Na przekór - Irena Dobosiewicz - ebook + książka

Na przekór ebook

Irena Dobosiewicz

4,3

Opis

Na przekór” Ireny Dobosiewicz to powieść pełna bólu, cierpienia, wzruszeń i tęsknoty za prawdziwą miłością, która czasami bardzo późno, ale jednak przychodzi.

U Agaty, matki dwojga dzieci, a zarazem głównej bohaterki książki, zostaje zdiagnozowana choroba Alzheimera. To dopiero początkowe objawy, jednak kobieta wie, że niebawem przestanie funkcjonować w normalnym świecie. Jej małżeństwo to też tylko fasada, za którą czai się pustka. Chcąc złapać oddech, wyjeżdża samotnie w góry, gdzie zakochuje się w niej młody mężczyzna. Sebastian nie jest jej obojętny, jednak nie może przyjąć jego miłości. Ten wkrótce umiera. Wydawać by się mogło, że tragiczne wiadomości i bolesne przeżycia już się wyczerpały, a jednak przewrotny los uszykował jeszcze jedno wielkie cierpienie. U trzyletniej córki Agaty zostaje zdiagnozowany złośliwy guz mózgu. Dziecku pozostaje maksymalnie rok życia. Jak przygotować je na śmierć? Jak samemu się na to przygotować? Czy w ogóle można? Przed takimi problemami staną Agata, jej mąż i syn.

Każda z sytuacji opisanych w powieści jest trudna do przeżycia. Nagromadzenie ich wydaje się niemożliwe do przetrwania. Jednak autorka pokazuje, że może być inaczej, bo "Na przekór" jest wbrew pozorom książką o dobru, o wielkiej sile przetrwania, która drzemie w każdym człowieku. Wreszcie o tym, że trzeba umieć pogodzić się z przeznaczeniem, a koniec jego etapu zawsze może być początkiem nowego, lepszego...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
margaret12

Dobrze spędzony czas

Dobrze się czyta
00
agnieszka3201

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść zostawi ślad w sercu i umyśle każdego czytelnika. Każdego, który przebrnie przez ponad trzysta stron, w większości zapisanych ludzkim cierpieniem. Największym z nich jest śmierć dziecka. Wbrew pozorom jest to jednak powieść dająca wiarę i siłę. Czytając tę książkę, pełną poruszających emocji , zmuszeni jesteśmy uświadomić sobie jaką wartość stanowi życie i rodzina i docenić to co posiadamy. Ta książka rozdziera człowieka od wewnątrz ogromem tragedii, przeżyć i doznań. Ponadto jest skarbnicą przepięknych myśli i zawiera cudowne przesłanie. Naprawdę warto ją przeczytać.
00

Popularność




Irena Dobosiewicz "Na przekór"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Irena Dobosiewicz, 2015

Książka jest fikcją literacką, a wszelkie podobieństwo nazwisk i zdarzeń jest zupełnie przypadkowe.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Robert Rumak Zdjęcie okładki: © listercz – Fotolia.com Korekta: Paweł Markowski

ISBN: ISBN: 978‑83‑7900‑313‑6

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

Irena Dobosiewicz
Na przekór
Wydawnictwo

Podziękowanie

Korzystając z okazji serdecznie dziękuję mym wiernym czytelnikom za słowa pochwały jak i krytyki pod adresem dotychczas wydanych książek. 

Zarówno jedne jak i drugie są dla mnie bardzo ważne. Pierwsze uskrzydlają, drugie motywują do udoskonalania pióra.

W szczególności dziękuję koleżance Alicji Kłosowskiej z Szubina – to dzięki Twym namowom zaczęłam publikować swoje książki. I panu Zdzisławowi Prusowi satyrykowi z Bydgoszczy za profesjonalną i uczciwą ocenę pierwszego rękopisu, która dodała mi otuchy i wiary. Nigdy wam tego nie zapomnę.

Książkę tę dedykuję wspaniałym dziewczynom z oddziału chirurgicznego w Szubinie oraz tym wszystkim, którzy muszą się zmierzyć ze śmiercią dziecka i tym, którzy zmagają się z nieuleczalną chorobą.      

NA PRZEKÓR

TYLKO MĄDRĄ MIŁOŚCIĄ MOŻESZ POMÓC

No, to teraz czas na odpoczynek, pomyślała Agata siadając w swym ulubionym fotelu. Od rana nie czuła się najlepiej, okropnie bolała ją głowa, mimo to postanowiła dokończyć rozpoczętą pracę. Przymknęła oczy oddając się wspomnieniom, zadzwonił telefon, nie chciało jej się wstać, nie miała też ochoty na żadną rozmowę, ale telefon dzwonił i dzwonił. Niechętnie podeszła do aparatu.

- Tak, słucham?

- Jak dobrze, że jesteś.Już myślałam, że Cię nie zastałam - usłyszała z drugiej strony głos koleżanki. 

- Mam do Ciebie prośbę, wypadło mi coś bardzo pilnego i muszę wyjechać. Czy byłabyś tak dobra i przyszła dziś za mnie na popołudniowy dyżur?

- Zamierzałam trochę nadrobić zaległe prace w domu, ale skoro masz pilną sprawę, to oczywiście wezmę go.

- Dziękuję bardzo.No, to na razie, hej - pożegnała ją zadowolona Małgorzata. Odłożyła słuchawkę, spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła dwunasta, nie pozostało więc wiele czasu do dyżuru. Poszła do kuchni, w pośpiechu kończąc przygotowywany obiad. Na stole pozostawiła karteczkę.

Poszłam na dyżur za koleżankę, podgrzejcie sobie obiad. Do zobaczenia.

Od kilkunastu lat pracowała w swym małym miasteczku w szpitalu jako pielęgniarka. Choć niekiedy przeklinała tę pracę, to jednak lubiła to robić. Nie widziała siebie zresztą w innej roli. Wiedziała, że tylko to potrafi robić i starała się wykonywać swoje obowiązki dobrze i rzetelnie. Miewały również dni gdy ta praca, jak każda inna, przynosiła ogromną satysfakcję. Tak czy inaczej szpital był jej drugim domem.

Nigdy nie pomyślałaby, że ten dzień, który zaczął się podobnie jak tysiące innych, no oprócz bólu głowy, jest początkiem koszmarnego horroru, który się właśnie dla niej zaczyna. 

Ubrana w biały kostiumik przyjęła dyżur, dookoła otaczał ją ból, cierpienie i nadzieja. Niejednokrotnie zastanawiała się co myślą ludzie leżąc w szpitalnych łóżkach. Oddział, na którym pracowała był zazwyczaj przeciążony pracą, nie miały zbyt wiele czasu na rozmowy z pacjentami, gdyż personel jak wszędzie, zredukowano do minimum. Musiały nieźle się uwijać, by zdążyć z wykonywaniem zleceń, a gdzie tu czas na jakiekolwiek konwersacje? I choć wszyscy dookoła wiedzieli, że tak być nie powinno, to jednak tak było.

Jakie to musi być przykre uczucie kiedy jest się zdanym na innych, kiedy nie można pomóc sobie samemu? Analizowała to niejednokrotnie. Ból głowy narastał, jak do tej pory przechodził zawsze po połknięciu środków przeciw bólowych. Dziś nie chciał odpuścić, połknęła już kilka tabletek i żadnej ulgi. Przeklęta głowa, pomyślała wchodząc do sali chorych, na którą wzywano głośnym, ciągłym dzwonkiem. Podchodząc do jednego z łóżek nagle poczuła jakby coś w niej pękło. Cały świat wokół zawirował. Czuła jak zapada się w ogromną przestrzeń. Kurczowo chwytając się poręczy łóżka znieruchomiała. Jej wzrok utkwił w chorym, którego widziała za zamgloną przesłoną. Było ich dwóch, a może trzech, dokładnie nie wie. Stała jak zahipnotyzowana, świadoma jednak, że coś niedobrego się z nią dzieje. Zaniepokojeni pacjenci natychmiast pobiegli po dyżurującą wraz z nią  pielęgniarkę. Spokojnie, bez paniki podeszła do Agaty i wolnym krokiem wyprowadziła z sali. Kiedy usiadła w dyżurce oddychając głęboko, jak nakazała koleżanka, wszystko powoli zaczęło wracać do normy. 

- Co ci jest? - zapytała Jolka.

- Nie wiem – wzdrygnęła ramionami - przed chwilą stało się coś dziwnego. Okropnie boli mnie głowa i to na pewno od tego, zrób mi zastrzyk, to minie.

Niestety, zastrzyk nie pomógł. W dalszym ciągu miała wrażenie jakby mózg rozsadzał czaszkę. Śniada twarz przybrała bladoszary odcień przepełniony bólem. Poprosiła o następny, tym razem koleżanka odmówiła.

- Nie będziesz się leczyć sama, idę po lekarza. Wyglądasz naprawdę nieciekawie, my też jesteśmy ludźmi i mamy prawo chorować.

I nie słuchając jej protestów poszła do gabinetu lekarskiego. 

Do domu już nie wróciła.

Została przyjęta na oddział w celu zdiagnozowania. Teraz mogła obserwować życie szpitalne zupełnie innymi oczyma, oczyma pacjenta. Podawano jej bardzo duże dawki leków, by zminimalizować ból, który bronił się walecznie, nie dając się ujarzmić. W końcu jednak poddał się wyciszając, stawał  się coraz bardziej odległy i przytłumiony.

Cóż teraz jej było trzeba?

Miała dom - nie była to jakaś luksusowa hacjenda, osobne pokoje dla dzieci, ich malutka sypialnia i salon o powierzchni dwudziestu pięciu metrów kwadratowych. Auto w wieku emerytalnym, ale nie narzekali, to im  wystarczało. No i co najważniejsze, dwójkę wspaniałych, odchowanych dzieci. Teraz mogłaby odpocząć od pogoni za pieniędzmi, rozpocząć bardziej aktywne życie towarzyskie, z którego zrezygnowała wychowując dzieci. Mogłaby też samej sobie poświęcić więcej czasu, bo dotąd zawsze to właśnie one były na pierwszym miejscu.

Czyżbym teraz miała? 

