Nagła zmiana planu - Ewelina Miśkiewicz - ebook + książka

Nagła zmiana planu ebook

Miśkiewicz Ewelina

3,9

Opis

Pełna ciepła historia o sile kobiecej przyjaźni

Lena ma 35 lat i jej życie właśnie legło w gruzach. Po latach udanego, jak jej się zdawało, małżeństwa Paweł postanowił odejść. Zdradzona Lena ma tylko jedno wyjście: nauczyć się żyć bez niego.

Gdy znalezienie pracy okazuje się prawdziwym wyzwaniem, a ukochana mamusia zdecydowanie zbyt mocno angażuje się w życie uczuciowe Leny, czas szukać ratunku. Z pomocą ruszają niezastąpione przyjaciółki. Zwariowana Anka, niezależna Karolina i poukładana Ewa znajdą rozwiązanie każdego problemu. Na początek – nowa miłość!

Czy randka w ciemno na weselu to dobry pomysł? Jaką rolę w życiu Leny odegra tajemniczy Karol? I jak wiele trzeba zaryzykować, aby wreszcie osiągnąć pełnię szczęścia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (159 ocen)
44
69
29
13
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adasko_72

Nie oderwiesz się od lektury

super. będzie dalsza część?
10
coolturka

Dobrze spędzony czas

"Nagła zmiana planu" Eweliny Miśkiewicz to początek serii pn. "Babski wieczór" i jak sama nazwa wskazuje, jest to powieść obyczajowa o kobietach i dla kobiet. Marlena ma trzydzieści pięć lat i właśnie się rozwiodła. Osiem lat małżeństwa oznacza czarną dziurę w jej życiorysie i choć kobieta musi znaleźć pracę, to zawsze może liczyć na swoje przyjaciółki, a los postawi na jej drodze nową szansę na miłość. Przecież każdy koniec to nowy początek. Ta opowieść jest jak kieliszek prosecco po ciężkim dniu, lekka i odprężająca. Kolejny raz przypomina mi, jak ważna jest przyjaźń w naszym życiu, jak dobrze mieć obok siebie kogoś, kto przytuli, pocieszy, a kiedy trzeba to i opie... Z jednej strony poruszone zostają dość poważne zagadnienia jak zdrada, samotność, choroba, ot problemy dnia codziennego, ale opisane zostały w niezwykle subtelny sposób. Bohaterzy stają się nam bliscy, ponieważ możemy utożsamić się z nimi i tym, co ich spotyka. Cztery kobiety, mnóstwo problemów i szansa na nowy ...
10
27niebieska

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jestem pewna czy Karolina mogła się nazywać przyjaciółką skoro przez 10 lat kłamała...
00

Popularność




Copyright © Ewelina Miśkiewicz, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Agata Ługowska

Marketing i promocja: Aleksandra Wolska

Redakcja: Joanna Pawłowska

Korekta: Marta Akuszewska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Catherine Falls Commercial | Getty Images

Konwersja publikacji dowersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66517-31-8

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Piaskiem po oczach

Kiedy kończysz dwadzieścia siedem lat, wkraczasz w dziwny wiek, gdy wydaje ci się, że młodość przemija. Przestajesz myśleć o sobie „dziewczyna” i coraz częściej w myślach nazywasz się „kobietą”. Gdzieś tam, już całkiem blisko, majaczy ta psychologiczna granica wieku, po przekroczeniu której czeka cię tylko równia pochyła, nieuchronne staczanie się w kierunku starości. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Jako dwudziestosiedmioletnia kobieta, już nie dziewczyna, myślałam, że w życiu nic więcej mnie nie czeka.

Oczywiście po skończeniu trzydziestu lat i przeżyciu kilku kolejnych całkowicie zmieniasz zdanie. Okazuje się, że istnieje życie po trzydziestce i czasem ma nawet lepszy smak, niż gdy byłaś niedoświadczoną dwudziestoparolatką. Ale wtedy skąd mogłam o tym wiedzieć?

Trzydziestka. W tym wieku nie tylko nabierasz życiowego doświadczenia, ale poszerza się również spektrum ról społecznych, które możesz odgrywać. Mężatka. Mężatka z dzieckiem lub z dziećmi. Rozwódka, samotna lub z pociechami. Singielka. Singielka z dzieckiem… Masz naprawdę duży wybór. Jednak najważniejsze: po trzydziestce wciąż jesteśmy młode.

Ale firmy kosmetyczne wmawiają nam, że już teraz powinnyśmy walczyć z upływającym czasem. Kosmetyk trzydzieści plus. Czy to on łączy wszystkie trzydziestolatki? Szukają go na półkach w drogerii zarówno singielki, jak i mężatki czy rozwódki?

Ja i moje trzy przyjaciółki byłyśmy zupełnie różne i nie łączyły nas kosmetyki trzydzieści plus. Przekroczywszy trzydziestkę, każda z nas wciąż albo nie miała ułożonego życia uczuciowego, albo czegoś jej w tym życiu brakowało. I chyba właśnie to przede wszystkim nas do siebie zbliżało.

Ale wcześniej był rok dwa tysiące dziesiąty. Miałam wtedy te nieszczęsne dwadzieścia siedem lat, coraz częściej przyglądałam się na półkach kosmetykom trzydzieści plus i uważałam, że nadszedł czas poważnych decyzji, ustatkowania się i zaplanowania reszty swojego życia.

Był przy mnie mężczyzna, którego kochałam, byłam szczęśliwa, a poziom mojego szczęścia wzrósł jeszcze bardziej, gdy ukochany mi się oświadczył. Zgodziłam się bez wahania, przecież na horyzoncie, niby zza rogu, spoglądała już na mnie trzydziestka. Bez wahania zgodziłam się także na przeprowadzkę do jego rodzinnej miejscowości. Zostawiłam życie w większym mieście, swoje plany i marzenia. Ale przecież czego nie robi się dla miłości…

– A teraz on mnie zostawił – powiedziałam do swojego odbicia w lustrze i do fryzjerki, która pokrywała wyselekcjonowane pasma moich włosów rozjaśniaczem i owijała folią aluminiową. – Nie znalazłam żadnego zajęcia, nie zrealizowałam żadnego marzenia. Żyłam w ciągłym podporządkowaniu tylko jemu i jego pracy. Każdy mój dzień wyglądał tak samo. On wychodził wcześnie rano, ja wstawałam, robiłam sobie śniadanie i popijałam kawę, oglądając programy śniadaniowe. Potem zakupy i gotowanie. Zawsze miał dobry obiad na stole. Następnie zmywanie i zanim się obejrzałam, przysypiałam, oglądając jakiś film lub serial wieczorem. A od rana znowu to samo. Wyobrażasz sobie takie życie? – zwróciłam się ponownie do mojej fryzjerki, która miała na imię Marlena, czyli tak samo jak ja, i chodziłam do niej niemal od samego początku, czyli od pierwszego roku, gdy się tu przeprowadziłam. Od początku, który – jak widać – okazał się wstępem do wielkiego końca. Przez ten czas trochę się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy. W końcu ktoś, kto zajmuje się twoimi włosami, musi być twoją przyjaciółką.

