Na strunach światła - Krystyna Mirek - ebook

Na strunach światła ebook

Krystyna Mirek

4,7

Opis

Wiosna w willi pod kasztanem jest szczególnie piękna. Majowy ogród rozkwita, a wraz z nim miłość i związki. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie stare krzywdy, niewyjaśnione tajemnice i zadawnione urazy. W pełną ciepła atmosferę pachnącej ciastem drożdżowym kuchni babci Kaliny wkracza niespodziewany gość, nazywana Królową Śniegu, matka Antka. Nie ma ona żadnych skrupułów w walce o swoje racje. Mocno zetrą się dwie skonfliktowane kobiety: żona i kochanka. Która z nich wygra?

Tymczasem obok rozwija się zakazana miłość, a dobra przyjaźń nie chce przerodzić się w związek. Skomplikowane relacje uczuciowe staną się dla bohaterów nie lada wyzwaniem.

Czy w przytulnej kuchni babci Kaliny uda się znów zaprowadzić ład w sercach wszystkich bliskich jej osób? Jak sobie poradzi z trudnymi zadaniami? Jak potoczą się dalsze losy ulubionych bohaterów serii "Willa pod kasztanem"?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (45 ocen)
36
6
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kalotka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Zielona2017

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa kontynuacja. Lekka, przyjemna.
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam gorąco
00
duzascena

Nie oderwiesz się od lektury

ekstra
00

Popularność




Copyright for the Polish Edition © 2019 Edipresse Kolekcje Sp. z o.o. Copyright for text © 2019 Krystyna Mirek

Edipresse Kolekcje Sp. z o.o., ul. Wiejska 19, 00-480 Warszawa

Dyrektor Zarządzająca Segmentem Książek: Iga Rembiszewska Senior Project Manager: Natalia Gowin Produkcja: Klaudia Lis Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Katarzyna Wojtas Korekta: Beata Turska, Katarzyna Wojtas, Anna Parcheta Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Biuro Obsługi Klienta www.hitsalonik.pl mail: [email protected] tel.: 22 584 22 22 (pon.–pt. w godz. 8:00–17:00) facebook.com/edipresseksiazki facebook.com/pg/edipresseksiazki/shop instagram.com/edipresseksiazki

ISBN 978-83-8164-085-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Rozdział 1

Świt wstawał tego dnia powolutku, jakby i on miał w poniedziałek trudności, by się zebrać do jakiegoś bardziej energicznego działania. Łagodnymi ruchami malował na niebie dzieło sztuki, ale nie miał zbyt wielu widzów. Niewielkie osiedle położone na obrzeżach Krakowa wciąż spało. Ulice były jeszcze puste.

Jednak nie każdy śnił o miłych rzeczach otulony ciepłą kołdrą. Babcia Kalina stała już przy oknie, na swoim zwykłym miejscu. Obudziło ją bardzo wcześnie pełne napięcia oczekiwanie. Jakby nadchodzący dzień miał przynieść coś wyjątkowego.

Tylko czy to będzie dobre? – zastanawiała się, zaciskając poły ciepłego błękitnego szlafroka. Żyła już dość długo, by wiedzieć, że nie wszystkie niespodzianki, jakie niesie los, są fajne. Odsunęła szeroko firanki. Słońce powoli wyłaniało się znad horyzontu, a jednocześnie na pokolorowanym na czerwono niebie wciąż srebrzył się księżyc. Okrągły i pękaty.

Jak dobrze wyrośnięta bułeczka – pomyślała Kalina i postanowiła natychmiast postawić zaczyn na ciasto drożdżowe. Uwielbiała każdy etap tej pracy. Wsypywanie mąki tworzącej miękki kopczyk, ugniatanie palcami pachnącej plastycznej masy, a potem czekanie, aż wyrośnie. A najbardziej ten moment, gdy z piekarnika zaczynało roznosić się ciepło, a wraz z nim aromat świeżego ciasta.

Jej mama mówiła, że ten zapach zwabia do domu miłość. Długo trwało, nim potwierdziły się te słowa. Ale warto było czekać. Piękna willa pod kasztanem w ostatnich miesiącach ożyła i rozkwitała jak ogród, który ją otaczał. A teraz jeszcze na jej piętro miała się wprowadzić ukochana wnuczka Kaliny, Bianka, z mężem. Po prostu pełnia szczęścia.

Kalina z radością zaczerpnęła świeżego, rześkiego powietrza i znów spojrzała na bułeczkę na niebie. A potem poszła do kuchni. Jej energiczna krzątanina za chwilę miała obudzić dom.

***

W sąsiednim domu też nie wszyscy spali. Michał zaciskał wprawdzie mocno powieki, ale nic z tego nie wynikało. Tęsknił za żoną. Nie lubił, gdy wyjeżdżała do Warszawy, choć starał się tego nie okazywać. Jego rozum akceptował fakt, że Bianka musi odwiedzać matkę. Jednak serce miało gdzieś wszelkie rozsądne argumenty. Dłonie same wyciągały się na pustą połowę łóżka. Szukały drobnego ciała Bianki, które generowało tyle ciepła.

Uzależnił się od niej. Kochał ją tak mocno, że aż sam bał się tego uczucia. Całe życie był typem samotnika. Skupił wszystkie siły na opiece nad siostrą i bratem, nie wierzył w miłość. To sprawiło, że kiedy przyszło uderzenie, był kompletnie nieprzygotowany. Łupnęło więc w niego z wielką siłą.

Przewrócił się na łóżku. Zawinął w kołdrę i przez chwilę szukał wygodnej pozycji. Ale szybko musiał się pogodzić, że taka nie istniała już z dala od Bianki. Zerwał się gwałtownie i stanął przy oknie. Objął ramionami. Nie mógł opanować swoich emocji. Świtało, ale księżyc wciąż mocno świecił tuż nad dachem domu babci Kaliny. Okrągły i jasny wyglądał jak policzek Bianki albo inna krągłość jej ponętnego ciała. Michał zasunął mocno zasłonę.

– Do chrzanu z takim księżycem! – zdenerwował się. – Co tu robisz o tej porze?! – zawołał do niego. – Jest rano! Przestań kusić ludzi i jeszcze takie aluzje wysyłać.

