My, ludzie z planety Ziemia - Jarosław Bloch - ebook

My, ludzie z planety Ziemia ebook

Jarosław Bloch

0,0
15,75 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"My, ludzie z planety Ziemia", to zbiór siedmiu opowiadań utrzymanych w konwencji fantastyki. Nie stanowią one całości, lecz mają wspólny mianownik. Akcja wszystkich opowiadań toczy się na Ziemi skupiają się one na człowieku, jego przeżyciach, rozterkach i problemach.

Odyseja terrańska” jest wyobrażeniem początków życia na Ziemi. Składa się z trzech epizodów. Opowiadanie zwraca uwagę na cykliczność powstawania i niszczenia życia. Pokazuje jak dużą rolę w tym procesie odgrywać może przypadek. „Skazany na samobójstwo”, to ponura wizja przyszłości w której skazańcy sami wymierzają sobie sprawiedliwość. Groźnych przestępców skazuje się na karę samobójstwa, która jest odpowiednikiem, ogólnie nieuznawanej, kary śmierci. „Być bohaterem”, to nieco humorystyczna historia, w której Supermeni zatrudniani są na etatach państwowych, aby nieść pomoc ludziom w sytuacji zagrożenia. W opowiadaniu „Krasnale” poruszono problem współistnienia obok siebie dwóch inteligentnych cywilizacji. Rasa krasnali toczy walkę z siłami bezpieczeństwa, które chcą zlikwidować wszelkie ślady jej istnienia. Opowiadanie „Światło w tunelu” rozpoczyna się w momencie śmierci głównego bohatera. Jego dusza odłącza się od ciała, podąża tunelem w stronę światła i spotyka Boga. Jednak nie jest to spotkanie, jakiego oczekiwał. W opowiadaniu „Wojna, której nie było” przedstawiony jest proces manipulacji społeczeństwem. Główny bohater, imigrant wcielony do wojska, ucieka z frontu, by odnaleźć matkę. Odkrywa, że wojna w której bierze udział, w rzeczywistości się nie toczy. Ostatnie z opowiadań, „Pożegnanie z Marsem”, porusza problem blokowania dostępu do informacji, mogących wpływać na los ogółu.

 

Jarosław Bloch (ur. 1975 w Katowicach). Z wykształcenia geograf, absolwent Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego. Obecnie nauczyciel i wychowawca w VI Liceum Ogólnokształcącym w Katowicach. Z zamiłowania pisarz i fotograf. Miłośnik górskich wędrówek. Społecznik. Prowadzi bloga o tematyce edukacyjnej pt. „Co z tą edukacją?”. Futurysta. W swojej twórczości podejmuje temat roli człowieka w zmieniającym się świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 190

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jarosław Bloch

My ludzie  z planety Ziemia

Copyright © Jarosław Bloch; 2014 Copyright © Wydawnictwo Witanet; 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone

Koncepcja okładki: Jarosław Bloch Skład tekstu, opracowanie graficzne: Ryszard Maksym

ISBN: 978-83-64343-28-5

Wydawca:

Wydawnictwo WITANET ul. Brzoskwiniowa 11/1 62-571 Stare Miasto

tel.: #48 601 35 66 75

www.ebooki.c0.pl

[email protected]

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Skład wersji

Odyseja Terrańska

A co zrobicie, jeśli imię moje brzmi: przypadek i nie jestem taki jak myślicie? – zapytał Bóg

Część 1 – 5.500.000.000 lat BP

Na początku Terra była gorąca i niedostępna, nie było dnia, w którym młoda i cienka skorupa nie pękałaby, dając upust tkwiącemu w niej żywiołowi. Dopiero co powstałe struktury, niszczone były przez kolejne wściekłe erupcje. Wszechobecne trujące gazy, potoki płynącej lawy, popioły przysłaniające Słońce, tworzyły niegościnny krajobraz kształtującej się planety. Niezmienne były jedynie wschody i zachody Słońca, które odmierzały rytm życia na tej niegościnnej planecie. Każdy dzień udowadniał potęgę nieujarzmionej natury. Z przestrzeni kosmicznej Terra bombardowana była meteorami, których nie mogła zatrzymać kształtująca się dopiero atmosfera.