– Powiem ci coś. Zawsze wiedziałam, że to dupek.

– Przepraszam bardzo, zawsze wiedziałaś i ani razu mi o tym nie wspomniałaś? – Spróbowałam przekręcić głowę w bok, bo taka rewelacja wymagała strzelenia piorunującym spojrzeniem. Marlena jednak przytrzymała ją na wprost, aby równomiernie nałożyć rozjaśniacz.

– Nieważne. Tak mi się wyrwało.

– Ty coś wiesz i nie pozwolę owinąć sobie kolejnego pasma folią, dopóki mi nie powiesz.

– Dobrze, kochana, sama tego chciałaś. Dupek, o którym ci kiedyś opowiadałam, ten, który chciał mnie zaprosić na drinka, to był on.

Starałam się trzymać głowę skierowaną w stronę lustra, ale po tym, co usłyszałam, było to wyjątkowo trudne.

Wyobraźcie sobie faceta, przystojnego jak piłkarz pierwszoligowej drużyny. Każda młoda dziewczyna marzy o tym, by pójść z takim na bal maturalny. Dobrze prezentuje się u twojego boku. Obiekt zazdrości koleżanek, a jednocześnie wymarzony zięć twojej matki. Co myśli dziewczyna – trochę przy kości, narażona na złośliwe komentarze w internecie oskarżające ją o propagowanie otyłości, gdy tylko wrzuci zdjęcie w stroju kąpielowym, ładna, ale raczej przeciętna – kiedy taki gość zaprasza ją na drinka? „Wygrałam los na loterii”. Ale nie w przypadku, gdy facet należy do jej znajomej. Wówczas, by uniknąć niepotrzebnych komplikacji, dziewczyna po prostu odmawia. Jeśli oczywiście bardziej ceni sobie dobrą relację z koleżanką od chwilowej przyjemności. I co słyszy w odpowiedzi? „Wal się, i tak jesteś małą, tłustą świnią”. Na tym historia Marleny, mojej fryzjerki, i dupka, mojego byłego faceta, się kończy.

– Powinnam była bardziej ciągnąć cię wtedy za język, gdy nie chciałaś powiedzieć, kto to taki. Być może wcześniej i inaczej skończyłby się mój związek. Osiem lat przesypało się przez moje palce jak piasek. – Potrząsnęłam głową jak dama, której złamał się obcas, ale z dumą idzie dalej. Połowa moich włosów rozjaśniała się właśnie pod srebrną folią, podczas gdy reszta sterczała jak naelektryzowana prądem. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, choć wcale do śmiechu mi nie było, ale robienie pasemek jest naprawdę zabawne. Czy ktoś, kto to wymyślił, mógł przypuszczać, że będzie to także element terapeutyczny? W końcu przychodzimy do fryzjera nie tylko po zmiany, ale także po to, by poprawić sobie humor.

– À propos piasku. Jak już zdecydujesz się na jednolity odcień blondu, to myślę, że dobrze będziesz wyglądać w piaskowym – powiedziała Marlena, sprawdzając, czy z żadnej folii nie wydobywa się rozjaśniacz.

– Jasne. Piaskowe włosy jako symbol zmarnowanych lat – powiedziałam z ironią.

Wzruszyła ramionami.

– Zobaczysz. Jeszcze będzie dobrze. Chcesz gazetkę?

– „Chcesz gazetkę?” – przedrzeźniłam ją. – Mnie się życie posypało, a ty proponujesz mi gazetkę.

– Muszę wykonać parę telefonów, przesunąć kilka wizyt. Zajmij się przez chwilę sama sobą.

– Tak mówił mój były, kiedy chciałam z nim spędzić czas.

W odpowiedzi dostałam aktualne „Party” i „Świat Seriali”. Marlena wzięła komórkę i poszła dzwonić, a ja zanurzyłam się w kolorowym świecie celebrytów i bohaterów moich ulubionych seriali, bo co innego mogłam zrobić?

Ludzie sukcesu. Piękni, młodzi bądź zaprzyjaźnieni z chirurgiem plastycznym. I bogaci. Świat, do którego nie miałam szans należeć. Gdybym była celebrytką, moje rozstanie z facetem byłoby z pewnością omawiane na łamach brukowców i portalu z białym pudlem w logo. A jakże, prałabym brudy z ogromną satysfakcją. Byłoby hucznie i z przytupem. Przynajmniej w ten sposób dostałby za swoje.

Tymczasem byłam tylko Marleną Karską, dla przyjaciół Leną, z małego miasta na Podkarpaciu, której życie nikogo nie interesowało. Na początek musiałam więc zadowolić się wizytą u fryzjera i lekką zmianą wizerunku. Od lat nosiłam czarne włosy. Nie dlatego, że lubiłam. On lubił. Zawsze powtarzał, że czarne włosy są niezwykle sexy. Chciałam być sexy dla niego, jednocześnie woląc dawną fryzurę w naturalnym odcieniu ciemnego blondu. Teraz do niego wracałam.

– Oby tylko nie wyszły żółte – powiedziałam, gdy upłynęła wystarczająca ilość czasu i Marlena wróciła do mnie.

– Nie wyjdą. Chodź na myjkę. Spłuczemy rozjaśniacz. Co słychać na Wspólnej? – dopytała, zabierając mi kolorowe czasopisma.

– Nie wiem, nie dotarłam do „Świata Seriali”. Za to przeczytałam wszystkie plotki z życia celebrytów. Niektórzy z nich także się teraz burzliwie rozstają.