Wzdrygnęła się – ale ze mnie wariatka – mruknęła pod nosem - jutro wszystko będzie OK. Zasnęła, ale sen nie trwał zbyt długo gdyż obudził ją pulsujący ból, który narastał z sekundy na sekundę, galopując niczym pędzący koń niemogący się zatrzymać. Oburącz złapała się za głowę, a łzy poganiając jedna drugą poturlały się po policzkach. Powoli zwlekła się z łóżka podchodząc do lustra. 

– Jezu!-wrzasnęły jej myśli – czy to na pewno ja? Przeraziła się własnego poszarzałego oblicza. Czarne duże oczy, których tak bardzo jej zazdroszczono, prawie całkowicie ukryły się w obrzęku. Przecież to nie mogę być ja, nie mogę – powtarzała szeptem, dotykając dłońmi twarzy i odwróciła się w stronę okna, nie mogąc patrzeć na to, co przed nią stało. - Co się do cholery dzieje?

Za oknem była ciemna, bezgwiezdna noc. Na oddziale panował spokój, tylko z dyżurki dochodził cichy odgłos krzątających się tam pielęgniarek. Ból świdrował niemiłosiernie, wyszła z sali udając się do dyżurki po leki przeciwbólowe, będąc już prawie przy drzwiach poczuła nagły wybuch gorąca, a w oczach jej pociemniało. Upadła.Kiedy doszła do siebie, leżała w łóżku na sali, obok niej siedziały koleżanki.

- Masz nie wychodzić z łóżka. Jeżeli czegoś potrzebujesz, dzwoń. Dopóki nie zostanie wyjaśnione co ci jest masz leżeć. Rozumiesz!? – nakazały stanowczym tonem.

- Zróbcie coś… bo rozerwie… mi czaszkę – ledwie z siebie wydusiła, ponieważ każdy ruch sprawiał dodatkowy przeogromny ból. Po chwili cieniutkim wężykiem do żyły wtłaczały się medykamenty.. 

- Masz tu leki przeciw bólowe i nasenne, muszą ci pomóc, bo dawki są końskie więc na pewno zaśniesz – mówiła jedna z koleżanek. Dawki leków musiały rzeczywiście być ogromne, gdyż po paru minutach twardo spała. Z samego rana, pół przytomną zawieźli na badania. Wykonywano zdjęcia, pobierano krew, robiono nakłucia. Zadawano tysiące pytań. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jakie to może być męczące. Chciała spać i odpoczywać, a oni pytali, badali i pytali. Najchętniej powiedziałaby im, że mają zostawić ją w spokoju i dać odpocząć, ale dobrze wiedziała, że dopóki nie porobią badań, nie znajdą przyczyny bólu. A właśnie tego chciała. Odpowiadała więc w półśnie na zadane pytania i poddawała się wszystkim zabiegom jakie jej proponowano. Była tym wszystkim okropnie zmęczona i kiedy nadszedł wreszcie wieczór, marzyła tylko o jednym – o nieprzerwanym, spokojnym śnie. Niestety, przykładając głowę do poduszki usłyszała przeraźliwy szum. Nerwowo rozejrzała się po sali, nie było tu żadnego urządzenia, które mogło wydawać takie brzmienie. Na pewno gdzieś na terenie szpitala jest jakaś awaria, pomyślała i zamknęła oczy chcąc zasnąć. Upływały minuty, a szum nie dość, że nie ustawał, to robił się coraz bardziej dokuczliwy. Leżała w pisku wpatrując się w szary sufit, który już od dawna domagał się świeżej farby. Że też nie miało się kiedy to coś popsuć, marudziła coraz bardziej poirytowana, święcie przekonana o awarii.W końcu jak długo można usuwać usterkę? Według niej powinni już dawno skończyć. Kiedy wybiła północ, nie wytrzymała i zgodnie z wcześniejszym zaleceniem koleżanek nadusiła na przycisk dzwonka wiszący przy łóżku. W drzwiach stanęła Ewa.

- Czy w szpitalu jest jakaś awaria?

- Nic nie wiem na ten temat, a dlaczego pytasz?

- To skąd ten nieustający szum? Przecież to już trwa kilka godzin. Można od tego zwariować – usiadła otrzepując  poduszkę.

- Jaki szum? - zdziwiła się, bo na oddziale panował wyjątkowy spokój.

- To podejdź do okna i posłuchaj – mówiła zirytowana. Ale Ewa nie słyszała nic oprócz ciszy.Ukradkiem spojrzała na Agatę. - No i co? – dopytywała. 

- Coś ci się chyba przyśniło, bo ja niczego nie słyszę – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Postaraj się zasnąć ponownie.

- Jak mam zasnąć ponownie skoro jeszcze oka nie zmrużyłam przez ten cholerny jazgot.Jak możesz go nie słyszeć? – krzyknęła – nie mam nastroju do żartów. Zawołaj proszę Bożenę, ona na pewno usłyszy. Ale Bożena też nic nie słyszała. 

- Bardzo mi przykro- twarze pielęgniarek wykazywały zaniepokojenie, a więc mówiły prawdę. W oczach Agaty automatycznie pojawił się strach i bała powiedzieć się o czym pomyślała. Po dość długim milczeniu, które nagle między nimi zawisło, wykrztusiła z siebie łamanym głosem. 

- Czy to znaczy, że to... dzieje się w mojej głowie? - zapytała, choć tak naprawdę nie chciała usłyszeć odpowiedzi. Właściwie to tylko jej potwierdzenia, bo po zdziwionych twarzach koleżanek już się jej domyślała. Przelotnie spojrzały na siebie i żadna z nich nie miała odwagi potwierdzić jej pytania.  

- No, odpowiedzcie mi wreszcie! – krzyknęła głośno, o wiele za głośno jak na tę porę, ale natychmiast zorientowała się i przykładając rękę do ust dała do zrozumienia, że więcej już nie będzie. 

- My nie słyszymy więc... - zaczęła Bożena. 

- Więc to jest w mojej głowie – wpadła jej w słowo, ściszonym i łagodnym tonem, albowiem zdała sobie sprawę, że przecież to nie one są temu winne. – A niech to jasna cholera.Wiecie jakie to paskudne uczucie, można zbzikować. - A może już...- wymusiła lekki uśmiech, chcąc obrócić to w żart.

I nigdy nie przypuszczałaby jak bardzo będzie tego bliska.

Tak naprawdę, to chciała wrzeszczeć z wściekłości, bo szum był tak przerażający, że bała się czy wytrzyma z nim do rana, żeby rzeczywiście nie zwariować. Nie miała jednak prawa wyżywać się za to na koleżankach. Kiedy została sama, skupiła się na walce z nim, nie dawał jednak na wygraną. Z godziny na godzinę potęgował swą siłę, był coraz głośniejszy i  bardziej agresywny, bynajmniej tak się jej wydawało. Zirytowana przewracała się z boku na bok, starając się zasnąć, niestety, dźwięk był nieustępliwy. Do rana nie zmrużyła oka.

Po dwóch dniach, kiedy wyniki badań były skompletowane, została poinformowana, że po południu będzie jeszcze skonsultowana przez neurologa i to on zadecyduje o jej dalszym leczeniu. W jej ogólnym samopoczuciu nic się nie zmieniło, nadal otrzymywała ogromne dawki leków przeciwbólowych, które przynosiły ulgę. Kiedy w godzinach wieczornych w drzwiach sali, na której leżała ukazała się kobieta w średnim wieku, ubrana w biały kitel, od razu domyśliła się, że to neurolog.

- Dzień dobry, czy pani nazywa się Agata Szypulska?

- Tak.

- Jestem Magdalena Wesołowska, lekarz neurologii i zapewne jak już pani wiadomo zostałam wezwana celem konsultacji – poinformowała chłodno. - Proszę więc po kolei i najdokładniej jak pani potrafi opowiedzieć co się stało i co obecnie pani dolega – przysunęła sobie krzesło do łóżka siadając na nim. Po wysłuchaniu i bardzo wnikliwym badaniu zadała jeszcze kilka dodatkowych pytań. Skrupulatnie przejrzała wszystkie wyniki badań, po czym spokojnie powiedziała.

- Wiem, że to co teraz pani usłyszy będzie okrutne, ale jako lekarz mam obowiązek poinformowania o wszystkim. Objawy, które pani podaje oraz wyniki badań wskazują na podejrzenie guza lub tętniaka mózgu. 

Szara twarz Agaty w jednej sekundzie przemieniła się w pergamin. Dobrze wiedziała co to znaczy. 

- Lecz żeby nie mieć żadnych wątpliwości należy wykonać jeszcze dwa dodatkowe badania. Pierwsze z nich to komputerowe prześwietlenie mózgu. Drugie to arteriografia.Na badania musi pani wyrazić pisemną zgodę. W razie wykrycia guza czy tętniaka, byłby wskazany zabieg, ale to do pani będzie należeć podjęcie decyzji. Jeśli mogę zasugerować, to lepiej się zgodzić. W przeciwnym razie gdyby był to tętniak, to pani życie będzie wiecznie gorejącym wulkanem, czekającym na stosowną chwilę swego wybuchu – mówiła miłym, aksamitnym głosem. Agacie wydawało się niemożliwością, ażeby osoba, od której bije tak subtelne, sympatyczne ciepło, umiała wypowiadać tak okrutne słowa. A jednak ona je mówiła.Wolno i wyraźnie tak, aby każde z nich zostało dobrze zrozumiane.

- Mam nadzieję, że te podejrzenia okażą się pomyłką. Proszę mi jednak wierzyć, że lepiej pomylić się za wcześnie, aniżeli o jeden choćby dzień za późno. Dla pani dobra radzę też zgodzić się na badania. Wówczas będziemy mieć całkowitą pewność. Patrząc na panią intuicja mi podpowiada, że wszystko będzie dobrze. Jednak w takich przypadkach nie możemy na niej polegać. Proszę na spokojnie to przemyśleć - uścisnęła jej dłoń i wyszła.