Pewnej nocy rozgwieżdżone niebo przeszył błysk i pojawił się na nim lśniący obiekt latający. Pilotujący go nie byli humanoidami. Z zainteresowaniem śledzili widok rozciągający się w dole, zerkając co chwilę na odczyty czujników rejestrujących właściwości fizyczne i chemiczne planety, nad którą się znaleźli. Ich spojrzenia nie wyrażały głębszych emocji, raczej analityczną ciekawość, a sposób ich zachowania wskazywał na rutynowe działania, którymi zajmowali się nie pierwszy raz.

– Myślisz, że możemy tutaj przeczekać? – pomyślał niższy z nich.

– Byle nie lądować, spójrz, nie ma zbyt wiele stabilnego podłoża – odpowiedział mu także w myślach wyższy – Ryzyko uszkodzeń zbyt duże.

– Czyli wisimy – stwierdził niższy – Trzydzieści jednostek powinno wystarczyć. Tylko to przyciąganie, stracimy zbyt dużo energii.

– Nie martw się. Deszcz meteorów nie trwa wiecznie, w przestrzeni międzygwiezdnej doładujemy silniki. Manewruj tak, aby cały czas zasłaniała nas ta planeta. A swoją drogą ciekawe jak doszło do tej katastrofy? Która to?

– Chyba piąta lub szósta od strony gwiazdy, rozwaliło ją w drobny pył. Może jakaś kometa, choć rozmiar katastrofy świadczyłby raczej o kolizji planet z powodu przecinających się orbit. Pech.

– Co nas podkusiło by wejść w tak młody wszechświat...

– Widocznie przełożeni myślą, że nasze statki są niezniszczalne.

– Nie lubię tych wszystkich teoretyków. Myślą, że wszystko da się obliczyć. Powinni mieć stałe szkolenia w młodych wszechświatach, wtedy nie wysyłaliby nas tutaj.

– Nie narzekaj. Sam wiesz, że nie mamy innego wyjścia, a ten wszechświat leży na uboczu.

– Wiem... Inaczej nie latalibyśmy w tych warunkach.

Jeden z pilotów odwrócił się w stronę migających ekranów, niebiesko zielone płaty skórne pokrywały stożkową, dość krępą sylwetkę, w górnej części stożka otoczenie śledziły dwie pary nieco wyłupiastych, ciemnych oczu. Pod nimi znajdowały się owalne usta, które lekko poruszały się w trakcie toczącej się rozmowy. Jedną z czterech rąk, zakończonych trzema palcami, dotknął ekranu, by połączyć się z urządzeniem w celu wymiany danych.

– Co o tym myślisz? – niższy wskazał na ekrany przy pulpicie – Odczyty wskazują, że warunki tutejsze mogą być sprzyjające dla rozwoju życia. Może spróbujemy?

– Może za kilka aków (ak – miara czasu stosowana powszechnie wśród podróżujących między wszechświatami – przyp. autora). W tej chwili to strata cennego materiału.

– Wystrzelmy więc materiał w osłonie z programatorem czasowym. Za kilka aków osłona wybuchnie i powinno się zacząć.

– Jak sądzisz? Coś się z tego rozwinie?

– W tej chwili ciężko powiedzieć, czujniki wskazują inne przyciąganie aniżeli u nas, atmosfera dopiero kształtuje się, są duże szanse, że kiedyś powstanie woda. Myślę, że za dwa aki, może trzy... wtedy można by odpalić osłonę.

– Czyli nie będą do nas podobni?

– A jakie to ma obecnie znaczenie? Jakie to ma dla nas znaczenie? Nasz wszechświat ginie a my mamy wyraźne rozkazy by rozsiać życie, oparte na naszych pierwiastkach, na jak największej ilości planet. Tylko to się liczy.

– Szkoda... Wiesz czasem sobie wyobrażam, że odrodzę się kiedyś na jednej z planet, której dałem życie. Na pewno w innej postaci, lecz będzie to jakaś kontynuacja mnie. Mam nadzieję, że będą mądrzejsi od nas, nie popełnią tych samych błędów. Szkoda, że wiedząc tak wiele, odchodzimy w niepamięć.