Usiadłam na fotelu i odchyliłam głowę do tyłu. Potem usłyszałam szelest ściąganej folii. Ciepła woda polała się na głowę pełną niespokojnych myśli. Co teraz zrobię? Jak mam dalej ułożyć sobie życie? Powoli dochodziło do mnie, że oto właśnie staję się trzydziestopięciolatką bez planu na przyszłość. Nie mieliśmy dzieci i się rozwiedliśmy. Czy stawałam się przez to singielką? Czy rozwódki to także singielki? Ze względu na wrodzoną potrzebę klasyfikowania i nazywania wszystkiego próbowałam się jakoś określić w nowej sytuacji. I wtedy Marlena zadała pytanie, nad którym jeszcze się nie zastanawiałam, odwlekając je jak wizytę u dentysty.

– Zostaniesz tu czy wyjedziesz?

Życie w małym mieście nigdy nie było moim marzeniem. Przyjechałam tu tylko dla mojego byłego męża i przez ostatnie osiem lat trzymałam się tego miejsca wyłącznie z jego powodu. Właściwie rozstanie z nim powinnam potraktować jako wielką szansę na wyrwanie się z prowincji i poszukanie szczęścia w aglomeracji, zapewniającej mi anonimowość i dającej szansę na rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Ale chyba nie czułam się jeszcze na to gotowa.

– Zostanę tutaj. – Moje słowa były szybsze niż myśli. Wypowiedziałam je, wcale nie mając pewności, że są prawdziwe. To było trochę jak impuls.

– Myślę, że powinnaś. Masz tu już jakieś życie. Gdzieś indziej musiałabyś zaczynać wszystko od początku. Dobra, to teraz wymodeluję ci włosy. Pasemka wyszły całkiem nieźle.

Podczas gdy ciepło z suszarki owiewało moją mokrą czuprynę i wydobywało z niej blask nowego koloru, ja zrozumiałam, że z moją fryzjerką mamy wspólne tylko imię. Mnie fakt, że musiałabym gdzieś zacząć wszystko od początku, wprawiał w lekkie podekscytowanie. Ją pewnie przerażał. Albo po prostu nie lubiła zmian. Niemniej jednak wtedy, w salonie fryzjerskim, zmieniając swój dotychczasowy kolor włosów, pod wpływem pytania Marleny podjęłam decyzję o pozostaniu. Może nie na zawsze, ale przez najbliższy czas. Głównym powodem było to, że moje życie emocjonalne było w całkowitej rozsypce. Jeszcze nie miałam siły, żeby się podnieść. Zmiana miejsca zamieszkania przerastała moje możliwości. I poniekąd Marlena nie myliła się: miałam tu już jakieś życie. Gdzieś w środku czułam więc, że to jeszcze nie był czas, aby wyjechać.

Po wyjściu od fryzjera zrobiłam zakupy. Bez względu na stan emocjonalny powinnam dbać o swój stan fizyczny. Musiałam coś jeść, mimo że mój żołądek się buntował. Zestresowany zmianą stanu cywilnego swojej właścicielki kurczył się, buntując się na widok jakiegokolwiek posiłku. Tak, to był czas, kiedy po prostu zmuszałam się do jedzenia. Dlatego po powrocie do domu poprzestałam tylko na wypakowaniu i schowaniu zakupów. Następnie chwyciłam za lustro i zaczęłam oglądać nową fryzurę.

Dzięki jaśniejszemu kolorowi moja twarz zyskała blask i odmłodniała. Zadowolił mnie ten efekt. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do swojego odbicia, po czym sięgnęłam po czerwoną pomadkę, aby podkreślić kształt ust. Nie, nie byłam pięknością, na widok której faceci wariowali, a kobiety dusiły się w oparach uzasadnionej zazdrości. Byłam zwyczajną dziewczyną, nie za ładną, ale też nie brzydką. Miła i sympatyczna, a dla facetów urocza. Nigdy nie narzekałam więc ani na brak koleżanek, które nie widziały we mnie rywalki, ani na brak płci przeciwnej w moim otoczeniu. Faceci zwykle nie bali się do mnie zagadać.

Odłożywszy lusterko, wzięłam do ręki telefon i zrobiłam sobie kilka zdjęć. Wybrałam najlepsze i zmieniłam zdjęcie profilowe na Facebooku. Nowa ja, nowe życie, także wirtualne. Po chwili namysłu zmieniłam też status na „wolna”. To jednak mniej upokarzające niż „rozwódka”. Lajki spływały szybko, ale nie tak szybko, jak łzy po moich policzkach. Coś we mnie pękło. Zostałam sama. Ze świetną fryzurą, ale jednak sama. W mieście, do którego miałam stosunek co najwyżej obojętny. Bez miłości mojego życia. Co ma tutaj teraz robić taka dziewczyna jak ja? Czy znajdę jeszcze miłość? Czy mimo złego doświadczenia będę jeszcze potrafiła komuś zaufać?

Łzy wreszcie obeschły, a powieki spuchły i piekły. Czułam się, jakby ktoś rzucił mi piaskiem prosto w oczy. Tak właśnie czuje się dziewczyna, kiedy nagle wali się jej świat. Jakby dostała piaskiem po oczach.

Twoja mama przypomina: na ból głowy rodzina!

Sukces powoduje, że ludzie ci zazdroszczą. Niektórzy nagle próbują odświeżyć z tobą znajomość, by na spotkaniach z innymi znajomymi, niby mimochodem, móc wspomnieć, że cię znają. Inni się odsuwają, bo nie mogą znieść tego, że ci się w życiu powiodło. Aby zrekompensować swoje braki, generują plotki lub różne złośliwości pod twoim adresem. Dzisiejszy świat bardzo im w tym sprzyja. Wystarczy na przykład założyć fałszywe konto na Facebooku i można bluzgać do woli. Odnosząc sukces, musisz się liczyć z tym, że ciężko ci będzie znaleźć prawdziwych przyjaciół.

Natomiast jeśli w twoim życiu dzieje się źle, ludzie się odsuwają, bo nie chcą przebywać w towarzystwie osoby, która może nagle zacząć płakać, narzekać, zwierzać się. Nie można wciąż się mazać. Podpuchnięte oczy, brak makijażu i byle jaki strój sprawiają, że ludzie w twoim otoczeniu wyczuwają, że coś jest nie tak. Większość znajomych, widząc cię w takim stanie, omija cię szerokim łukiem, jakbyś złapała jakąś chorobę zakaźną. Nie interesuje ich cierpienie innych. Sami potrzebują ludzi optymistycznych, którzy w ich życie mogliby wnieść uśmiech.

