Na chwilę czy na zawsze - Juliette Hyland - ebook

Na chwilę czy na zawsze ebook

Hyland Juliette

4,0

Opis

Ambitny neurochirurg Asher Parks ma przeprowadzić niezwykle trudną operację i kompletuje zespół złożony z wysokiej klasy specjalistów. Szczególnie zależy mu na doktor Rory Miller, sumiennej anestezjolożce, która jednak nie pali się do współpracy z wybitnym kolegą. Docenia ponadprzeciętne umiejętności Ashera, lecz drażni ją jego nieustanne błaznowanie. Ale gdy Rory szuka osoby  towarzyszącej na ślub siostry, Asher składa jej propozycję: ona dołączy do zespołu, a on pójdzie z nią na ślub. Warunki umowy są proste: sześć tygodni, jeden ślub, absolutnie nie wolno się zakochać...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 177

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliette Hyland

Na chwilę czy na zawsze

Tłumaczenie:

Monika Krasucka

Rozdział pierwszy

- Ale zdajesz sobie sprawę, że żaden z trzech chirurgów nie chciał się podjąć tej operacji?

- Bo żaden nie jest mną – skwitował Asher Parks, wzruszając ramionami. Nie gwiazdorzył. Mówił prawdę i ordynator chirurgii, doktor Levern, dobrze o tym wiedział.

Asher był najlepszym neurochirurgiem w szpitalu Mercy. I w Orlando. Należał do krajowej czołówki. Znał się na tej robocie jak mało kto. I znał swoją wartość.

Wybrał neurochirurgię, bo ta dziedzina medycyny wydała mu się bardziej skomplikowana niż inne. Stanowiła wyzwanie, a Asher uwielbiał, gdy poprzeczka była zawieszona wysoko. Przypadek, który omawiał z ordynatorem, spełniał te kryteria. Operacja wiązała się z ogromnym ryzykiem, więc koledzy nie chcieli się za to brać, choć w tym gronie ostra rywalizacja była powszednia. Ogromna skala trudności oznaczała ogromne wyzwanie. Potrzebował tego jak powietrza.

- Guz w kanale kręgowym. To się nazywa mieć cholernego pecha – syknął Levern, oglądając skany.

Asher lekko się skrzywił. Rokowania istotnie były kiepskie, a szansa na powodzenie bliska zeru. Jednak chirurg nie może ulegać emocjom. Ordynator rzucił uwagę o pechu bez żadnych złych intencji. Problem w tym, że ten „pech” miał imię, nazwisko oraz twarz konkretnego człowieka, który był za młody, by umierać.

Jason Mendez. Lat dwadzieścia, prawie dzieciak. Powinien się martwić, czy go przyjmą na studia albo czy znajdzie fajną pracę, a nie czy przeżyje operację. Na dwudziestolatka czeka mnóstwo przyjemnych rzeczy.

- Przez pół roku powiększył się o trzy centymetry.

Słabo, pomyślał. Guzy w kanale kręgowym bywają niebezpieczne. Operacja potrwa minimum sześć godzin, jeśli nie będzie komplikacji. Trzej chirurdzy uznali, że guz jest nieoperowany i kazali chłopakowi szykować się na śmierć. Asher nie zakładał z góry czarnych scenariuszy. Chłopak był świadomy skali ryzyka. Rozumiał, że milimetry będą decydowały o jego sprawności, a drgnienie ręki chirurga może skończyć się paraliżem. I nikt nie zagwarantuje, że nowotwór nie odrośnie.

Gdy rozmawiał z chłopakiem, ten sprawiał wrażenie pogodzonego z tym, że może nie przeżyć zabiegu.

- Trudno – mruknął. – Co mam do stracenia? Przecież i tak żyję z wyrokiem śmierci. Jedziemy z tym koksem.

Asherowi podobało się jego podejście. A ponieważ los chłopaka leżał w jego rękach, zamierzał przeprowadzić operację bezbłędnie. Perfekcyjnie!

Doktor Levern znów cmoknął. Wiedzieli, co to znaczy. Szef jest skłonny wyrazić zgodę na zabieg, ale szuka argumentów za tym, że podejmuje dobrą decyzję.

- Jeśli nam się uda, to będzie duża rzecz. Prestiż szpitala wzrośnie – wyrecytował Asher bez zająknienia, choć każde słowo zgrzytało mu w zębach jak piach.

Nie znosił tego, że szpitale kalkulują ryzyko, mając na względzie swą renomę. Wprawdzie wybrał medycynę z głodu adrenaliny, ale pamiętał, że celem nadrzędnym jest ratowanie życia, a nie liczenie strat i zysków. Niestety, wisiała nad nim zmora szpitalnej buchalterii. Ordynator musi mieć z tyłu głowy, że trzeba wypracować zysk.

