Nacjonalizm - Rabindranath Tagore - ebook

Nacjonalizm ebook

Tagore Rabindranath

0,0

Opis

Nacjonalizm” to utwór Rabindranatha Tagore, indyjskiego poety, prozaika, filozofa, kompozytora, malarza, pedagoga, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

“Dzieje ludzkości są w znacznej mierze zależne od przeszkód, na które napotykają w swoim pochodzie. Przeszkody te, stawiają nas bowiem wobec zadań, które musimy rozwiązać, jeżeli nie chcemy podupaść lub zmarnieć doszczętnie.

Sposób przezwyciężania tych różnych trudności u różnych narodów jest odbiciem ich odrębnego charakteru.”

Fragment książki “Nacjonalizm


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 109

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-274-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

O nacjonaliźmie Zachodu.

Dzieje ludzkości są w znacznej mierze zależne od przeszkód, na które napotykają w swoim pochodzie. Przeszkody te, stawiają nas bowiem wobec zadań, które musimy rozwiązać, jeżeli nie chcemy podupaść lub zmarnieć doszczętnie.  Sposób przezwyciężania tych różnych trudności u różnych narodów jest odbiciem ich odrębnego charakteru.  Scytowie starej Azji musieli zmagać się z ubóstwem swych przyrodzonych źródeł utrzymania. Najwygodniejszem rozwiązaniem sprawy, wydawało im się zorganizowanie całej ludności, a więc mężczyzn, kobiet i dzieci w hordy rozbójnicze. Tym sposobem stali się niepokonalnymi dla tych, których główną czynnością była spokojna, twórcza praca ludzkiej wspólnoty.  Lecz na szczęście dla ludzi najwygodniejsza droga nie zawsze jest drogą najodpowiedniejszą. Bo gdyby ludzie powodowali się wyłącznie swojemi popędami na kształt gromady dzikich wilków, byłyby te rozbójnicze hordy już dawno splądrowały całąnieemię. Człowiek jednak musi, stojąc w obliczu trudności, kierować się prawami swej wyższej natury, gdyż nieposłuszeństwo wobec nich, jakkolwiek może go obdarzyć chwilowem powodzeniem, musi go narazić pewnie na upadek. To bowiem co dla niższej natury jest tylko przeszkodą, jest dla wyższych form życia możliwością dalszego rozwoju.  Indje stały od samego zarania swoich dziejów w obliczu swego właściwego zadania: problematu rasowego. Etnologicznie różne rasy znalazły się z sobą w tym kraju w blizkiej styczności. Ten fakt był zawsze i jest jeszcze dzisiaj najważniejszy w naszych dziejach. Naszem powołaniem jest śmiało zajrzeć mu w oczy i ujawnić naszą wartość ludzką przez rozwiązanie go w jego najgłębszej istocie. Jak długo nie spełniliśmy tego zadania nie możemy nawet marzyć o szczęściu i powodzeniu.  Istnieją również inne ludy na świecie, które muszą przezwyciężać przeszkody, stawiane im przez otaczającą ich przyrodę lub zagrażających im potężnych sąsiadów. Zorganizowali oni swe siły nietylko w ten sposób, ażeby dla nich nie była groźna ani przyroda, ani ludzcy sąsiedzi, lecz tak, że nadmiarem swojej siły stali się niebezpieczeństwem dla innych. Dzieje natomiast naszego kraju, gdzie istnieją trudności wewnętrznej natury, są dziejami bezustannego społecznego przystosowywania się, a nie dziejami obron i napadów zorganizowanej przemocy.  Celem ludzkiej historji nie jest bezbarwna nieokreśloność kosmopolityzmu ani namiętne samoubóstwienie kultu narodowościowego. Indje usiłowały rozwiązać to zadanie z jednej strony przez zespolenie rozbieżności w jedność społecznego porządku, z drugiej zaś przez stworzenie jedności w Duchu. Popełniły wiele błędów, wznosząc przegrspołecznychrasami, poniżając i znieprawiając całe stany przez kastowość; zniekształcały często ducha swoich dzieci i kładły tamy ich życiu, ażeby przystosować ich do swoich form społecznych; przez wieki całe podejmywały coraz to nowe próby, starając się wyrównać nierówności.  Zadanie Indji było podobne do zadania gospodyni, podejmującej wielu gości, z których każdy ma inne gusta i potrzeby. Przysparzało im to ustawicznych trudności, których usunięcie wymagało nie tylko taktu, lecz także prawdziwej gościnności i poczucia jedności rodzaju ludzkiego. Rozpowszechniali to uczucie od dni Upaniszad aż po dnie dzisiejsze wielcy nauczyciele religijni, których celem było roztopienie wszelkich różnic w rozlewnej świadomości Bóstwa. Nasze dzieje nie są zaprawdę historją rozkwitu i upadku królestw lub walk z przewagą polityczną. U nas już dawno zapomnieli wszyscy o tych zdarzeniach, ponieważ nie są one prawdziwem obliczem dziejów naszego ludu. Nasze dzieje opowiadają bowiem o życiu społecznem, o urzeczywistnianiu się religijnych ideałów.  Czujemy jednak, że nasza praca nie dobiegła jeszcze końca. Powódź świata przewaliła się przez nasz kraj, nowe elementy przypłynęły ku nam, a wskutek tego konieczne jest dzieło przystosowania na wielką miarę.  Czujemy to, ponieważ nauka i przykład Zachodu są wprost sprzeczne z naszem powołaniem. Na Zachodzie ciska się ludzkość pod wpływem narodowego mechanizmu handlu i polityki w wielkie tygle, posiadające znaczną wartość targową; okala się je żelaznemi pierścieniami, opatruje napisami i sortuje z naukową starannością i dokładnością. Bóg stworzył zaiste na to człowieka, ażeby był ludzki; nowoczesny ten wytwór jest tak dziwnie jednostajny i wypolerowany, nosi na sobie tak dalece piętno towaru fabrycznego, że Stwórca będzie się musiał bardzo mozolić, ażeby rozpoznać w nim istotę duchową, stworzenie na podobieństwo swego boskiego obrazu.  Lecz wybiegam myślami zbyt naprzód. Chciałem wam przedewszystkiem to powiedzieć: myślcie sobie co chcecie: te właśnie Indje usiłowały od najmniej pięciu tysięcy lat żyć w pokoju, a były to Indje bez polityki i bez nacjonalizmu; jedynem ich pragnieniem było odkryć duszę w świecie, a każdą chwilę przeżywać w pokornym jej podziwie i radosnem poczuciu wiecznego i osobistego z nią pokrewieństwa. I na tę odległą część ludzkości, naiwną jak dziecko i roztropną jak starość, napadł nacjonalizm Zachodu.  We wszystkich walkach, intrygach i oszustwach swoich dawnych dziejów nie brały Indje wcale udziału. Albowiem domostwa, pola, świątynie, szkoły, w których uczniowie żyli wraz z nauczycielami w prostocie, pobożności i cichej pracy, wsie wraz z ich samorządem pokojowym i nieskomplikowanemi ustawami, to były prawdziwe Indje. Nie zaś ich trony. Pozostawały z nimi w takiej styczności, jak chmury zwieszające się nad ich głową, raz w przepychu purpury, drugi raz znowu w mroku brzemiennym przeczuciem burzy. Często przynosiły z sobą spustoszenia, były jednak podobne do rozpętania żywiołów, którego ślady wnet znikają.  Tym razem było inaczej. Nie było to już więcej szybkie przesuwanie się po powierzchni ich życia — przesuwanie się jeźdźców i piechurów, słoni o bogatych szabrakach i białych namiotach, rzędów cierpliwych wielbłądów, dźwigających ciężary królewskiego dworu, flecistów i doboszów, świątyń marmurowych i meczetów, pałaców i grobów. To wszystko zjawiało się i znikało jak perlenie się musującego wina, a wraz z niem i opowiadania o zdradzie i wierności, o nagłych wzlotach i nieoczekiwanych upadkach. Tym razem jednak wbił nacjonalizm Zachodu rogi swego zmechanizowania głęboko w naszą ziemię. Przeto, powiadam wam, musicie sami być świadectwem, jakie znaczenie posiadał nasz lud dla człowieczeństwa. Poznaliśmy hordy Mongołów i Afganów, którzy wpadli do Indji, poznaliśmy je jednak jako rasy ludzkie o odrębnej religji i obyczajach, zamiłowaniach i odrazach — nie zaś jako narody. Kochaliśmy i nienawidziliśmy ich zależnie od okoliczności, walczyliśmy w ich obronie i przeciw nim, mówiliśmy do nich mową, która była ich mową, zarówno jak i naszą, pomagaliśmy im, ile tylko nam siły stało, kierować losami naszego państwa. Tym razem jednak mieliśmy do czynienia nie z królami, nie z ludzkiemi szczepami, lecz z narodem — my, którzy sami nie jesteśmy narodem.  A teraz chcemy na podstawie naszego własnego doświadczenia, odpowiedzieć na pytanie: co to jest narodowość.  Narodowość pojęta jako polityczne i gospodarcze zrzeszenie ludu, jest to organizacja ludności, stworzona dla jakiegoś mechanicznego celu. Ludzkie społeczeństwo jako takie, niema celu poza sobą. Jest celem samo w sobie. Jest kształtem, w którym wypowiada się człowiek, jako istota społeczna. Jest naturalnem zszeregowaniem ludzkich stosunków, umożliwiającem ludziom urzeczywistniać swoje ideały w wspólnem dążeniu. Posiada także stronę polityczną, służy jednak wyłącznie celom samozachowawczym. Jest to struna, na której gra siła, a nie ideał życia. Dlatego też w czasach pierwotnych była polityka osobną dziedziną, do której dostęp mieli tylko fachowcy. Atoli z pomocą nauki i doskonalącej się organizacji rozszerza się ta dziedzina i wydaje bogate żniwa, by potem z zadziwiającą szybkością przekroczyć swe własne granice. A wtedy pobudza wszystkie dziedziny sąsiednie do chciwości materjalnych zdobyczy a w następstwie tego do wzajemnej zazdrości. Ponieważ zaś jeden musi się zawsze obawiać drugiego, musi każdy dążyć do potęgi. Nadchodzi czas, kiedy tego dążenia nikt nie powstrzyma, gdyż współzawodnictwo staje się z każdą chwilą bardziej namiętne, organizacja coraz bardziej się rozszerza, a samolubstwo zaczyna być wszechwładną mocą. Ponieważ polityka ciągnie zyski z chciwości i bojaźni ludzkiej, panoszy się ona coraz bardziej wśród ludzkiej społeczności i stanie się wkrótce samowładną panią.  Nie jest wykluczone, że wskutek przyzwyczajenia nie odczuwacie, że naturalne związki ludzkiej społeczności drą się na strzępy i ustępują czysto-mechanicznej organizacji. Wszędzie dadzą się dostrzec oznaki tego zjawiska. Widzicie, jak mężczyzna i kobieta wypowiadają sobie wojnę, ponieważ przyrodzony wę­zeł, jaki ich łączył w harmonji jest przerwany. Mężczyzna jest teraz tylko specjalistą, wytwarzającym dla siebie i dla innych bogactwa przez ustawiczne obracanie wielkiego koła siły — ku zadowoleniu tak swojemu jak i powszechnej biurokracji; nie­wiasta zaś jest skazana na to, by więdnąć i umierać lub toczyć własnemi siłami walkę życia. Tym sposobem zastąpiło współzawodnictwo przyrodzone współdziałanie. Zmienia się zatem nawet duchowa istota mężczyzny i kobiety w swym wzajemnym stosunku, a stosunek ten staje się walką surowych żywiołów, nie zaś związkiem ludzi, opartym na wzajemnem oddaniu i pragnieniu dopełnienia się. Pierwiastki bowiem, które nie łączą się w drodze przyrodzonej, tracą cel swego bytu. Na kształt ato­mów gazu, stłoczonych w wązkiej przestrzeni, pozostają one tak długo w ustawicznej walce, dopóki nie rozeprą naczynia, które je zamyka.  A potem pamiętajcie o tych, co zowią się anarchistami i nie chcą znosić nacisku na jednostkę w żadnej postaci. Przy­czyna ich protestu tkwi w tem, że potęga stała się pojęciem oderwanem, naukowym produktem, wyrabianym w politycznem laboratorium nacjonalizmu w drodze stopienia ludzkiej osobistości.  Co mają oznaczać w życiu gospodarczem strejki, które wyrastają jak chwasty na nieurodzajnej ziemi, mimo ich ciągłe tępienie? Nic innego, jak tylko to, że wytwarzający bogactwo mechanizm coraz bardziej olbrzymieje i nie pozostaje już w ża­dnym stosunku do innych potrzeb społeczeństwa, że własny ciężar przytłacza coraz bardziej prawdziwego człowieka. Taki stan rzeczy musi doprowadzić z konieczności do ustawicznych zatargów między poszczególnemi pierwiastkami, któremi prze­stał władać ideał doskonałego człowieczeństwa. Tak samo nie ustaje nigdy walka między kapitałem a pracą. Chciwość nie zna bowiem żadnych granic, a ugoda, podyktowana własną korzy­ścią nie może stać się nigdy ostatecznem pojednaniem. Aż do samego ostatka muszą grążyć się w zazdrości i nieufności, a kresem być może tylko, albo nagłe zniszczenie, albo odro­dzenie ducha.  Jeżeli organizacja polityki i handlu, przezwana nacjonali­zmem uzyska przewagę kosztem harmonji wyższych form życia, wtedy źle będzie z ludzkością. Jeżeli ojciec rodziny oddaje się grze i zapomina o swych obowiązkach wobec domu, przestaje być człowiekiem a staje się maszyną, pędzoną chęcią zysku. Zdolny jest wówczas do popełniania czynów, których w stanie normalnym wstydziłby się zapewne. Podobnie jak z jednostką ma się rzecz z ludzkiem społeczeństwem. Jeżeli nie jest ono niczem więcej, jak tylko zorganizowaną siłą, to istnieje tylko mało zbrodni, do których nie byłoby zdolne. Celem bowiem maszyny i prawem jej bytu jest materjalna korzyść, podczas gdy celem człowieka jest jedynie dobro. Jeżeli ta maszyna organizacyjna zaczyna przybierać zbyt wielkie rozmiary, a robotnicy maszynowi przemieniają się w części maszyny, wtedy staje się człowiek koszmarem, a wszystko co było człowiekiem maszyną, która obraca bez cienia współczucia i etycznej odpowiedzialności wielkie koło polityki. Może zdarzyć się wprawdzie, że nawet i w tem bezdusznem środowisku usiłuje ostać się du­sza człowieka, lecz wszystkie te liny i krążki skrzeczą i skrzypią tak głośno, włókna zaś ludzkiego serca tak silnie są powią­zane z kołami ludzkiej maszyny, że jedynie z wielkim trudem może wytworzyć wola etyczna blade, zmarniałe odbicie swych dążeń.  Ta oderwana istota zwana nacjonalizmem rządzi Indjami. Nie­dawno zachwalano u nas konserwy, które miały rzekomo być wy­tworzone i opakowane bez dotknięcia ręki ludzkiej. Ten opis odpowiada zupełnie sposobowi rządzenia Indjami; i tutaj nie czuć śladu ludzkiej ręki. Gubernatorowie nie muszą wcale znać naszego języka, nie muszą wcale z nami się stykać, chyba w charakterze urzędowym; z dumnej odległości mogą popierać nasze dążenia, lub przeszkadzać w ich urzeczywistnianiu; mogą nas zaprowadzić na jakąś drogę polityczną, a potem przy pomocy drutu maszynerji urzędowej nas z niej wycofać; angielskie gazety, których szpalty pełne są patetycznych opisów zdarzeń ulic londyńskich, zadawalają się króciutkiemi notatkami o nędzy, nawiedzającej często wielkie połacie Indji, niejednokrotnie większe od wysp brytyjskich.  Lecz my, którymi rządzą, nie jesteśmy nagą abstrakcją. Jesteśmy jednostkami żywemi. To, co nas nawiedza w postaci bezdusznej polityki, może weżreć się w sam rdzeń naszego ży­cia, może osłabić nasz lud na zawsze lub uczynić go bezradnym; po drugiej stronie nie spotkamy się z pewnością z oznakami ludzkiego współczucia; w najlepszym razie, jeżeli się ono gdzieś ujawni, będzie ono czysto teoretyczne i jałowe. Tak olbrzymich i ogólnych spraw, brzemiennych w tak straszliwą odpowiedzial­ność nie będzie chyba żaden człowiek, będący indywidualnością, załatwiał machnięciem ręki. Coś takiego jest tylko wtedy możliwe, jeżeli człowiek nie jest niczem innem, jak tylko polipem abstrakcji, który rozciąga swe macki na wszystkie strony i wysuwa je nawet w najdalszą przyszłość. Pod takiem panowaniem nacjonalizmu ściga się rządzonych nieufnie, a nieufność ta napełnia olbrzymią ilość mózgów i mięśni. Stosuje się kary, pozostawiające krwawe ślady w bezliku serc ludzkich. A kary te stosuje czysto abstrakcyjna potęga, w której utonęła jaźń ludzka całego społeczeństwa dalekiego kraju.  Nie chcę jednak omawiać tutaj pytania, dotyczącego wy­łącznie mojego kraju, lecz chcę mówić o znaczeniu sprawy, dotyczącej przyszłości całej ludzkiej gromady. Nie chodzi tu już więcej o rząd angielski, lecz o rządy sprawowane przez nacjo­nalizm wogóle — nacjonalizm, nie będący niczem innem, jak jeno zorganizowanym egoizmem całego ludu, połączeniem tego wszystkiego, co nie jest w nim ludzkie i duchowe. Poznaliśmy dokładnie tylko rząd angielski, a można przyjąć, że jeżeli mowa o rządach narodowościowych, to rząd angielski jest jeszcze jednym z najlepszych. Nie wolno nam też zapominać, że Za­chód jest potrzebny koniecznie Wschodowi. Uzupełniamy się bowiem ze względu na nasze różne sposoby patrzenia na świat, na nasze różne sposoby pojmowania prawdy. Jeżeli tedy jest prawdą, że duch Zachodu przeleciał nad naszemi polami na kształt orkanu, to tem samem nie ulega wątpliwości, że przy­niósł ze sobą żywotne, nieśmiertelne nasiona. Jeżeli nadejdzie kiedyś ta chwila, że będziemy w Indjach na tyle dojrzali, by móc przyjąć to, co w kulturze zachodniej jest wieczne, wtedy my będziemy tymi, którzy doprowadzą do pojednania tych dwóch wielkich światów. Wtedy skończy się przykry i poniżający okres jednostronnego panowania. A co ważniejsze, pamiętajmy zawsze o tem, że dzieje Indji nie są dziejami jakiegoś poszczególnego szczepu, lecz że różne rasy tworzyły ich historję — Drawidzi i Aryjczycy, starożytni Grecy i Persowie, Mahometanie zachodni i środkowo-azjatyccy. Teraz przyszła kolej na Anglików wzbo­gacić to życie swoją przyprawą. Nikt nie ma prawa, ani mocy, ażeby powstrzymać ten lud od wzięcia udziału w budowie lo­sów Indji. Dlatego to, co mówię o nacjonalizmie, dotyczy raczej historji ludzkości wogóle, niż dziejów Indji w szczególności.  Historja przebywa obecnie czas, w którym człowiek ety­czny, człowiek doskonały ustępuje coraz bardziej człowiekowi interesów, człowiekowi ograniczonych celów. To zjawisko, wzmagane jeszcze przez zadziwiające postępy nauk przyrodni­czych, coraz bardziej olbrzymieje i wytrąca ludzi z etycznej równowagi, dając przewagę bezdusznej organizacji. Na własnej skórze poczuliśmy to straszliwe dotknięcie i dlatego jest naszym obowiązkiem wobec ludzkości powstać i wznieść krzyk ostrze­żenia przed nacjonalizmem, tą straszliwą trucizną, która wżera się w ludzkość i wysysa z niej wszystkie etyczne soki żywotne.  Cenię i