I ja to rozumiałam. Starałam się więc codziennie wyglądać dobrze i udawać, że nic się nie dzieje. Próbowałam nie narzekać, choć wszystko przypominało mi o tym, że właśnie rzuciła mnie miłość mojego życia, i najchętniej wszystkim bym o tym opowiadała. Mieszkanie, najbliższa okolica, całe miasto, miejsca, do których chodziliśmy razem, a teraz snułam się po nich sama, to wszystko przywoływało wspomnienia.

Ale istnieje jeszcze inny typ znajomych, którzy, gdy w twoim życiu dzieje się źle, potrafią zachować się właściwie. Nie zwiedzie ich zmieniona fryzura, świetny strój i maska z uśmiechu na twarzy. Potrafią cię przejrzeć i dostrzec, że wcale nie jest okej. Co więcej, potrafią zacząć działać. Taką kumpelą w tym momencie okazała się Anka.

– Nie wystarczy nowa fryzura – zaczęła, gdy siedziałyśmy przy kawie w moim mieszkaniu, które na szczęście były mąż mi zostawił. – Powinnyśmy wybrać się na zakupy – dodała, przegryzając kruche ciastko, samodzielnie przeze mnie upieczone. Słodkie wypieki mojego autorstwa zawsze napawały mnie dumą. Byłam w tym świetna, co za każdym razem potwierdzali wszyscy, którzy mieli przyjemność spróbować moich ciast.

Zostawiając większe miasto i decydując się na zamieszkanie w Tarnobrzegu, zrezygnowałam również z zakupów w galeriach. Tarnobrzeg był ich po prostu pozbawiony. Nie licząc dwóch parków handlowych, ale to nie było to samo. Oczywiście w grę zawsze wchodził wyjazd do centrum w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Rzeszowie lub bliżej, w Stalowej Woli, ale to rozwiązanie miało jedną istotną wadę – brak galerii handlowych tutaj wykluczał spontaniczność zakupów.

Były za to ciuchlandy. Jako nałogowa zakupoholiczka, stała bywalczyni galerii handlowych – nawet gdy przestałam już pracować jako ekspedientka jednego z salonów znanej marki sieciowej oferującej modną odzież dla młodych kobiet – musiałam znaleźć coś zastępczego. Ciuchlandy stały się wybawieniem. Nawet nie wiem, kiedy markowe ciuchy w mojej szafie wymieniłam na te kupowane w second handach. I muszę przyznać, że w większości były to ubrania niemal całkiem nowe, a na pewno oryginalne. Byłam pewna, że drugiej takiej samej sukienki, torebki czy pary butów nie ma żadna inna kobieta w mieście.

Do naszego ulubionego ciuchlandu wchodziło się jak do sezamu. Drzwi rozsuwały się i wkraczałyśmy w jego podwoje. Już od progu wyczuwało się charakterystyczny zapach ubrań z drugiej ręki. I wcale nie było to nic nieprzyjemnego. Współczesne second handy pachną często jak najbardziej ekskluzywne butiki.

– Muszę znaleźć coś na wesele – oznajmiła Anka, gdy zaczęłyśmy przesuwać wieszaki z ubraniami. – Najlepiej sukienkę, ale taką wielokolorową. Jak coś ci wpadnie w ręce, daj znać.

Skinęłam głową na znak, że nie ma problemu.

Kolorowa sukienka. Idealnie pasująca do urody i osobowości Anki. Moja przyjaciółka także miała trzydzieści pięć lat, ale była singielką. Nie z odzysku, jak ja, lecz taką prawdziwą, na palcu której nigdy nie pojawił się pierścionek zaręczynowy, choć mało brakowało. Do trzydziestki była w długim, dziesięcioletnim stałym związku, ale facet ostatecznie ją zostawił. Ance w wieku dwudziestu dziewięciu lat marzył się ślub, a potem domek za miastem i dziecko. A najlepiej gromadka dzieci. Jednak facet, jej rówieśnik, nie dorósł do tej roli. Wprawdzie z inicjatywy Anki zaczęli już rozmawiać o ślubie, ale w decydującym momencie, kiedy trzeba było kupić pierścionek zaręczynowy, gość stchórzył. Zerwał z nią przez SMS-a. Dziesięć wspólnie przeżytych lat zamknął w kilku słowach: „Nie mogę. Przepraszam. Żegnaj”. Zawsze był lakoniczny, przyznała potem Anka. A zwłaszcza w sprawach seksu, o czym w następnych latach się przekonała, poznając innych mężczyzn. Dziś była szczęśliwą singielką niemarzącą o stabilnym związku oraz stałą użytkowniczką Tindera, dzięki któremu zawierała znajomości z samotnymi facetami z okolicy. Faceta, z którym wybierała się na wesele, również tam znalazła.

– Ładna? – zagadałam do przyjaciółki, która szperała w koszu z torebkami, i pokazałam jej sukienkę, którą udało mi się wyłowić spomiędzy innych.

– Dla ciebie ładna. Na moim płaskim biuście wyglądałaby tak jak teraz, czyli jak na wieszaku.

Kolejny mój atut. Okrągłe, ale nie za duże piersi. Bluzki i sukienki z dekoltem w serek wyglądały na nich idealnie.

Założyłam sukienkę na tę, którą już miałam na sobie, i obróciłam się, patrząc w lustro.

– Leży dobrze, ale chyba za dużo mam czarnych sukienek. Może powinnam poszukać czegoś w żywszym kolorze?

– Też tak sądzę. Przecież nie zamierzasz nosić żałoby po tym draniu. Co powiesz na tę? – Anka ściągnęła z wieszaka sukienkę o podobnym fasonie, ale w intensywnie czerwonym kolorze.

Przyłożyłam ją do siebie i zaczęłam przeglądać się znowu w lustrze.

– Fajna. Pasuje do mojego nowego koloru włosów. Biorę – powiedziałam i bez przymierzania wrzuciłam ją do koszyka.

– A to? – Anka zostawiła kosz z torebkami i właśnie zakładała na siebie sukienkę w groszki w stylu retro.

– Weź, to ostatni krzyk mody.

– A na mnie wygląda jak ostatni krzyk rozpaczy – stwierdziła, przeglądając się w lustrze.

Wzruszyłam ramionami.

– Mnie się podoba.

Zdjęła sukienkę i odwiesiła na wieszak, po czym zapytała:

– A tak w ogóle, Lena, to co zamierzasz teraz robić? Masz jakieś plany poza tym, że tu zostajesz? Co bardzo mnie cieszy. Wiesz, że cię kocham, i gdybyś chciała wyjechać, i tak bym cię zatrzymywała. Ale chyba masz jakiś plan?

– Nie mam – odparłam zgodnie z prawdą. – Zostawił mi mieszkanie i trochę pieniędzy, bo uznał, że tak będzie właściwie. Zawsze, cholera, mówił, że trzeba postępować właściwie, ale nigdy bym nie pomyślała, że ostatnią właściwą rzeczą, którą zrobi, będzie oddanie mi mieszkania i zabezpieczenie na jakiś czas finansowo. Szkoda, że nie zachował się właściwie wtedy, kiedy naprawdę było trzeba. – Ostatnie zdanie wypowiedziałam ze złością.

Złość. Właśnie to uczucie coraz częściej zaczynało gościć w moim sercu. Po przepłakanych nocach, dniach przepełnionych żalem i tęsknotą nadszedł wreszcie czas złości. Byłam na niego zła jak cholera.

– Poszukaj jakiejś pracy. Wychodzenie z domu dobrze ci zrobi – zaproponowała Anka. – Poza tym jego pieniądze się kiedyś skończą…

– Wiem – przerwałam jej. – Ale potrzebuję jeszcze trochę czasu. Może otworzę coś swojego… – zaryzykowałam i czekałam na reakcję przyjaciółki.

– Świetny pomysł! – zapaliła się. – I to za jego pieniądze. Już widzę ten jego utarty nos, kiedy dowiaduje się, że świetnie sobie radzisz, prowadząc firmę. Tylko żeby to nie był ciuchland. Ciuchlandy są świetne, ale i tak jest ich już za dużo w naszym mieście.

Miała rację. Mój były miałby bardzo skwaszoną minę, gdyby się o tym dowiedział. Zawsze uważał, że nie nadaję się do niczego poza siedzeniem w domu. To on był tym, który nas utrzymywał, i czuł się z tego powodu dumny.

– Może mogłabym otworzyć cukiernię? – powiedziałam trochę nieśmiało.

– Lena, tak! W końcu pieczesz znakomite ciasta.

– Dobra, dobra. Nie napalaj się tak. Przecież powiedziałam, że potrzebuję jeszcze trochę czasu. Muszę emocjonalnie stanąć na nogi.

– Jasne. Ale skoro już to powiedziałaś, ja ci nie odpuszczę. A nawet ci pomogę. Znam faceta z urzędu miasta, poznany na Tinderze, zajmuje się papierkową robotą, to do niego składa się papiery, jak chce się coś swojego otworzyć. Pomógłby nam. Ale nie oficjalnie i bez afiszowania się. Ma żonę. Bardzo zazdrosną. Raz mu nawet skasowała konto na portalu.

– Głupia – zaśmiałam się. – Daj sobie spokój z żonatymi.

– To oni nie dają mi spokoju. – Zachichotała jak nastolatka. – O, zobacz, a te spodenki będą na mnie. Sukienkę chyba będę musiała kupić w innym sklepie.

I tak na razie zakończyłyśmy temat mojej najbliższej przyszłości. Anka podciągnęła spódnicę i próbowała się wbić w jeansowe szorty.

– Nieźle – powiedziała, gdy w końcu naciągnęła je na tyłek.

– No nieźle. Bo masz świetne nogi.

– W końcu czymś muszę rekompensować sobie brak cycków, co nie?

– Co nie. Dobra, chodźmy już. Zaraz zrobi się kolejka przy kasie… – Nie dokończyłam, bo wtedy je ujrzałam. Czerwone szpilki na niebotycznym obcasie. Zawsze chciałam takie mieć, ale uważałam, że do niczego mi się nie przydadzą. Teraz byłam innego zdania. Jestem rozwódką. Trzydziestopięciolatką. Na co mam jeszcze czekać?

Teraz jest czas, kiedy mogę myśleć wyłącznie o sobie. Chcę te szpilki i je sobie kupię. Nawet jeśli miałabym chodzić w nich tylko po domu.

– Zobacz, jakie piękne – zwróciłam się do Anki. – I w dodatku mój rozmiar – mówiłam, jednocześnie zakładając je na stopy. – W ogóle niezniszczone. Wystarczy tylko spryskać dezodorantem do obuwia i będą jak nowe.

Byłam podekscytowana jak mała dziewczynka, która w końcu dostaje swoją wymarzoną lalkę.

– Wrzucaj do koszyka i zajmij miejsce w kolejce. Ja jeszcze popatrzę na paski.

Chwyciła mnie za ramię i wepchnęła do kolejki. Gdy byłam już przy kasie i zaczęłam grzebać w torebce w celu odnalezienia portfela, rozdzwonił się mój telefon. Przed każdym wyjściem z domu staram się pamiętać, żeby włożyć go do oddzielnej przegródki, żebym potem nie miała problemów z jego odnalezieniem. Jednak zwykle gdy wychodzę, pakowanie torebki to ostatnia rzecz, którą robię. Zazwyczaj jestem już wtedy spóźniona, więc wrzucam wszystko jak leci. Przeklinając pod nosem, szukałam telefonu wśród tego bałaganu. Błyszczyk, dwie pomadki, zużyte bilety, chusteczki, kilka podpasek, wycinki z gazet z przepisami na ciasta, otwieracz do piwa, który należał jeszcze do mojego byłego, krem do rąk, do twarzy… Po co ja to wszystko noszę? Jest! W końcu wymacałam telefon, wyjęłam i ruchem ręki przywołałam Ankę, żeby stanęła za mnie w kolejce. Odłożyła paski, poprawiła rude, niemal czerwone włosy i zajęła moje miejsce.

