Morderstwo na Sekwanie - Michel Bussi - ebook + audiobook + książka

Morderstwo na Sekwanie ebook i audiobook

Michel Bussi

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowa, niezwykła powieść autora sprzedawanych w milionowych nakładach bestsellerowych thrillerów – Michela Bussi.

To morderstwo miało osiem milionów świadków.

Szóstego dnia Armady, na środku nabrzeża w Rouen odnaleziono zwłoki marynarza! Jak morderca zdołał popełnić tę zbrodnię? Czy marynarzy z czterech stron świata naprawdę łączy niezwykły pakt? Jakich to skarbów spoczywających na dnie Sekwany poszukują? I co za skandal ukrywają władze?

Zakładnikami okrutnej manipulacji staje się osiem milionów turystów. Zaczyna się szaleńczy wyścig z czasem. Aby uniknąć kolejnych ofiar, muszą zdążyć przed paradą na Sekwanie...

Historia żeglugi na Sekwanie, zdumiewająca, ale prawdziwa, stanowi klucz do zagadki. Nabrzeża Rouen, cmentarz w Villequier, średniowieczne uliczki Rouen, bagna Vernier… tworzą scenerię tego śledztwa, które wciąż zaskakuje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 498

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 7 min

Lektor: Maciej Więckowski

Oceny
4,0 (102 oceny)
38
35
18
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hanka173

Dobrze spędzony czas

Bardzo mi się podobała ta książka przygodowa dla dorosłych chociaż nie jest dobra. Po prostu świetnie się ją czytało. Ukryty skarb, piraci, morderstwa, piękne żaglowce biorące udział w Armadzie na Sekwanie (plus za Dar Młodzieży) i w drugim wątku przygody uwolnionych piersi słodkiej dzieweczki, tajemniczej Malin. Dużo fascynujących ciekawostek historycznych i morskich opowieści snutych przy piwie i rumie i opisów reakcji mężczyzn na boskie piersi Malin w ruchu. Książkę pochłonęłam z uśmiechem na ustach (mimo śmierci kilku marynarzy – taka zepsuta jestem),więc polecam ją szczerze bo jej lektura to dobra zabawa.
00
PATI12324

Z braku laku…

można przeczytać
00
Cassio20

Z braku laku…

Po przesłuchaniu 12% stwierdziłam, że dalej nie dam rady. To moja pierwsza książka tego autora i nie wiem czy spróbuję przeczytać kiedyś jakąś inną . Język patetyczny aż do bólu. Porównania rodem z pierwszej klasy podstawówki. Czy to wina autora czy tłumacza? Mentalność bohaterów jak u gimbazy- policjanci stoją nad znalezionym trupem i nagle ten ten dostaje smsa. Ogólne zdziwienie - kto może wysyłać smsy do trupa?! Serio? Każdy kto ma jego numer?
00
JusiaPe

Całkiem niezła

Nie porywa, przewidywalne i strasznie wlokące się zakończenie.
00
thrafal

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa, wciągająca, niebanalny pomysł, zwroty akcji
00

Popularność




Tytuł oryginału Mourir sur Seine

WydawcaUrszula Ruzik-Kulińska

Redaktor prowadzącyTomasz Jendryczko

RedakcjaAgnieszka Niegowska

KorektaJadwiga Piller

Copyright © 2008, Michel Bussi Copyright © for the Polish translation by Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, 2020

Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2

Warszawa 2020

Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl

Skład i łamaniePiotr Trzebiecki

Dystrybucja: Dressler Dublin Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91e-mail: [email protected] tel. + 48 22 733 50 31/32www.dressler.com.pl ISBN 978-83-813-9667-7

Skład wersji elektronicznej

Przestroga

Nie szukajcie wskazówek, by odgadnąć, jaka autentyczna postać kryje się za tą czy inną postacią z powieści. Nie ma ich. Ten tekst to twór wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do osób z realnego świata jest przypadkowe.

„Ach! przypominam, przypominam sobie teraz ów piękny brazylijski trzymasztowiec, co przepłynął pod memi oknami, zdążając w górę Sekwany ósmego maja tego roku!…

Wydał mi się taki śliczny, biały, wesoły… On płynął tym statkiem! przybywając stamtąd, z kraju, który jest ziemią ojczystą jego rasy!… on mnie również zobaczył!… Spostrzegłszy dom mój, również biały, wyskoczył z okrętu na brzeg. O! mój Boże!