Agata była tak zaskoczona, że nie potrafiła skleić poprawnie żadnego zdania. Wysłuchała jej w milczeniu ze skamieniałą twarzą. Z przerażenia, jakie nagle ją ogarnęło, nie mogła pozbierać myśli. Przecież do tej pory nigdy nie była chora, nic jej nie dolegało, nigdzie nie strzykało – była, jak co niektórzy mawiali, chodzącym okazem zdrowia - tym bardziej był to dla niej szok. Rozpłakała się.

Kiedy szok z lekka minął zdecydowała, że podda się badaniom.Musi wiedzieć, po prostu musi. Dalsze życie w niepewności, w domysłach, będzie dla niej gorsze, aniżeli jakikolwiek wyrok, ale pewny. Należała do ludzi przedsiębiorczych, jeżeli się czegoś podjęła, musiała zawsze to skończyć. Nigdy nie wycofała się w połowie, choćby nie wiadomo na jakie trudności natrafiała. Potrafiła być silna, nieugięta, a co najważniejsze, zawsze wierzyła w siebie.

Po dwóch dniach została przewieziona do szpitala klinicznego na badania.

Bała się okropnie.

- Będzie dobrze, musi być dobrze, musi- dodawała sobie otuchy. Wynik pierwszego badania był pozytywny.

- Nie ma żadnego guza - usłyszała natychmiast po badaniu.

Jej twarz nieco rozpromieniała, w oczach pojawił się błysk nadziei. I drugie też będzie w porządku, dodała w myślach. Uniosła oczy ku górze, jak gdyby stamtąd oczekiwała potwierdzenia i chyba tak było naprawdę. Choć było to trochę dziwne, bo nie należała do osób zbytnio wierzących. Oczywiście rodzice od najmłodszych lat wpajali w nią wiarę w Boga, ale kiedy zaczęła dorastać, jej tok myślenia zmienił się diametralnie i doszła do wniosku, że nie wszystko jest takie, jak przekazywali rodzice, i że nie ze wszystkim ona jest się w stanie zgodzić.  

Przewieziono ją do następnej dużej, przestrzennej sali, gdzie miano wykonać arteriografię. Całe pomieszczenie było wyłożone kremowymi kafelkami. Były tak czyste i lśniące, że można się było w nich przejrzeć. Ale bił od nich lodowaty chłód, chłód, który odpychał na milę.Wzdrygnęła się z lekka czując go na sobie. Na środku stało wąskie łóżko, na które ją położono. Wokół niego stało mnóstwo aparatury medycznej. Na podłodze leżały kłęby kabli i kabelków, pod sufitem dziesiątki przecinających się węży, wężyków i ogromna lampa. Personel obsługujący te wszystkie maszyny ubrany był w zielone fartuchy ochronne i uśmiechał się przyjaźnie podłączając ją do kabli i elektrod. Kiedy wreszcie zakończyli swój ceremoniał, wyszli życząc powodzenia.

Została sama.

Co czuła? 

Strach i przerażenie, ale gdzieś w podświadomości odzywała się iskierka nadziei. Bardzo dobrze wiedziała, że opuszczając to zimne i lodowate pomieszczenie jej los będzie wiadomy.

Będzie wiedzieć, ale co? 

Może lepiej nie wiedzieć? 

Nie, nie, natychmiast odrzuciła tę myśl, a może jednak? Myśli przeganiały się w zawrotnym tempie opanowując cały umysł. Była nimi tak pochłonięta, iż nie zauważyła, że obok niej stoi młody, przystojny lekarz coś tłumacząc.

- Przepraszam, zamyśliłam się – wyrzuciła z siebie, kiedy lekko szturchnął ją w ramię.

- Nic się nie stało, jestem do tego przyzwyczajony. Pacjenci na ogół tak reagują, niekiedy stres chwilowo odbiera im mowę. Staram się ich rozumieć, bo naprawdę nie wiem, jak bym się zachowywał gdybym się znalazł w podobnej sytuacji. Boi się pani prawda? - więcej stwierdził aniżeli spytał. 

- Tak, chyba tak – pokiwała głową - nie przypuszczałam nawet, że można tak bardzo się bać.

- Należy wierzyć i mieć nadzieję, ponoć to pomaga. - Przysunął biały obrotowy fotel do łóżka, na którym leżała i cały czas uśmiechając się mówił. – Pozostawiono mi ostatni etap przygotowania i postaram się wszystko jak najlepiej wytłumaczyć. Za chwilę wykonam nacięcie  i ten oto cewnik przeprowadzę  do tętnicy szyjnej. I ta oto maszyna - tu wskazał na urządzenie stojące obok łóżka - do której dołączę cewnik będzie podawała kontrast bezpośrednio do naczyń mózgowych. Wiszące nad panią urządzenie będzie wykonywało w tym czasie zdjęcia. Podczas badania może odczuwać pani ból, pacjenci różnie podają jego skalę, to tak dla uprzedzenia, ażeby nie była pani zdziwiona. No to zaczynamy – wyszedł. Nacięcie wykonał tak precyzyjnie, że nawet nie zorientowała się kiedy.

Została sama z martwą aparaturą. Zabłysło światło, włączyły się maszyny, usłyszała ich cichy warkot.

Zaczęło się, zamknęła oczy. 

Upłynęło zaledwie kilka sekund i poczuła jak mózg rozrasta się w czaszce w tempie błyskawicy. Było go coraz więcej, więcej i więcej. Rozpoczął agresywną walkę z czaszką, która utrudniała mu wydostanie się na zewnątrz co raz intensywniej napierając, ale ona zapierała się stawiając opór. Czuła, że jeszcze sekunda i czaszka rozerwie się nie mogąc dłużej powstrzymać galopującego naporu. W ogromnym bólu zaczęła krzyczeć.

- Wyłączcie tę cholerną maszynę! Wyłączcie, bo mój mózg eksploduje na ściany! Wyłączcie to!-krzyczała wydobywając z siebie resztki sił. 

Ale tego krzyku nikt nie słyszał, bo żadne słowo nie wydobyło się z jej ust.

Kopuła nad jej głową przesuwała się to w jedną, to w drugą stronę, milimetr po milimetrze, pstrykając zdjęcia. Na pół przytomna z bólu myślała o dzieciach. Muszę to dla nich wytrzymać, muszę- zemdlała.

- Musimy jeszcze dodatkowo wykonać kilka zdjęć lewej półkuli. Jest tam coś, co mi się nie podoba i niepokoi - słyszała cichą rozmowę dochodzącą gdzieś z oddali. Zaciekawiona otworzyła oczy i uświadomiła sobie, iż tocząca się rozmowa jest na jej temat. Szybko zamknęła je z powrotem. - Jest jeszcze młoda, szkoda by było - mówił ten sam głos. - Należy to wyjaśnić, musimy mieć całkowitą pewność.

- Czy wszystko w porządku? - usłyszała głośno i wyraźnie. Stał przy niej ten sam młody lekarz.

- Tak, chyba tak - i zaraz zapytała. - Co wykazały zdjęcia?

- Musimy zrobić jeszcze kilka dodatkowych, ażeby mieć całkowitą pewność.

- Dlaczego, czy coś znaleźliście? – zaniepokoiła się.

- Nie, nie, ale w lewej półkuli jest coś, co napawa nas lekką obawą, i żeby nie mieć już żadnych wątpliwości należy wykonać dodatkowe. Dopóki tego nie zrobimy, ani pani, ani my nie będziemy mieli zupełnej pewności – poprawił ustawienie kopuły przesuwając ją bardziej na lewo.  

- Ale ja...nie wytrzymam następnego badania – kiwała przecząco głową – jest zbyt bolesne i nie dam rady znieść jego następnej dawki. On mnie zabije – i zaczęła macać się po głowie, jakby sprawdzała czy ją jeszcze ma. 

- Nie zabije - delikatnie dotknął jej dłoni. Poczuła subtelne ciepło - Proszę się zastanowić, za kilka minut wrócę po odpowiedź. - Wyszedł.

Co robić? Co robić?? – rozmyślała gorączkowo. Boję się, nie wytrzymam. Czy oni chcą skrobać mój mózg ze ścian? Przecież jeżeli raz jeszcze włączą tę przeklętą maszynę rozerwie mi czaszkę. Tak, na pewno rozerwie. Oczyma wyobraźni widziała jak galaretowata masa rozpryskuje się po lśniących kafelkach ściekając powoli na dół. Brr... wzdrygnęła się z obrzydzenia. Boże – zamknęła oczy - jeżeli naprawdę jesteś, daj mi siły, dopomóż, bo muszę wiedzieć. Nie mogę żyć w ciągłej niepewności, obawie i strachu. Mocno zagryzła wargi, z kącików ust popłynęła krew.

Muszę wytrzymać, postanowiła.

Kiedy wrócił lekarz, przytaknęła głową na znak zgody. Usłyszała znajomy odgłos maszyny rozpoczynającej swój następny seans. Zacisnęła mocno oczy, przygryzła wargi. Z całych sił napięła mięśnie broniąc się przed galopującym intruzem. Musiała podjąć z nim walkę.Wytrzymam, wytrzymam, nie poddam się, szeptała w myślach.

Ale narastający ból był o wiele potężniejszy, aniżeli obietnice składane w umyśle. Coraz bardziej obezwładniał jej wątłe ciało, czuła jak powoli zaczyna mu się poddawać, jak każdy mięsień rozluźnia się ulegając uczuciu błogiej przyjemności. Napinając mięśnie do granic wytrzymałości, ze wszystkich sił próbowała mu się przeciwstawić. Niestety, bezskutecznie. Jej obronne siły wessał w siebie z niezwykłą łatwością. Teraz była bezbronna. Choć w głębi duszy i myślach jeszcze krzyczała muszę, to jednak ciało nie podejmowało już żadnej walki, poddało się. Czuła jak sklepienie czaszki pęka dając upust rozwścieczonemu żywiołowi.

To koniec.

Jej ciało wygięło się w dziwnym, tanecznym pląsie, kilka razy drgnęło jakby rażone prądem.

Poddała się.

Maszyna umilkła.

Wokół cisza.

Jaka ogromna ulga. Ból zniknął. Skończyło się. Nareszcie.

