Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Filozofia pozytywnego myślenia propagowana przez Normana V. Peale’a wywiera niezwykły wpływ na miliony ludzi na całym świecie. Ta klasyczna publikacja o ponadczasowym przesłaniu, nieoceniona dla praktyki codziennego życia, jest ciągłą inspiracją jak zbudować szczęśliwsze, bardziej satysfakcjonujące życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 378
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
You Can If Think You Can
Przekład
EWA CZERWIŃSKA
Projekt okładki
Maciej Zadworny
Redakcja
Ita Turowicz
Redakcja techniczna
Marzena Kiedrowska
Copyright © by Norman Vincent Peale
Published in 1986 by Prentice Hall Press
© Copyright for the Polish Editio by Wydawnictwo Studio
EMKA Ltd.
Wydanie II
Warszawa 1996, 2005, 2011, 2013
Wszelkie prawa, łącznie z prawemdo reprodukcji tekstów w całości lubw części, w jakiekolwiek formie – zastrzeżone.
Wszelkich informacji udziela:
Wydawnictwo Studio EMKA
ul. Królowej Aldony 6, 03-928 Warszawa
Tel./fax 22 628 08 38, 616 00 67
wydawnictwo@studioemka.com.pl
www.studioemka.com.pl
ISBN 978-83-85881-25-4
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Książkę tę dedykuję
z miłością i wdzięcznością
RUTH STAFFORD PEALE
mojej ukochanej żonie
i stałemu partnerowi wszelkich poczynań
* * *
Pragnę wyrazić szczególne słowa
uznania moim sekretarkom:
Grace M. Blythe za nieoceniony wkład
w przygotowanie manuskryptu
oraz Alice Olivet za pomoc
w zbieraniu materiałów.
Drogi Czytelniku,
Starych przyjaciół serdecznie witamy w nowej książce. Nowi czytelnicy są równie mile widziani. Utrzymywanie starych przyjaźni i zawieranie nowych należy do największych przyjemności życia.
Po co jednak ta kolejna książka, skoro napisałem ich już siedemnaście, a współpracowałem też przy innych? Może to dziwne, ale wciąż nie opuszcza mnie uczucie, że mam coś więcej do powiedzenia, albo chciałbym powtórzyć inaczej to, co już zostało powiedziane, czy też wyrazić w bardziej przekonujący sposób zasady, które okazały się skuteczne.
Już dawno temu zrodziło się we mnie coś na kształt obsesji… jest nią próba pomocy ludziom w tym, by otrzymywali od życia to, co najlepsze i uczyli się radzić sobie w twórczy sposób z jego trudnymi doświadczeniami.
Osobiście zawsze byłem zafascynowany ogromnymi zdolnościami jednostki oraz zadziwiającymi zmianami, jakich istoty ludzkie mogą dokonać w samych sobie. Pasjonuje mnie to tak bardzo, wręcz niewiarygodnie, że po prostu nie potrafię powstrzymać się od poruszenia tematu raz jeszcze, z nowymi, bardziej inspirującymi opowieściami o przemienionych ludziach, którzy naprawdę dokonali czegoś godnego uwagi, szczególnie w procesie wyzwalania własnego potencjału. A przy tym są to historie zwykłych ludzi, takich jak my sami. No, przynajmniej jak ja.
Dzięki poznaniu wielu kobiet i mężczyzn oraz dzięki sposobności przyglądania się, jak pokonują problemy i sięgają po prawdziwe wartości, zdałem sobie sprawę, iż twórcze wyniki wiążą się zawsze z pewnymi konkretnymi zasadami. Napisałem tę książkę po to, by podkreślić te właśnie dynamiczne i dające się zastosować reguły, a także by zachęcić czytelników do wprowadzenia ich w swoje życie. Celem moim jest przekonać cię, czytelniku, że możesz, jeśli myślisz, że możesz.
Książka ta stanowi rezultat entuzjastycznej wiary w ludzi i pragnienia, by pobudzić ich do przejęcia odpowiedzialności za własne życie poprzez pełne wykorzystywanie zadziwiających możliwości tkwiących w ich umysłach.
Jeżeli nie doświadczasz w swym życiu tego, co najlepsze i najbardziej ekscytujące, książka ta ma ci zaproponować realne sugestie prowadzące do osiągnięcia twoich celów. Jeśli dopadają cię trudności i problemy, a twoja pewność siebie słabnie, to mam nadzieję, że ta książka ułatwi ci zrozumienie, że możesz sobie poradzić ze wszystkim, co nadchodzi, i to poradzić sobie dobrze. Podane tu praktyczne propozycje mogą pomóc tobie, podobnie jak pomogły już innym.
Jeśli po przeczytaniu tej książki wzrośnie twoja wiara w moc własnego umysłu, a twój sposób myślenia stanie się bardziej realistyczny i uznasz z całą pewnością, że jesteś w stanie poradzić sobie z każdym problemem, będę uważał, iż osiągnąłem swój cel.
Wierzę, oczywiście, we wszystko, co powiedziano i zrelacjonowano w tej książce, w każdą wysuniętą koncepcję i zasadę. Wierzę, ponieważ one się sprawdzają. Mam nadzieję, że książka ta powie i uczyni coś także dla ciebie.
JESZCZE TYLKO JEDNO SŁOWO
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jaką rolę może odegrać książka? Zwłaszcza napisana z pozytywnego i inspirującego punktu widzenia? Chciałbym móc odtworzyć tutaj wiele z otrzymanych listów, które opowiadają o cudownych rezultatach, jakie tego typu książki przyniosły w ludzkim doświadczeniu życiowym. Pozwól, że przytoczę tylko jeden, który nadszedł, gdy kończyłem ten manuskrypt. Mówi on o tym, co książka uczyniła dla pewnej młodej kobiety, Loan Eng Tjioe.
Szanowny Doktorze Peale,
Pana książki wiodły mnie przez trudne etapy życia przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Mieszkałam jeszcze w rodzinnym kraju, Indonezji, kiedy trafiłam na Pana książkę Pozostań żywy przez całe swoje życie1. Byłam w tym czasie nieszczęśliwą, sfrustrowaną studentką college’u. Bardzo pragnęłam wyjechać za granicę, żeby dalej się kształcić i przekonać się, jak wygląda świat poza moją ojczyzną.
Wielu z moich przyjaciół wyjechało na studia do Europy, a ja odprowadzałam ich kolejno na lotnisko, by się z nimi pożegnać. Zawsze wracałam zapłakana pytając, kiedy dla mnie nadejdzie ten dzień. Tata jednak był tylko skromnym biznesmenem i miał pięcioro dzieci do wykarmienia. Nie mógł mi opłacić studiów w Europie.
Wiedziałam, że musiałby wydarzyć się cud, żebym kiedykolwiek mogła wyjechać za granicę. Właśnie wtedy natknęłam się na Pana książkę i dowiedziałam się, iż mogę dostać wszystko, czego chcę, jeśli tylko uwierzę! Mówił Pan w niej także, że muszę działać tak, jakbym była pewna, że otrzymam to, czego pragnę. Pomyślałam, że właściwie nie mam nic do stracenia i mogę spróbować.
Powiedziałam sobie, że dostanę stypendium na studia w Niemczech – kraju, gdzie zawsze chciałam się uczyć, ponieważ tam narodziła się psychologia, a ja w tej dziedzinie się specjalizowałam. Zaczęłam intensywnie uczyć się języka niemieckiego. Napisałam do różnych niemieckich uniwersytetów z pytaniem o możliwość uzyskania stypendium. Wszystkie odpowiedziały negatywnie. Nikt nie mógł przyznać mi stypendium, dopóki nie studiowałam w Niemczech i nie wykazałam się na miejscu swoimi zdolnościami. Nadal jednak nie przestawałam wierzyć. Rodzice uważali, że postradałam zmysły, skoro uczepiłam się tak beznadziejnej walki. Pozwalałam im tak mówić i oto pewnego dnia dostałam list z Uniwersytetu w Bonn, że chętnie rozważą moje zgłoszenie.
Byłam podniecona i zdenerwowana. Teraz musiałam zrobić następny krok w swoim pozytywnym myśleniu. Musiałam uwierzyć, że będę studiować w Niemczech na Uniwersytecie w Bonn. Na ścianie w swoim pokoju powiesiłam zdjęcie tego uniwersytetu, które gdzieś znalazłam. Patrzyłam wciąż na nie i mówiłam do siebie:
„To właśnie tam będziesz studiować!” Ze zdwojoną intensywnością i zapałem uczyłam się języka niemieckiego. Wreszcie, po blisko roku agonii, nadszedł list informujący, że rzeczywiście zdobyłam stypendium. Trzy miesiące później wyjechałam do Niemiec.
Zdarzyło się to wszystko przed ośmiu laty. Wtedy po raz pierwszy, lecz wcale nie ostatni, przekonałam się, że Bóg pragnie dać nam wszystko, o co prosimy, jeżeli tylko uwierzymy.
Zawsze pragnęłam spotkać Pana osobiście. To życzenie właśnie się spełnia. Obecnie wraz z mężem mieszkamy w Nowym jorku i w najbliższą niedzielę nasz syn zostanie przez Pana ochrzczony. Kto mógłby pomyśleć o tym dawno temu, jeszcze w Indonezji, kiedy przylgnęłam do Pana książki jako mojej jedynej nadziei? Dziękuję Panu z całego serca!
Niech Bóg Pana błogosławi!
Może obecna książka i dla ciebie uczyni coś podobnego. Zasady, których naucza, są pełne mocy; dlaczego więc z nich nie zaczerpnąć? Książka powie ci, w jaki sposób to zrobić. I pamiętaj, zawsze pamiętaj: możesz, jeśli myślisz, że możesz.
NORMAN VINCENT PEALE
Istnieje pewna zasada, która powinna być wdrażana i niezmiennie stosowana wobec każdego problemu, a zwłaszcza szczególnie trudnego, zaskakującego czy szalenie zniechęcającego. Oto ona – nigdy nie rezygnuj.
Poddając się, sam zapraszasz porażkę i nie dotyczy ona jedynie konkretnej sprawy bieżącej. Danie za wygraną przyczynia się do pełnej klęski osobowości. Sprzyja powstawaniu psychologii defetystycznej.
Jeżeli przyjęta przez ciebie metoda nie zdaje egzaminu, podejdź do problemu w inny sposób. Kiedy nowe rozwiązanie też okazuje się nietrafne, wypróbuj jeszcze inną drogę, aż w końcu znajdziesz klucz do sytuacji. Zawsze istnieje taki klucz i nieprzerwane, przemyślane, nierozproszone poszukiwanie i atak doprowadzą do niego.
Kiedyś podczas lunchu zauważyłem, że jeden z przyjaciół ma zwyczaj rysowania na białej serwetce schematów ilustrujących tezy, które stawiał. Opowiadał o człowieku, któremu było ciężko, lecz on sam był jeszcze twardszy od problemów i dzięki temu, że nie zaprzestał wysiłków, osiągnął ostatecznie spektakularne wyniki.
Diagram przedstawiał mężczyznę stojącego przed ogromną górą.
W jaki sposób przedostanie się on na drugą stronę tej góry? – zapytał mój znajomy.
– Obejdzie ją – odpowiedziałem.
– jest zbyt rozległa.
– No, dobrze, to przekopie tunel w najwęższym miejscu – zaproponowałem.
– Nie, to byłoby za głęboko. Oto sposób. W umyśle wzniesie się ponad nią… jeżeli człowiek potrafi wynaleźć mechanizm latający na wysokości powyżej dwunastu kilometrów, ponad górami, to znajdzie też takie myślenie, które wyniesie go ponad olbrzymią trudność.
– Bill, to bardzo pomysłowe, jednak czytałem o tej koncepcji już dość dawno temu. Kto powie tej górze: „Podnieś się i rzuć się w morze!”, a nie wątpi w duszy… (Ewangelia wg św. Marka 11,23).
– Tak, to właśnie jest pomysł – zgodził się entuzjastycznie. – Myśl, nie wpadaj w emocje i trzymaj się podstawowej zasady, że zawsze jest za wcześnie, by rezygnować.
Ostatnio dostałem list od człowieka, który z powodzeniem stosował tę zasadę. Pisze, iż kilka lat wcześniej opracował system prefabrykowanych ścian do ruchomych domów. Otworzył firmę, zainwestował w nią wszystkie pieniądze, ale pomysł nie chwycił, nie mógł naprawdę wystartować. Przedsiębiorstwo wpadało w jedne tarapaty po drugich, aż współpracownicy błagali go, by zaniechał sprawy. On jednak nie pozwolił na to.
Człowiek ten myślał w sposób pozytywny. Równocześnie był osobą przejawiającą trwałą wiarę, mógłbyś powiedzieć, prawdziwie niepokonany charakter. Wierzył, że trudność ta nie powinna go zwyciężyć ani zniszczyć. Napisał: „Nawet nie dopuściłem do siebie myśli o zrezygnowaniu”.
Przeprowadził zatem racjonalne, głębokie myślenie i wpadł na pomysł… jeżeli myślisz i nie panikujesz, zawsze trafiasz na pomysł. Postanowił otworzyć linię produkcji systemu prefabrykowanych podłóg, które miały pasować do ścian. I tym trafił w sedno… jego firmę wykupiło duże przedsiębiorstwo produkujące ruchome domy. Pisząc o tym wysunął tę wspaniałą tezę: „Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować!”
I ty, i ja widzieliśmy powtarzające się wciąż prawdziwe tragedie. Patrzyliśmy na ludzi i ich cele. Pracowali… zmagali się… myśleli… modlili się… jednak z powodu trudności stawali się coraz bardziej zmęczeni, zniechęceni i ostatecznie rezygnowali. Poniewczasie okazywało się często, że gdyby wytrwali jeszcze tylko troszkę dłużej, potrafili spojrzeć przed siebie, znaleźliby rezultat, którego poszukiwali.
NIGDY NIE MÓW O PORAŻCE
Jak można wypracować taką postawę nie rezygnującą, nie do pokonania? jedno jest pewne – nigdy nie mów o porażce, bo możesz wmówić sobie akceptację klęski. Pewnego razu, kiedy sam przeżywałem trudną sytuację, zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna z Zachodniego Wybrzeża. Powiedział tylko tyle:
– Nie zamartwiaj się i nie poddawaj. Przekazuję ci dobre słowo.
I zanim zdążyłem zapytać, co to za dobre słowo, odwiesił słuchawkę. Do tej pory nie wiem, jakie dobre słowo miał na myśli. Nagle jednak zdałem sobie sprawę, iż dawno już nie wypowiadałem dobrych, pełnych nadziei słów; mówiłem w sposób, który zniechęcał. W rzeczywistości wmawiałem sobie postawę defetystyczną, a zatem jednocześnie samą porażkę. Zacząłem więc wymawiać dobre słowa, takie jak nadzieja – przekonanie – wiara – zwycięstwo. Stosowałem pełną mocy afirmację: możesz, jeśli myślisz, że możesz. Na tych podstawach oparłem swoje myślenie i pracę. Spróbuj tego i ty, a cała twoja osobowość zacznie sięgać po dobre rzeczy; i osiągać je.
W jednym z artykułów Phylis Simolke omówiła ową koncepcję dobrego słowa oraz niebezpieczeństw, jakie niesie używanie słów negatywnych. Zaproponowała, na przykład, analizę słowa kat. Sugeruje ono koniec, ostateczny, nieodwołalny wyrok. Przywodzi na myśl klęskę, porażkę, zakończenie. Wymów je jednak od końca i nabierz nowej nadziei, bo wtedy czyta się je tak. Obudź swoją aktywność, dąż niestrudzenie w kierunku celu, aż problem zostanie rozwiązany na tak, a trudność usunięta.
Zwróciła też uwagę na słowo jar. Kiedy wszystko w twoim życiu zdaje się być głębokim, ciemnym jarem trudności, żalu, nieefektywności, odwróć je wspak i utwórz słowo raj. Radź sobie z każdym problemem, który powstaje. Nie będzie już jaru porażki i beznadziejności, ale otworzy się raj dla twej produktywności i twórczego wychodzenia naprzeciw każdego wyzwania. Zamień więc słowo kat na tak, a jar na raj2.
Zmień swoje myślenie, by mierzyć się z problemami w pozytywny, konstruktywny sposób. I pamiętaj o zasadzie wytrwałości: Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować.
Szansę na dojście w życiu tam, dokąd chcesz, rzeczywiście często zależą od twojej reakcji na przeciwności, które stają w poprzek. Czy poddasz się, czy będziesz wciąż próbował? To naprawdę jest tak proste. A to co wybierzesz, wpłynie na twoją przyszłość i może okazać się dla niej rajem.
ODWOŁAJ SIĘ DO SWOJEJ WYTRZYMAŁOŚCI
Czy słyszałeś kiedykolwiek o zapierającej dech w piersiach karierze Hayesa Jonesa? W 1960 roku stał się fenomenem roku w biegach przez płotki. Wygrywał bieg za biegiem. Bil rekordy. Naprawdę był rewelacyjny. Został oczywiście wytypowany do reprezentacji na Olimpiadę w Rzymie. Tam pośród wielkich, powszechnych oczekiwań na złoty medal wystąpił w biegu na 110 metrów przez płotki.
Ku zaskoczeniu wszystkich – nie wygrał. Ukończył bieg na trzecim miejscu sprawiając, oczywiście, pełne rozczarowanie. Pierwszą myślą było: „No i co! Mogę już przestać biegać”. Przez cztery długie lata nie będzie przecież Olimpiady. Poza tym wygrał już wszelkie znaczące tytuły mistrzowskie w biegach przez płotki. Po co męczyć się przez kolejne cztery wyczerpujące lata, by utrzymać szczytową formę? jedyną rozsądną rzeczą było zrezygnować i zacząć karierę w biznesie.
To wydawało się całkiem logiczne… jednak Hayes jones nie poszedł na to.
– Nie możesz posługiwać się tylko logiką – mówi – w stosunku do czegoś, czego pragnąłeś przez całe życie.
Wznowił więc treningi, po trzy godziny dziennie, przez siedem dni w tygodniu. I w ciągu kilku kolejnych lat ustanowił nowe rekordy w biegach przez płotki na dystansach 60 i 70 jardów3.
Nadszedł wieczór, 22 lutego 1964 roku, w Madison Square Garden. Hayes jones brał udział w biegu przez plotki na dystansie 60 jardów. Ogłosił, że będzie to jego ostatni występ w hali. Napięcie rosło; wszystkie oczy były zwrócone na niego. I wygrał bijąc swój poprzedni rekord, który wydawał się nie do pobicia. Wtedy stała się dziwna rzecz. W tym czasie w starej hali Garden biegacze po przekroczeniu linii mety znikali pod rampą, zanim zdążyli wyhamować i zatrzymać się. Wracając na bieżnię jones stał przez chwilę z pochyloną głową przyjmując aplauz widowni. Siedemnaście tysięcy ludzi, którzy wypełniali trybuny, powstało w uznaniu… jones szlochał, a i wielu widzów uroniło łzę, bo oto widzieli w roli zwycięzcy człowieka, który kiedyś został pokonany. Nie zrezygnował jednak i jego wielbiciele kochali go za to.
Wziął udział w Olimpiadzie w Tokio i przebiegł dystans 110 metrów przez płotki w czasie 13,6 sekundy, wygrywając – i zdobywając złoty medal.
Zakończywszy karierę sportową zaczął pracować w liniach lotniczych jako przedstawiciel handlowy.
Później zaoferował pomoc w programie rozwijania sprawności fizycznej w swoim mieście… jego działania przyniosły spektakularne wyniki.
W swoim przemówieniu do tłumu młodych ludzi przytoczył zdania, które każdy mógłby przyjąć do swego umysłu i żyć według nich4:
Zbierzesz kiedyś plon swego trudu,
Nie trać więc fantazji ni ducha!
Sięgnij swej głębi; bo łatwo się poddać:
To podnieść głowę jest trudno.
Łatwo rozpaczać, żeś pokonany –
– i odejść z tego świata;
Prosto się czołgać i rakiem odpełznąć;
Lecz przecież walka, zmaganie do końca,
Gdy tracisz nadzieję z oczu -
To właśnie jest gra twego życia!
Choć starcie groźniejsze jedno od drugiego,
A ty połamany, rozbity i w strachu,
Spróbuj raz tylko jeszcze – bo przecież
Śmiertelnie łatwo jest umrzeć,
To trwanie przy życiu jest trudne.
Historia Hayesa jonesa przywodzi na myśl słowa Goethego: „Najmniejszy spośród nas może wypróbować surową wytrwałość, szorstką i nieprzerwaną, i rzadko mija się z celem, ponieważ jej cicha siła rośnie nieodparcie z upływem czasu”. A oznaczają one: po prostu nie ustawaj w próbach – to przyniesie efekt.
Ta odmowa poddania się nazywana jest zasadą wytrwałości. Niestety, w obecnych czasach miękkości i permisymizmu mało słyszymy o wytrwałości. Jednak w dawnych czasach, kiedy Ameryka wydawała silnych ludzi, do świadomości młodzieży stale wprowadzano przekonanie o wadze wytrwałości. Mówiono młodym, by toczyli dobrą walkę i nigdy nie pozwolili niczemu się powalić, ale jeśliby tak się stało, powinni natychmiast powstać i zaatakować trudność, uderzyć mocno raz i drugi, i trwać bez względu na wszystko. Wytrwałość – to było wówczas kluczowe słowo i wciąż pozostaje ono podstawową zasadą dla każdego, kto pragnie sukcesu. Bez zdecydowanego zastosowania zasady wytrwałości nie można w tym życiu dojść do niczego twórczego.
WYTRWAŁOŚĆ PRZYNOSI REZULTATY
Myśliciele tego świata, ci, którzy znają konsekwencje działania, zawsze głoszą zalety wytrwałości. Mahomet powiedział: „Bóg jest z tymi, którzy trwają”. Wydaje się, że Mahomet wiedział, w czym rzecz, podobnie jak Szekspir, który zostawił nam taką myśl: „Deszcz, padając nieustannie, żłobi marmur”. Marmur jest przecież twardy, bardzo twardy, jednak małe kropelki wody spadając nieustannie, mogą go wyżłobić. Siedemnaście wieków przed poczynieniem tej mądrej obserwacji przez wieszcza z Avon Lukrecjusz doszedł do takiego samego wniosku: „Spadające krople drążą kamień”.
Wielki brytyjski mąż stanu, Edmund Burke, udzielił nam rady przykrojonej na miarę człowieka. On także wierzył w moc zasady wytrwałości. Powiedział: „Nigdy nie popadaj w rozpacz, a jeśli tak się stanie, pracuj nadal w rozpaczy”.
Czy pozwolisz, że podam jeszcze jeden przykład, może nie tak sławnej osoby jak te poprzednio cytowane, ale z pewnością równie mądrej? Ta osoba to moja matka. Przez cale życie stosowała zasadę wytrwałości bez rezygnowania, a miała z czym walczyć – bardzo niewiele pieniędzy i zwykle ludzkie problemy… jednak nigdy nie myślała o wycofaniu się i poddaniu. Była z twardego surowca – mocna zawsze i niezmiennie.
Z dzieciństwa pamiętam dwie rzeczy, których nienawidziłem: szpinak i algebrę. Za żadną z nich nie przepadam do dzisiaj, choć muszę przyznać, że teraz przyrządza się szpinak smaczniej. Po powrocie ze szkoły posępnie informowałem mamę, iż po prostu nie mogę pojąć algebry. Pamiętam szczególnie jeden taki ponury dzień, kiedy miałem tego wszystkiego dość i skarżyłem się:
– Nie potrafię się w tym połapać. To wszystko. Po prostu nie mogę tego zrozumieć. Nie mogę, nie mogę.
Spojrzała na mnie, i wierz mi, nie był to łagodny wzrok mamusi… jej głos brzmiał szorstko i dosadnie. Chociaż fizycznie odeszła z tego świata przed wielu laty, wciąż słyszę te energiczne słowa, kiedy zacytowała znane powiedzenie Williama Edgara Hicksona: „jeżeli od razu nie osiągasz sukcesu, próbuj i próbuj znów”. I dodała: – Możesz, jeśli myślisz, że możesz. – Sprawiła, iż uwierzyłem, że mogę. Afirmacja mocnego trwania, wytrwałości i nieustannego, ukierunkowanego wysiłku wiąże się z ostateczną nagrodą, jeżeli odczuwasz wewnętrzny przymus, by ją sobie wyobrażać i trzymać się jej.
ZASADA ROZPOZNANIA
Zasada wytrwałości, by mogła przynosić skutki, musi być wspierana przez inną życiową zasadę – zasadę rozpoznania i wypływającą z niej siłę.
Co rozumiemy pod pojęciem zasady rozpoznania? Kiedy ktoś doznał porażki w swoim umyśle albo ogarnięty jest postawą samoobrony, potrzebuje nowego postrzegania.
Powinien dokonać wnikliwego spojrzenia, aby dostrzec wewnętrzną przyczynę swojej klęski. Musi rozpoznać sytuację nie tylko od zewnątrz, lecz także od środka. Potrzebny mu intuicyjny wgląd i zrozumienie dotyczące siebie samego – kim i czym jest. Musi dostrzec i zatroszczyć się o swoje wewnętrzne siły. Wtedy może kroczyć ku pomyślnemu rezultatowi.
Faktem jest, że większość ludzi zaprzepaszczających swoje życie i ponoszących klęskę, robi tak, przynajmniej w dużej mierze, ponieważ brak im wewnętrznego zorganizowania. Nie mają jasnego poglądu na to, kim i czym są. Często mówi się: „On sam jest swoim największym wrogiem”. Ludzie mogą mieć cele i wytyczać sobie zadania, a jednak zawodzić. Ktoś może pragnąć osiągnąć coś twórczego, a mimo to zdaje się nie móc tego zrobić; nie udaje mu się. Dlaczego? Może kłopot tkwi w nim samym.
Rzeczywiście, najtrudniej jest poznać samego siebie. Mamy w sobie wbudowany pewien mechanizm samoobronny, który zawsze próbuje zrobić to, czego chcemy. Usiłuje sprawić, by to, co irracjonalne, wydawało się rozsądne. Wiele osób zwyczajnie nie chce siebie poznać. Rozmawiają o innych i ich problemach, ale ukrywają się przed sobą i nie chcą zmierzyć się z rzeczywistością. Największą chwilą w rozwoju każdego z nas jest moment, kiedy przestajemy chować się przed samymi sobą i postanawiamy poznać siebie takich, jakimi jesteśmy.
Zazwyczaj ludzie zawodzą nie dlatego, że nie potrafią poradzić sobie z jakąś zewnętrzną sytuacją – pokonuje ich wewnętrzny lub umysłowy konflikt. Musisz zobaczyć siebie takiego, jaki jesteś naprawdę i radzić sobie ze sobą przy uczciwych założeniach. Na tym polega zasada rozpoznania, opiera się ona na przebadaniu samego siebie. Stań przed lustrem i powiedz do siebie: „Słuchaj, chcę poznać prawdę o tobie”. Twój umysł może ci natychmiast odpowiedzieć: „jesteś w zupełnym porządku. Po co tyle hałasu o nic?” Osoba o normalnym, zdrowym rozsądku zrozumie jednak, iż prawdziwa wiedza o sobie stanowi zawsze początek rozwoju.
Przemawiałem kiedyś na spotkaniu w Waszyngtonie. Przybyło wiele dystyngowanych osobistości rządowych oraz sporo tak zwanych sław. Wielu z nich nie znalem osobiście, po zakończeniu jednak podszedł do mnie jakiś mężczyzna i przedstawił się. Natychmiast rozpoznałem w nim znaną osobę, człowieka wielkich zdolności i zaszczytów, zacząłem więc mówić, jak bardzo podziwiam jego sposób przywództwa.
– To rzeczywiście jest coś! – zauważył. – Bardzo dziękuję. Ale jeśli pańskie uznanie jest zasłużone, to jest ku temu dobra przyczyna.
– Ach tak? – odpowiedziałem.
– Tak – odparł. – To dzięki pana wystąpieniu pewnego wieczoru, około piętnastu lat temu, tu w Waszyngtonie. Brałem w nim udział i słyszałem, co pan mówił. Byłem ambitny i dobrze wykształcony – ciągnął. – Wszyscy mówili, że mam wielkie zdolności. Jednak wiele z tego, co robiłem, okazywało się nietrafione. Moje myślenie i reakcje były strasznie zagmatwane i robiłem mnóstwo głupich ruchów. Tego wieczoru jednak, kiedy słuchałem pana mowy, coś niezwykłego stało się ze mną. Przypominało to bardzo ciemną noc na wsi – wspominał – kiedy nagle rozświetli ją błyskawica i cały krajobraz wyraźnie pojawia się przed oczami. Ujrzałem taki nagły obraz własnego wewnętrznego ja. I zobaczyłem, że byłem nieuporządkowany, niezorganizowany i sam stanowiłem przyczynę swoich porażek. Od razu zdecydowałem zabrać się za to. Pierwszą zatem rzeczą, jaką uczyniłem, była prośba do Boga, by zorganizował mnie, by złożył w całość te wszystkie rozsypane części mojego wewnętrznego ja. Bóg wysłuchał mojej modlitwy. W ciągu następnych dni – kończył – doświadczałem coraz bardziej cudownego, wprost niewiarygodnego poczucia zdolności, jedności i mocy. Oczywiście, nie wszystko stało się od razu bajecznie kolorowe, ale poprawiało się, zmierzało ku lepszemu.
Twórcza zmiana nastąpiła, ponieważ mężczyzna ten umiał zastosować zasadę rozpoznania. Spojrzał w głąb siebie i poprawił to, co dostrzegł złego. W rezultacie zyskał moc, która doprowadziła go do sukcesu.
Gdy poprzez zastosowanie zasady rozpoznania ktoś zaczyna zdawać sobie sprawę z możliwości tkwiących w nim samym, moc ta uwalnia je, rozwija i realizuje w kierunku pomyślnego spełnienia. Przez moc rozumie się poczucie nowej siły, uczucie adekwatności. Zanim jednak kreatywność zacznie działać, trzeba nie tylko nauczyć się poznawać i wierzyć w siebie, lecz także doświadczyć takiego przekonującego uwolnienia mocy, które pozwala trwać mimo wszelkich przeciwności.
Wytrwałość pokrzepiona przez rozpoznanie wyzwala nowe siły i stanowi niezawodną formułę prowadzącą do pomyślnych osiągnięć, niezależnie od tego, jak trudny może okazać się sam proces.
PONAGLANY PRZEZ WEWNĘTRZNY POTENCJAŁ
Spójrzmy na przykład na karierę Boba Pettita. Stał się on jednym z najsławniejszych gwiazdorów swego pokolenia, jednym ze zdobywców największej ilości punktów w całej historii koszykówki mężczyzn.
W wieku czternastu lat, kiedy Bob zaczynał szkołę średnią, miał zaledwie 170 centymetrów wzrostu i ważył 54 kilogramy… jak sam o sobie mówił, miał współrzędne „kija od szczotki”. Był słabym, wątłym, małym chłopcem. Czuł jednak silną, motywującą potrzebę zostania sportowcem. Instynktownie zastosował zasadę rozpoznania. Sam bardziej czuł, niż widział swoje możliwości.
Próbował futbolu, lecz nie dostał się do drużyny. Przyjęto go jednak jako rezerwowego. Pewnego dnia, gdy zabrakło innych graczy, włączono go do gry i zawodnik drużyny przeciwnej strzelił gola ponad nim zdobywając bramkę z odległości 60 metrów. To był koniec jego kariery w futbolu.
Potem próbował baseballu. Któregoś dnia ustawiono go w zastępstwie na drugiej bazie. Kiedy gracz puścił do niego szybką piłkę po ziemi, trafiła dokładnie pomiędzy jego nogi i wpadły dwa punkty. Tak zatem skończyła się również kariera baseballowa.
Wtedy Bob trafił do koszykówki. Szkolna drużyna potrzebowała dwunastu chłopców; zgłosiło się siedemnastu. Po wywieszeniu listy okazało się, że nie ma na niej nazwiska Boba. Niski, wątły i słaby nie wydawał się odpowiedni do sportu. On jednak tak bardzo pragnął być sportowcem wraz z olbrzymami!
Bob udał się zatem do swego kościoła, by porozmawiać z duchownym, który natychmiast spostrzegł to, co było w tym chłopcu. Powiedział mu, że Bóg uczyni go wielkim. I Bob uwierzył. Duchowny miał też pewien pomysł.
– Zorganizujemy drużynę kościelną – powiedział… – l znajdziemy kilka innych kościołów, które zrobią to samo.
Do drużyn tych należeli chłopcy, którzy nie dostali się do drużyn szkolnych. I Bob wreszcie znalazł się w zespole!
Po raz pierwszy w swym życiu poczuł się ważny. Nieustannie trenował. Do drzwi garażu przybił rozciągnięty druciany wieszak na ubranie, który przypominał kosz. Do tego zaimprowizowanego kosza godzinami rzucał piłką tenisową. Ojciec, będąc pod wrażeniem jego wytrwałości, kupił mu prawdziwy kosz i tablicę.
Każdego popołudnia po szkole Bob trenował rzucanie do kosza aż do kolacji. Potem jadł, odrabiał lekcje, wracał i znów trenował do samego zmroku. Za każdym razem, kiedy idąc ulicą widział otwarty kosz na śmieci, coś do niego wrzucał, bez przerwy trafiał wszelkimi przedmiotami do jakichkolwiek koszy. W drużynie kościelnej stał się czołowym zdobywcą punktów. Był zdeterminowany, by osiągnąć szczyty w koszykówce… jego wewnętrzny potencjał nie dawał mu spokoju.
Nie posiadał naturalnej tężyzny fizycznej, więc rozpoczął codzienne ćwiczenia, aby wzmocnić mięśnie rąk i nóg. Każdego dnia z wiarą w siebie wykonywał ćwiczenia i powiadają, że to dzięki swej determinacji urósł trzynaście centymetrów w ciągu roku. W następnym roku wszedł do szkolnej drużyny koszykówki. Trener nie mógł nadziwić się zmianie, jaka zaszła w Bobie, który „rok wcześniej nie mógł przejść eliminacji do drużyny juniorów!”
W ostatniej klasie drużyna Boba wygrała mistrzostwo w kategorii szkół średnich, a Bob nadal trenował, aż został zdobywcą największej ilości punktów w drużynie Uniwersytetu Luizjany, a potem St. Louis Hawks. Stał się cudownym okazem zdrowia fizycznego i duchowego, jednym z największych sportowców swego pokolenia. Dlaczego? Ponieważ wprowadzał w czyn dwie zasady – rozpoznania i wytrwałości. Czując w sobie potencjalną siłę, zwyczajnie się nie poddawał.
Nie musimy być wielkimi sportowcami, aby wykorzystywać zasady rozpoznania i wytrwałości. W codziennych działaniach często stajemy w sytuacjach, w których potrzebna jest nasza zdolność pozytywnego myślenia i niepoddawania się.
NIE USTAWAJ W TRWANIU
Historia problemu, z którym nagle musiałem się zmierzyć, dobrze obrazuje fakt, że sytuacja wyglądająca na zupełnie beznadziejną rozwiązuje się, jeżeli tylko nie tracisz nadziei, a jeszcze lepiej, gdy nada! próbujesz! Nieoczekiwane przeciwności są dobrym tego przykładem.
Po wystąpieniu na spotkaniu w Holland, w stanie Michigan, gdzie zostałem na noc, miałem umówione spotkanie w Phoenix, w stanie Arizona, następnego wieczoru. W normalnych okolicznościach nie byłoby żadnego problemu z dotarciem na miejsce. Zgodnie z planem miałem polecieć wczesnym porannym samolotem z Grand Rapids do Chicago i przesiąść się na samolot do Phoenix, który powinien dowieźć mnie na miejsce z dużą rezerwą czasową. Podróż zapowiadała się spokojnie.
Jednak tego ranka w Holland trudno było dojrzeć samochód zaparkowany tuż przed oknem pokoju w motelu. Mgła była tak gęsta. Zadzwoniłem na lotnisko w Grand Rapids i okazało się, że ono też było cale we mgle. Samoloty nie startowały.
Zatelefonowałem do Detroit. Tam także wszystko zasnuła mgła. Poinformowano mnie, że również lotnisko O’Hare w Chicago ma niesprzyjające warunki atmosferyczne i nie spodziewa się, by jakiekolwiek samoloty mogły tego dnia wystartować. Spróbowałem Minneapolis. Zamglone… jednym słowem znalazłem się we mgle – setki kilometrów od Phoenix i mojego wieczornego zobowiązania.
Co mogłem zrobić? Usiadłem, urządzając małą sesję pozytywnego myślenia i stosując zasadę wytrwałości. Ludzie z Phoenix zarezerwowali mój czas osiem miesięcy wcześniej. Ostatnią rzeczą, którą brałem pod uwagę, byłoby zadzwonić tam teraz i powiedzieć, że nie mogę przyjechać. Mógłbym poddać się i powiedzieć: – Przecież nie mogę nic zrobić. Po prostu nie mogę tam dotrzeć. – Gdybym to przyznał, to jestem pewien, że nie dostałbym się tam. Zamiast tego jednak zdecydowanie uskuteczniałem pozytywną postawę umysłową, wynająłem samochód i wyruszyłem do Chicago wyobrażając sobie, iż mgła się podniesie, kiedy tam dotrę.
Po przejechaniu około siedemdziesięciu z ponad trzystu pięćdziesięciu kilometrów silnik zaczął się krztusić i gasnąć. Te mechaniczne trudności nie rozjaśniły perspektywy programu podróży. Zmusiłem swój umyśl do przyjęcia pozytywnego obrazu. W tym momencie dojechałem do stacji obsługi, gdzie, możesz mi wierzyć lub nie, pracował jeden z najlepszych mechaników, jakich kiedykolwiek udało mi się spotkać. W oka mgnieniu silnik był do połowy rozebrany. Przeczyścił i oskrobal mnóstwo części, a skończył na wymianie ośmiu świec zapłonowych.
– Teraz – powiedział – będzie jechać.
Zadzwoniłem z automatu do Chicago.
– Pański samolot został odwołany – powiedziano mi. Młoda dama dodała jednak: – Ale jest samolot o czwartej po południu. – Dowiózłby mnie zatem dokładnie na czas mojego wystąpienia w Phoenix.
Zgadnij, co się stało, gdy wsiadłem z powrotem do samochodu. Nie zapalił. Akumulator się rozładował. Mechanik podładował akumulator, powiedział mi jednak:
– Dotrze pan do Chicago, ale pod żadnym pozorem niech pan nie wyłącza po drodze silnika!
Z nowymi świecami i wszystkim innym samochód pracował bez zarzutu. Kiedy dojechałem do lotniska O’Hare, wyłączyłem silnik, by wyjąć torbę z bagażnika i więcej już nie zapalił. Akumulator był kompletnie rozładowany. Przekazałem zatem niedomagający samochód niezbyt zachwyconemu policjantowi.
Tysiące ludzi krążyło po hali odlotów. Gdy stałem tak wahając się, nagle z tłumu wyłonił się pracownik linii lotniczych, który mnie rozpoznał, i zapytał:
– W czym problem? – Wytłumaczyłem. – Wszystkie nasze samoloty są uziemione – odparł – ale jeden z innych linii lotniczych próbuje wystartować… jeśli uda się panu dostać do tego samolotu, zdąży pan na spotkanie. Wypróbujmy pozytywne myślenie – nigdy się nie poddawaj. Proszę tu na mnie poczekać.
Zniknął na dobre pół godziny; potem wrócił i powiedział:
– Ten samolot rzeczywiście startuje, ale nie ma już miejsc… jednak powiem coś panu; pójdziemy do wejścia podtrzymując w sobie myśl, że ktoś się nie zgłosi.
Kiedy samolot miał już startować, mój przyjaciel z uśmiechem na twarzy poinformował mnie, że znalazło się dla mnie miejsce. Ktoś się nie zjawił. Przybyłem do Phoenix na czterdzieści pięć minut przed planowaną godziną wystąpienia.
Kiedy wszystko zdaje się sprzysięgać przeciw, to właśnie oznacza porę, aby zastosować pozytywną postawę umysłu, że nadal możesz osiągnąć swój cel, pod warunkiem że będziesz obstawać przy swoim próbując wszystkiego. Jeśli zaczniesz myśleć, że to jest beznadziejne, twój stan umysłu zacznie rzeczywiście przyciągać dalsze kłopoty, by cię pokonać. Zamiast tego trzymaj się myśli, iż warunki zmienią się na twoją korzyść – i działaj nadal.
Łatwa wymówka o okolicznościach niezależnych od nas nazbyt często jest wykorzystywana, aby wytłumaczyć zbyt wczesne poddanie się. Ludzie radzący sobie na tym świecie to tacy, którzy ruszają się i szukają odpowiednich warunków, a jeśli ich nie znajdują, tworzą je. Taka postawa czyni cuda w radzeniu sobie z problemami. Zawsze jest za wcześnie, by rezygnować i poddawać się – więc się nie wycofuj. Możesz, jeśli myślisz, że możesz.
A teraz zbierzmy razem ważniejsze zasady przedstawione w tym rozdziale:
Podstawową sprawą
przy
zmaganiu się z problemem jest to, by nigdy nie przestawać go atakować. Zawsze stosuj zasadę wytrwałości.
Pamiętaj – możesz przedostać się
przez
góry trudności myśląc ponad nimi.
Przyjmij motto: „Zawsze
jest
za wcześnie, by rezygnować”. Wciąż działaj.
Używaj słów budujących. Nigdy
nie
wyrażaj się przygnębiająco. Wypowiadaj dobre słowa.
Dobra praca naprawdę się opłaca.
Opanuj
po
mistrzowsku zasadę rozpoznania. Ucz się poznawać siebie. Poznaj tę prawdziwą osobę ukrytą głęboko w tobie.
Jeśli
od
razu ci się nie powiedzie, próbuj i próbuj na nowo.
Nie
pozwól, aby okoliczności cię pokonały. Możesz, jeśli myślisz, że możesz.
Nigdy
nie
ustawaj w trwaniu – wciąż próbuj – to przyniesie efekt. Ciągle działaj. To może tylko obrócić się na dobre.
niech
Bóg cię błogosławi przez całą drogę.
„Każdy problem zawiera zalążek własnego rozwiązania”. To istotne stwierdzenie Stanleya Arnolda, znanego amerykańskiego myśliciela, podkreśla znaczący fakt, że wewnątrz każdego kłopotu mieści się jego rozwiązanie. Rozdział ten poświęcony jest sposobowi jego odnajdywania. Wskaże ci, jak możesz sobie radzić z własnymi problemami. Powtórzmy raz jeszcze: możesz, jeśli myślisz, że możesz.
Niemal niezmiennie ludzie zakładają, że problem jest czymś z gruntu złym. Tymczasem jest odwrotnie, problem, przeciwność może i najczęściej okazuje się z natury dobra.
Co robi Bóg, kiedy pragnie dać ci coś bardzo wartościowego? Czy owija to w olśniewający, wymyślny pakunek i podaje na srebrnej tacy? Nie… jest na to zbyt mądry. Najprawdopodobniej chowa to w sercu ogromnie trudnego problemu i z nadzieją przygląda się, czy potrafisz go przełamać i znaleźć w jego środku to, co można by nazwać bezcenną perłą.
Niektórzy zdają się pytać: „Czy życie nie byłoby cudowne, gdyby nasze problemy były lżejsze, lub gdyby było ich mniej, albo jeszcze lepiej, gdybyśmy nie mieli problemów w ogóle?!” Czy rzeczywiście odpowiedź na te pytania brzmi „tak’’? Czy byłoby nam lepiej, gdyby tak się właśnie stało? Pozwól mi odpowiedzieć na to pytanie przykładem.
Spacerując Piątą Aleją spotkałem znajomego o imieniu George… jego melancholijna i strapiona postawa świadczyła ewidentnie o tym, że nie przepełniała go ekstaza ani pełnia ludzkiego istnienia. To jest górnolotny sposób stwierdzenia, że „dotknął dna”. Był naprawdę przybity.
Wzbudziło to moją naturalną sympatię, zapytałem więc:
– Co słychać, George? – Było to tylko zwykłe, rutynowe pytanie, okazało się jednak wielkim błędem z mojej strony, gdyż George zrozumiał je dosłownie i przez następne piętnaście minut szczegółowo uświadamiał mnie, jak źle się czuje. A im więcej mówił, tym gorzej ja sam się czułem.
Wreszcie udało mi się spytać:
– George, co cię trapi? Co cię gryzie? Co cię tak gnębi?
To dopiero dało ujście jego językowi.
– Och – odparł gwałtownie – to te problemy, problemy… nic, tylko problemy! Mam ich po dziurki w nosie, naprawdę! Wszystko, czego chcę, to jedynie uwolnić się od tych nie kończących się problemów.
Był już tak wyćwiczony w tej materii, że zapomniał zupełnie, do kogo mówi i zaczął jadowicie karcić problemy, używając przy okazji całej gamy terminów teologicznych… z żalem jednak przyznaję, że nie podsumował ich w sposób teologiczny.
RZECZ POŻĄDANA: BRAK PROBLEMÓW?
– Norman – mówił dalej – uwolnij mnie od tych zakichanych, pustych problemów, a obiecuję, że dam na twoją służbę tysiąc dolarów w gotówce, bez żadnych zobowiązań.
Nie jestem głuchy na takie propozycje; zacząłem więc myśleć, przeżuwać sprawę, medytować i w końcu znalazłem rozwiązanie, które wydawało się niezłe; w każdym razie było realistyczne. George jednak chyba go nie uznał, ponieważ nigdy nie dostałem wspomnianego tysiąca dolarów.
– Dobrze, George – odrzekłem – naprawdę chciałbym ci pomóc, ale wyjaśnijmy to sobie bez ogródek. Czy mam rozumieć, że chcesz uwolnić się od wszystkich swoich problemów, dosłownie od każdego z nich, co do ostatniego? Czy o to ci chodzi?
– Sam to powiedziałeś – powtórzył. – Chcę skończyć z każdym problemem, jaki mam. Wierz mi, mam tego potąd i jeszcze trochę… jestem wykończony. Nie chcę więcej żadnych problemów – nigdy.
– No, dobrze, George, mam rozwiązanie, lecz wątpię, czy zechcesz z niego skorzystać. A oto ono: byłem kiedyś, by tak to nazwać, w sprawie zawodowej w pewnym miejscu i prowadzący powiedział mi, że znajduje się tam sto tysięcy ludzi i żaden z nich, ani jeden nie ma żadnego problemu.
Entuzjazm zabłysnął w oczach George’a, gdy z wielkim zapałem wykrzyknął:
– Och, to coś dla mnie! Zaprowadź mnie tam!
– Dobrze – odpowiedziałem. – To cmentarz.
To jest fakt – nikt z mieszkańców cmentarza nie ma problemu. Dla nich gorączka kapryśnego życia na zawsze się skończyła; odpoczywają od swego trudu. Nie mogą mniej dbać o to, co ty czy ja czytamy w codziennej prasie albo słyszymy w radio lub telewizji. Nie mają już w ogóle żadnych problemów – ani jednego. Są jednak martwi.
PROBLEMY – ZNAK ŻYCIA
W sposób logiczny wypływa stąd wniosek, że problemy stanowią znak życia. Poszedłbym dalej, sugerując, że im więcej masz problemów, tym bardziej żyjesz. Osoba, która ma, powiedzmy to sobie – dziesięć trudnych, długotrwałych, ludzkich problemów jest dwukrotnie bardziej żywa niż żałosny apatyczny osobnik z pięcioma jedynie problemami. A jeśli w ogóle nie masz problemów, ostrzegam cię: jesteś w wielkim niebezpieczeństwie. Znajdujesz się na wylocie i nie wiesz o tym. Może byłoby lepiej, gdybyś udał się do swego pokoju, zamknął drzwi, upadł na kolana i modlił się do Boga: „Panie, proszę, spójrz na mnie; czy już mi nie ufasz? Daj mi jakieś problemy! ”
Niektórzy zastanawiają się, co się stało z tym wspaniałym, wolnym krajem, Ameryką. Amerykanie – to potomkowie niegdyś wielkiego rodu ludzi, którzy mieli problemy, i to pod dostatkiem. Czy oni jęczeli i skamlali, czołgali się przez życie na kolanach żałośnie błagając jakiś tak zwany łaskawy rząd, żeby się nimi zajął? Nie, ani trochę! Stali pewnie na nogach i sami o siebie dbali. I zbudowali najwspanialszą gospodarkę w historii świata – tę, która przysporzyła więcej dóbr i usług większej ilości ludzi niż jakakolwiek inna w ciągu całego istnienia rodzaju ludzkiego na ziemi.
Czy ten ród mógł wyginąć? Czy nasze myślenie stało się obecnie tak płytkie, iż rzeczywiście wierzymy w złe traktowanie przez jakiś okrutny los, który każe nam się mierzyć z problemami?
Nasi praojcowie byli filozofami. Wiedzieli, że problemy są nieodłącznie wkomponowane w strukturę wszechświata. Jest on w ten właśnie sposób zbudowany. Zdawali sobie sprawę z tego, że celem Stwórcy jest formowanie silnych, mężnych ludzi, wyposażonych we wszystko, co potrzeba do wytrzymania zmiennych kolei ludzkiej egzystencji, twardych realiów ziemskiego życia, a nie do wycofywania się czy leniwego załamywania rąk zamiast radzenia sobie w sposób twórczy i otwarty.
Nasi przodkowie byli ludźmi myślącymi i wiedzieli, że silnych ludzi rodzi walka. Człowiek wzrasta do dojrzałości umysłowej i duchowej, kiedy stanowczo, zdecydowanie przeciwstawia się niedostatkom, przeciwnościom, cierpieniu. To stanowi dyscyplinującą wartość problemu w rozwoju jednostki. Poszerza horyzonty, wzmacnia siły i całą zdolność konstruktywnego życia. Charles F. („Szef”) Kettering, sławny naukowiec, uznał te fakty, umieszczając na ścianie swego laboratorium w Generał Motors słowa zbawienne dla jego współpracowników i dla niego samego: Nie przynoście mi sukcesów – osłabiają mnie. Przynoście mi swoje problemy – to one mnie wzmacniają”.
Przyglądając się swoim reakcjom na problemy, można się wiele dowiedzieć o stanie swego zdrowia psychicznego… jeśli znajdziemy jęki, zgorzknienie, skargi na nieuczciwe traktowanie czy postawę: dlaczego ja? – być może potrzebna jest pomoc. Spokojne zaś przyjmowanie problemu jako nieodłącznej części życia, pozytywne myślenie, że może się on obrócić ku pożytkowi, przy jednoczesnej niezachwianej wierze w możliwość sprostania mu, wskazuje na dobre zdrowie psychiczne. Stąd nasz nacisk na zasadę – możesz, jeśli myślisz, że możesz.
Byłem kiedyś związany z kliniką, w której psychiatrzy, psychologowie, duchowni wszystkich wyznań współpracowali w doradztwie i leczeniu ludzi stających przed problemami. W rzeczywistości wraz ze znanym psychiatrą, dr. Smileyem Blantonem, założyłem tę organizację ponad dwadzieścia pięć lat temu. Żywię ciepłe uczucia dla psychiatrów i wysoko ich cenię jako specjalistów w swojej dziedzinie. Są z reguły oddanymi mężczyznami i kobietami, bardzo wrażliwymi na ludzkie potrzeby i twórczymi w rozwijaniu problemów osobistych.
Z powodu tego wysokiego poważania dla psychiatrów mam nadzieję, że będzie mi wybaczone przytoczenie tu zabawnej historii, która była relacjonowana w gazecie nowojorskiej. W hotelu przy Siódmej Alei w Nowym jorku Stowarzyszenie Psychiatrów Amerykańskich (The American Association of Psychiatrists) zorganizowało czterodniowy zjazd. Hotel był wypełniony psychiatrami po brzegi; hali ledwo ich mieścił.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się stacja kolejowa Penn Central Railroad Station, wokół której wielkie stada gołębi urządziły swoją kwaterę. Każdy mógł zaświadczyć, że były to ptaki dobrze zorganizowane, opanowane emocjonalnie, zintegrowane dźwiękowo, wypełniające czynności codziennego życia gołębi. Widocznie jednak niestabilność emocjonalna tłumu wlewającego się i wylewającego z dworca udzieliła się jednemu z gołębi, który, mówiąc krótko, wypadł z szyku. W jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób gołąb ten znalazł się w hallu wypełnionym owymi psychiatrami. Wiarygodne źródła podają, że ptak fruwał po hallu przez całe dwa dni, zanim którykolwiek z psychiatrów odważył się przyznać innemu, że widział gołębia.
We wspomnianej klinice spotkaliśmy się praktycznie z każdym doświadczanym przez człowieka problemem. Podaj nazwę, a my już go znamy. Pojawił się też problem zmartwienia. (Znaczące wydaje się, iż angielskie słowo worry wywodzi się od starego anglosaskiego słowa, oznaczającego dusić albo dławić się. Gdyby ktoś chwycił cię za gardło, mocno ściskając i pozbawiając dopływu powietrza, zrobiłby praktycznie to samo, co ty robisz samemu sobie, pozostając przez dłuższy czas ofiarą zmartwienia).
GŁÓWNY PROBLEM TO STAWIENIE CZOŁA
Pośród wielu innych problemów jawią się strach i obawa, ta ostatnia jako nawiedzające przeświadczenie, że stanie się coś strasznego. Dr Blanton zwykł nazywać obawę „wielką plagą nowoczesnego świata”. Są także problemy winy i urazy, a także narkotyków, alkoholu, kłopoty małżeństw i młodzieży. Poznaliśmy je wszystkie i sporo więcej. Powtórzę jednak za dr. Blantonem, iż najpoważniejszym problemem jest głęboki wewnętrzny konflikt, poczucie niezdatności i niższości, indywidualne odczucie braku zdolności do stawiania czoła zwykłym problemom ludzkiej egzystencji.
W wyniku wcześniejszego parania się doradztwem zrozumiałem, że dla pomyślnego radzenia sobie z problemami istotne są co najmniej trzy sprawy: wiedza, myśl i wiara; albo ujmując rzecz inaczej – poznać, myśleć, wierzyć.
Późniejsze i pełniejsze doświadczenie z ludźmi potwierdziło tę tezę.
Stając się świadomym korzeni swojego problemu, robisz duży krok w kierunku pokonania go. Niemal każdy problem sprowadza się do znajomości rzeczy, wiedzy i zrozumienia. Jeżeli jednak nie przebadasz problemu, nadajesz mu stopień trudności w oderwaniu od faktów. Ludzka inteligencja jest bardzo potężnym czynnikiem w studiowaniu i analizowaniu każdego aspektu problemu do chwili przedstawienia go w sposób uporządkowany, gotowy do dokładnego rozpatrzenia i podjęcia decyzji. Wtedy zwykle okazuje się, że problem, który wyglądał nie tylko na skomplikowany, lecz także potencjalnie destruktywny, może zawierać w sobie całkiem twórcze możliwości rozwiązania.
MASZ PROBLEM? MOJE GRATULACJE!
Przypominam sobie W. Clementa Stone’a5. Wspólnie pracowaliśmy nad tematem, przy okazji którego zrodził się poważny problem. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem:
– Mam problem.
Na to udzielił mi zaskakującej odpowiedzi:
– Moje gratulacje!
– Ale – twierdziłem – to nie żarty, to bardzo trudny problem.
Pan Stone pozostawał jednak nieporuszony.
– W takim razie – powiedział uroczo – podwójne gratulacje! – Potem dodał: – Proszę pamiętać, że każdej ujemnej stronie towarzyszy odpowiednia korzyść.
Pytał dalej, czy przeprowadzono pełne i dogłębne badanie problemu oraz jego analizę. Czy podeszliśmy do sprawy w sposób naukowy? Czy zasięgnęliśmy fachowej porady?
Krótko mówiąc, czy wiemy wszystko o problemie, czy też zwyczajnie przeraziliśmy się go, ponieważ na pierwszy rzut oka sugerował niezwykle trudności?
– Zajmijmy się tym problemem naprawdę – powiedział. – Rozbierzmy go na części, zobaczmy, co jest źle i złóżmy go z powrotem w odpowiedni sposób.
Zastosowaliśmy wiedzę odpowiednią do danej sytuacji, aż znaleźliśmy rozwiązanie, a efekt końcowy sprawy, która z początku wydawała się beznadziejna, okazał się wysoce pożądany. Rzeczywiście, rozebrany na części problem przyniósł wartościowe rezultaty, które w innym wypadku nie zostałyby osiągnięte. Poznaj zatem swój problem; jest bardzo prawdopodobne, iż okaże się twoim przyjacielem – nie wrogiem.
Miałem szczęście w ciągu lat poznawać ludzi sukcesu, którzy stali się tacy, przynajmniej w części, dzięki temu, że nauczyli się zagłębiać w poszukiwania wiedzy o problemie. Nie pozwolili, żeby problemy ich zalały i nie dali się im zastraszyć. W zamian chłodno i realistycznie, dogłębnie badali sytuację pod każdym względem. Sięgali po radę ekspertów oraz tych, którzy przeszli przez podobne przeciwności. Sondowali i badali, i natychmiast rozbierali problem na części, dopóki nie dowiedzieli się o nim wszystkiego. Opanowywali go przez pełne wykorzystanie inteligencji, a to zawsze prowadzi do zrozumienia. Zrozumienie natomiast może pokonać każdą sytuację, niezależnie od tego jak bardzo wydaje się tajemnicza czy nieprzezwyciężona.
Harlow B. Andrews z Syracuse w stanie Nowy Jork, biznesmen o wyjątkowych zdolnościach, należy do niezapomnianych przyjaciół. Był niezwykle mądrym człowiekiem o bardzo bystrym i przenikliwym umyśle. Posiadał intuicyjną, żywą wiedzę o człowieku… jako młody chłopak wiedziałem dokładnie, gdzie się zwrócić, gdy potrzebowałem rady w jakimś kłopocie, spojrzenia, które owocowało prawdziwymi odpowiedziami. W nauce życia nie pominął niczego, chociaż jego formalne wykształcenie było bardzo ograniczone. Słyszałem kiedyś, jak pewien wykładowca uniwersytecki gratulował mu, że nigdy nie ukończył żadnego college’u. – Obawiam się, że moglibyśmy „wyedukować” z pana tę zadziwiającą naturalną mądrość i uczynić jednego z naszych standardowych absolwentów zastrzegał się z uśmiechem, może nawet więcej niż w połowie wierząc w to, co mówił. W każdym razie Harlow Andrews posiadał to, co potrzeba do radzenia sobie z problemami.
Mogłem się o tym przekonać, gdy poszedłem do niego ze sprawą, która zupełnie zbiła mnie z tropu. Wysłuchał uważnie, kiedy wpuszczałem sytuację, a jego bystry umysł koncentrował się i sortował informacje. Natychmiast wyłowił sedno problemu i przystąpił do opanowania go po mistrzowsku, o czym świadczyły zadawane przez niego pytania. – Czy przeprowadziłeś pełne i szczegółowe badanie wszystkich czynników, które mogą się z tym wiązać? Czy uczciwie czujesz, że posiadasz wystarczającą wiedzę? – Zadał kilka pytań, by sprawdzić moją znajomość sprawy, nad którą pracowaliśmy. – Czy uporządkowanie informacji jest należycie jasne i zwięzłe? – pytał. – Przegrupujmy elementy.
Wtedy zajął się dziwną procedurą, której skuteczności wielokrotnie doświadczyłem i twórczo wykorzystywałem w wielu sprawach. Chodził wokół stołu, wykonując rękami ruchy zgarniające, jakby chciał połączyć ze sobą wszystkie składniki problemu.
Potem zaczął wskazywać na tak zebrany kłopot swym długim zdeformowanym palcem. Miał artretyzm, co spowodowało zakrzywienie palca i utworzenie guzów w stawach. Tym zakrzywionym palcem potrafił jednak wskazać znacznie prościej niż większość ludzi prostymi palcami.
Wreszcie powiedział: – Podejdź tu. W każdym problemie jest jakiś słaby punkt. Wszystko, co trzeba zrobić, to patrzeć tak długo, aż się go dojrzy. Znalazłem słaby punkt tego problemu. – Wtedy zanurzył swój palec w tę sprawę, podobnie jak pies wbija zęby w kość, dopóki jej nie złamie. Jej elementy były jednak już uporządkowane i znalazł odpowiedź. Okazała się dobrym rozwiązaniem.
– Kiedy pojawia się problem, użyj tylko swojej głowy, chłopcze – radził. – Badaj go aż poznasz dogłębnie. Wtedy znajdź słaby punkt, złam problem, a reszta będzie już łatwa.
MOŻESZ WYMYŚLIĆ DROGĘ PRZEZ COKOLWIEK
Drugą techniką jest myślenie. Myśl, po prostu myśl. Jeżeli wyćwiczysz wolę, wytrwałość i spokój umysłu, możesz wymyślić przejście przez cokolwiek. Umysł jest wspaniałym narzędziem. Dzięki niemu masz moc nad wszelkimi warunkami i okolicznościami i nad każdym, choćby najtrudniejszym problemem. Możesz, jeśli myślisz, że możesz i jeżeli myślisz rzetelnie i systematycznie.
To Thomas A. Edison powiedział, że potrzebujemy ciała tylko po to, by nosiło nasz umysł. Mózg dominuje. Może właśnie dlatego jest umieszczony w czaszce na samym szczycie ciała. Edison pragnął oczywiście powiedzieć, że wszystkie sprawy – nasza codzienna egzystencja, sukcesy, szczęście, przyszłość, są zdeterminowane przez umysł – przez działanie, jakie dokonuje się wewnątrz mózgu. To tam odbywa się zapamiętywanie, tam rozumiemy, marzymy i myślimy. Poeci przypisali te funkcje sercu, ale skoro jego zadaniem jest tylko pompowanie krwi, to właśnie umysł ze swoją zdolnością do myślenia stanowi o istocie człowieka. Umysł to w rzeczywistości ty i tu znajduje się część człowieka nazywana duszą lub duchem.
Zazwyczaj jednak w chwili powstania problemu mamy tendencję do reagowania emocjonalnego, a nie do myślenia. Umysł, który nie znajduje się pod chłodną i logiczną kontrolą, wysyła sygnały emocjonalne do nerwów, nawet do żołądka, który wskutek panicznej reakcji reaguje skurczem. Ktoś staje się nerwowy, budzi się w środku nocy, czując na przemian zimno i gorąco, wyschnięte usta i walące serce. Woła: „Dlaczego ja? Dlaczego miałbym stawiać czoła tej sytuacji? Zwyczajnie nie wiem, gdzie się zwrócić”.
Odpowiedzią jest oczywiście zwrócenie się do dobrego, zdrowego rozsądku – myślenie. Po prostu myśl. Odpowiedzi na twoje pytania znajdują się już w twoim umyśle, są jednak blokowane przez silne reakcje emocjonalne albo panikę… jedno jest pewne; umysł ludzki nie działa sprawnie, kiedy jest rozgorączkowany… jedynie gdy jest chłodny, absolutnie zimny, dostarczy tego realistycznego, racjonalnego, intelektualnego spojrzenia, które doprowadzi do rzeczywistego rozwiązania.
Przez cały czas głęboko w podświadomości odbywa się proces rozwiązywania problemu. W normalnym trybie pomysły sprostania sytuacji usiłują wypłynąć na powierzchnię. Pamiętaj, iż twój umysł zawsze chce ci pomóc i zrobi to, jeśli mu na to pozwolisz. Panika jednak, histeria, a nawet stosunkowo łagodne emocje utrzymują powierzchnię umysłu w stanie zaburzenia, uniemożliwiając wspaniałym spostrzeżeniom wydostać się z głębszych poziomów świadomości.
Zatem pierwszym krokiem po zaatakowaniu przez problem powinno być Wyciszenie, osiągnięcie spokoju. Może to wymagać kształtowania samodyscypliny, ale cóż złego znajdziesz w dyscyplinie? Ten aspekt rozwoju osobowości jest obecnie z pewnością zbyt mało wykorzystywany. Weź się zdecydowanie w garść i wymuszaj spokojne reagowanie. Osiągnij równowagę emocjonalną i utrzymuj ją.
OPANUJ SIĘ, KIEDY NADCHODZI PROBLEM