Nic nie mogło ugasić jego tęsknoty. Wszystko kojarzyło mu się z Bianką. Spojrzał na łóżko i jeszcze mocniej się poirytował. Ono też wysyłało w jego stronę jednoznaczne komunikaty.

– Wszyscy tylko o jednym! – wkurzył się.

Spojrzał na zegarek. Wskazówki pokazywały, że jest tuż przed piątą. Jakaś nierealna godzina. O tej porze każdy szanujący się informatyk śpi, odsypiając jak należy zarwaną przed komputerem noc. Michał całe dorosłe życie spędził właśnie w ten sposób. W nocy pracował, rano odsypiał, a potem znów pracował. Ta rutyna całkowicie go pochłonęła.

Ale już nie należał do tego świata. Od wielu tygodni nie tworzył programów komputerowych nocami w towarzystwie migających na niebie ciemnych gwiazd. Teraz w mroku szukał tylko jasnych oczu Bianki.

Nie był jednak w pełni szczęśliwy, choć miał ku temu milion powodów.

Bał się. Ciągle się bał.

Nie chciał tego uczucia. Wiedział doskonale, że strach zabija miłość. Tłumił go, chował, gasił, rozpędzał racjonalnymi argumentami, ale nie potrafił pokonać całkowicie. W głębi serca cały czas był przekonany, że nie zasługuje na taką wspaniałą kobietę. Nie do końca rozumiał, co się naprawdę wydarzyło kilka miesięcy temu. To było tak szybkie, że wciąż pozostawał w szoku.

Gwizdnęło, błysło, zagrzmiało, dotychczasowe życie rozsypało się w proch i nagle Michał znalazł się przed ołtarzem. W jego samotni pojawiła się istota nieznana. Kobieta. Absolutnie fascynująca i równie zagadkowa.

A był już na prostej drodze do zostania tak zwanym nowoczesnym mnichem. Mężczyzną młodym, ustawionym zawodowo, ale z nikim niezwiązanym. Zachowującym celibat komputerowców, dozgonną wierność wobec ekranu laptopa. Jak wielu facetów, którzy nocami nie odrywają wzroku od migających literek i obrazków. Z czasem zupełnie już niezdolnych do okazywania, a nawet odczuwania prawdziwych emocji. Do miłości.

Bianka wyciągnęła go z tego punktu w ostatniej chwili.

Michał bowiem przez lata coraz mocniej pogrążał się w wirtualnym świecie. Awans w pracy oznaczał dla niego jeszcze więcej czasu przed komputerem, kolejne wyzwania, rosnącą odpowiedzialność. Z pewnością nie znalazłby w swoim napiętym planie dnia czasu na miłość. Nawet by nie wiedział, gdzie jej szukać. W internecie był tylko seks, a on nie chciał się przyznawać, że zależy mu na czymś więcej. Podejrzewał, że nowoczesne, wyzwolone kobiety by go wyśmiały. Uznały za jakiś przestarzały romantyczny relikt. Może nawet wykorzystały i oszukały jak Antka?

Nie miał zamiaru godzić się na to. Odsunął się w swój świat. A prócz pracy miał jeszcze jedną doskonałą wymówkę. Musiał przecież zajmować się rodzeństwem, po śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Choć Magda i Bartek już od lat teoretycznie byli dorośli, wiedział, że nie może ich zostawić zupełnie samych. Brat miał kłopoty ze sobą, nigdy na dobre nie poradził sobie z traumą z dzieciństwa, nie dorósł. A Magda też z trudem układała sobie życie. Potrzebowali go. Tak sobie to tłumaczył.

Ale w gruncie rzeczy to on potrzebował ich.

Dzięki temu nie musiał zajmować się własnym życiem. Zastanawiać, jak mijają mu lata. Brać odpowiedzialności za siebie. Wszystko miał poukładane niczym dobre klocki. Jak poprawnie napisany program komputerowy. Żył tak trochę na śpiąco. Zabiegany między kolejnymi obowiązkami, zajęty bieżącymi zmartwieniami i domowymi sprawami. Ilość drobiazgów, jakie musiał ogarnąć każdego dnia, żeby dom prawidłowo funkcjonował, mogłaby przytłoczyć niejednego specjalistę od organizacji czasu. A on dawał radę. Był jak tradycyjna matka Polka tylko w męskim wydaniu. Godził pracę z opieką nad dziećmi. A że one mu w międzyczasie dorosły, to pech.

Bianka pojawiła się w jego życiu znienacka. Weszła w jego świat i wszystko zburzyła. Niewiarygodne, jaką siłę miała ta delikatna, wiotka dziewczyna o łagodnych oczach i miłym uśmiechu. Tornado może się przy tym schować. Błyskawicznie pokazała mu, jak mogłoby być, gdyby odważył się żyć pełną piersią.

Czym jest prawdziwe szczęście.

Był jak w transie. Nie wiedział, skąd wziął odwagę, by poprosić Biankę o rękę. Samo się właściwie stało. Nie mógł pojąć, czemu zawdzięczał fakt, że się zgodziła. Spodziewał się raczej innej odpowiedzi. Wszystko działo się tak szybko. Jedno tylko było pewne. Za nic nie chciał jej stracić.

Znał statystyki. Większość związków w jego świecie się rozpadała. Ceną za to było cierpienie dzieci i samotność tak wielu osób. Znał też opinie fachowców. Miłość romantyczna zawsze prędzej czy później się wypala. Czy jest dla niej jakaś alternatywa? Co potem? Tego obawiał się już teraz, choć ogień w jego związku na razie buchał aż pod niebo z księżycem w kształcie krągłej kobiecej piersi.

Nie był głupi. Wiedział, że zauroczenie nie chroni przed klęską. Podobnie jak dobre chęci. Ani nawet miłość.

Usiadł przed komputerem i zaczął przekopywać sieć. W internecie jest ponoć wszystko. Broń, przepis na bombę i na tęczowy tort, a także na ułożenie kostki brukowej. Uznał, że musi się tu znajdować także recepta na miłość.

W domu wszyscy jeszcze spali.

***

Michał pomylił się. Nie był jedynym, który czuwał o tej wczesnej porze. W pokoju obok jego siostra Madzia także wpatrywała się w okno. Nie mogła zasnąć. Czuła, że znajduje się na życiowym zakręcie. To była jedna z ostatnich nocy, jakie mieli spędzić jeszcze wszyscy razem. We trójkę. Rodzeństwo połączone bardzo mocną więzią. Nawet przez ścianę docierały do niej emocje Michała. Wiedziała, że brat ogromnie tęskni za Bianką. Cały czas o niej myśli.