Ciało lekkie, wypoczęte i odprężone. Było jej tak dobrze, jak nigdy dotąd. Leżała nieruchomo, czując wokół siebie subtelny powiew ciepła, który mile omiatał całe ciało. Uśmiech rozpromienił twarz, na której nie było już śladu szarości ani obrzęku i poczuła, że unosi się gdzieś ku górze. Była lekka jak puch, przesączona jakimś bezgranicznym uczuciem dobroci i radości. Czuła się tak cudownie, że chciała to uczucie zatrzymać na wieczność. Nagle, jakby tchnięta lodowatym ostrzem, spojrzała w dół.

Ujrzała siebie z trupio bladą twarzą. Wokół niej w zielonych i białych kitlach biegali lekarze i pielęgniarki. Widziała jak do jej klatki piersiowej przykładają elektrody z prądem. Jak jej ciało drga pod wpływem elektrowstrząsów.

Co oni robią?

Co ja tam robię? 

Co się dzieje??

Chryste!!- i w tym momencie zdała sobie sprawę, że jest w zupełnie innym świecie. 

Że tam, wśród żywych, ona jest martwa.

A moje dzieci?

Jestem im przecież potrzebna. Nie mogę im tego zrobić! Nie mogę ich zostawić! Chcę wrócić! Chcę żyć! Zawahała się… Czy warto??

Tam tyle zła, bólu i cierpienia. Tu jakaś majestatyczna nieznana mi dotąd piękna miłość, dobroć i ukojenie. Tu na pewno będę na wieczność szczęśliwa. Nie, nie, wrzasnęła do myśli, bez nich nie będę szczęśliwa.

WRACAM!!

I jak na rozkaz, jej rozdwojone ciało spadało coraz niżej i niżej i w tej samej chwili usłyszała jakby zza światów.

WRACASZ DO PIEKŁA!! 

A może jej się zdawało??

Nie miała teraz czasu, aby się nad tym zastanawiać. Musiała się śpieszyć. Musiała zdążyć na powrót.

- Mamy ją, wróciła - słyszała z oddali dochodzące głosy. Zapadła w głęboki sen.

Obudziły ją promienie słoneczne walecznie przedzierające się przez gęste gałęzie drzew. Na dworze była piękna pogoda. Radosny świergot ptaków dolatywał zza okien. Był maj. Uwielbiała ten miesiąc, kiedy to wszystko budziło się do życia, nadając całemu światu zupełnie inny sens. Wszystko żyło. A ona miała odejść?

Powoli, z trudem otwierała oczy. Prawdę mówiąc bała się je otworzyć, bo tak do końca nie wiedziała, gdzie jest. Czuła się bardzo osłabiona i wyczerpana, każda cząstka ciała ponownie emanowała bólem. Niepewnie rozglądała się po sali. Gdzie jestem? Czy to był sen, czy jawa?

- No chyba już czas byś się wreszcie obudziła – w drzwiach sali stanął doktor Lewczyński.Bacznie mu się przypatrywała, nie będąc jeszcze w pełni pewna swego bytu tu, na Ziemi.

- Ale napędziłaś nam strachu, dość tych wygłupów. Najwyższy czas zabrać się za siebie. – Bardzo wyraźnie słyszała jego słowa. A więc żyje.

- Jak wyniki? – natychmiast zapytała.

- Wszystko w porządku, żadnego guza, żadnego tętniaka. Możesz się cieszyć – poklepał ją przyjacielsko po ramieniu.

- To od czego te cholerne bóle głowy?

- Wystąpiła bardzo ostra niewydolność krążenia mózgowego. Masz tam jakieś maleńkie zmiany, ale jak na razie to nic poważnego.

- Z tego co wiem, chorują na nią osoby w starszym wieku – usiadła szczelnie okrywając się kwiecistą pościelą.

- Najwidoczniej twój mózg starzeje się prędzej aniżeli ciało, no bo ciało... – wzrok Agaty automatycznie się zaszklił. Lewczyński znał go aż nadto i wiedział, co zapowiada.

- OK, OK -  roześmiał się - wiesz, że lubię pożartować.  

- Wiem – potwierdziła oschle – a więc ten cholerny szum, który zaczął mnie od niedawna prześladować zapewne też jest wynikiem niedokrwienia, tak?

- Tak, masz absolutną rację, szum jest bardzo częstym jego  objawem i to tylko potwierdza trafność diagnozy, ale kiedy ostra faza minie, on też ustąpi.

- Mam nadzieję, bo jest naprawdę wyjątkowo uporczywy. 

Pracowała z nim kilkanaście lat. Zawsze się świetnie rozumieli i choć niekiedy dochodziło między nimi do konfliktów, nie umieli się na siebie długo gniewać.

- Możesz już chodzić i nabierać sił, bo obecna rola zupełnie do ciebie nie pasuje – potrząsnął głową. -  Dostaniesz leki, które na razie będziesz musiała brać i po nich z dnia na dzień będziesz czuła się coraz lepiej. Najgorsze za tobą. Stał już w drzwiach chcąc wyjść.

- Wiesz… chyba przeżyłam śmierć kliniczną. Byłam… tam - usłyszał jej cichy szept. Cofnął się siadając na łóżku - Czy chcesz o tym porozmawiać?

- Chyba tak.

Po kilku dniach opuściła szpital.

Prawie codziennie, kiedy Karol, jej szesnastoletni syn, wracał ze szkoły, wsiadali na rowery pokonując po kilkanaście kilometrów. Był temu przeciwny, gdyż widział, że jej organizm jest jeszcze osłabiony, ale znał również dobrze matkę i wiedział jak potrafi być uparta.

Wyjeżdżali za miasteczko z dala od hałasów i spalin. Siadali na przydrożnych, porośniętych wysoką trawą rowach opychając się chipsami i popijając colą. Rozmawiali o wszystkim i niczym. Karol jak na swój wiek był bardzo dojrzałym i rozsądnym młodzieńcem. Niekiedy czuła się nie jak jego matka, lecz koleżanka, on też miał w niej dobrego przyjaciela. Teraz czekały go egzaminy do szkoły średniej. Był ambitny i nie dopuszczał do siebie myśli o szkole zawodowej. Widziała jak bardzo się ich boi, stresował się okropnie, ciągle poruszając ich temat. Dodawała mu otuchy mówiąc: - Nie martw się, zdasz. Ja w ciebie wierzę.

- A jeżeli nie? - pytał

- To świat się przecież nie zawali. Pójdziesz do szkoły zawodowej, a na drugi rok będziesz próbował ponownie.

- No tak, ale rok będzie stracony - odpowiadał.

- Oj, przestań, nie bądź taki ponurak. Nie będziesz mieć nic straconego, bo zdasz - poklepywała go po plecach, głęboko wierząc w słowa, które wypowiadała. Z wycieczek zawsze wracali zrelaksowani i wypoczęci z wilczym wręcz apetytem. Wówczas wkładali w siebie obfite porcje jedzenia, choć zupełnie nie było tego po nich widać.

Karol był wysokim, smukłym szatynem o czarnych oczach. Agata, o wiele niższa od syna, miała sylwetkę podlotka o piórkowej wadze. Śniadą twarz z dużymi oczyma okalały kruczoczarne włosy. Zdarzało się, że niekiedy uważano ich za rodzeństwo, co bardzo jej pochlebiało.

Bardzo szybko regenerowała siły, bóle głowy ustąpiły całkowicie. Jedyną dolegliwością jaka pozostała, był uporczywy, połączony niejednokrotnie z przeraźliwym piskiem szum. Z dnia na dzień był coraz bardziej nachalny i co gorsza zaczynał jej przeszkadzać. Nie było sekundy, aby dał o sobie zapomnieć, była już nim zmęczona. Początkowo znosiła go spokojnie pamiętając słowa doktora Lewczyńskiego, że z biegiem czasu i on minie, ale on w miarę jego upływu stawał się coraz bardziej drażniący. Rozpraszał ją i denerwował, nie potrafiła skoncentrować się nawet przy wykonywaniu błahych i łatwych czynności. Przestała sypiać nocami, gdyż wtedy on koncertował najbardziej. Wymyślała różne sposoby na uwolnienie się od nieugiętego prześladowcy. Niestety, wszystko zawodziło, on był wszędzie. Był z nią połączony niewidoczną, lecz trwałą więzią. Był po prostu nią. Stawała się coraz bardziej drażliwa i nerwowa, coraz częściej też podnosiła głos na dzieci i męża. Bywały również dni kiedy to sama szukała pretekstu do wszczęcia awantury. Wtedy to wyrzucała z siebie całą wściekłość na niewinnych niczemu domowników. Obserwowali ją zaniepokojeni, należała raczej do ludzi spokojnych i żartobliwych. Jak dotąd, życie z nią było ciekawe, wesołe, a momentami- jak mawiały dzieci -  odlotowe. A teraz zachowywała się tak, jakby nagle zmieniła osobowość.

Świadoma zachodzących w niej zmian, po każdym wybuchu niepohamowanej furii obiecywała sobie, że to był ostatni raz, ale obietnic nie dotrzymywała i było jej z tym okropnie źle. Widząc, iż sama nie może sobie poradzić z nieustępliwym prześladowcą, udała się do lekarza. Wiedziała, że w dniu dzisiejszym nie zastanie neurolog Wesołowskiej, która była zorientowana w jej chorobie, ale było jej obojętne kto ją przyjmie, potrzebowała pomocy od zaraz. Nie mogła… nie, nie chciała dłużej krzywdzić ukochanych osób, na których wyładowywała swą złość i bezradność. 

Przyjmował doktor Tomczyk.Nie znała go, ale to było nieważne. Ze łzami w oczach opowiedziała mu o swoim problemie. Zapisał leki, które miały zminimalizować szum, lub nawet przy odrobinie szczęścia zlikwidować go zupełnie. Z wielką nadzieją opuszczała gabinet, z którego skierowała się prosto do przyszpitalnej apteki i wykupiła tabletki. Wkładała je delikatnie do torebki jak najcenniejszy, łamliwy kruszec. Powoli i ostrożnie przewiesiła torebkę na ramieniu  i zadowolona wracała do domu. Niosła z sobą wybawienie.

Tak wtedy myślała.

Dzień po dniu systematycznie zażywała je czekając, aż wreszcie jej prześladowca odejdzie, oddali się i choć na chwilę wyciszy. Niestety, nic takiego nie następowało, wręcz przeciwnie,szalał jeszcze intensywniej, jakby się bronił przed przeciwnikiem. Zrezygnowana płakała po kątach, aż wreszcie pewnego dnia, nie mogąc już dłużej wytrzymać, opowiedziała mężowi i dzieciom o przeklętym szumie panującym w jej głowie, który doprowadza ją do wybuchów złości. Nie chciała się usprawiedliwiać, chciała tylko, żeby ją zrozumiano. Byli zdziwieni dlaczego tak długo ukrywała to przed nimi, a kiedy o to spytali nie odpowiedziała. Dlaczego? – zamyśliła się – chyba dlatego, że wstydziła się przyznać do bezsilności. Tak, na pewno dlatego, ale tego już im nie powiedziała.

Po kilkunastu dniach, kiedy połknięte leki nie przyniosły żadnej ulgi, a wręcz przeciwnie, bo teraz szum już nie szumiał, a piszczał jazgotliwie opanowując cały umysł i każdą sekundę dnia, pobiegła ponownie do lekarza. Znów przyjmował doktor Tomczyk. W poczekalni siedziało około trzydziestu pacjentów. Rejestratorka tłumacząc się wyczerpanym na ten dzień limitem pacjentów, nie chciała jej zarejestrować i choć bardzo prosiła nic nie wskórała. Nie zastanawiając się ani minuty poszła prosto do gabinetu lekarskiego, nie zważając na protesty i złośliwe uwagi denerwujących się pacjentów, oczekujących na swoją kolejkę. Była tak zdeterminowana, że było jej wszystko jedno co kto o niej pomyśli i czy przekracza jakieś bariery przyzwoitości, czy też nie. Wiedziała, że musi się ratować, a  sposób w jaki to zrobi był najmniej ważny.Najważniejsze, by był skuteczny. 

- Musi pan mnie przyjąć, bo zwariuję – poinformowała zdenerwowana stanąwszy w otwartych drzwiach.

- Proszę poczekać na swoją kolejkę - odpowiedział badając leżącego na kozetce pacjenta.

- Chodzi o to, że nie mam żadnej kolejki – uspokój się, uspokój nakazywała sobie w myślach, gdyż złość narastała w galopującym tempie.

- Dlaczego więc mam panią przyjąć? – odwrócił się w jej stronę.

- Dlatego, że potrzebuję pomocy, a w rejestracji tłumaczą się brakiem miejsc na dzisiaj.

- Skoro limit już mam wykorzystany na dziś, nic na to nie poradzę. Przyjdzie pani innym razem - odwrócił się z powrotem do badanego przed chwilą pacjenta.

- Poradzi pan… i nie obchodzi mnie, czy ma pan ten cholerny limit wykorzystany, czy też nie - mówiła stanowczym, uniesionym tonem wchodząc do środka. 

- A skąd ta pewność? – natychmiast odwrócił się ponownie zirytowany jej bezczelnym zachowaniem.

- Bo prędzej stąd nie wyjdę! - usiadła na stojącym obok biurka krześle nerwowo podrygując nogami. Oczy na prawo i lewo błyskały złością, szukając ofiary, którą mogą wreszcie zaatakować. 

- Proszę opuścić gabinet i pozwolić mi dokończyć badanie pacjenta – uciął ostro.

- Jestem pielęgniarką, więc ciało ludzkie nie jest mi obce – odparła niegrzecznie i zadziornie. Widząc jej zdecydowany upór i rozbiegane w nerwowym seansie oczy, szybko zakończył badanie. Wiedział, że nie da się jej stąd wyprowadzić żadną siłą. Kiedy zostali sami, z nieukrywaną złością mówił:

- Jest pani bardzo niegrzeczna, a do tego natarczywa. Właściwie to powinienem wyrzucić panią z gabinetu.

- Nie obchodzi mnie co pan o mnie myśli i co powinien zrobić! - Opuszkami palców wygrywała na blacie nieznaną mu rytmikę. 

- Nie mogę poradzić sobie z tym przeklętym, cholernym szumem! Czuję, że wariuję! Nic nie pomagają leki, które mi pan zapisał. Nie mogę się skoncentrować! Nie mogę myśleć! Nie słyszę własnych słów, bo on je zagłusza, nie mogę się nigdzie przed nim ukryć – wyrzucała z siebie jednym tchem. - On jest po prostu wszędzie. Wszędzie! Gdzie ja, tam on, gdzie on, tam ja!! – i nie wytrzymując dłużej napięcia wybuchnęła płaczem i przez łzy dokończyła. - Dłużej tego nie... wytrzymam. Zwariuję, zwar...iuję!

- Bardzo mi przykro, ale oprócz leku, który zapisałem, nikt dotychczas nie wynalazł nic innego – grymas niezadowolenia i złości, którym ją dotychczas oplatał zastąpiło współczucie. 

- Nie, nie, to niemożliwe – kiwała przecząco głową – niemożliwe.

- Niestety, to prawda.Jeśli ten nie zadziała, nie pozostaje pani nic innego jak nauczyć się z nim żyć – przesunął leżące kartoteki bardziej na bok, gdyż jej niespokojne palce zaczęły przemieszczać się niemalże po całym biurku. 

- Pan chyba nie wie, co mówi. To jest niewykonalne. Z tym nie da się żyć! Nie da!! – cały czas kiwała głową. W oczach zagnieździł się paniczny strach. Przecież to, co powiedział, nie może być prawdą. Nie może! A może jednak? Po dłuższej chwili, która dla siedzącego przed nią lekarza była o wiele, wiele za długa, gdyż przeszywała go oskarżającym wzrokiem do szpiku kości, spytała. 

- Czy ma pan pacjentów z podobnym problemem?

- Kilku.

- A po jakim czasie wariują?

- Jak dotąd żaden nie zwariował.

- Kłamie pan! – nie dowierzała.  - Proszę powiedzieć mi prawdę.

- Dlaczego miałbym panią kłamać? – zdziwił się jej oskarżeniem.    

- Dla pocieszenia, przecież robicie to dość często. Ale mnie nie musi pan okłamywać, wolę znać prawdę. Nie cierpię tych słodkich kłamstewek, które mówicie, że są dla dobra chorego, no może i są. Nie wiem – wzdrygnęła ramionami, jej wzrok lekko złagodniał. – Ja jednak uważam, że powinni znać prawdę niezależnie od tego, jaka ona jest. 

- Mówię prawdę i to już pani sprawa czy w to wierzy, czy nie – rozmawiał z nią oschle, zupełnie inaczej aniżeli doktor Wesołowska, no ale miała w tym swój udział, była dla niego niezbyt miła, łagodnie to ujmując. Nie wiedząc czemu zraziła się do niego podczas pierwszej wizyty i nie potrafiła ani mu zaufać, ani być dla niego milsza.   

- Skoro tak, to będę pierwszą, która oszaleje. Będę, bo wiem, że nie jestem w stanie dłużej go znosić.

- Być może za jakiś czas minie, u wielu pacjentów jest on przejściowy i mija bezpowrotnie. Nie należy tracić nadziei. Przymrużyła na chwilę oczy, analizując jego słowa.

- Czy pan chce mi powiedzieć, że... u niektórych trwa całe życieee? - spytała z ogromnym zdziwieniem.

- Bardzo rzadko, ale tak.

- Nie, nie – złapała się za głowę - tego w ogóle nie brałam pod uwagę. Myślałam,że zawsze mija. Teraz to mnie pan dobił. - Raptownie zerwała się z krzesła, zahaczając o nie nogą. Potknęła się, ale szybko złapała równowagę i w mgnieniu oka była przy drzwiach. 

- Zawsze należy mieć nadzieję i… - słyszała za plecami. Nie miała najmniejszego zamiaru wysłuchiwać tej śpiewki. Bardzo dobrze ją znała i dla niej było to nienormalne. Do wszystkiego należy podchodzić realistycznie, a nie napawać się jakąś chorą, głupią nadzieją. Bez pożegnania opuściła gabinet nie zamykając za sobą drzwi. Szła zamyślona trącając przechodniów, przecież to niemożliwe, ażeby można było żyć z tym przeklętym piskiem i jazgotem analizowała. Facet opowiada bajki nie mając w ogóle pojęcia o czym mówi. I żeby przy dzisiejszym rozwoju medycyny nie było na to leku? Przecież to bzdura, na pewno jest, tylko nieuk o nim nie wie. Dupek, podsumowała go i postanowiła zmienić lekarza. Przechodząc przez jezdnię weszła prosto pod koła samochodu, usłyszała przeraźliwy pisk i zgrzyt opon. Znieruchomiała, nieświadoma tego co się stało. Z zatrzymanego auta wyskoczył zdenerwowany kierowca głośno wrzeszcząc. 

- Jak leziesz, nachlałaś się czy co?!! - Spojrzała na niego zdezorientowana idąc dalej spokojnym, wolnym krokiem, jak gdyby nic się nie stało. Tak doszła do domu.

Zgodnie z jej przewidywaniami, Karol zdał egzaminy. W połowie sierpnia zaplanował wraz z kolegami wyjazd do Zakopanego. Ona zgodziła się, natomiast ojciec nie bardzo był z tego pomysłu zadowolony. Jako rodzice nigdy nie mogli dojść do porozumienia w kwestii wychowywania dzieci, choć bardzo dobrze zdawali sobie sprawę, że tak być nie powinno. Ona była zwolenniczką rozmów, tłumaczeń i okazywania zaufania, oczywiście do pewnych granic. Starała się też go w wielu kwestiach rozumieć. Często mówiła mu:

- Każde pokolenie ma swoje prawa. Musisz jednak pamiętać o jednym, aby zawsze wiedzieć, jak daleko możesz się posunąć, byś później nie musiał niczego żałować. Musisz nauczyć się podejmować decyzje sam, aby móc samemu za nie odpowiadać. Bo pamiętaj, życie, choć piękne, potrafi być okrutne. Dlatego też naucz się liczyć na samego siebie, o wiele łatwiej ci będzie, gdy będziesz samowystarczalny i niezależny. To pomoże ci uniknąć w życiu wielu rozczarowań. I ostatnia rada - jeżeli coś w życiu chcesz zdobyć - to pamiętaj, nie ma takiej siły, która może ci w tym przeszkodzić i choć nie wiadomo na jakie będziesz napotykał przeszkody, to nigdy, ale to nigdy nie załamuj się i nie wycofuj w połowie drogi. Wówczas na pewno osiągniesz swój cel. Pamiętaj również, że to, co ciężką i mozolną pracą zdobyte, cieszy o wiele bardziej, aniżeli to, co przychodzi z łatwością. Nie możesz też nikomu pokazać, że czegoś się boisz, choć boisz się bardzo. Bo ludzie potrafią być okrutni i wykorzystać to przeciw tobie…

Chciała żeby był silny, niezależny i samowystarczalny tak, jak ona.

