Muleum - Loe Erlend - ebook + książka

Muleum ebook

Loe Erlend

2,0

Opis

Czy pragnienie śmierci może być początkiem nowego życia?

Julie traci najbliższą rodzinę w katastrofie lotniczej. Jest młoda, piękna, zdolna i bardzo bogata. I dobrze wie, co powinna zrobić: zabić się w niebanalny sposób. Psychoterapeuta każe jej prowadzić pamiętnik, notuje więc rozmaite plany samobójcze, a przy okazji odreagowuje traumę, rozlicza się z rodzicami, własnym dzieciństwem i z najbliższym otoczeniem – przyjaciółką koniarą, niezrównoważonym terapeutą i zakochanym w niej kafelkarzem z Gdańska. Gdy w poszukiwaniu nowych możliwości autodestrukcji opuszcza rodzinne Oslo, zabiera czytelnika w szaloną podróż po najbardziej egzotycznych zakątkach świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Roz­bi­je­my się.

Ko­cha­my cię.

Rób, co chcesz.

Tata.

ese­mes wy­sła­ny z prze­strze­ni po­wietrz­nej nad Afry­ką Cen­tral­ną w kwiet­niu 2005 roku

15 grud­nia 2005

Pi­sa­nie pa­mięt­ni­ka nie jest w moim sty­lu, ale wszy­scy mó­wią, że po­win­nam to ro­bić, a poza tym zno­wu nie mogę za­snąć, leżę i czu­ję, że wła­śnie w tej chwi­li je­stem wy­star­cza­ją­co zła albo wy­star­cza­ją­co smut­na, albo sama nie wiem jaka, żeby ro­bić coś tak dzi­wacz­ne­go jak pi­sa­nie pa­mięt­ni­ka. Fa­cet z bro­dą z kli­ni­ki w cen­trum mia­sta, któ­ry pra­wie od pół roku ma­ru­dzi, że mu­szę zmie­rzyć się z wła­snym cier­pie­niem i ta­kie tam, na pew­no bę­dzie za­do­wo­lo­ny.

Mam cho­ler­nie dość lu­dzi, któ­rzy chcą mo­je­go do­bra. Tego, że wszy­scy mi współ­czu­ją. Lu­dzie nie zna­ją gra­nic. Wszy­scy pa­trzą na mnie tak, jak­by mó­wi­li „bied­na mała”. Co­raz bar­dziej tego nie­na­wi­dzę. Mogę zgo­dzić się z tym, że jest im mnie żal, ale na­wet je­śli, to nie po­win­ni się wtrą­cać w moje pry­wat­ne spra­wy. Ca­ły­mi dnia­mi ro­bię za bied­ną małą i po­wo­li do­sta­ję od tego świ­ra. Jak­by inni nie prze­ży­wa­li smut­nych ani trud­nych chwil. Jak­bym była je­dy­ną oso­bą na ca­łym świe­cie, któ­ra stra­ci­ła ro­dzi­nę.

Pani Mey­er za­wsze była suką, ale po tym jak zo­sta­łam sama, przez cały czas do mnie szcze­bio­cze i w kół­ko po­wta­rza, że to nic, że nie od­ro­bi­łam lek­cji. Już chy­ba wo­la­ła­bym, żeby nadal była suką, ale nie mogę po­wie­dzieć tego na głos, a Con­stan­ce, bie­dacz­ka, nie wie, jak mnie trak­to­wać. Dzi­siaj do­szło na­wet do tego, że mu­sia­łam ją pro­sić, żeby wsa­dzi­ła so­bie te swo­je ko­nie w ty­łek. Wra­ca­ły­śmy me­trem z KG1 i kie­dy zbli­ża­ły­śmy się do Bes­se­rud, wzię­ła mnie za ręce i pra­wie za­czę­ła bła­gać, że­bym wy­bra­ła się z nią do Sør­ke­da­len na ko­nie. Od mie­się­cy mę­czy mnie, że­bym po­je­cha­ła z nią na ko­nie, bo po­dob­no jaz­da kon­na jest do­bra na wszyst­ko, tak twier­dzi Con­stan­ce. Wy­glą­da na to, że jak tyl­ko wsią­dę na ko­nia, to prze­sta­nie się li­czyć, ilu człon­ków ro­dzi­ny stra­ci­łam w wy­pad­ku i jak do tego do­szło, bo koń swo­im cie­płym, sil­nym cia­łem wy­le­czy mnie ze wszyst­kie­go i przy­wró­ci do ży­cia, więc za­py­ta­łam ją, czy zda­rza się, że ko­nie prze­cho­dzą po lo­dzie przez Bog­sta­dvan­net i idą na dno z jeźdź­cem i ca­łym ekwi­pun­kiem, ale Con­stan­ce od­po­wie­dzia­ła, że to się nig­dy nie zda­rza, więc stwier­dzi­łam, że nie mam siły na ko­nie, a wte­dy ona spoj­rza­ła na mnie ocza­mi ran­nej ga­ze­li, jak­by było jej mnie okrop­nie żal, więc ja też spoj­rza­łam na nią ocza­mi ran­nej ga­ze­li i było nam sie­bie na­wza­jem okrop­nie żal, do­pó­ki Con­stan­ce nie zro­zu­mia­ła, że się z niej na­bi­jam, a kie­dy wy­sia­da­ła z ko­lej­ki, za­wo­ła­łam za nią, że może wsa­dzić so­bie te ko­nie tam, gdzie słoń­ce nie do­cho­dzi. A po­nie­waż wczo­raj nie mia­łam sił iść do szko­ły, Con­stan­ce na pew­no my­śli, że je­ste­śmy po­kłó­co­ne i w ogó­le, a ja czu­ję, że wca­le mnie to nie mar­twi. Zga­dzam się jed­nak, że to dość przy­kre. To, że wca­le mnie to nie mar­twi.