– Tak było zawsze. Cywilizacje odchodziły, nie rozumiejąc nawet do końca swojej roli w tej układance. Choć z drugiej strony to fascynujące... Coś tworzy się od podstaw, rozkwita, trwa, aż zamiera w zapomnieniu nie obchodząc nikogo. Gdzieś obok zaś tętni życie, ale to pozory, bo wyrok jest już wydany i cywilizacja, kwitnąc, zbliża się stale do krańca swego istnienia.

– My już to wiemy...

– I też odchodzimy. Ale spójrz jakie to dobre i bezinteresowne. Skąd możemy wiedzieć jakie efekty da nasza praca, ale wykonujemy ją w nadziei, że któreś ziarno będzie doskonałe. Dajemy szanse życiu, by trwało, nic za to nie chcąc, niczego nie oczekując. Nigdy nie dowiemy się co z tego wyniknie.

– Tak. Życie we wszechświecie jest takie kruche a zarazem nieuniknione. Czasem przypomina mi chwast, który staramy się zniszczyć w ogrodzie, robimy wszystko by zginął, a on wyrasta obok mimo, że włożyliśmy wiele pracy w jego unicestwienie, czasem wyrasta silniejszy, przystosowuje się do nowych warunków, lecz nie wie, że i tak nie ma szans, będzie zniszczony, ale mimo to walczy. A swoją drogą ciekawe jakie chwasty wyrosną kiedyś na tej planecie?

– Nie wiem, ale zobaczysz, jak się tutaj odrodzisz – na myśl o tym zaśmiali się na swój sposób – Będziesz może rzucał podobnymi przekleństwami, jak na swojej plantacji. Pamiętasz? Trzy cykle temu. Byłem u ciebie gdy walczyłeś z tą rośliną oplatającą twoje nowo wyhodowane kwiaty. Nigdy nie zapomnę twojego zawziętego wzroku.

– Zniszczyłem w końcu ten chwast. Ale to nic nie dało. Inny, mniejszy, na który nie zwróciłem wtedy uwagi zabierał zbyt dużo wody, więc kwiaty i tak zginęły.

– Życie zabija życie. Ciekaw jestem co wyrośnie na gruzach naszej cywilizacji? Myślę, że cokolwiek nastąpi po nas, będzie od nas doskonalsze i silniejsze a jeżeli ktoś podejmie się kiedyś kontynuować naszą pracę, to z pewnością będzie tego godzien.

– Bo będzie silniejszy?

– Nie... Raczej mądrzejszy, bardziej zdeterminowany, by żyć.

– Czyli wszystko opiera się na trwaniu?

– A może trwanie jest czymś najlepszym co może nas spotkać? Przyznaj się, dużo byś dał by nasza cywilizacja mogła dalej trwać?

– Tak, dużo bym dał, ale sam wiesz, że to puste gadanie. Skoncentrujmy się lepiej na chwili obecnej. Skoro mamy podjąć tutaj próbę inicjowania życia, to nie powinniśmy zwlekać. Ten deszcz meteorów nie potrwa wiecznie a myślę, że gdy się skończy, powinniśmy niezwłocznie opuścić ten układ.

– Racja. Proponuję osłonę ceramiczną, możemy wypróbować ten nowy prototyp, który dorzucono nam przed startem.

– Chodzi ci o tę osłonę, której wzoru chemicznego nie umiałem zapamiętać?

– Dokładnie.

– Są cztery. Uzbrojone, czekają na wystrzał. Rozejrzyj się za sprzyjającym terenem.

– Myślę, że ta skała o współrzędnych dwadzieścia osiem i sto trzy, będzie się nadawała. Sądząc po rozmiarach i składzie chemicznym, powinna długo przetrwać w tutejszym środowisku. Sądzę, że powinniśmy wbić pojemnik na co najmniej dwie jednostki w głąb skały. Dla pewności wstrzelił bym tutaj dwie kapsuły, jedną teraz, a drugą jak będziemy stąd odlatywać. Może na drugiej półkuli.

– Namierzyłem cel. Będzie dobry.

– Wskazania w normie.

– Odpalam.

Przeciągły syk lecącego pocisku przeszył powietrze. Jałowa i martwa jeszcze planeta, była świadkiem pierwszej sztucznej ingerencji w jej środowisko. Huk z jakim kapsuła zderzyła się z podłożem, rozbrzmiewał nieśmiało w kanonadzie jeszcze głośniejszych wybuchów wulkanicznych i niknął gdzieś stłumiony szumem gwałtownych burz.

– Wbiła się chyba dość głęboko. Tak, są dwie jednostki. Powinno to dać wystarczającą osłonę dla kapsuły. Wpisz dane do rejestru, niech automat wyśle je do centralnego rejestru, gdy tylko wyjdziemy poza atmosferę tej planety.

– Nazwiemy ją jakoś?

– Chyba nie powinniśmy. Nie my będziemy tutaj żyć. Nadaj jej tylko numer.

Część 2 – 66.000.000 lat BP

Stali na wapiennym wzgórzu, pod nimi rozciągał się rozległy płaskowyż. Obaj obserwowali pasące się w oddali stado wielkich gadów. Mimo, że ich twarze nie wyrażały żadnych uczuć, uważny obserwator dostrzegłby błysk zaciekawienia w ich oczach.

– Pięknie tu.

– Tak. Czegoś takiego dawno nie widziałem. Biorąc pod uwagę minimalną ingerencję naszych poprzedników, efekt jest lepszy niż się spodziewałem. Jak znalazłeś te współrzędne?

– Przypadek, przeglądałem stare katalogi, poszukując początków projektowania życia na FLO i natknąłem się na niesprawdzony raport.

– Czyj?

– Oramonczyków. Na pewno o nich słyszałeś, to ci, którym nie udało się podczas wielkiej kolizji wszechświatów.

– Wyginęli wszyscy?

– Prawie. Ale trzeba przyznać, że ich zwiadowcy zrobili kiedyś kawał dobrej roboty, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że dzięki nim istoty myślące trwać będą wiecznie.

– Czyli wszyscy jesteśmy Oramonczykami?

– Coś w tym stylu, choć słyszałem, że prawdopodobnie wyglądali dosyć dziwnie.

Służyłem już w trzech wszechświatach. Chyba nic mnie już nie zdziwi – rozejrzał się wokół – Gdzie jest Ea? Nie przyleciała z tobą?

– Opracowuje tutejsze kwiaty, stwierdziła, że roślinność jest tutaj niesamowicie różnorodna. Znasz ją, może tak godzinami.

– Powinna na siebie uważać, w jej stanie nie powinna wychodzić z lądownika.

– I tak by cię nie posłuchała.

– Wiem, ale zachowuje się lekkomyślnie, nie wróciły jeszcze szczegółowe bioanalizy tutejszego powietrza. Wstępnie nic nie było, ale z doświadczenia wiem, że czasem niewielkie kolonie wirusów lub bakterii, były w stanie zabić całe załogi statków międzygwiezdnych.

Astronauci jeszcze przez chwilę podziwiali nieświadome niczego zwierzęta, po czym zniknęli we wnętrzu niewielkiego pojazdu latającego. Po kilkuminutowym locie ujrzeli ocean i lśniące moduły ich tymczasowej bazy. Składało się na nią pięć tytanowych kopuł połączonych ze sobą rękawami komunikacyjnymi, z których jeden prowadził do potężnego lądownika górującego nad okolicą, który był jednocześnie centrum dowodzenia, magazynem trofeów zebranych na tej planecie, jak i szpitalem, gdyby tutejsze środowisko zaingerowało w układ immunologiczny któregoś z astronautów. Wokół lądownika powietrze jakby drżało, tworząc niewidzialną zasłonę pola siłowego. Po podaniu kodów do lądownika, pojazd z astronautami zgrabnie prześlizgnął się przez okno utworzone w zasłonie pola siłowego, po czym opadł delikatnie na prowizoryczne lądowisko.

– Ea? – rzucił astronauta wchodząc do pustego pomieszczenia laboratorium, czując, że coś jest nie tak.

– Nie martw się o mnie – poczuł jej słowa w swojej głowie, były mocne i wyraźne, jak nagły rozsadzający napływ euforii. Spokojnie, pomyślał, a więc nic się nie stało.

– Gdzie jesteś – zapytał w myślach.

– Przyjdźcie do modułu szpitalnego, czekam na was – usłyszał już spokojniejsze drgania jej myśli i jeszcze coś, czego nie mógł zidentyfikować.

– Słyszałeś to? – a widząc skinienie głowy swego towarzysza mówił dalej – Jest w module szpitalnym, chodźmy.

Moduł szpitalny oddzielony był od reszty bazy potrójnym systemem śluz, dla bezpieczeństwa zarówno tych, którzy się w nim znajdowali, jak i dla pozostałych członków załogi, gdyby zaszła konieczność odizolowania kogoś. Procedura przejścia przez śluzy była więc uciążliwa, ale znosili zabiegi odkażające spokojnie, jak przystało na doświadczonych w badaniu obcych światów astronautów. Gdy dotarli na miejsce, Ea leżała w łóżku, lecz nie była sama. Obok niej leżało małe kwilące zawiniątko, dziecko.

– To dziewczynka.

– Ea, przecież miałaś urodzić na statku orbitalnym, co się stało?

– Nie wiem – odrzekła zmieszana, ale rozpromieniona – Ale badania w przestrzeni kosmicznej dają pewien zakres błędu i chyba to właśnie jest powodem.

– Wszystko w porządku? – zapytał drugi – Dlaczego nas nie wzywałaś? Mogło ci się coś stać.

– Sama byłam zaskoczona, ale nic mi nie jest, zdałam się na nasze, dotąd niezawodne, roboty – uśmiechnęła się – A poza tym... jesteśmy najtwardszym materiałem myślącym w tym wszechświecie, nie zapominajcie o tym.

– Masz rację – wyraźnie poprawił im się humor – Zrobiłaś testy?

– Tak, wszystko jest w normie, tylko... chyba opóźni się nasz wylot stąd. To niestety zawaliłam.

– Nie przejmuj się. Jak wyglądają procedury? – zapytał towarzysza.

– Stosując miejscową miarę, musimy tu czekać przez czwartą część obrotu tej planety wokół gwiazdy. No i oczywiście Ea pod żadnym pozorem nie może opuścić modułu szpitalnego.

– Słyszałaś?

– Zastosuję się – odpowiedziała z uśmiechem – Spójrzcie na nią, śmieje się.

Przez jakiś czas zapomnieli o swojej pracy, o miejscu w które rzucił ich los. Na chwilę zamienili się w zwyczajne istoty, wyrażające swą radość z narodzin nowego życia. Nie naukowcy, nie żołnierze, po prostu troje młodych, jakby przypadkiem rzuconych w ten dziwny punkt czasoprzestrzeni. Wiedzieli, że jest to wydarzenie dla tej planety doniosłe, którego jednak nikt poza nimi samymi nie będzie tu pamiętał.

– To fascynujące, pierwsza myśląca istota urodzona na tej planecie. Jak dasz jej na imię?

– Będzie miała imię po mojej siostrze, która zginęła w Mgławicy Zeta.

– Nie opowiadałaś nigdy o tym.

– Była badaczem, jak ja, zginęła w huraganie na jednej z tamtejszych planet. Nawet nam się to jeszcze zdarza.

– Jak miała na imię?

– Terra – spojrzała na dziecko – Witaj na swojej planecie, Terra. Wiecie co? Chciałabym aby ta planeta, na jej cześć, też tak się nazywała.

Spojrzeli po sobie a na ich twarzach wprawne oko mogłoby dostrzec cień zdziwienia. Po chwili pierwszy stwierdził:

– Załatwione, zaraz wpiszę w rejestry.

– Nie. Chciałabym inaczej.

– Jak?

– Chciałabym aby tak nazywali tę planetę jej przyszli, inteligentni mieszkańcy. Kiedyś.

– Chcesz zostawić telepatyczną wiadomość? To zabronione – zawahał się jej towarzysz.

– Z drugiej strony... Nikt nie musi wiedzieć – stwierdził drugi.

– No w końcu jesteśmy tylko badaczami, zawsze możemy się tłumaczyć, że nie doszliśmy do tego punktu regulaminu – filozoficznie dodał pierwszy – Niech więc będzie.