...Życie to nic innego jak pole walki i tylko od nas samych zależy czy wyjdziemy z niego jako zwycięzcy, czy jako pokonani...

To było jej motto.

Natomiast jej mąż, wysoki, szczupły, o bardzo mocno zaostrzonych rysach twarzy brunet o imieniu Krzysztof starał się prowadzić wychów twardej ręki. Czemu bardzo się sprzeciwiała i na tym tle często dochodziło między nimi do ostrej wymiany zdań. Krzysztof zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nie był nastolatkiem, choć z tego, co wiedziała, nie należał do najgrzeczniejszych. I proszę, jak szybko zapomniał. Wychodził z założenia, że dzieci trzeba trzymać krótko, z czym się nie zgadzała. Teraz też po kilku nieco burzliwych dyskusjach wyraził swoją dezaprobatę, ale wiedział, że i tak mu nie ustąpi, i że jeśli nawet się nie zgodzi, to go puści. Wolał więc przed synem zachować twarz. Zresztą dominacja Agaty była mu poniekąd w bardzo wielu sprawach na rękę, on nie bardzo lubił rozwiązywać problemów, natomiast jej dodawały siły. I takim właśnie sposobem, biorąc wszystko na swoje barki, nauczyła się być silna, niezależna i samowystarczalna. I była z tego zadowolona, nikt się w nic nie wtrącał i nie podważał jej decyzji. A jeśli już jakąś podjęła, to choćby cały świat był przeciwko niej i tak nie zrezygnowała. Ale nie tylko potrafiła być twarda jak skała i ostra jak brzytwa, bo kiedy trzeba było przemieniała się w czułą, miłosierną i pomocną.

Taka właśnie była.

Dni upływały i walka z szumem stawała się coraz bardziej zaciekła. Jej stan psychiczny z dnia na dzień się pogorszał. Krzyczała, płakała i znów krzyczała nie mogąc go zagłuszyć nawet na moment.

Pewnego lipcowego popołudnia, wchodząc do pokoju usłyszała okropny, głośny warkot.

- Krzysztof, chodź tu szybko, chyba się popsuł telewizor. Wyłącz go czym prędzej z prądu. Zrobiłaby to sama, ale za każdym razem kiedy manipulowała coś przy nim, zawsze, delikatnie mówiąc, została przez niego kopnięta i otrzymała od Krzysztofa kategoryczny zakaz dotykania jakichkolwiek urządzeń elektrycznych. Podszedł do telewizora, oglądając go ze wszystkich stron, nie zauważył jednak nic, co mogło wskazywać na jakikolwiek defekt.

- Dlaczego sądzisz, że jest popsuty – zapytał zdmuchując osadzony z tyłu kurz. 

- Czy nie słyszysz jak warczy? Nie, nic nie słyszał.

- Dlaczego go nie wyłączasz? Czy chcesz, żeby...- i nagle urwała. Zapatrzyła się w jego zdziwioną twarz i w jednej sekundzie zrozumiała. Chwyciła go za sweter i zaglądając głęboko w oczy spytała:

- Czy ty… czy ty chcesz powiedzieć - zawahała się, bała się dalej pytać.

- Tak - odpowiedział prawie szeptem, domyślając się o co pyta. Raptownie odskoczyła od niego, ale niemalże w tej samej chwili zawróciła i waląc pięściami ze wszystkich sił w jego klatkę piersiową, krzyczała:

- Kłamiesz!Powiedz, że to nieprawda!! No powiedz, dlaczego do cholery milczysz, no dlaczego?! To nie może być prawda. No powiedz wreszcie, odezwij się!! 

Milczał przytrzymując rozkołysane dłonie walące na oślep we wszystkie strony. Nagle raptownie ucichła i po upływie długiej chwili milczenia szepnęła – nie wytrzymam - i całkiem spokojnie już zdjęła z siebie jego dłonie i skierowała się do kuchni.

- Zwariuję – usłyszał, kiedy była kilka kroków od niego.  

Ale to, co ją teraz tak bardzo przerażało było tylko maleńką namiastką tego, co ją miało spotkać.

Wieczorem usłyszała bicie dzwonów, cykanie pasikoników i coś, czego nie potrafiła określić i nawet się nie starała. Już nie pytała, ani się nie dziwiła. Noc była straszna, kiedy wszyscy smacznie spali, ona wysłuchiwała jazgoczącego koncertu. Naprzemienne tonacje pisku z zadziornie wrzeszczącym zgrzytem mieszały się ze sobą wypełniając jej głowę. Rozochocone podrygiwały skocznie raz ciszej, raz głośniej, obijając się o sklepienia czaszki. Krzycząc zaśmiewały się jednocześnie niczym drapieżnik upajający się każdym rozerwanym kęsem swej ofiary, mrukliwie przy tym pojękując. Nie mogąc wyleżeć w łóżku poszła do kuchni i nerwowo zaczęła wyrzucać całą zawartość jednej z szuflad.

– Przecież muszą tu być, muszą -  powtarzała sobie w amokowym uniesieniu.

– Kupował je przygotowując się do egzaminu, muszą - co chwilę niekontrolowanie tarła głową o ścianę, jakby to miało przynieść ulgę, ale nie przynosiło.

- No, są - złapała łapczywie małe, przezroczyste plastikowe pudełko, lecz po chwili, rzucone z ogromną siłą,  wylądowało na podłodze.      

- Do cholery, a jak mam je założyć od środka – rozpłakała się. Żółte stopery odbijając się od ściany zatrzymały się przy jej nogach, kopnęła je ze złością i poturlały się pod lodówkę. Zaparzyła sobie herbatę, zaczęła przeglądać leżącą na stole  prasę. Nie mogąc się jednak skoncentrować na czytanych tekstach, gazeta podzieliła los stoperów.

Im bardziej starała się zwalczać swego prześladowcę, tym on był silniejszy.

A ona,im bardziej chciała być silniejsza, tym bardziej słabła.

Wstawała, siadała i znów wstawała kręcąc się po kuchni bez celu, noc wydawała się jej wiecznością. Podeszła do okna zapatrując się w ciemność.                                   

- Możesz to skończyć, uwolnić się. Musisz tylko chcieć – usłyszała obok.Automatycznie odwróciła się – była sama. Oczy przykleiły się do drzwi apteczki i nie mogły się od nich oderwać. Popychana jakimś nieznanym impulsem podeszła do niej otwierając na oścież. Z jednej buteleczki wysypała całą zawartość na dłoń. 

- Tak, to jest myśl, dlaczego prędzej na to nie wpadłam? - zatopiła zmęczone oczy w białych, okrągłych tabletkach. 

- Po co mam się męczyć i zatruwać życie innym?

– Popij tylko dużą ilością płynu – znów ten głos. OK, szepnęła zadowolona z podpowiedzi. Wyjęła z lodówki jabłkowy nektar i wlała do szklanki. Jakoś dziwnie spokojna i odprężona usiadła z powrotem na krześle i opierając się o jego poręcz, otworzyła szeroko usta unosząc zaciśniętą dłoń.W tej samej chwili zawołała Sara.

- Mamusiu, chce mi się pić. Drgnęła polewając się sokiem, wzrok automatycznie utkwił w zaciśniętej dłoni. Otworzyła ją.

- Boże… co ja chciałam zrobić? – przeraziła się i jak wrzątkiem poparzona energicznie wyrzuciła tabletki.Rozsypały się po podłodze niczym konfetti.

Z walącym sercem szybko pobiegła do pokoju córki zanosząc jej picie.Usiadła przy niej i tak zastał ją dzień.

Była nie tylko przerażona tym, co chciała zrobić, ale i tym jak do tego doszło, gdyż jej pamięć nie zarejestrowała żadnego szczegółu z tym związanego. W głowie miała ogromny mętlik, usilnie starała się przypomnieć sobie cokolwiek, jakiś chociaż najmniejszy drobiazg, niestety. I ten incydent uświadomił jej, że potrzebuje pomocy, i to od zaraz. Zgodnie z wcześniejszym postanowieniem zmiany lekarza, miała umówiony termin pod koniec miesiąca, doszła jednak do wniosku, że po tym, co usiłowała zrobić nie może czekać. 

Ona, zawsze taka silna i samowystarczalna.

Czyżby się poddawała?

Po raz kolejny wybrała się na wizytę do lekarza i znów jak na złość trafiła na Tomczyka. Ogarnął ją wzrokiem, wyglądała fatalnie. Szara, wycieńczona twarz, niedospane, zapuchnięte oczy, drżące dłonie. Z wypowiadanych słów niewiele rozumiał, rozpływały się w bełkocie.

- Zapiszę pani leki na uspokojenie, jest to jedyna rzecz, którą mogę w tej chwili zrobić – życzliwie zaproponował wzruszony jej wizerunkiem.

- Nie będę brać żadnych świństw uspokajających, nigdy w nie, nie wierzyłam – nerwowo szarpała zamkiem od torebki, który się zaciął i nie chciał przesunąć się ani w jedną, ani w drugą stronę. 

- Ale wypiszę tak na wszelki wypadek, gdyby jednak zmieniła pani zdanie – zaczął z kartoteki przepisywać jej dane.

