Na więcej, na przepadłe - Wacław Tkaczuk - ebook

Na więcej, na przepadłe ebook

Wacław Tkaczuk

0,0
12,81 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wacław Tkaczuk, znany szerzej z anteny Programu II Polskiego Radia jako kronikarz, komentator i egzegeta współczesnej poezji polskiej, w tym także najmłodszej (i doceniony w tej roli), pozostaje od wielu już lat poetyckim „outsiderem”. Nowy, trzeci tom urodzonego w 1942 roku poety ukazuje się po długiej przerwie wydawniczej (poprzednio ogłosił tomy: „Skrzydło liścia”, 1970 i „Co z ognia, co z wody”, 1977). W wierszach z lat 1979-1999 dochowuje wprawdzie wierności idiomowi poezji awangardowej, jednocześnie jednak bardzo często odwołuje się do treści religijnych – w imię deklarowanego publicznie dążenia: aby porozumieć się z sobą i z Bogiem. Jego liryka unika przy tym przemilczania i skrywania okoliczności przygód i fascynacji czy nawet obsesji, które są z innego bieguna – przeciwieństwa się przyciągają?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 21

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pro­jekt gra­ficz­ny: An­drzej Ba­rec­ki

Ko­rek­ta: ze­spół

Zdję­cie au­to­ra: Ewa Mo­de­sto­wicz

Co­py­ri­ght © by Wa­cław Tka­czuk

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Iskry, War­sza­wa 2013

ISBN 978-83-244-0309-7

Wy­daw­nic­two­ISKRY

ul. Smol­na 11,00-375 War­sza­wa

tel./faks (22) 827-94-15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Tyle czułości – u kogo?(1979–1990)

* * *

Może gdzie in­dziej, może w po­wie­ści,

naj­pew­niej w mo­dli­twie,

ale nie dla wier­sza: nie trze­ba

uda­wać lep­sze­go, nie trze­ba na­wet

chcieć: będę lep­szy. Wy­star­czy, że tro­chę

sil­niej­szy, tro­chę zdrow­szy. To waż­ne

te­raz, gdy chcia­ło­by się po­my­śleć

o tym, że chcia­ło­by

się po­my­śleć o tym, że… In­a­czej,

czy bra­ła­by mnie krew w ob­ro­ty?

W jed­nej to chwi­li chcę sie­bie od­na­leźć,

w olśnie­niu-za­ćmie­niu. I na pew­no

tak. Bo tak chcę, że nie wiem, kto chce.

IV 1979

* * *

W od­wa­gę się stro­ję, w ku­dły, w ja­kiś

grosz. W co tam jesz­cze? Żeby było.

Już tyl­ko ocza­mi od­dy­cham:

w gzyg­za­kach mio­du i wę­gla

całe to po­wie­trze. Już – tak. Już – nie.

W nocy, gdy okno do­my­kam, pęka

szy­ba. Komu bra­ku­je siły, temu

i gra­cji za­brak­nie. Z siłą o lu­stro

czo­łem, tak kie­dyś ty, wca­le pięk­nie.

Wzdłuż roz­bie­ga­nych, wzdłuż

rwą­cych, na wskroś, pro­mie­ni,

ja­kie to szczę­ście, z wy­so­ka,

słysz!… Już – tak. Już – nie.

IV 1979-V 1980

* * *

Ode­szły mnie sło­wa. Kto

jesz­cze tak dzi­siaj mówi, pi­sze?

Kto mil­czy tak? Z tego to

po­wo­du – jak wy­żej. Miłe

są mi te ma­try­ce. Choć­by

w mu­zeum, nie­chby za szyb­ką,

jesz­cze to – okien­ko mio­du,

jesz­cze – źre­ni­ca wszel­kiej po­go­dy.

Ode­szły mnie sło­wa. I od razu

mu­snę­ły mnie inne, tak­że

do­pie­ro co onie­mia­łe war­gi,

jak­bym nie sam tej chwi­li cze­kał.

24 VII-X 1979

* * *

Dla Jor­ge Can­tú

Z mło­do­ści – tyl­ko to,

że i wte­dy, gdy była,

mo­gli­śmy za­le­d­wie

przy­śnić się so­bie w tym

wspa­nia­łym od-cie­le­śnie­niu: mło­dzi!…

Lżej już, gdy śni­my się

je­dy­nie swo­im wier­szom.

X 1979

* * *

Od razu nie mniej, jak

wszyst­ko; nie in­a­czej, jak

do­sko­na­le. To le­piej

nie za­czy­nać. Dla­te­go

tak mało wier­szy. Ale choć­by

już ani jed­ne­go, i tak

za­wsze bę­dzie to wiersz. I tak, i nie…

IV 1980

* * *

In­a­czej – w lu­strze,

in­a­czej – na ja­wie.

Na po­cie­sze­nie zo­sta­je

tyl­ko to nie­po­do­bień­stwo,

tyl­ko klin­ga, wy­ła­nia­ją­ca się

zni­kąd, z pia­sków, z traw,

z cze­goś może jesz­cze

i bar­dziej weł­ni­ste­go. W po­ry­wie

uzbro­ił­bym tak anio­ła u wrót

raju. Nie zdzi­wił­bym się, gdy­by

wy­śli­zgnę­ło się lu­stro

z roz­beł­ta­ne­go śmi­głem

po­wie­trza: wę­dru­ją­cą gra­ni­cę

na­zna­czy­ły so­bie ży­wio­ły.

IV 1980