Na ratunek miłości - Marion Lennox - ebook

Na ratunek miłości ebook

Marion Lennox

4,0

Opis

Jenna musi załatwić pilne sprawy rodzinne w Australii. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności ląduje na kompletnym odludziu. Znajduje schronienie w zrujnowanym, pustym domu. Wieczorem zjawia się jego właściciel. Małomówny i opryskliwy Riley z trudem znosi towarzystwo Jenny, jednak nie odmawia jej pomocy. Spędzają wspólnie kilka dni, podczas których odwaga i upór Jenny imponują Rileyowi na tyle, że zaczyna myśleć o niej coraz częściej...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 164

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (41 ocen)
14
16
8
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marion ‌Lennox

Na ratunek miłości

Toronto • ‌Nowy Jork • Londyn ‌Amsterdam • ‌Ateny • Budapeszt • ‌Hamburg ‌Madryt ‌• ‌Mediolan • ‌Paryż ‌Sydney ‌• Sztokholm ‌• ‌Tokio • ‌Warszawa

Drogie Czytelniczki!

Witajcie ‌na ‌początku lata! ‌Na pewno większość z Was ‌już zaplanowała wakacyjne wyjazdy ‌– oby były ‌bardzo udane – i niecierpliwie ‌odlicza dni ‌do urlopu. Czerwcowe ‌książki z serii ROMANS ‌zabiorą Was w wiele ciekawych ‌miejsc, dzięki nim ‌odbędziecie podróż do ‌Grecji, Australii i na ‌pustynię.

W tym miesiącu szczególnie polecam ‌pierwszą część miniseriiBiurowy ‌romans,a także nową książkę Waszej ‌ulubionej Rebecki Winters.

A oto wszystkie ‌czerwcowe tytuły:

Miesiąc ‌w Grecji– Rebecca Winters opisuje ‌dzieje małżeństwa, które jest ‌solą w oku pewnej ‌pozbawionej skrupułu ‌intrygantce.

Mężczyzna doskonały– pierwsza ‌część miniseriiBiurowy romans.Kobieta zafascynowana ‌mężczyzną, którego nie ‌widziała na oczy, ‌ma ‌wreszcie ‌okazję poznać swój ‌ideał…

Książę pustyni– ‌burzliwy ‌romans ‌praktycznej Angielki ‌z romantycznym szejkiem.

Na ratunek miłości– ‌dwoje życiowych rozbitków ‌odzyskuje wiarę w ludzi ‌i w lepsze jutro.

Sprawa honoru, ‌Ślubny ‌kontrakt (DUO)– ‌dwie opowieści ‌o małżeństwach na niby, które ‌okażą się równie ‌trwałe jak te zawarte ‌z wielkiej miłości…

Życzę ‌przyjemnej ‌lektury!

Grażyna Ordęga

Harlequin.Każda ‌chwila może ‌być ‌niezwykła.

Czekamy ‌na listy. Nasz ‌adres:

Arlekin – Wydawnictwo ‌Harlequin Enterprises sp. z o.o. ‌00-975 Warszawa 12, skrytka ‌pocztowa 21

Tytuł oryginału: ‌Rescued by a Millionaire ‌Pierwsze wydanie: Harlequin Mills ‌& Boon Limited, ‌2005 Redaktor serii: ‌Grażyna Ordęga Opracowanie ‌redakcyjne: Władysław Ordęga Korekta: ‌Anna Sarnecka, ‌Władysław Ordęga

© ‌2005 by Marion Lennox

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-2900-3

Indeks 360325

ROMANS – 912

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

PROLOG

Czuł nieodpartą ulgę.

Czy spodziewał się wściekłości? Poczucia osamotnienia? Goryczy? Takie emocje ogarniały go w przeszłości, kiedy odchodzili ludzie, których kochał. Nic więc dziwnego, że pakując ostatnie rzeczy żony do samolotu swego najlepszego przyjaciela, oczekiwał choćby echa tamtego bólu.

Tak się nie stało. Patrząc na przypominający srebrnego ptaka samolot, Riley Jackson nie czuł pustki.

– Co ty na to, bracie? – zwrócił się do swego psa, a Bustle w odpowiedzi potarł nosem jego dłoń. Bustle też nie tęsknił za Lisą. Lisa nie miała czasu dla psów. – Zostaliśmy sami. – Riley zawrócił w stronę domu. Stary pies dreptał obok niego. W przeciwieństwie do jego żony Bustle był lojalny do końca.

Dopiero strata Bustle'a przyprawi mnie o prawdziwy ból serca, pomyślał. To będzie naprawdę koniec miłości.

Bustle znów powąchał jego palce. Riley pochylił się i uścisnął wiernego collie.

– Wiem. Niedługo mi ciebie zabraknie i będę za tobą tęsknił jak wariat. Ale tylko za tobą. Nikomu już nie pozwolę się do siebie zbliżyć. Nigdy więcej.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Błąd. Duży błąd.

Jak daleko Jenna mogła okiem sięgnąć, widziała jedynie czerwony pył i linię kolejową, obrzeżoną tu i ówdzie kępami słonorośli. Pociąg z wolna niknął w powietrzu drżącym od upału.

Nie było nic więcej.

Jenna w osłupieniu starała się zrozumieć okropną rzecz, którą przed chwilą zrobiła.

Kiedy usłyszała informację, że pociąg zatrzymuje się w Barinya Downs, pomyślała, że to małe miasteczko. Wyjrzała przez okno. Z pół tuzina ciężarówek parkowało przy peronie. Obsługa pociągu wyładowywała rozmaite towary, a mężczyźni i kobiety w farmerskich kapeluszach wrzucali skrzynki i kartony na przyczepy swoich ciężarówek.

Musiała tu być jakaś osada. Zresztą, wszystko było lepsze, niż kolejne dwa dni w pociągu w towarzystwie Briana upokarzającego swoją małą córeczkę.

Była tak wściekła, że z impetem wyrzuciła bagaże i ledwie zdążyła zawiadomić Karli, że wysiadają. Postawiły stopy na peronie dosłownie w chwili, gdy pociąg ruszał.

Barinya Downs. Nazwa nie mówiła jej nic.

Gorzej. Ciężarówki, które widziała kilka minut temu, zniknęły w chmurze czerwonego kurzu.

Co najlepszego zrobiła? Znajdowały się teraz co najmniej półtora dnia podróży koleją z Sydney i dwa dni z Perth.

Były na pustkowiu.

– Gdzie jesteśmy? – spytała Karli cichym głosikiem.

– Jesteśmy w Barinya Downs – powiedziała głośno w gorący wiatr, jakby nazwanie miejsca mogło je wyczarować.

Ale nic się nie stało. Barinya Downs nadal składała się jedynie z peronu i rozpostartego nad nim rachitycznego daszku. Nie było tu nawet drzewa. Tym bardziej telefonu. Nie było nic.

Karli stała ufnie u boku Jenny, jakby czekając na instrukcje.

Jesteś skończoną idiotką, szepnęła do siebie. Ojciec zawsze ci to powtarzał i, jak widać, miał rację.

Ale te opinie nie miały teraz znaczenia. Charles Svenson był w Ameryce.

Być może zresztą jej ojciec był w zmowie z Brianem…

Myśl z pozoru niedorzeczna, ale nie mogła tego wykluczyć. Miały z Karli jedną matkę, ale różnych ojców – Briana i Charlesa – dwóch najbardziej bezwzględnych mężczyzn, jakich znała.

Charles był daleko, a Brian odjechał stąd przed chwilą.

Jenna zamknęła oczy, przypominając sobie jego wykrzywioną złością twarz.

– Wynoście się! – warknął. – Mam to gdzieś. Wygrałem! – Wyraz jego twarzy pełen był przewrotnego triumfu.

Czy zdawał sobie sprawę, w jakim miejscu wysiadły? Jenna wstrzymała oddech przerażona samą myślą.

Czy Brian zdawał sobie sprawę, co ona robi? Czy wiedział, że Barinya Downs była tylko punktem na mapie?

Usiadła na walizce i starała się opanować panikę. Pięcioletnia Karli patrzyła na nią z niepokojem. Pociągnęła dziewczynkę na kolana i mocno ją uścisnęła.

– Czy ktoś po nas przyjedzie? – spytała Karli ufnym tonem.

– Być może… – Jenna z trudem zdobyła się na odpowiedź. – Muszę się zastanowić.

Karli posłusznie zamilkła. W tym była dobra. Spędziła swoich pięć lat życia i trzy kwartały w milczeniu. Nigdy jej nie słyszano. Jenna zamierzała położyć temu kres, ale teraz była wdzięczna Karli za milczenie. Musiała się zastanowić.

To było trudne.

Nie dość, że poddała się panice, to jeszcze gotowała się z gorąca. Miała wrażenie, że z klimatyzowanego pociągu weszła prosto do pieca.

Zapomnij o upale. Myśl, szeptała w duchu.

Kiedy przejedzie tędy następny pociąg?

Starała się odtworzyć w pamięci rozkład jazdy, który studiowała w Anglii. Propozycja Briana, żeby zrobili długą podróż pociągiem przez środek Australii, wydawała się kuszącą niespodzianką. Sprawdzała trasę pociągu i rozkład jazdy w internecie.

Musiała się pomylić.

Nie myliła się. Była tego pewna. Pociąg przemierzał kontynent tylko dwa razy w tygodniu. Przystawał w Barinya Downs, żeby wyładować towar.

Był czwartek. Nie będzie pociągu przez trzy dni, pomyślała. Aż do poniedziałku!

Wyciągnęła telefon komórkowy z torebki i spojrzała na wyświetlacz. Brak zasięgu.

Oczywiście. A czego oczekiwała?

Ale przecież widziała tych facetów w ciężarówkach. Musieli gdzieś mieszkać.

Odsunęła Karli delikatnie na bok i pomaszerowała na koniec peronu. Znowu błąd. Siła południowego słońca uderzyła w nią jak żar z pieca hutniczego. Pospiesznie wycofała się w cień. Karli przytuliła się do niej.

– Będzie dobrze, Karli – szepnęła. Zmrużyła oczy w świetle, rozglądając się wokół. Gdzieś tu musiało coś być…

Ale widziała tylko tory kolejowe splątane na bocznicy. Nic więcej.

Nie. Coś było.

Zdecydowanie coś majaczyło w oddali. Zabudowania? Nie była pewna.

Spojrzała na swoją siostrę w rozterce. Co robić?

Nie miała dużego wyboru. Zostać na peronie i bez jedzenia i picia czekać na następny pociąg? To byłby koszmar. Musiały wyruszyć w kierunku niewyraźnego obiektu na horyzoncie. Cokolwiek tam było.

Obraz twarzy Briana zamajaczył przed jej oczami. Nigdy w życiu nie widziała takiej złości.

Nie zrobił nic, by wybawić je z tej opresji. Nabrały się na jego oszustwo jak pierwsze naiwne. Wiedziała, że nie zrobił nic. Ta myśl ją dobijała.

Musiały przeczekać najgorszy upał. Zerknęła na zegarek. Pierwsza. Słońce prawie w zenicie.

– Za kilka godzin wyruszymy – powiedziała do Karli. -Sprawdzimy, czy tam jest dom. Jeśli nie, zawsze możemy wrócić. Zawsze możemy.

Co właściwie mogły?

– Co będziemy robić, gdy będziemy czekać? – spytała Karli.

Dobre pytanie. Musiały coś robić. Alternatywą było rozmyślanie wiodące nieuchronnie ku rozpaczy.

– Możemy robić zamki z kurzu – zaproponowała, ale Karli spojrzała na nią z powątpiewaniem.

– Nie robi się zamków z kurzu. Zamki robi się z piasku.

Jenna zdobyła się na uśmiech.

– Jesteśmy teraz z dala od cywilizacji, kochanie. Tutaj zasady są postawione na głowie. A więc zamki z kurzu.

Riley podszedł do tylnych drzwi i rzucił ostatnie pudła z zaopatrzeniem na kuchenną podłogę. Patrzył w dół z niesmakiem. No cóż, prowiant, który przysłała mu Maggie, był niezbędny. Nie musiał mu smakować.

Fasolka w puszce. Więcej puszek z fasolką w sosie pomidorowym.

Piwo.

Jeszcze tydzień, pomyślał, i powrót do cywilizacji – do Munyering, do uroczego domu z basenem i wspaniałej kuchni Maggie. Tam, gdzie życie w upale było do zniesienia.

Dlaczego nie wysłał jednego ze swoich ludzi do wykonania tej roboty?

Och, nikt by tu nie przyjechał. Żywienie się fasolką i kurzem nie było zapisane w ich kontraktach.

Tracił czas, rozmawiając z sobą w tej zaśmieconej kuchni. A czasu nie miał. Czy mówienie do siebie nie było pierwszą oznaką szaleństwa? Może powinien wziąć psa?

Była pierwsza godzina. Miał siedem godzin upału za sobą. A przed sobą następne studnie do naprawienia.

Praca w słonecznym żarze groziła pomieszaniem zmysłów, ale jeśliby przestał, kolejnych trzydzieści sztuk bydła padłoby z pragnienia przed zapadnięciem zmroku.

– Piwo poczeka – mruknął do siebie, patrząc tęsknie na lodówkę. – Wracaj do roboty.

Zachód słońca był niezwykle malowniczy. Czerwona kula toczyła się po horyzoncie, a jej ognisty blask rozświetlał nagą pustynię. W normalnych okolicznościach ten widok zaparłby Jennie dech.

Ale nie teraz. Karli zaczynała się potykać. Zrazu wydawało się, że od zabudowań dzieli ich półtora kilometra drogi. W miarę jak posuwały się do przodu, odległość wydłużała się. To mogło być nawet sześć kilometrów. Choć zostawiły bagaże na peronie i ubrane były tylko w cienkie spodnie i podkoszulki, długi marsz w upale był morderczy.

Stary, drewniany dom z blaszanym, zardzewiałym dachem wyglądał na opuszczony. Wokół nie było nic. Żadnego ogrodzenia, podwórza czy ogródka, nie licząc kilku rozpadających się, zrujnowanych szop. Dom stał pośród czerwonego pyłu. Powybijane okna i dziury w odeskowaniu świadczyły, że od dawna nikt w nim nie mieszkał.

Ale to nie dom interesował teraz Jennę. Nieważne, że zrujnowany i opuszczony. Mógł być schronieniem aż do nadejścia pociągu. Jej uwagę przez ostanie pół kilometra drogi niepodzielnie przykuwał zbiornik z wodą, który stał za domem. Wyglądał tak, jakby miał się w każdej chwili rozpaść, ale mógł nadal być czynny…

– Proszę – szeptała, gdy mijały pierwszą szopę. – Proszę.

Nagle zatrzymała się.

Za domem, na końcu prymitywnego lądowiska, stał samolot. Mały. Drogi. Nowy.

Nikt rozsądny nie porzuciłby takiego samolotu.

– Ktoś tu chyba mieszka. – Przykucnęła i objęła mocno swoją siostrzyczkę. – Maszerowałaś bardzo dzielnie. Teraz jesteśmy bezpieczne. Ktoś tu jest.

– Chce mi się pić.

Woda. To było najważniejsze. Jenna gapiła się na dom, spodziewając się, że ktoś pokaże się w drzwiach. Ale nikt nie wyszedł im na spotkanie.

– Zapukajmy – powiedziała do Karli.

Ciekawe, kto mieszka w takiej ruderze?

Poprowadziła siostrę pod drzwi. Zastukała.

Cisza. Tylko wiatr hulał po kątach domu.

– Zapukaj jeszcze raz – szepnęła Karli i Jenna spróbowała znów, tym razem głośniej.

Luźne arkusze blachy na dachu klekotały na wietrze.

Cisza.

– Naprawdę chce mi się pić – jęknęła Karli.

Jenna mocniej ścisnęła ją za rękę. To nie był Londyn. Z pewnością gospodarz tej rudery zrozumie. Nie musiały nawet włamywać się do środka. Drzwi ledwie trzymały się na zawiasach. Wystarczyło je tylko dotknąć.

– Wejdźmy – szepnęła.

– Dlaczego szepczemy? – spytała przytomnie Karli.

– Ponieważ tu jest upiornie. Trzymaj mnie za rękę.

– Myślisz, że tu są duchy?

– W każdym razie takie, które latają samolotami.

Karli zachichotała. To było wydarzenie. Nieczęsto w swoim krótkim życiu miała okazję chichotać, pomyślała Jenna. Na pewno nie zaśmiała się ani razu przy swoim ojcu w pociągu. Po raz pierwszy w głowie Jenny zaświtała myśl, że być może przygoda w Barinya Downs nie będzie aż takim nieszczęściem.

Oby tylko była woda. Oby pilot samolotu nie okazał się mordercą z siekierą.

Morderca z siekierą? Całkiem zwariowała.

Nikt nie zamierzał otworzyć im drzwi. Jenna mocniej ścisnęła dłoń Karli.

Weszły do środka.

Wewnątrz dom wyglądał tak samo jak z zewnątrz – na opuszczony. Gruba warstwa rdzawego pyłu pokrywała wszystko. Ale… na drewnianej podłodze w kurzu odbiły się ślady czyichś stóp, a raczej męskich butów. Wyglądały na całkiem świeże.

Trzymając Karli za rękę, Jenna weszła do kuchni.

Tutaj ślady życia były ewidentne. Zobaczyły pudła z żywnością w puszkach, lodówkę na naftę, lampę i plik gazet rozrzuconych na dużym drewnianym stole. Kiedy Karli rozglądała się wokół z zainteresowaniem, Jenna wzięła ze stołu pierwszą z brzegu gazetę. Pochodziła sprzed dwóch dni.

Ktoś mieszkał w tym domu, to pewne.

Ale przede wszystkim – był tu zlew. A nad nim kran. Jenna puściła rękę Karli i odkręciła kurek. Poleciała z niego czysta, prawdziwa woda. Pochyliła głowę i napiła się łapczywie. Nigdy w życiu nic jej bardziej nie smakowało.

– W porządku, Karli – odezwała się trochę niepewnie. Podniosła dziewczynkę, by również mogła się napić. – Mamy jedzenie i picie. Możemy tu zostać tak długo, jak będzie trzeba. Jesteśmy bezpieczne.

– Bezpieczne jak wszyscy diabli!

Odwróciła się, ciągle trzymając Karli pod kranem. W drzwiach stał mężczyzna.

Na chwilę zapadła cisza. Karli nadal piła wodę, a Jenna nie była w stanie przemówić.

Mężczyzna był bardzo wysoki i mocno zbudowany. Jego szerokie ramiona i umięśniona sylwetka wypełniały całą przestrzeń drzwi.

Wyglądał na przywykłego do ciężkiej, fizycznej pracy.

Włosy miał spłowiałe od słońca – ciemnobrązowe u nasady, złociste na końcach, a ciało mocno opalone. Surowe rysy twarzy łagodziły głęboko osadzone szare oczy, obwiedzione siateczką zmarszczek, być może od stałego mrużenia przed słońcem. Jego ubranie, jak również ręce i twarz, pokrywała warstwa kurzu.

Nosił drelichowe spodnie i koszulę khaki, jak większość Australijczyków uprawiających ziemię, a w ręce trzymał szeroki kapelusz akubara.

Musiała coś powiedzieć.

– Cześć. – Niezbyt dobrze to wypadło. Jej głos przypominał pisk przerażonej myszy.

– Cześć – odpowiedział głosem głębokim, dźwięcznym, naznaczonym australijskim akcentem. W jego oczach panowały spokój i czujność. Z pewnością nie zdziwiłby się, gdyby zjawa znikła z jego kuchni równie niespodziewanie, jak tu się pojawiła.

Karli przestała pić. Jenna postawiła ją na podłodze. Dziewczynka patrzyła z przestrachem na obcego mężczyznę.

– Och. czy to twój dom? – zaczęła Jenna.

– To mój dom. – Mężczyzna przyglądał się Karli, ale ona na niego nie patrzyła, schowana za nogami starszej siostry.

Cisza. Jenna zastanawiała się gorączkowo, co by mogła powiedzieć.

Mężczyzna rzucił kapelusz na stół i podszedł do lodówki. Otworzył drzwi i wyjął piwo. Podnosząc zagadkowo brwi – do licha, czyżby facet się śmiał? – wyciągnął rękę z puszką w kierunku Jenny.

– Nie mam pojęcia, kim wy, u diabła, jesteście i jak się tu dostałyście – powiedział – ale mogę zaproponować ci piwo.

– Nie. Dziękuję.

– Nie ma niczego więcej. – Otworzył puszkę i przytknął ją do ust. Nie odstawił jej, aż prawie ją opróżnił. – Z wyjątkiem wody – dodał po chwili. – Którą, jak widzę, same znalazłyście.

Karli odważyła się wychynąć zza nóg Jenny. Niespodziewanie puścił do niej oczko i dziewczynka znów schowała się za siostrę.

– Znalazłyśmy wodę – przyznała Jenna, biorąc głęboki oddech. – Przepraszam. Tak się złożyło, że. że znalazłyśmy się w kłopotach.

– Domyślam się. Chyba że jesteście nadgorliwymi akwizytorami encyklopedii. – Uśmiechnął się do niej sponad puszki z piwem.

Oceniła jego wiek na około czterdziestkę, ale kiedy się śmiał, wyglądał o dziesięć lat młodziej. Uśmiech nie tylko go odmładzał, ale sprawiał, że jego twarz wyglądała niebywale. Męsko. Pociągająco. Pięknie. Określenia same przychodziły jej do głowy. Instynktownie mocniej przycisnęła Karli.

Do licha, to śmieszne. Nigdy nie reagowała na mężczyzn w taki sposób.

Dlaczego akurat ten działał na nią tak. niezwykle? Tak. hipnotycznie?

– Niczego nie sprzedajemy – podjęła, starając się wyrażać jasno. – Domy są tu od siebie zbyt oddalone, by uprawiać handel domokrążny.

Doczekała się nagrody. Odpowiedział szerszym uśmiechem na tę żałosną próbę dowcipu.

– Szkoda. – Wskazał na stos gazet. – To wszystko, co mam do czytania. Encyklopedia mogłaby się przydać. -Jego uśmiech zbladł, gdy napotkał jej oczy. Wyraz jego twarzy złagodniał, jakby wyczuł jej strach. Znów zerknął na Karli, wyglądającą zza nóg Jenny, i zmiękł jeszcze bardziej.

– Skoro nie jesteście sprzedawcami, kim jesteście?

– Myślę, że. – Jenna urwała, bowiem próba wyjaśnienia sytuacji temu mężczyźnie przekraczała jej możliwości.

– Nie uwierzysz.

– Spróbuję.

– Ale ja nawet nie wiem, kim jesteś – wypaliła i wspaniały uśmiech z powrotem zagościł na jego twarzy.

– Nie wiesz – przyznał. – Ale wydaje mi się, że to ty weszłaś do mojej kuchni nieproszona, więc być może wypada, byś się przedstawiła pierwsza. Lecz jeśli zaniedbałem obowiązki gospodarza. – Wsadził kapelusz z powrotem na głowę, potem uniósł go kilka centymetrów w geście powitania. – Nazywam się Riley Jackson. – Ciemne oczy utkwił w Karli, która przywarła tak mocno do nóg Jenny, jak tylko mogła. – Usiądźcie, drogie panie. Czujcie się jak u siebie w domu.

Wrócił do swego piwa. Dopełnił już obowiązku.

Jenna wpatrywała się w niego zmieszana. Straciła grunt pod nogami. Gdyby nie Karli, wróciłaby na peron.

Wolne żarty! Nie miała wyboru. Musiała rozmawiać.

– Jestem Jenna Svenson – odpowiedziała. – A to Karli.

– Miło mi was poznać, Jenno i Karli – odrzekł z powagą.

– Witajcie na mojej farmie.

Jego farma! Rozejrzała się po kuchni. Kłębowisko kurzu. Obróciła się, by wyjrzeć przez brudne i popękane okienne szyby na zakurzone pola w oddali.

– To nie jest prosperujące gospodarstwo – podjęła. -Z pewnością tu nie mieszkasz.

– Nie podoba ci się ten wystrój? – spytał, jakby dotknięty do żywego. – Co w nim złego?

– Za dużo kurzu – wyrwała się ochoczo Karli. To również zaszokowało Jennę. Niebywałe, że Karli odezwała się w obecności obcego mężczyzny. – Nie sprzątasz ze stołu – powiedziała dziewczynka z przyganą w głosie.

– Posprzątałbym, gdybym wiedział, że przyjedziecie. -Riley uśmiechnął się do małej porozumiewawczo. – Wyjąłbym najlepszą porcelanę i upiekł ciasto. Albo włożył więcej piwa do lodówki. A jeśli o tym mowa… – Otworzył szeroko lodówkę, żeby wyciągnąć następne piwo.

Zaniepokojona Jenna zagryzła wargi. Były na takim odludziu. Nie musiał być mordercą z siekierą, ale jeśli się upije.

Pochwycił jej spojrzenie.

– To cię niepokoi? – Uniósł puszkę z piwem.

– Nie.

– Nie powinno – powiedział, przechodząc do sedna sprawy. – To piwo niskoalkoholowe. Musiałbym wypić wannę, żeby się upić. Ale nawet, proszę pani, gdybym pił piwo mocne, po wielogodzinnej, ciężkiej pracy na słońcu alkohol łatwo wyparowuje. – Zmrużył oczy. – Masz angielski akcent. Jesteś Angielką?

– Tak.

– Australijskie dziewczyny zaczynają się denerwować, dopiero gdy ich mężczyźni wypiją ponad tuzin piw. – Otworzył następną puszkę i pociągnął długi łyk. – A teraz, gdy już masz pewność, że się nie upiję, twoja kolej. Być może jestem drobiazgowy, ale chciałbym wiedzieć, co do cholery – jego oczy spoczęły na Karli i poprawił się szybko – co, u licha, robicie w mojej kuchni, krytykując moje prowadzenie domu i licząc mi piwa. Nie o to chodzi, abym nie był gościnny. Zawsze miło, gdy ktoś wpadnie. Ale ciekaw jestem, skąd się wzięłyście.

Przełknęła ślinę. Miał rację.

– Z pociągu – powiedziała po prostu.

– Domyślam się, że nie spadłyście z nieba. Byłem na stacji po zaopatrzenie. Nie widziałem was.

– Wysiadłyśmy w ostatniej chwili.

– Nikt was nie oczekiwał?

– Nie.

– Rozumiem. – Nie spuszczał z niej oczu. – A więc zrobiłyście sobie wycieczkę krajoznawczą?

– Nie musisz być sarkastyczny – ucięła. – Nie miałyśmy wyjścia.

– To znaczy, że ktoś wyrzucił was z pociągu? – Zdziwienie i uśmiech przemknęły po jego twarzy. – Za pijaństwo i burdy? – Gdy nie odpowiadała, usadowił się na krześle z miną człowieka, który czyta dobrą książkę. -Tak, tak, Jenno Svenson. I Karli. Usiądźcie i wszystko mi opowiedzcie.

Była teraz od niego zależna, rozmyślała. Potrzebowała go. Musiała mu powiedzieć.

Usiadła i posadziła Karli na krześle obok siebie. O dziwo, dziewczynka wyglądała na odprężoną.

Co takiego było w tym mężczyźnie?

Jenna nie była odprężona. Przysiadła na brzegu krzesła. Krzesło chwiało się, a przez to czuła się jeszcze bardziej niepewnie.

– Miałyśmy sprzeczkę z kimś w pociągu – zaczęła. -Zdenerwowałyśmy się i wysiadłyśmy.

– Miałyście sprzeczkę. – W jego zamyślonych oczach zabłysły iskierki humoru. Przyglądał się badawczo jej twarzy, potem przebiegł wzrokiem po zakurzonych spodniach i bluzce, niegdyś białych, po jej potarganych wiatrem, ciemnorudych włosach, przyprószonych teraz czerwonawym pyłem, potem po smukłych ramionach opartych na stole. Aż po jej nagie palce.

Potem przeniósł wzrok na Karli. Miała również przykurzone rude włosy i duże zielone oczy, które były lustrzanym odbiciem oczu Jenny.

– Kto was tak zdenerwował?

– Ojciec Karli – odpowiedziała Jenna. – Brian.

Spojrzał na jej palce w poszukiwaniu obrączki. Dokładnie wiedziała, co sobie pomyślał.

– Och, skarbie – rzekł z udawaną troską. – Zostawiłaś więc trzecią część swojej szczęśliwej rodziny w pociągu?

– Uwierz mi, ani trzecia część, ani żadna szczęśliwa rodzina – ucięła.

– Oczywiście, oczywiście.

Zapłoniła się. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nic z tego nie wyszło. Jak mu to wytłumaczyć w obecności Karli?

Jak usprawiedliwić swoją głupotę?

– Zachowałaś się niezbyt inteligentnie – powiedział łagodnym głosem, przyglądając się w zamyśleniu jej zaczerwienionej twarzy.

– Wiem. Ale kiedy wyglądałam przez okno, widziałam ludzi na peronie. Na stacji był tłok. Pomyślałam, że zatrzymamy się gdzieś do nadejścia następnego pociągu. Dopiero potem, gdy wszyscy gdzieś zniknęli, uświadomiłam sobie, że pociąg przejeżdża tędy zaledwie dwa razy na tydzień.

– Zrobiłaś to z dzieckiem – powiedział z nagłą złością.

Zagryzła wargi. Był zły. Być może na to zasłużyła. Sama była na siebie zła. Ale gdyby widział, w jaki sposób Brian traktował Karli – jak trzęsła się ze strachu, jak kuliła w sobie.

– Miałam powody – odparła spiętym, cichym głosem, w którym zaczynało dominować znużenie. – Uwierz mi. Nie miałam wyboru. – Zawahała się. To nie było łatwe, prosić zupełnie obcego mężczyznę o taką przysługę.

– Masz samolot – powiedziała. – Widziałyśmy go za domem. – Musiała zadać to pytanie. – Czy mógłbyś. jeśli to możliwe. wywieźć nas stąd? – A potem dodała szybko: – Oczywiście, zapłacę. – Jakoś zapłaci. – Nie proszę o darmową przysługę. – Czy w ogóle kogokolwiek prosiła w życiu o jakąś przysługę?