Teraz już wiem, przejrzałem. Panowanie człowieka skończyło się”.

Guy de Maupassant, Horla (w przekładzie Zygmunta Niedźwieckiego)

1   Dryf

7.45, październik 1983, Marais-Vernier

Nieśmiałe poranne słońce malowało już czerwienią Zatokę Sekwańską. Dzień wstawał nad Marais-Vernier. Lekka mgiełka unosiła się znad rzeki ku klifom La Roque. Droga wiła się pośród tego księżycowego pejzażu jak srebrny wąż.

Terenówka, zupełnie sama na krętej drodze departamentalnej, mknęła niemal bezgłośnie po asfalcie. Kilka kilometrów przed mostem w Tancarville zwolniła, a potem skręciła pod kątem prostym, by wjechać w wąską, wyboistą dróżkę.

Po obu stronach tego pełnego dziur szlaku wznosiły się podmokłe skarpy, których nie zdołały osuszyć szpalery olch i ogłowionych wierzb. Wzdłuż drogi ciągnęły się osobliwe poletka uprawne w kształcie płaskich i długich pasów.

Muriel mrużyła oczy. Promienie wschodzącego słońca, które zdawało się bawić w chowanego pośród drzew, irytowały ją. W lusterku wstecznym widziała blady snop światła z latarni La Roque, wznoszącej się na tej osobliwej falezie niczym donżon twierdzy strzegącej wrót estuarium.

Mimo amortyzatorów terenówka nieznośnie podskakiwała. Muriel zerknęła na siedzącego obok męża. Jechał bardzo ostrożnie.

Skupiony.

A jednak nie czuła się bezpiecznie.

Wycieczka nad Zatokę Sekwańską to nie był dobry pomysł.

Miała złe przeczucia. Może wywołał je księżycowy pejzaż zatoki o poranku. Ta cisza. Krzyki ptaków nad ich głowami. Tysięcy ptaków, którym zakłócili pierwsze chwile po przebudzeniu. Tak, zamiar nurkowania w Sekwanie niepokoił ją! Ta dziwna pasja początkowo wydawała jej się zabawna. Wszystkie te legendy. Nurkowanie w morzu. Ale teraz cała zabawa powoli przeradzała się w obsesję. Znowu rzuciła okiem na męża. Nawet nie zauważył skupionego na nim spojrzenia. Siedział, skoncentrowany na prowadzeniu auta, mocno trzymając kierownicę, a jego oczy nawet nie drgnęły…

Nieobecny. W swoim świecie.

Z radia płynęła piosenka, którą Muriel bardzo lubiła. Przebój Renauda, Morgane de toi.

Odwróciła głowę w stronę córki, Marine, która jeszcze spała na tylnym siedzeniu.

Głowa oparta o drzwi. Uśmiech anioła. Lekki, miarowy oddech. Odrobina pary na szybie. Śliczna buzia dziesięciolatki. Uosobienie niewinności. Marine wstała dziś bardzo wcześnie. I z jakim entuzjazmem! Perspektywa nurkowania była dla niej naprawdę ekscytująca. Zasnęła dopiero wtedy, kiedy wjechali na autostradę. Mimo wszystko Muriel nie mogła się uwolnić od złych przeczuć.

Po co podejmować takie ryzyko?

Takie ryzyko?

Rzecz jasna, jej mąż oceniał to zupełnie inaczej.

Ryzyko? Jakie ryzyko? Był doświadczonym nurkiem. Eksplorował wody całego świata. Miał dyplom instruktora federalnego, a nawet Open Water Diver, swego rodzaju międzynarodowy paszport nurka. Teraz nurkowanie było już dla niego niemal rutyną. Nie było się czego obawiać! Marine również miała już niejakie doświadczenie. Nurkowała od ósmego roku życia. Och, nigdy naprawdę głęboko, to jasne. Od trzech do pięciu metrów. Tego lata, na Korsyce, nurkowała prawie codziennie.

Marine to uwielbiała.

Tak… Morze Śródziemne, turkusowe wody, wakacje… To nie to samo, co nurkowanie w zimnej i niespokojnej wodzie Sekwany, w wodzie zanieczyszczonej, pośród wirów wzbudzanych przez śruby statków.

Sami!

Z radia płynęły ostatnie akordy piosenki Renauda. Terenówka zwolniła i zaparkowała na prowizorycznym parkingu, tuż przed sygnalizatorem świetlnym nad Sekwaną. Muriel spojrzała na tabliczkę na ścianie biało-zielonej konstrukcji – to latarnia strzegąca ostrogi. Znajdowali się na polanie, u zbiegu szlaków turystycznych. Muriel poczuła się trochę pewniej. Wydawało się, że jej mąż dobrze zna to miejsce. Nikt lepiej niż on nie znał zagubionych zakątków nad brzegami rzeki. Od lat Sekwana i jej tajemnice były jego obsesją. Wysiedli z samochodu.

Marine obudziła się, zadrżała, przeciągnęła się i z zadowoleniem posłała rodzicom uśmiech. Muriel objęła ją i energicznie pomasowała jej plecy.

Było dobrze.

Podeszli bliżej Sekwany, wspinając się po kilku betonowych stopniach prowadzących do sygnalizatora, którego blade światło niknęło w coraz jaśniejszym blasku dnia.

Wszyscy troje stali tam długo, nie mówiąc ani słowa i podziwiając wspaniały krajobraz. Na prawo od nich, w odległości kilkuset metrów, rysowała się elegancka sylwetka mostu w Tancarville – jedynego śladu działalności człowieka w porannej bieli estuarium, pomiędzy niebem a morzem. Przed nimi rozpościerała się idealnie gładka tafla wód wielkiej rzeki. Niczym olbrzymi basen rtęci – zimna, tajemnicza, niezgłębiona.

I natychmiast Muriel znów ogarnęło to ponure przeczucie.

Nurkować w tym?

– Patrzcie! – rzuciła Marine, przerywając ciszę.

Kilkadziesiąt ptaków, rybołowów, usiadło parę metrów od nich.

Muriel ogarnęła spojrzeniem bezkres. Jak daleko sięgała wzrokiem, widać było ptaki, setki ptaków: cyranki, warzęchy, mewy i inne, których nie rozpoznawała.

Niepowtarzalny widok, Muriel musiała to przyznać.

Jednak nawet to nie złagodziło jej lęku.

Zawróciła, przez chwilę szperała w bagażniku samochodu i zaproponowała mężowi filiżankę gorącej kawy z termosu. Pił powoli.

Był całkowicie spokojny, tak pewny siebie. I bez wątpienia szczęśliwy. Marine zajadała rogalika. Szeroko uśmiechnęła się do matki. To uspokoiło Muriel. Odrobinę.

A mąż, kiedy już wypił kawę, zatarł ręce i przerwał ciszę nad estuarium:

– Do roboty!

Właściwie było to pierwsze zdanie, jakie wypowiedział. Zapewne powodował nim niemal nabożny lęk przed zburzeniem tej spokojnej atmosfery. Znów zaczęli szperać w bagażniku terenówki. Wszyscy uczestniczyli w przenoszeniu ciężkiego i różnorodnego sprzętu do nurkowania: butli, kombinezonów, płetw.

Muriel obserwowała precyzyjne działania męża. Był bardzo rozsądny – i jako małżonek, i jako ojciec. Teraz przykucnął i drobiazgowo sprawdzał wszystkie kompresory i zawory redukcyjne. Podziwiała go. Bez wątpienia bardzo go kochała. Mimo że czasami stawała między nimi ta zachłanna pasja. Niczym kochanka, coraz bardziej i bardziej zaborcza. Kochanka, która kradła jej mężczyznę. Muriel, jak zawsze, zmusiła się do innego myślenia, do przepędzenia zazdrości. Nie zamierzała upodabniać się do tych wszystkich kobiet ubolewających nad bezsensownymi pasjami mężów – chcących okiełznać ich oryginalność, ich istotę, skupionych na formatowaniu ich do własnych wyobrażeń. Nie, nie ona! Akceptowała swojego męża takim, jakim był.

Ale…

Ale nie potrafiła uwolnić się od tego dotkliwego wrażenia: pasja męża, ta obsesja, te bezsensowne poszukiwania krok po kroku zagarniały jego duszę, zżerały go, czyniły innym człowiekiem.

Nie! Muriel zmusiła się do refleksji. Rozumowała przecież jak zazdrosna smarkula. Jej facet lubił nurkowanie w morzu i tajemnice. No i co? Jej córka zresztą też, a Muriel po prostu trudno się było pogodzić z tym wykluczeniem ze wspólnoty ich pasji. Ale przecież to ona nie chciała dać się wciągnąć w nurkowanie.

Tak, Marine była zachwycona hobby ojca. Promieniała. Właśnie kończyła się ubierać w czarno-malinowy kombinezon z neoprenu. Oboje zabrali sprzęt nurkowy; Muriel poszła za Marine i jej ojcem kilka kroków od samochodu, ku małej zatoczce, nad którą rozciągała się niewielka, łagodnie opadająca ku brzegowi plaża uformowana ręką człowieka z dużych kamiennych bloków.

Kiedy pojawił się pomysł nurkowania w Sekwanie, Muriel początkowo bała się przede wszystkim statków: Sekwana to żeglowna rzeka. Nurkowanie bez zezwolenia było tu z pewnością zabronione ze względu na statki pasażerskie. Ale w tej zatoce nie istniało – jeśli obiektywnie ocenić sytuację – żadne zagrożenie.

A jednak wcale jej to nie uspokoiło – przeciwnie, mroczne przeczucie wzmagało się z każdą chwilą, nasilało się nieustępliwe wrażenie, że zaraz, w najbliższych minutach, rozegra się tu dramat.

To nie miało żadnego sensu.

– Spędzimy pod wodą tylko kwadrans, najwyżej dwadzieścia minut – powiedział spokojnie mąż. – Na pewno nie dłużej.

Muriel miała zwyczaj czekać na brzegu, obserwować powierzchnię wody i z lękiem wypatrywać wynurzającej się twarzy. Nie nurkowała. Rzadko zdarzało jej się pływać, to nie było dla niej. Wolała piesze wędrówki.

– Bądźcie ostrożni – szepnęła.

Mąż nie odpowiedział. Marine też nie – skupiła się na najdrobniejszych szczegółach, tyle razy powtarzanych przez ojca: na oddechu, spokojnych ruchach, mowie rąk pod wodą.

Przez ułamek sekundy Muriel znowu poczuła się zazdrosna o tę nić porozumienia, która łączyła córkę z ojcem, o to, że umiał oczarować ją opowieściami, przygodami, kontrolowanym ryzykiem.

Muriel łagodnie uśmiechnęła się do dwójki nurków.

Nie, nie była zazdrosna. Ona także miała tu swoje miejsce. I będzie na tym miejscu, kiedy poda ciepły ręcznik córce, która wyjdzie z Sekwany, trzęsąc się z zimna, kiedy będzie ją tuliła i słuchała jej pełnych entuzjazmu relacji. Będzie na miejscu matki. Dokładnie tu, na brzegu.

– Co będziesz robiła? – spytał mąż.

Muriel zbliżyła się do niego.

– Czekała na was… Może się przejdę. – Leciutko pocałowała go w usta i dodała: – Przecież mam dar odkrywania małych rajów, wymarzonych na spacery.

Patrzyła, jak zanurzają się w stojącej wodzie, i nie mogła zapanować nad dławiącym lękiem.

Kiedy Sekwana zamknęła się nad nimi, mimowolnie wzniosła oczy. Dwie czaple siwe ścigały się w pełnym gracji locie, kreśląc linie przypominające eleganckie kształty mostu w Tancarville.

Następne chwile wydawały jej się wiecznością. Muriel nie miała siły tkwić na brzegu. Postanowiła trochę pospacerować, zagłębić się w tym bagiennym terenie, podglądać z bliska ptaki, a może stanąć oko w oko z krową rasy Highland albo z koniem z Camargue, która to rasa kilka lat temu powróciła na te rozlewiska.

Zagubiona we własnych myślach, owładnięta instynktem opiekuńczym matki i żony, nie słyszała detonacji w oddali, gdzieś w rejonie torfowisk.

Sezon polowań zaczął się niespełna tydzień temu. Ale Muriel nie miała o tym pojęcia.

*

Pierwsze, co zrobiła Marine po wynurzeniu się z wody – jak zawsze – to rozejrzała się w poszukiwaniu matki. Wodziła wzrokiem po brzegu, spodziewając się zobaczyć jej dającą poczucie bezpieczeństwa sylwetkę.

Pustka…

Marine odwróciła się do ojca – on także rozglądał się, szukając Muriel.

Szli powoli. Gąbczaste podłoże tutejszej plaży zdecydowanie utrudniało im każdy krok. Zdjęli płetwy i wyszli na wysoki brzeg.

– Mamy nie ma? – spytała Marine.

– Poszła się przejść – uspokoił ją ojciec. – Lada chwila wróci. A my musimy przede wszystkim się osuszyć i ubrać.

Marine była zawiedziona. Pamiętała, że zawsze, kiedy nurkowała z tatą, mama stała na brzegu, czekając na nią z promiennym uśmiechem, z miękkim ręcznikiem i butelką zimnej wody, kiedy było gorąco.

Ale nie dziś rano.

Właściwie nie miała czasu nad tym rozmyślać przez kilka pierwszych minut, ponieważ ojciec energicznie rozsunął zamek błyskawiczny jej kombinezonu. Marine nie znosiła tego etapu – zdejmowanie kombinezonu było jak zdzieranie drugiej skóry, zwłaszcza na rękach i nogach. Tata ciągnął neopren mocniej, brutalniej, niż zazwyczaj robiła to mama. Marine przemknęło przez myśl, że właściwie to mniej bolesne. Zresztą, będąc z tatą, nigdy na nic nie narzekała.

Stała otulona w ogromny ręcznik.

– Ubierz się szybko! – polecił ojciec.

Marine nie kazała sobie tego powtarzać. Było naprawdę bardzo zimno! Nie to co na Korsyce. Chwyciła ubrania, podczas gdy ojciec już się przebierał. Zaczęła się rozgrzewać. Założyła sweter i nie zapomniała o wełnianej czapce w kolorze écru w malinowe kwiatki. Marine dokładnie pamiętała rady mamy: po wyjściu z wody zawsze okrywać głowę, zawsze, kiedy jest zimno.

A było zimno! Poza tym Marine lubiła tę czapkę, na którą sama wybrała włóczkę i kolory. Potem mama zrobiła ją na drutach. Z tej samej wełny zrobiła sobie sweter, w którym dziś była.

Mama.

Gdzie ona się podziała? Co robi?

Ojciec pakował już butle i kombinezony do bagażnika. Marine przeszła kilka kroków, żeby popatrzeć jeszcze na Sekwanę. Teraz dokładnie widać było dwa mosty.

Nagle coś dziwnego w tym pejzażu zaniepokoiło Marine. Coś nietypowego, innego. Zastanawiała się, jednak wiedziała tylko, że coś było nie tak.

Ojciec zatrzasnął bagażnik terenówki. Już skończył. Wtedy Marine doznała olśnienia.

– Ptaki!

Wokół nie słychać było głosu ani jednego ptaka! Nigdzie, ani na wodach Sekwany, ani na drzewach, nie było żadnego ptaka. Jakieś nieliczne, ale bardzo daleko, gdzieś na niebie.

Dlaczego?

Marine z zaniepokojeniem zerknęła na ojca. Odpowiedział uspokajającym uśmiechem. Był ubrany. Wyciągnął do niej potężną dłoń.

– Wyjdziemy mamie na spotkanie?

Ledwie usłyszeli detonację. Ich uwagę zwróciły raczej gawrony, które w oddali poderwały się do lotu i przemknęły nad ich głowami.

– Co to było? – spytała Marine.

– Myśliwi – odparł półgłosem ojciec. – Okres polowań na pewno już się rozpoczął. Ale nie bój się, są daleko. Mają wyznaczone rewiry na bagnach.

– Strzelają do ptaków?

– Próbują…

Marine przyjęła to wyjaśnienie, wcale jednak nie poczuła się pewniej. Chciała dowiedzieć się więcej o tych wytyczonych dla myśliwych terenach, jednak czuła, że to nie najlepszy moment. Dłoń ojca była wilgotna. Rzadko mu się to zdarzało. Właściwie nigdy się nie pocił. Choć Marine nie potrafiłaby wyjaśnić dlaczego, miała wrażenie, że ojciec nie jest taki jak zwykle, że się boi i próbuje to przed nią ukryć. Zresztą szedł coraz szybciej.

Marine ledwie za nim nadążała.

Jej ręka wysuwała się z jego dłoni.

– Tatusiu, nie idź tak szybko!

Lecz ojciec nie zwolnił kroku. Wciąż szli drogą, bardzo zaniedbaną. Wysoka, jeszcze mocno zroszona trawa moczyła dżinsy Marine aż do kolan. Nie protestowała. Nie w takiej chwili.

– Moglibyśmy do niej zadzwonić – podsunęła ojcu.

Rozległy się dwa kolejne wystrzały, tym razem niezbyt daleko. Trudno było oszacować odległość. Marine czuła się coraz mniej bezpiecznie. Po prawej zauważyła ścieżkę biegnącą ku błotom porośniętym trzciną. Teren robił się znacznie bardziej grząski, bagnisty. Przez chwilę obawiała się, że ojciec skręci właśnie tam. Miała przemoczone buty. Było jej zimno. Miała dość.

Ojciec nie skręcił.

Zatrzymał się.

Marine poczuła nagle, jak ręka taty wiotczeje w jej dłoni, jakby właśnie w tej chwili wypadły z niej wszystkie kości. Nic nie widziała, była za niska, a trawa za wysoka.

Wspięła się na palce.

W trzcinach rozpoznała najpierw malinowe kwiaty na wełnianym swetrze.

Puściła pozbawioną życia rękę ojca i podeszła bliżej.

Matka leżała bezwładnie w trawie.

Z szeroko otwartymi oczyma. Jej ciało zanurzone było w bezkształtnej kałuży błota i krwi. W miejscu brzucha miała potworną czarną dziurę.

Dłoń ojca chwyciła rękę Marine tak brutalnie, że o mało nie połamała jej palców. Ale Marine nie poczuła bólu. Drugą ręką ojciec zasłonił córce oczy.

Za późno.

Miała dość czasu, by zobaczyć ten horror i na zawsze wpisać w pamięć obraz przerażającego dramatu.

Kolejna detonacja rozbrzmiała pod zasnutym chmurami niebem Zatoki Sekwańskiej, płosząc z gałęzi bzu dziesiątki drozdów. Drzewo rosło dwadzieścia metrów od nich.

Uścisk rąk nie rozluźnił się ani na dłoni, ani na oczach Marine.

Była pogrążona w ciemnościach czarnych jak noc.

Tylko pulsowanie krwi w czubkach palców ojca trzymało ją jeszcze przy życiu, wiązało z czasem i z resztą świata.

Pulsowanie krwi ojca.

Marine nie mogła dostrzec już nic innego tego ranka.

Nie widziała, jak zmieniają się oczy ojca, jak ulatuje z nich wszystko co człowiecze, jak nieodwracalnie znika cząstka jego samego. Okiem dziesięciolatki pogrążonej w ciemnościach, otulonej opiekuńczym ojcowskim ciepłem, nie dostrzegła przekroczenia tej linii.

Tej cienkiej granicy.

Między rozumem a obłędem.

Tego drobnego przesunięcia.

Marine nie mogła o tym wiedzieć, nie mogła niczego dostrzec.

A jednak owego ranka jej ojciec – wolno, niechybnie – zaczął zsuwać się w otchłań szaleństwa.

Z koszmarnej wizji, nawiedzającej przez następne miesiące i lata jego chorą pamięć, miała zrodzić się obsesja, irracjonalne przekonania, niepohamowana spirala obłędu… Obłędu, który stał się zabójczy, kiedy bieg zdarzeń wymknął się spod wszelkiej kontroli.

Marine nie mogła wiedzieć.

Ta ręka, która łączyła ją jeszcze ze światem, która miażdżyła dziecięce palce, ta ojcowska dłoń nigdy jej nie puściła; i pociągnęła – ją również – w przepaść.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.