da­lej. Oczy­wi­ście to wszyst­ko było po­dyk­to­wa­ne roz­pa­czą.

– Ale w ko­ńcu od­sze­dłeś.

• Do­sta­łem pro­po­zy­cję go­ścin­ne­go gra­nia w Ja­ra­cza, zna­nym już wte­dy te­atrze, od Mi­ko­ła­ja Gra­bow­skie­go, któ­ry był moim kum­plem ze stu­diów. Do trzech głów­nych ról. To był amok, moja kom­plet­na po­ra­żka. On ka­zał mo­jej part­ner­ce po­ka­zy­wać mi gołe cyc­ki, żeby mnie ja­koś po­bu­dzić. Ja nie by­łem w sta­nie się wy­do­być.

– Z tego dołu?

• Z ciem­no­ści. Nie by­łem w sta­nie do­trzeć do pod­sta­wo­wych od­ru­chów ak­tor­skich, emo­cjo­nal­nych. Wy­da­wa­ło mi się, że je­stem to­tal­nie wy­nisz­czo­ny, wy­pa­lo­ny, jak stępio­ny ołó­wek, któ­ry pró­bu­je coś na­ry­so­wać i nie może. Pa­mi­ętam ten stan. I kie­dy on mi tę pro­po­zy­cję zło­żył, to ze­rwa­łem umo­wę z Dejm­kiem.

– Ale przez te czte­ry lata nie za­gra­łeś w te­atrze nic? Przy­je­cha­łeś z Wro­cła­wia, gdzie były fan­ta­stycz­ne głów­ne role, na­gro­dy; przy­wlo­kłeś mamę z ma­le­ńki­mi dzie­ćmi w nie­zna­ne i tyl­ko na bęben­ku po przed­szko­lach?

• Tak. I wte­dy Dej­mek mi po­wie­dział: „Pan jest chuj”. Na co ja się od­wró­ci­łem i po­wie­dzia­łem tym sa­mym to­nem: „To pan jest chuj”. I wy­sze­dłem.

– I co to spo­wo­do­wa­ło, ulgę?

• Po­wiem ci, że nie pa­mi­ętam. To jest dziw­ne, Ma­ry­siu, ale jak wy­ście się uro­dzi­li, to też nie spo­wo­do­wa­ło to we mnie po­czu­cia oj­co­stwa. By­łem wa­szym oj­cem, ale jak­by żad­nej zmia­ny. Ja so­bie często wte­dy za­da­wa­łem py­ta­nie, czy przy ca­łej mo­jej emo­cjo­nal­no­ści, uwiel­bie­niu lu­dzi – bo oni są po­twier­dze­niem tej krót­kiej chwi­li... Bo jed­no wiem na pew­no, że je­stem chwi­lę. To wy­nio­słem z domu, od dziad­ków. I to, że je­stem na chwi­lę, za­wsze mi przy­no­si­ło nie­zwy­kłą ulgę i uspra­wie­dli­wie­nie wszyst­kich nie­do­mo­gów.

Więc jak on mi po­wie­dział, że je­stem chuj, ja się od­wró­ci­łem i po­wie­dzia­łem, że on jest chuj, to nie wiem, czy po­czu­łem ulgę. Ale też ta dy­gre­sja, że je­stem tyl­ko na chwi­lę, i to oj­co­stwo moje... Wiem, że was strasz­nie ko­cham, tak samo jak w bar­dzo szcze­gól­ny spo­sób ko­cham, może po­dzi­wiam, nie wiem, no co­raz ina­czej oczy­wi­ście, Te­re­sę. Ale jed­no­cze­śnie często w ży­ciu za­da­ję so­bie py­ta­nie: czy ja w ogó­le je­stem zdol­ny do mi­ło­ści?

– Zmęczy­łeś się. Na­pij się wody i prze­rwa.

Wiesz, że już przy pierw­szym py­ta­niu uzmy­sła­wiam so­bie, że nie do­sta­nę żad­nych od­po­wie­dzi? Cho­ciaż to jest dla mnie te­raz wa­żne. To zna­czy nie do­sta­nę wprost. Może prze­bieg tej na­szej pod­ró­ży, bo ra­czej tak wi­dzę to, co nas cze­ka, uzmy­sło­wi mi pew­ne rze­czy albo da wy­tchnie­nie, ale od cie­bie ja go nie do­sta­nę.

Często strasz­nie do cie­bie tęsk­nię i chcę się spo­tkać. Przy­je­żdżam po ja­kiś ro­dzaj schro­nie­nia, ulgi. Po wspar­cie albo pod­po­wie­dź, po to, cze­go bra­ku­je, kie­dy się jest kimś, kto ci­ągle szu­ka i kto do­dat­ko­wo do­ko­nał w ży­ciu wy­bo­rów nie­szcze­gól­nie bez­piecz­nych. To zna­czy ta­kich, któ­re nie mają za bar­dzo wzor­ców i któ­re są spo­łecz­nie nie­zbyt ak­cep­to­wa­ne czy ro­zu­mia­ne. W zwi­ąz­ku z tym funk­cjo­nu­ję poza, a w naj­lep­szym przy­pad­ku obok tej wspól­no­ty, któ­rej zresz­tą ni­g­dy nie chcia­łam być częścią. Ale to obok nie­ko­niecz­nie jest przy­jem­ne i cza­sem jest tam naj­nor­mal­niej w świe­cie pu­sto.

I często cie­szę się na to na­sze spo­tka­nie, tak na nie bar­dzo cze­kam, a po­tem ono boli. I to się tyle razy po­wta­rza, że w su­mie nie wiem, na co ja tak ci­ągle cze­kam. Prze­cież ni­g­dy nie do­sta­ję tego, po co przy­je­żdżam. Naj­częściej fru­stra­cja i to moje ro­ze­dr­ga­nie tyl­ko się po­wi­ęk­sza­ją. Przy­je­żdżam tu­taj, żeby się po­czuć bez­piecz­nie, bo po to się przy­je­żdża do domu. A często to wy z mamą wierz­ga­cie jak ba­cho­ry roz­be­stwio­ne, któ­re mają swo­je po­trze­by i trze­ba się nimi na­tych­miast za­jąć. Przy­je­żdżam obo­la­ła i my­ślę, że się tu skry­ję. Te­raz na przy­kład. I pierw­sze py­ta­nie, któ­re za­da­ję, pro­wo­ku­je sze­reg opo­wie­ści, któ­re uzmy­sła­wia­ją mi, że moje wra­że­nie two­je­go szczęścia jest złud­ne albo że ono po­le­ga na czy­mś in­nym.

Ka­żdy nor­mal­ny czło­wiek przez chwi­lę by po­my­ślał o tym, że może tę ciem­no­ść prze­trwa­łeś też dzi­ęki ro­dzi­nie, dzie­ciom. Że to była na­tu­ral­na ko­twi­ca, żeby się ca­łko­wi­cie nie zgu­bić. A to nie jest od­po­wie­dź, któ­ra ci przy­cho­dzi pierw­sza do gło­wy. Więc chy­ba ta roz­mo­wa nie będzie taka zno­wu przy­jem­na.

• No wła­śnie. W pew­nym sen­sie da­jesz od­po­wie­dź ta­kże mnie, krążąc wo­kół py­ta­nia, któ­re często sam so­bie za­da­ję: czy ja w ogó­le je­stem zdol­ny do mi­ło­ści? Cza­sa­mi mi się wy­da­je, że nie.

– To jest ko­kie­te­ryj­ne py­ta­nie?

• Nie. Jest jak naj­bar­dziej se­rio. Cza­sa­mi się za­cho­wu­ję tak ego­cen­trycz­nie, że wte­dy od­po­wie­dź jest pro­sta: nie je­steś zdol­ny do mi­ło­ści. Oczy­wi­ście za­wsze ta od­po­wie­dź jest post fac­tum, kie­dy się ko­goś po­ra­ni, kie­dy się prze­kro­czy gra­ni­ce. A ja na­praw­dę nie wiem, czy je­stem zdol­ny do mi­ło­ści. Na przy­kład przy­go­da z mamą: na po­cząt­ku ja­kaś nie­sa­mo­wi­ta na­mi­ęt­no­ść, któ­ra po­tem się zmie­nia w coś zu­pe­łnie in­ne­go. Na ogół lu­dzie tego nie wy­trzy­mu­ją, fru­stru­ją się i roz­cho­dzą. My­śmy prze­trwa­li, zna­le­źli­śmy inne war­to­ści, na­wet nie w dzie­ciach. W tym punk­cie, wy­da­je mi się, oby­dwo­je by­li­śmy sza­le­nie od­po­wie­dzial­ni. I wte­dy w Ło­dzi ni­g­dy nie padł ze stro­ny mamy ar­gu­ment dzie­ci, roz­wo­du. Ni­g­dy o tym nie mó­wi­ła, nie gro­zi­ła. Na­wet kie­dy wra­ca­łem nad ra­nem.

– Na­wet jak była w dzie­wi­ątym mie­si­ącu ci­ąży, a ty ją ci­ąga­łeś po im­pre­zach ze spuch­ni­ęty­mi no­ga­mi i mó­wi­łeś: „Bądź Eu­ro­pej­ką”?

• Prze­cież my nie je­ste­śmy ide­al­ni, wręcz prze­ciw­nie. Ale nie mów­my te­raz o pa­ra­dok­sie ma­łże­ństwa. Pró­bu­jąc zre­asu­mo­wać okres łódz­ki, my­ślę, że gdy­by nie „pan jest chuj”, to­bym nie od­sze­dł. No i gdy­by nie Mi­ko­łaj Gra­bow­ski, któ­ry był nie­sa­mo­wi­cie wy­trwa­ły i nie przej­mo­wał się po­cząt­ko­wo ab­so­lut­nie prze­ci­ęt­nym re­zul­ta­tem. Tyl­ko wie­rzył we mnie.

A po­tem wy­do­by­łem się. Tra­fi­łem, wła­śnie za spra­wą Mi­ko­ła­ja, na Gon­za­la, któ­ry wszyst­ko uwol­nił. Jak­bym na­gle wy­sko­czył z wrząt­ku na wol­no­ść i le­ciał. I na­raz wszyst­ko się sta­ło na od­wrót. W ci­ągu do­słow­nie mie­si­ąca, paru chwil. I gdy­by nie ten zwrot, to praw­do­po­dob­nie ja bym się po­grążył w ciem­ny świat to­tal­nie prze­gra­ne­go czło­wie­ka.

Wiem, że za dużo mó­wię, ale mó­wi­ąc pew­ne rze­czy, sam pró­bu­ję te­raz z per­spek­ty­wy cza­su to zro­zu­mieć.

• • •

Z Mi­ko­ła­jem Gra­bow­skim jest taka hi­sto­ria. Mia­łam pięć lat i była im­pre­za u nas na Trak­to­ro­wej. Sie­dział na ka­na­pie, a ja wsko­czy­łam mu psit­ką na twarz i przy­kry­łam gło­wę spód­nicz­ką. Maj­tek nie no­si­łam już wte­dy. Po­tem prze­tur­la­łam się na po­du­chy i z no­ga­mi opar­ty­mi o ścia­nę, ssąc dwa pal­ce i gme­ra­jąc pod spód­nicz­ką, śpie­wa­łam, pa­trząc mu pro­sto w oczy: „Lu­bię swo­ją pra­cę”. Faj­ny był z Mi­ko­ła­ja wu­jek po pro­stu. Mam z nim jesz­cze parę in­nych wspo­mnień, jak re­ży­se­ro­wał mnie w te­atrze, kie­dy mia­łam je­de­na­ście lat, albo jak miał ro­mans z tatą, cho­ciaż to nie­praw­da jest. Chy­ba.

• • •

– Pa­mi­ętasz, jak mnie zro­bi­łeś? Je­że­li mo­żesz mi opo­wie­dzieć tro­chę o oko­licz­no­ściach, by­ło­by su­per.

• Prze­cież nie wie się kie­dy. Że o! Pla­nu­je­my te­raz zro­bić dziec­ko i naj­le­piej, żeby to była cór­cia.

– [ma­ca­jąc pod bla­tem sto­łu] Prze­pra­szam, ale czy tu są baby ja­kieś? Zna­czy gile z nosa, su­che? Tu pod sto­łem?

• Nie. Moje na pew­no nie.

– Jak nie? Prze­czu­wam, że to baby za­su­szo­ne.

• Nie, to nie są baby, Ma­ry­siu. To są drza­zgi z drze­wa.

– Do­bra, prze­pra­szam. Ale wiesz, wy­da­wa­ło mi się, że była ja­kaś mi­tycz­na opo­wie­ść o moim po­częciu.

• Nie­ee. Tak samo nie wiem, jak zro­bi­łem Bła­że­ja. To zna­czy nie po­wiem ci: to była ta noc. Mimo że mama po­dob­no wie­dzia­ła, bo do­ra­dza­ła zna­jo­mym, jaki seks się sto­su­je, żeby mieć cór­kę, a jaki, żeby syna. To są baj­ki oczy­wi­ście, ale wte­dy były inne tech­no­lo­gie. W ogó­le inny był świat. Ale na pew­no był to okres bar­dzo, po­wie­dzia­łbym, burz­li­we­go sek­su.

– Ale to była zima czy lato?

• Wy­da­je mi się... No, ła­two to ob­li­czyć, Ma­ry­siu, po­nie­waż je­że­li uro­dzi­łaś się we wrze­śniu, no to dzie­wi­ęć mie­si­ęcy do tyłu... To jest sier­pień, li­piec...

– Sty­czeń. To była noc syl­we­stro­wa i była skrzyn­ka szam­pa­na.

• Mie­szasz dwie opo­wie­ści. To zna­czy była skrzyn­ka szam­pa­na, a do­kład­nie pięć bu­te­lek szam­pa­na, któ­re mama wy­pi­ła w syl­we­stra. To był taki pi­ja­ny syl­we­ster, bar­dzo pi­ja­ny. W An­dry­cho­wie w szko­le nu­mer czte­ry. A po syl­we­strze oka­za­ło się bar­dzo ry­chło, że mama jest w ci­ąży. No, trosz­kę się zde­ner­wo­wa­ła, bo pięć bu­te­lek szam­pa­na, a z tobą w ci­ąży.

W ty­mże An­dry­cho­wie moja sio­stra, a two­ja ciot­ka, Mar­le­na, była na­uczy­ciel­ką, i bar­dzo jej za­le­ża­ło na pani dy­rek­tor­ce. I na tym syl­we­strze były też dwie moje ku­zyn­ki. Nie­ży­jąca już Ja­dźka Bo­ga­czo­wa i Ma­ry­sia Za­cha­ra, świe­żo upie­czo­na wdo­wa, w któ­rej się pod­ko­chi­wa­łem i któ­ra mnie zresz­tą jako mężczy­znę od­rzu­ci­ła. Pa­mi­ętam, jak ją ca­ło­wa­łem w piw­ni­cy, w blo­ku gdzieś. No ale nie trak­to­wa­ła mnie po­wa­żnie, bo była ode mnie star­sza.

W ka­żdym ra­zie to był bar­dzo pi­ja­ny syl­we­ster i my­śmy się szyb­ko upi­li. Mama wy­pi­ła pięć bu­te­lek szam­pa­na, bo piła tyl­ko szam­pa­na, więc pa­mi­ęta­ła. I moje ku­zyn­ki też się upi­ły. Była taka sąsiad­ka, Ki­zne­ro­wa, strasz­na plot­ka­ra, któ­ra po pro­stu co chwi­la: „Pa­nie Pe­szek, ku­zyn­ka rzy­ga”. No więc le­cia­łem do dam­skie­go sra­cza, gdzie Ja­dzia Bo­ga­czo­wa, ka­pi­ta­no­wa lot­nic­twa, ro­zu­miesz, od ścia­ny do ścia­ny. Ko­bie­ty, wiesz, za­rzy­ga­ne przez nią. To była ja­kaś ma­sa­kra.

Wró­ci­łem. Na­pi­łem się parę wó­dek i zno­wu: „Pa­nie Pe­szek, ku­zyn­ka rzy­ga”, Ki­zne­ro­wa mówi. No to lecę, ale już nie była to Ja­dźka, tyl­ko Ma­ry­sia, któ­ra się za­szy­ła w płasz­czach, w ta­kiej ku­pie płasz­czy w gar­de­ro­bie, i tam rzy­ga­ła. Po czym wró­ci­łem, na­pi­łem się, no to: „Sio­stra jest nie­dy­spo­no­wa­na”. Mar­len­ka gdzieś tam wy­mio­to­wa­ła, ale po­sta­no­wi­li­śmy ją prze­nie­ść do ga­bi­ne­tu pani dy­rek­tor. No i ze szwa­grem czy z bra­tem, nie wiem, ci­ągnie­my ją do fi­ku­sa, bo czu­je­my, że ona będzie wo­mi­to­wać. A tu wcho­dzi cała dy­rek­cja z pa­nią dy­rek­tor: „O! Jest Mar­len­ka”, i ro­zu­miesz, dra­mat, bo ona kom­plet­nie nie­przy­tom­na, ale na szczęście za fi­ku­sem. No więc prze­jęli­śmy tam te to­a­sty i tak da­lej.

Więc nie pa­mi­ętam sa­mej nocy, jak cię zro­bi­łem, na­to­miast na pew­no uwiel­bia­li­śmy seks. Był su­per. Był czy­mś wspa­nia­łym, bo mama była cie­ka­wa wszyst­kie­go no­we­go, co wno­si­łem, wszyst­kich no­wych pro­po­zy­cji.

– Czy­li ty zdo­by­wa­łeś te umie­jęt­no­ści i po­ka­zy­wa­łeś ma­mie?

• No tak. W ka­żdym ra­zie chcę po­wie­dzieć, że by­li­śmy, wy­da­je mi się, bar­dzo do­brą parą, je­śli idzie o seks. Na po­cząt­ku to w ogó­le były ja­kieś sza­le­ństwa bez opa­mi­ęta­nia: dużo, in­te­re­su­jąco i sza­le­nie in­ten­syw­nie. Na pew­no więc zro­bi­li­śmy cię w trak­cie dy­na­micz­ne­go i fan­ta­stycz­ne­go, spe­łnio­ne­go sek­su, co jest wa­żne, bo wte­dy dzie­ci są sil­ne i coś in­ne­go jak­by ten...

– My­ślisz, że je­że­li dzie­ci są pło­dzo­ne w uda­nym sek­sie, to dla nich le­piej?

• Ab­so­lut­nie w to wie­rzę, choć się na tym to­tal­nie nie znam.

– Cie­ka­wa hi­po­te­za.

• Je­stem prze­ko­na­ny, że wte­dy się co in­ne­go prze­ka­zu­je. To jest ja­kiś...

– Ro­dzaj eu­fo­rii?

• Inne ze­sta­wie­nie ener­gii, po pro­stu. I dla dzie­ci to ma zna­cze­nie, czy się jest zro­bio­nym w eu­fo­rii czy z obo­wi­ąz­ku. To się może oczy­wi­ście, jako ama­tor­skie, la­ic­kie, wy­dać in­fan­tyl­ne i nie­uza­sad­nio­ne na­uko­wo, ale ja na to czniam, bo jak się pew­nie w na­szej roz­mo­wie nie­raz oka­że, znam cały sze­reg uza­sad­nio­nych na­uko­wo teo­rii, któ­re się w ogó­le nie spraw­dza­ją w ży­ciu. Więc ja swo­je kuję na go­rąco. Po swo­je­mu.