Cieszyła się jego szczęściem, a jednocześnie była przerażona zmianą. Tym bardziej że nastąpiła ona gwałtownie. Magda sądziła, że jako pierwsza wyprowadzi się z domu. Jeszcze nie tak dawno była szczęśliwie zaręczona, a potem wszystko runęło, uderzając o ziemię mocniej niż krach na giełdzie.

Zniosła to wszystko, bo choć nie miała rodziców, to jednak dom stanowił dla niej bardzo silne oparcie. Różnie się układały jej związki, zwykle nie najlepiej, ale zawsze mogła liczyć na najstarszego brata Michała. Była jego ukochaną siostrzyczką. Zawsze o niej myślał.

Aż do dnia, gdy poznał swoją żonę. Wtedy wszystko się zmieniło.

W głębi serca Madzia była pełna strachu z powodu planowanej wyprowadzki Michała. Jakby z ich domu ktoś chciał wyciągnąć całe piętro, a właściwie to fundamenty i oczekiwał, że nic się nie stanie.

Kto będzie teraz trzymał wszystko w kupie? Ona? Kto się zaopiekuje dorosłym, ale wciąż bardzo dziecinnym Bartkiem? Młodszy brat na szczęście miał na razie stałą pracę, ale nikt nie był w stanie przewidzieć, jak długo to potrwa.

Magda coraz słabiej pamiętała swoich rodziców. Nie wiedziała, jak się buduje domowe życie. Umiała kochać braci, ale czy była w stanie zastąpić Michała w roli głowy rodziny? Odpowiedź była oczywista. Nie. Tego nikt nie mógł uczynić. Nikomu też nie wolno było wymagać od niego, że bez reszty będzie się poświęcał dorosłemu rodzeństwu. Miał prawo się wyprowadzić i zacząć własne życie. Nawet powinien był wreszcie to uczynić.

Madzia wstała dzisiaj bardzo wcześnie, bo niepokój nie pozwalał jej spać. Wcale nie była pewna, czy chce, by ten dzień się zaczął. Stała przy oknie, a w szybie odbijała się jej mocno nastroszona fryzura. Zawsze rano zmagała się ze swoimi włosami i jak na razie żadne odżywki ani wyczytane w internecie sposoby nie działały.

Na niebie wisiał księżyc, okrągły jak pieniążek. Od razu tak jej się skojarzył. Srebrny i błyszczący. Liczyła takie od rana do nocy w banku, w którym pracowała. Swoich nie miała zbyt wiele. Za mało, by samodzielnie utrzymać duży dom rodzinny.

Zawstydziła się tych myśli. Zamiast kibicować szczęściu brata, ona się zamartwiała finansami. Czy tylko dlatego, że była bankowcem? Nikt inny w domu o tym nie myślał. Chłopcy zgodnie pomagali w remoncie piętra u sąsiadów, babcia Kalina cieszyła się i rozkwitała wśród gwaru młodych głosów, a także licznych obowiązków. Antek jak wszyscy mężczyźni wpatrzony był w Biankę. Cóż, nie należało być zazdrosnym. W końcu to jego siostra. A jednak zwykłemu szaremu człowiekowi czasem niełatwo jest co dzień chodzić obok tak wielkiego szczęścia i nie poczuć choćby odrobiny goryczy.

Dla niej bowiem życie jak do tej pory miało same puste losy. Wcześnie straciła rodziców. A kiedy po raz pierwszy prawdziwie się zakochała, nawet zaręczyła, została porzucona bez żadnych środków znieczulających. Pozostawiona sama sobie, bo ktoś się pomylił. I nawet nie mogła czuć z tego powodu złości ani żalu. Bo przecież ona też popełniła błąd. Nie zauważyła miłości, która przyszła do niej w przebraniu wnuka sąsiadki. Zwyczajnego kolegi. Teraz tego żałowała, a było już za późno. Antek nie wracał do tamtych czasów. Żył teraźniejszością. Skupiony na nowej pracy i pilnowaniu, by siostra była bezpieczna i szczęśliwa. Na dobre zapuścił korzenie w willi pod kasztanem.

Madzia została sama. Dla niej życie nie miało miłych zwrotów akcji.

Nawet odrobina ambrozji czy nektaru nie skapnęła dla niej z królewskiego stołu. Chodziła do pracy, sprzątała dom, starała się zachować pogodę ducha. Ale często było jej zwyczajnie smutno. Patrzyła w okno. Księżyc wyglądał teraz jak twarz uśmiechniętego człowieka. Przyjaciela. Potrzebowała go bardzo w tej chwili.

***

W pokoju obok Bartek spał jak zabity. Jego tam nie interesowały żadne księżyce, do czegokolwiek miałyby być podobne. Może nawet nie spojrzałby w niebo, gdyby się teraz przebudził. Żadna siła nie mogła go zmusić, by wstał o tak dziwnej porze. I tak już z najwyższym trudem znosił fakt, że od trzech miesięcy pracuje w tej samej firmie. Zaczynało mu się nudzić. Coś go od środka roznosiło i ciągnęło w kierunku zmiany. Nie wiedział, dlaczego nigdy nie może usiedzieć w miejscu, co każe mu niszczyć każde dobro w jego życiu.

Oczywiście nikomu by nie powiedział o tych wszystkich pokusach. Obawiał się, że spokojny zwykle Michał tym razem po prostu by go udusił. Tyle lat się nim opiekował, szukał mu pracy, nadstawiał karku, świecił za niego oczami. Miał prawo odpocząć od wiecznych kłopotów z młodszym bratem. Bartek wiedział, że jest mu to winien.

Starał się, choć siła, z którą walczył, była potężna.

A do tego teraz nie zamierzał narażać się na żadne niebezpieczeństwo. Miał plany. Chciał zaimponować całemu światu. Sam przed sobą nigdy by się nie przyznał, że w sumie to głównie Biance. O tym surowo zakazanym owocu, czyli żonie własnego brata, nawet nie myślał. Tak mu się przynajmniej wydawało. W gruncie rzeczy ona wciąż mu towarzyszyła. To dla niej pragnął osiągać rzeczy wielkie. Czegoś dokonać. Jak legendarni bohaterowie.

Smoków w okolicy jednak teraz jak na lekarstwo, nawet w Krakowie, więc prawdziwemu mężczyźnie niełatwo się wykazać. Ale jak się dobrze szuka, to i okazja się trafi. Michał się wyprowadzał. Bartek uznał więc, że nadszedł jego czas, by stać się głową rodziny. Miał piękne marzenia. Bardzo nowoczesne. Żadne tam tradycyjne role. To za mało na tak ambitnego człowieka. Zamierzał wszystko pogodzić. Pracę, obowiązki domowe, a nawet wskrzesić ogród, zaniedbany od lat. Chciał posadzić potężne drzewa, zrobić coś spektakularnego. Słusznie czuł, że dla współczesnej kobiety taki właśnie facet jest ideałem. Otwarty, energiczny, spełniający się na wielu polach, a przy tym czarujący i szarmancki.

Taki właśnie chciał być.

Ale na razie musiał się zadowolić zwykłym zorganizowaniem kolacji. Wiedział, że dziś wieczorem wraca Bianka. Chciał ją olśnić.

Oczywiście nie był sam w tym pragnieniu. Babcia Kalina zapewne też będzie pichcić od rana. Dostanie natchnienia i potrawy same zaczną wyskakiwać z jej piekarnika. Konkurencja praktycznie nie do pokonania. Bartek jednak lubił trudne wyzwania. Poza tym miał punkt przewagi. Istniała spora szansa, że dziewczyna najpierw przyjdzie tutaj.

Do męża niestety – pomyślał z żalem, szybko jednak przeszedł dalej nad tą konkluzją. – Do naszego wspólnego domu – poprawił się. – Jeszcze ten jeden raz.

A wtedy on posadzi ją za stołem i oczaruje.

Bezinteresownie oczywiście. Nigdy bowiem nie próbowałby startować do żony brata. Nigdy. Kochał Michała ponad wszystko na świecie. Nie miał złych zamiarów.

Chciał tylko zobaczyć uśmiech Bianki. Choćby z daleka. Może wyczytać podziw w jej oczach? Chociaż przez moment. Przewrócił się w łóżku na drugi bok i szczelniej otulił kołdrą. Śnił o pięknym stole, wykwintnych potrawach, nawet jakimś kwartecie smyczkowym w kącie, świecach i ogólnej atmosferze wspaniałości.

Zapomniał już, że wczoraj był jego dyżur sprzątania w kuchni. W związku z tym pomieszczenie przedstawiało pożałowania godny widok. W zlewie czekał na Bartka stos garów, wszędzie panował nieład, a podłoga się kleiła. Dziewczyn nie było w domu tylko dwa dni, a jakoś tak na każdym kroku stało się to widoczne. Ogród majowy zielenił się wprawdzie bujnie, ale całkowicie chaotycznie. W nawale obowiązków starczało tylko tyle czasu, by przed domem skosić trawę. Nic więcej.

A Bartek chciał zachwycić Biankę powodzią kwiatów. Kobiety mają romantyczne dusze. Wiedział o tym. Może nie był tak zorganizowany życiowo, jak starszy brat, ale odznaczał się dobrze rozwiniętą intuicją. Takie rzeczy robią na dziewczynach wrażenie. A iluż jest facetów, którzy potrafią z dzikiego zaniedbanego gąszczu stworzyć ogród marzeń? Przygotować kolację jak z bajki? Być macho i przyjacielem jednocześnie? Wiedział, że niewielu. Miał w sobie wrodzonego ducha rywalizacji. Tyle tylko, że często zdarzało mu się stawać do niewłaściwych zawodów.

O tym jednak teraz nie myślał.

Zerwał się nagle z łóżka. Najwyraźniej istniała na świecie siła zdolna go wyciągnąć z pościeli o tak dzikiej porze. Była to drobna blondynka o łagodnym uśmiechu i oczach w kolorze najprawdziwszych niezapominajek.

Posadzę ich dużo – pomyślał i szybko pobiegł do łazienki. Kilka chwil później podskakiwał, wkładając pospiesznie spodnie. Zarzucił na plecy jakąś przypadkową bluzę i pobiegł do garażu po kosiarkę. Czas uporządkować chaszcze i wyciąć bujnie rosnącą trawę. Ten dom się obudził, znów tętniło w nim życie. To powinno być widać także na zewnątrz.

Dość marazmu i smutku! – postanowił i odpalił starą maszynę pamiętającą jeszcze czasy rodziców.

Po chwili na małym krakowskim osiedlu nikt już nie spał. Ryk silnika słyszalny był jak okolica długa i szeroka. Księżyc pospiesznie się schował, słońce też wzeszło na niebo od razu wyżej, jakby popędzane tymi energicznymi działaniami. Zaczynał się nowy dzień.

***

– Czyś ty zwariował?! – Madzia wyskoczyła z domu, jak stała. W piżamie i z rozwianymi włosami. Starała się przekrzyczeć ryk kosiarki. – Ludzie jeszcze śpią! – Złapała brata za ramię, próbując go zatrzymać. Kosił jak w transie.

– Ależ co ty mówisz? – oburzył się Bartek i rozejrzał wokół. – Wszędzie okna pootwierane. – Pokazał jej. – Już wstali.

Rzeczywiście sąsiedzi wyglądali na podwórka, sprawdzając, skąd dobiega ten ogłuszający hałas.

Madzia była rozzłoszczona, ale roześmiała się.

– Jesteś niemożliwy – powiedziała. – Spójrz na zegarek. Piętnaście po piątej. To zły czas na koszenie. Lepiej chwasty powyrywaj, jeśli już koniecznie chcesz pracować o takiej dziwnej porze w ogrodzie, albo krzewy przytnij.

Bartek wyłączył swój piekielny sprzęt i na okolicę spłynęła upragniona cisza.

– Masz rację – powiedział. Zrobiło mu się głupio, że tak się rzucił na tę robotę bez zastanowienia. Był zbyt spontaniczny. Jak dziecko. Nieraz słyszał diagnozy licznych psychologów. Że rozwija się wolniej i wciąż pozostaje pod wpływem traumy. Nie taki obraz siebie chciał pokazać Biance.

Niech spadają! – pomyślał. – Wszyscy specjaliści razem wzięci. Dorosłem.

– Nie martw się – powiedział do siostry. – Wszystko mam pod kontrolą. Teraz ja zajmę się domem. Michał się wyprowadza i zostajemy we dwoje.

Madzia poczuła się nieco raźniej. Tu w ogrodzie w świetle pierwszych słonecznych promieni, wśród majowych zapachów łatwiej było o optymizm. Może dlatego na świecie przynajmniej raz do roku musi być wiosna, żeby ludzie dawali radę przechodzić obronną ręką przez liczne życiowe kryzysy. By mogli się naocznie przekonać, że z suchych gałęzi znów mogą wyrosnąć zielone liście, a z kłopotów spokój i szczęście.

– Za chwilę jadę do pracy – powiedziała. – Dziś zaczynam wcześnie. Ale jak wrócę, to ci pomogę. Chcesz tu zaprowadzić porządek?

– Tak – powiedział Bartek. Sprawiał wrażenie nieco rozkojarzonego. W jego myślach ogród już był bajeczny, a otoczone kwiatami aleje zachwycały.

– To będzie ogromna praca – sprowadziła go na ziemię siostra. Bartek miał wrażenie, jakby w jego głowie nagle wyłączono dźwięk. Chóry anielskie przestały mu śpiewać, wzrok się na moment wyostrzył i chłopak zobaczył wszystko takie, jak jest. Stary prostokątny dom z lat siedemdziesiątych, którego elewacja pilnie domagała się odświeżenia. Duży, ale bardzo zaniedbany ogród, mocno kontrastujący z wypielęgnowanymi posesjami wokół. I ich dwoje, średnio radzących sobie w życiu.

Otrząsnął się. Po czym znów pogrążył w swoim świecie. Tam było zdecydowanie lepiej.

Magda patrzyła na niego intensywnie. Doskonale znała uczucie, które malowało się na twarzy brata. Błyszczało w jego oczach i mieniło się na policzkach. Tak, wiedziała, jak bardzo może ono oderwać człowieka od realnego świata i do jakich dziwnych zachowań skłonić.

Miłość może góry przenosić, ale też zrujnować człowiekowi życie.

Bartek się zakochał.

Co do tego nie było wątpliwości. Mocno, mocniej niż zwykle. To stanowiło bardzo dobre wieści. Ale niestety Madzia nie miała złudzeń. Już od jakiegoś czasu miała podejrzenia, że dziwne rozanielenie Bartka w obecności Bianki ma jakąś głębszą przyczynę.

Nie! – pomyślała z rozpaczą. – Tylko nie to! Czy na świecie za mało jest dziewczyn, żeby kochający się i wspierający bracia musieli się zakochać w jednej? Dlaczego znowu my? – zadała pytanie odwiecznie dręczące ludzi, którzy stają przed poważnymi problemami. – Mało już się wydarzyło?

Nikt jej nie odpowiedział. Bartek poszedł do szopy, wyciągnął sporych rozmiarów sekator i zgodnie z radą siostry zabrał się do przycinania krzewów. Madzia rozejrzała się wokół. Roboty tu było na całe tygodnie. Ale jeśli brat chciał się zająć czymś konkretnym, nie należało mu przeszkadzać. Ruch pomaga, gdy się chce odpędzić niechciane emocje.

Może mu przejdzie – pomyślała z nadzieją. – Przecież nie zrobiłby czegoś takiego Michałowi.

Ruszyła z powrotem w stronę domu. Tuż przy wejściu zatrzymała się i zerknęła w stronę sąsiadów. Ich ogród znajdował się teraz w fazie rozkwitu. Rwał oczy. Dorodny kasztan przed gankiem kwitł, a zapach niósł się daleko po okolicy. Babcia Kalina miała już swoje lata, a jednak dawała ze wszystkim radę. W cięższych pracach pomagali jej chłopcy, ale Magda nie miała złudzeń. Piękno posesji zależało od tysięcy drobnych czynności, które starsza pani wykonywała każdego dnia. Przycięć, podlewania, nasadzeń, schylania się, plewienia.

Ładnie – pomyślała z zachwytem i nie powstrzymała się, by nie rzucić okiem w stronę okna byłego już pokoju Antka. Wiedziała, że chłopak teraz przeniósł się na dół do obszernego gabinetu, który kiedyś dawno temu należał do jego dziadka. Opuścił tym samym sypialnię ojca i oddał piętro siostrze i jej mężowi. Wietrzyło się tam całymi dniami i nocami po remoncie i malowaniu pokoi. Teraz też okiennice powiewały. Dziś ponoć wszystko miało już być gotowe. Wieczorem wróci Bianka, a rano chłopcy zaczną skręcać zamówione wcześniej meble, które w nieporęcznych pudłach leżały od tygodnia w salonie babci Kaliny.

Młodzi razem je wybierali i ten pierwszy test decyzyjności zdali wyśmienicie. Nie kłócili się, szybko dochodzili do wspólnych wniosków. Michał miał zmysł praktyczny, a Bianka kobiece oko. Nie było wątpliwości, że już wkrótce zrobią z piętra starej willi przytulne i miłe mieszkanie.

Madzia westchnęła i wróciła do swojego domu. W jej kuchni nawet częściowo nie było tak przyjemnie, jak u babci. Nic nie pachniało, a jeśli już, to jakąś zeschłą kawą sprzed trzech dni. Dziewczyna postała chwilę nad tą katastrofą, po czym spojrzała na zegarek. Nie zostało wiele czasu do wyjścia. Opóźnienie o dziesięć choćby minut w jej przypadku miało wielką wagę, ponieważ wtedy ryzykowało się wpadnięciem w największe korki. Fajnie mieszka się na obrzeżach Krakowa, ale wszyscy tutaj o jednej porze wyjeżdżają do pracy i o tej samej wracają. Jeśli nie chce się spędzać życia w samochodzie, trzeba być sprytnym.

Madzia wróciła do swojego pokoju i przebrała się. Uczesała niesforne włosy i pomalowała oczy, po czym musnęła policzki pudrem i delikatnie podkreśliła usta. Długo przyglądała się swojemu odbiciu. Babcia Kalina zawsze mawiała, że Madzia jest taką miłą dziewczyną. Może i miała trochę racji. Lecz nie dało się ukryć, że jednocześnie niestety tak bardzo zwyczajną. Zwykłe szare włosy, zwykłe policzki, oczy i figura, której tu i ówdzie sporo brakowało do ideału.

Przy urzekającej Biance Magda była jak przejrzyste powietrze, niezauważalna. Zero barw i siły rażenia. Oczywiście pewnie powinna była teraz z tego powodu poczuć maksymalny przypływ motywacji. Wyciągnąć właściwe wnioski. Ruszyć do boju. Zjeść na śniadanie liść sałaty i popić szklanką źródlanej wody. Wysprzątać kuchnię, pół godziny poćwiczyć, zaplanować życie, znaleźć partnera, odkochać się w Antku, być bardziej asertywna w pracy, rozwijać się. Na samą myśl o tej długiej liście zadań od razu poczuła się zmęczona. Nie wiedziała, skąd te wszystkie kobiety sukcesu biorą siłę.

Zeszła na dół z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Ale puste pomieszczenie mało zachęcało, by parzyć herbatę, kroić chrupiące bułki – których nawet nie było – i smarować pachnącym masłem. Nie trwało to długo, zanim Madzia doszła do wniosku, że właściwie już od dwóch dni nie odwiedzała babci. Ta myśl jakoś dziwnie nachodziła ją najczęściej w porze posiłków lub wtedy, gdy było jej szczególnie smutno i ciężko.

Wizyta u babci była jak plasterek na duszę. Ostatnio z niego nie korzystała. Bała się spotkać z Antkiem. Nie ma nic gorszego niż dziewczyna wpatrzona maślanymi oczami w chłopaka, który jej nie chce. Okropieństwo. Musiała poczekać, aż na dobre jej przejdzie. Do tego czasu ograniczała kontakty z sąsiadami. Ale dzisiaj bardzo potrzebowała wsparcia.

Szybko włożyła wiosenny płaszcz, złapała w biegu torebkę i ruszyła do Milewskich. Już na schodach poczuła zapach czegoś pysznego. Ani się obejrzała, jak jej nastrój zdecydowanie się poprawił. Jakby wróciła do swojego domu. Weszła do środka.

– Dzień dobry! – zawołała, licząc, że zaraz zobaczy babcię w jednej z jej charakterystycznych kolorowych sukienek i przede wszystkim z serdecznym uśmiechem na twarzy. Musiała gdzieś być w pobliżu. Świadczył o tym zapach pieczonego ciasta, ogólne wrażenie ciepła, a także bukiet bzu ustawiony na środku kuchennego stołu. Wyglądał, jakby dopiero co został zerwany. Jeszcze się mieniły kropelki rosy na fioletowych płatkach.

Magda usiadła. Czekała.

Nagle drgnęła. Do kuchni wszedł Antek. Natychmiast przeszył ją dreszcz. Jak ostra strzała, która przeszła przez brzuch i na moment pozbawiła ją tchu. Nie spodziewała się go o tej porze. Nie przygotowała się.

– Cześć – powiedział. To zwykłe słowo zrobiło na niej duże wrażenie. Była zła na siebie z tego powodu. Należało kiedyś się tak przejmować, angażować, reagować, a nie teraz, kiedy na wszystko było już za późno.

Antek był spokojny. Nie kłamał, gdy mówił, że teraz myśli już tylko o pracy. Podał jej kubek z kawą i nawet mu dłoń nie drgnęła.

– Wyglądasz, jakbyś pilnie potrzebowała – powiedział i uśmiechnął się. Pod oczami rysowały mu się szare cienie, a na twarzy miał kilkudniowy zarost.

– Skąd się tu wziąłeś o świcie? Nie odsypiasz nocnej pracy? – zapytała, starając się, by nie wyczuł w jej głosie zbyt wiele czułości i tęsknoty.

– Jakoś nie mogę – odparł. – A poza tym ktoś dzisiaj zorganizował wszystkim sąsiadom dość skuteczną pobudkę – dodał i stanął niedaleko. Oparł się o kuchenny blat, wyciągnął na środek podłogi swoje długie nogi. – To już moja druga kawa – dodał.

– Przepraszam cię za Bartka. Innych też muszę. Nie wiem, co go napadło. – W tym miejscu się zmieszała, bo miała swoje przypuszczenia. Za nic by ich jednak nie wyjawiła Antkowi. Kochał swoją siostrę i pewnie by się wściekł, że Bartek żywi wobec niej jakieś głupie uczucia i może będzie się mieszał do jej małżeństwa.

– Nie przejmuj się – pocieszył ją chłopak. – Ludzie go lubią. Ja też. Nie sposób długo się na niego gniewać.

– Wiem, ale tak nie powinno być. Musi dorosnąć. – Napiła się kawy i od razu zrobiło jej się nieco lepiej. W domu miała dokładnie taką samą paczkę, zakupioną w tym samym osiedlowym sklepie, woda pochodziła z miejskiej sieci i nawet kubki były podobne, a jednak smak i moce zupełnie inne.

– Musi albo i nie. – Antek pokręcił głową. – Czy wszyscy powinni koniecznie być tacy sami? Skrojeni według tej samej miary? Najważniejsze, żeby był szczęśliwy. Pominąwszy dzisiejszy niewielki incydent, krzywdy nikomu nie robi.

Co najwyżej sobie – pomyślała Magda, a Antek spojrzał jej w oczy.

– Jesteście niezwykli z tą waszą więzią – powiedział. – Zazdrościłem wam, kiedy tu pierwszy raz przyjechałem. Teraz na szczęście sam mam siostrę – rozpromienił się jak każdy facet mówiący na temat Bianki.

I ona ci wystarcza – pomyślała Madzia ze smutkiem. Nawet nie musiała pytać. Odpowiedź była wyraźnie wypisana na jego twarzy. Dziewczyna starała się zachować spokój, lubić sympatyczną i ciepłą Biankę, ale ona po troszkę zabierała jej wszystko. Michała i jeszcze na dodatek Bartka, całą uwagę Antka i troskę babci. Świat się kurczył wokół Magdy, aż nie mogła zaczerpnąć tchu. Policzyła do dziesięciu, oddychała, pokonując blokadę, i piła kawę łyk za łykiem.

A jednak nie wytrzymała. Komentarz jakby sam wydostał się z jej ust:

– Siostra to nie wszystko – wyrwało jej się.