– A więc Terra – powiedziała Ea wyciągając rękę do swoich towarzyszy podróży

Położyli swoje ręce na jej drobnej dłoni, jeden z nich, może dowódca tej wyprawy, skinieniem głowy wskazał na okno, ich myśli stworzone w trzech potężnych umysłach połączyły się tworząc delikatną wibrację, od której zadrżało lekko powietrze, lecz tylko oni to widzieli. Wibracja oddaliła się.

– Uda się? – zapytała.

– Będzie w nieskończoność okrążać tę planetę, aż znajdzie się wszędzie, stanie się jej częścią. Być może kiedyś napotka na swej drodze mózg na tyle dobrze rozwinięty, że odbierze tę wiadomość. Nie będzie jeszcze zdawał sobie sprawy, że działa pod naszym wpływem, ale to nie ma znaczenia. Będzie to dla tego kogoś oczywiste, jak ma nazwać świat w którym żyje. Uda się.

– Ciekawe jak będą wyglądać? – zamyśliła się.

– Ciekawe z czego wyewoluują? – dodał pierwszy – Na pewno nie z tych wielkich stworzeń, których tu dzisiaj pełno.

– Ciekawe czy któryś gatunek przeżyje uderzenie asteroidy? – zauważył drugi – To już ich ostatnie chwile na tej planecie. Nie zapomnijcie, że czeka ją zagłada.

– Robiłem rano symulacje, małe prawdopodobieństwo by przeżyły te największe – wtrącił się pierwszy – Większość gatunków zginie, ale niektóre przetrwają. To jeszcze nie koniec tej planety, jeszcze nie teraz. Życie się odrodzi i kiedyś ktoś odbierze naszą wiadomość.

Część 3 – dzisiaj

Głęboko pod powierzchnią oceanu, w niedostępnym zakątku rowu oceanicznego, rozciągały się zabudowania bazy planetarnej Terra. Przypadkowy obserwator zdumiałby się, widząc potęgę podmorskiego miasta, lecz żadna istota inteligentna, zamieszkująca na powierzchni, nie zdołała się tutaj nigdy zbliżyć, nie licząc oczywiście osobników na których przeprowadzano okresowo testy, lecz ci byli pozbawieni świadomości. Barierą nie do przebycia była kilkukilometrowa głębia, wysokie ciśnienie i zaawansowane systemy ostrzegania. Baza była również uzbrojona, lecz jej użytkownicy wiedzieli, że nikt z powierzchni nie mógłby nawet marzyć o jej zniszczeniu. Różnice technologiczne szły w miliardy terrańskich lat.

W jednej z kapsuł, wyróżniającej się szerokim panoramicznym oknem rozmawiały ze sobą dwie istoty. Z daleka były podobne do Terran, jednak z bliska różniły się od nich w niemal każdym szczególe. Jeden z osobników był wyraźnie starszy, świadczyła o tym pomarszczona skóra, zwisająca z policzków, nieco większej niż u Ziemian, głowy pozbawionej owłosienia. Obydwaj byli chudzi jak na ziemskie warunki, ich smukłe, wręcz anorektyczne ciała kończyła głowa o dobrze rozwiniętej tylnej części, świadczącej o rozroście mózgu. Jednak największe wrażenie sprawiały ich oczy, duże, pełne, o ciemnym kolorze, skrywające w sobie zagadkową głębię, jakby wiele pokoleń im podobnych, zapisało w nich całą swą mądrość.

– Przyznam Ais, że twoja prośba zaskoczyła mnie – mówił starszy – Zaskoczyła tym bardziej, że jako administrator tej planety na pewno znasz procedury dla niej przewidziane. A ta prośba jest wbrew procedurom.

– Wiem, dlatego prośbę skierowałem do pana, generale Or. Pomyślałem, że pan jej nie zignoruje.

– I miałeś rację. Nie mogę zignorować kogoś, kto przez tyle sezonów tkwił w tej odległej galaktyce i poświęcał się pracy dla mnie.

– Jestem profesjonalistą. Każdą robotę wykonywałbym równie starannie.

– Wiem. Ale przejdźmy do twojej prośby, jest... bardzo nietypowa. Chciałbym poznać twoje motywacje.

– Jak pan wie, życie na planecie, na której się znajdujemy, przez tubylców zwanej Terrą, rozwinęło się dzięki programowi Oramonczyków, w ciemnych czasach kosmosu. Istoty, jakie zamieszkują tu obecnie, rozwinęły się w drodze ewolucji z materiału zaszczepionego tutaj przed kolizją wszechświatów. Tutejsze warunki okazały się sprzyjające, choć uzyskany stan końcowy jest sumą kilku, nazwijmy to, przypadków. Planeta ta w swojej historii była dwa razy na skraju zagłady, jednakże jej ekosystem przetrwał dając początek dość obiecującej linii, z której wyewoluowały istoty obecnie władające planetą.

– Co to ma wspólnego z twoją prośbą?

– No właśnie, chodzi o to, że historia się powtórzy. W stronę tego układu gwiezdnego zmierza olbrzymia asteroida, ona nie uderzy w Terrę, lecz w Marsa, od którego oderwie się fragment wielkości terrańskiego księżyca i... dojdzie do kolizji z Terrą.

– Słyszałem o jakiejś kolizji, ale do niedawna nie wiedziałem, że chodzi o Terrę. Kiedy się dowiedzą?

– Za późno, ale sami są sobie winni, ograniczyli swój program kosmiczny. Dowiedzą się, gdy nie będzie można już nic zrobić.

– Jakie są szanse przeżycia na tej planecie?

– Nikłe. Wymrą wszystkie większe organizmy, przeżyją niektóre mniejsze, zdolne do długiego przebywania w stanie pół życia, poza tym niektóre owady i bakterie. Gatunek naczelny, dzięki swej technice, jest w stanie zapewnić przetrwanie katastrofy kilku tysiącom swych przedstawicieli. Jednak zupełne zniszczenie roślinności i zmiany w atmosferze, dochodzące do tego przesunięcie osi Terry i zmiany w magnetyzmie sprawią, że resztki osobników naczelnego gatunku nie zdołają przystosować się do nowych warunków i wymrą. Wszystko zacznie się od nowa.

– Jakie są perspektywy ucieczki Terran w przestrzeń?

– Teoretyczne. Jak mówiłem, ograniczyli swój program kosmiczny. Na pewno go wznowią, ale nie wierzę by zdążyli przygotować się na taką ewentualność. Bez bazy na macierzystej planecie są skazani na zagładę. Baza na Marsie, którą założyli niedawno, ulegnie zniszczeniu. Baza na Księżycu, nawet jeśli przetrwa, przedłuży jedynie istnienie populacji o kilkanaście terrańskich lat.

Generał zamyślił się. Podwodny świat rozciągający się za oknem i ten na powierzchni, który zobaczył lecąc tutaj, tętniły życiem. Lecz w swym długim życiu widział niejedną taką planetę, miał do spraw życia i śmierci chłodniejszy stosunek niż Ais, którego większość życia upłynęła na pracy tutaj. On sam mógł zrozumieć Aisa, wiedział jednak, że jego przełożeni mają w tej kwestii jednoznaczną opinię.

– Przejdźmy do konkretów. Prosisz mnie bym zezwolił na objęcie ochroną gatunku naczelnego, przynajmniej takiej grupy, by mogła przetrwać i zachować ciągłość rozwoju. Jak sobie to wyobrażasz?

– Myślę, że z uwagi na ich rozwój cywilizacyjny moglibyśmy dać im szansę. Myślałem o przeniesieniu grupy reprezentatywnej na inną planetę lub o hibernacji takiej grupy.

– Nie oni pierwsi i nie ostatni stają w obliczu katastrofy – tak twierdzi, w podobnych sytuacjach, dowództwo piątego sektora, bo to nie pierwszy przypadek zagłady życia, z którym się stykają. Gdy z nimi rozmawiałem, tuż przed moim przybyciem tutaj, stwierdzili, że możemy zachować jedynie kilkanaście zdrowych osobników do badań i eksperymentów. Osobiście zgadzam się z tym, myślę, że ocaleni mogą stać się niebezpieczni.

– Są zadufani w sobie, zapatrzeni w siebie, tak bezkrytyczni, że chce mi się krzyczeć, to fakt, ale nie sądzę by mogli być dla nas niebezpieczni.

– Widzisz Ais, tu nie chodzi o zwykłe zagrożenie. Według twoich raportów są jeszcze zbyt niedoskonali, a przeniesienie ich cywilizacji o kilka poziomów wzwyż, może negatywnie wpłynąć na naszą cywilizację. Oni nie dorośli do tego by budować, czytając przed tą rozmową twoje raporty odniosłem wrażenie, że mają wręcz zaszczepioną w genach destrukcję. Oni się chylą ku upadkowi, nie zasługują na szansę, którą chcesz im dać.

Zamilkli. Ais wpatrywał się w morski krajobraz za oknem. A więc ten świat był już skazany na zagładę. Decyzje już zapadły, nic nie mógł zrobić. Żal mu było tych, którzy nazywali siebie ludźmi, tych na lądzie. Poczuł jak wzbiera w nim wściekłość, wstydził się tej swojej chwili słabości, ale nie potrafił nad nią zapanować. Nie wiedział co go wewnątrz bardziej drażni, uparta postawa dowództwa, czy jego samego.

– Skoro to już koniec tego świata, to po co pan przyjechał, generale Or? – powiedział chłodno – Rozkazy dotyczące naszej ewakuacji można było przesłać chociażby z sąsiedniego wszechświata.

– Jesteś młody, w twoim głosie czuję dużo goryczy, ale przed tobą wiele lat życia. Zobaczysz, jeszcze wiele przed tobą, będziesz musiał podjąć niejedną trudną decyzję. Pytasz po co przyjechałem? Dobre pytanie. Wiesz, chyba podziwiam takich ludzi jak ty, zdolnych do współczucia, kierujących się pewnymi wartościami, dających szansę. Dzięki takim jak ty Ais, ten kosmos jest lepszy. Jestem już stary, myślę, że kiedyś zajmiesz w tej układance swoje zasłużone, ważne miejsce a wtedy przed tobą wiele decyzji, z którymi nie zawsze zgodzi się osoba Ais, jednak dowodzący Ais będzie potrafił wznieść się ponad siebie i zrobić coś dla dobra ogółu. Tego chcę cię nauczyć chłopcze.

– Dziękuję za zaufanie generale. Niemniej dzisiaj... musiałem spróbować.

– Wiem i doceniam to. Naprawdę. A teraz Ais daj umrzeć tej cywilizacji, dla jej dobra. Musisz wierzyć, że pozwalając na tę zagładę, otwierasz nowy rozdział w dziejach tej planety. Powstanie tu nowe życie, będziemy je obserwować a gdy będą gotowi na kontakt, wierz mi, sami wyciągniemy do nich dłoń.

Jako autor niniejszego opowiadania przepraszam czytelników oraz istoty wyższych cywilizacji, których historię opisałem, za nieścisłości w nazywaniu rzeczy naszym ziemskim, jakże prymitywnym jeszcze, językiem.

Skazany na samobójstwo

Nie bój się prawa, lecz sędziego (przysłowie rosyjskie)

Dzień drugi. Cela śmierci

Ocknął się gwałtownie i usiadł. W pierwszej chwili nie mógł skojarzyć, gdzie się znajduje. Jednak po chwili dotarły do jego świadomości wydarzenia wczorajszego dnia. Rozejrzał się wokół siebie, po czym ciężko opadł z powrotem na pryczę. Poduszka była mokra od potu, który zrosił obficie także jego czoło. A więc pierwsza noc minęła – pomyślał – co dalej? Bał się przyszłości, nie docierał jeszcze do niego fakt, że sytuacja w jakiej się znalazł jest katastrofalna. Wciąż mimo wszystko miał nadzieję tak, jakby jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę gdzie się znajduje. Lecz czy mógł ją mieć w celi śmierci?

Wczorajszy dzień... Wciąż dudnił mu w uszach bezduszny głos sędziego: „Uznaję oskarżonego winnym zarzucanych mu czynów. Popełni pan samobójstwo panie Dark”. I swój krzyk pełen bólu, rozpaczy i sprzeciwu: „Nie zabiłem tej kobiety! Do cholery... nie zrobiłem tego!”. Zimne spojrzenie sędziego: „Wyrok nie podlega apelacji”. I ten głuchy odgłos, gdy młotek uderzył w stół, jakby opadło wieko trumny. Jeszcze teraz, gdy o tym myślał, przechodził go dreszcz. Nie zapomni tego do końca życia, to już niedługo...