Na dalekim zachodzie - James Fenimore Cooper - ebook

Na dalekim zachodzie ebook

James Fenimore Cooper

2,0

Opis

Na dalekim zachodzie” to utwór Jamesa Fenimore’a Coopera, amerykańskiego powieściopisarz, jednego z najwybitniejszych twórców powieści rozgrywających się na dzikim zachodzie.

Na dalekim zachodzie - Przygody w puszczach amerykańskich” składa się z trzech części: Sokole oko, Kamienne serce, Gauchos Wituh. Akcja rozgrywa się podczas walk z Indianami i Francuzami w drugiej połowie XVIII wieku.


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 61

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-250-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Sokole oko

Rozdział I

Spotkanie w lesie.

Pewnego prześlicznego poranku spotkało się w niezmiernym lesie ciągnącym się od kolonij New Yorku, aż nad brzegi zatoki Hudson, dwóch mężczyzn, którzy kawał drogi przeszedłszy razem, zatrzymali się wreszcie na pochyłości niewielkiego wzgórza na małéj łączce, napotkanéj wpośród lasu. Siedli tu na jednym z powalonych pni i zaczęli się krzątać koło przygotowań do skromnego, lecz posilnego obiadu.  Skorzystamy z tego czasu, by zapoznać trochę bliżéj czytelnika z tymi mężami, co w opowiadaniu niniejszem grać będą rolę niepoślednią.  Jeden z nich, Hurry, którego właściwem mianem było Henryk March, przezwisko zaś ówczesnym zwyczajem mieszkańców indyjskiego pogranicza zostało przybranem przez niego samego, — był to mężczyzna średniego wzrostu, lecz barczysty, o wejrzeniu dzikiem, niespokojnem. Ruchy jego były rubaszne, swobodne, nie czynił jednakże wrażenia człowieka pospolitego lub poziomego.  Drugi, obdarzony przezwiskiem Sokole oko, różnił się wielce rysami twarzy i powierzchownością od swego towarzysza. Budowy wysmukłéj, dość wysokiego wzrostu, zdradzał w swych członkach wielką zwinność i giętkość; na obliczu jego malowała się prawość bez granic i otwartość charakteru. Obaj znajdowali się w kwiecie wieku. Hurry nie miał więcéj nad lat 26, Sokole oko liczył 24 niespełna.  Ubiór ich zrobiony był po większéj części z wyprawnych skór jelenich. Choć prosty, odznaczał się, zwłaszcza u Sokolego oka, pewną malowniczością, a nawet elegancją; broń tego ostatniego również była o wiele zgrabniejszą i ozdobniejszą, aniżeli u jego towarzysza.  „Dalejże, Sokole oko, do roboty!“ zawołał Hurry, gdy obiad był już gotów. Sokole oko nie dał sobie powtórzyć zaproszenia; skosztował kawałka pieczeni jeleniéj i nie mógł się dość nachwalić smaku jéj i kruchości.  „Nieprawdaż, porządny kawał takiéj pieczeni z daniela wspaniała to strawa dla myśliwca?“ rzekł zadowolony Hurry. „Niejednemu już z tych zwierząt przeciąłeś pasmo żywota!“ ciągnął daléj schlebiającym tonem. „Jakem słyszał, no, i widział, doskonały z ciebie strzelec; nie darmo ci też Delawarowie nadali miano Sokolego oka.“  „Być może!“ odparł współbiesiadnik. „Czasy wszakże, wśród których żyjemy, są takie, że, doprawdy, wolałbym stokroć z fuzji méj myśliwskiéj uczynić broń wojenną. Słyszałeś pewnie o nieustannych zamieszkach pomiędzy Indjanami i mieszkańcami sąsiednich osad?“  „Wiem o nich aż nadto,“ odpowiedział Hurry: „to też, jeślim przybył w te dzikie strony, to w tym tylko celu, by pomagać w walkach z Indjanami staremu Hutterowi, który sobie na brzegu niedalekiego jeziora zbudował małą forteczkę. Lecz powiedz mi,“ dodał z nieukrywaną ciekawością, „co ciebie w te puszcze sprowadza?“  „Czekać tu mam na najlepszego przyjaciela,“ odrzekł Sokole oko.  „Aha, a tym przyjacielem, domyślam się, jest Delawar Czyngachguk,“ przerwał Hurry, „ów szlachetny wódz indyjski, o którym mi już opowiadałeś. W którym też punkcie wyznaczyliście sobie miejsce spotkania?“  „Na pewnéj małéj okrągłéj skale, znajdującéj się na brzegu jeziora,“ rzekł Sokole oko. „W miejscu tem zbierają się podobno często plemiona indyjskie, by zawierać ze sobą przymierza.“  „No, więc pójdziemy razem,“ odparł Hurry. „Zawiodę cię tymczasem do fortecy starego Huttera, który ci pewno z swemi dwiema córkami chętnie udzieli gościnności.“

 Z temi słowy zerwał się Hurry na nogi, a za jego przykładem poszedł i Sokole oko. Zarzucili fuzje na plecy i, opuściwszy łączkę, na któréj obiadowali, znikli wnet w ciemnym gąszczu dziewiczego lasu.

Rozdział II

Odwiedziny w fortecy. — Zamysły.