– Pewnie tak. – Antek kiwnął głową. – Ale ja się cieszę, że ją mam. No i pracę oczywiście. Do tego jest jeszcze babcia. W kategorii najważniejsza kobieta mojego życia raczej nie do pokonania.

Magda w pierwszym momencie poczuła ogromną przykrość, że nie ma szansy, by znaleźć na tej krótkiej liście. Musiała pilnie czymś zająć myśli, by uczucia nie stały się zbyt mocno widoczne. Zaciekawiło ją, dlaczego nie wymienił mamy.

Nie zdążyła go jednak zapytać. Wypił kawę i odstawił kubek do zmywarki. Wystraszyła się, że zaraz wyjdzie z kuchni. Chciała jeszcze chociaż chwilę z nim pobyć. Trudne są dylematy zakochanych bez wzajemności. Źle być blisko i równie ciężko daleko.

– Co robisz dzisiaj? – starała się, by jej głos brzmiał rzeczowo, jak u dobrej koleżanki.

– Kończę ostatnie szlify na piętrze – odparł szybko. – Sprzątam. Malowanie już wczoraj z Bartkiem załatwiliśmy na amen. Długo się wygłupiał, ale jak się już zabrał do roboty, to szedł niczym burza.

– Wiem coś o tym – uśmiechnęła się. – Też lubię z nim pracować.

– Od jutra mogą młodzi skręcać meble i wić gniazdko. – Antek jakoś tak nagle odwrócił głowę.

Ciekawa była, czy czuje to samo co ona, ale nie miała odwagi zapytać. Radość ze szczęścia brata mieszała się w niej z tęsknotą za własną miłością, dobrym życiem. Czy Antek był podobnie rozdarty? Tym razem trudno jej było cokolwiek wyczytać z jego twarzy.

– Jeszcze masz urlop? – powiedziała zamiast tego, o co naprawdę chciała zapytać.

– Tak, a potem już wracam do roboty. Tak ma być. Człowiek powinien być zajęty – dodał stanowczo.

– A gdzie babcia?

– Poszła do ogrodu. Jakieś kwiatki przesadzać. Mówiła, że nie potrzebuje pomocy, ale spoglądam co jakiś czas przez okno. Sprawdzam, co robi. Wiesz, jak z nią jest, trzeba jej na każdym kroku pilnować, żeby nie pracowała ponad siły.

Madzia uśmiechnęła się. Dlaczego dopiero teraz zaczęło jej imponować, jak ładnie Antek opiekuje się Kaliną? Czemu wcześniej nie dostrzegła, że kierują nim czyste intencje? Wstyd jej było, że podejrzewała go o interesowność. Skąd jednak miała wiedzieć? Nie znała go przecież.

– Chciałabym przez całe życie zachować taką ilość energii, jaką ona ma teraz – powiedziała.

– Ja też – zgodził się Antek. – Od kilku dni odnawiamy te pokoje na górze i już nie czuję rąk ani pleców. Ale się nie odzywam, bo jak widzę, ile babcia robi, to nie mam odwagi nawet pisnąć.

Postawił na stole talerz z bułeczkami.

– Czekały na ciebie – powiedział. – Specjalnie dzisiaj upieczone bladym świtem. Jedz.

– Pewnie dla Bianki – wyrwało jej się i zaczerwieniła się od razu. Jak zwykle musiała coś palnąć.

– Dla ciebie też – powiedział z naciskiem Antek. Zawsze miała wrażenie, że on ją doskonale rozumie. Czyta jej w myślach jak nikt. I wcale nie potępia.

Zrobiło jej się wstyd, że jest zazdrosna i to o kogo. O miłą, fajną dziewczynę, która zakochała się szczerze w jej bracie. Uczyniła go prawdziwie szczęśliwym człowiekiem.

– Posmaruj masłem – poradził jej. – Tu masz serek. Stoję tak i gadam, a ty pewnie głodna jesteś. – Spojrzał na zegarek. – Za dziesięć minut musisz wyjść – dodał, bo sam dojeżdżał codziennie do centrum i już się dobrze orientował w korkowych zasadach.

– Dziękuję ci – powiedziała i poczęstowała się bułką. Starała się zachowywać naturalnie. Nie dać po sobie poznać, że targają nią mocne emocje. Antek usiadł naprzeciwko i też zajął się jedzeniem. Z pewnością to śniadanie nie było dla niego trudne. Nie zmagał się z żadnymi ukrytymi uczuciami. Magda umiałaby je rozpoznać. W końcu mieszkała z dwoma mężczyznami. Jeden z nich zakochiwał się w kółko, drugi tylko raz, ale za to z siłą pioruna. Wiedziała, jak to jest, kiedy facet ma zajęte serce.

Po Antku nie było widać nawet śladu takich przeżyć. Jadł, spoglądał w okno, uśmiechał się. Wszystko to ze spokojem.

Pospiesznie przełknęła śniadanie. Musiała już zbierać się do pracy. Wstała z westchnieniem. Mimo wszystko dom babci Kaliny spełnił swoją funkcję.

Rozdział 2

– No i wykipiało! – Bartek wypowiedział te słowa z nieskrywaną satysfakcją. Popołudnie nie zaczęło się dobrze, ale on z tego również umiał wyciągnąć optymistyczne wnioski. Skoro bowiem nawet babci Kalinie czasem coś nie wychodziło, to oznaczało, że dla niego – zwykłego śmiertelnika – też jest nadzieja. Może kiedyś w końcu zdoła przyrządzić jajko na miękko, które nie będzie twarde? Na razie klęska goniła klęskę, ale się nie poddawał. Spojrzał na Kalinę. Podziwiał ją od zawsze.

– Sio mi stąd! – fuknęła babcia, nieświadoma jego wzniosłych uczuć, i przegoniła go z okolic piekarnika z powrotem na krzesło. To niewiarygodne, ile osób ostatnio przesiadywało w jej kuchni. Niczym w całkiem dobrze funkcjonującej restauracji.

Dziś na przykład w porze obiadowej za stołem znalazł się Bartek, który wpadł, rzekomo przypadkiem przechodząc. Pod bardzo naciąganym pretekstem skonsultowania notatek ze studiów wpadł także Konstanty, syn jej przyjaciółki i dawny niewierny narzeczony Magdy. Kalina najchętniej pogoniłaby go ścierką i to mokrą, ale nie mogła, bo lubiła jego matkę. Antek, jej ukochany i jedyny wnuk, pogwizdywał przy pracy na piętrze. Sprzątał pokoje przed przeprowadzką siostry i właściwie to głównie dla niego Kalina gotowała gar zupy z młodą kalarepką przyprawionej od serca całą garścią świeżego koperku z ogrodu. To dla Antka w piekarniku pachniała pieczeń, a pod bieluteńką ściereczką studziło się truskawkowe ciasto.

– Może niepotrzebnie otworzyłam okno? – wyszeptała. Istniała obawa, że zapachy za chwilę zwabią pół okolicy.

– Zamknąć? – zapytał czujnie Konstanty, który ze wszystkich sił starał się być pożyteczny. Oczy mu biegały na wszystkie strony i wyglądał na tak wygłodzonego, jakby od tygodnia niczego nie miał w ustach. A jeszcze dzisiaj rano jego matka wspominała, jak świetnie Kostek sobie radzi. Nie bierze nawet złotówki od ojca i sam się utrzymuje na studiach.

Kalina westchnęła, ale zaraz potem uśmiechnęła się. Przypomniały jej się te wszystkie długie lata, kiedy siedziała w pustej kuchni i patrzyła w okno, bezskutecznie próbując dostrzec bliskich na pustej ścieżce. Gotowała dla nikogo i piekła, by postawić na stole ciasto, którego nie miał kto zjeść. Dobrze, że były dzieci sąsiadów. Teraz jej sytuacja zmieniła się diametralnie. Z jednej skrajności popadła w drugą. Obecnie dniem i nocą przez jej dom przewijała się gromada rozgadanych, zakochanych, pełnych energii i życia młodych ludzi, którzy w zdecydowanej większości przypadków byli głodni.

Uśmiechnęła się do chłopaków.

Trzeba się cieszyć – pomyślała i szerzej otworzyła okno. Niech się zapachy roznoszą. Bianka wróci pewnie zmęczona. Niech ją dom powita miłym aromatem już od furtki. Zapewne i Michał przybędzie za nią jak zwykle. Od dnia ślubu trzymał się młodej żony jak przyklejony.

Oby jak najdłużej – pomyślała z nadzieją. Pokochała wnuczkę bardzo gorącym uczuciem. Z całego serca życzyła jej, by odnalazła spokój i szczęście po niełatwym dzieciństwie. – Magda zapewne wieczorem dopełni gromady i znów będzie wesoło. – Mając to na uwadze, Kalina dostawiła kolejne nakrycie.

Rozprostowała plecy i pomasowała bolący krzyż. Los się nie spisał, dając jej tyle ludzi do kochania tak późno. Siły już były nie te, co dawniej. Ale nie zamierzała pozwolić życiu, by dyktowało jej warunki. W głębi serca wciąż czuła się młoda. I ciało dostosowywało się do tego poziomu, choć nie zawsze łatwo.

– Pani uśmiech jest najpiękniejszy na świecie – zwrócił się do niej Konstanty, który pilnie pracował na swój talerz zupy. – Gdybym był młodszy, tobym panią poprosił o rękę.

– Nie miałbyś szans – odparła Kalina bez chwili zastanowienia. – Za moich czasów kawaler najpierw musiał się ustatkować, a dopiero potem mógł myśleć o zakładaniu rodziny – dodała surowo. – A tobie jeszcze daleko do tego.

Konstanty spuścił głowę i nikt w tej chwili nie rozpoznałby w nim pewnego siebie bawidamka, który lubił z życia czerpać garściami i balować za pieniądze rodziców. Byłego kierownika działu kredytów w jednym z największych banków. Obecnie wyrwał się na wolność spod ciężkiego pantofla ojca, ale budowanie samodzielności szło mu opornie. Wyczerpująca praca nie należała do jego najmocniejszych stron. Podobnie jak systematyczność i konsekwencja.

– Obiad! – Kalina głośnością swojego zawołania mogłaby śmiało konkurować z najnowszym sprzętem używanym na koncertach rockowych.

– Idę! – krzyknął z góry Antek równie mocno.

– Ciebie też zapraszam – powiedziała cierpko do Konstantego. – Ale jeśli tu wpadnie za chwilę Magda, ani się waż powiedzieć coś fajnego, dowcipnego lub miłego. Ta dziewczyna nie jest dla ciebie. – Powiedziawszy to, wzięła do ręki talerz i zatrzymała się z chochlą w dłoni. – Zrozumiano? – zapytała surowo.

– Oczywiście. – Chłopak przełknął ślinę. Miał ochotę się roześmiać, ale bał się, że naprawdę może nie dostać zupy, postanowił więc zachować powagę, zjeść i dopiero potem pomyśleć, jak się wyłgać z tej obietnicy.

Kalina nalała mu solidną porcję. Zapachniało wiosną, świeżym koperkiem, śmietanką i pysznością. Wiatr za oknem dodał do tej kompozycji jeszcze zapach kwiatów kasztanowca. Drzewo zakwitło tego roku szczególnie pięknie. Kalina wierzyła, że to na dobrą wróżbę.

Chłopcy zaczęli niecierpliwie jeść. Antek gwizdał już w łazience, z czego można było wywnioskować, że za chwilę pojawi się przy stole. Kalina spojrzała na furtkę. Tuż obok dorodnego krzewu bzu, zasadzonego jeszcze dłonią jej teściowej, kołysały się jasnofioletowe łubiny. Ale Bianka wciąż nie nadchodziła. Miała teraz dziewczyna niełatwo. W pracy szef dawał jej w kość, a do tego Bianka ostatnio często jeździła do matki. Patrycja, która zdążyła już przeprowadzić się do Krakowa, a wcześniej wynająć mieszkanie i znaleźć pracę, musiała w trybie pilnym wracać do Warszawy. Najemcy okazali się oszustami. Najpierw długo zwlekali z zapłatą czynszu, a potem uciekli z mieszkania, zdążywszy w ciągu miesiąca solidnie nabrudzić. Na razie mama Bianki była zmuszona zaprowadzić tam jako taki porządek, ale bez wykonania remontu ciężko będzie jej znaleźć uczciwego najemcę. Na szczęście miała wsparcie córki i jej rodziny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki