Najgłośniej krzyczy serce - Martyna Senator - ebook + książka

Najgłośniej krzyczy serce ebook

Martyna Senator

4,3

Opis

Martyna Senator, ulubiona autorka nastolatków i młodych dorosłych, stworzyła powieść, o której będziecie pamiętać przez długie tygodnie.

Nina jest młodą i wrażliwą dziewczyną, a ponad wszystko kocha taniec. Jej na pozór idealne życie z dnia na dzień zamienia się w koszmar.

Kacper próbuje wmieszać się w tłum i zniknąć. Kiedyś miał wszystko, teraz za wszelką cenę chce po prostu przetrwać.

Ta poruszająca książka o gniewie, nieuzasadnionej nienawiści, przemocy w szkole i hejcie otwiera oczy na zdarzenia, które mogą dotyczyć każdego z nas. Zdarzenia, o których trudno będzie zapomnieć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 385

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (285 ocen)
146
93
32
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
48691412249

Dobrze spędzony czas

Nie spodziewałam się, że ta książka tak mnie wciągnie. Nie jest to może literatura do której chciałoby się wrócić, ale nie raziła wydumanymi problemami ani zbyt idealnymi bohaterami, którzy od początku do końca wiedzą co zrobić w trudnej sytuacji.
00
DianaFila

Z braku laku…

Skoro w opisie istniała wzmianka o dużej wrażliwości głównej bohaterki to gdzie ona była w książce?! Dosłownie dziewczyna była tak upierdliwa jak myśl o tym, że jakieś 8213 lat temu powiedziałxś coś żenującego (jakby ktoś nie zrozumiał metafory to BARDZO). Kacper to w ogóle jakiś niemrawy i bez charakteru. Owszem poruszała problemy, które istnieją i możemy się z nimi borykać na co dzień, ale aby jakakolwiek osoba mogła się utożsamić z taką Niną czy właśnie wcześniej wspomnianym Kacprem, trzeba ich przedstawić jako postacie inteligentne lub prezentujące sobą cokolwiek pozytywnego, niekoniecznie irytujące, leniwe i nieczułe. I żeby nie było, coś tam wyniosłam z tej młodzieżówki (nie tylko ból głowy), ale czy naprawdę nie jest może warto zastanowić się kilka razy przed stworzeniem jakichś postaci tak, aby ich jedynymi cechami nie były cechy wyglądu?
00
juliaifilip

Całkiem niezła

jak na polską książkę to całkiem okej, odrzucają mnie polskie imiona plus mam wrażenie, że tam za dużo się dzieje i bohaterzy mają za dużo problemów
00
PaulinaRo

Dobrze spędzony czas

Nie spodziewałam się, ze ta ksiazka tak mnie wciągnie. Jej główny temat dogłębnie mnie poruszył. Prosty styl tylko pomaga w uniesieniu tego co autorka chce przekazać. Do tego wątek miłosny przy którym serce rośnie :)
00
wikiqqq5

Nie oderwiesz się od lektury

Napisana tak prosto, lecz trafia do głębi, skłania do autorefleksji. Nie zliczę momentów w których łzy kapały mi z oczu, lecz postanowiłam być silna, tak jak silni są bohaterowie książki. Polecam przeczytać każdemu, ogrom emocji, nie można się oderwać🤍
00

Popularność




Copyright © Martyna Senator, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Marketing i promocja: Łukasz Chmara, Marta Friedrich

Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Martyna Wilner

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66570-26-9

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.weneedya.pl

Dedykuję tę książkę każdej poranionej duszy.

Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć o siebie walczyć.

ROZDZIAŁ 1

7 października

Poniedziałek

NINA

Na samą myśl o tym, że muszę usiąść obok Kacpra, przeszywa mnie dreszcz. I wbrew pozorom nie jest to nic przyjemnego. To tak, jakby zamknąć niepewność, obawy i złe przeczucia w pigułce, a potem ją połknąć. Na efekt nie trzeba długo czekać. Przychodzi natychmiast. Zawartość błyskawicznie rozchodzi się po ciele, sprawiając, że kieruję się w stronę ostatniej ławki niczym skazaniec do miejsca egzekucji.

Tłumaczę sobie, że moja reakcja jest absurdalna. Przecież Kacper nie zrobił mi nic złego. Nie znam go, nigdy z nim nie rozmawiałam, więc teoretycznie nie powinnam mieć żadnych uprzedzeń. Ale jego zaciśnięte pięści oraz sposób, w jaki na mnie patrzy, pozbawiają mnie resztek złudzeń. Kacper wygląda tak, jakby miał ochotę mnie zabić. I jeśli szybko nie przerwę kontaktu wzrokowego, zrobi to samym spojrzeniem.

Niepewnym ruchem odsuwam krzesło i siadam obok chłopaka w czarnej, nieco znoszonej bluzie. Nawet na niego nie patrzę. I bez tego wiem, że nie jest zachwycony moją obecnością. Zresztą mnie również nie podoba się nieoczekiwany pomysł nauczycielki. Niby dlaczego mam siedzieć z nim na każdej lekcji matematyki, a po szkole poświęcać swój wolny czas na wspólne rozwiązywanie zadań?

Jestem pewna, że gdyby poskromił lenistwo i przygotował się do ostatniego sprawdzianu, to nie dostałby kolejnej pały. Ale Kacper ewidentnie ma to gdzieś.

Podobno już od początku liceum sprawiał trudności. Często wagarował, a gdy przychodził do szkoły, wydawał się znużony i osowiały. Czasami nawet zasypiał na lekcjach. I chociaż początkowo uchodziło mu to na sucho, w drugiej klasie los przestał się do niego uśmiechać. Kacper nie zdał. A pani Ostrowska najwyraźniej nie zamierza bezczynnie stać i patrzeć, jak historia zatacza koło.

Wzdycham głęboko i rozglądam się po klasie. Jedni dyskretnie rozmawiają, inni przeglądają sprawdziany, tak jakby usilnie doszukiwali się niesłusznie obciętych punktów, a pozostali omawiają z nauczycielką zadanie z gwiazdką.

Zakładam za ucho cienki kosmyk włosów, który wysunął się z luźnego warkocza, i ukradkiem spoglądam na Kacpra. To nie pierwszy raz, gdy odnoszę wrażenie, że jest w nim coś… mrocznego. Ale teraz, gdy nasze ramiona niemal się stykają, uczucie niepokoju przybiera na sile. I to mocno.

Często widuję go na szkolnym korytarzu. Zawsze jest sam. Ze słuchawkami w uszach i nieobecnym wzrokiem utkwionym w bliżej nieokreślony punkt. Z nikim nie rozmawia i nigdy się nie uśmiecha, tak jakby wisiała nad nim chmura nieprzeniknionego smutku, który izoluje go od reszty świata.

Intuicja podpowiada mi, że powinnam trzymać się od niego z daleka, jednak w zaistniałej sytuacji wydaje się to praktycznie niemożliwe. Co prawda mogłabym podrzucić mu gotowe rozwiązania i powiedzieć, żeby samodzielnie je przeanalizował albo – w ostateczności – nauczył się ich na pamięć, ale to wbrew mojej naturze. Obiecałam nauczycielce, że pomogę mu nadrobić zaległy materiał, i zamierzam dotrzymać słowa.

– Może dzisiaj po lekcjach spotkamy się w bibliotece i przerobimy zadania ze sprawdzianu? – proponuję.

– Nie trzeba.

Krótka i zdecydowana odpowiedź zbija mnie z tropu. Na szczęście dość szybko odzyskuję rezon.

– Chyba jednak trzeba – stwierdzam, wskazując czerwone „ndst.!!!” widoczne na jego sprawdzianie.

Kacper bez słowa składa kartkę na pół i chowa ją do zeszytu. Wpatruję się w niego, czekając na jakieś wyjaśnienia, ale on w dalszym ciągu milczy. Niezrażona podejmuję kolejną próbę.

– To naprawdę nie jest takie trudne – przekonuję. – Zobaczysz, wszystko ci wytłuma…

– Nie potrzebuję twojej pomocy – warczy.

– To znaczy, że sam przygotujesz się do sprawdzianu? – pytam poirytowana.

– Nie twój interes.

W jego zimnych jasnoniebieskich oczach płonie gniew. Daje mi do zrozumienia, że wtargnęłam na zakazane terytorium i powinnam się jak najszybciej wycofać.

O co mu chodzi? Skąd ta wrogość? Przecież chcę mu pomóc. Nagle mnie olśniewa. Może jest skrępowany? Boi się, że zacznę się śmiać, gdy czegoś nie zrozumie, albo co gorsza uznam go za totalnego głąba?

– Słuchaj, nie każdy jest orłem z matmy – zauważam łagodnie. – Moja przyjaciółka też miała problemy z układami równań, ale wszystko jej wytłumaczyłam.

– Gratulacje – rzuca drwiąco. – Powinnaś być z siebie dumna.

Dobra. Dosyć tego.

– Wyjaśnijmy coś sobie. Ja też nie jestem zachwycona perspektywą spędzania czasu w twoim towarzystwie, ale obiecałam Ostrej, że pomogę ci nadrobić zaległości, i nie zamierzam jej zawieść.

– No to masz problem – rzuca oschle.

Wypuszczam głośno powietrze. Co za palant! Marszczę gniewnie brwi i stukam długopisem w otwarty zeszyt.

– Dlaczego jesteś taki uparty? – odzywam się w końcu. – Gdybyś tylko się postarał…

– Odpuść! – Posyła mi wściekłe spojrzenie i odwraca wzrok. Ale te kilka sekund wystarcza, żebym pod warstwą rozdrażnienia dostrzegła coś jeszcze. Smutek i rezygnację. – Zajmij się swoimi sprawami – dodaje spokojniej. – Nie trać na mnie czasu.

Znów to czuję. Mroczną, nieprzeniknioną mgłę, która oplata go niczym ciasny kokon.

Minuty mijają, a my siedzimy w całkowitym milczeniu. Zapisuję w zeszycie numery zadań, które trzeba rozwiązać w ramach pracy domowej, i jednocześnie zastanawiam się, jak do niego dotrzeć.

Nagle rozlega się dzwonek. Kacper podrywa się z miejsca i wrzuca zeszyt do plecaka, a potem wyjmuje z kieszeni splątane słuchawki i wychodzi z klasy.

Z mojej piersi wyrywa się ciężkie westchnienie. Nie będzie łatwo, myślę zasępiona. Ale to wcale nie oznacza, że odpuszczę.

– I co teraz? – pyta Magda. – Przecież nie zmusisz go do nauki.

– Wiem – przyznaję niechętnie.

– Może po prostu powiedz Ostrej, że Kacper cię olał, i daj sobie z nim spokój – radzi przyjaciółka, podając mi kanapkę z grillowaną cukinią i własnoręcznie robionym humusem.

Kilka miesięcy temu została weganką, jednak pierwsze myśli o zmianie diety pojawiły się znacznie wcześniej. Magda kocha zwierzęta. Gdy miałyśmy osiem lat, namówiła rodziców na adopcję pierwszego kota. Od tamtej pory liczba jej futrzanych pupili wzrosła do czterech, a ona coraz częściej angażuje się w pomoc zwierzętom. Jej wpisy na Facebooku zazwyczaj dotyczą psów, które szukają domów, a także kontrowersji związanych z przemysłem mięsnym i hodowlanym. Przyjaciółka przeczytała wiele artykułów dotyczących okrutnego wykorzystywania zwierząt. Pamiętam, jak opowiadała mi o cierpieniach krów, u których sztucznie pobudza się laktację, oraz kurczętach płci męskiej, które są mielone żywcem tuż po urodzeniu, ponieważ z punktu widzenia ekonomicznego koguty są bezużyteczne. Ze łzami w oczach obejrzała na YouTubie prezentację „101 Reasons to Go Vegan” i stopniowo zaczęła eliminować mięso oraz produkty odzwierzęce ze swojej diety. Nie było łatwo. Zwłaszcza gdy musiała pożegnać się z ulubionymi słodyczami. Ale świadomość, że pomaga zwierzętom, napędzała ją do dalszych zmian. Odkąd przeszła na weganizm, unika szkolnego bufetu, twierdząc, że menu jest bardzo ubogie i rzadko kiedy udaje jej się znaleźć coś dla siebie. Początkowo podchodziłam do jej diety dość sceptycznie (zwłaszcza gdy zaproponowała, że będzie robić śniadania dla nas obu). Szybko jednak przekonałam się, że większość przekąsek, które przygotowuje, jest naprawdę smaczna. Co prawda nadal uwielbiam szarpaną wołowinę, ale muszę przyznać, że dzięki Magdzie ograniczyłam nabiał oraz mięso, a moje kulinarne horyzonty znacznie się poszerzyły.

– Ciekawe, dlaczego Ostrej tak bardzo zależy na tym, żeby Kacper poprawił sprawdzian? – zastanawia się przyjaciółka. Rozwija papier śniadaniowy i sięga po kanapkę. – Przecież nie tylko on dostał kosę.

– Ale on jako jedyny powtarza klasę.

– Niby tak, ale… – Urywa i wzrusza ramionami. – Sama nie wiem… Mam przeczucie, że chodzi o coś więcej.

Marszczę brwi i spoglądam na nią badawczo.

– Na przykład o co?

Przyjaciółka rozgląda się dookoła, tak jakby chciała się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje, po czym zniża głos do szeptu i mówi:

– Pamiętasz, co powiedziała Daga?

Siostra Magdy jest od nas rok starsza i przez dwa ostatnie lata chodziła z Kacprem do klasy. To od niej dowiedziałyśmy się, że często wagaruje, przysypia na lekcjach i jest wiecznie rozkojarzony.

– Kiedyś stwierdziła, że Kacper zachowuje się tak, jakby coś brał – wyznaje z przejęciem. – Kto wie, może Ostra doszła do podobnych wniosków i chce mu pomóc wyjść na prostą?

W tej samej chwili na korytarzu zjawia się Kacper. Siada na parapecie, opiera głowę o szybę i wygląda przez okno. Jak zwykle ma w uszach słuchawki, a ja mimowolnie zastanawiam się, jaką lubi muzykę. Jego wygląd niewiele zdradza. Nosi czarne, zwyczajne ciuchy. Ma ciemne włosy ogolone na jeża, mocno zarysowane brwi i pieprzyk pod lewym okiem. Żadnych widocznych tatuaży, kolczyków, naszywek, koszulek z nadrukami czy designerskich dodatków. Sprawia wrażenie kogoś, kto za wszelką cenę próbuje wtopić się w tłum. I pozostać niewidzialny.

– Muszę z nim pogadać – oznajmiam.

– Co?! Nina, daj spokój. Nie bądź nachalna.

– Próbuję jedynie pomóc.

– Kacper najwyraźniej nie potrzebuje twojej pomocy. Siadaj – syczy Magda.

– Jeśli szybko się nie ogarnie, to będzie miał kolejny rok w plecy. Potrzymaj. – Wręczam przyjaciółce nadgryzioną kanapkę.

– Dlaczego jesteś tak cholernie uparta? Zawsze musisz postawić na swoim? – pyta poirytowana. – Odpuść, słyszysz? Nie idź tam. Nina!

Ignorując jej protesty, podchodzę do Kacpra. Kiedy mnie zauważa, posyła mi pełne niechęci spojrzenie. Wyjmuje słuchawki z uszu i przewiesza je sobie przez szyję, a ja odruchowo skupiam się na ciężkich, apokaliptycznych dźwiękach wypływających z maleńkich głośników. Totalnie nie moja bajka.

– Czego znowu chcesz?

– Lubisz kawę?

Wygląda na zdezorientowanego.

– A jakie to ma znaczenie? – pyta znużonym tonem.

– Pomyślałam sobie, że zamiast do biblioteki moglibyśmy pójść do kawiarni. Rozwiązalibyśmy parę zadań…

– Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś strasznie upierdliwa?

– Potraktuję to jako komplement.

– To nie jest żaden komplement! To cholernie wkurzająca cecha – stwierdza z irytacją.

– To nie moja wina, że jesteś taki oporny!

Przez chwilę mierzymy się wzrokiem. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Jest jak zaszyfrowana wiadomość, której nie potrafię odczytać. Wpatruję się w nią, szukając jakichś wskazówek, jednak jej treść wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą.

– Dlaczego tak właściwie to robisz? – pyta znienacka. – Ostra obiecała ci piątkę z aktywności?

– Co?! Nic z tych rzeczy!

– W takim razie o co chodzi?

Nie odpowiadam, bo w tej samej chwili dobiega mnie znajomy głos.

– Cześć, maleńka.

Hubert próbuje objąć mnie ramieniem, ale odtrącam jego rękę.

– Nie nazywaj mnie tak – mówię ze złością.

Śmieje się, kompletnie niezrażony. Staje przede mną w otoczeniu swojej świty i patrzy na mnie z tym przeklętym błyskiem w oku, który doprowadza mnie do szału.

– Widziałem nowy filmik. Nie miałem pojęcia, że jesteś taka… gibka. I jeszcze ten obcisły kostiumik… – Mruczy z zadowoleniem i omiata wzrokiem moje ciało. – Nie ukrywam, że trochę się napaliłem. – Robi krok w moją stronę i szepcze: – Napaliłbym się bardziej, ale nie założyłaś cycków.

Jego kumple wybuchają śmiechem, a mnie zalewa fala palącego wstydu. Hubert spogląda na mój biust i stwierdza:

– Teraz wydają się większe. Czym je wypchałaś?

– Odwal się! – warczę.

Chcę odejść, ale Hubert chwyta mnie za rękę i zmusza, żebym na niego spojrzała.

– Nie zgrywaj takiej niedostępnej. Myślisz, że nie widzę, jak na mnie patrzysz?

– No jak? – pytam wyzywająco. – Z obrzydzeniem?

Tym razem nikt się nie śmieje. Hubert mruży gniewnie oczy i zaciska palce na moim przedramieniu. Mocno. I boleśnie. Ale robię wszystko, żeby się nie skrzywić.

– Uważaj. Jeszcze jeden taki tekst i zrobi się naprawdę niemiło.

Nawet nie próbuję z nim dyskutować. Boję się, że jeśli zaraz mnie nie puści, zwyczajnie się rozpłaczę. Ostatnie, czego teraz potrzebuję, to wycie na szkolnym korytarzu pośród kilkunastu par ciekawskich oczu, które w milczeniu obserwują całą scenę.

Kiedy Hubert w końcu rozluźnia uścisk i odchodzi, potrzebuję całej siły woli, żeby powstrzymać się przed rozmasowaniem obolałej ręki. Z mocno bijącym sercem wracam do Magdy, biorę kanapkę i zaczynam jeść.

– Wszystko okej? – pyta cicho przyjaciółka.

Potakuję. Dawniej od razu stawała w mojej obronie, jednak któregoś dnia zrobiłam jej awanturę i kazałam przestać się wtrącać. Bałam się, że jeśli Magda nie usunie się w cień, Hubert zacznie dręczyć także ją. Początkowo nawet nie chciała o tym słyszeć. Dlatego skłamałam, że jej publiczna ingerencja tylko pogarsza sprawę, bo ludzie patrzą na mnie jak na zahukaną dziewczynę, która nie potrafi się obronić. Dodałam też, że sama muszę się z tym uporać. W końcu odpuściła.

– Powinnaś to zgłosić… Z każdym kolejnym razem jest coraz gorzej.

– Dam sobie radę – zapewniam, próbując opanować drżenie nóg.

– Nina…

Potrząsam lekko głową, dając do zrozumienia, żeby nie mówiła nic więcej. Nie mogę się rozkleić. Nie teraz, gdy wszyscy na mnie patrzą. Gdy szepczą.

Nie zważając na ściśnięty żołądek, biorę kolejny kęs kanapki i udaję, że wszystko jest w porządku.

Po lekcjach żegnam się z Magdą i idę na przystanek. Przyjaciółka kończy dzisiaj później, bo wraz z kilkoma innymi osobami przygotowuje się do olimpiady geograficznej. Kilka miesięcy temu oznajmiła, że zamierza studiować turystykę. Kochała podróże, a na szkolnych wycieczkach zawsze trzymała się blisko przewodnika i jako jedna z nielicznych chłonęła każde słowo, które wypływało z jego ust. Pod koniec gimnazjum za zgodą rodziców zaczęła samodzielnie dopinać szczegóły wspólnych podróży. Czytała o miejscach, które warto odwiedzić, przeglądała mapy, rezerwowała loty oraz noclegi, a potem wcielała się w rolę przewodnika. Gdy jakiś czas temu wybrałyśmy się wraz z naszymi rodzicami na weekend do Warszawy, zadbała o wszystko. Opracowała plan zwiedzania, załatwiła noclegi oraz bilety wstępu, a nawet zarezerwowała stolik w eleganckiej restauracji, bo wiedziała, że moja mama ma urodziny. Już na samo wspomnienie tego weekendu uśmiecham się w duchu.

Przechodzę obok parku i kieruję się w stronę skrzyżowania. Powietrze jest zaskakująco ciepłe. Październikowe słońce przenika przez gęste korony drzew, a kolorowe liście tańczą na wietrze i powoli opadają na ziemię.

Próbuję nie roztrząsać tego, co wydarzyło się w szkole, ale to silniejsze ode mnie. Pociesza mnie jedynie myśl, że już niedługo zamknę się w pustej sali, włączę muzykę i zacznę tańczyć. Wyrzucę z siebie złość, upokorzenie i bezradność. Pozwolę sobie na płacz, a potem otrę łzy i odnajdę wewnętrzną siłę.

Po raz kolejny uwierzę, że dam sobie radę.

Zaczęłam tańczyć w wieku ośmiu lat. Namówiła mnie ciocia, instruktorka i choreografka, która niecałą dekadę temu otworzyła własne studio. Początkowo przychodziłam na lekcje dla zabawy. Poznawałam różne style i techniki, jednak dość szybko odkryłam, że największą fascynację budzi we mnie taniec liryczny. To cudowne połączenie jazzu oraz baletu, którego esencją jest przekazywanie emocji zawartych w tekstach piosenek. Mimo że w tym przypadku ekspresja była dużo ważniejsza niż styl czy precyzja, ciocia nieustannie dbała o to, aby jedno nie wykluczało drugiego.

Treningi bywały wyczerpujące. Opanowanie niektórych figur wymagało czasu i niesamowitej elastyczności, ale się nie poddawałam. Taniec sprawiał mi ogromną radość. Wyciszał i przynosił duchowe ukojenie. Za każdym razem, gdy dawałam się porwać muzyce, pozbywałam się negatywnych emocji i uciążliwych myśli, które krępowały mój umysł.

Rozkoszowałam się słodkim smakiem wolności. Oddychałam głębiej i swobodniej. Wzbijałam się coraz wyżej i wyżej. Dotykałam nieba, szybowałam wśród gwiazd… A kiedy piosenka dobiegała końca, wracałam na ziemię, przepełniona niewyobrażalną radością i uczuciem spełnienia.

Mijały lata, podczas których jeździłam na konkursy, zdobywałam kolejne nagrody, ale przede wszystkim upajałam się każdą sekundą spędzoną na parkiecie. Taniec stał się moją największą miłością. Dlatego, mimo obaw rodziców, postanowiłam połączyć naukę w szkole z regularnymi treningami.

Chociaż rozpierała mnie duma, to jakoś nigdy nie miałam ochoty pochwalić się swoimi sukcesami na forum klasy. To nie było w moim stylu. Zresztą nie licząc Magdy, nie za bardzo miałam z kim porozmawiać. Byłam dość nieśmiała i nawiązywanie nowych znajomości nigdy nie przychodziło mi łatwo. W dodatku treningi pochłaniały mnóstwo czasu, więc zazwyczaj rezygnowałam ze szkolnych wycieczek i wspólnych wyjść. W efekcie minął ponad rok, a ja nadal nie zintegrowałam się z resztą klasy. Podobno wiele osób uważało mnie za sztywną i wyniosłą. Przyszyli mi łatkę kujona, który ciągle siedzi z nosem w książkach i nie potrafi się dobrze bawić. A ja nawet nie próbowałam jej oderwać. Bo i po co? Nie zależało mi na opinii innych. Miałam najwspanialszą przyjaciółkę na świecie oraz taniec. Nie potrzebowałam niczego więcej.

Nie licząc Magdy i Dagi, nikt z mojego liceum nie wiedział o mojej pasji. Wszystko zmieniło się pod koniec pierwszej klasy, gdy jeden z organizatorów konkursu udostępnił na Facebooku film, na którym tańczę, i oznaczył mnie w poście. Zdecydowana większość zareagowała pozytywnie. Ale pojawiły się też głosy, że to, co robię, jest… niestosowne. Bo moje sukienki są zbyt krótkie, kostiumy zbyt obcisłe, a ruchy zbyt wyzywające i zmysłowe. Nawet nie próbowali zrozumieć historii, którą opowiadałam w tańcu. Chamskie docinki Huberta sprawiły, że całkowicie skupili się na moich strojach. I figurze. A dokładnie na jej mankamentach. Kościstych ramionach i maleńkim biuście, który określali mianem „0+” lub „naciągane A”.

I niezależnie od tego, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam się od tego odciąć. Przynajmniej nie całkowicie. Każdy złośliwy komentarz zostawiał w mojej psychice paskudny ślad, którego nawet taniec nie był w stanie w pełni zetrzeć.

– Nina! – Słyszę za sobą czyjś głos.

Przystaję i odwracam się przez ramię. Kilkanaście metrów dalej dostrzegam Kacpra. Podbiega i oddychając ciężko, przygląda mi się w milczeniu. Co on tu robi? Sekundy mijają, a ja czuję się coraz bardziej nieswojo.

– Dlaczego mu na to pozwalasz? – odzywa się w końcu.

Mimo że nie precyzuje pytania, bez trudu odgaduję, co ma na myśli. Nie rozumiem tylko, dlaczego w ogóle go to obchodzi.

Spuszczam wzrok i trącając czubkiem buta zbrązowiałe liście, wzruszam ramionami.

– A co mam zrobić?

– Pogadaj z wychowawczynią.

Zaskakuje mnie upór, z jakim wypowiada te słowa. Gdzie się podział ten opryskliwy chłopak, który jeszcze niedawno patrzył na mnie z taką wrogością? Skąd to nagłe zaangażowanie? Nie mam jednak czasu, aby głębiej się nad tym zastanowić, bo Kacper unosi lekko brwi i spogląda na mnie wyczekująco.

– To nic nie da – mówię zrezygnowana.

– Skąd wiesz?

– Bo już próbowałam. – Przygryzam dolną wargę i po chwili wahania wyznaję: – Poszłam do Rudej pod koniec zeszłego roku, zaraz po tym, jak Hubert zaczął mnie zaczepiać.

– I?

– I nic. Popatrzyła na mnie z pobłażaniem i stwierdziła, że niepotrzebnie robię aferę. Powiedziała, że Hubert okazuje mi w ten sposób zainteresowanie i powinnam czuć się wyróżniona. A na koniec dodała, że sama jestem sobie winna, bo publikuję w internecie filmy, na których wyzywająco tańczę.

– Mówisz serio?

Z mojej piersi wyrywa się ciche westchnienie.

– Niestety.

– A twoi rodzice?

– O niczym nie wiedzą. – Spoglądam w bok i wyjaśniam: – Nie chcę ich martwić.

Zapada milczenie. Czuję na sobie przenikliwy wzrok Kacpra, ale nie patrzę mu w oczy. Z każdą sekundą jestem coraz bardziej skrępowana, bo nie przywykłam do tego, żeby opowiadać o swoich problemach obcym ludziom. Nie wiem, dlaczego tym razem zrobiłam wyjątek. Może ośmieliła mnie świadomość, że rozmawiałam z kompletnym odludkiem, który z jakiegoś powodu zainteresował się właśnie mną? Kacper wydawał się szczerze zmartwiony. I nieszkodliwy. Chyba po prostu poczułam, że mogę mu zaufać.

– Co zrobisz, jeśli znów do ciebie podejdzie? – pyta cicho.

Nie odpowiadam od razu. Spoglądam w błękitne niebo poprzecinane pierzastymi chmurami i uśmiecham się blado.

– To co zawsze. Spróbuję przetrwać.

KACPER

Odprowadzam ją na przystanek i czekam, aż wsiądzie do autobusu. Nie mam pojęcia, dlaczego to robię. Jeszcze kilka godzin temu była ostatnią osobą, z którą chciałem spędzać czas. Ale teraz? Cóż… Nadal działa mi na nerwy. Zwłaszcza że po drodze znowu próbowała mnie namówić na rozwiązywanie zadań z matmy. Jednak tym razem nie potrafiłem się na nią wkurzać. Nie po tym, co zobaczyłem na szkolnym korytarzu.

Nina udawała twardą, ale nie miałem wątpliwości, że jest przerażona. Bała się tego kretyna, a ja zamiast ruszyć dupę i coś zrobić, siedziałem jak sparaliżowany i patrzyłem. Na samo wspomnienie ogarnia mnie wściekłość. I wstyd.

Klnę pod nosem i zaciskam pięści ukryte w głębokich kieszeniach bluzy. Zachowałem się jak tchórz, wyrzucam sobie w myślach.

Pod wpływem impulsu zatrzymuję się i sięgam po telefon. Włączam przeglądarkę internetową, stukam palcem w pasek adresu i przez kilka długich sekund wpatruję się w migoczący kursor. Pamiętam nazwę strony, ale nie mogę zebrać się w sobie, żeby ją wpisać. Cholera, nie dam rady.

Wzdycham sfrustrowany. Chowam telefon, po czym skręcam w wąską uliczkę i kieruję się w stronę piętrowego budynku.

Codziennie po lekcjach Tymek czeka na mnie w świetlicy. Za niecały miesiąc skończy osiem lat i chociaż kilku jego rówieśników już od jakiegoś czasu wraca samotnie do domu, nie czuję się na tyle pewnie, żeby pozwolić mu na to samo. Nie dlatego, że mu nie ufam. Tymek jest bardzo dojrzały i odpowiedzialny jak na swój wiek. Mimo to strasznie się o niego martwię… Przeraża mnie myśl, że coś mogłoby mu się stać. Dlatego wolę go odebrać.

Witam się z nauczycielką, która akurat pełni dyżur, i czekam, aż zawoła Tymka. Z uśmiechem na ustach obserwuję, jak brat żegna się z kolegami. Wkłada kurtkę ze Spider-Manem, przerzuca plecak przez ramię i pędzi w moją stronę.

– Cześć!

– Cześć! Jak było w szkole? – zagaduję.

– Dobrze. Dostałem szóstkę z informatyki i piątkę z polskiego.

– To super! Musimy to uczcić! Co powiesz na ciasto czekoladowe?

– Taaaaak! – Oczy Tymka rozszerzają się z ekscytacji. – A pójdziemy tam, gdzie dają lody i kolorową posypkę?

– Ma się rozumieć.

– Hurra! – Cieszy się Tymek.

Uwielbiam, gdy jest taki radosny. Gdyby nie on, pewnie już dawno pogrążyłbym się w mroku. Dzięki niemu mam przynajmniej jakiś cel. Powód, dla którego każdego dnia wstaję z łóżka i bawię się w życie.

Wchodzimy do niewielkiej cukierni i zajmujemy stolik przy oknie. Tymek wiesza kurtkę na oparciu krzesła, a ja zamawiam mu ciasto czekoladowe z lodami waniliowymi i kolorową posypką.

– Ty nie jesz? – pyta wyraźnie zdziwiony.

– Nie jestem głodny – kłamię.

Z chęcią wsunąłbym taki deser, ale muszę oszczędzać. Za niecałe trzy tygodnie są urodziny Tymka i planuję kupić mu coś wystrzałowego. Chcę chociaż trochę zrekompensować mu fakt, że najprawdopodobniej spędzimy ten dzień tylko we dwóch.

Biorę głęboki wdech i uśmiecham się na widok brata, który wpycha do ust kawałek ciasta.

– Dużo masz zadane?

Kręci głową.

– Muszę podzielić wyrazy na głoski, zrobić dwa zadania z matematyki i… – Zastanawia się przez chwilę. – Nauczyć się grać na flecie „Siała baba mak”.

Śmieję się cicho, bo przypominam sobie, jak niedawno katował „Pojedziemy na łów”. Wygląda na to, że nadchodzące dni będą równie… ciekawe.

– A właśnie! Mogę iść dzisiaj do Franka pograć na PlayStation? – pyta znienacka.

– Możesz. Pod warunkiem, że najpierw odrobisz lekcje.

– Załatwione! – Tymek uśmiecha się z zadowoleniem i zjada kolejny kawałek ciasta.

Zdaję sobie sprawę, że czasami bliżej mi do jego ojca niż starszego brata, ale to silniejsze ode mnie. Tymek jest jeszcze dzieckiem. Ma przed sobą całe życie. Mnóstwo śmiałych marzeń, perspektyw i drzwi, które we właściwym momencie staną przed nim otworem (o ile na to zapracuje). Dlatego nie mogę dopuścić do tego, żeby zawalił szkołę. Być może zachowuję się jak hipokryta, bo przecież sam powtarzam klasę, ale moja sytuacja jest inna. Nie miałem wyjścia. Nie mogłem i nie chciałem postąpić inaczej. A teraz muszę mierzyć się z konsekwencjami. Gdybym jednak mógł cofnąć czas i wybrać ponownie, zrobiłbym dokładnie to samo.

Po powrocie do domu Tymek siada do lekcji, a ja zabieram się do sprzątania.

– Masz coś do prania? – krzyczę z łazienki.

– Spodnie. Reszta jest w koszu.

Wchodzę do naszego wspólnego pokoju i sięgam po dżinsy rzucone niedbale na łóżko. Z przyzwyczajenia zaglądam do kieszeni. Kiedyś Tymek zapomniał o chusteczce higienicznej i przez pół dnia czyściłem ubrania, bo wszystko oblazło białymi drobinkami.

Tym razem także na coś natrafiam. Zdjęcie mamy. Opadam na łóżko i przez chwilę wpatruję się w fotografię. To jedno z moich ulubionych ujęć. Mama ma długie falowane włosy, duże oczy otoczone gęstym wachlarzem rzęs i uśmiech, który rozgrzewa serce. Wygląda pięknie.

– Tęsknię za nią… – Dobiega mnie cichy głos Tymka.

Dopiero teraz zauważam, że on również spogląda na zdjęcie. Uśmiecham się blado i szepczę:

– Ja też za nią tęsknię.

Brat spuszcza wzrok i obraca w palcach długopis.

– Wiesz… Czasami ktoś w klasie powie coś zabawnego – odzywa się niepewnie. – Próbuję się nie śmiać, ale nie zawsze mi się udaje.

W pierwszej chwili nie rozumiem, o co mu chodzi. Ale gdy sens jego słów w pełni do mnie dociera, podrywam się z miejsca, kucam przy biurku i wpatruję się w niego z przejęciem.

– Śmiech to nic złego – zapewniam.

– Ale jesteśmy w żałobie…

– To prawda, ale mama nie chciałaby, żebyś ciągle się smucił. Zawsze mówiła, że trzeba żyć pełnią życia i wyciskać z każdego dnia to, co najlepsze, pamiętasz?

Tymek potakuje. Ale w jego szarych oczach dostrzegam wahanie.

– A ty się czasem śmiejesz? – pyta.

– No pewnie!

Po raz kolejny tego dnia go okłamuję. Ale nie mam wyjścia. Boję się, że prawda wpędziłaby go w niesłuszne poczucie winy, dlatego wolę nie ryzykować.

Kładę zdjęcie na biurku i obejmuję brata ramieniem.

– Mama chciałaby, żebyśmy byli szczęśliwi – dodaję.

I tym razem mówię szczerze.

Dochodzi osiemnasta, gdy Tymek oznajmia, że skończył odrabiać pracę domową.

– A „Siała baba mak”?

– Dopiero na przyszły tydzień. Poćwiczę w weekend. Mogę już iść? – pyta, przebierając nerwowo nogami.

– W porządku.

– Super! – Tymek klaszcze radośnie w dłonie i pędzi do Franka, który mieszka piętro wyżej.

Kiedy zostaję sam, opadam na kanapę i zamykam oczy. Jestem wykończony. Mam ochotę się przespać… Chociaż pół godziny. Ale muszę jeszcze zrobić zakupy i wywiesić pranie.

Niechętnie podnoszę się z kanapy i idę do kuchni. Na blacie leżą pieniądze. Sądząc po liczbie zielonych banknotów, jest ich całkiem sporo. I jeszcze ta przeklęta kartka:

Zostawiam więcej na wypadek, gdybyś chciał kupić nowe buty.

Niech go szlag! Czasami zachowuje się tak, jakby naprawdę mu zależało. Ale to tylko pozory. Chyba oszalał, jeśli sądzi, że po raz kolejny nabiorę się na tę jego udawaną troskliwość.

Zaciskam zęby i wpatruję się w równiutkie, eleganckie litery. Ciekawe, czemu się nie podpisał? Może w końcu do niego dotarło, że nie zasługuje na miano ojca. Albo uznał, że i tak będę wiedział, kto zostawił wiadomość…

Gdyby sytuacja nie była tak skomplikowana, najchętniej wyrzuciłbym go ze swojego życia. Ale na razie Tymek i ja jesteśmy od niego zależni.

Wzdycham ciężko i sięgam po stuzłotowy banknot, a potem wyjmuję z szafki płócienną torbę i wkładam znoszone adidasy. Próbuję nie myśleć o tym, że ojciec miał rację. Naprawdę potrzebuję nowych butów. Te, które mam, są już porządnie poprzecierane i przemakają przy byle deszczu. Ale może wytrzymają jeszcze parę tygodni. Jak tylko zrobi się chłodniej, to przyniosę z piwnicy martensy. Jakoś sobie poradzę.

Nieco spokojniejszy wychodzę z mieszkania i idę do pobliskiego marketu. Wieczór jest dość chłodny, więc naciągam kaptur i chowam dłonie do kieszeni bluzy.

Na przystanku zauważam grupkę nastolatków. Śmieją się, robią zdjęcia i żywo o czymś dyskutują. Przechodzi mi przez myśl, że gdyby mama nie zachorowała, byłbym taki jak oni. Roześmiany i beztroski. Mógłbym imprezować, spotykać się ze znajomymi, godzinami ślęczeć przed kompem i grać w Fortnite. W przeciwieństwie do kolegów nigdy nie skupiałem się tylko na tym, żeby ukończyć misję. Niezależnie od gry całkowicie zatracałem się w wirtualnej rzeczywistości. Analizowałem przeróżne scenariusze, zwracałem uwagę na detale i szukałem potencjalnych błędów. Kiedyś byłem przekonany, że w przyszłości skończę politechnikę, dołączę do branży gamingowej i będę testował albo programował gry. A teraz? Mam problem z zaliczeniem matmy na dwa. Nie wspominając o notorycznym braku czasu. Kocham Młodego. Jest dla mnie wszystkim. Ale to nie zmienia faktu, że tęsknię za chwilami, gdy byłem przede wszystkim jego bratem. Nie musiałem zastępować mu rodziców, sprawdzać, czy odrobił lekcje, ani ogarniać domu.

Sfrustrowany kopię puszkę, która wyleciała z przepełnionego kosza na śmieci, i klnę w duchu. To niesprawiedliwe! Cholernie niesprawiedliwe. Ale co mogę zrobić? Chyba tylko wziąć się w garść i spróbować to jakoś udźwignąć.

Kupuję tylko najpotrzebniejsze rzeczy: chleb, masło, jajka, ser i słoik kiszonych ogórków. Nic więcej.

Wracam do domu i kładę na kuchennym blacie resztę oraz paragon. Nie zostawiam ojcu żadnej kartki. I bez tego powinien się domyślić, co usiłuję mu powiedzieć. Wziąłem tylko tyle, ile konieczne. Resztę możesz wsadzić sobie w dupę.

Rozsuwam bluzę i zabieram się do rozpakowywania torby. Jeszcze tylko parę miesięcy, pocieszam się w myślach. Potem się od niego uwolnię. Przynajmniej częściowo.

Jest parę minut po dwudziestej trzeciej, gdy wychodzę spod prysznica. Tymek już śpi, a ojca nadal nie ma. Ale nie powinno mnie to dziwić. Pamiętam, jak tłumaczył, że wszystkiemu winne są różnice czasowe, bo współpracuje z ludźmi ze Stanów. Niektóre sprawy i decyzje wymagały ich wspólnego zaangażowania, dlatego zdarzało się, że wracał do domu bardzo późno. I pomyśleć, że kiedyś mu wierzyłem…

Zakładam czarny T-shirt, w którym zazwyczaj śpię, i wychodzę z łazienki. Ku mojemu zaskoczeniu w pokoju świeci się światło. Marszczę brwi i zaglądam do środka. Tymek siedzi na skraju łóżka i wykręca nerwowo palce. Na mój widok podrywa się z miejsca.

– Co się stało? – pytam zaniepokojony.

– Zapomniałem o liściach…

Patrzę na niego kompletnie zdezorientowany.

– O jakich liściach?

– Pani kazała nam przynieść kolorowe liście – wyznaje skruszony.

Kurwa… Tylko nie to.

– Na kiedy te liście? – pytam, chociaż domyślam się, jak brzmi odpowiedź.

– Na jutro.

– Młody, przecież jak wracaliśmy ze szkoły, mijaliśmy park. Liści było pełno! Dlaczego nic nie mówiłeś?

– Zapomniałem.

– Ja pierdolę… – mruczę pod nosem. – Masz prawie osiem lat. Powinieneś ogarniać takie rzeczy.

– Wiem, przepraszam. – Jego głos lekko drży, a oczy zachodzą łzami.

Mięknę. Jak zawsze, gdy zbiera mu się na płacz.

– W porządku, wracaj do łóżka – mówię łagodniejszym tonem. – Zaraz pójdę na dwór i czegoś poszukam.

Pół godziny później wchodzę do mieszkania z reklamówką pełną liści. Wsypuję wszystko do wanny i opłukuję wodą, a potem delikatnie osuszam je papierowym ręcznikiem i rozkładam na podłodze w pokoju, żeby doschły.

Nagle rozlega się odgłos otwieranych drzwi. Ojciec wrócił, przechodzi mi przez myśl. Kiedyś zrobiłbym wszystko, żeby spędzić z nim chociaż trochę czasu, ale teraz… Nie mam ochoty na niego patrzeć. Ani z nim rozmawiać. Dlatego zamiast pójść się przywitać, zamykam cicho drzwi, kładę się do łóżka i gaszę nocną lampkę.

Udaję, że śpię.

Oślepia mnie światło. Krzywię się i odruchowo zasłaniam twarz dłońmi. Kiedy moje oczy przyzwyczajają się do panującej wokół jasności, rozglądam się niepewnie dookoła.

Stoję na korytarzu. Sam. Nie mam pojęcia, co to za miejsce, ale ogarnia mnie dziwne wrażenie, że już kiedyś tu byłem.

Przełykam nerwowo ślinę i z mocno bijącym sercem kieruję się w stronę uchylonych drzwi. Popycham je i zaglądam do środka. W pokoju zauważam chłopca. Stoi przy oknie, tyłem do mnie. Ma ogoloną głowę i piżamę ze Spider-Manem. Wygląda znajomo.

Kiedy się odwraca, moje serce zamiera.

– Tymek? – szepczę z przejęciem. – Co się dzieje?

Na jego twarzy pojawia się łagodny uśmiech.

– Muszę już iść.

– Dokąd? – pytam skołowany.

– Do mamy. Przyszła po mnie.

Kiedy zaczyna machać do kogoś stojącego za moimi plecami, ogarnia mnie przerażenie.

– Nie!!! – krzyczę, ale głos więźnie mi w gardle.

Odwracam się i… nagle wszystko znika.

Budzę się zlany potem. Siadam gwałtownie na łóżku, zapalam lampkę i próbuję uspokoić rozszalałe serce. To tylko sen, powtarzam sobie w myślach. Tylko sen.

Odrzucam kołdrę i na drżących nogach podchodzę do śpiącego Tymka. Klękam przy łóżku i słucham, jak oddycha.

– Jesteś tu – szepczę ze łzami w oczach. – Nigdzie nie poszedłeś.

Biorę głęboki wdech i osuwam się na podłogę. Wycieram zroszone potem czoło w rękaw koszulki i przez chwilę wpatruję się w przestrzeń.

Kiedy w końcu udaje mi się uspokoić, zerkam na zegarek. Jest dopiero druga w nocy, ale wiem, że prędko nie zasnę. Dlatego sięgam po telefon, wkładam słuchawki do uszu i włączam nagranie, na którym mama śpiewa Tymkowi kołysankę. Zamykam oczy i zatapiam się w miękkich, kojących dźwiękach. Przypominam sobie radosny śmiech mamy, ciepło bijące z jej oczu i sposób, w jaki odsuwała mi z czoła przydługą grzywkę.

Podobno czas leczy rany. Ale moje z każdym dniem wydają się coraz głębsze i bardziej bolesne. Nadal nie potrafię pogodzić się z pewnymi sprawami. Mimowolnie wracam pamięcią do tamtego majowego popołudnia, gdy jedna nieoczekiwana wiadomość zburzyła nasz uporządkowany świat.

maj, dwa lata wcześniej

Mama jest chora. I to poważnie. W przeciwnym razie tata by nie płakał. On nigdy nie płacze. A teraz nawet nie potrafi zapanować nad drżeniem w głosie. Zasłania dłonią zaczerwienione oczy, bierze głęboki wdech i wyrzuca z siebie kilka pojedynczych słów.

A potem się załamuje.

– Przepraszam was na chwilę – mówi przez łzy i szybkim krokiem wychodzi z salonu.

Zostajemy we trójkę. Mama, Tymek i ja.

Mój brat zrywa się z miejsca i rzuca się mamie w ramiona.

– Nie chcę, żebyś była chora. – Jego dolna warga drży, a oczy czerwienieją od płaczu.

Jest przerażony. Podobnie jak ja. Z tym że ja dużo lepiej maskuję emocje. W końcu mam już prawie szesnaście lat. A on tylko sześć.

Mama obejmuje Tymka ramionami i głaszcze go po głowie. Zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Musi poddać się operacji, ale to nic groźnego i nie powinniśmy się martwić.

– Wyzdrowiejesz? – upewnia się Tymek.

– Tak, kochanie.

Uśmiecha się, jednak jej oczy pozostają smutne. A mnie ogarnia jeszcze większy strach, ponieważ intuicja podpowiada mi, że mama nas okłamuje.

ROZDZIAŁ 2

8 października

Wtorek

NINA

W drodze do szkoły słucham „Human” Christiny Perri. Wczoraj, gdy ciocia pokazała mi choreografię, jaką przygotowała do tego kawałka, zaniemówiłam z wrażenia. Muszę, po prostu MUSZĘ to zatańczyć. Czuję ten utwór całą sobą i jestem pewna, że bez trudu oddam płynące z niego emocje.

Wysiadam z autobusu i pogrążona w myślach kieruję się w stronę szkoły. Oczami wyobraźni widzę swój taniec. Płynne ruchy, wysokie i gwałtowne skoki oraz poruszającą historię, którą opowiadam.

Mimowolnie poddaję się dźwiękom. Czuję, jak wypełnia mnie znajoma energia, która sprawia, że ciało staje się lżejsze, a serce wyrywa się z piersi. Wznoszę się i opadam. Przyspieszam i zwalniam. Moje ręce kołyszą się w powietrzu, tak jakbym unosiła się na niewidzialnej fali, która uderza we mnie z różną siłą i częstotliwością.

Jak przez mgłę dociera do mnie, że wokół są ludzie. Mimo to nie potrafię przestać. W tej chwili liczy się tylko ta melodia oraz wyśpiewywane słowa, dzięki którym daję upust emocjom i całkowicie zatracam się w tańcu.

Nagle ktoś chwyta mnie za ramię i wyrywa z transu. Oszołomiona staję twarzą w twarz z postawnym mężczyzną. Wygląda na zdenerwowanego. Coś mówi, ale muzyka zagłusza jego słowa. Dopiero gdy podążam wzrokiem za jego wyciągniętą ręką, zdaję sobie sprawę, że o mały włos nie wtargnęłam na przejście dla pieszych na czerwonym świetle.

Cholera.

Mamroczę pod nosem ciche „dziękuję” i ściszam muzykę. Gdy na sygnalizatorze pojawia się zielony ludzik, pospiesznie przechodzę na drugą stronę ulicy.

W pewnej chwili zauważam Kacpra. Stoi nieopodal parku sąsiadującego ze szkołą i spogląda w moją stronę. Czyżby na mnie czekał? Nie… To niemożliwe, myślę, nieco zażenowana swoim przypuszczeniem. Daga wspominała, że przez ostatnie dwa lata trzymał wszystkich na dystans, więc dlaczego miałby robić dla mnie wyjątek? Chociaż… Wczoraj odprowadził mnie na przystanek. I nawet parę razy się odezwał.

Chowam słuchawki do kieszeni cienkiej kurtki i uśmiecham się nieznacznie.

– Cześć.

– Cześć. – Jego twarz pozostaje nieprzenikniona. Nie mam pojęcia, czy mój widok go cieszy, czy wolałby raczej, żebym zostawiła go w spokoju, ale postanawiam zaryzykować.

– Czekasz na kogoś?

Spuszcza wzrok i kopie kępkę pożółkłej trawy, wyrastającą spomiędzy płytek chodnikowych.

– Właściwie to… Czekałem na ciebie.

Moje serce podskakuje w piersi. Nie potrafię wytłumaczyć tej nagłej ekscytacji, ale nie zamierzam tego teraz analizować.

– Chodzi o sprawdzian z matmy? – pytam, starając się, by mój głos brzmiał swobodnie.

– Nie… Po prostu… – Nie kończy, ale i tak się domyślam, co chce powiedzieć.

– To przez Huberta, prawda?

Nie odpowiada. Nawet na mnie nie patrzy.

– Kacper?

– Ktoś powinien mu przywalić – rzuca gniewnie.

– Naprawdę sądzisz, że to wszystko załatwi?

Wzrusza ramionami.

– Nie wiem… Może.

Po mojej twarzy przebiega słaby uśmiech.

– Nie martw się. Tacy jak on są mocni w gębie. Ale ich słowa nie robią na mnie wrażenia. – To nieprawda, ale nie zamierzam okazać słabości. Nie chcę, żeby ktokolwiek widział we mnie biedną, przestraszoną dziewczynę, która nie potrafi poradzić sobie ze szkolnym idiotą. – Uodporniłam się na jego zaczepki – zapewniam.

Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, mimowolnie wstrzymuję oddech. Kacper przygląda mi się badawczo, tak jakby doskonale wiedział, że kłamię, ale nie drąży tematu. Przesuwa dłonią po ogolonej na jeża głowie i odchrząkuje.

– Wczoraj na korytarzu… Powinienem zareagować – wyznaje nieoczekiwanie.

Jego słowa mnie zaskakują. Niosą w sobie troskę, skruchę i zawstydzenie. Przypominają plaster miodu, który otula moje pokiereszowane serce. Hubert dokucza mi od kilku miesięcy, ale nikt poza Magdą nie próbował go powstrzymać. Podejrzewam też, że nie było ani jednej osoby, która miałaby z tego powodu wyrzuty sumienia. Co prawda niektórzy patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nic poza tym. Aż do teraz.

– Chodźmy już – mówię, próbując ukryć wzruszenie. – Zaraz zaczną się lekcje.

Dzień mija spokojnie. Głównie dlatego, że robię wszystko, byleby tylko nie wpaść na Huberta. Przez ostatni rok zdążyłam poznać niektóre z jego nawyków. Po każdej lekcji wychodzi z kumplami na fajkę, a na długiej przerwie najczęściej przesiaduje w bufecie. W poniedziałki i czwartki mamy dwie lekcje pod rząd w sąsiednich klasach. Wtedy jest najgorzej.

Na szczęście dzisiaj jest wtorek. Jeśli dobrze pójdzie, nie spotkamy się ani razu.

Podczas długiej przerwy siedzimy z Madzią na korytarzu i jemy drugie śniadanie. Tym razem przyjaciółka postawiła na kanapki z guacamole, pieczonymi pomidorami i bazylią. Pyszności!

– Podpiszesz petycję? – pyta, nie odrywając wzroku od ekranu smartfona. – Chodzi o poprawę warunków życia kurczaków. Fermy hodowlane to jakiś koszmar – dodaje rozdrażniona.

Bez wahania wyciągam z kieszeni telefon i podążam za instrukcjami przyjaciółki. To nie pierwsza petycja, którą podpisuję za jej namową. Poprzednie dotyczyły chowu klatkowego, długodystansowego transportowania zwierząt oraz sprzedaży żywych karpi.

Za każdym razem gdy Magda opowiada o okrucieństwie, z jakim traktowane są zwierzęta, ściska mi się serce. Wiem, że złożenie podpisu to tylko niewielka kropla w oceanie potrzeb, ale cieszę się, że mogę zrobić chociaż tyle.

Magda udostępnia petycję na Facebooku, a ja spoglądam ukradkiem na Kacpra. Nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, ale wydaje się jakiś… inny. Co prawda na przerwach nadal siedzi na parapecie z nieodłącznymi słuchawkami w uszach, ale tym razem nie sprawia wrażenia tak odległego i nieobecnego.

Od kiedy weszliśmy rano do klasy, nie odezwał się do mnie ani słowem. Jednak czasami czułam na sobie jego wzrok. Tak jakby chciał się upewnić, że nic mi nie grozi. To absurdalne, wiem! Ale i tak czuję się bezpieczniej.

Na czwartej lekcji mamy matematykę. Siadam z Kacprem w ławce i uśmiecham się niepewnie.

– Naprawdę nie chcę być upierdliwa, ale w przyszłym tygodniu jest poprawa sprawdzianu.

Kąciki jego ust lekko drgają.

– Nie odpuścisz, co?

– Raczej nie.

Z jego piersi wydobywa się głębokie westchnienie.

– Słuchaj… To naprawdę mija się z celem.

– Nie chcesz poprawić oceny?

– Nie.

Patrzę na niego w osłupieniu.

– Jak to?

– Zwyczajnie.

– Nie boisz się, że znowu nie zdasz?

Nie odpowiada. Zamazuje długopisem róg zeszytu, a potem podnosi wzrok i patrzy mi prosto w oczy.

– Nie zamierzam kończyć szkoły.

Otwieram usta, ale nic nie mówię, bo w tej samej chwili do klasy wchodzi pani Ostrowska. Odruchowo podnoszę się z krzesła i wraz z resztą uczniów witam nauczycielkę przeciąganym „dzień dobry”. Jednak w dalszym ciągu zerkam na Kacpra. Nie zamierza kończyć szkoły? Dlaczego?

Siadam i szturcham go w ramię, a kiedy na mnie patrzy, unoszę pytająco brwi. Ale jego zacięta mina zdradza, że nic więcej mi nie powie. Przynajmniej nie przez kolejne czterdzieści pięć minut.

Wzdycham zrezygnowana i niechętnie zapisuję w zeszycie temat lekcji. Pogadam z nim po szkole, obiecuję sobie w duchu.I wszystkiego się dowiem.

KACPER

– Kacper, zaczekaj!

Nina zbiega ze schodów i mnie dogania.

– Dlaczego nie chcesz skończyć szkoły? – pyta bez ogródek.

Cholera, przeczuwałem, że tak łatwo nie odpuści. Gdy wczoraj próbowałem jej wbić do głowy, że nie potrzebuję korków, trzy razy wróciła do tematu. Mogłem się spodziewać, że teraz będzie podobnie.

Zatrzymuję się i omiatam ją wzrokiem. Zauważam, że jest bardzo zgrabna. To pewnie zasługa treningów, przechodzi mi przez myśl. Ciekawe, od jak dawna tańczy.

– Kacper, słuchasz mnie? Rzucisz wszystko i co dalej?

– Nie rzucę wszystkiego – tłumaczę, siląc się na spokój. – Zresztą matura i studia to nie jedyna droga.

Nina krzyżuje ręce na piersi i unosi brwi.

– W takim razie co zamierzasz zrobić?

– A co cię to w ogóle obchodzi?! – rzucam poirytowany.

W jej zielonych oczach pojawia się jakiś błysk. Nie jestem pewien, co za nim stoi. Ból? A może gniew?

Nina spuszcza wzrok i splata nerwowo palce.

– Przepraszam – mówi cicho. – Nie wiem, co mnie napadło… To twoje sprawy. Nie powinnam się wtrącać.

– Nie powinnaś – przyznaję.

Zapada niezręczna cisza. Nina rozgląda się dyskretnie na boki, tak jakby szukała pretekstu, aby jak najszybciej się stąd zmyć. Najwyraźniej dochodzi do wniosku, że jednak nie potrzebuje wymówek.

– Lepiej już pójdę – oznajmia. – Do jutra!

Nie czeka, aż coś powiem. Omija mnie i szybkim krokiem rusza w stronę przystanku.

Z trudem tłumię westchnienie. Wewnętrzny głos zarzuca mi, że niepotrzebnie tak na nią naskoczyłem. Ale szybko go uciszam. To nie moja wina, że Nina jest taka wścibska i uparta, usprawiedliwiam się.

Jednak to nie pomaga. Ogarnia mnie smutek, bo uświadamiam sobie, że Nina jest jedną z bardzo niewielu osób, które się o mnie martwią. A ja ją odepchnąłem.

W drodze do domu Tymek opowiada mi o dekoracjach z kolorowych liści, które robili na zajęciach. Słucham go z uwagą, nie mogąc pozbyć się dziwnego wrażenia, że coś go gryzie.

– Wszystko okej? – pytam zaniepokojony.

Tymek spogląda na mnie przelotnie.

– Tak – zapewnia.

Jestem prawie pewny, że kłamie, ale nie zamierzam go przepytywać. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Dam mu trochę czasu, może sam mi powie, o co chodzi.

I rzeczywiście, kilka minut później, gdy wysiadamy z autobusu i idziemy chodnikiem w stronę domu, dowiaduję się, co go dręczy.

– Pani pytała, z czym kojarzy nam się jesień – wyznaje, nie podnosząc wzroku. – Powiedziałem, że z szarlotką mamy…

Smutek, z jakim wypowiada te słowa, miażdży mi serce. Odwracam głowę i mrugam szybko, próbując rozproszyć łzy, które tak niespodziewanie napłynęły mi do oczu. Nie mogę się teraz rozsypać, myślę gorączkowo. Po prostu nie mogę!

Biorę głęboki wdech. Jeden. Drugi. A potem kolejny. Odnajduję w sobie resztki sił i stopniowo wyciszam emocje. Aż w końcu się udaje.

Spoglądam na Tymka i przysięgam sobie w duchu, że zrobię wszystko, aby go rozweselić. Już najwyższy czas, byśmy zaczęli tworzyć piękne wspomnienia, a nie tylko wracali do tych, które zostawiła nam mama.

– A może sami upieczemy ciasto? – proponuję.

Tymek patrzy na mnie z wahaniem.

– Przecież nie wiemy jak…

– Znajdziemy zeszyt z przepisami mamy. Co ty na to?

Po jego twarzy przebiega cień uśmiechu.

– Możemy spróbować.

Nie mam pojęcia, jakie produkty są potrzebne do upieczenia szarlotki, więc postanawiam najpierw sprawdzić przepis, a dopiero później iść do sklepu. Otwieram drzwi do mieszkania, przekraczam próg… i zamieram.

Ojciec. Co on tu robi o tej porze?

– O, dobrze, że jesteście. Zaraz będzie spaghetti.

Wyjmuje z szafki metalowe sitko i odcedza makaron. Wygląda dziwnie. Zawsze jest taki szykowny i elegancki. A teraz? Wymięta koszula, poluzowany krawat, rozpięty kołnierzyk i podwinięte do łokci rękawy.

– Już prawie gotowe. Nakryjecie do stołu?

Chyba go porąbało! Przez ostatnie kilka lat ciągle nie miał dla nas czasu, a teraz zachciało mu się wspólnych obiadów?!

– Czemu tak stoicie? Nie jesteście głodni?

– Ja jem obiady w szkole – wyjaśnia zdezorientowany Tymek.

– A ja jestem uczulony na pomidory.

Ojciec kładzie ścierkę na blacie i spogląda na mnie przepraszająco.

– Rzeczywiście… Wyleciało mi z głowy.

Mam ochotę powiedzieć, że przez ostatnie dwa lata zapominał o wielu ważniejszych rzeczach, ale gryzę się w język. Nie będę się z nim kłócił w obecności Tymka.

– To może chociaż zjemy po kawałku ciasta? – pyta z nadzieją. – Kupiłem sernik z wiśniami.

– Mieliśmy upiec z Kacprem szarlotkę – bąka Tymek. – Taką, jak robiła mama.

Ojciec zastyga w bezruchu. Zapał, który jeszcze przed chwilą gościł na jego twarzy, znika bez śladu. Zwiesza głowę i pociera dłonią kark, tak jakby zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

Nic nie poradzę na to, że czuję satysfakcję. Jeden zero dla mnie, myślę. Bez słowa wchodzę do salonu i znajduję zeszyt z przepisami.

– Chodź – zwracam się do brata. – Pójdziemy do sklepu.

Tym razem nie biorę pieniędzy, które ojciec zostawił na blacie. Zapłacę z własnych oszczędności.

To ma być nasze wspólne wspomnienie. Tymka i moje. Nie chcę, żeby ojciec miał w tym jakikolwiek udział.

Pieczenie szarlotki w naszym wykonaniu przypomina rozbrajanie bomby. Jesteśmy ostrożni i skoncentrowani, a przed każdą czynnością kilka razy zaglądamy do przepisu. Odmierzamy składniki, a potem zagniatamy i dzielimy ciasto. Mniejszą cześć chowamy do zamrażalnika, a większą rozwałkowujemy, wkładamy do wysmarowanej masłem brytfanki i czekamy, aż się podpiecze.

W międzyczasie podsmażamy pokrojone w kostkę jabłka.

– Ale ładnie pachnie! – zachwyca się Tymek. – Mogę dodać jeszcze trochę cynamonu?

– No dobra, ale tylko trochę.

Parę minut później wykładamy jabłka na podpieczone ciasto, a ze schłodzonego kawałka robimy kruszonkę. Potem czekamy.

Przez pół godziny siedzimy przed piekarnikiem i obserwujemy, co się dzieje z naszą szarlotką.

– Patrz! Rumieni się! – mówi podekscytowany Tymek. – Będzie pyszna, zobaczysz!

Uśmiecham się i obejmuję brata ramieniem.

– Też tak myślę.

Kiedy w końcu wyjmujemy ciasto z piekarnika, w kuchni zjawia się ojciec. Co jakiś czas zaglądał do nas i pytał, czy nie potrzebujemy pomocy, ale za każdym razem zapewnialiśmy, że poradzimy sobie sami. Wiedziałem, że czuje się wykluczony, ale miałem to gdzieś.

– No, no, wygląda i pachnie fantastycznie – mówi z uznaniem. – Mogę spróbować?

Nie, nie możesz, myślę ze złością. Ale Tymek się zgadza. Podaje ojcu kawałek ciasta i życzy smacznego.

– Przepyszne! – zachwala.

W tej jednej kwestii muszę się z nim zgodzić. Ciasto jest rewelacyjne. Co prawda nie smakuje tak jak szarlotka mamy, ale jest naprawdę pyszne i co najważniejsze, wywołuje uśmiech na twarzy Tymka.

Mam wrażenie, że Młody czuje się trochę niezręcznie w obecności ojca, ale i tak wydaje się zachwycony perspektywą spędzenia popołudnia w