- Nie zmienię na pewno – burknęła zła i porywistym ruchem wyrwała zamek – a niech to jasny szlag!

- Wobec tego nic innego nie jestem w stanie zrobić – delikatnie przesunął wypisaną receptę w jej stronę.

- Jak to się łatwo mówi, prawda? – przeniosła na niego wzrok. - Ciekawa jestem, czy gdyby to pana spotkało, też by pan tak mówił? Czy byłby pan tak spokojny jak teraz? Na pewno nie! - krzyknęła i raptownie zerwała się z krzesła wybiegając z gabinetu. Miała już chyba żal do całego świata o ten przeklęty jazgot i choć wiedziała, że jest to błędne i chore postrzeganie, bo przecież nikt nie był temu winny, to nie potrafiła już nad tym panować. Po paru sekundach była w gabinecie z powrotem, chwyciła leżące na biurku recepty. 

- To tak na wszelki wypadek, jak pan mówił.

Wieczorem jak zawsze uchyliła cichutko drzwi do pokoju Sary sprawdzając, czy już śpi i stanęła w nich oniemiała.  Sara klęczała przy tapczaniku modląc się.

- Boziuniu, nie zmieniaj naszej mamusi. Proszę ciebie ja i mój brat Kalol.Chcemy, żeby była taka jak kiedyś. Żeby się śmiała, tańczyła i figlowała z nami. Wiesz przecież jaka jest fajna i niech taka zostanie. Proszę Cię boziuniu.

Poczuła ścisk w gardle, oczy zaszkliły się od cisnących się do nich łez. Cichuteńko wycofała się i w tym momencie pod wpływem chwili przyrzekała sobie, że choćby nie wiadomo co miało się dziać – zmieni to. Że od dziś będzie taka, jak pragnie tego Sara. Że znów będzie ich ukochaną mamusią. Jak tego dokona na razie nie wiedziała, wiedziała jednak, że musi to zrobić.

Musi. 

I tak po raz kolejny Sara zupełnie tego nieświadoma obudziła ją. A ona pomyślała, że właśnie to dziecko, jej ukochana córeczka jest jej aniołem stróżem. Bo przecież gdyby nie ona... 

Przyrzekła, ale upływały dni, a jej nic mądrego nie przychodziło do głowy i nienawidząc siebie coraz bardziej, postanowiła, że na parę dni zgłosi się do szpitala dla nerwowo chorych. 

- Skoro nie potrafię niczego zmienić, niech chociaż ode mnie odpoczną – myślała. O decyzji powiadomiła Karola z mężem, byli jednak temu bardzo przeciwni.   

- Dlaczego? 

- Bo poradzisz sobie sama – odpowiedział Karol. - Przypomnij sobie co zawsze mi wpajałaś. Jeżeli się czegoś naprawdę pragnie, to nie ma takiej siły, która może powstrzymać cię przed jej zdobyciem. Pamiętasz? To twoje słowa.

Pamiętała i to aż nazbyt dobrze i było jej okropnie wstyd przed synem. Niestety, była już skrajnie wycieńczona. I choć jej ciało nie zachowało już ani krzty dawnej energii, to umysł jednak funkcjonował jak dawniej. Miała pełną świadomość, jak bardzo uciążliwym jest dla nich balastem. Przed oczami wciąż miała wizerunek modlącej się córki. Tak bardzo ją kochała, że oddałaby dla niej wszystko, dosłownie wszystko, całą siebie i cały świat. A teraz, jak się okazuje, jest powodem jej smutku, a jak bardzo to bolało wiedziała tylko ona.  

- Pamiętam! – krzyknęła – ale... nie mogę. Nie potrafię! Albo… poczekaj - zerwała się z krzesła i podbiegła do apteczki. Wyciągnęła z niej brązową buteleczkę z której wyjęła jedną dużą pastylkę i szybko połknęła.

- Co to? - spytał Krzysztof. Ostatnio zachowywała się dość dziwnie, tak, że każdy jej ruch wzbudzał w nim zaniepokojenie. 

- Ostatnio zapisał mi je doktor Tomczyk. Ponoć mogą mi pomóc – popiła dużą ilością wody. 

- To dlaczego dotychczas ich nie zażywałaś?

- Bo… bo - jąkała – Bo… a zresztą mało ważne – machnęła ręką - Teraz spróbuję się położyć, może zasnę. Tak bardzo chce mi się spać – ziewnęła idąc do sypialni. 

Zasnęła kamiennym snem i obudziła się wreszcie wypoczęta. Przez następne pięć dni systematycznie łykała leki, dzięki którym wreszcie się wysypiała. Zauważyła również, że hałas panujący w głowie staje się łagodniejszy, mniej dotkliwy i dokuczliwy. Nie harcował już agresywnie piszcząc, nadal był, ale o wiele mniej drażnił i ona sama znacznie się wyciszyła. Już nie krzyczała, nie płakała, nie prosiła o żadną pomoc. Często podczas dnia siadała na podłodze w kącie pokoju z zainteresowaniem wsłuchując się w dochodzące dźwięki uwertury, które wreszcie polubiła. Z którymi zaprzyjaźniła się tak bardzo, że teraz mogła ich słuchać i słuchać bez końca, albowiem przynosiły jej jakiegoś rodzaju ukojenie. Jazgoczące dotychczas koncerty stały się teraz rozkosznym upojeniem umysłu, były łagodne i spokojne. Nie zdając sobie zupełnie z tego sprawy,ona po prostu odchodziła. 

Odchodziła w zupełnie inny świat. 

W swój świat, ale jakże obcy i niedostępny dla innych.

Zbliżał się koniec lipca

Siedziała w swym ulubionym kącie wsłuchując się skulona w upojny repertuar własnego umysłu. W przerwie między jednym, a drugim kojącym koncertem usłyszała głośny, wyraźny głos dochodzący z jej wnętrza.

- AGATO!

- Co robisz? Obudź się WRESZCIE!! Zostawiłaś wszystkich.

Dokąd chcesz pójść? Przebudź się, SŁYSZYSZ?!! - grzmiał ostry, dźwięczny głos.

Otworzyła szeroko oczy, obejmując wzrokiem cały pokój. Na tapczanie leżała niezłożona pościel, na ławie stały nieumyte po wypitej kawie szklanki. Na fotelach porozwieszane jej rzeczy. Obok niej w przyjacielskim kącie popielniczka wypełniona po brzegi niedopałkami papierosów. Czemu siedzę na podłodze? Uniosła się idąc do kuchni, zegar wybił właśnie trzynastą. Kuchenka gazowa świeciła pustką, nie było na niej żadnego garnka, który monitowałby o przygotowywaniu obiadu. A przecież zaraz dzieci wrócą. - Dlaczego nie robię obiadu? – zamyśliła się.

- OBUDŹ SIĘ! OBUDŹ!! – wrzask umysłu był tak doniosły i przenikliwy, że oburącz złapała się za głowę przytrzymując ją mocno rękoma, gdyż odnosiła wrażenie, że zaraz wyskoczy poza czaszkę. 

- CHOLERA JASNA! - krzyknęła przerażona.

- NIEWIELE BRAKOWAŁO, NIEWIELE. 

W oka mgnieniu, jak gdyby nagle doznała cudownego przebudzenia, wyjęła z szafki zapisane leki i nie zastanawiając się ani sekundy szybko wrzuciła je do klozetu, spłukując kilkakrotnie obficie wodą. Patrzyła jak topią się podskakując.

I tak oto dzięki głosowi, który nie wiadomo do kogo należał i skąd tak naprawdę pochodził, przebudziła się wracając po raz drugi.

Lecz gdyby wiedziała, że...

Ale po kolei. 

- Nie będę z tobą walczyć, ani się bronić. Nie jesteś w stanie już mnie pokonać!! Już nigdy mnie nie zdenerwujesz. Już nigdy nie doprowadzisz do furii i płaczu.

Już NIGDY, NIGDY!! - krzyczała, a upojny dźwięk wyczuwając zagrożenie zaczął dokuczliwie wojażować z powrotem.

- Nie mogę cię zlikwidować, ale mogę cię zaakceptować i nie przy pomocy żadnych uspokajaczy, nie...Zrobię to bez zgubnych pomagierów, tak, tak, zrobię to i będzie to moja największa siła obrony!

I w takim głębokim postanowieniu uczyła się żyć z czymś nowym, z czymś, co zostało przydzielone jej na zawsze. I odkąd zaprzestała z nim walczyć poddając mu się zupełnie,

rzeczywiście z dnia na dzień panująca w niej uwertura stawała się coraz bardziej dostępna i normalna. Nie widząc oporu z jej strony wyciszała się łagodniejąc. Albo jej się zdawało? Zresztą nieważne czy jej się wydawało, czy tak było naprawdę, najważniejsze, że osiągnęła swój cel. Że po raz kolejny wróciła, że znów w ich domu było tak jak dawniej, że słychać było jej szczery, serdeczny śmiech. Powróciła do swych ulubionych wycieczek rowerowych, siadała z dziećmi do gier i zabaw. Patrząc na ich zadowolone i roześmiane twarze wiedziała, że wtedy, będąc tam na górze, podjęła słuszną decyzję, że warto było. Że bez nich nawet w niebie nie byłaby szczęśliwa.

Często myślała o głosie uznając go za jakieś cudowne przesłanie. No bo jak to inaczej nazwać? Sama zresztą też czuła się jakoś inaczej.

Tak, jakby narodziła się po raz drugi.

Był piękny upalny sierpień.Zmęczona panującą gorączką usiadła w swym ulubionym miejscu w kuchni, sącząc zimny napój. Otworzyła książkę bez reszty oddając się lekturze. Bardzo lubiła czytać, ale ostatnio była tak zaabsorbowana swym prześladowcą, że nie pamiętała kiedy po raz ostatni przewracała kartki ukochanych książek. Kiedy wszedł Karol w ogóle nie zareagowała.Usiadł naprzeciw nie chcąc przeszkadzać. Po chwili zaniepokoił go unoszący się w pomieszczeniu słodki zapach.

- Mamo, tu czuć gaz.

- Ja nic nie czuję - odpowiedziała nie odrywając wzroku od książki.

