Muzyka twojej duszy - Agnieszka Lis - ebook + książka

Muzyka twojej duszy ebook

Lis Agnieszka

4,1

Opis

Igor trafia do szkoły z internatem. Jest skryty i unika ludzi. Gdy otrzymuje od wujka swój pierwszy aparat fotograficzny odkrywa pasję, która będzie towarzyszyć mu przez całe życie.

Po kilku latach od zakończenia szkoły Igor poznaje Elżbietę – utalentowaną i odnoszącą sukcesy pianistkę. Pomiędzy nimi rodzi się uczucie. Czy jednak miłość do muzyki nie jest dla niej ważniejsza, niż miłość do fotografa? Jaką rolę odegra bolesna przeszłość Igora?

Muzyka twojej duszy to wzruszająca opowieść o trudnej sztuce wyborów. O dążeniu do perfekcji, która nie zawsze okazuje się być tym, czego pragniemy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (95 ocen)
36
32
23
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00

Popularność




Copyright © Agnieszka Lis, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktorzy prowadzący: Monika Długa, Szymon Langowski

Redakcja: Agnieszka Czapczyk / panbook.pl

Korekta: Maria Moczko / panbook.pl

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska

Zdjęcie na okładce: Katy Noelle Charlton /Arcangel

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN: 978-83-7976-128-9

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Rozdział 1

ON

Był niewysokim, niepozornym chłopcem. Czarne oczy często opuszczał, oglądając podłogę. Patrząc z boku, trudno było sobie wyobrazić, że bacznie obserwował otoczenie, widząc znacznie więcej niż inni. Igor dostrzegał niemal wszystko. Widział uśmieszki, zawiść, drwinę. Widział sympatie i fascynacje. Był jak cyfrowe oko – rejestrował, chociaż nie zawsze rozumiał. W przeciwieństwie jednak do oka kamery – czuł. I szybko uświadomił sobie, że odczuwanie wcale mu się nie podoba. Niesie ze sobą kłopoty. Skupił się więc na przedmiotach, ludzi coraz skuteczniej wyrzucając poza krąg swojego postrzegania.

Na pierwszy rzut oka z tłumu wyróżniały go czarne, sztywne włosy. Nie dawało się ich ułożyć, chociaż próbowały matka i sąsiadka, a nawet pan Ryszard z najbardziej znanego w miasteczku zakładu fryzjerskiego. Próbowali na cukier i na żel z kiosku Ruchu, potem na superpiankę „extra soft”. Dopiero dużo później Igor skojarzył, że jemu potrzebny był raczej efekt „strong” niż „soft”. Bez względu na zabiegi włosy sterczały, jakby żyły własnym życiem. I jakby próbowały komunikować światu, że ten cichy i spokojny, kompletnie niewyróżniający się z otoczenia chłopiec ma silnej woli więcej niż cała reszta klasy razem wzięta.

Trafił do technikum z internatem. Ksiądz proboszcz powiedział matce, że to grzech nie kształcić dziecka, jak owo dziecko zdolne i ma piątki nie tylko z religii. Religia odbywała się w wiecznie niedogrzanej salce katechetycznej, a ksiądz każdego ucznia znał po imieniu i kolorze roweru. Prześwietlał dzieciaki swoim świdrującym wzrokiem, wiedział, co jadły na obiad, i która to już, kolejna, łata na kolanie w tym półroczu. A skoro ksiądz powiedział, że grzech, to „trza zadziałać” – pomyślała matka i wbrew ojcu, braciom, a nawet i samemu Igorowi zawiozła go do szkoły.

– To chociaż w domu go zostaw – powiedział ojciec. – Daleko nie ma, da radę dojechać.

– Daleko nie ma – zgodziła się matka. – Ale autobus zimny, niedogrzany. Spóźnia się często. I dojść do niego trzeba, zimą ciężko. A tam ciepło będzie miał, obiady na miejscu, warunki, wszystko.

– Takiej biedy u nas nie ma, żeby na obiad dla syna nie było. – Ojciec się obruszył.

– Biedy nie ma. – Matka znów przytaknęła. – Ale tam będzie miał spokojniej.

Obawiała się, że w domu, nawet jeśli najpilniejsze prace w polu już zostały zrobione, to jednak w gospodarstwie ciągle coś będzie do roboty. I chłopak, zamiast się uczyć, będzie pomagał. Robotny był, zastrzeżeń nie miała, ale przemyślała dokładnie sugestię proboszcza. Spodobała jej się wizja syna wykształconego, który może nawet pójdzie w świat, będzie mądry? Może zostanie politykiem?

Myślała o tym wieczorami, wyobrażając sobie Igora w granatowym garniturze. W tych momentach jej twarz się wygładzała, zmarszczki wokół oczu i bruzdy wzdłuż nosa stawały się jakby płytsze. Syn jawił jej się wysoki, przystojny, elegancki – wierzyła, że jeszcze wyrośnie, że jak bracia i ojciec, będzie słusznego wzrostu. Że będzie górował nad otoczeniem, także myślą, że ludzie będą go słuchać. A do tego potrzebne było wykształcenie. Zawodówka byłaby najlepsza, ale skoro ksiądz uznał, że to za mało, to musi być matura. A potem coś konkretnego.

Chłopak powstrzymywał łzy, matka zaś wzdychała mimowolnie, gdy trzydziestego sierpnia ojciec wpakował syna oraz dwie pękate torby do osiemnastoletniej syrenki i ruszyli w sześciokilometrową podróż. Te łzy w oczach chłopaka potem towarzyszyły mu w życiu w wielu momentach, właściwie należy doprecyzować, że to były dokładnie dwie łzy. Żadna nigdy nie spadała, zostawały w kącikach oczu jak przyklejone.

Igor zabierał ze sobą do internatu zawinięty w gruby sweter prezent od wuja. Przypuszczał, że brat matki dał mu go w chwili pijackiego wzruszenia, bo prezent był drogi i rzadko go wyciągano z barku w meblościance. Podarek był już trochę przechodzony, lat miał kilkanaście, ale nigdy żadna dzieciarnia nie miała prawa nawet dotykać przedmiotu. Gdy zatem wuj, lekko bełkotliwie, wyciągnął z pogniecionej reklamówki twardy karton, z nieco startymi już napisami i uszkodzonym jednym rogiem, Igor oniemiał.

– Masz, synuś, masz – powiedział wuj. – Nikt u nas nie ma szkół, to i użytek z tego marny. A głowę trzeba mieć do wszystkiego.

Igor nie zastanawiał się nad pijacką retoryką ostatniego zdania, rzucił się na prezent, ledwo z wrażenia podziękował, po czym schował się w swoim pokoju i natychmiast ukrył dar, zawinięty w ów gruby sweter, głęboko w szafie. Nie potrafił powiązać kwestii wykształcenia z umiejętnością robienia zdjęć, ale aparat był przedmiotem cennym, wyciąganym przez wuja tylko przy największych uroczystościach, komuniach i chrzcinach, i Igor nie zamierzał się nim z nikim dzielić.

Nikt nigdy nie widział zresztą zdjęć zrobionych przez wuja. Klisza tkwiła w aparacie już kilka lat, wuj Miecio zawsze twierdził, że droga, trzeba oszczędzać, a wywołać się da do Józka, co ma ciemną piwnicę.

Trzydziesty sierpnia to była smutna data w życiu Igora. Data wyjazdu z domu, do którego już nigdy mentalnie nie potrafił wrócić. Ilekroć przyjeżdżał, widział kolejne zmiany. Za każdym razem dom był inny, koledzy z dzieciństwa coraz głupsi, matka coraz bardziej zgarbiona. I chociaż po latach ważność tej daty zatarła się wśród innych wydarzeń, trzydziesty sierpnia już zawsze był dla niego smutny.

W szkole Igora nie było widać. Siadał z tyłu, po lewej stronie nauczyciela, daleko od okna. Cieszył się sympatią pedagogów, bo odzywał się rzadko, tylko gdy był pytany. I znał odpowiedzi, zazwyczaj poprawne. Popołudniami siedział w internacie, nie tyle nawet się uczył, co wkuwał. Nie miał znajomych, nie miał kolegów. Nikomu się nie narzucał, nikomu nie wadził i nikt nie wadził jemu. Nie miał przyjaciół, nie miał wrogów. Był przeźroczysty i wcale nie próbował tego zmieniać. Mieszkał w pokoju z dwoma innymi chłopcami, ale oni ani myśleli spędzać czas w internacie. Wymykali się wieczorami, szli na randki albo po prostu postać z innymi chłopakami za rogiem sąsiedniego budynku. Gadali o niczym. O dziewczynach, pierwszych razach i podłości nauczycieli. A Igor zostawał w dość ponurym pokoju z jednym niewielkim oknem, uczył się, schodził punktualnie na kolację, gasił światło przed dziesiątą. Codziennie.