Z godzinę dobrą kroczyli już nasi wędrowcy, gdy Hurry niespodzianie zatrzymał się przed olbrzymim pniem powalonéj lipy. Zbliżył się on do szerokiego jego końca i, usunąwszy kilka kawałków kory, zasłaniających wydrążony otwór, wyciągnął ku wielkiemu zdumieniu Sokolego oka małą łódkę z siedzeniami i wiosłami. Milcząc, zarzucił sobie Hurry z pomocą swego towarzysza lekki ten statek na ramię i podążył ku jezioru, które niespełna w kwadrans roztoczyło przed niemi swe zwierciadło. Zamknięte między zalesionemi wzgórzami, ciągnęło się ono na trzy godziny przeszło drogi, a tak piękne było, że Sokole oko nie mógł się dosyć nalubować widokiem wspaniałych tych miejscowości.  Hurry, zepchnąwszy łódkę na wodę, wsiadł w nią z swym towarzyszem i odbił od brzegu. Może pół godziny płynęli wzdłuż jeziora, gdy nagle przed oczyma ich wynurzyła się forteczka Huttera. Stała ona ponad wodą, wsparta na potężnych słupach i otoczona mocnemi palisadami. Hurry w krótkich słowach objaśnił Sokolemu oku, czemu Tomasz Hutter w ten sposób urządził sobie siedlisko.  „Trzy razy złoczyńcy Indjanie spalili staremu myśliwcowi chatę jego na lądzie, biedny więc Tom musiał na wodzie szukać bezpiecznego schronienia. Bez pomocy łodzi nikt się do jego mieszkania zbliżyć nie zdoła, w razie zaś napadu na łodziach, łatwo zgadnąć, która strona będzie górą. Hutter bowiem zaopatrzył się wybornie w broń i amunicję, forteczka zaś, jak widzisz, jest zbudowaną z potężnych pni dębowych, które niezłą stanowią tarczę przeciwko kulom nieprzyjacielskim.“  Gdy Hurry tak się rozwodził, łódka zbliżyła się tymczasem do małéj twierdzy; jeszcze jedno uderzenie wiosła, a cel podróży już był osiągnięty. Hurry przywiązał mocno łódkę u brzegu i wyskoczył wraz z Sokolem okiem na wystający naprzeciw wejścia do forteczki taras skalisty.  „Zdaje mi się,“ zawołał po chwili, „że żywéj duszy niema w domu: pewno cała rodzina wyruszyła po jaką zdobycz i prawdopodobnie przed zapadnięciem zmroku do domu nie wróci.“  Podczas, gdy Hurry w przedsieniu oglądał sieci, więcierze i inne przedmioty, stanowiące nieodzowną przynależność wszystkich pogranicznych siedlisk, Sokole oko wstąpił do wnętrza forteczki, któréj drzwi Hurry potrafił otworzyć. Wszystko wewnątrz znajdowało się we wzorowym porządku, zupełnie jak w blokhauzach, rozsypanych w głębi kraju. Gdy się Sokole oko wszystkiemu należycie przypatrzył, opuścił forteczkę i udał się znów na taras do Hurrego, który wzrokiem wciąż błądził po niezmierzonem zwierciedle jeziora. Zaledwie skierował wzrok swój w stronę, ku któréj zwrócony był Hurry, gdy w pewnem oddaleniu pokazał się osobliwy statek, w którym Hurry natychmiast poznał arkę, jak nazywano w okolicy łódź Huttera.  „Jestto pływające mieszkanie rodziny Huttera,“ rzekł Hurry do towarzysza. „Zbudowanem jest ono z potężnych belek i składa się z kilku jakby pokoi, na wzór stałych domostw. Na statku tym mogą się schronić mieszkańcy forteczki i wypłynąć na jezioro, gdyby im groziło niebezpieczeństwo ze strony nieprzyjaciela.“  Arka tymczasem coraz się bardziéj zbliżała. Była jeszcze oddaloną może o 200 kroków, wkrótce więc przybiła do progów budowli.  Hutter niezmiernie się zdziwił, widząc przy boku swego przyjaciela drugą, zupełnie mu nieznaną osobę. Opuściwszy z córkami statek, zbliżył się do Hurrego, który po krótkiem powitaniu przedstawił mu swego towarzysza.  „Spójrz, stary Tomie,“ ,rzekł, „to Sokole oko, strzelec znakomity, co niedarmo nosi nazwę swoją. Sporą część młodości swojéj spędził między Delawarami i może nam w razie napadu ze strony Indjan być nieocenioną pomocą.“  „Bądź pozdrowiony, młodzieńcze!“ zwrócił się Hutter przyjaźnie do swego gościa i na znak przychylności wyciągnął doń twardą, żylastą dłoń. „Liczę na twoją pomoc,“ ciągnął daléj, „i spodziewam się, że będziesz dzielnym obrońcą mych dzieci.“  „Przyrzekam to wam,“ odpowiedział Sokole oko, wstrząsając silnie prawicą Huttera, jakby na potwierdzenie swéj obietnicy.  „Powiedz że mi, przyjacielu,“ przemówił Hutter do młodzieńca, „zkąd przychodzisz w dziką tę krainę? Co cię właściwie tu sprowadziło?“  „Opowiem ci to w paru słowach, ojcze Hutter,“ odpowiedział Sokole oko. „Wysłuchaj méj historji: Jestem jeszcze młody i nigdym jeszcze na ścieżkę wojny nie wstępował. Wiele lat spędziłem wśród Delawarów, plemienia Indyjskiego, dzielnego, lecz spokojnego, które wiele ucierpiało ze strony Huronów. Prosili mię więc Delawarowie, bym się udał do ludzi méj barwy z prośbą o pomoc i radę. Uczyniłem to, i tu właśnie mam oczekiwać na Czyngachguka, jednego z najszlachetniejszych wojowników między czerwonoskórymi, by mu udzielić wiadomości o skutku, jaki osiągnęły układy moje z białymi. Jeżeli przy téj sposobności będę mógł okazać się wam pożytecznym, będzie mi to bardzo miło. Z góry mogę was zapewnić, że i mój przyjaciel Czyngachguk nie odmówi wam nigdy pomocy swéj broni.“  Zaledwie Sokole