- Coś ci się na pewno wydaje – i ukradkiem spojrzała na syna,który uparcie sprawdzał kurki.

- A nie mówiłem, no spójrz, kurek odkręcony. Wiesz co by mogło się stać, gdybyś tak zapaliła papieroska? Dlaczego go odkręciłaś? - w jego głosie wyczuła zaniepokojenie.

- Nie odkręcałam go - odpowiedziała całkiem spokojnie dalej czytając.

- A kto?Przecież nikogo tu oprócz ciebie nie ma.

- Wiem, ale nie przypominam sobie abym to… - i nagle umilkła. Jak to nie przypominam sobie?Zrobiłam coś, o czym nie wiem? Przecież to niemożliwe -  rozmyślała gorączkowo.A jednak musiałam to zrobić, bo nikogo innego nie było. Ale dlaczego nie pamiętam? - spojrzała w wystraszone, wpatrzone w nią oczy syna.

- Ach tak, tak, już sobie przypominam, chciałam nastawić wodę na kawę i kiedy byłam już przy kuchence zadzwonił telefon. Musiałam odkręcić już kurek, a kiedy skończyłam rozmawiać po prostu zapomniałam – skłamała.Odetchnął z ulgą.

Następnego dnia, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami odprowadziła Karola na stację.Kiedy pociągu nie było już widać zawróciła na dworzec kolejowy. Nie, to nie tu zawróciła, ale po paru krokach zorientowała się, że i tu również nie ma wyjścia. Odwróciła się będąc pewna, że pomyliła kierunki, ale i tym razem nie trafiła. Kręciła się w kółko zdenerwowana. Wreszcie zupełnie zagubiona poprosiła siedzącego na ławce starszego pana o pomoc. Patrzył na nią zdziwiony, ale bardzo chętnie odprowadził do drzwi wyjściowych.

- Proszę, to tutaj, czy wszystko w porządku?. Może jeszcze w czymś pomóc? – przyglądał się jej badawczo.

- Nie, dziękuję panu bardzo – odpowiedziała zawstydzona.

- Czy jest pani pewna?

- Tak, już teraz poradzę sobie. - Szła wolno dobrze znaną jej ulicą. Co się ze mną dzieje? – analizowała.Zagubiłam się na dworcu, który znam od dziecka. A wczoraj? Miałam zupełny zanik pamięci. Zrobiłam coś, czego nie jestem świadoma do dziś. Coś ze mną jest nie tak. Zaniki pamięci, zaniki… -  natarczywa myśl szeptała gdzieś w głębi i pomimo, iż ją usilnie odganiała, ta wracała niczym bumerang. ALZHAIMER. Tak, mam Alzhaimera - coraz bardziej nerwowo rozmyślała. Ale, nie, to niemożliwe. Zapadają na nią ludzie około sześćdziesiątki, a przecież ja nie mam nawet czterdziestu. Nie, to niemożliwe. To na pewno od tych męczących upałów.

A może jednak? -  zaszeleściła podświadomość.

Dwa dni później przy śniadaniu mąż zapytał.

- Czy wstawałaś dziś w nocy?

- Tak, a czemu pytasz?

- Na pewno paliłaś - mówił dalej zagadkowo.

- Skąd o tym wiesz? Przecież spałeś – spokojnie rozsmarowywała stwardniałe masło na bułce. 

- I przypalałaś papierosa od kuchenki.

- Nie mogłam znaleźć zapalniczki, więc przypaliłam od gazówki, a co, nie wolno? I cały czas nie rozumiem do czego zmierzasz? – podała Sarze bułkę. 

- Ależ, oczywiście, że wolno, tylko...

- Tylko co?! – przerwała mu nerwowo.

- Gazu się nie zdmuchuje jak zapałki, tylko zakręca się kurek.

- Co takiego?! – krzyknęła poirytowana.

- Tak moja droga, gaz był odkręcony i przez cały czas się ulatniał. Mogliśmy się wszyscy potruć. Całe szczęście, że pomyliłem się i nastawiłem zegarek na trzecią, inaczej być może już byśmy…

- Dosyć, przestań! – wrzasnęła, rzucając nadgryzioną bułkę na talerzyk.Wybiegła do pokoju gdzie skuliła się w kącie, w którym jeszcze nie tak dawno wsłuchiwała się w upojne koncerty i choć obiecała sobie, że już nigdy więcej nie będzie płakać, rozpłakała się żałośnie. 

A jednak to prawda, mam Alzhaimera. To co ostatnio robię potwierdza ten fakt. Nie mam się co dłużej oszukiwać. Jestem chora, jestem niebezpieczna. Nie wiem co robię, potrzebuję opieki i kontroli. Boże... Dlaczego właśnie mnie to spotyka? Mogłam nas wszystkich potruć. Dlaczego odbierasz mi rozum? – szlochała.

Rękawem swetra otarła łzy, wstała i drżącymi rękoma zaczęła nerwowo przeglądać podręczniki medyczne. Jeden po drugim rzucała na podłogę, nie mogąc znaleźć żadnych informacji na temat choroby Alzhaimera. Ogarniała ją co raz większa wściekłość, wreszcie, nie mogąc jej powstrzymać, szybkim porywistym ruchem zrzuciła wszystkie książki z półki. Usiadła na nich ukrywając twarz w dłoniach - Dlaczego ja? Dlaczego właśnie ja? To takie niesprawiedliwe, cholernie niesprawiedliwe! – łkała.

Kiedy Krzysztof usłyszał hałas, natychmiast pobiegł za nią i zatrzymał się w drzwiach.Siedziała zapłakana na stercie porozrywanych książek. 

- Co ty wyprawiasz? – zdziwił się - i dlaczego płaczesz? Ostatnio naprawdę zachowywała się dziwnie i było im coraz trudniej ją zrozumieć.

- Przecież mogłam nas wszystkich potruć,nie rozumiesz! - krzyczała przez łzy.

- Ale tak się nie stało, uspokój się więc. Byłaś zaspana, to wszystko. Każdemu z nas zdarza się zapomnieć, więc nie histeryzuj. I po takiej nauczce będziesz już czujniejsza, przestań się więc mazgaić.                                   Ale jak miała się nie mazgaić, jak to śmiesznie nazwał. Ona wiedziała coś o czym on nie miał pojęcia. I nie była to histeria, na pewno nie. To był paniczny strach. Strach przed samą sobą.  

- Tak, chyba masz rację, taką nauczkę trudno zapomnieć - mówiła już nieco spokojniej. Nie chciała na razie mówić mu o swych podejrzeniach. Najpierw musi upewnić się sama. Kiedy oboje siedzieli pośrodku pokoju wśród porozrzucanych podręczników, weszła Sara, ich pięcioletnia córka.

- Mamusiu, dlaczego płaczesz? - Zapytała rzucając się jej na szyję. Czy coś cię boli? No powiedz - szczebiotała - i kto porozwalał te książki?

- Ja – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

- Czemu? Pogniewają się na ciebie, zobaczysz, to na pewno je bolało – podniosła jedną i rączkami gładziła po okładce. 

- Wiem, już nigdy więcej tego nie zrobię. 

- Teraz płaczesz, bo ci ich żal? – pocałowała ją. 

- Tak - uśmiechnęła się przez łzy.

- Przeprosimy je i nie będziesz musiała już płakać, dobrze? Nie będą się już na ciebie gniewały, zobaczysz, bo obiecałaś, że więcej tego nie zrobisz - i dotykając rączkami jedną książkę po drugiej powtarzała - pszeplaszam, pszeplaszam.

Wzięła ją na ręce mocno tuląc do siebie. Tak mocno, jakby nigdy nie miała już jej puścić i w myślach szeptała: - Dla ciebie, właśnie dla ciebie muszę być zdrowa.

- Mamusiu, bo mnie udusisz - przerwała jej myśli.

- Och przepraszam, ale tak bardzo cię kocham, że z tej miłości mogłabym naprawdę cię udusić - rozluźniła uścisk.

- Ja też ciebie kocham - i znów słodziutki całusek popieścił miło policzek Agaty. 

- No to teraz kiedy książki przeproszone, poukładamy je z powrotem, pomożesz mi? – zaproponowała.

Sara pokiwała główką na znak zgody i razem, przy okazji odkurzając każdą z osobna, układały z powrotem na półki. Z co niektórych powyrywały się kartki i leżały luzem na podłodze.Bezbarwną taśmą starannie wklejała je na swoje miejsce.

- Mamusiu?

- Słucham kochanie.

- Dotrzymasz obietnicy?

- Oczywiście - było jej okropnie wstyd przed córką. Od czasu niemowlęcego wpajała w nią, że o książki trzeba dbać i szanować, a teraz sama złamała te zasady. Sara ochoczo podawała jej porozrzucane kartki, na jednej z nich ujrzała pogrubiały napis: Choroba Alzhaimera - przytrzymała chwilę w dłoni, nie będąc pewna czy na pewno chce to czytać, jednak ciekawość zwyciężyła. 

...Choroba Alzhaimera  – czytała - atakuje ludzi około sześćdziesiątegoroku życia. Jeżeli jednak podłoże jest genetyczne, atakuje wcześniej. Głównym objawem są zaniki pamięci, zaburzenia orientacji. W zależność od postępu choroby, w późniejszej fazie dochodzi do upośledzenia psychicznego i fizycznego. Chory ma trudności z wykonywaniem najprostszych czynności. Zapomina gdzie mieszka i jak się nazywa. Nie rozpoznaje bliskich jej osób. Nie panuje nad potrzebami fizjologicznymi i….

Nie czytała dalej, włożyła kartkę do książki, odkładając ją na bok. Wrzątek ze zlodowaciałym zimnem oblewały ją naprzemiennie. Co za wspaniała przyszłość? – zagryzła wargi tak mocno, że poczuła ból. 

Nie, ja chyba naprawdę zwariowałam, co ja sobie wmawiam. Przecież nie mam żadnych zaników, miałam niedawno robione zdjęcia i nic nie wykazały. I nagle… jak to nie?? Przypomniała sobie słowa doktora Lewczyńskiego.

- Masz maleńkie zmiany, ale na razie to nic poważnego.

Ciekawe