- Słuchaj, ale opiszesz ten przypadek w piśmie naukowym? Udzielisz wywiadów?

- Oczywiście. – Przypadek Jasona zostanie wykorzystany marketingowo. Niby nic, ale tak być nie powinno. Dla dobra pacjentów gotów był jednak na kompromis.

- Zbierz najlepszych. I niech podpiszą zgodę na udział w operacji – mówił Levern, stukając długopisem w biurko. – Ryzyko jest ogromne, więc żeby mi potem nie marudzili…

- Jasne. – W myślach zacisnął pięści, ale darował sobie demonstracje. Jason trafi na stół, a on znów udowodni, że nie ma sobie równych. A jeśli zarząd stanie okoniem i nie udzieli zgody? Miał nadzieję, że docenią jego gotowość do podjęcia ryzyka, przed którym inni się wzbraniają.

- W twoim zespole powinno znaleźć się miejsce dla doktor Miller – zaznaczył Levern.

- Oczywiście – zgodził się bez entuzjazmu. – Dogaduję się z panią doktor bezproblemowo.

Zaraz po wyjściu od Leverna postanowił poszukać Rory Miller. Nie sądził, że łatwo namówi ją do współpracy. Ta akcja będzie wymagała czasu.

Gdyby miał opisać swoje relacje z Rory, powiedziałby, że się tolerują, ale chemii między nimi nie ma. On miał opinię wesołka, ona wszystko traktowała śmiertelnie poważnie. Koledzy za plecami nazywali ją „Skałą Miłosierną”. Była i oddana pacjentom, potrafiła słuchać. Podczas zabiegów nigdy się nie wahała, nie irytowała, nie okazywała emocji. No chyba że wkurzył ją doktor Parks!

Byli sąsiadami od niemal pięciu lat, pracowali w szpitalu od sześciu, ale nie przypominał sobie, by widział ją uśmiechniętą. Postanowił więc, że ją rozśmieszy. Walczył już szósty rok, i nic. Rory nie miała głowy do błahostek, skupiała się na pracy. Ale trafiła kosa na kamień. Był pewien, że znajdzie szczelinkę w jej pancerzu.

Po raz pierwszy zobaczył ją na szkoleniu. Płomiennowłosa i zielonooka anestezjolog o bystrym spojrzeniu natychmiast go zaintrygowała. Trafił im się wyjątkowo kiepski prowadzący, więc ziewali dyskretnie i udawali, że słuchają. Asher w końcu pochylił się do sąsiadki i rzucił żart, którego nie pamiętał. Za to jej reakcję zapamiętał doskonale. Przeszyła go gniewnym spojrzeniem oczu w odcieniu jadeitu i z dezaprobatą pokręciła głową. Zrobiło mu się głupio. Chciał błysnąć przed atrakcyjną koleżanką, a się zbłaźnił.

- Bezpieczeństwo i dobrostan pacjentów to nie jest temat do drwin – napomniała go surowo.

Zgadzał się z nią. Naśmiewał się z nudziarza, który monotonnym głosem prezentował slajdy, a nie z tematu prezentacji. Niestety, mleko się rozlało.

Lubił się śmiać i sprawiać, by ludziom było wesoło. Dowcipy nie zawsze mu wychodziły, czasem zdarzały się suchary, ale nie robił z tego dramatu. Był z natury pogodny, jednak przy doktor Miller mijała mu chęć do żartów, zwłaszcza że nie robiły na niej wrażenia. Była jak z teflonu. Gdyby to ona kierowała zespołem, w sali byłoby jak w krypcie. Pracowaliby w ciszy, byłoby sterylnie.

Inaczej rozumieli pojęcie profesjonalizmu. Podczas operacji ona zachowywała stoicki spokój, on zaś był nadaktywny. Ona opanowanym tonem podawała stan pacjenta, on ironicznie komentował wydarzenia dnia i wyniki meczów. I lubił, jak z głośników leci hard rock.

Taki właśnie był: nonszalancki, jak go kiedyś określiła. Nie pomyliła się. Do tego był gadułą, przy stole operacyjnym też. Gadał jak najęty nawet podczas skomplikowanych zabiegów. Bez szkody dla pacjenta.

Bardzo wcześnie pojął, że nikt na tym świecie nie może być pewny, że dożyje jutra. Czego bolesnym przykładem była jego mama. Tętniak zabił ją bez ostrzeżenia, gdy na jodze przybrała pozycję „psa z głową do dołu”. Jej przedwczesna śmierć była kolejnym argument za tym, by wybrać neurochirurgię. Wybór okazał się dobry, bo dotąd uratował więcej pacjentów, niż stracił. Lecz nawet on, mimo całej swej wiedzy i talentu, czasem nie był w stanie przegnać kostuchy.

Wiedział, że życie jest kruche i krótkie, więc nigdy nie chodził zasępiony, nawet gdy przeżywał piekło. Był z tych, co wolą śmiać się, niż płakać.

- Strasznie żałuję, że nie mam jak pomóc doktor Miller.

Zatroskany głos pielęgniarki Sienny Garcii wyrwał go z zadumy. Rory potrzebuje pomocy? Może los podsuwa mu sposobność, by wyświadczyć jej przysługę? Wiadomo, jak jest z przysługami. Zawsze można liczyć na coś w zamian. Co prawda Rory nigdy o nic go nie prosiła, ale…

- A w czym trzeba pomóc pani doktor? – zapytał.

- Idzie na wesele i szuka osoby towarzyszącej.

- A my przecież wiemy, że pan doktor potrafi być bardzo pomocny – dorzuciła jej koleżanka, trącając ją biodrem.

Angela. Asher spotykał się z nią dwa lata temu. Rozstali się w zgodzie, ale wspomnienie tej przygody przypomniało mu, dlaczego oddziela życie prywatne od zawodowego. Nie zawsze tak było. Gdy był młodszy, nie przepuścił żadnej okazji do flirtu. Aż w końcu przylgnęła do niego łatka playboya i pojął, że nie tędy droga.

Sienna poszła do pacjentów, więc postanowił wykorzystać, że są z Angelą sami.

- To mówisz, że pani doktor szuka osoby towarzyszącej? Chyba długo szukała nie będzie.

Rory była szalenie atrakcyjna. Żaden koneser kobiecego piękna nie mógł przejść obojętnie obok jej wspaniałych rudych loków, zgrabnych nóg i uroczych piegów. W parze z niebanalną urodą szła żywa inteligencja. Nie bez powodu doktor Miller znalazła się wśród najlepszych w swojej dziedzinie. Jeśli czegoś jej brakowało, to uśmiechu, ale i tak powinna ustawić się kolejka chętnych, by jej towarzyszyć. Gdyby miała więcej luzu, byłaby chodzącym ideałem.

- Tak mówiła – potwierdziła Angela.

- Hej, nie ściemniaj! Nie chodzi tylko o ślub, prawda?

Angela skrzyżowała ręce na piersi, a wtedy zamigotał jej pierścionek, który z konieczności nosiła na łańcuszku. Asher cieszył się jej szczęściem. Nie był zainteresowany zmianą stanu cywilnego, choć raz niewiele brakowało. Z małżeńskich planów nic nie wyszło, a przy okazji stracił narzeczoną i przyjaciela. Szczęście Kate i Michaela nie trwało długo, dawno skończyło się rozwodem, ale on dostał nauczkę, która zniechęciła go do związków.

Uznał więc, że z żadną kobieta nie będzie dłużej niż sześć tygodni. Tyle wystarczyło, by się sobą nacieszyć i rozstać w przyjaźni, zanim ktoś zaangażuje się na poważnie. Albo nie daj Boże zakocha. Asherowi miłość kojarzyła się z cierpieniem. A że nie był typem cierpiętnika, kandydatki na żonę nie szukał. Za to cieszył się szczęściem innych.

- Może i coś jest na rzeczy, ale pani doktor zapytała tylko, czy nie znamy kogoś, kto by jej towarzyszył.

- Towarzyszył?

- Tak się wyraziła. Szkoda, że nie znam żadnego fajnego faceta. Ona nigdy o nic nie prosi, w ogóle rzadko czegoś chce. Jak na lekarkę jest wyjątkowo mało roszczeniowa, czego nie mogę powiedzieć o innych.

- Wiem, wiem! Jesteśmy bandą pieprzonych egocentryków! – Uniósł ręce w geście kapitulacji.

- Ty to powiedziałeś, ale nie zaprzeczę!

- W sumie mogę pójść z nią na ten ślub.

Angela roześmiała się na całe gardło.

- Obiecaj, że mnie zawołasz, jak będziesz jej to proponował. Chcę widzieć minę naszej Skały, kiedy największy playboy oferuje jej swoje towarzystwo.

- No wiesz?! Jestem randkowiczem idealnym.

- Szkoda, że krótkodystansowym – skwitowała, po czym sięgnęła po tablet i poszła do pacjenta.

Kąśliwa uwaga trochę go zabolała, ale cóż… Angela marzyła o mężu, dzieciach i domu z ogródkiem. Miał nadzieję, że ten, którego wybrała, spełni jej marzenia.

Zastał Rory w pokoju lekarzy. Jak tylko miała chwilę, ślęczała nad dokumentacją. Nigdy nie widział, by siedziała bezczynnie albo po prostu odpoczywała.

Szczęście mu sprzyjało. Była sama.

- Dobry wieczór, pani doktor. Jak samopoczucie?

- Dziękuję, nie narzekam. Ogarniam dokumentację. – Dała mu zrozumienia, że nie ma ochoty na pogaduszki.

- Ta niekończąca się robota – westchnął i posłał jej uśmiech, który na kobiety działał jak lep na muchy. – Nie znoszę papierologii, ale samo się nie zrobi. Jak będzie spokojnie, też się za to wezmę. Możemy razem poprzekładać papiery.

- O czym pan mówi, doktorze? Wszystko mamy w wersji cyfrowej – zauważyła trzeźwo. I znów jego żart okazał się sucharem. Czy ją coś bawi? – Dobrze, że Angela pana nie słyszy. Wkurzyłaby się, że ściągnął pan na nas pecha. – Popularny przesąd mówił, że słowo „spokój” wypowiedziane w trakcie dyżuru przynosi odwrotny skutek.

- Pani wierzy, że zapeszyłem? – Pytanie było niedorzeczne, nikt normalny nie wierzy w zabobony.

- Nie mam pojęcia. Albo pan zapeszył, albo nie. Niebawem się przekonamy.

- Ciekawe spostrzeżenie.

Usiadł naprzeciw niej, a ona uniosła okulary i omiotła go spojrzeniem, które nie wróżyło nic dobrego.

- Co jest, doktorze Parks?

- Mam na imię Asher – przypomniał.

Nie poczuł się dotknięty, że traktuje go oficjalnie. Zwracała się tak do wszystkich bez wyjątku. Jeśli plan z pójściem na wesele ma wypalić, muszą skrócić dystans. Skoro ma udawać jej chłopaka, chyba nie będzie mówiła do niego „panie doktorze”?

- Podobno idziesz na ślub i szukasz osoby towarzyszącej?

Zacisnęła usta, na jej policzki wypełzł delikatny rumieniec. Wreszcie mógł triumfować: wywołał w niej emocje i nie była to irytacja, tylko zawstydzenie. Wolałby coś bardziej pozytywnego, ale lepsze to niż nic.

- Owszem, szukam. Ale dziękuję, nie skorzystam!

- Czy ja coś zaproponowałem?

- Owszem. I niech pan tego nie robi, bo nie jestem zainteresowana – odparła, akcentując każde słowo.

- Nie pan, tylko Asher – powtórzył cierpliwie.

Wbiła w niego wzrok. Chyba teraz naprawdę go dostrzegła. Wytrzymał jej spojrzenie. Żartowali z niej, nazywając Skałą Miłosierną, ale była bardzo urodziwa. Wyglądała jak modelka, lecz każdy, kto widział ją przy pracy, czuł, że pod atrakcyjną powłoką kryje się siła, z którą należy się liczyć. Właśnie dlatego Asher chętnie widział ją w zespole. Wolałby, żeby była bardziej rozmowna i mniej poważna, ale lubił jej obecność. Działa na niego kojąco.

- Dobra. Czego ode mnie chcesz, Asher?

Zirytowany zerknął na tablet.

- Mam pacjenta z guzem w kanale kręgowym. – Otworzył skany. – Trzej chirurdzy odesłali chłopaka z kwitkiem. Nie chcieli się z tym bawić.

- Bo nie są tobą.

Uśmiechnął się szeroko. W jej ustach zabrzmiało to jak komplement, tym cenniejszy, że nimi nie szafowała.

- To samo powiedziałem szefowi, wiesz?

Ściągnęła usta i w skupieniu przesuwała zdjęcia.

- Jesteś z tych, co myślą, że są wszechmocni – stwierdziła, jednak to nie był komplement.

- Rzadko się mylę. – Skrzywił się lekko.

- Nie bez powodu mówi się, że chirurdzy, zwłaszcza neuro, cierpią na syndrom boga. – Długo oglądała skany, przy każdym kręcąc głową. – Ta operacja potrwa co najmniej dziesięć godzin. Jak nie dłużej.

- Jak się sprężymy, mamy szansę zmieścić się w sześciu. Ale dziesięciu nie da się wykluczyć.