17 grud­nia

Zno­wu pi­szę. Nie wiem dla­cze­go, ale to prze­cież nie ma zna­cze­nia. Za­uwa­ży­łam, że na­gle prze­sta­ło mnie in­te­re­so­wać, dla­cze­go coś się dzie­je. Po pro­stu stwier­dzam fak­ty. Sa­mo­lo­ty spa­da­ją. Wszyst­ko jed­no dla­cze­go. Ale pi­sa­nie przy­no­si mi dziw­ną ulgę, cho­ciaż trud­no mi przy­znać ra­cję bro­da­te­mu psy­cho­ge­iro­wi. Wy­da­je mu się, że jest cho­ler­nym sze­fem i wie wszyst­ko na te­mat tego, ja­kie my­śli przy­cho­dzą do gło­wy lu­dziom z de­pre­sją i jak moż­na im po­móc wró­cić do, jak mówi, w mia­rę nor­mal­ne­go ży­cia. Dwa ty­go­dnie temu za­da­łam mu py­ta­nie, czy kie­dy­kol­wiek zda­rzy­ło mu się stra­cić ro­dzi­nę w ka­ta­stro­fie lot­ni­czej, a kie­dy od­po­wie­dział, że nie, spy­ta­łam go, skąd w ta­kim ra­zie może wie­dzieć, jak się czu­ję, a on na to, że ma spo­re do­świad­cze­nie, a poza tym uczył się w róż­nych szko­łach i uni­wer­sy­te­tach, i to nie tyl­ko w Nor­we­gii, ale i za gra­ni­cą, i roz­ma­wiał z dzie­siąt­ka­mi lu­dzi, któ­rzy zna­leź­li się w ta­kiej sa­mej sy­tu­acji jak ja. Po­pro­si­łam go, żeby po­szedł do dia­bła, a wte­dy on uśmiech­nął się z po­bła­ża­niem i mimo wszyst­ko wy­dał mi się sym­pa­tycz­ny, i to jest chy­ba wła­śnie naj­gor­sze. On sam nig­dy tego nie mówi, ale za każ­dym ra­zem, kie­dy tam je­stem, daje mi do zro­zu­mie­nia, że to on ma ra­cję i że wszyst­kie­mu win­na jest moja po­sta­wa. Tego jesz­cze bra­ko­wa­ło! Je­stem cie­ka­wa, ilu lu­dzi umie czer­pać ra­dość z ży­cia kil­ka mie­się­cy po tym, jak ich ro­dzi­na roz­bi­ła się nad Afry­ką. Poza tym nie­dłu­go jest, kur­wa, Boże Na­ro­dze­nie. Moje pierw­sze sa­mot­ne Boże Na­ro­dze­nie w tym prze­ra­ża­ją­co ogrom­nym, pu­stym domu. Do­sta­łam co naj­mniej pięt­na­ście za­pro­szeń na świę­ta od cio­tek, wuj­ków i przy­ja­ciół mamy i taty, i od ro­dzi­ców mo­ich ko­le­ża­nek, ale okła­mu­ję ich wszyst­kich, że po­sta­no­wi­łam spę­dzić świę­ta z Con­stan­ce i jej ro­dzi­ca­mi. A im z ko­lei po­wie­dzia­łam, że przy­ję­łam za­pro­sze­nie od Tron­da i Bit­ten. To do­brze, mó­wią. Bo naj­waż­niej­sze, że­bym nie była sama. Ja­sne! Ty­sią­ce lu­dzi spę­dza świę­ta w sa­mot­no­ści. I po co mi to całe Boże Na­ro­dze­nie? I tak nie za­mie­rzam do­żyć póź­nej sta­ro­ści. Nie mó­wię, że już coś po­sta­no­wi­łam. Jesz­cze zo­ba­czy­my.

20 grud­nia

Kie­dy przed chwi­lą sie­dzia­łam przy oknie pa­no­ra­micz­nym, przy­po­mnia­łam so­bie roz­mo­wę taty z To­mem, któ­rą pod­słu­cha­łam, le­żąc na ka­na­pie i uda­jąc, że śpię. W tym cza­sie Tom cho­dził z Ce­ra­micz­ną Re­na­te, grał w ze­spo­le i chciał zo­stać pi­sa­rzem albo ar­ty­stą, albo jesz­cze kimś in­nym. Chciał na­wet rzu­cić szko­łę. Wte­dy tata prze­pro­wa­dził z nim po­waż­ną roz­mo­wę. Pa­mię­tam, że le­ża­łam i uśmie­cha­łam się do sie­bie. I by­łam w stu pro­cen­tach po stro­nie taty. Cała ja. Tata był zu­peł­nie spo­koj­ny. Po­wie­dział tyl­ko, że tacy jak my zaj­mu­ją się waż­niej­szy­mi spra­wa­mi niż gra­nie mu­zy­ki, wy­głu­py i uda­wa­nie, jak to nie­któ­rzy na­zy­wa­ją, kre­atyw­nych. Więk­szość z tych, któ­rzy okre­śla­ją sie­bie jako oso­by kre­atyw­ne, po­wie­dział, nie ma z kre­atyw­no­ścią ab­so­lut­nie nic wspól­ne­go. Oni tyl­ko uży­wa­ją ta­kich sa­mych atry­bu­tów jak ci, któ­rzy na­praw­dę są kre­atyw­ni, i wy­my­śla­ją ja­kieś gów­no, któ­re ni­ko­go nie in­te­re­su­je. Nie ma nic prost­sze­go od po­zo­wa­nia na oso­bę twór­czą i ory­gi­nal­ną, po­wie­dział. Tym­cza­sem ci, któ­rzy rze­czy­wi­ście mają no­wa­tor­skie po­my­sły, po pro­stu je re­ali­zu­ją. Nie ro­bią z tego sen­sa­cji. Po­tem po­wie­dział, że je­śli Tom rzu­ci KG, to on za­krę­ci ku­rek z pie­niędz­mi i Tom bę­dzie mu­siał ra­dzić so­bie sam. Je­śli jed­nak skoń­czy li­ceum i stu­dia praw­ni­cze i w dal­szym cią­gu bę­dzie chciał pi­sać albo le­pić fi­gur­ki z gli­ny, albo cho­le­ra wie co jesz­cze, to pro­szę bar­dzo, jego spra­wa – wte­dy tata nie bę­dzie się sprze­ci­wiał. Pa­mię­tam, że w cią­gu kil­ku mi­nut Tom zro­bił się bla­dy jak ścia­na. Tata wska­zał na mia­sto i po­wie­dział, żeby Tom zo­sta­wił pi­sa­nie i inne bzde­ty tym, któ­rzy miesz­ka­ją tam na dole. My, któ­rzy miesz­ka­my na gó­rze, po­wie­dział tata, nie ba­wi­my się w pi­sa­rzy, my dba­my o to, żeby koła się krę­ci­ły, my two­rzy­my świat war­to­ści, a poza tym uwa­żam, że Re­na­te do cie­bie nie pa­su­je, ona jest zbyt dzi­ka, zbyt sza­lo­na, czy wy­ra­żam się ja­sno? Ro­zu­miesz, co mam na my­śli? Tom ro­zu­miał.

Ukoń­czył stu­dia trzy mie­sią­ce przed wy­pad­kiem. A te­raz ja za­bra­łam się za pi­sa­nie, tato. Cho­ciaż mó­wi­łeś, że tacy jak my nie pi­szą. Po­my­li­łeś się. To, że pi­szę te sło­wa, do­wo­dzi, że nie mia­łeś ra­cji. I to two­ja wina, że pi­szę. Two­ja pie­przo­na wina.

21 grud­nia

Con­stan­ce wie­rzy, jak­że­by in­a­czej, że dzi­siaj słoń­ce się ob­ró­ci. Pró­bo­wa­łam jej wy­ja­śnić, że słoń­ce wca­le się nie ob­ra­ca, tyl­ko od dzi­siaj, od go­dzi­ny 19.35, bę­dzie po­ja­wiać się co­raz wy­żej na nie­bie. Słoń­ce wca­le tego nie za­uwa­ży, tłu­ma­czy­łam. Ale my to od­czu­je­my. W syl­we­stra dzień w Oslo bę­dzie dłuż­szy o sześć mi­nut. Ale słoń­ce ni­cze­go nie za­uwa­ży i nig­dy, ani razu w ca­łym swo­im ży­ciu słoń­ce się nie ob­ra­ca­ło. Con­stan­ce nie zno­si, kie­dy się ją po­pra­wia, i dla­te­go zde­ner­wo­wa­ła się i po­le­cia­ła do Sør­ke­da­len, żeby po­jeź­dzić kon­no. A ja nie po­ja­wi­łam się na im­pre­zie na cześć słoń­ca, któ­rą urzą­dza­ła dziś wie­czo­rem. Prę­dzej pie­kło za­mar­z­nie, niż za­cznę świę­to­wać to, że dni sta­ją się dłuż­sze. Chcia­ła­bym, żeby dni były tak krót­kie jak to tyl­ko moż­li­we. Ta­kie, że le­d­wo wsta­nę, a już mu­szę kłaść się z po­wro­tem do łóż­ka. To by­ło­by ide­al­ne roz­wią­za­nie. Con­stan­ce rze­czy­wi­ście ma pro­ble­my. Ona nie ma o ni­czym po­ję­cia. Nig­dy nie wie, w któ­rą stro­nę prze­su­nąć wska­zów­ki ze­ga­ra, gdy prze­cho­dzi­my na czas let­ni. W dniu, w któ­rym zro­zu­mie, że nie za­ro­bi na ży­cie, opie­ku­jąc się koń­mi, prze­ży­je za­ła­ma­nie ner­wo­we.

Pró­bo­wa­łam na­mó­wić Krzysz­to­fa, żeby nie wra­cał na świę­ta do Pol­ski. Po­wie­dzia­łam mu, że czu­ła­bym się nie­swo­jo, gdy­bym zo­sta­ła sama w domu. Ale on się uparł. Do­brze mu za­pła­ci­łam, żeby mieć pew­ność, że wró­ci. Tata na pew­no po­stą­pił­by tak samo. Krzysz­tof od­wa­lił ka­wał do­brej ro­bo­ty. Dru­gi ba­sen już nie­dłu­go bę­dzie go­to­wy. Po­le­ci­łam Krzysz­to­fo­wi, żeby go do­koń­czył zgod­nie z ży­cze­niem taty. Małe ciem­no­nie­bie­skie ka­fel­ki w kształ­cie ośmio­ką­ta, ta­kie same jak w ba­se­nie na­le­żą­cym do pew­ne­go ho­te­lu w Ber­li­nie, w któ­rym miesz­ka­li­śmy w cza­sie świąt wiel­ka­noc­nych w ze­szłym roku. Ka­fel­ki, któ­re ma­mie ra­czej nie przy­pa­dły­by do gu­stu. Mama mia­ła za­wsze zde­cy­do­wa­ne po­glą­dy na te spra­wy. Ale te­raz li­czy się moje zda­nie. Krzysz­tof to skarb. Pra­cu­je za psie pie­nią­dze i miesz­ka w naj­mniej­szym po­ko­ju w ca­łym domu. I wszyst­ko, cze­go mu po­trze­ba, to koc i po­piel­nicz­ka. Nie ro­zu­miem, dla­cze­go pol­ska go­spo­dar­ka nie ra­dzi so­bie le­piej na tle in­nych państw. Może dla­te­go, że Po­la­cy cały czas się mo­dlą? Krzysz­tof też to robi. Nie mam po­ję­cia, o co tak się mo­dli. I wca­le nie chcę wie­dzieć. Kie­dy umarł pa­pież, Krzysz­tof nie po­ło­żył ani jed­ne­go ka­fel­ka. Cho­ciaż wcze­śniej i póź­niej uło­żył ich całe mnó­stwo. Tyl­ko po co ja to wła­ści­wie pi­szę?

24 grud­nia

Okrop­ne za­mie­sza­nie. Nie ma ni­ko­go, ani w ro­dzi­nie mamy, ani taty, kto nie przy­szedł­by z pre­zen­tem. Wszy­scy chcą mnie po­cie­szyć. I nikt się nie dzi­wi, że w ca­łym domu nie ma ani jed­nej ozdo­by świą­tecz­nej. Strasz­nie mi współ­czu­ją i są przy­gnę­bie­ni. I mają po­wód, nie prze­czę. Bo co oni so­bie my­śle­li?

Kie­dy wy­szła ostat­nia oso­ba, wzię­łam ja­gu­ara, tak, tato, do­brze sły­sza­łeś, bo prze­cież on jest te­raz mój, no nie? Te­raz wszyst­ko jest moje, chy­ba nie za­prze­czysz? No więc wzię­łam ja­gu­ara, za­pa­ko­wa­łam wszyst­kie pre­zen­ty, któ­re do­sta­łam, i po­je­cha­łam do Miej­skie­go Domu Kul­tu­ry na Al­ter­na­tyw­ne Boże Na­ro­dze­nie, bo w po­po­łu­dnio­wym wy­da­niu „Aften­po­sten” prze­czy­ta­łam, że po­trzeb­ne im są pre­zen­ty. Ści­śle rzecz bio­rąc, nie mam jesz­cze pra­wa jaz­dy, ale prze­my­śla­łam spra­wę na chłod­no i do­szłam do wnio­sku, że ża­den po­li­cjant nie wpad­nie na to, by za­trzy­mać tak dro­gi sa­mo­chód na go­dzi­nę lub dwie przed wzej­ściem pierw­szej gwiazd­ki, jak to się ład­nie mówi. Od razu mi ulży­ło. Ale kie­dy wró­ci­łam do domu, zna­la­złam jesz­cze je­den pre­zent. Od Krzysz­to­fa. Mu­siał po­ło­żyć go na pół­ce nad ko­min­kiem, za­nim wy­je­chał na świę­ta. Sło­dziak. To była pły­ta CD, na któ­rej męż­czy­zna o imie­niu An­to­ny śpie­wa smut­nym gło­sem, że chciał­by być ko­bie­tą. Słu­cha­łam tej pły­ty wie­le razy i te­raz też jej słu­cham, pi­szę i słu­cham, i ciar­ki prze­cho­dzą mi po ple­cach. Tę­sk­no­ta do po­tę­gi en­tej. I cho­ciaż jego pro­ble­my nie są ta­kie same jak moje, to i tak w pew­nym sen­sie od­czu­wam ulgę. W jego gło­sie sły­chać ból i to mi wy­star­cza, każ­dy ro­dzaj bólu jest do­bry. Krzysz­tof przez cały dzień ukła­da ka­fel­ki i jest ka­to­li­kiem, ale na pew­no jest nie w cie­mię bity.

Wła­śnie się do­wie­dzia­łam, że każ­de­go dnia umie­ra oko­ło 155 000 lu­dzi. To daje 57 mi­lio­nów w roku. 6458 w cią­gu go­dzi­ny. 108 osób na mi­nu­tę. Py­tam samą sie­bie, czy to ja­kaś po­cie­cha. W pew­nym sen­sie tak, w pew­nym sen­sie nie.

25 grud.

Zno­wu jest noc i nie mogę za­snąć. Leżę i czu­ję, że je­stem na cie­bie cho­ler­nie wku­rzo­na, tato. Na Afry­kę przy­pa­da tyl­ko 3 pro­cent świa­to­we­go lot­nic­twa cy­wil­ne­go, ale pra­wie 40 pro­cent wy­pad­ków śmier­tel­nych. Przy­czy­ną są nie­sta­bil­ne spo­łe­czeń­stwa, sta­re sa­mo­lo­ty i nie­pra­wi­dło­wa kon­ser­wa­cja. Do­sko­na­le o tym wie­dzia­łeś, ale oczy­wi­ście mu­sia­łeś za­brać ze sobą Toma i mamę, mu­sia­łeś po­le­cieć ja­kąś roz­kle­ko­ta­ną ma­szy­ną ob­słu­gu­ją­cą loty kra­jo­we. Mnie nie chcia­łeś za­brać. Ja mia­łam zo­stać sama w domu i cho­dzić do szko­ły, i za kil­ka lat, kie­dy skoń­czę pra­wo, mie­li­śmy po­le­cieć tam we trój­kę: mama, ty i ja. Tak wła­śnie po­wie­dzia­łeś. A ten ese­mes, któ­ry wy­sła­łeś, kie­dy uświa­do­mi­łeś so­bie, że się roz­bi­je­cie? O czym wte­dy my­śla­łeś? Są­dzi­łeś, że dzię­ki nie­mu bę­dzie mi się ła­twiej żyło? Tak jest jesz­cze go­rzej, na­praw­dę tego nie ro­zu­miesz? Tak jest go­rzej, bo twój ese­mes jest do­wo­dem na to, że wie­dzie­li­ście, co się dzie­je, wie­dzie­li­ście, że nie ma­cie żad­nych szans i że mimo pa­ni­ki by­łeś na tyle opa­no­wa­ny, by po­my­śleć o mnie, o tym, jak za­re­agu­ję i jak bę­dzie wy­glą­da­ło moje dal­sze ży­cie. Ta świa­do­mość jest strasz­na, tato, nie­mal gro­te­sko­wa. Nie chce mi się żyć. I ostat­nio więk­szość po­sił­ków ja­dam w Hol­men­kol­len Re­stau­rant. Nie je­stem w sta­nie ro­bić za­ku­pów ani przy­go­to­wy­wać je­dze­nia. Wiem, że to­bie się tam nie po­do­ba­ło. W „Dag­bla­det” na­zwa­li ją prze­re­kla­mo­wa­ną pu­łap­ką na tu­ry­stów. Śmia­łeś się z tego. Nie lu­bi­łeś kie­row­ni­ka re­stau­ra­cji, ale nig­dy nie wy­ja­śni­łeś dla­cze­go. Zresz­tą to bez zna­cze­nia. Fa­cet uśmie­cha się do mnie, jak tyl­ko prze­kro­czę próg jego lo­ka­lu. I roz­bie­ra mnie wzro­kiem, kie­dy wy­da­je mu się, że tego nie wi­dzę. W za­mian za to za każ­dym ra­zem udzie­la mi ra­ba­tu. Jak­by to mia­ło ja­kieś zna­cze­nie. Kie­dy do­sta­nę praw­ko, prze­ja­dę go i zwie­ję. To się na­zy­wa hit and run. Do gło­wy przy­cho­dzą mi róż­ne dziw­ne po­my­sły. Nie je­stem pew­na, czy po­win­nam je za­pi­sy­wać.

26 grud.

Con­stan­ce była dzi­siaj u mnie. Zro­zu­mia­ła, że ich oszu­ka­łam i że spę­dzam świę­ta sa­mot­nie. Ale nic nie mówi. To miło z jej stro­ny. Przy­nio­sła świą­tecz­ne po­tra­wy. Za­sko­czy­łam samą sie­bie, bo zja­dłam i że­ber­ka, i ba­ra­ni­nę. Pra­wie się ucie­szy­łam z tego, że je­dze­nie było tłu­ste. Wcze­śniej nie wło­ży­ła­bym cze­goś ta­kie­go do ust, ale te­raz za­uwa­ży­łam, że prze­sta­łam przej­mo­wać się fi­gu­rą. Co czło­wie­ko­wi po fi­gu­rze, kie­dy nie żyje? Con­stan­ce za­py­ta­ła, czy chcia­ła­bym za­grać w sztu­ce te­atral­nej, któ­rą KG ma wy­sta­wić w stycz­niu. Moja szko­ła pra­wie na pew­no jako je­dy­na w Oslo nie przy­go­to­wu­je re­wii. Wi­docz­nie dy­rek­cja jest zda­nia, że re­wia ozna­cza gad­kę o du­pie Ma­ry­ni, a coś ta­kie­go nie ucho­dzi w na­szej sza­cow­nej uczel­ni. Te­atr to co in­ne­go. Je­anet­te, któ­ra mia­ła za­grać drob­ną ról­kę, ko­niec koń­ców nie do­sta­ła zgo­dy od ojca, re­la­cjo­no­wa­ła Con­stan­ce, po­dob­no dłu­go się wa­hał, bo jest bar­dziej re­li­gij­ny niż więk­szość Nor­we­gów, no i dzię­ki temu otrzy­ma­łam pro­po­zy­cję de­biu­tu na sce­nie. To jest po­dob­no bar­dzo mała rola. Mam wy­gło­sić tyl­ko kil­ka zdań i wyjść przez ja­kieś drzwi, ale Con­stan­ce uwa­ża, że prze­by­wa­nie z ludź­mi i udział w ja­kimś pro­jek­cie do­brze mi zro­bi, mam wra­że­nie, że jej zda­niem to bez zna­cze­nia, jaki to pro­jekt, to może być co­kol­wiek, bo wy­star­czy samo prze­by­wa­nie wśród lu­dzi albo zwie­rząt, że­bym od razu po­czu­ła chęć do ży­cia. Ale nie pi­szę tego, żeby się z niej na­bi­jać, bo Con­stan­ce chce oczy­wi­ście mo­je­go do­bra, jest miła i szla­chet­na do bólu. Od­po­wie­dzia­łam, że się za­sta­no­wię. Uzna­łam, że taka od­po­wiedź jest lep­sza od ka­te­go­rycz­ne­go „nie, dzię­ku­ję”.

28 grud­nia

Mia­łam dzi­siaj jaz­dę. Sie­dzia­łam za kie­row­ni­cą i my­śla­łam tyl­ko o tym, co by było, gdy­bym dała gaz do de­chy i zde­rzy­ła się czo­ło­wo z au­to­bu­sem nad­jeż­dża­ją­cym z na­prze­ciw­ka, albo gdy­bym skrę­ci­ła w pra­wo, za­miast po­je­chać pro­sto na skrzy­żo­wa­niu z Karl Jo­han i Ring 1, a po­tem ru­szy­ła w stro­nę pa­ła­cu, roz­pę­dzi­ła się do dwu­stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę i wal­nę­ła w jego ścia­nę. To by było coś, po­my­śla­łam, ale po­tem przy­szło mi do gło­wy, że to ego­izm z mo­jej stro­ny i że bied­ny in­struk­tor na pew­no wo­lał­by tego unik­nąć, bo jest ra­czej mało praw­do­po­dob­ne, że on rów­nież stra­cił nie­daw­no ro­dzi­nę, w każ­dym ra­zie nic na to nie wska­zu­je, poza tym ma pe­da­ły i mógł­by wci­snąć ha­mu­lec, i w ogó­le. Ale za­uwa­ży­łam, że spodo­ba­ła mi się ta myśl, cho­ciaż trud­no mi było się na niej sku­pić, bo in­struk­tor ga­dał jak na­ję­ty. Opo­wia­dał, jak był uczniem Pań­stwo­wej Szko­ły In­struk­to­rów Na­uki Jaz­dy w Stjør­dal. Wy­glą­da na to, że tę­sk­ni za tam­ty­mi cza­sa­mi. Opo­wia­dał, że czę­sto je­cha­li do Tron­dhe­im, żeby ćwi­czyć na po­rząd­nych uli­cach z po­rząd­ny­mi skrzy­żo­wa­nia­mi, i wie­le razy wy­mie­nił skrzy­żo­wa­nie, któ­re na­zy­wa Skrzy­żo­wa­niem Księ­cia. We­dług nie­go to naj­wspa­nial­sze skrzy­żo­wa­nie w ca­łej Nor­we­gii. W każ­dym ra­zie ono naj­le­piej na­da­je się do na­uki jaz­dy. Cho­ciaż nie po­wie­dział tego wprost, wy­da­je mi się, że ko­cha to skrzy­żo­wa­nie. Sły­chać to w jego gło­sie. Po­tra­fię wie­le wy­czy­tać z czy­je­goś gło­su. Con­stan­ce tego nie po­tra­fi. Le­d­wo od­ga­du­je, czy jej koń jest za­do­wo­lo­ny czy ob­ra­żo­ny. Chy­ba by­ła­bym do­brym psy­cho­lo­giem, to zna­czy gdy­bym mia­ła ocho­tę nim zo­stać. Ale ra­czej nie bę­dzie mnie tu­taj, kie­dy na­dej­dą te cza­sy, więc cóż… jak to się mówi: po­ży­je­my, zo­ba­czy­my. A ten, kto nie po­ży­je, nie zo­ba­czy. W grun­cie rze­czy to tro­chę nie­spra­wie­dli­we. Jak są­dzisz, tato? Ża­łuj, że cię tu nie ma. Wła­ści­wie to okrop­nie ża­ło­sne, że zwra­cam się do cie­bie, pi­sząc ten pa­mięt­nik. Jak­bym gra­ła małą dziew­czyn­kę, któ­ra wła­śnie stra­ci­ła mat­kę albo ojca i któ­ra mówi do nich, jak­by wie­rzy­ła, że mogą ją usły­szeć, i cho­ciaż wszy­scy, któ­rzy oglą­da­ją ten film, wie­dzą, że wszyst­kie fil­my o dzie­ciach są do sie­bie po­dob­ne, to i tak zga­dza­ją się, by w ko­lej­nym było to samo. Przy­pusz­czam, że po­wo­dem jest nasz czo­ło­bit­ny sto­su­nek do śmier­ci i to, że współ­czu­je­my tym, któ­rzy ko­goś stra­ci­li. Bo cho­dzi o śmierć. ŚMIERĆ. Jak­by była czymś, kur­wa, wy­jąt­ko­wym. Wow! Tak czy in­a­czej, pi­sa­nie do zmar­łych nie ma sen­su. Prze­cież do­brze o tym wiem. Nie moż­na pi­sać do zmar­łych. A to ozna­cza, że pi­szę do sa­mej sie­bie.

To ta­kie oczy­wi­ste.

Przej­rza­łam psy­cho­ge­ira i wiem, o co cho­dzi z tym pa­mięt­ni­kiem. Ale mimo wszyst­ko nadal pi­szę i spra­wia mi to na­wet pew­ną ra­dość. Jak ten po­kój w Ga­le­rii Na­ro­do­wej, do któ­re­go za­cią­gnę­ła mnie Con­stan­ce, ten z ró­żo­wy­mi pił­ka­mi pla­żo­wy­mi i lu­stra­mi na wszyst­kich ścia­nach. Przez cały czas mo­gły­śmy oglą­dać się z każ­dej stro­ny. Albo jak to lu­strza­ne pu­deł­ko w Mu­zeum Tech­ni­ki, w któ­rym by­li­śmy z tatą wie­le razy. Czło­wiek pa­trzy w głąb sie­bie nie­skoń­czo­ną ilość razy i nie może przed tym uciec ani mieć żad­nych ta­jem­nic.

Nie wiem, czy to pora dnia spra­wia, że ro­bię się tak re­flek­syj­na, czy cho­dzi wy­łącz­nie o to, że nie mam do­świad­cze­nia w pi­sa­niu pa­mięt­ni­ka, a może o to, że wkrót­ce umrę. Przy­pusz­czam, że skłon­ność do re­flek­sji na­si­la się, kie­dy czło­wiek wie, że wkrót­ce umrze.

Le­piej zga­szę świa­tło, za­nim zu­peł­nie mnie po­nie­sie.

1 stycz­nia 2006

Wczo­raj rano wró­cił Krzysz­tof. Dziw­na pora na po­wrót ze świąt. Wró­cił i z miej­sca za­czął ukła­dać ka­fel­ki. Za­uwa­ży­łam, że coś jest nie tak, więc mu prze­rwa­łam i zwró­ci­łam uwa­gę na to, że jest syl­we­ster i że w syl­we­stra ra­czej nikt nie kła­dzie ka­fel­ków, na co on od­po­wie­dział, że w Pol­sce to zu­peł­nie nor­mal­ne, ale ja mu nie uwie­rzy­łam i po­sta­no­wi­łam za­pro­sić go na obiad do Hol­men­kol­len Re­stau­rant, i za­mó­wi­łam wino, i po­dzię­ko­wa­łam mu za pre­zent na Boże Na­ro­dze­nie, i po­wie­dzia­łam, że daw­no nie słu­cha­łam tak pięk­nej mu­zy­ki. Chwi­lę póź­niej Krzysz­tof się roz­pła­kał i wy­ja­śnił, że jego dziew­czy­na zna­la­zła so­bie in­ne­go, a wte­dy spy­ta­łam, cze­go się spo­dzie­wał, sko­ro cały rok miesz­ka w Nor­we­gii. Ta­kie są ko­bie­ty, po­wie­dzia­łam, a ty je­steś ża­ło­sny, je­śli my­ślisz, że mo­żesz so­bie la­ta­mi kłaść ka­fel­ki i trzy­mać po­piel­nicz­kę obok po­dusz­ki, i za­kła­dać, że two­ja dziew­czy­na bę­dzie sie­dzieć w Pol­sce i cze­kać na cie­bie jak ostat­nia idiot­ka. Lu­bię, kie­dy chło­pa­cy pła­czą i są zroz­pa­cze­ni.

Póź­nym wie­czo­rem wdra­pa­li­śmy się na Hol­men­kol­len i usie­dli­śmy na kra­wę­dzi skocz­ni, i oglą­da­li­śmy po­kaz sztucz­nych ogni, i pró­bo­wa­li­śmy się ko­chać, ale Krzysz­tof był zbyt pi­ja­ny, cho­ciaż to i tak bez zna­cze­nia, bo wie­czór cał­kiem sie udał. Po­wo­li prze­ko­nu­ję się, że pe­sy­mi­stycz­ne po­dej­ście do ży­cia ma je­den plus: dużo ła­twiej o po­zy­tyw­ne za­sko­cze­nie.

Moim je­dy­nym po­sta­no­wie­niem no­wo­rocz­nym jest to, żeby po­sta­rać się umrzeć. Nie wiem tyl­ko, jak tego do­ko­nać. Tra­dy­cyj­ne me­to­dy wy­da­ją mi się zbyt wul­gar­ne. Żeby się wie­szać albo strze­lać do sie­bie i tym po­dob­ne. To po pro­stu nie jest w moim sty­lu. Naj­bar­dziej chcia­ła­bym, żeby rów­nież mój sa­mo­lot ru­nął na zie­mię. Ale prze­cież sa­mo­lo­ty bar­dzo rzad­ko się roz­bi­ja­ją. Chy­ba że po­le­cę do Afry­ki. To roz­wią­za­nie wy­da­je mi się jed­nak tro­chę za bar­dzo na­cią­ga­ne. Mu­szę to jesz­cze prze­my­śleć.

2 stycz­nia

Wczo­raj wie­czo­rem prze­mó­wił do mnie pre­mier. Nie wy­klu­czam, że do in­nych osób rów­nież, ale mia­łam wra­że­nie, że mówi przede wszyst­kim do mnie. Po­wie­dział, że mogę od­nieść zwy­cię­stwo nad samą sobą. Że na każ­de­go z nas cze­ka wie­niec lau­ro­wy. Po­wie­dział, że o to wła­śnie w ży­ciu cho­dzi: zro­bić miej­sce ma­rze­niom i stwo­rzyć ta­kie wa­run­ki, by na­sze ma­rze­nia mo­gły stać się rze­czy­wi­sto­ścią. To było strasz­ne. Zu­peł­nie tak, jak­by wie­dział, co mi cho­dzi po gło­wie, i był ca­łym ser­cem po mo­jej stro­nie. Pre­mier po­pie­ra moje pra­gnie­nie śmier­ci. A poza tym dłu­go smę­cił coś o Ib­se­nie.

3 stycz­nia

Krzysz­tof od wczo­raj mnie uni­kał. Ro­bił wszyst­ko, żeby nie spo­tkać mo­je­go wzro­ku. W koń­cu spy­ta­łam, o co cho­dzi, i wte­dy zro­zu­mia­łam, że ma wy­rzu­ty su­mie­nia, bo w syl­we­stra o mało co się ze mną nie prze­spał. Boi się, że mogę po­my­śleć, że chciał mnie wy­ko­rzy­stać czy coś w tym sty­lu, i że się na nie­go ob­ra­żę, i że nie bę­dzie mógł dłu­żej u mnie pra­co­wać. Nie mo­głam po­wstrzy­mać śmie­chu. Ale z nie­go sło­dziak! Po­wie­dzia­łam mu, żeby wy­lu­zo­wał. Nie wiem, jak to wy­glą­da w Pol­sce, ale je­ste­śmy w Nor­we­gii, do­da­łam. Jest rok 2006. To zu­peł­nie nor­mal­ne, że dziew­czy­ny sy­pia­ją z chło­pa­ka­mi przed ślu­bem, moż­na na­wet śmia­ło po­wie­dzieć, że przede wszyst­kim przed ślu­bem, a ja wolę iść do łóż­ka z tobą niż z chło­pa­ka­mi z za­chod­niej czę­ści mia­sta i z ich idio­tycz­ny­mi prze­pa­ska­mi na wło­sy.

Wy­glą­da na to, że mu ulży­ło. Ukła­dał ka­fel­ki do póź­ne­go wie­czo­ra. Za­sta­na­wiam się (sie­dząc w swo­im po­ko­ju i pi­sząc pa­mięt­nik), czy wciąż je ukła­da, czy w koń­cu się po­ło­żył. Tro­chę to dziw­ne, ale co ja tam wiem.

4 stycz­nia

Con­stan­ce za­cią­gnę­ła mnie na pierw­szą w tym roku pró­bę przed­sta­wie­nia. Do pre­mie­ry zo­sta­ły tyl­ko dwa ty­go­dnie, a ja pra­wie zgo­dzi­łam się za­grać. Spra­wa wy­da­je się pro­sta. Mam wyjść na sce­nę i po­wie­dzieć kil­ka zdań przed pierw­szym ak­tem, po­tem zro­bić to samo przed dru­gim ak­tem, a trze­ci i ostat­ni raz – na sa­mym koń­cu przed­sta­wie­nia. Re­ży­ser po­wie­dział chy­ba, że łą­czę te wszyst­kie czę­ści. Je­stem nar­ra­to­rem, czy ja­koś tak. Dla mnie to bez róż­ni­cy. Na­wet nie pa­mię­tam, jaki jest ty­tuł sztu­ki. To rów­nież nie ma żad­ne­go zna­cze­nia. W koń­cu naj­waż­niej­sze jest to, że, jak mówi Con­stan­ce, tro­chę się ro­ze­rwę i po­znam no­wych lu­dzi albo zwie­rzę­ta.

10 stycz­nia

Trud­ny ty­dzień.

Nie cho­dzę do szko­ły.

Sie­dzę w domu i my­ślę o tym, co się sta­nie, kie­dy mnie już nie bę­dzie. I o tym, czy po­win­nam tu­taj po­sprzą­tać. Spa­ko­wać rze­czy do pu­deł? Wszyst­ko przej­rzeć i po­sor­to­wać? Czy zo­sta­wić tę ro­bo­tę in­nym? Ale ci inni tra­fią na całą masę oso­bi­stych dro­bia­zgów, któ­re dla nich nie będą nic zna­czyć. Li­sty. Zdję­cia. Nie mogę znieść my­śli, że mie­li­by to wszyst­ko wy­rzu­cić. Sama po­win­nam za­jąć się po­rząd­ka­mi, ale nie mam na to siły, już sama myśl wy­da­je mi się prze­ra­ża­ją­ca. Gdy­bym mia­ła dłu­żej żyć, zo­sta­wi­ła­bym wszyst­ko tak, jak jest, i za­ję­ła­bym się tym za kil­ka lat, ale prze­cież tak się nie sta­nie. In­ny­mi sło­wy, po­win­nam po­sprzą­tać, sprze­dać dom i prze­ka­zać pie­nią­dze na coś do­bre­go. Ale na to też nie mam siły. Niech już le­piej zo­sta­nie, tak jak jest. A je­śli tak, to wszyst­ko odzie­dzi­czą ciot­ki i wuj­ko­wie. Na pew­no się ucie­szą. Chy­ba że mama lub tata mają dzie­ci, o któ­rych ni­ko­mu nie mó­wi­li. Wca­le by mnie to nie zdzi­wi­ło. Czy­ta­łam, że to się zda­rza dość czę­sto. Mamy ra­czej bym nie ob­sta­wia­ła. Ale tata… W każ­dym ra­zie ni­cze­go nie wy­klu­czam. Zresz­tą co mi do tego? I tak mnie już tu­taj nie bę­dzie, a nie­obec­ni nie mają pra­wa gło­su. Ostat­nio dużo o tym my­śla­łam. Czło­wiek musi być obec­ny, żeby jego zda­nie się li­czy­ło. Umie­ra­jąc, usta­wia­my się na li­nii bocz­nej, i to w dość ka­te­go­rycz­ny spo­sób. Oczy­wi­ście przej­rza­łam kil­ka stron in­ter­ne­to­wych do­ty­czą­cych sa­mo­bójstw. Są­dzi­łam, że znaj­dę tam lu­dzi po­dob­nych do mnie, tym­cza­sem wszyst­ko ra­zem wy­da­ło mi się od­ra­ża­ją­ce. Jest tam wie­le osób młod­szych ode mnie, a po­wo­dy, dla któ­rych chcą umrzeć, są ab­so­lut­nie nie do przy­ję­cia. Te dzie­cia­ki są zbyt nie­doj­rza­łe, żeby chcieć umrzeć na po­waż­nie. Mają lek­ką chan­drę, cho­ciaż same nie wie­dzą dla­cze­go, albo wła­śnie się z kimś roz­sta­ły, albo chcą się ode­grać na ro­dzi­cach, któ­rzy ni­cze­go nie ro­zu­mie­ją. Mają ro­man­tycz­ny sto­su­nek do śmier­ci, jak­by to było coś wspa­nia­łe­go, jak­by śmierć mo­gła być słod­ką ze­mstą albo po­cząt­kiem cze­goś wiel­kie­go. Moim zda­niem oni nie mają po­ję­cia, z czym igra­ją.

Dzie­ci­na­da.

A Con­stan­ce dzwo­ni w kół­ko i ma­ru­dzi o pró­bach przed­sta­wie­nia, ko­niach i in­nych zwie­rzę­tach (co praw­da o ko­niach mniej niż ostat­nio, ale za­wsze), a ja jej mó­wię, że od daw­na znam swój tekst na pa­mięć, co oczy­wi­ście jest nie­praw­dą. Pró­bo­wa­łam czy­tać sce­na­riusz, ale znu­dzi­łam się nim już po trzech se­kun­dach, w każ­dym ra­zie na dłu­go, za­nim mi­nę­ło ich dzie­sięć.

11 stycz­nia

Dzi­siaj roz­ma­wia­łam z psy­cho­ge­irem. Jego bro­da robi się co­raz dłuż­sza. Po­wie­dział, że jego zda­niem je­stem bar­dzo zdy­scy­pli­no­wa­na, je­śli cho­dzi o na­sze spo­tka­nia, i że to do­bry znak, a poza tym uwa­ża, że je­stem w lep­szej for­mie i że miło to wi­dzieć. Gdy­by wie­dział, jak bar­dzo się myli. Zdra­dził też, że przez dłu­gi czas oba­wiał się, że mam skłon­no­ści sa­mo­bój­cze, i na­wet za­sta­na­wiał się, czy po­wi­nien, jak się wy­ra­ził, przed­się­wziąć pew­ne kro­ki. Bio­rąc po uwa­gę grun­tow­ne wy­kształ­ce­nie, któ­rym się chwa­li, i wie­lo­let­nie do­świad­cze­nie z ta­ki­mi jak ja, jest na­iw­ny jak dziec­ko. Od­po­wie­dzia­łam mu, że ma ra­cję, że roz­wa­ża­łam po­peł­nie­nie sa­mo­bój­stwa, ale że im dłu­żej o tym my­ślę, tym bar­dziej prze­ko­nu­ję się, że tak na­praw­dę ko­cham ży­cie. W koń­cu nie je­stem głu­pia. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej po­trze­bu­ję, to tra­fić do psy­chia­try­ka, po­nie­waż psy­cho­ge­ir stwier­dzi, że sta­no­wię za­gro­że­nie dla sa­mej sie­bie.

15 stycz­nia

Wczo­raj by­łam na pró­bie przed­sta­wie­nia. Pre­mie­ra dwu­dzie­ste­go, czy­li za pięć dni. Lu­dzie są okrop­nie ze­stre­so­wa­ni. Jak­by to, czy od­nie­sie­my suk­ces, mia­ło ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Jak moż­na być tak krót­ko­wzrocz­nym? Kie­dy lu­dzie się cie­szą, to cie­szą się w głu­pi i de­ner­wu­ją­cy spo­sób, kie­dy są ze­stre­so­wa­ni, to są ze­stre­so­wa­ni w głu­pi i de­ner­wu­ją­cy spo­sób, a kie­dy się gnie­wa­ją, to też głu­pio i de­ner­wu­ją­co. Szcze­rze mó­wiąc, uwa­żam po pro­stu, że lu­dzie są głu­pi i że nie mają po­ję­cia, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Wy­da­je im się, że są nie­śmier­tel­ni. Aż trud­no uwie­rzyć, że nie­ca­ły rok temu by­łam taka jak oni.

Kie­dy sta­łam na sce­nie i wku­wa­łam ostat­nią kwe­stię, przy­szedł mi do gło­wy po­mysł. Po­mysł, któ­ry co­raz bar­dziej mi się po­do­ba, cho­ciaż jest bar­dzo dra­ma­tycz­ny, a może na­wet dzie­cin­ny. Na ra­zie nie zdra­dzę, o co cho­dzi. Mu­szę to so­bie naj­pierw prze­my­śleć. Ale po­mysł jest dia­bel­ski.

16 stycz­nia

Go­dzi­na jaz­dy. Mia­łam wspa­nia­łe prze­ży­cie albo do­świad­cze­nie, sama nie wiem, jak to na­zwać. In­struk­tor uwa­żał, że pro­wa­dzę tro­chę ner­wo­wo, i rze­czy­wi­ście tak było, bo my­śla­łam o tym, co zro­bię za czte­ry dni, więc za­czął py­tać mnie o róż­ne rze­czy, żeby skie­ro­wać moje my­śli na inne te­ma­ty, i od razu za­czę­łam je­chać o nie­bo le­piej, ale naj­lep­sze było to, że nie po­wie­dzia­łam mu, co się sta­ło. Przez cały czas uda­wa­łam, że wciąż żyję swo­im sta­rym ży­ciem. A on ni­cze­go nie za­uwa­żył. Opo­wie­dzia­łam mu o ma­mie, któ­ra wie­le lat prze­sie­dzia­ła w domu z To­mem, a po­tem ze mną, i któ­rej nig­dy nie uda­ło się zro­bić po­żyt­ku ze swo­je­go wspa­nia­łe­go wy­kształ­ce­nia, o któ­rym cią­gle opo­wia­da, ale wła­śnie te­raz ra­zem z przy­ja­ciół­ką za­mie­rza­ją otwo­rzyć sa­lon me­blo­wy na St. Han­shau­gen i na­wią­za­ły kon­takt z fir­mą z oko­lic Rzy­mu, i to są dro­gie, eks­klu­zyw­ne me­ble, sza­fy, sto­ły i tym po­dob­ne, ale mama zba­da­ła ry­nek me­blo­wy i jest pew­na, że w mie­ście bra­ku­je ta­kie­go sa­lo­nu, i od fir­my taty po­ży­czy środ­ki na ka­pi­tał po­cząt­ko­wy. Opo­wie­dzia­łam mu też o To­mie, któ­ry tro­chę po­nad rok temu skoń­czył stu­dia praw­ni­cze i nie­dłu­go roz­pocz­nie pra­cę w fir­mie taty, i o ta­cie i jego fir­mie, o tym, jak do­brze pro­spe­ru­je, a kie­dy wy­mie­ni­łam kil­ku klien­tów taty, in­struk­tor za­gwiz­dał i po­ki­wał gło­wą, a mnie cho­ler­nie do­brze się je­cha­ło i in­struk­tor po­wie­dział, że jego zda­niem two­rzy­my bar­dzo zgod­ną i zży­tą ro­dzi­nę, a ja mu od­po­wie­dzia­łam, że tak wła­śnie jest.

17 stycz­nia

Pod­ję­łam de­cy­zję. Czu­ję ogrom­ną ulgę. Przy­go­to­wa­nia idą peł­ną parą.

W Skan­di­na­visk Høy­fjel­l­sut­styr2 ku­pi­łam dwa­dzie­ścia me­trów liny. W skle­pie po­wie­dzie­li, że to naj­lep­sza lina, jaką mają. Lek­ka, wy­trzy­ma­ła i odro­bi­nę ela­stycz­na. Zie­lo­na. Mie­li rów­nież inne ko­lo­ry, ale zie­lo­ny naj­bar­dziej mi się spodo­bał. Praw­do­po­dob­nie z po­wo­du su­kien­ki mamy. Tej, któ­rą mia­ła, od­kąd pa­mię­tam. W pew­nym sen­sie wła­śnie wte­dy była naj­bar­dziej mamą. Kie­dy mia­ła na so­bie tam­tą su­kien­kę. Sprze­daw­ca po­wie­dział, że lina do­pie­ro co opu­ści­ła fa­bry­kę i bę­dzie mi dłu­go słu­żyć, ale nie mogę na niej po­le­gać do śmier­ci. Po­wie­dzia­łam, że nie ma oba­wy, za­mie­rzam wy­ko­rzy­stać ją na­tych­miast. Raz, a do­brze.

Wiem, że ja­kiś czas temu na­pi­sa­łam, że te wul­gar­ne me­to­dy sa­mo­bój­cze nie są w moim sty­lu, ale jak tyl­ko przy­szedł mi do gło­wy ten po­mysł, to po pro­stu zmie­ni­łam zda­nie. Sama je­stem za­sko­czo­na.

Zro­bię to na pre­mie­rze. Na sa­mym koń­cu. Je­stem sama na sce­nie, sto­ję zu­peł­nie nie­ru­cho­mo i mó­wię to, co mam po­wie­dzieć, ale w tym cza­sie daję znak Wal­de­ma­ro­wi, któ­ry stoi na gó­rze i kie­ru­je na mnie re­flek­tor punk­to­wy, a wte­dy on zrzu­ca linę, któ­rą wcze­śniej przy­wią­żę do su­fi­tu. Wal­de­mar zro­bi to na bank, bo od dwóch i pół roku pa­trzy na mnie w spo­sób, któ­ry nie bu­dzi wąt­pli­wo­ści. Wie, że nie ma u mnie szans, ale jest go­to­wy zro­bić wszyst­ko, żeby móc nadal żyć na­dzie­ją, a po­tem po­wo­li i spo­koj­nie wdra­pię się na re­gał z książ­ka­mi, któ­ry jest czę­ścią sce­no­gra­fii, i będę sta­ła na gó­rze, do­pó­ki nie skoń­czę swo­jej kwe­stii, a po­tem na­ło­żę so­bie pę­tlę na szy­ję i ze­sko­czę. Za­kła­dam, że dzię­ki ma­sie cia­ła skrę­cę kark w chwi­li, w któ­rej lina się na­prę­ży, spraw­dza­łam w In­ter­ne­cie, po­win­no się udać, i to z du­żym mar­gi­ne­sem błę­du, oczy­wi­ście o ile nie po­my­li­łam się w ob­li­cze­niach.

Oto mój plan. Świa­do­mość, że zro­bię to przed ca­łym gro­nem pe­da­go­gicz­nym i ro­dzi­ca­mi, któ­rzy w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści skła­da­ją się z naj­po­boż­niej­szych i naj­zna­mie­nit­szych miesz­kań­ców sto­li­cy, daje mi nie­złe­go kopa. Będą zszo­ko­wa­ni, może na­wet wstrzą­śnię­ci, i po­my­ślą, że ktoś nie zro­bił wszyst­kie­go, by po­móc mi przejść przez ten trud­ny okres, i mnó­stwo plo­tek bę­dzie krą­ży­ło na mój te­mat.

Po­do­ba mi się rów­nież to, że ten po­mysł jest zu­peł­nie nie w moim sty­lu. Kto by przy­pusz­czał, że je­stem w sta­nie wpaść na coś ta­kie­go?

Kto by przy­pusz­czał, że mam w so­bie du­szę ak­tor­ki dra­ma­tycz­nej?

18 stycz­nia

My­śla­łam, że je­śli kie­dy­kol­wiek zde­cy­du­ję się zro­bić to, co