Wra­ca­jąc jesz­cze, bo ci nie od­po­wie­dzia­łem. Zna­czy nie sko­men­to­wa­łem tego, co po­wie­dzia­łaś, że w grun­cie rze­czy nie je­stem w sta­nie ci od­po­wie­dzieć. Prze­cież w ja­ki­mś sen­sie jed­nak wy­je­żdżasz od nas wzmoc­nio­na, bo od ko­goś, komu ufasz, uzy­sku­jesz kon­kret. Na przy­kład: „pier­dol to” albo „ży­cie jest jed­no”, albo „oli­wa spra­wie­dli­wa...”.

– Chy­ba mu­sisz już od­po­cząć.

• Nie. Chcę po­wie­dzieć tyl­ko, że w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku za­wsze ty mu­sisz to ro­ze­grać ze sobą. Nikt, na­wet twój uko­cha­ny, na­wet two­ja naj­bar­dziej od­da­na przy­ja­ció­łka, nie po­tra­fi...

– Prze­cież ja nie mam przy­ja­ció­łki.

• Wiem, że nie masz. Ja też nie mam. Ni­g­dy nie mia­łem przy­ja­ciół i w tej chwi­li już na­wet nie tęsk­nię.

– Ej, ale za dużo już. Nie mo­żesz się tak eks­plo­ato­wać.

• Nie po­tra­fię ina­czej. Ja ci po­wiem, Ma­ry­siu, jak się na­praw­dę źle po­czu­ję.

– Ode­tchnij.

• Na­to­miast...

– Ode­tchnij. Wody się na­pij.

• Tyl­ko to zda­nie chcę sko­ńczyć: osta­tecz­nie to ty sama ze sobą w swo­jej sa­mot­no­ści mu­sisz roz­strzy­gnąć, zde­cy­do­wać i roz­wi­ązać daną sy­tu­ację.

– Sama? Mam te­raz po­czu­cie, że sama to ja sie­bie w ja­ki­mś sen­sie w chu­ja zro­bi­łam. Wy­da­wa­ło mi się, że ja­ko­ść to jest rzecz świ­ęta. I lo­jal­no­ść. Po­wiedz mi, czy świat się zmie­nił?

• Nie, tak było za­wsze. Za­wsze ja­ko­ść prze­gry­wa­ła ze śmie­cia­mi, tyl­ko że były inne pro­por­cje. I inne prio­ry­te­ty, tak jak na przy­kład jesz­cze do nie­daw­na mo­żna było mó­wić o kon­kret­nych lu­dziach jako au­to­ry­te­tach...

– Ta­kich wek­to­rach.

• Tak. Lu­dziach, któ­rzy dają ci na­dzie­ję, że świat nie zwa­rio­wał. Te­raz ich nie ma. Au­to­ry­te­ty się po­cho­wa­ły przed bar­ba­rzy­ńca­mi. One oczy­wi­ście da­lej ist­nie­ją, zmie­nia­ją się tyl­ko ska­le tych au­to­ry­te­tów, ale au­to­ry­tet za­wsze prze­cież wi­ąże się z ja­ko­ścią, obo­jęt­nie, czy to są czy­ny czy tyl­ko po­glądy. Ja na przy­kład – to też jest moja ce­cha, któ­rej ty do ko­ńca nie ogar­niasz w tej chwi­li, ugo­dzo­na w samo ser­ce i zra­nio­na bra­kiem lo­jal­no­ści wła­śnie – wie­rzę w czło­wie­ka, bo ina­czej ży­cie nie ma po pro­stu sen­su. Ro­zu­miem to jako wza­jem­ne wy­ła­wia­nie się z masy, z tego sta­da ludz­kie­go, rów­nie sa­mot­nych osob­ni­ków, któ­re so­bie po­twier­dza­ją zło­żo­no­ść ży­cia. I się wspie­ra­ją.

– Albo sen­su. Ja­kie­go­kol­wiek.

• Albo sen­su. W tej ka­łu­ży, któ­ra raz jest ciem­niej­sza, raz ja­śniej­sza, po­ru­sza­my się po omac­ku strasz­nie sa­mot­ni w tym za­gu­bie­niu, w tej mierz­wie ludz­kiej i... Kur­wa! Cze­kaj, bo chcia­łem coś wa­żne­go po­wie­dzieć.

– Ale co?

• Mogę pierd­nąć?

– Tak.

• [pusz­cza bąka] Że... yyy...

– Za­no­to­wa­ne.

• W tym sen­sie wia­ra w czło­wie­ka po­zwa­la mi prze­trwać. Mimo że ab­so­lut­nie prze­wi­du­ję cha­rak­ter ko­ńca, to jest we mnie nie­ustan­na chęć roz­wi­ąza­nia tej za­gad­ki.

Ja wiem, że je­stem wędrow­cem, któ­ry błądzi, raz ma oczy sze­rzej otwar­te, raz ma to­tal­nie za­wi­ąza­ne, ale nie mogę ustać w tym po­zna­wa­niu. Dla­te­go ten „okres łódz­ki” i to nie­zro­zu­mie­nie, dla­cze­go tak się sta­ło, to jest tro­chę to, co ty masz te­raz. Po­dob­ny ból. I jak mnie py­tasz, co mnie wte­dy ura­to­wa­ło, to na pew­no nie prze­ko­na­nie, że musi być ja­kieś roz­wi­ąza­nie, bo ja wie­dzia­łem, że go nie ma. Ura­to­wa­ła mnie po­trze­ba zro­zu­mie­nia. Za­gląd­ni­ęcia za te ku­li­sy, za któ­ry­mi jest ciem­no­ść.

– Czy­li ak­tyw­no­ść. Bo naj­gor­szą rze­czą, jaką mo­żna w ta­kim mo­men­cie zro­bić, to ob­ra­zić się na świat, wczo­łgać do nory ciem­nej i tam kwi­lić?

• Ab­so­lut­nie.

– Bo co komu z roz­go­ry­czo­ne­go ar­ty­sty, ze zra­nio­nej pie­śniar­ki z dziu­rą po ser­cu.

• Nic. Na­le­ży trwać przy swo­im, na­wet ma­jąc prze­ko­na­nie, że mo­żna osta­tecz­nie...

– ...prze­grać. Go­rycz jest naj­gor­sza. I żal.

• Żal nisz­czy cie­bie to­tal­nie.

– Do­pó­ki nie we­źmie się ca­łko­wi­tej od­po­wie­dzial­no­ści za wła­sne, kur­wa, szczęście, to nie mo­żna być wol­nym. Dla­te­go mój ate­izm jest dla mnie tak wa­żny. Nie ma Boga, na któ­re­go mo­żna li­czyć i cze­kać, że cię ura­tu­je.

• Albo uspra­wie­dli­wi.

– My ci­ągle cze­ka­my, że nam ja­kiś Je­zus albo ksi­ądz, pre­zes czy rząd coś za­ła­twi i ci­ągle mamy żal. I wszyst­ko, co jest jesz­cze pi­ęk­ne, te reszt­ki pi­ęk­na w Pol­sce, są tak chwa­sta­mi żalu za­ro­śni­ęte, że le­d­wo dy­szą.

• Mam ten sam po­gląd.

– Też cię wkur­wia­ją lu­dzie, któ­rzy z żalu ro­bią sens ży­cia? Bo u nas cier­pie­nie, naj­le­piej zbio­ro­we, jest to­żsa­mo­ścią na­ro­do­wą. Pol­ska to wspól­no­ta opar­ta na ra­nach, któ­rym nie da­je­my się za­go­ić. Ze stra­chu, że jak się za­go­ją, to stra­ci­my sie­bie? Czym by­śmy byli bez tego cier­pie­nia, sko­ro tyl­ko w nim się jed­no­czy­my? I tyl­ko w nim je­ste­śmy na­praw­dę do­brzy.

• Cier­pie­nie tak na­praw­dę jest po­twor­nie ego­istycz­ne. Ro­zu­miem cier­pie­nie, któ­re ma pra­wo się po­ja­wić w ży­ciu ka­żde­go czło­wie­ka, na­to­miast u nas ono jest prze­ja­wem skraj­ne­go ego­izmu. Ono za­wsze, w sen­sie eg­zy­sten­cjal­nym, jest prze­ja­wem ego­izmu, ale w in­nych kul­tu­rach lu­dzie so­bie z cier­pie­niem ra­dzą jed­nak ina­czej, a przy­naj­mniej dają inne sy­gna­ły. Po­lak, cier­pi­ąc, ma po­czu­cie, że po­sia­dł strasz­li­wą wła­dzę i ta wła­dza go opa­no­wu­je. I nisz­czy wszyst­ko. To się bie­rze oczy­wi­ście z na­szej strasz­nej hi­sto­rii ka­to­li­cy­zmu, któ­ry jest naj­ciem­niej­szą re­li­gią na świe­cie. A w pol­skim wy­da­niu to jest w ogó­le pie­kło. I je­że­li sza­tan ist­nie­je, to jest nim in­sty­tu­cja pol­skie­go Ko­ścio­ła.

• • •

Cho­dzi­łam się mo­dlić do Bo­że­go Cia­ła. Pach­nia­ło li­lia­mi i śmier­cią. Czar­ny Je­zus na krzy­żu pa­trzył z góry, czy rów­no klęczę. Lu­bi­łam ból ko­lan i li­ta­nię do Najświ­ęt­szej Krwi. Na­szą wspól­ną z Je­zu­sem sa­mot­no­ść. Co­raz moc­niej­sze za­ci­ska­nie dło­ni w „amen”, za­ci­ska­nie ud, sine usta i od­lot. Na­gle prąd, zdzi­wie­nie i słod­ko. Pra­wie ze­mdla­łam. A to cud. Pierw­szy or­gazm. Z Je­zu­sem.

• • •

– Wiesz, ja­kie jest moje pierw­sze, ab­so­lut­nie pierw­sze wspo­mnie­nie z dzie­ci­ństwa? Że je­ste­śmy nad mo­rzem, na pla­ży; pia­sek. Mam na so­bie bia­ły szla­frok fro­to­wy z kap­tu­rem. Za duży, miesz­czę się cała w kap­tu­rze. Je­ste­śmy z Bła­że­jem sami zo­sta­wie­ni na tej pla­ży i wy idzie­cie z mamą pły­wać. Mama ma taki ko­stium w ko­lo­ro­we rom­by. I od­pły­wa­cie. I na po­cząt­ku jest su­per, bo was wi­dzi­my, ale pó­źniej pły­nie­cie da­lej i ja mam ja­kiś to­tal­ny te­lep i się boję. Strasz­nie. I my z Bła­że­jem z tego prze­ra­że­nia, to zna­czy ja prze­ra­żo­na je­stem na pew­no, jemy wa­fle, chy­ba ma­li­no­we. Czy coś ta­kie­go mo­gło się w ogó­le wy­da­rzyć?

• Tak, tak. To były Gór­ki Wschod­nie i ty by­łaś ma­le­ńka, mia­łaś dzie­wi­ęć mie­si­ęcy. Le­cie­li­śmy do Gda­ńska sa­mo­lo­tem, a z lot­ni­ska tak­sów­ką, czar­ną wo­łgą, pa­mi­ętam, do tych Gó­rek Wschod­nich. Ja do­pie­ro dziś, po tylu la­tach, łączę pe­wien fakt, któ­re­go ty nie mo­żesz pa­mi­ętać, z tym wła­śnie. By­łaś ubra­na na na­gie cia­łko, żeby cię sło­ńce nie pa­li­ło, w bia­ły szla­fro­czek z ame­ry­ka­ńskich zrzu­tów, po Bła­że­ju zresz­tą, z kap­tu­rem. I były wa­fle, rze­czy­wi­ście, ku­po­wa­ne w ge­esie, obrzy­dli­we, z ma­li­no­wym na­dzie­niem, ró­żo­wym.

– Je­steś tego pe­wien?

• Ab­so­lut­nie! Były też ka­wo­we, bo ja nie cier­pia­łem ma­li­no­wych. Zresz­tą dże­mu tru­skaw­ko­we­go też nie­na­wi­dzę. Były bla­do­ró­żo­we i ciem­ne ka­ka­owe. Ma­sa­kra sma­ko­wa, ale uwiel­bia­li­śmy to wszy­scy w czwór­kę. Ty przez cały po­byt mia­łaś taki zwy­czaj – bo Bła­żej dał się upil­no­wać, uwiel­biał ska­kać na fa­lach ze mną albo z mamą – że z wy­dmy na czwo­ra­kach, bo wte­dy racz­ko­wa­łaś, za­wsze się kie­ro­wa­łaś w stro­nę mo­rza i my­śmy tego nie ro­zu­mie­li i pa­trzy­li­śmy na cie­bie, a ty po pro­stu szłaś do mo­rza. Jak żółw. I oczy­wi­ście w od­po­wied­niej chwi­li sze­dłem, bra­łem cię na ręce i od­no­si­łem na wy­dmy. Po­sie­dzia­łaś chwi­lę i zno­wu szłaś w stro­nę mo­rza i to było dla nas to­tal­nie nie­zro­zu­mia­łe, mama to po­twier­dzi.

Te­raz ro­zu­miem, że to mu­sia­ło się brać ze stra­chu. Że pierw­szy był lęk, że my­śmy znik­nęli. I te two­je piel­grzym­ki do mo­rza były ja­kąś ata­wi­stycz­ną pró­bą ra­to­wa­nia ro­dzi­ców.

– My­ślisz?

• Tak to te­raz ro­zu­miem. Nie­sa­mo­wi­te w ogó­le zło­że­nie.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że do­brze pa­mi­ętam? To jest bar­dzo sil­ne wspo­mnie­nie, z de­ta­la­mi. Pew­nie ten ko­stium z pó­źniej mi się na­ło­żył, bo prze­cież mama mia­ła go pa­ręna­ście lat. Wiesz, taki w rom­by.

• Wiem, w zie­lo­no-ama­ran­to­wo-brązo­we rom­by.

– Z su­kien­ki prze­ro­bio­ny.

• Tak, naj­pierw to była su­kien­ka, ame­ry­ka­ńska.

– Z pacz­ki. Więc ko­stium chy­ba pó­źniej mi się na­ło­żył, ale strach był z wte­dy. Bo ja przez całe dzie­ci­ństwo, przez bar­dzo dłu­gi czas, ba­łam się zo­sta­wać sama w domu.

• No wiem. Nie od­stępo­wa­łaś mamy, bo głów­nie mama była. Ja je­ździ­łem, pra­co­wa­łem i tak da­lej, więc po­ja­wia­łem się co ja­kiś czas w domu. Na­wet siku mama mu­sia­ła iść z tobą na ręku. To było dziw­ne. Mia­łaś dwa pal­ce w buzi, któ­re ssa­łaś, i często za­da­wa­li­śmy so­bie py­ta­nie, czy my po­pe­łni­li­śmy ja­kiś błąd, że ty tak strasz­nie się bo­isz.

Mama no­si­ła cię. Ro­zu­mia­ła to, bo jak wiesz, zo­sta­ła sie­ro­tą wcze­śnie. Jej mama uma­rła, jak ona mia­ła dzie­wi­ęć lat. I Te­re­sa pa­mi­ęta z tam­te­go cza­su kota i nie­ustan­ne, sa­mot­ne w wiel­kim domu w le­sie cze­ka­nia na ojca, do nocy. Sie­dzia­ła po ciem­ku na sza­fie z ko­tem i cze­ka­ła.

– Wszyst­ko wiem.

• Jej oj­ciec był le­śni­czym i my­śli­wym. I być może, ro­zu­mie­jąc tę trau­mę, choć mdla­ły jej ręce, no­si­ła cię, jak ro­bi­ła gry­sik czy tam coś, do sra­cza szła z tobą. Ja też, jak przy­cho­dzi­łem, sta­le cię no­si­łem. Ale ty za­wsze by­łaś za­nu­rzo­na w ja­ki­mś sta­nie nie­ca­łko­wi­tej obec­no­ści. Zo­bacz swo­je zdjęcia z dzie­ci­ństwa. Z rzad­ka je­steś uśmiech­ni­ęta, na­wet kie­dy z Bła­że­jem sza­le­je­cie, on uwiel­biał cię roz­śmie­szać, ale w grun­cie rze­czy by­łaś dość... Nie chcę po­wie­dzieć smut­nym, tyl­ko re­flek­syj­nym i od­da­lo­nym dziec­kiem. By­łaś w ja­ki­mś swo­im świe­cie.

– Szcze­rze mó­wi­ąc, to z dzie­ci­ństwa pa­mi­ętam głów­nie strach. A prze­cież wy­da­je mi się, że te­raz je­stem jed­nak ja­sną oso­bą, a na pew­no taką, któ­ra po­tra­fi się cie­szyć i wy­głu­piać. Ale gdy my­ślę o dzie­ci­ństwie, to... No, jest tam ciem­no.

• Bab­cia Ja­necz­ka po­wie­dzia­ła kie­dyś: „Pa­nie, to dziec­ko jest mun­drzyj­sze od czło­wie­ka!”. Oczy­wi­ście ka­żdy ro­dzic będzie mó­wił o wy­jąt­ko­wo­ści swo­je­go dziec­ka, ale mia­łaś dziw­ne, abs­trak­cyj­ne zło­że­nia, nie­praw­do­po­dob­nie traf­ne. Bła­żej na przy­kład był dłu­go ba­ła­ga­nem. Na­to­miast ty by­łaś nie­zwy­kle kon­kret­na. Dość szyb­ko za­częłaś mó­wić i cha­rak­ter two­ich re­ak­cji był do­ro­sły, w grun­cie rze­czy doj­rza­ły. Stąd chy­ba ta opi­nia two­jej nia­ni.

• • •

• Mia­łem te­raz taką chwi­lę kry­zy­su i przy­po­mnia­łem so­bie, że kie­dyś no­si­łem hol­te­ra. Czy­li ser­ce, lata temu, już coś zgła­sza­ło. I z ca­łe­go za­pi­su, a wy­da­rzy­ło się w tej do­bie, w któ­rej był mo­ni­to­ring, bar­dzo dużo rze­czy, któ­re po­win­ny zna­le­źć od­zwier­cie­dle­nie... Gra­łem tego dnia, z tym hol­te­rem, Fio­ra w Ope­ret­ce, bar­dzo eks­plo­atu­jąca rola – nic. Naj­sil­niej­szym za­pi­sem była noc­na roz­mo­wa z Bła­że­jem, któ­ra wy­ka­zy­wa­ła prze­kro­cze­nie nor­my. Le­karz mnie py­tał: „Co się o tej go­dzi­nie sta­ło?”. Ja po­wie­dzia­łem: „Roz­mo­wa z sy­nem”. Ona oczy­wi­ście była eks­tre­mal­na, trud­na. Już nie pa­mi­ętam, cze­go do­ty­czy­ła.

I przez mo­ment te­raz moja myśl od­le­cia­ła, kie­dy ci­ągle py­tasz: „Do­brze się czu­jesz?”. W ja­ki­mś stop­niu mnie to te­raz po pro­stu an­ga­żu­je, a je­stem w sy­tu­acji, w któ­rej nie po­wi­nie­nem się tak eks­plo­ato­wać emo­cjo­nal­nie, ale nie ma prze­cież nie­emo­cjo­nal­nych sy­tu­acji. I te­raz po­my­śla­łem so­bie, że może rze­czy­wi­ście masz ra­cję, że trze­ba sko­ńczyć. Cho­ciaż czu­ję, że wła­śnie wpły­nąłem na wła­ści­we tory.

– Tyl­ko te ci­ągłe dy­gre­sje. Lu­bię for­my sku­pio­ne, nie prze­pa­dam za roz­wle­kły­mi. Ale to jest bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­na two­ja ce­cha. Je­steś ga­du­łą.

• Ja my­ślę o tym tro­chę ina­czej. Wy­da­je mi się, że kon­kret­ne od­po­wie­dzi są ogra­ni­czo­ne. My je­ste­śmy prze­cież w nie­ustan­nym ru­chu.

– My, lu­dzie?

• My, lu­dzie, na­sze umy­sły. Sza­mo­cze­my się i ci­ągle cze­goś szu­ka­my. Na przy­kład ja trwam w opty­mi­zmie, choć jak wiesz, po­tra­fię być skraj­nie cy­nicz­ny, bez­względ­ny i okrut­ny.

– Nie! To jest już wner­wia­jące. To two­je prze­świad­cze­nie...

• Że co?

– Że „po­tra­fisz być skraj­nie cy­nicz­ny”. Nie po­tra­fisz. Albo że je­steś „re­ki­nem”. Mu­sisz so­bie uzmy­sło­wić, że to nie­praw­da. Ty nie masz w so­bie gra­ma cy­ni­zmu.

• No, może cy­nizm nie, ale re­kin tak. Wiesz, że w sy­tu­acji, w któ­rej co­kol­wiek by wam się sta­ło...

– To jest wil­czy­ca, któ­ra bro­ni sta­da. Re­kin to jest ktoś, kto mor­du­je dla sma­ku krwi.

• Ktoś mi kie­dyś po­wie­dział, że dam so­bie w ży­ciu radę, bo je­stem re­ki­nem.

– A ty się tego ucze­pi­łeś, bo to jest atrak­cyj­ne.

• Tak. Fuj...

– Co jest?

• Pu­ści­łem bąka.

– Zno­wu?

• Bar­dzo przy­kre­go. Prze­pra­szam. Nie chcia­łem gło­śno tego ro­bić i to jest okrop­ne. Fuj!

• • •

• To moje py­ta­nie: czy ja w ogó­le je­stem zdol­ny do mi­ło­ści...?

– Trud­no mi to zro­zu­mieć, ale...

• Cza­sa­mi mam wra­że­nie, zwłasz­cza w re­la­cjach z wami... Zna­czy na pew­no u pod­staw tego py­ta­nia leży tak na­praw­dę nie­roz­wi­ązy­wal­no­ść za­gad­nie­nia jako ta­kie­go. Nie ma w ży­ciu zja­wisk, pro­ble­mów, któ­re mo­żna jed­no­znacz­nie, de­fi­ni­tyw­nie i osta­tecz­nie roz­wi­ązać.

– Ja nie wiem, czy to się uda. Ta ksi­ążka.

• To będzie trud­ne. Dla cie­bie. Mu­sisz wy­ka­zać pew­nie cier­pli­wo­ść...

– Wy­ka­zu­ję.

• Bo ja je­stem dość nie­uchwyt­ny w tym względzie.

– No ra­czej.

• Bo sam nie mam, że tak po­wiem, wy­ra­zi­stych od­po­wie­dzi. Ale też może dla­te­go trwam w ci­ągłej ak­tyw­no­ści i jest we mnie cie­ka­wo­ść. Tak jak ze Sce­na­riu­szem...[1] Py­ta­ją mnie, czy mi się nie nu­dzi, jak to gram czter­dzie­ści lat. Ja za­wsze od­po­wia­dam, że mi się to­tal­nie nie nu­dzi, bo ci­ągle wie­rzę w to, co mó­wię. I przed we­jściem na sce­nę ro­bię jed­ną je­dy­ną rzecz – za­da­ję so­bie py­ta­nie: czy jesz­cze raz chcę to gło­śno po­wie­dzieć? To, w co wie­rzę. Ale czy ja sam sie­bie nie ko­kie­tu­ję? Czy rze­czy­wi­ście tak jest?

– Ja pro­po­nu­ję sko­ńczyć już dzi­siaj.

• Mam wra­że­nie, że ci nic nie po­wie­dzia­łem.

– Bar­dzo mo­żli­we.

• Pró­bu­ję zro­zu­mieć, co mó­wię. Czym to na­praw­dę jest. I stąd te ci­ągłe dy­gre­sje. To po pro­stu ta­kie lu­stra, w któ­rych się coś od­bi­ja. A może to tyl­ko złu­dze­nie? Dla mnie ja­ki­mś naj­wa­żniej­szym ob­ra­zem, któ­ry się z dzi­siaj wy­ła­nia, jest pla­ża.

– Może to wła­śnie tak trze­ba ro­bić?

• Ja je­stem wy­uczo­ny na par­ty­tu­rach Scha­ef­fe­ra, w któ­rych są ele­men­ty to­tal­nie nie­przy­sta­jące. Co będę ga­dał, po­ka­żę ci. Mam tu aku­rat tę par­ty­tu­rę, któ­rą pew­nie znasz, dzie­si­ąt­ki razy to ćwi­czy­łem. Nie pa­mi­ętam, czy z wami też?

– Z nami też.

• Po pro­stu jest kil­ka­na­ście ele­men­tów i ka­żdy z nich za­wie­ra inne ak­cje, zu­pe­łnie inny świat. I kon­stru­owa­nie ca­ło­ści po­le­ga nie na tym, że ja wiem, co będzie, że je­den ele­ment wy­ni­ka z dru­gie­go. Chu­ja tam! One są nie­za­le­żne. Żad­nych lo­gicz­nych po­wi­ązań! Emo­cjo­nal­ny prze­pływ aso­cja­cji, po pro­stu. Do­pie­ro fakt ze­sta­wie­nia po­szcze­gól­nych ele­men­tów skła­da się wi­dzo­wi w ca­ło­ść.

– Wszyst­ko to wiem.

• I być może ja­kaś dziw­na opo­wie­ść, dy­gre­sja, dużo drob­nych tu­taj wo­kół jest po to, żeby na­gle wy­sko­czy­ło w in­nym miej­scu coś.

– Masz ra­cję. W mu­zy­ce też naj­lep­sze rze­czy po­wsta­ją, kie­dy skła­dasz przy­pad­ko­we części.

• No wła­śnie!

– Ale je­stem nie­cier­pli­wa i po­dej­rze­wam, że po­ja­wią się mo­men­ty prze­ci­ążeń, znu­że­nia.

• Przede wszyst­kim ja tak dużo ga­dam. To będzie dla cie­bie po­twor­na pra­ca.

– Chy­ba mi zno­wu Edek będzie mu­siał po­móc. Jak zwy­kle.

• • •

• Jak mó­wi­łaś o tej pla­ży, to ona mi sta­nęła przed ocza­mi. Pa­mi­ętam Te­re­sę, jej cia­ło, za­pach przede wszyst­kim. Ona za­wsze pach­nia­ła mle­kiem, jej skó­ra, usta. No nie ona jed­na, bo...

– Ale ludz­kim?

• Tak, ta­kim mle­kiem.

– Ludz­kim? Czy w ogó­le mle­kiem? W sen­sie od kro­wy?

• Tak, tak. Ale też od razu, wiesz, przy­po­mniał mi się lot tym sa­mo­lo­tem, jak Bła­żej krzy­czał: „O! Lo­dzi­ki, lo­dzi­ki!”, jak chmu­ry były. Bo on już wte­dy dużo ga­dał, po czym na­tych­miast rzy­gał do tor­by. A ja z tobą cho­dzi­łem i po­tem ste­war­de­sa wzi­ęła cię do kok­pi­tu, jak Bła­żej rzy­gał. To był mały sa­mo­lo­cik i pa­mi­ętam, szczęśli­wa była ta ste­war­de­sa. I ty taka nie­obec­na w tym sa­mo­lo­cie. To po­zor­nie nie ma żad­ne­go zwi­ąz­ku, a jed­nak ta two­ja sa­mot­no­ść, ten smu­tek, nie­obec­no­ść, to się te­raz wy­ja­śnia. Ty nie pła­ka­łaś, nie śmia­łaś się, by­łaś po pro­stu w swo­im świe­cie, strasz­nie sil­nie za­trza­śni­ęta. W prze­ci­wie­ństwie do Bła­że­ja, któ­ry był za­wsze na ze­wnątrz. A te­raz wy­da­je się, że jest do­kład­nie...

– ...od­wrot­nie.

• Od­wrot­nie się uło­ży­ło w ży­ciu, więc jak­by nie ma re­cep­ty. Jak mnie stu­dent pyta: „Jak żyć, pa­nie pro­fe­so­rze?”, to ja z całą świa­do­mo­ścią głu­po­ty tego py­ta­nia mó­wię: „Faj­nie”. No bo co mo­żna po­wie­dzieć na coś ta­kie­go? I on to ku­pu­je. To na mar­gi­ne­sie ogra­ni­czo­no­ści. Po pro­stu ży­cie jest nie­roz­wi­ązy­wal­ne.

• • •

„Je­stem ro­ba­kiem. Ro­ba­kiem w ja­błku. I nie wyj­dę stąd” – od­po­wia­dam ma­mie, któ­ra mówi, że ko­la­cja i że mam już wy­jść z tego swe­tra taty i coś zje­ść. Je­ste­śmy na fe­riach zi­mo­wych w gó­rach, sami z mamą. Tata w te­atrze. Pra­cu­je i do­je­żdża do nas, kie­dy może. Czy­li nie­często. Swe­ter jest szorst­ki, bor­do­wy w zie­lo­ne mazy. Z gol­fem. Miesz­czę się w nim cała. I jest mi faj­nie. Sie­dzę w nim go­dzi­na­mi i pod­glądam przez włócz­ko­we prze­świ­ty. Swe­ter pach­nie ja­błka­mi i wodą po go­le­niu taty. I jesz­cze tęsk­no­tą. Tęsk­nię na wci­ąż.

• • •

– Wy­ni­ka z tej pierw­szej roz­mo­wy, że nie będzie to wca­le przy­jem­ne. Cho­ciaż dla cie­bie na pew­no bar­dziej.

• Ale patrz, jak wspa­nia­le spędza­my czas.

– Po­my­śl też o rze­czach, o któ­re ty chcia­łbyś mnie za­py­tać. Na pew­no ta­kie są. Za­pi­suj.

• Ja mam do­brą pa­mi­ęć. I mnie bar­dziej cie­ka­wi, jak od­po­wia­dam.

– Aha.

• My­ślę, że za wcze­śnie jest mó­wić o tym, o czym chcia­łbym mó­wić. Wiesz?

– Do­brze, ale ustal­my, pro­szę, jed­no na sztyw­no: jak pusz­czasz bąka, to idziesz w kąt, do ge­ra­nium, do­bra?

• [pusz­cza­jąc bąka] Ale ono usy­cha...

– Cie­ka­we, jak nie­obli­czal­ne to może być, żeby ktoś chciał to czy­tać.

• To musi być na­sze, two­je, moje, jak­by omi­ja­jąc rafy tego ca­łe­go, prze­pra­szam cię, gów­na wo­ko­ło. Bo to jest gów­no. Tak na­praw­dę wy­da­je mi się, że... Kie­dy mó­wisz, że przy­je­żdżasz tu po ja­kieś schro­nie­nie, tak te­raz wspól­nie pró­bu­je­my od­po­wie­dzieć na pew­ne rze­czy, a ra­czej zbli­żyć się do zro­zu­mie­nia pew­nych rze­czy, któ­re się w na­szym ży­ciu wy­da­rzy­ły, któ­re nas, jako ar­ty­stów, do­ty­czą. I ra­czej cho­dzi o pró­bę zro­zu­mie­nia, czym to wszyst­ko jest, a nie o od­po­wie­dź.

– Ale też jak śpie­wa Pe­szek: „Cza­sy ta­kie nie­spo­koj­ne”. Ta na­sza pod­róż może być ro­dza­jem schro­nu, tu­ne­lu rów­no­le­głe­go wo­bec nie­cie­ka­wej rze­czy­wi­sto­ści, w ja­kiej się zna­le­źli­śmy.

• Może też być tar­czą, któ­ra od­bi­ja gów­na, któ­ry­mi do nas strze­la­ją.

– To mam na my­śli! A jak mnie py­ta­ją „Jak żyć?”, to wiesz, co mó­wię? Że tata mnie uczył, że re­me­dium na de­mo­ny jest pra­ca. I to­tal­nie w to wie­rzę. A te­raz wy­ru­sza­my w pod­róż. Lu­bię to okre­śle­nie, jest otwar­te. Pod­róż też może być re­me­dium na de­mo­ny, roz­cza­ro­wa­nia, za­kręty. I na gów­na, któ­ry­mi do nas strze­la­ją.

• Nie sta­wać, bo jak sta­niesz, to wła­śnie cię opa­nu­ją de­mo­ny. A jak idziesz, to je z sie­bie strącasz.

– I nie mogą się uchwy­cić.

• Ani utrzy­mać.

– I gów­no, któ­rym strze­la­ją, też się nie przy­le­pi.

• Prędzej cię tra­fią, jak sto­isz.

– I tym opty­mi­stycz­nym ak­cen­tem ko­ńczy­my.

• A ty to na­gry­wa­łaś te­raz?

(Cie­szę się, że nie uma­rłeś, tato!)