Właściwie gdyby nie te sterczące włosy, to nawet trudno byłoby go dostrzec w klasie, tak bardzo się nie wyróżniał. Tak sądzono. Gdyby jednak ktoś zechciał się przyjrzeć, mógłby coś dostrzec.

Wśród rozbawionych młodych twarzy, loków powiewających na wietrze, zadzieranych spódniczek, poobgryzanych paznokci i wyciskanych brudnymi palcami pryszczy, które babrały się potem całymi tygodniami – Igor nie tylko był. On patrzył. Czasem wchodził do pokoju i bezwiednie przekładał kurtkę współlokatora. Nawet nie odwieszał, po prostu przekładał. Albo podchodził w klasie do gazetki ściennej i przewieszał zdjęcia. Po jakimś czasie stał się za tę gazetkę odpowiedzialny i od tego momentu jego klasa zawsze dostawała nagrodę za najlepszy ścienny tygodnik.

Jedyne, czego Igor nie chciał rejestrować, to ludzkie twarze. Ludzie wymagali skupienia i angażowali emocje, przedmioty – układały się Igorowi zawsze w gotowe plastyczne kompozycje i były przyjemnie przewidywalne.

Igor wycinał zdjęcia z gazet, najbardziej lubił tygodnik „Kraj Rad”, nie czytał go co prawda, ale zdjęcia zbierał z dużym zacięciem. Bywało, że robił kolaż, wtedy wykorzystywał „Świat Młodych”, który wprawdzie był brzydki i nie miał żywych, przyciągających oko kolorów, drukowany był jednak na miękkim gazetowym papierze, który łatwo rwał się na odpowiedniej wielkości kawałeczki. „Świat Młodych” miał też wiele innych zastosowań, u Igora w domu często zastępował niedostępny okresowo papier toaletowy. Brudził tyłki paskudną drukarską farbą, wycierając jednocześnie z innych rzeczy.

Czasem Igor pisał jakiś krótki artykuł, nie lubił tego. Pisanie przychodziło mu z trudem, nie było jednak chętnych do pomocy. Próbował więc sam. Pierwsze próby spotkały się z zaciśnięciem warg polonistki, która wezwała Igora na rozmowę i poleciła, aby przed powieszeniem tekstu zawsze dawał go jej wcześniej do przeczytania. Z czasem miała coraz mniej uwag. Artykuły Igor wieszał rzadko, jednak ścienna tablica w ich klasie była bezustannie kolorowa, atrakcyjnie skomponowana i zawsze opowiadała o aktualnościach.

Z plastyki oczywiście Igor miał piątkę, a nauczyciel mówił: – Igor, ty powinieneś trafić do plastyka, nie do technikum.

Igor jednak kręcił głową, doskonale wiedział – matka wbiła mu to do głowy – że „w ręku trzeba mieć zawód”, albo chociaż maturę. A zawód to był ślusarz, budowlaniec, może polityk jakiś ewentualnie, a nie jakieś fiu-bździu, co rysuje po kartonie. Nie miał śmiałości powiedzieć tego plastykowi, więc chował swoje czarne oczy za równie czarnymi rzęsami i nic nie mówił.

Igor nie tylko widział – także zapamiętywał. Rozglądał się zawsze czujnie, szczególnie od czasu, gdy dwóch kumpli zrobiło mu kocówę – posądzili go o donos do portiera. Chłopaki poszli na imprezę, wrócili do internatu po drugiej, rozrabiali, ale wydawało im się, że nikogo nie pobudzili. Tymczasem woźny obudził się, zanim jeszcze otworzyli zapasowym kluczem szklane drzwi ewakuacyjne, i stał w korytarzu, czekając na nich z rękami założonymi na biodrach. Uznali, że to Igor obudził ciecia. Od czasu „zemsty” Igor unikał grup większych niż dwuosobowe. Po prostu szedł w drugą stronę, czasem dookoła, czasami wbrew sobie.

Koledzy śmiali się z niego, Igorowi zdarzało się pomylić ich imiona.

– E, głupek, pamiętasz mnie? – Zaczepiali go czasem na korytarzu albo boisku.

Kulił ramiona, opuszczał głowę i patrzył spod czarnych brwi, czy przypadkiem za nim nie idą.

Pamiętał wszystkich kolegów. Na ogół. Nigdy nikomu nie przyznał się wprost, że miał problem z zapamiętywaniem twarzy. Musiał na kogoś patrzeć wiele razy, żeby zapamiętać twarz. Wymagało to od niego czasami karkołomnych zabiegów, szczególnie na początku szkoły. W pierwszych dniach wchodził z grupą za nauczycielem do klasy i nie potrafił się domyślić, jaka będzie lekcja. Kłaniał się na korytarzu wszystkim dorosłym, bo nie potrafił rozpoznać nauczycieli. Uchodził więc za szczególnie dobrze wychowanego. Zapamiętywał każdy szczegół ubrania, kształt sprzączki od paska, kolor oczka w pierścionku, potrafił rozpoznać raz widziane czyjeś ucho. Cóż z tego – wiedział, że je widział, i właściwie nic więcej. Dopiero po kilku tygodniach obraz pokazywał mu się w kontekście zdarzeń, i dopiero wtedy kojarzył osobę z imieniem i rolą w jego życiu.

Igor był tak skryty, że niedostrzegalny. Nigdy więcej nie dostał lania od kumpli, nie istniał dla nich. Dostawał piątki, rzadziej czwórki – bo zawsze odpowiadał poprawnie, jednak nigdy nie wysyłano go na żadne olimpiady. „Brak predyspozycji społecznych” – wydała diagnozę dyrektorka i nikomu nie chciało się z nią polemizować.

Igora zauważono dopiero wtedy, gdy pewnego dnia, w – wydawałoby się – pustym korytarzu prowadzącym donikąd, za salą gimnastyczną, po ósmej godzinie lekcyjnej, pojawił się wuefista. Igor całował właśnie, namiętnie i z niedwuznacznymi odgłosami, koleżankę z klasy, Kamilę. Afera wybuchła nieziemska. Ojciec z matką przyjechali pełnoletnią syrenką, w torbie przywieźli dla dyrektorki pachnące dymem szynki i kiełbasy, a także duży gliniany garnek masła. Garnek był co prawda już trochę obtłuczony, matka Igora używała go prawie osiem lat, ale bardzo go lubiła, a zresztą w sklepach nie było takich dobrych naczyń. Czegóż się jednak nie robi dla jedynego syna, który ma szansę zostać „intieligientem”, jak często mawiali przy kieliszku na rodzinnych spotkaniach.

Dyrektorka torbę przyjęła, afera została zażegnana.

– Synuś, synuś – wzdychała potem matka. – Całe szczęście, żeś ty pod mięsną gwiazdą urodzony.

Matka nigdy mu nie wspomniała, że znała jednego z oskarżonych w aferze mięsnej z 1964 roku. Nikomu o tym nie opowiadała. Igor urodził się dokładnie w dniu rozpoczęcia procesu i Natalia uznała to za znak Boży. Gdyby miał urodzić się później, nie donosiłabym z nerwów – myślała. Cała Polska żyła wtedy procesem, wyrokiem, egzekucją. A ja mogłam zająć się moim synem, nie musiałam myśleć o tym, co na Rakowieckiej.

Ponieważ matka o związku z aferą mięsną nigdy nie wspomniała, Igor nic nie zrozumiał z „mięsnej gwiazdy”. Spuścił jednak głowę, na trójkątnej brodzie miał już czarny mech, jeszcze do golenia daleko, ale był już prawie mężczyzną. Stawał się wysoki, niepostrzeżenie przerósł rówieśników i miał tak rosnąć jeszcze przez dwa lata. Włosy pozostały czarne, sztywne i sterczące, a głowę chował pomiędzy ramionami, gdy nie chciał o czymś rozmawiać.

– Nie garb się, synu – skomentował zdarzenie ojciec, który odczuwał trochę dumy z potomka. Całować się z koleżanką? Raczej chluba niż wstyd.

Kamila była brzydka. Była gruba, najgrubsza w szkole i proporcjonalnie do wagi – dawało się ją nie tylko zauważyć, ale też usłyszeć. Miała tubalny głos i długie włosy w żadnym kolorze. Oczy miała bladoniebieskie, mało konkretne, na ogół opuszczone, ukryte za jasnymi rzęsami. Z Igorem łączyły ją oceny – czasem nawet Kamili się wydawało, że konkurują ze sobą. Sprawdzała ukradkiem oceny Igora i komentowała różnice. Igor nie reagował, jakby jej nie widział i nie słyszał. Aż w końcu usłyszał i zobaczył, a wtedy wkroczył wuefista.

Nigdy więcej ich nie przyłapali. Ani w internacie, ani nigdzie indziej. Kamila mieszkała niedaleko szkoły, na tej samej ulicy, chociaż na drugim jej końcu. Jej rodzice pracowali, mama w biurze księgowym, chociaż kiedyś marzyła o projektowaniu, inaczej się jednak w życiu potoczyło. Często wracała późno. Tata był na wielomiesięcznym kontrakcie za granicą. Inżynier. Kamila wracała do domu zaraz po szkole, Igor szedł do opustoszałego jeszcze internatu. Przebierał się, brał prysznic w towarzystwie mrugających świetlówek, jadł obiad i wrzucał książki do dużej, czarnej torby, w której pasek naprawiany był już trzy razy.

U Kamili uczyli się, a gdy uznali, że już się nauczyli, całowali się, od początku śmiało i bez oporów. Żadnego cmokania, dotykania wargami, od razu język trafiał do drugich ust i tam pozostawał, penetrując zęby, ten inny język, podniebienie. Nie przyszło im do głowy, że można inaczej, tak było dobrze. Nie nasunęła im się także myśl, że może to być początek „czegoś”. Po prostu całowali się i już.

Pod koniec drugiej klasy Igor zdecydował się pokazać Kamili prezent od wuja. Dziewczyna chwyciła go w ręce i przystawiła do twarzy.

– Pobrudzisz! – wykrzyknął Igor, a ona spojrzała na niego niebieskimi oczami, z niedowierzaniem pokręciła głową i powiedziała:

– Robiłeś już tym coś?

– Co? – zapytał chłopak.

Wtedy Kamila wytłumaczyła mu, dopiero ona, co można zrobić z aparatem. Poza przyciśnięciem migawki.

Jej ojciec, gdy wracał z kontraktu, przywoził cuda niedostępne w polskich sklepach. Czekolady i szynki, ale przede wszystkim sprzęt. Wieżę stereo, z której nigdy nie słuchali muzyki, bo nie lubili. Telewizor, który był włączany sporadycznie, właściwie tylko podczas wizyt ojca w domu. Robot kuchenny, który robił wszystko, prawie sam. Ktoś musiał go tylko włączyć, ale ktosia nie było, robot stał w pudełku na pawlaczu, wyciągany wyłącznie przed większymi domowymi imprezami. Ojciec przywiózł też nowoczesny aparat fotograficzny, potem statyw, specjalną lampę i jeszcze kilka obiektywów. W odróżnieniu jednak od sprzętów domowych aparat nie leżał w zakurzonym pudełku. Kamili spodobała się zabawa nim, robiła sporo zdjęć, a ojciec, chcąc sprawić córce przyjemność, przywoził akcesoria i klisze. Wywoływali zdjęcia w zaprzyjaźnionym zakładzie fotograficznym u pana Kozłowskiego.

Kamila kupowała „Fotografię”, kwartalnik, który razem z Igorem czytali i oglądali, wręcz studiowali.

– To Fenix! – powiedziała, gdy po raz pierwszy zdecydował się przynieść aparat od wuja do niej do domu. – Pięknie utrzymany.

– Prawie nieużywany – odpowiedział chłopak sarkastycznie. – Film w nim ma już pewnie z tysiąc lat.

Kamila się zaśmiała. Miała, zdaniem Igora, najpiękniejszy śmiech na świecie. – Może wywołamy?

Igor spojrzał jej prosto w oczy, wyraźnie przestraszony.

– Ale jak to?

– Po prostu. Zwijasz, oddajesz do zakładu, odbierasz zdjęcia.

– Ale… – Chłopak się wahał.

– Tu jest jeszcze kilka klatek. Dorobimy i wtedy wywołamy – zdecydowała dziewczyna. – Co zdejmiemy?

– Słucham?

– Zdjąć, zrobić zdjęcie. Co sfotografujemy?

– Ciebie – odpowiedział bez namysłu.

Urządzili krótką fotograficzną sesję.

Wywołane zdjęcia były bez ładu i składu. Pierwsze zdjęcia pochodziły sprzed pięciu lat, fotograf zdziwił się, że film dało się jeszcze wywołać. Była na nich rodzinna impreza, zastawiony stół, meblościanka z ruskimi kryształami i święty obraz na ścianie. Postaci praktycznie nie dawało się rozpoznać, oprócz matki Igora, która niańczyła na rękach małe dziecko.

– To musi być mój kuzyn, Maniek – powiedział Igor.

– Co to za imię? – Kamila się zaśmiała.

– Mariusz, ale nikt tak na niego nie mówi.

Na następnych zdjęciach postaci były również prawie nierozpoznawalne. Kolejne stoły, kryształy i święte obrazki. Osiem ostatnich zdjęć to były fotografie Kamili.

Fotograf zapytał, kto je zrobił.

– Ja – odpowiedział Igor nieśmiało. – Ja nie umiem, wiem. Są kiepskie…

– Niezupełnie. – Rzemieślnik się zamyślił. Miał rudą brodę i łysinę. Prześmieszny gość – pomyślał wtedy Igor. – Zdjęcia są słabe, bo klisza była stara. Ale są… Mają w sobie coś. Kadr, ujęcie. Twoja modelka patrzy na nas tak, jakby stała obok. Chłopaku, staraj się jeszcze.

Igor podziękował i wyszedł. Cały czas się staram. Mam prawie same piątki – pomyślał. – Tylko co do tego mają jakieś zdjęcia?

Kamila śmiała się, oglądając pierwsze odbitki, zamilkła, gdy dotarła do ostatnich.

– Igor, one są… Masz rękę. – Uśmiechnęła się.

Coraz więcej czasu spędzali razem. Coraz więcej fotografowali. Kamila poprosiła ojca, żeby przywiózł Igorowi klisze. Od tego czasu wywoływali coraz więcej zdjęć.

Rodzice Kamili zaniepokoili się, gdy zdali sobie sprawę, jak wiele czasu młodzi spędzają razem. Matka referowała ojcu przez telefon swoje obawy, chociaż zagraniczne rozmowy były kosztowne, przez to rzadkie. Uznała, że to sprawa ważna, że trzeba o tym opowiedzieć. O popołudniach, trzymaniu za rękę i nieustającym „Igor to”, „Igor tamto”. Ojciec też stwierdził, chociaż zdalnie, że tej bliskości może być za dużo.

Mama zaczęła wpadać do domu w trakcie dnia, niby niechcący, w rzekomej przerwie, bo zapomniała drugiego śniadania. Dzwoniła częściej. Nie było jednak do czego się przyczepić. Obydwoje uczyli się wciąż dobrze, a może i coraz lepiej, nie było na nich żadnych skarg, dyrektorka stawiała ich za wzór.

W końcu ojciec Kamili podczas jednej z wizyt w Polsce poprosił, by przedstawiono mu chłopaka. Igor wszedł do mieszkania skrępowany, włosy sprawiały wrażenie naelektryzowanych. Oczy spuścił, ręce zacisnął w pięści, poddając się ojcowskiej lustracji. Chłopak założył jedyne wyjściowe ubranie – garnitur, który rok wcześniej matka ofiarowała mu na ślub starszego brata. Ubranie miało już swoje lata, ale było przerobione, odświeżone, podłużone, dopasowane – tyle, że rok wcześniej. Teraz na Igora było za krótkie już i za ciasne. Spodnie ledwo zakrywały kuse skarpetki, a górny guzik koszuli się nie dopinał i wystawał spod cienkiego krawata. Buty Igor miał tylko sportowe, szare – więc takie założył.

Co za przebieraniec – pomyślała matka Kamili. Znała przecież Igora, ale teraz, w obecności męża, przyglądała mu się jakby od nowa. Jakby zwykle nieobecny mąż nadawał tej chwili specjalnej ważności. Jaki sympatyczny, niezblazowany młody człowiek – pomyślał ojciec Kamili. Jaki przystojny – pomyślała po raz któryś Kamila.

Igor usiadł na wskazanym miejscu, na skraju krzesła. Spodobało się to matce Kamili. Skromny – myślała. Nieśmiały – ojciec też to zauważył. Zamierzał dokładnie przepytać chłopaka na okoliczność rodziców, rodzeństwa, majątku, zawodowych planów i wszystkiego innego. Zrezygnował. Bojaźliwy uśmiech, spłoszone gesty, niewyrobione zachowanie – wszystko to pozytywnie go nastroiło. Aż zamierzał poczęstować chłopaka dopiero co przywiezionym z zagranicy koniakiem.

– Oszalałeś? – Matka starała się stworzyć wzorcowy obraz porządnej rodziny, a tu nie dość, że rozpijanie młodocianego, to jeszcze wyrwało jej się, taki zwrot, do męża, przy ludziach!

Napili się więc sami, Igor tylko się uśmiechał, z lekko zaciśniętymi ze stresu szczękami.

Pytania zadawała matka.

– Mam trzech braci i siostrę – odpowiadał spokojnie. – Tak, ze wsi. Mamy gospodarstwo, duże. Traktor i krowy, tak. Świń mama nie lubi, bo brudzą, ale też kilka jest.

– To głodu u was nie ma – bardziej stwierdziła niż zapytała matka.

Igor potwierdził skinieniem.

– A co zamierzasz? W przyszłości. – W końcu włączył się ojciec Kamili.

– Chciałbym pójść na studia. U nas nikt jeszcze…

– Znakomicie! Czyli nie zamierzasz wracać na wieś? – Matka się upewniała.

– Dwóch starszych braci przejęło gospodarstwo. Siostra pewnie pójdzie za mężem, a najmłodszy to jeszcze nie wiadomo.

Bogu dzięki! – Matka Kamili wzniosła do nieba oczy. Niech studiuje co chce, byle Kamy na wieś nie zaciągnął.

– A ja bym chciała na wsi mieszkać – powiedziała nastolatka.

– Nie grzesz, dziecko – skomentowała matka, a Igor popatrzył na nią w milczeniu swoimi czarnymi oczami. Nic nie można było wyczytać z jego twarzy, nikt zresztą nie próbował.

– A co chcesz studiować? – wtrącił się znów ojciec. Skupił się już na koniaku, którego nie pił przez wiele tygodni, w ogóle zresztą nie pił przez wszystkie miesiące kontraktu. Tam oszczędzał, tutaj zamierzał grać panisko.

– Jeszcze nie wiem… – Igor się zawahał. – Ja… chciałbym pójść na Akademię Sztuk Pięknych.

Kamila się uśmiechnęła. Wydusił z siebie! Tyle razy o tym rozmawiali, nawet jej Igor powiedział o tym dopiero niedawno. Nikt z jego rodziny tego nie wiedział, nawet ukochana siostra Janina, która imię odziedziczyła po szwedzkiej babce, Johannie. Prawda była taka, że Igor sam nie wierzył, że może tego chcieć. Takich studiów. Do niedawna w ogóle tego nie wiedział, a teraz nie przypuszczał, że studiowanie na ASP mogłoby się urzeczywistnić.

– Mało praktyczny zawód – rzuciła matka. No studia tak, oczywiście, ale muszą być takie… dziwne? – pomyślała.

– Jeszcze nie zdecydowałem ostatecznie – odparł chłopak, czym zyskał sobie ponownie sympatię matki dziewczyny.

Kolacja nie smakowała Igorowi. Przyzwyczajony do frykasów podsyłanych przez matkę, szynek, osełek masła, pieczonych kurczaków – nie odczuwał na co dzień stołówkowej mizeroty. Jadł, ile mu się zmieściło, a potem dojadał co nieco z matczynych zapasów. Jeść potrzebował dużo, znacznie więcej, niż wypadało na proszonym posiłku u rodziców dziewczyny. Wyszedł więc głodny i z poczuciem porażki. Nie błyszczał przy stole, raczej się garbił i chował ramiona, ojciec Kamili pozwalał sobie na sarkastyczne odzywki, których chłopak albo nie rozumiał, albo nie śmiał na nie odpowiedzieć. Matka z kolei oglądała go jak eksponat w przykurzonej gablocie. Nawet Kamila mówiła niewiele, chociaż spoglądała czule.

„Było fantastycznie”. – Wepchnęła mu w rękę kartkę z liścikiem przed pierwszą lekcją. – „Są zachwyceni. Tylko matka marudzi, że studia powinieneś mieć bardziej konkretne”.

Igor się uśmiechnął i skupił na lekcji. Po zajęciach plastycznych został w klasie i podszedł do nauczyciela.

– Ja… chciałbym…

Mężczyzna się uśmiechnął. Cenił plastyczny zmysł tego nieśmiałego chłopaka z niesforną fryzurą, a z biegiem czasu i jego samego polubił.

– Chciałbym zapytać, czy ja… czy ja mógłbym pokazać panu kilka prac?

– Chłopie! – Nauczyciel zwykł zwracać się do młodzieży w dość swobodny sposób, nie bardzo zresztą akceptowany przez dyrekcję. – Od dawna ci mówię, że powinieneś się rozwijać w tym kierunku. ASP jest dla ciebie. Pokaż, co tam masz.

Igor wyciągnął z plecaka teczkę i podał ją nauczycielowi.

Ten rozwiązał troki i jego uśmiech zaczął gasnąć, z każdym zdjęciem coraz bardziej.

– Kto ci je zrobił? – zapytał po chwili, z całkowitą powagą.

– Pan Kozłowski, w zakładzie fotograficznym, ja nie miałbym gdzie. – Igor uświadomił sobie, że wywoływanie zdjęć, posiadanie ciemni i inne takie nie tylko były kosztowne i kłopotliwe, ale także – o czym słyszał od wuja – niebezpieczne. Któż wie, co można by wywołać w takiej ciemni? Może jakieś wywrotowe coś? Mgliście rozumiał temat, ale się przestraszył.

– Nie pytam, gdzie je wywołałeś. Pytam, kto je zrobił.

– Ja – odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami. – Jeśli są kiepskie… przepraszam, pójdę już. – Igor sięgnął po teczkę i zbierał zdjęcia z katedry.

– Zostaw – polecił nauczyciel. – Dajesz słowo, że ty sam je zrobiłeś?

– No… czasami… pomagała mi Kamila. Jest na niektórych zdjęciach…

– To widziałem. Nie o to pytam. Kto wcisnął migawkę?

– Ja. – Igor ponownie wzruszył ramionami.

– Ty… Możesz mi te zdjęcia zostawić?

– Ale dostanę je z powrotem?

Lubił te fotografie, a wywołanie kolejnych odbitek nadszarpnęłoby jego kieszeń.

– Oczywiście. Oddam za kilka dni.

Chłopak skinął głową i sięgnął po plecak.

– Poczekaj. – Nauczyciel zatrzymał go jeszcze chwilę. – Jedziesz na ten weekend do domu?

– Tak. – Igor się uśmiechnął.

– Porozmawiaj z rodzicami na temat swoich studiów.

– Rozmawiałem. Mama ucieszyła się, że chcę studiować, a ojciec to nawet powiedział, że świnię zarżnie, żeby to uczcić. Bo ja będę pierwszy w rodzinie.

– Ale powiedziałeś o kierunku?

Igor nie patrzył profesorowi w oczy.

– To powiedz. Koniecznie, dobrze?

Chłopak wciąż patrzył w podłogę.

– Albo poproś ich, żeby do mnie przyjechali. Musisz się kształcić.

– Tak – odpowiedział chłopak i skierował się do wyjścia.

– Czy… te zdjęcia są złe? – zapytał już, właściwie wychodząc, przy otwartych drzwiach.

– Złe? Chłopaku, nie widziałem tak dobrych kadrów, odkąd sam nie fotografuję. – Zaśmiał się cicho. – Żartuję. Są znakomite.

Nauczyciel od razu po tym spotkaniu ruszył do gabinetu dyrektorki. Przyjęła go ze spokojem, oglądając fotografie z zainteresowaniem, ale bez entuzjazmu.

– Rozumiem, świetne prace – zaczęła. – I to chyba pierwszy pana podopieczny, przynajmniej w naszej szkole, który wykazuje taki talent… Ale naprawdę wierzy pan, że chłopak ze wsi, w której maturę ma dwudziestu mieszkańców, pójdzie na artystyczne studia? Kto mu na to pozwoli? Matka, ojciec? Nie widzę tego.

– Nie pójdzie, jeśli go nie wesprzemy.

– Może pan ufundować prywatne stypendium – zakpiła. Po czym westchnęła. Nie była ani zła, ani złośliwa. Lubiła swoich wychowanków i swoją pracę, jednak ją nie zawsze życie lubiło. – Możemy zrobić mu wystawę zdjęć na szkolnym korytarzu. Z wyjątkiem tego. – Wyjęła portretowe zdjęcia Kamili. – Myślałam, że już skończyli ze sobą.

– To chyba coś więcej niż przelotne zauroczenie. Cały czas się spotykają.

– Byle nie w szkole.

– Ani w internacie – zgodził się nauczyciel. – Ale witryna musiałaby być zamykana. Inaczej ktoś może je uszkodzić.

– No to będzie musiał pan zaczekać. W tej oszklonej gablocie jest dopiero co powieszona wystawa o naszych wschodnich przyjaciołach i komsomolskiej przyjaźni naszej młodzieży z ich młodzieżą. – Powiedziała to z przekąsem, a rzadko pozwalała sobie na wyrażenie swoich przekonań. Bała się, zbyt wiele mogło kosztować ją nieprawidłowo sformułowane zdanie. Pozwoliła sobie na szczerość, bo była zmęczona i lubiła plastyka, ale zaraz pożałowała otwartości. Nigdy nie wiadomo, kto konfident – pomyślała.

– Poczekamy – odpowiedział plastyk. Nie zareagował na ukryty sens wypowiedzi, w ogóle do niego nie dotarł.

– Możemy wezwać rodziców i zasugerować kierunek. Podzielić się obserwacjami o zdolnościach chłopaka. – Dyrektorka skinęła głową. To tyle.

– Zróbmy to. Możliwie szybko, dobrze?

– Zadzwonię do nich jutro – odpowiedziała kobieta, chociaż nie miała najmniejszej ochoty tego robić. Wolałaby, żeby to nauczyciel plastyki zadzwonił do rodziców chłopaka. Wolała, chociaż doskonale wiedziała, że powinna to zrobić tylko ona.

Matka i ojciec Igora, zaniepokojeni, przyjechali dwa dni później. Syrenkę wypełniał aromat wielu szynek, wędzonych żeberek, polędwicy i czosnkowej kiełbasy. Tylko część była dla Igora. Wysłuchali dyrektorki w obecności plastyka, który dorzucił kilka uwag.

– Jesteśmy zachwyceni rozwojem państwa syna! – egzaltował się.

– Igor robi postępy – studziła dyrektorka.

– Ten chłopak ma talent!

– Trzeba go kształcić.

Dwoje prostych ludzi patrzyło na nich z dystansem. Matka Igora z początku słuchała, lekko otwierając usta, ojciec miał je zaciśnięte już od drugiej wypowiedzi plastyka.

– Chcecie posłać Igora na jakieś nieznane? Ma być degeneratem? – zapytał ojciec.

– Na zmarnowanie? Mojego chłopaka? – dopytywała matka.

– Proszę państwa. Igor jest niezwykle uzdolniony plastycznie. Właściwie należałoby powiedzieć – artystycznie. Państwa syn zrobił zdjęcia, które nas zachwyciły – tłumaczyła dyrektorka.

– Te kadry są świeże, twórcze, niezwykłe. Chłopak ma talent! – Im dłużej mówił plastyk, tym większe krople pojawiały się w oczach matki Igora, aż spłynęły wielkimi łzami, prawie niezauważalnymi w bruzdach wokół nosa i ust.

Podziękowali. Wręczyli mięsne łapówki, nie przyjmując ostrożnego wzbraniania się dyrektorki, która już od ich wejścia wyczuła zapach wędzonki i czosnku. Zrobiła się głodna i właściwie od razu chciała skończyć spotkanie.

Rodzice przeszli do internatu. Igor kończył właśnie odrabiać lekcje, szykował się do wyjścia, do Kamili oczywiście. Rodzice weszli z nieśmiałością, internat wydał im się nie tylko duży, ale wręcz elegancki. Portier tego dnia miał na sobie marynarkę, przez czysty przypadek. Wieczorem, prosto po pracy, wybierali się z żoną do kumpla na imieniny. Marynarkę po przyjściu do pracy odwiesił na wieszak, ale zrobiło mu się zimno i odruchowo narzucił ją na ramiona.

Elegancki wydał im się długi, wyłożony jasnymi płytkami PCV korytarz, pokój Igora był niemal na końcu, naprzeciw łazienki, z której pachniało chlorem. Matka Igora uznała ten zapach za przyjemny, czysty, pożądany. Gdy cicho zapukali do drzwi pokoju, Igor nie zareagował. Pisał w zeszycie z powagą na twarzy, przy zapalonej lampce, bo małe okno nie dostarczało wystarczająco dużo światła. Nie usłyszał. Nikt tutaj nie pukał, to powodowało, że nigdy nie czuł się u siebie. Zawsze ktoś niepożądany mógł wejść do pokoju, przyłapać na czymś niestosownym. Wychowawcy często to robili w pierwszej klasie. Igorowi został odruch bycia poprawnym, zawsze, rozluźniał się tylko przy Kamili.

Rodzice zapukali po raz drugi, Igor nie odpowiedział ze zdziwienia. Weszli do pokoju, matka była u Igora po raz drugi w życiu. Za pierwszym zdziwiła ją czystość i schludność pokoju, możliwa do uzyskania wyłącznie dlatego, że współlokatorzy Igora jeszcze nie przyjechali. Teraz na ich łóżkach leżała sterta ubrań, nieskładnie zepchniętych w okolice poduszki. Panował zaduch, pomimo otwartego okna – jeden z kolegów nie lubił prania. Brudne skarpetki chował pod materac.

Igor siedział nad zeszytem, przy niewielkim biurku, zwyczajowo pustym. Jego koledzy nie lubili się uczyć, Igor z kolei zawsze chował do szafki wszystkie swoje rzeczy, ułożone w rządku. Podniósł głowę dopiero, gdy usłyszał chrząknięcie. Spodziewał się wychowawcy. Widok rodziców nie tylko go zaskoczył, wręcz wywołał niechęć. Nie pójdę do Kamili! – spanikował w pierwszym odruchu na widok rodziców. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że po raz pierwszy w ciągu trzech lat rodzice przyjechali do niego oboje bez uprzedzenia i wkroczyli do pokoju z uroczystym wyrazem twarzy, prawie jak na błogosławieństwie przed ślubem brata.

– Synu! – Zaczął uroczyście ojciec. – Nie zrobisz nam zawodu!

– Nie śmiałbym – powiedział Igor, wstając od biurka.

– Synku, ty tam nie idź! – wykrzyknęła matka.

Igora zatkało.

– My tu za wszystko płacimy. O wszystko się staramy. Ale ty nas nie zawiedź. – Ojciec wystawił palec w stronę syna.

– Nie możesz tam!

– Ale…

– Dyrektorka nam wszystko opowiedziała. Matura dobra sprawa, będziesz jedyny taki wykształcony. Jak chcesz na studia iść, i to zniesiemy, i nawet zapłacimy. Komu trzeba będzie świniaka przywieziemy. Ale nie tam! – powiedział ojciec kategorycznie.

Igor usiadł i zaraz ponownie wstał.

– Siadajcie. Ja wam tu zaraz herbaty… I co byście chcieli…

– My ci wszystko przywieźliśmy – powiedziała matka. – Tylko tam nie idź.

– Ale gdzie? – zapytał z rozpaczą w głosie chłopak. Rodzice już siedli na jego łóżku, jedynym porządnie zaścielonym w pokoju.

– Na tę akademię – powiedziała matka ze zgrozą.

– Na jaką…? – Igor zrozumiał i wcale nie chciało mu się śmiać. – Kto wam naplótł takich…?

– Dyrektorka, więc się, synku, nie wykręcaj.

– Pan od plastyki mnie namawia, ale ja nie wiem.

– Co nie wiesz! Co nie wiesz! To normalne ma być! Jeśli chcesz na studia iść, to idź. Ale normalne muszą być!

– Normalne… – Głos chłopaka zawisł, jakby ktoś w powietrzu bawił się nożem. Nóż bez ręki. Po prostu słowo.

– Oczywiście – dodał chłopak po chwili, a matka na tę odpowiedź podeszła do niego i wyściskała syna.

– My tu ci przywieźli całą torbę. Masz, synku, masz, boś zmarniał ostatnio – mówiła szybko.

Ojciec wstał.

– Wypakuj, synu – powiedział.

– Torba mi będzie potrzebna, pomogę wypakować – wtrąciła matka.

– Późno już. Z Bogiem. – Ojciec odczekał, aż wielka torba, uszyta ze starej płóciennej zasłony, została starannie złożona. Matka trzymała ją pod pachą. Raz jeszcze uścisnęła syna, zadowolona, że tak dobrze go wychowała. Zgodny on, grzeczny – myślała. – Jak syn być powinien.

– Z Bogiem – odpowiedział Igor do pleców ojca, ściskając matkę, która sięgała mu już poniżej ramienia.

Po wyjściu rodziców tylko chwilę siedział bezczynnie. Dokończył pracę domową i wyszedł do Kamili.

– Może im przejdzie – mówiła dziewczyna czterdzieści minut później.

Chłopak pokręcił głową.

– Oj, przytul mnie – odpowiedziała zaczepnie.

Ostatnio ich zażyłość stawała się coraz bliższa. Chłopak odruchowo objął dziewczynę.

*

– Moi rodzice nie chcą się zgodzić – odpowiedział Igor plastykowi.

– Przeciwko wystawie nie protestowali.

– Tak. – Igor miał spuszczoną głowę.

– Chłopaku! Nie dramatyzuj! To dopiero czwarta klasa! Przez rok może się wiele zmienić. Wyślemy twoje prace na jakieś konkursy, pokażemy cię… Będzie dobrze!

– Proszę pana, matka i ojciec zakazali. Nie pójdę na ASP.

Plastykowi zabrakło argumentów.

Czwartą klasę obydwoje skończyli z wyróżnieniem. Egzaminy dyplomowe, które cała klasa nerwowo przeżywała, dla nich były formalnością. Zrobili wspólny projekt, czujnik Biernawskiego, mierzący rozkład sił w nożu tokarskim podczas skrawania. Igor zadbał o estetyczne wykończenie, przygotował nawet specjalne opakowanie na ich pracę. Przedstawiali projekt razem, Kamila mówiła, Igor prezentował.

Po obronie poszli do oddalonej blisko kilometr kawiarni Magnolia, Igor wykorzystał ostatnie grosze, jakie mu pozostały ze stypendium.

– Coś dzisiaj jesteś hojny! – Kamila się zaśmiała.

– Nie będę cię widział teraz może i przez dwa miesiące. Żniwa idą, ojciec sam w polu nie daje rady, a bracia… wiesz. Mają małe dzieci.

– I są nieroby – zauważyła kąśliwie Kamila.

– Nie mów tak. – Bez przekonania bronił braci.

– Bo co? – W jej głosie brzmiała zaczepka.

– Bo to moi bracia.

– Nic niewarci. Ani do roboty, ani do pomocy. Sami nic nie umieją, i tobie nie chcą pozwolić. Ojca napuszczają, żebyś na wsi został.

– Przecież chciałaś? – Zdziwił się.

– Dalej chcę. Ale nie z rodzicami, braćmi, ich żonami i dzieciami.

– Dziećmi – poprawił odruchowo, co spotkało się z wyraźną niechęcią Kamili. Wywróciła oczami. – Dobra, rozumiem – dodał szybko.

– Więc zamówmy jeszcze po jednym ciastku – odpowiedziała.

– Nie mam więcej pieniędzy – powiedział Igor.

Kamila wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się do Igora i zamówiła ciastka, kolejne dwie herbaty i jeszcze wielką porcję lodów, po czym zapłaciła cały rachunek.

Gdy wyszli z kawiarni, na ulicy czekał na nich pies. Spoglądał wprost na Kamilę, jakby z wyczekiwaniem.

– Jakbyś była jego panią – powiedział Igor.

Podeszli do zwierzaka, miał czerwoną obrożę i ciągle patrzył na Kamilę.

– No co tam? Głodny jesteś? – zapytała dziewczyna, kucając przy psiaku. Wyciągnęła ręce, pogłaskała go. Podstawił łeb, ustawiając się tak, żeby drapała go za uszami.

– Ale pieszczoch. – Kamila się uśmiechnęła.

Kucali tak chwilę, aż pies nadstawił ucha, spojrzał przelotnie na Kamilę i pobiegł.

– Ot, ilustracja. Że niby wierny jak pies. – Igor się uśmiechnął. – Odprowadzę cię – powiedział jeszcze, jakby to nie było oczywiste.

Szli spokojnie, ciesząc się z pięknej pogody, z wakacji, młodości i miłości.

– Coś mi wpadło do oka – powiedziała w pewnym momencie Kamila.

– Nie trzyj, już masz zaczerwienione.

Zanim doszli do domu dziewczyny, oko było spuchnięte.

– Przepłucz je wodą, koniecznie – powiedział Igor. – Zresztą, wchodzę z tobą.

– Strasznie jestem zmęczona – powiedziała Kamila, gdy wyszła z łazienki. Kichnęła kilka razy, kichnięcia przeplatając ziewaniem.

– Jak oko? – zapytał Igor.

– Lepiej już – znów ziewnęła. I kichnęła.

Ucałował ją, położył do łóżka, a potem wyszedł, zatrzaskując drzwi.

*

Przez całe wakacje nie rozmyślał o szkole i studiach. Tęsknił za Kamilą, jej pocałunkami i ciepłym ciałem, które wyobrażał sobie coraz dokładniej. Nie miał jednak czasu na rozmyślania, tym bardziej na wizytę w niedalekim przecież Żurominie. Gospodarstwo zastał trochę zapuszczone. Ojciec był zmęczony, podział rodzinnego majątku pomiędzy dwóch starszych braci zaowocował kłótniami. Żaden nie czuł się panem u siebie, każdy patrzył tylko na swój interes, a oliwy do ognia dolewały jeszcze dwie charakterne małżonki.

Igor się nie zastanawiał, nie wnikał w spory – pracował. Matka i ojciec nie mogli się nachwalić syna – gdy Igor po wakacjach wrócił do szkoły, obejście było zadbane, zbiory poupychane w stodole i spiżarniach. Wszystko, co należało, Igor zrobił niemal sam. Bardzo zmężniał, jego ramiona stały się szerokie i mocne, wyrósł prawie do metra dziewięćdziesięciu. Tylko włosy pozostały sterczące, w tym wciąż przypominał matce tego małego chłopczyka, któremu układała włosy na żel „extra soft”.

Bracia byli zaniepokojeni. Uznali Igora za wspólnego wroga, który przez całe lato pokazywał, że to on zasłużył na gospodarkę. Zaraz na początku września poszli do ojca, przedstawili sprawę. Ojciec myślał dwa tygodnie, dyskutował z matką, aż w końcu poszli do rejenta i tam podpisali tak, prawie tak, jak bracia sobie życzyli. Bracia chcieli na dwie, ojciec podzielił na trzy części. Każdy z nich był na swoim, gospodarka kwitła, bo dalej patrzyli sobie na ręce, ale teraz konkurując, który ma lepsze zbiory i większe tuczniki. Nawet żony weszły w tę konkurencję, ścigając się na bardziej zadbany ogród, więcej pelargonii w oknach i bardziej wyrośnięte niedzielne drożdżówki.

Zanim jednak udali się do notariusza, ojciec wziął Igora na rozmowę. Matka usiadła z boku i słuchała, czy ojciec powie dokładnie to, co ustalili.

– Synu – zaczął uroczyście – ty nam zawodu nie zrób. Szkołę musisz skończyć.

– Tak, tato – odpowiedział spokojnie Igor.

– I potem musisz dalej w szkoły pójść.

– Tak.

– Ksiądz tak kazał – dodała matka, a ojciec zgromił ją wzrokiem. Nie tak się umówili. Mówić miał on, głowa rodziny.

– Ale nie możesz takiego fiu-bździu robić, zawód musisz mieć konkretny, rzetelny. My będziemy płacić, wykształcisz się, w świecie zostaniesz. Tutaj miejsce dla twoich braci i Janinki.

– Tak, ojcze – zgodził się Igor. Nie czuł się spięty na tej rozmowie, spodziewał się jej i miał już temat przemyślany. – Rozmawiałem długo z panią dyrektor w szkole. Poza zdjęciami robię też wiele rysunków, jestem dobry z matematyki, lubię rachować. Pójdę na architekturę.

Ojciec aż pokraśniał, matka mlasnęła niechcący. Ojciec spojrzał na nią, pokręcił głową. Tyle razy jej mówił, że mlaskanie jest wieśniackie i nie wypada! Ale tu o syna chodziło, mlaskanie było mniej ważne.

– To dobry wybór jest – powiedział filozoficznie, po czym uściskał syna i rozmowę uznał za zakończoną.

Z okazji zakończonych żniw i przed powrotem Igora do szkoły wydali przyjęcie. Matka zarządziła mycie okien, których było bez liku, chociaż każde malutkie. Bratowe popiekły ciasta, matka zabiła dwa kuraki, a z zamrażarek wyciągnęła spory kawał cielaka bitego przed wakacjami. I boczek był prawdziwy, tłusty, i kaszanka. I pieczone, i smażone, i gotowane. Samych ziemniaków były dwa garnki, bo ludzi zrobiło się dużo. Ojciec z matką, bracia, bratowe, siostra z chłopakiem, ciotka z wujem, ich dwaj synowie, synowe, dwie córki i jeden zięć. I do tego dzieciarni bez liku. A co najważniejsze – zechciał zaszczycić przyjęcie swoją obecnością ksiądz, wprawdzie tylko na początku, nie chciał patrzeć na opróżniane butelki, gdy jemu pić nie wypadało. Jednak wyszedł z domu Masków z trudnym do udźwignięcia gościńcem.

Igor wyciągnął aparat.

– Jest okazja – powiedział – wszystkich uwiecznić.

– Uważaj! – krzyknęła matka. – Wuj dał za ten aparat prawie tysiąc!

– Używany kupiłem, nie przesadzaj – powiedział wuj Miecio. – Nowy kosztował półtora, i tylko po znajomości. Zdjęcia nam chłopak przywiózł, nie lamentuj – dodał zadowolony, że wreszcie siostrzeniec oficjalnie zwolnił go z uciążliwego obowiązku dbania o cenny sprzęt i co ważniejsze jeszcze – obsługiwania go. Był już za stary na takie wygłupy. Chciał spokojnie usiąść przy zastawionym stole, najeść się, napić, a potem zasnąć – na stole, pod nim lub we własnym łóżku, w zależności od momentu, w którym ciotka zreflektowała się, że to już. Moment następował coraz szybciej i ciotce zdarzało się spóźnić z interwencją.

Igor faktycznie pokazał rodzinie odbitki na samym początku wakacji. Teraz wyciągnął je znów, ksiądz był ciekaw zdjęć. Oglądał je w milczeniu, po kilka razy wracając do czarno-białych fotografii.

– Czy ja mógłbym zatrzymać je na jakiś czas? – zapytał, a przy stole zapadła cisza.

– Oczywiście – odparł zaskoczony Igor, bo inna odpowiedź nie wchodziła w grę. Księdzu się nie odmawiało.

– Może się uda w kruchcie wystawę zrobić – powiedział ksiądz po długiej ciszy, chowając zdjęcia do dużej koperty o powycieranych już brzegach.

– Zdjęcia Igora? W kościele? – upewniała się wzruszona matka.

– W wejściu do kościoła – poprawił ksiądz. – Masz dar, chłopcze – dodał jeszcze po zastanowieniu.

– Tak, proszę księdza – odparł Igor z poczuciem, że posuwa się tylko do częściowego kłamstwa. Nie zamierzał robić zdjęć, tylko projektować budynki, ale przecież zawsze mógł je potem fotografować.

Matka zawinęła Igorowi jeszcze więcej ciasta niż zwykle.

– Masz, chłopaku, jedz – mówiła do siebie cicho. – Wygłodzony do domu wróciłeś, odkarmiłam cię trochę w lato, żebyś mi na zmarnowanie tam nie poszedł.

Po powrocie z wakacji Igor okazał się najwyższy i najprzystojniejszy w klasie. Koledzy wciąż byli chłopcami, Igor stał się prawie mężczyzną – wysoki, barczysty, umięśniony. Poważnie patrzący czarnymi oczami. Dziewczyny oglądały się za nim i w klasie, i na ulicy, on jednak wpatrzony był w Kamilę, której nie widział przez całe wakacje. Spotkali się dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, Kamila weszła do internatu, w środku dnia, a Igor cicho przekręcił klucz w drzwiach. Jego lokatorzy jeszcze nie przyjechali, zresztą jeden z nich miał się zmienić. Nie zdał do następnej klasy i rodzice zabrali go ze szkoły.

Kamila i Igor wpili się sobie w usta, jakby miało to zapewnić im dopływ powietrza. Patrzyli na siebie rozognieni, chociaż – zdumieni siłą własnych uczuć – nie posunęli się dalej. Wyszli potem na spacer, trzymając się za ręce. Kamila w parze z Igorem wyglądała niezdarnie. Wciąż była pulchna, może nawet jeszcze przytyła, i trzydzieści centymetrów niższa od Igora. On spoglądał na nią w dół, ona zadzierała głowę, i nie widzieli poza sobą świata.

Igor potraktował architekturę poważnie. Matematyk po raz pierwszy wystawił go do wojewódzkiej olimpiady, w której chłopak zdobył trzecie miejsce. Fizyk nie mógł się nachwalić jedynego ucznia, którego naprawdę interesował przedmiot. Plastyk trochę cierpiał, bo Igor zamiast tworzyć barwne kompozycje i zgłębiać techniki malarskie, poświęcił się wyłącznie perspektywie i rysunkowi technicznemu. Pozostali nauczyciele nie zauważali Igora – nic się pod tym względem nie zmieniło.

Kamila nadążała za Igorem nie bez trudu – dawała radę jako jedyna w klasie. Nie tylko razem odrabiali lekcje, przygotowywali się także do matury, i to już od września. Uznali, że egzamin nie może przynieść żadnych niespodzianek.

I nie przyniósł. Zdali maturę obydwoje, ale na egzaminy wstępne pojechał wyłącznie Igor. Bo jednak niespodzianki były.

– Powinieneś mnie przedstawić rodzicom – powiedziała pewnego dnia Kamila.

Chłopak kiwnął głową. Nie widział przeciwwskazań. Było tuż po Wszystkich Świętych.

– Na Boże Narodzenie może przyjedziesz?

– Tata przyjeżdża, trochę niefajnie rodziców zostawiać. Może w styczniu?

Ostatecznie wybrali się do gospodarstwa Masków na początku lutego, w ferie zimowe.

Matka Igora patrzyła na dziewczynę przychylnie, ale niepokoiła się o syna.

– On rąk przy niej nie umie utrzymać, coś oni za bardzo ku sobie – mówiła do ojca, a ten tylko wzruszał ramionami, bo nie widział nic niestosownego w zachowaniu syna. Zwracał się do dziewczyny grzecznie, ramię podawał, krzesło odsuwał. Dżentelmen – mówił ojciec do siebie i nie skupiał się na temacie. Była zima, krótkie dni, warto było dobrze zjeść, wypić od czasu do czasu kieliszeczek i wyspać się, żeby latem na spanie nie marnować czasu.

Natalia Masek, z domu Ingvar, była twardego chowu. Jej rodzina pochodziła ze Szwecji, gdzie w twardych warunkach od wieków gospodarzyła na nieprzychylnym wybrzeżu. Aż w końcu ktoś wyjechał, potem wyjechał drugi ktoś, i tak rodzina znalazła się w Polsce. Natalia nie znała tej historii w szczegółach. Babkę pamiętała dokładnie. Johanna opowiadała o zimnych wiatrach i reumatyzmie, który jej dzieciństwo zakłócał czasami falami niepowstrzymanego bólu. Opowiadała o bezkresnych plażach i niewielkim polu, z którego trudno było wyżywić rodzinę. Mówiła o morzu i tęsknocie za przestrzenią, ale też nigdy nie próbowała nawet na chwilę do Szwecji wrócić. Była twarda, wysoka, zawsze uczesana w nienaganny blond kok. Uśmiechała się rzadko, ale miała serce złote jak jej włosy.

– Tam jest za zimno – ucinała.

Imię Natalia dostała wbrew babce i całej szwedzkiej rodzinie ojca. Matka była marzycielką, a to imię miało zapewnić jej córce spokojne, romantyczne życie. Niezupełnie się udało. Natalia zakochała się w Dominiku, który był jedynym synem bogatego wiejskiego gospodarza. Opowieści babki zaszczepiły w niej tęsknotę za przestrzenią, utożsamianą z wolnością, i tak znalazła się na wsi, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co ją czeka. A czekało twarde życie, znojne i pracowite, chociaż szczęśliwe – bo naprawdę z Dominikiem się kochali, chociaż nie lubiła jego łaskawości dla kieliszka, która przejawiała się nie za często, za to efektownie.

Zanim Natalia się obejrzała, już drugi syn był na świecie. Kolejne dziecko zmarło następnego dnia po porodzie, a następną ciążę znosiła bardzo źle. Zatęskniła wtedy za twardością babki, która kilka miesięcy wcześniej zmarła spokojnie we śnie. Dlatego trzecie dziecko Masków, dziewczynka, dostała jako imię polską wersję Johanny. Janina z urody była wierną kopią babki – wysoka, piękna, z arystokratycznym niemal kształtem głowy, która perfekcyjnie wyglądała w każdej fryzurze, z charakteru jednak była babki przeciwieństwem. Była mistrzynią bajdurzenia, tworzenia złudzeń i iluzji. Nie zamierzała się przepracowywać i zawsze udawało jej się zrzucić robotę na kogoś innego. Jednym słowem, w wiejskim domu, gdzie gumiaki były używane częściej niż czółenka, Janinka była królewną. I tak jej zostało.

Janina miała ogromny dylemat – wybierała sobie kandydatów na męża już od jedenastego roku życia, nie zajmując się właściwie niczym więcej. Główne kryteria jej oceny zawierały się w kategoriach: kolor oczu, ładna grzywka, potem doszły umięśnione nogi i kilka podobnych wymogów.

Dlatego Janina nie mogła zrozumieć jak Igor, jej przystojny młodszy brat – bo Igor stał się tak atrakcyjny, że nawet ona, siostra, zdołała to dostrzec – mógł zwrócić uwagę na taką pokrakę, za jaką uznała Kamilę. Niską, tłustą i zaniedbaną, przy czym kryterium niedbalstwo w oczach Janinki to był brak pomalowanych paznokci i za długie spódnice.

Jednym słowem – dziewczyny się nie polubiły. Kamila, dobrze wychowana, nie dała po sobie nic poznać, ale odczuła jawną niechęć Janinki. Siostra Igora nieustająco jej dokuczała, drobne, kłujące złośliwości na początku śmieszyły Kamilę, potem zaś ją znudziły, co doprowadzało Janinę do furii. Czuła się zlekceważona – ona, uważająca się za królową świata. Co gorsza, Igor nie liczył się ze zdaniem siostry, która niejednokrotnie podczas ich wizyty w domu Masków pokazywała mu zdjęcia odpowiednich, jej zdaniem, dziewczyn.

Igor był wpatrzony w Kamilę i już.

– Coś oni za bardzo ku sobie – powtarzała Natalia po wyjeździe młodych, a Dominik tylko wzruszał ramionami.

Dominik, wiejski chłopak, też dostał imię wbrew ojcu i dziadkom. Jego matka wymarzyła sobie, że będzie księdzem, a to imię – jej zdaniem – było odpowiednie dla duchownego. Matka Dominika wychowała się w twardej powojennej rzeczywistości i tylko Bóg uchronił ją przed samobójstwem. W sensie dosłownym. Gdy zmaltretowana postanowiła pójść nad rzekę, utopić się we wzburzonych jesiennych falach, gwałtownie spadł deszcz. Odruchowo schroniła się w pobliskim kościele, gdzie zamierzała jedynie przeczekać ulewę. Z klęczek właśnie podnosił się czarnowłosy chłopak, pomagał starszej kobiecie wstać, wspierał ją w przejściu kilkunastu kroków do wyjścia. Chłopak zerkał na dziewczynę zakrytą kolorową chustą, z grubym warkoczem przerzuconym przez ramię. Okropnie jest smutna – pomyślał. Ściana deszczu zatrzymała wszystkich w kruchcie.

– Szczęść Boże – odezwała się starsza kobieta. Właściwie była zupełnie stara, a może tylko wojna tak ją zniszczyła. Przyszłej matce Dominika wydawało się, że jest starsza niż ktokolwiek jej znany.

– Szczęść Boże – odpowiedziała dziewczyna i były to pierwsze słowa skierowane przez nią do przyszłego męża i teściowej. Nie było to szczęśliwe małżeństwo. Naczelne miejsce zajmowały w nim alkohol i głód, chociaż obejście było bogate, a dom z zewnątrz wyglądał na zasobny. Jednak płynne pożywienie pana domu zabierało pieniądze na chleb i okrasę, na nowe buty, a nawet i szkolne zeszyty. Dlatego Dominik dostał imię, które oznacza „należący do Boga”, które zresztą przysparzało mu wiele kłopotów w szkole i wśród wiejskiej dzieciarni.

Zimą Igor nie był potrzebny w gospodarstwie, więc chociaż wciąż trwały zimowe ferie, wrócił z Kamilą do Żuromina. Uczyli się do matury.

Dwa miesiące później Natalia chodziła wokół stołu w ich dużej kuchni i lamentowała.

– A mówiłam! Ostrzegałam! To ty nic. Nic nie zrobiłeś! Ani nie poparłeś, nic nie powiedziałeś. Jak trusia, no nic, nic!

– A co ja mogłem – odpowiadał Dominik, który zmartwił się także, ale jednak mniej.

– I jak teraz? Matura i co? Na studia miał iść!

– I pójdzie, a coś ty myślała! – uniósł się Dominik.

– No jak pójdzie?

– Już ja tam pojadę i się rozmówię! – powiedział Dominik, po czym wsiadł w ponaddwudziestoletnią syrenkę i pojechał do rodziców Kamili.

– Bez uprzedzenia tak pojedziesz? – powiedziała do siebie Natalia, gdy Dominik wyjechał już za bramę. Była z niego dumna, że tak po prostu powziął decyzję i wprowadzał ją w życie. Jej mąż!

Dominik dojechał do internatu, Igora nie było. Podano mu adres Kamili, ich prowadzanie się już nie było tajemnicą. Podjechał samochodem te kilka domów dalej, bo padał deszcz ze śniegiem, a nie chciał pojawić się w drzwiach zachlapany błotem jak obdartus. Drzwi otworzyła Kamila, jej matki nie było.

– Tata. – Igor ze zdumienia wypuścił trzymaną w rękach książkę.

– Z rodzicami narzeczonej chcę się rozmówić – powiedział Dominik po powitaniu.

– Mama będzie za dwie godziny, a tata za dwa miesiące – odparła dziewczyna.

– Poczekam.

Przyjęli go jak umieli, herbatą i ciastem, nawet obiad Kamila zaproponowała, coś odgrzała. Gdy wróciła mama Kamili, ustalenia były krótkie.

Poród planowany w listopadzie, w lipcu ślub. Do matury podchodzą oboje, na studia zdaje tylko Igor. Pozostała kwestia mieszkania dla młodych, matka Kamili nie chciała się zgodzić, aby dziewczyna w zaawansowanej ciąży, a potem z małym dzieckiem, tułała się po stancjach.

– Będą musieli wytrzymać rozłąkę – powiedziała. – Dziecko podrośnie, usamodzielnią się, będą mieszkali razem.

Szczegóły ślubu dograne zostały poza udziałem młodych. Wesele na wsi, u rodziców Igora, bo tam lepsze warunki. Sala biesiadna na trzysta osób, pokoje na nocleg, ksiądz przychylny i znane, sprawdzone kucharki.

– Przyjęcie będzie na sto dwa – skwitował Dominik.

Tylko suknia musi być obstalowana przez rodziców Kamili, w to już się rodzice Igora angażować nie chcieli.

– Nie wypada zresztą – mówiła Natalia.

– To może my ich obydwoje ubierzemy – zaproponowała mama Kamili, widząc nieugięty upór Natalii w kwestii organizacji wesela.

Przyszli teściowe dogadali się bez problemu, młodym było to obojętne. Byli zajęci – nauka do matury była tylko pretekstem, dawno już byli do tego egzaminu przygotowani. Interesowali się wyłącznie sobą, zachłannie, z młodzieńczą żarłocznością. Jedyne, co odrywało Igora od Kamili, to były lekcje rysunku – kurs przygotowawczy na studia, za który zapłacił ze swojego szkolnego stypendium, a resztę – w tajemnicy przed chłopakiem – pokrył nauczyciel plastyki.

Podczas matury ciąża Kamili nie rzucała się w oczy – dziewczyna zawsze była okrągła i nie wzbudzała emocji lekko wystającym brzuchem, chociaż dyrektorka wiedziała o ciąży. Nie zamierzała jednak dawać dziewczynie żadnej taryfy ulgowej, nie było zresztą powodu. Kamila zdała wszystkie egzaminy maturalne na piątki, Igor tak samo.

Egzaminy na studia były wprawdzie emocjonujące, ale i z nimi Igor poradził sobie śpiewająco. Wrócił z indeksem, który wylądował szybko na kredensie, bo młodzi byli zajęci czym innym i nie przeszkadzał im nawet brzuch Kamili, który w czerwcu zaczął już wyraźnie wystawać.

Ze