– Zapłać. Rozliczymy się potem – powiedziałam i z telefonem przy uchu odeszłam na bok. – Cześć, mamo, co tam? – zaczęłam. Zazwyczaj dzwoniły do mnie kumpele, mama i on. Serce zabiło mi trochę szybciej, zanim spojrzałam na wyświetlacz. Uspokoiłam się jednak, gdy na wyświetlaczu zamiast „Paweł” ujrzałam słowo „Mama”. Jeszcze nie usunęłam go z listy kontaktów. Poza tym chyba musi upłynąć więcej czasu, zanim dźwięk dzwonka w telefonie przestanie mnie niepokoić i nasuwać myśli, że Paweł może zadzwonić. Nasze drogi rozeszły się na zawsze. Już to do mnie dotarło. Ale w takich momentach mój mózg jakby się mobilizował i był gotowy na każdą ewentualność.

– Co tam? Co u ciebie? Dlaczego nie powiedziałaś mi, że rozwiodłaś się z Pawłem? Mój ulubiony zięć! Jak mogłaś to zrobić?

W tym momencie prawie pożałowałam, że to jednak nie Paweł. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała odbyć tę rozmowę i że tak właśnie będzie ona wyglądać. Dlatego odwlekałam ją w nieskończoność.

– Ulubiony zięć? Jakbyś miała ich więcej.

Byłam jedynaczką, ale w przeciwieństwie do jedynaków wychuchanych i wypieszczonych ze mną obchodzono się nadzwyczaj surowo. Pamiętam, że matka zawsze wymagała ode mnie więcej. Piątka za wypracowanie z polskiego? Dlaczego nie szóstka? Nie kupię ci tej głupiej lalki, lepiej poucz się liter. I tak dalej. Zawsze miałam być najładniejsza i najlepsza. Kiedy dorosłam, zrozumiałam, że w ten sposób moja matka rekompensuje sobie swoje braki.

– Przez ciebie nie mam teraz żadnego.

– Dlaczego uważasz, że to moja wina?

– Bo widziałam, jak zawsze na ciebie patrzył. Był zakochany na zabój. Coś ty mu wykręciła? Taki przystojny! Wszystkie koleżanki zazdrościły mi takiego zięcia. Czy ty wiesz, jak ja teraz muszę świecić przed nimi oczami?

Prawdopodobnie tak samo, jak kiedy mój ojciec ją zostawił i ślad po nim zaginął. Chciałam jej to powiedzieć, ale ostatecznie darowałam sobie tę złośliwość. To nie będzie łatwa rozmowa, więc po co ją jeszcze zaostrzać?

– Wyobraź sobie, że to Paweł wykręcił mi numer. Zostawił mnie dla swojej sekretarki.

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Moja matka szukała argumentu, który usprawiedliwiłby jej ukochanego zięcia i utwierdził w przekonaniu, że to jednak moja wina.

– Bo nie mieliście dzieci – wypaliła wreszcie. Zawsze mi to wypominała. Wyobraziłam sobie, jak teraz złośliwie się uśmiecha, dumna z tego, że miała rację.

– Przestań. Głowa zaczyna mnie już od tego boleć.

– Gdybyście mieli przynajmniej jedno dziecko, nie miałabyś czasu na ból głowy. Bylibyście prawdziwą rodziną. Zastanowiłby się, czy warto ją niszczyć dla przelotnego romansu.

– Jakoś mój ojciec nie miał oporów przed zostawieniem cię z dzieckiem. – Jednak się odgryzłam.

– Bo twój ojciec to był cham. Paweł to przyzwoity człowiek. Jestem pewna, że swojego dziecka nigdy by nie zostawił.

– Czy ty siebie słyszysz? Miałabym go złapać na dziecko? Zresztą nie mam ochoty teraz z tobą rozmawiać. Jeśli choć trochę interesuje cię to, co czuję ja, a nie Paweł, to chcę ci powiedzieć, że ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo ciężkie. Wszystko mi się rozsypało. To cud, że się jakoś pozbierałam.

Rozłączyłam się. Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę.

– Wszystko okej? – Podeszła do mnie Anka z torbą pełną ciuchów.

– Okej. Rozmowa z mamą.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Trzyma stronę Pawła?

Przytaknęłam.

– Dlatego nie lubię starszych kobiet. Czy one zawsze muszą usprawiedliwiać facetów?

– Wychowywały się w trochę innym świecie niż my. Ale pewnie nie wszystkie są takie – spróbowałam stanąć w obronie starszych kobiecych pokoleń, bo nigdy nie byłam zwolenniczką generalizowania.

– Pewnie nie, ale miały raczej przewalone. A jeszcze dawniej mogły nawet spłonąć na stosie.

– Ty na pewno – zaśmiałam się.

– A ty pamiętaj, że ja zawsze będę po twojej stronie. – Pociągnęła mnie za rękę i wyszłyśmy na zewnątrz.

W środku czułam emocjonalną zimę. Za to świat budził się do życia. Wiosna tego roku była ciepła i w powietrzu czuło się nadzieję na lepsze. Wbrew samopoczuciu dałam się namówić Ance na pierwszy wiosenny spacer i udawałam, że także daję się porwać wiosennemu nastrojowi.

Alert!

Samotność w dużym mieście jest jeszcze do zniesienia. Możesz usiąść sama w małej kawiarence przy pucharku lodów lub dużej mrożonej kawie i nikogo to nie dziwi. Nikogo to nie obchodzi. Samotne wypady do kina czy do teatru może nie są zbyt przyjemne, ale są jakimś wyborem. W tym tkwi przewaga dużego miasta nad małym. Masz wybór. Możesz gdzieś uciec, wtopić się w tłum i udawać, że wszystko jest w porządku.

Małe miasto to samotność w czterech ścianach i brak wyboru. Nie wiem, co bym tu zrobiła, gdybym nie miała Anki. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie miała przyjaciółek, które dzięki niej poznałam. Na tę rudą wariatkę nieoczekiwanie wpadłam, robiąc zakupy w ciuchlandzie. Pierwsza się do mnie odezwała, bo potrzebowała pomocy przy zasunięciu suwaka w sukience, którą właśnie przymierzała. Pomogłam jej, a potem ona mnie, gdy nie mogłam się zdecydować, czy wziąć zieloną bluzkę. Była ładna, ale w ogóle nie miałam pomysłu, jak ją nosić, i nie byłam pewna, czy jej potrzebuję.

– Za dwa złote? A nad czym się tu zastanawiać? Za taką cenę warto wziąć, nawet jeśli się jej nie będzie potem nosić.

Bluzka powędrowała więc do koszyka, a my po zakupach wyskoczyłyśmy na pierwszą wspólną kawę. Jak się potem okazało, nie ostatnią. Anka była rodowitą tarnobrzeżanką i to sprawiało, że znała się prawie z każdym. Nie bez znaczenia pozostawał również fakt, że była po prostu otwartą osobą. Nawet się nie spostrzegłam, a jej kumpele stały się także moimi przyjaciółkami.

Teraz siedziałyśmy w knajpie, popijałyśmy piwo z sokiem przez słomkę i czekałyśmy na zamówioną pizzę. Wprawdzie nie był to nasz stały rytuał, ale od czasu do czasu dbałyśmy o to, aby wyskoczyć gdzieś wszystkie razem. Były wówczas piwo, pizza i babskie pogaduchy.

– Naprawdę potrzebujesz tych szpilek? – zdziwiła się Karolina, najmłodsza z nas. Miała trzydzieści lat, nigdy nie farbowała włosów i nie malowała się. Ubierała się wygodnie i rzadko spotykała z facetami. Sama o sobie mówiła, że jest feministką. Nie jadła mięsa, pracowała w miejskiej bibliotece i bardzo ceniła sobie niezależność.

– Daj jej spokój – wtrąciła się Ewa, która z kolei była z nas najstarsza, ale nikt zwykle nie dawał jej tyle lat, ile faktycznie miała. Powszechnie myślano, że ma lat około trzydzieści, podczas gdy zbliżała się do czterdziestki. Ale to jeszcze nie był czas, aby o tym myśleć. Trzydzieści dziewięć skończyła dopiero w zeszłym tygodniu. Jako jedyna z nas miała prawdziwą rodzinę: męża i dwoje dzieci. I teściową, która kilka lat temu, po śmierci męża, zamieszkała z nimi w ich wymarzonym domku za miastem.

– Naprawdę potrzebuję – odparłam i założyłam nogę na nogę, tak aby lepiej wyeksponować stopy w moich nowych czerwonych szpilkach. – Przy Pawle zapomniałam, czym mogą być piękne buty dla kobiety. Zobaczysz, dzięki nim jeszcze daleko zajdę.

– Takie szpilki nie są czymś naturalnym. I jestem pewna, że nie wymyśliła ich kobieta.

Spojrzałam na Karolinę, udając znudzenie.

– Na sto procent wymyśliła je jakaś szowinistyczna męska świnia, fantazjująca o kobietach z drucikami wystającymi z pięt – odgryzłam się.

– Okej, dobra. To ostatecznie twój wybór, ale chcę, żebyś przynajmniej dokonała go świadomie. Mnie tam odpowiadają moje japonki. – Wysunęła stopy w brązowych klapkach.

Przysunęłam swoją.

– Chyba jednak wolę moje – powiedziałam.

– Moje są przynajmniej wygodne.

– Kelner jest niezły – przerwała naszą rozmowę Anka, wróciwszy z toalety. – Wysoki, ciemne włosy. Przystojniak.

– Przecież spotykasz się z kimś – zauważyła Karolina.

– Oj tam, oj tam. To nic poważnego. Poza tym życie nauczyło mnie, że nie wolno się przywiązywać do jednego faceta.

– Gdzie w ogóle kupiłaś te buty? – Ewa wróciła do tematu szpilek.

– W ciuchlandzie – odparłam z dumą osoby, której trafiła się wyjątkowa okazja.

– Była ze mną – dodała Anka.

– Nie stać was na zakupy w normalnym sklepie? Ty zarabiasz – Ewa zwróciła się do Anki, która pracowała w studiu urody jako masażystka – a tobie Paweł chyba coś zostawił? – Spojrzała na mnie pytająco.

To pytanie sprawiło, że nagle wzbudziła się we mnie obawa. Odkąd zamieszkałam w tym mieście, ani razu nie pracowałam, ale nie musiałam się martwić o pieniądze. To był problem Pawła. Teraz uświadomiłam sobie swoją niesamodzielność i ogarnął mnie lęk o przyszłość. Co zrobię, gdy pieniądze zostawione mi przez byłego męża się skończą? Czy naprawdę mogę pozwolić sobie na czekanie, aż dojdę do siebie, zamiast od razu rzucić się w wir poszukiwania pracy?

– To akurat pochwalam – wtrąciła się Karolina. – Też kupuję na ciuchu. A ty nie?

– No też. Ale wiecie, jak to jest przy dzieciach. Szybko rosną, a nie stać mnie, żeby zawsze kupować im nowe ubrania. Wy to co innego – próbowała bronić się Ewa.

– Kochana, chyba nie rozumiesz idei kupowania w second handach. Jasne, że stać mnie na nowe rzeczy, ale uwielbiam też okazje za grosze, a to właśnie gwarantują mi zakupy w takich sklepach. – Anka upiła łyk piwa i w jej oczach pojawił się blask. Trudno było określić, czy był efektem ekscytacji kupowaniem w ciuchlandach, ilości wypitego piwa czy widoku kelnera, który właśnie zbliżał się do naszego stolika z gorącą i wyglądającą smakowicie pizzą.

– Ale jestem głodna – wyrwało mi się.

– Nie wątpię – powiedziała moja czerwonowłosa przyjaciółka w taki sposób, że słowa, które wypowiedziałam, wydały się dwuznaczne. Szturchnęłam ją.

– Co słychać u twojej teściowej? – zagaiłam do Ewy, nakładając sobie ociekający mozzarellą kawałek pizzy na talerz.

Od jakiegoś czasu Ewka coraz częściej bywała przybita. Miała też chwile, gdy będąc z nami ciałem, jednocześnie wydawała się nieobecna myślami. Jej stosunki z teściową nigdy nie były wzorowe, ale ostatnio matka Konrada, jej męża, porządnie dawała jej w kość.

– Naprawdę chcecie wiedzieć? – westchnęła Ewa. – Nie chcę was zanudzać swoimi problemami.

– Przecież już dawno ustaliłyśmy, że problemy jednej z nas tak naprawdę dotyczą każdej z nas. Ewka, mów, może razem wymyślimy jakieś rozwiązanie – zachęciła ją Karolina.

– To dość przykra sprawa.

Zamieniłyśmy się w słuch.

– Opowiadałam wam, jak kiedyś teściowa stwierdziła, że jestem najgorszą żoną, jaką mogłaby sobie wymarzyć dla syna?

– Chodziło o coś z toaletą? – zapytałam.

– Tak. Powiedziała, że jestem brudasem, który niczego nie potrafi utrzymać w czystości. Przestała wtedy korzystać z toalety, bo twierdziła, że wszystko się lepi.

– Ale to przykre. Nie wyobrażam sobie, żeby matka mojego męża, jeśli takiego kiedykolwiek będę mieć, w co wątpię, w ten sposób się do mnie odzywała. Masz cierpliwość, dziewczyno – stwierdziła Karolina.

– To matka Konrada, mieszkamy razem. Jakbym tak ja jeszcze wybuchła, to wtedy dopiero by się porobiło. W każdym razie pamiętacie, jak zastanawiałam się, gdzie załatwia swoje potrzeby?

Trudno było zapomnieć. Obstawiałyśmy różne rzeczy: załatwianie się w toalecie miejskiej, w krzakach w przydomowym ogródku, noszenie pampersów…

– Kilka dni temu w końcu rozwiązałam zagadkę. Zobaczyłam, jak nad ranem opróżnia nocnik na trawnik pod oknem pokoju, w którym ją zakwaterowaliśmy.

– Serio? Do nocnika? Jak dziecko? – zdziwiła się Anka.

– Ale to nie wszystko. Tym samym rozwiązała się inna sprawa. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego trawa pod jej oknem jest jakby wysuszona. No nie rośnie tak soczyście jak na pozostałej części trawnika. Miałam więc odpowiedź.

– I co dalej? – zaciekawiła się Karolina. Sięgnęła po pizzę i wgryzła się w kawałek bez mięsa, który specjalnie dla niej zamówiłyśmy.

– Spróbowałam z nią porozmawiać. Najpierw zrobiłam aluzję do tego, że kupiłam nowe środki do czyszczenia toalety, niezwykle skuteczne. Ona na to, że nie rozumie, po co jej to w ogóle mówię. Wówczas postanowiłam wyłożyć karty na stół. Całkiem spokojnie powiedziałam, że wiem, że sika do nocnika, a potem wylewa mocz na trawnik. A ona na to, że musiałam sobie chyba coś ubzdurać. Znów mnie obraziła. Już nawet nie pamiętam, jakich użyła słów, bo w tych nie przebiera, gdy wyzywa mnie od najgorszych.

– Wyparcie w żywe oczy. Ja też nie pojmuję, jak ty z nią wytrzymujesz – wtrąciła się Anka.

– Ale najgorsze było następnego dnia – kontynuowała Ewa, nie zważając na uwagę Anki. – Teściowa wstała rano i woła mnie, żebym zobaczyła, jak to trawa według mnie wcale nie chce rosnąć. Idę więc, zastanawiając się, co takiego wymyśliła. I mówię wam, szczęka mi opadła. To było tak dziwaczne, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak myślicie, co zrobiła?

– Nie mam zielonego pojęcia – odparłam zgodnie z prawdą. Poza tym pewnie i tak byśmy nie wymyśliły nic, co by przebiło pomysłowość teściowej Ewy, sądząc po jej kreatywności w dokuczaniu synowej.

– Przesadziła kępki dzikiej trawy rosnącej za płotem w miejsce tej wyschniętej. Wyobrażacie sobie, jak to wyglądało? Równo przystrzyżony trawnik, a pod oknem teściowej wyrośnięte kępy. I ona, zapewniająca mnie, że trawa pięknie tu rośnie. Nawet lepiej niż w pozostałej części trawnika. Wiecie, ona naprawdę była przekonana, że w to uwierzę.

– Zrobiłaś coś z tym? – spytała Anka.

– No co ty. Tylko strasznie mi z tym niezręcznie. Nie wiem, jak o tym powiedzieć Konradowi. Jego matka nie tylko robi się coraz bardziej złośliwa, ale wręcz dziwaczeje. Sama muszę jakoś rozwiązać ten problem.

– Ale jakby co, to pamiętaj…

– Wiem, zawsze mogę na was liczyć. Dobra, koniec już tych historii. Porozmawiajmy o czymś innym – Ewa postanowiła zmienić temat. – W końcu wyskoczyłyśmy, aby się trochę rozerwać.

– Racja, porozmawiajmy o tym przystojnym kelnerze.

– Idziesz na wesele z Radkiem, zapomnij na razie o kelnerze. – Pogroziłam Ance palcem, przypominając jej o najbliższych planach weekendowych, z powodu których wyciągnęła mnie ostatnio na ciuchlandowe zakupy.

– Właściwie to myślałam o nim i o tobie. Ile czasu minęło już od rozwodu?

– Kilka tygodni.

– Właśnie, powinnaś zacząć się z kimś spotykać.

Poskładałam talerze i sztućce na jeden stos. Zostało nam już tylko piwo.

– Nie wiem, czy już powinnam – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie jestem jeszcze gotowa.

– Oj, daj spokój, nie jestem jeszcze gotowa na pracę, nie jestem jeszcze gotowa, żeby się z kimś spotykać… Chyba należy uznać za cud, że w ogóle siedzisz tu z nami.

Spojrzałam na pozostałe przyjaciółki.

– Ona ma rację – odezwała się Karolina.

– Serio, mówisz to ty, która z nikim się nie spotyka? – zadrwiłam.

– Nie możesz ciągle siedzieć w domu i rozpamiętywać. Powinnaś poznawać nowych ludzi. Przecież nie musisz od razu pakować się w kolejny związek. Randka czy niewinne spotkanie z kimś to jeszcze nic zobowiązującego. A z czasem może poznasz kogoś właściwego i zapomnisz o Pawle – dopowiedziała Karolina.

Chwyciłam się ostatniej deski ratunku i poszukałam wsparcia u Ewy.

– Nie patrz tak, ja jestem tego samego zdania.

– Pięknie. Ankę jeszcze rozumiem, ale mężatka i pogardzająca facetami kobieta radzą mi zacząć się z kimś spotykać. Okej, to może mnie z kimś umówicie? – Najlepszą obroną jest atak, więc zaatakowałam.

– Wspaniale! Uwaga, ogłaszam alert! Poszukajmy faceta dla Leny! – napaliła się Anka. – Znacie jakiegoś fajnego gościa?

– Ja nie – wykręciła się Karolina.

– Ja znam, ale większość jest już żonatych – powiedziała bez entuzjazmu Ewa.

Uśmiechnęłam się tryumfalnie.