- A na koniec okaże się…

- Że chłopak wróci do domu bez zmiany nowotworowej. Na własnych nogach i sprawny. – Nie bagatelizował ryzyka, jedynie unikał czarnych scenariuszy, by przypadkiem nie wykrakać. Balansując między nadzieją a zwątpieniem, zawsze stawał po stronie nadziei.

- Przyślij mi dokumentację. – Oddała mu tablet. – Przejrzę ją na spokojnie i umówię pacjenta na konsultację. Ale… - Sondowała go wzrokiem. Poczuł się jak uczniak wywołany do tablicy.

- Ale?

- Ale inni nie bez powodu nie chcieli się tego podjąć. – Uniosła rękę. – Wiem, jesteś świetnym chirurgiem, co nie zmienia faktu, że widzę wiele przeciwwskazań. Szanse oceniam na mniej niż pięćdziesięciu procent.

- A ja zaryzykuję i powiem, że jak ty będziesz miała pod kontrolą narkozę, a ja skalpel, szanse znacznie wzrosną. I jeszcze jedno. Świetnie sprawdzę się jako osoba towarzysząca. Nie przyniosę ci wstydu.

Potarła twarz i przeniosła wzrok na ekran.

- Po pierwsze, nie powiedziałam, że dołączę do twojego zespołu. Po drugie, nie jestem przekupna.

- Przecież wiem. Posłuchaj, chętnie z tobą pójdę na ślub. Mając do wyboru mnie albo nikogo, chyba lepiej wybrać mnie? – Żenujący argument. Narzucał się Rory, a przecież zgodziła się przejrzeć kartę Jasona, czyli osiągnął cel.

Jednak nie dawały mu spokoju słowa Angeli: Rory nigdy o nic nie prosi. Skoro wbrew sobie poprosiła o pomoc w znalezieniu towarzystwa, musiała być zdesperowana.

- Jest jeszcze trzecia opcja. Możesz nie pójść. Powiesz, że akurat wypadła ciężka operacja i załatwione. Kiedy jest ten ślub? Wpiszemy ci coś do grafiku.

- To jest ślub mojej siostry, jestem druhną. Muszę iść. – Zagryzła wargi. – Przyślij mi wyniki badań tego chłopaka.

- Jasne. – Pager odezwał się w tym samym momencie co jej komórka.

- Doktor Miller. – Rory była szybsza. – Tak, jest tu ze mną. Oczywiście. Jakie jest rozpoznanie?

Trzydziestoośmioletnia kobieta. Tętniak mózgu. Natychmiast opuściła go chęć do żartów. Tętniak to cichy i podstępny zabójca. Jeśli ofierze dopisze szczęście i szybko trafi na stół, szanse na przeżycie rosną, jednak dwadzieścia pięć procent pacjentów umiera w ciągu pierwszej doby po operacji. Jak jego matka.

Setki razy zamykał tętniaki, ale każda kolejna operacja była równie skomplikowana jak ta pierwsza.

- Chodźmy! – Poderwała się i ruszyła do drzwi. – Na szczęście tętniak nie pękł. Pacjentka zgłosiła się na SOR z koszmarnym bólem głowy. Miała wiele szczęścia, bo stażysta, który ją badał, rozpoznał objawy i kazał zrobić rezonans. Chcesz, żeby była przytomna, jak będziesz zakładał klips?

Tętniak nie pękł, czyli rokowania nie są złe. Według najnowszych badań pacjenci wybudzani z narkozy podczas wycinania tętniaka mają większe szanse na powrót do sprawności. Jednak wybudzenie nie zawsze jest możliwe.

- Jeśli się da, to tak – odparł, skupiony na zadaniu.

Nie spuszczała oka z ekranów, na których widziała parametry życiowe pacjentki: oddech, tętno, zapis fal mózgowych. Analizowała je skrupulatnie i czekała, aż kobieta wejdzie w stan pełnej narkozy.

- Co z nią? Odpłynęła?

Słyszała ponaglenie w głosie Ashera, ale się nie spieszyła. Nim uniosła kciuk, znów sprawdziła odczyty. W literaturze fachowej opisywano przypadki pacjentów wprowadzonych w stan narkozy, u których receptory bólu pozostawały aktywne. Nieszczęśnicy byli pod wpływem leków zwiotczających mięśnie, więc nie mogli powiadomić, że są krojeni żywcem. Dla nich sala operacyjna zmieniała się w salę tortur. Rory dmuchała więc na zimne.

- Można zaczynać. – Nikt, kto słyszał jej spokojny głos, nie pomyślałby, że jest zestresowana. A była. W napięciu czekała, aż z głośników ryknie ostre męskie granie.

Nie znosiła hard rocka, za to jej były narzeczony go uwielbiał. Nienawidziła do tego wracać. Podobnie jak rozpamiętywać, że jej niegdysiejszy luby szykuje się do ślubu z jej siostrą. Ciekawe, że gdy był z nią, nie spieszył się do ołtarza. Za to z Dani chciał stanąć na ślubnym kobiercu choćby zaraz.

Dani, z zawodu pediatra, rozgadana, wybuchowa. Landonowi nie przeszkadzały te cechy, chociaż Rory ciągle miał za złe, że dramatyzuje. Zarzuty były bezpodstawne, bo w ciągu całej ich znajomości miała raptem jeden gorszy dzień, gdy rzeczywiście nie panowała nad emocjami.

Gorszy dzień. Mało trafne określenie dnia, w którym straciła przyjaciółkę. Landon doskonale wiedział, jak silna więź łączyła ją z Heather, mimo to nazwał ją mazgajem. Jego bezduszność sprawiła, że coś w niej pękło. Trochę później zatrudnił się w klinice należącej do jej ojca i zaczął spotykać się z Dani. Przestał robić z tego tajemnicę, bo od dawna z nią romansował, tylko bał się do tego przyznać. A teraz Rory ma być druhną na ich ślubie, udawać, że nic się nie stało i życzy im szczęścia na nowej drodze życia.

Już w dzieciństwie opanowała umiejętność udawania, że wszystko jest w porządku. Jeśli ktoś sprawił jej przykrość, cierpiała w milczeniu. Wszystko przyjmowała ze spokojem. Tylko jeden człowiek potrafił wytrącić ją z równowagi. Nie reagowała na jego wygłupy, ale wiele ją to kosztowało. Często miała ochotę parsknąć śmiechem, ale zachowywała kamienną twarz. I konsekwentnie trzymała go na dystans. Tak broniła się przed jego urokiem.

Asher Parks był przeciwieństwem jej oschłego ojca. Rory od najwcześniejszych lat zabiegała o jego uwagę, starała się sprostać oczekiwaniom. Jej siostra przyjęła odmienną strategię. Nie próbowała zadowolić ojca, nie była opanowana ani wyzuta z emocji. Dała sobie prawo, by je okazywać i zmusiła wszystkich, by zaakceptowali ją taką, jaka jest.

Rory nazwała ją królową dram. Może nie było to miłe, ale pasowało. Rozedrgana emocjonalnie Dani w niczym nie przypominała ideału kobiety, której podobno szukał Landon. Najwyraźniej zmienił mu się gust. A Dani po latach rywalizacji i bycia tą drugą wreszcie zdobyła przewagę nad Rory i odebrała jej coś cennego.

Rory nie płakała po Landonie ani nie zazdrościła siostrze. Wręcz przeciwnie, uważała, że Dani mogła trafić lepiej, ale jak sobie wybrała, tak będzie miała. Jeśli coś ją bolało, to tylko fakt, że rodzina gładko przeszła do porządku dziennego nad tym, że do niedawna to ona nosiła pierścionek od Landona. Jej bliscy uznali, że było, minęło, a o zranionych uczuciach najlepiej zapomnieć.

Przez ich brak empatii popadła w zwątpienie. Nie kochała Landona, jednak zabolało ją, że wybrał siostrę. Nie podobało jej się, że mimo rozstania utrzymał bliskie kontakty z jej ojcem. Dusiła w sobie rozgoryczenie, nie mogąc z nikim podzielić się tym ciężarem. Niestety, w rodzinie Millerów o uczuciach nie rozmawiano. Poboli i przestanie, zwykł mawiać ojciec. Zamiast rozdrapywać rany, kazał skupić na celu oraz na tym, jak go osiągnąć.

Może była tchórzem, ale nie wyobrażała sobie, że przyjdzie na ślub sama, zwłaszcza że zadeklarowała, iż będzie z osobą towarzyszącą.

- Jak nie masz z kim przyjść, pogadaj z lekarzami od ojca. Może któryś się zgodzi – poradziła jej siostra.

Dzięki za radę, ale nie skorzystam.

- Angie, no przyznaj, jestem królem parkietu – żartobliwie mówił Asher, puszczając do niej oko. – Nie depczę po palcach, prawda?

Angela spojrzała na Rory ze współczuciem. Asher znów błaznował. Rory była odporna na jego żarty, ale na niego samego już nie. Wystarczyło, że ich oczy na chwilę się spotkały, a jej robiło się gorąco. Asher to nie facet dla niej. Niby o tym wie, niby nie jest nim zainteresowana, ale głucha i ślepa też nie. Dla nikogo nie było tajemnicą, że parę lat wcześniej romansował z kim popadnie.

W końcu odpuścił koleżankom i przeniósł się na łowy poza szpital. Rory nie śledziła jego podbojów, ale pech chciał, że byli sąsiadami, nie mogła więc nie zauważyć kobiet wychodzących rankiem z jego mieszkania. Ale i one pewnego dnia zniknęły. Najwidoczniej pan doktor nie potrafił zbudować związku. Praca to jego najwierniejsza kochanka. Rozumiała tę namiętność, gdyż była taka sama.

- Angie? No powiedz coś! – ponaglił pielęgniarkę, choć wydawał się skupiony na pacjencie.

- Dobrze, już dobrze! Nie depczesz po palcach.

- I fajnie się ze mną rozmawia?

- Coś nie tak? – zaniepokoiła się Rory, widząc, że marszczy nos. Robił tak, gdy pojawiały się komplikacje.

- Nie. Próbuję wyciągnąć od Angeli bodaj jedno dobre słowo, które by potwierdziło, że warto zabrać mnie na wesele. – Podniósł wzrok. – Dobra, zaczynam.

Spoważniał, wziął głęboki oddech. Od tej chwili życie człowieka leżało w jego rękach, więc skończyło się śmieszkowanie. Rory nie pojmowała, jak w ułamku sekundy potrafi przejść od wygłupów do pełnej koncentracji. Zazdrościła mu tej umiejętności.

Zmieniła dawkę leków, tak by pacjentka przeszła w stan częściowego wybudzenia.

- Słyszę muzykę? – szepnęła kobieta po chwili. Była zdumiona, jak każdy wybudzony podczas zabiegu.

- Tak – uśmiechnął się. – Powiem pani, że wolę, jak leci rock, ale pani anestezjolog jest wtedy niezadowolona. – Mówił do niej lekkim tonem, bo chciał ją uspokoić.

- Mnie się podoba. Ale jakoś mi dziwnie…

- Też bym się tak czuł, jak bym się ocknął w środku operacji. Proszę się nie martwić, wszystko jest pod kontrolą. Za chwilę wytnę tętniaka i założę specjalny klips. Pielęgniarka zada pani kilka pytań. Proszę na nie odpowiedzieć, bo dzięki temu będę miał pewność, że klipsuję tylko to, co trzeba. – Nie mówił całej prawdy. Przede wszystkim chciał się upewnić, że klips nie uszkodził mózgu i nie upośledził ważnych funkcji.

Klipsowanie tętniaka nie trwało długo.

- Pełna narkoza – poinformowała go Rory, gdy ponownie uśpiła pacjentkę.

- No to jedziemy! – Wyciągnął rękę do instrumentariuszki. – A wracając do tematu wesela, będę idealnym kompanem.

Skinęła głową. Słowa były zbędne, gdyż jako rozmówca Asher był samowystarczalny. Mówił za siebie i za nią, co jej nie przeszkadzało. Koledzy nazywali ją za plecami Miłosierną Skałą. W końcu ktoś odważny powiedział jej to w twarz. Niezłomna i oddana anestezjolog, twarda jak skała, nieokazująca emocji. Każdy chirurg chciał mieć ją w zespole. Rygorystyczna, bezkompromisowa, sumienna. Czasem jednak dodawali: zimna i nieczuła. A ona była wrażliwa, emocjonalna, empatyczna.

Chętnie pośmiałaby się z kolegami, zwłaszcza z dowcipów Ashera. Popłakała po nieudanej operacji. Albo pokrzyczała z bezsilności, gdy szpitalna biurokracja redukowała ratowanie życia do kolumny liczb w tabelce strat i zysków. Pokazałaby emocje, ale nigdy sobie na to nie pozwoliła, bo dla niej był to przejaw słabości. A nie chciała być słaba. Była kobietą w zdominowanej przez mężczyzn specjalizacji i musiała być dwa razy lepsza od nich. Nie dopuściłaby, by podważano jej kompetencje.

- I co pani powie, pani doktor?

- Pacjentka jest stabilna, funkcje życiowe w normie.

- Ja nie o pacjentce, tylko o ślubie – roześmiał się Asher. – To jak? Mam wyciągać lakierki?

- Dlaczego chcesz ze mną pójść? – Zdumione spojrzenia kolegów zdradzały, że ich też zaskoczyła.

- Panie i panowie, pacjentka jest zamknięta, czyli koniec balu! – Asher odłożył narzędzia. Pytanie Rory pozostawił bez odpowiedzi, co przyjęła z dużą ulgą.

Pacjentka trafiła na oddział intensywnej terapii, zespół poszedł myć się i przebierać, tylko Rory się ociągała. Musiała ochłonąć. Liczyła, że czas będzie grał na jej korzyść i Asher zapomni o pytaniu, które mu zadała.

Lepiej, by nie wracał do tematu wesela, bo korciło ją, by przyjąć jego propozycję. Nie wątpiła, że byłby idealnym towarzyszem. Po pierwsze, prezentował się doskonale. Wysoki, przystojny, pewny siebie, ze zniewalającym uśmiechem, który ścina z nóg. Po drugie, odnosił sukcesy. Był tuż po czterdziestce i należał do grona najlepszych neurochirurgów w kraju. Robił wrażenie. Rory nie wątpiła, że z nim u boku nie zaznałaby nudy.

Gdyby chodziło wyłącznie o zabawę, miałaby problem z głowy, ale sprawa była bardziej złożona. Musiała znaleźć mężczyznę, który zgodzi się odegrać przed jej rodziną małe przedstawienie. I który będzie wiarygodnie udawał, że są w sobie zakochani, a ich związek to nie jest świeża historia. Jednym słowem będzie kłamał, by oszczędzić jej upokarzających komentarzy i wścibskich spojrzeń.

- Rory?

Drgnęła na dźwięk jego głosu.

- Tak, doktorze Parks?

Przechylił głowę i patrzył na nią w sposób, jakiego nie znała. Dotąd było tak, że niby ją widzi, ale w głowie obmyśla kolejny żart. Teraz w jego oczach dostrzegła troskę i coś, czego nie potrafiła nazwać. Nie był to smutek, ale… Po prostu po operacji był przygaszony.

- Daj spokój z tym doktorem – poprosił setny raz. – Jeśli mamy bawić się na weselu, powinnaś mówić mi po imieniu. – Nim zdążyła zaprotestować, zapewnił, że nie będzie się narzucał. – Skoro nie chcesz ze mną iść, przyjmuję to do wiadomości. Ale chciałbym odpowiedzieć na twoje pytanie.

- Moje pytanie? Nie musisz na nie odpowiadać.

- Nie muszę, ale chcę. Nigdy o nic nie prosisz.

- Jak to? – No nie! Chyba jej dziś odbiło. Dlaczego wdaje się w dyskusje, zamiast kiwnąć głową i pójść do swoich zajęć? Pewnie dlatego, że zawsze miała ochotę z nim pogadać.

- Nigdy o nic nie prosisz. Wiadomo, że lekarze często idą sobie na rękę. Zamień się ze mną na dyżury. Ogarnij tego pacjenta, a ja wezmę następnego. Uzupełnij dokumentację za ten miesiąc, a ja zrobię następny. Czasem chodzi o drobną przysługę, czasem o sporą rzecz.

Pokiwała głową. Tak. Po raz pierwszy zetknęła się z tym w klinice ojca, potem na studiach, podczas stażu i rezydentury, i wreszcie w pracy. Akceptowała te praktyki, ale nie wchodziła w takie układy.

- Nie prosisz o żadne przysługi, skoro więc złamałaś zasadę, musi być grubo.

Bo jest. Słowa przypłynęły jak na zawołanie, ale nie pozwoliła im wybrzmieć. I nie uległa pokusie, by przyznać, że jest w kropce. W desperacji poprosiła Angelę i Siennę o pomoc, ale tego żałowała. Nikt nie podejrzewał, że twarda jak głaz Rory za chwilę pęknie. W zasadzie już pękła i lada chwila tłumione latami emocje rozleją się jak rwąca rzeka. To byłaby dla niej katastrofa. Nie zniosłaby pobłażliwych spojrzeń i seksistowskich komentarzy, że jest histeryczką.

Asher cierpliwie czekał, w końcu dał za wygraną.

- Posłuchaj, trochę sobie żartujemy, ale jeśli zmienisz zdanie, chętnie z tobą pójdę – zapewnił i wyszedł.

Rozejrzała się po sali, instynktownie otuliła ramionami. Nie może pójść na ślub sama, ale z Asherem tym bardziej nie. Choćby dlatego, że w głębi serca niczego nie pragnęła bardziej, niż by jej towarzyszył.

A to grozi katastrofą.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Rules of Their Fake Florida Fling

Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2023

Redaktor serii: Ewa Godycka

© 2022 by Juliette Hyland

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-540-5

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek