Mordercza gra - Heather Graham - ebook

Mordercza gra ebook

Heather Graham

4,0

Opis

W odciętym od świata szkockim zamczysku odbywa się doroczny Tydzień Tajemnic, impreza charytatywna organizowana przez uznanego autora powieści sensacyjnych, Jona Stuarta. W spotkaniu uczestniczą znakomitości ze świata literatury. Kilka lat wcześniej niemal to samo grono poczytnych pisarzy brało udział w takim samym spotkaniu, które zakończyło się tragiczną śmiercią pięknej, ale powszechnie znienawidzonej żony Jona, Cassandry. Jon pragnie się teraz dowiedzieć, czy był to wypadek, czy zaplanowana zbrodnia. Układa plan działania. Nieoczekiwanie okazuje się, że na zamku jest jeszcze ktoś, kto próbuje narzucić zebranym swoje reguły gry, ktoś, kto znowu chce zabić...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (16 ocen)
5
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super, świetna, rewelacja polecam wszystkim.
00

Popularność




Heather ‌Graham

Mordercza gra

Tłumaczenie:Michał Jankowski

PROLOG

Cassandra Stuart ‌była piękna i wiedziała o tym. ‌Umiała manipulować ‌ludźmi i o tym także wiedziała. ‌Gdyby tylko ‌się ‌odwrócił i na nią ‌spojrzał...

– Jon! Jon!

Usłyszał ją, ‌lecz ‌nie ‌przystanął. Tym ‌razem ‌był na nią naprawdę ‌zły. Patrzyła, jak schodzi ‌żwirową ścieżką ‌prowadzącą do jeziora. ‌Chyba tym razem przesadziła, ‌ale naprawdę ‌nie chciała żyć na ‌krańcu świata, w tym ‌zapomnianym przez Boga i ludzi, ‌zapadłym ‌zakątku Szkocji. ‌I to pomimo sławnych ‌zjazdów ‌pisarzy, organizowanych tu przez ‌Jona, pomimo ‌słynnej gry, połączonej ‌ze zbieraniem datków na ‌cele dobroczynne. ‌Od dziesięciu lat Jon ‌co ‌roku pełnił rolę ‌gospodarza tego spotkania. ‌To byli jego goście ‌i jego gra. Nienawidziła tego ‌miejsca, chciała ‌mieszkać w Londynie.

Znała jednak swego ‌męża ‌i wiedziała, ‌o czym teraz myśli. ‌O tym, że ‌impreza się nie udała, ‌że żona była ‌niemiła, zniecierpliwiona i zepsuła ten ‌dzień im ‌wszystkim. ‌Czort ‌z nim, ‌skoro jest taki ‌uparty! Zawsze ‌ma ‌swoje plany, swoje życie, ‌bez ‌względu na to, co ‌myśli o tym ‌jego żona. Żadna ‌kobieta nie będzie go ‌wodziła za nos ‌– powiedział. ‌Nie pozwoli, żeby z nim ‌igrała, manipulowała według ‌własnego ‌widzimisię.

– Jon!

Zdawała sobie sprawę, ‌że mąż nie chce ‌się obejrzeć, bo dobrze ‌wie, do czego ona ‌zmierza ‌i nie ‌chce ‌jej widzieć. Postanowiła wyjechać. ‌Dzisiaj. To miał być ‌ostateczny sposób. Miała ‌nadzieję, że wyjazd ‌sprawi to, czego ‌nie udało się jej ‌osiągnąć ani dąsami, ani okazywaniem rozdrażnienia.

Przede wszystkim chciała jednak, by do niej wrócił. Pragnęła się z nim kochać, chciała być namiętna, przypomnieć mu, że nie może bez niej żyć. Powiedziałaby mu, że go potrzebuje, przypomniała, dlaczego się z nią ożenił. Mogłaby dać mu szczęście, sprawić, by się śmiał. Była przecież taka dobra w łóżku. Wracaj, myślała z furią. Daj się uwieść ten jeden, ostatni raz, tak żebyś tego nie zapomniał...

Poczeka, aż mąż zniknie za zakrętem ścieżki i zacznie się pakować. Zostawi list, w którym wyjaśni, że zamieszka w londyńskim Hiltonie, że będzie czekać, aż Jon wyrwie się od swych ponurych znajomych i może do niej przyjedzie. O jego gościach i domownikach wiedziała więcej niż on sam! Kto z kim sypia. I dlaczego. W gruncie rzeczy, pomyślała i niemal się uśmiechnęła, znała wielu z nich całkiem dobrze. Można by nawet powiedzieć, że intymnie. A jednak... pomimo to czuła, że zżera ją zazdrość.

– Jon! Wracaj! – zawołała. Ogarnął ją dziwny, nowy rodzaj strachu. Coś więcej niż poczucie bezsilności i straty, którego przed chwilą doświadczyła. – Jon! Wracaj, bo zapłacisz mi za to!

Zabrzmiało to gniewnie i prowokująco, on jednak nadal się oddalał. Wysoki, ciemnowłosy, z potężnymi ramionami. Był niezwykle przystojny, a ona go traciła. Wpadła w panikę. Domyślił się, że miała tu z kimś romans. Czy wiedział, że chciała tylko mu dopiec? Przecież była pewna, że on również ma kogoś.

– Jon, Jon! Niech cię szlag trafi!

Jej głos nabrzmiewał złością. Stała na balkonie głównej sypialni na piętrze, tak że widziała dziedziniec. Z rzeźbionego balkonu o opływowych kształtach rozciągał się widok na trzy strony posiadłości. Poniżej widać było elegancką fontannę z bezcennym marmurowym posągiem Posejdona trzymającego trójząb. Chociaż nadchodziła już zima, wzdłuż brukowanej ścieżki otaczającej fontannę wciąż kwitły róże. Tam, gdzie ścieżka mijała krzew, bruk ustępował miejsca żwirowi, po którym schodziło się do jeziora.

Pokoje były wspaniale urządzone. Zostały przebudowane w końcu siedemnastego wieku oraz zmodernizowane przez Jona parę lat temu. W głównych pomieszczeniach mieszkalnych ściany pokrywały stare tkaniny. Był tam masywny kominek, lecz także najnowocześniejsze grzejniki zasilane z własnego generatora. W sypialni na postumencie stało ogromne łóżko, stopień zaś niżej, zaraz za przejściem, zwieńczonym gotyckim łukiem, można było skorzystać z ogromnej wanny jacuzzi i sauny. Każde z małżonków dysponowało własną, dużą garderobą.

– Czego można tu nie lubić? – zapytał ją kiedyś rozdrażniony i dotknięty Jon.

Wszystko tu było piękne. Cassandra po prostu nienawidziła wsi. To nie Londyn, Paryż, Nowy Jork, czy choćby Edynburg. I właśnie dlatego Jon tak bardzo lubił to miejsce.

Oddalał się, ciągle się oddalał.

Ze zdumieniem poczuła w oczach łzy. Jak on może bardziej dbać o tę kupę kamieni i swoich głupkowatych przyjaciół niż o nią?

– Jon, Jon, niech cię piekło pochłonie! Jon!

Mówił o rozwodzie, o tym, że się im nie układa. Nie mógł się jednak z nią rozwieść. Po prostu nie mógł! Powiedziała mu już, że nigdy się na to nie zgodzi, a w razie czego utytła go w błocie, ujawni milion brudnych sekretów, o nim i o jego kumplach.

Nagle zorientowała się, że ktoś za nią stoi i odwróciła się gwałtownie.

– Czego tu chcesz?! Wynocha z mojego pokoju! On cię tu przysłał? Wynoś się! Jon! – krzyknęła, stając znów przodem do okna.

Usłyszała jakiś ruch, szelest, odwróciła się ponownie i... już wiedziała. Przez chwilę patrzyła w oczy zabójcy.

– Och, Boże! – jęknęła i zaczęła krzyczeć przerażona: – Jon! Jon! Jon!

Czuła, jak poręcz wbija się jej w plecy i po chwili ustępuje miejsca pustce.

A potem mogła poczuć już tylko własną śmierć.

Jon Stuart był zły, nawet wściekły. Naprawdę chciał odejść. Coś w głosie Cassandry sprawiło jednak, że się zatrzymał. I odwrócił.

Spadała.

Wyglądało to tak, jakby płynęła w powietrzu. Spadała tak elegancko, jak robiła wszystkie inne rzeczy. Biały jedwabny szlafrok układał się wokół niej w fałdy. Hebanowe włosy lśniły w złotym blasku słońca. Uderzyło go to, że nawet upadając, robiła to z gracją i była piękna.

Dopiero po ułamku sekundy, gdy uświadomił sobie, że nie może nic zrobić, zorientował się, że przecież ona umiera. Krzycząc, wołając go, spadając z balkonu.

Zginęła w ramionach Posejdona, trzymana przez niego jak niesforna bogini. Półprzymknięte oczy, ciemne pasma włosów na tle białego szlafroka poruszanego powiewami wiatru. Wyglądała jak pogrążona we śnie. Ale jej ciało przebijał trójząb. Śnieżnobiały jedwab nasiąkał czerwienią.

Jon poczuł gwałtowne bicie serca, zaczął krzyczeć, biec, tak jakby mógł jeszcze zdążyć, pomóc, pomimo że wiedział...

Wykrzyknął jej imię.

Objął ją i nie puszczał.

Jego ubranie nasiąkało krwią.

Jej martwe oczy patrzyły na niego z niemym wyrzutem.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trzy lata później

Wyglądało to dość przerażająco. Piękna kobieta w średniowiecznej sukni, z jasnymi włosami wplecionymi w elementy mechanizmu, przywiązana do narzędzia tortur. Obok niej ciemnowłosy mężczyzna z brodą i wąsami.

„Córka hrabiego Exeter albo rozrywanie”, jak wynikało z umieszczonego powyżej napisu. I „Człowiek biegły w sztuce wydobywania zeznań”.

Twórca tych woskowych figur musiał również być biegły w swojej sztuce. Blondynka rozciągnięta na drewnianej konstrukcji była śliczna i wyglądała jak żywa. Wielkie niebieskie oczy w twarzy o klasycznych rysach rozszerzał strach przed dręczycielem. Każdy normalny mężczyzna natychmiast rzuciłby się jej na ratunek.

Twarz stojącego nad nią oprawcy wyrażała natomiast czyste zło. Oczy błyszczały w sadystycznym oczekiwaniu na ból, który miał zadać.

Choć wiele fragmentów ekspozycji doskonale ukazywało przykłady średniowiecznego okrucieństwa, te figury zdecydowanie przewyższały wszystkie inne.

Tak właśnie myślał Jon Stuart. Stał w milczeniu, oparty niedbale o kamienną ścianę. W lochu panował półmrok.

Oglądał zgromadzone eksponaty bacznie, w zamyśleniu. Takim samym spojrzeniem obrzucił kobietę z krwi i kości, która wyłoniła się zza załomu muru.

Stanowiła niemal kopię woskowej piękności. Wspaniała kaskada jasnych włosów opadających na ramiona, podobna twarz, ta sama sylwetka. Była tak zgrabna, jakby to właśnie dla niej wymyślono dżinsy i obcisły sweterek. Delikatne rysy twarzy: mały nosek, wysoko zarysowane kości policzkowe, piękne, niebieskie oczy, pełne usta. Spoglądała na eksponaty z zainteresowaniem i czujnie. Wyglądała tak, jakby miała ochotę ponuro się roześmiać, by przypomnieć sobie, że patrzy tylko na woskowe figury. Ekspozycja mogła jednak wzbudzić strach, a ona stała w ciemnościach sama. Przynajmniej tak myślała.

Sabrina Holloway!

Nie widział jej od ponad trzech lat i był nieco zaskoczony jej obecnością. Ucieszył się, że postanowiła przyjechać. Grzecznie odrzuciła jego poprzednie zaproszenie na ostatni, fatalny Tydzień Tajemnic. Wtedy, gdy Cassandra straciła życie.

Niezależnie od tego, czy Sabrina zdawała sobie z tego sprawę, z pewnością posłużyła Joshui jako model torturowanej piękności. Były niemal identyczne, a Joshua zawsze chętnie portretował ludzi, których znał. Wspomniał Jonowi, że poznał Sabrinę Holloway w Chicago i natychmiast się w niej zakochał. Jon nie przyznał się wtedy, że również ją zna. Łatwo było zrozumieć piorunujące wrażenie, jakie wywarła na Joshui. Jon sam doświadczył podobnego uczucia, gdy spotkał ją po raz pierwszy.

No cóż, nie tylko Jon padł ofiarą jej uroku. Zwrócił na nią uwagę również Brett McGraff. Jon pokręcił głową. Burzliwe zaloty, burzliwe małżeństwo, rozwód połączony ze skandalem.

Jon obserwował ją teraz, zadowolony z odległości, jaka ich dzieliła. Miała w sobie rzadko spotykany wdzięk i piękno. Pomimo że Jon żył w ostatnich latach w pewnym odosobnieniu, śledził jej karierę, czytając o niej w gazetach i ilustrowanych magazynach. Reporterzy gorliwie relacjonowali głośny rozwód McGraffa z tak piękną, młodą osobą.

Gdy Jon ją poznał, zrobiła na nim oszałamiające wrażenie. Tak niewinna, zafascynowana wszystkim. Był pewien, że Sabrina nie patrzy już na świat przez różowe okulary. A teraz jest... Efektowna? To dobre słowo. Bardziej elegancka niż kiedykolwiek przedtem. I zamyślona, dojrzała...

Skąd można coś takiego wiedzieć, upomniał się w myślach. Równie dobrze mogła stać się twardą, ambitną suką, pomyślał. Życie często robi coś takiego z ludźmi. W końcu odeszła od niego i trzymała się tego z żelazną konsekwencją. Po rozwodzie z McGraffem potrafiła poradzić sobie z atakiem mediów. A jednak nadal otaczała ją jakaś zniewalająca aura, połączenie silnego charakteru i niewinności. Chociaż, Bóg jeden wie... Życie nauczyło go bezlitośnie, że nawet najdelikatniejsza, najbardziej krucha kobieta może okazać się wredną modliszką.

Przypomniał sobie, że wychowała się na wsi, na Środkowym Zachodzie i musiał się uśmiechnąć. Miała w sobie jednocześnie ciepło i pewną rezerwę. Niekiedy zachowywała się swobodniej i w takich chwilach Jon miał wrażenie, że zna ją od zawsze. Rzucała czar, a czasami stąpała twardo po ziemi. Gdy się poznali, miała dwadzieścia cztery lata. Teraz dwadzieścia osiem. Miała dość czasu, żeby się czegoś nauczyć, stwardnieć, zmienić. Jeśli tylko...

No cóż, to były inne czasy, inne miejsce, inne życie.

A jednak...

Jon poczuł nagle rozdrażnienie. Te wszystkie odczucia nie mają żadnego uzasadnienia, powiedział sobie. Brett McGraff także został tu zaproszony. Ona i Brett byli małżeństwem. Jon nie ma żadnego prawa. A jednak...

A może powinienem był skreślić ją z listy gości? – pomyślał nagle. Może. Nie zastanawiał się nad tym, gdyż nie sądził, że Sabrina przyjedzie. Przez chwilę pożałował, że uczynił ją, tak jak innych, nieświadomym niczego pionkiem w tej mrocznej grze.

Wprawił już jednak figury na szachownicy w ruch i nie miał wyboru. Teraz pozostało już tylko albo, albo. Są tu też inni ludzie, którym jest winien prawdę i sprawiedliwość. Nie jest sam. Obiecał sobie, że coś zrobi, właśnie w taki sposób.

Może powinien po prostu trzymać się z dala od Sabriny Holloway. Spośród wszystkich obecnych, tylko ona jest w oczywisty sposób niewinna.

I jest tutaj z własnego wyboru. Wszyscy przybyli dość chętnie, gotowi do podjęcia gry. Niektórym chodziło o rozrywkę, innym o rozgłos. Cassie, dla której dziennikarstwo było nie tylko pracą, ale wręcz nałogiem, powiedziała mu kiedyś: Nigdy nie trać okazji znalezienia się w kadrze, kochanie! Zauważył, że zasadę tę wyznają niemal wszyscy pisarze, aktorzy, muzycy i malarze. A przecież ten tydzień jest w pewnym sensie jedną wielką sesją fotograficzną. Nie darowaliby sobie jej nawet ci, którzy zwykle trzymają się na uboczu i wolą pozostawać w cieniu. W dzisiejszych czasach, kiedy świat opiera się na konkurencji, nikt nie może rezygnować z reklamy.

A jednak, zamyślił się, Sabrina Holloway nie musi przecież szukać rozgłosu. Małżeństwo i rozwód z Brettem McGraffem sprawiły, że znalazła się w centrum uwagi mediów. Nie przewróciło to jej w głowie. Choć los dał Sabrinie znakomitą odskocznię do popularności, udało się jej zachować godny podziwu, krytyczny dystans do pisania. Jon nie mieszkał już od jakiegoś czasu w Stanach i nie był na bieżąco, jeśli chodzi o gwiazdy programów telewizyjnych. Najwidoczniej jednak Sabrina potrafiła uderzyć we właściwą strunę swymi wiktoriańskimi thrillerami. Była też młoda i urocza, a media uwielbiały osoby z dobrą prezencją.

Zamierzał właśnie do niej podejść, gdy spostrzegł, że nadchodzi inna kobieta. Susan Sharp. Jęknął w duchu i pomyślał o schronieniu się w tajemnym przejściu, które miał za plecami. Jego przodkowie byli jakobitami. Naszpikowali wprost zamek ukrytymi drzwiami i przejściami, które mogły ułatwić ucieczkę.

Nie ukrył się jednak. Jeszcze nie chciał ujawniać swoich tajemnic. Stał więc w miejscu, gdy Susan podchodziła do niego swobodnym krokiem, wyraźnie zachwycona tym, że Jon nie może się jej wymknąć.

– Proszę, proszę – powiedziała radośnie. – Tutaj więc jesteś, w ciemnościach! Wspaniale, pocałuj mnie, ty niegodziwcze! Wszyscy bardzo za tobą tęskniliśmy.

Sabrina Holloway oglądała figury, zdumiona realizmem woskowych postaci. Kobieta rozciągnięta na drewnianej konstrukcji wyglądała tak, jakby miała otworzyć usta i krzyknąć. Jej błyszczące oczy zdawały się przeczyć ogarniającemu ją przerażeniu. Sabrina niemal słyszała, jak mężczyzna wzywa swą ofiarę do wyznania straszliwych zbrodni i uniknięcia tym samym agonii w męczarniach.

Świetnie zrobione! Przerażające. W lochach zamku Lochlyre ekspozycję oglądali też teraz inni ludzie, w tym wielu przyjaciół. Pomimo to, w mroku nie czuła się zbyt pewnie. Poczuła, że drży. Gdyby nagle zgasło światło, zostałaby sama w ciemności. Z oprawcą o sadystycznym spojrzeniu wyrażającym czyste zło. Ponure figury były tak doskonałe, że łatwo można było uwierzyć, że w ciemnościach ożyją. Zaczną chodzić, wprawiać w ruch narzędzia śmierci i cierpienia...

Ktoś położył ręce na jej ramionach. Drgnęła przestraszona.

– No i co, moja droga?

Znów poczuła obawę, choć tym razem innego rodzaju. Brett McGraff stanął obok niej i lekko ją objął. Ze wstydem stwierdziła, że w ciemnym lochu ten gest sprawił, że poczuła się pewniej.

Walczyły w niej dwa pragnienia: przytulić się mocniej i strząsnąć rękę obejmującą jej ramiona. Jak zwykle, jej uczucia wobec Bretta były zadziwiająco złożone. Niekiedy czuła, że jego obecność ją dławi, kiedy indziej zaś nie była odporna na czysto zmysłowy wdzięk, którym ją w swoim czasie zawojował. Najczęściej jednak była tylko trochę zniecierpliwiona.

– To takie realistyczne – szepnęła. – Nawet się trochę przestraszyłam.

– To dobrze.

– Dlaczego?

– Chyba lubię, jak się boisz.

– Tak?

– Jak widać, robisz się wtedy bardziej przystępna.

Objął ją mocniej i zbliżył usta do jej ucha. Szepnął:

– Dostaliśmy oddzielne pokoje. Chyba nasz gospodarz nie pamiętał, że byliśmy małżeństwem. Z przyjemnością dotrzymam ci jednak towarzystwa w te długie noce, gdy w zamku zaczynają grasować upiory.

– Byliśmy – powtórzyła z naciskiem. – To słowo jest najważniejsze. Byliśmy małżeństwem ponad trzy lata temu i tylko przez dwa tygodnie.

– Och, uzyskanie rozwodu trwało znacznie dłużej – powiedział. – Poza tym, nie zapominaj o naszym wspaniałym miesiącu miodowym.

– Brett, małżeństwo skończyło się, zanim ten miesiąc upłynął – przypomniała mu.

To go jednak nie zraziło.

– Teraz znów będziemy przyjaciółmi – zapewnił.

Wbrew sobie, Sabrina uśmiechnęła się smutno. Brett był wysoki i przystojny, miał niesforne, brązowe włosy, ciemne zmysłowe oczy i urok, który sprawiał, że był idolem mediów. Pisał thrillery, których akcja rozgrywała się w środowisku medyków. Podobały się one zarówno zwykłym czytelnikom, jak i krytykom literackim. Przyniosły mu spory majątek. Brettowi udawało się powściągać denerwującą arogancję i ujawniał ją tylko w niektórych sytuacjach. Sabrina poznała go po ukazaniu się jej drugiej książki. Był wtedy po rozwodzie ze swoją trzecią żoną. Pomyślała, że określenie „naiwna” byłoby dla niej zbyt łagodne, choć usprawiedliwiało ją to, że dochodziła wtedy do siebie po znacznie większych przeżyciach.

Po krótkiej fazie zalotów wyjechali, by spędzić miesiąc miodowy w Paryżu, co zbiegło się z francuskim wydaniem najnowszego thrillera Bretta. Na początku śmieszyło ją, gdy wiele kobiet starało się niedwuznacznie sugerować, że zna jej męża, i to nie tylko na płaszczyźnie towarzyskiej. Potem przestało to być zabawne, gdyż zawsze okazywało się, że to prawda. Sabrina stwierdziła jednak, że nie obchodzi jej przeszłość męża. Nie przeszkadzało jej nawet to, że jego znajome nie przejmowały się zbytnio faktem, że ma nową żonę. Nie chciała przecież zachowywać się niesympatycznie. Martwiła ją natomiast obojętność Bretta, który najwidoczniej nie przejmował się jej niezręczną sytuacją. Był dobrym kochankiem. Potrafił być interesujący i czarujący. Sprawiał, że często się śmiała. Lubił jednak, gdy była zdana na jego łaskę i nie czuła się pewnie.

Brett był również samolubnym egocentrykiem i wcale tego nie ukrywał. Znikał często na wiele godzin z lubieżną właścicielką dużej księgarni i reagował zniecierpliwieniem, gdy Sabrina pytała, co się za tym kryje. Mówił, że tak właśnie zamierza korzystać z możliwości, jakie niesie mu życie. Uważał, że nie powinna się temu sprzeciwiać. Co więcej, powinna być wdzięczna, że się z nią ożenił, że uczynił ją swoją żoną.

Dla Sabriny stanowiło to wstrząs. Potem poczuła wściekłość na siebie samą. Tak bardzo pragnęła spotkać kogoś, kto pomógłby jej zapomnieć o przeszłości, wypełnić życie. Popełniła błąd. Lubiła Bretta, wierzyła, że wszystko jakoś się ułoży, dlatego zamykała oczy na to, że ich wizje miłości i małżeństwa całkowicie się różniły.

Brett dostrzegał zmianę, która w niej zaszła. Chciał jednak, żeby wszystko pozostało po staremu. Zjednywał sobie Sabrinę komplementami i czarującym zachowaniem.

Potem rozpętało się piekło.

Nie chciała nawet o tym pamiętać. Sama dostała nauczkę, może także jego nauczyła kilku rzeczy. Długo nie mógł uwierzyć, że po prostu odeszła i wniosła sprawę o rozwód, nie żądając złamanego centa. W następnych miesiącach, gdy spotykali się na różnych publicznych imprezach, zawsze do niej podchodził. Nadal nazywał ją swoją żoną. Teraz mogła się uśmiechać, wspominając sieci, jakie zarzucał, by zaciągnąć ją do łóżka. Uważał, że powinna z nim sypiać, ponieważ byli małżeństwem i już kiedyś z nim spała, a nie jest dobrą rzeczą sypianie z nieznajomymi. Ponieważ już go znała i mogła się nie obawiać niespodzianek. Powinna przecież pamiętać, że był dobry w łóżku, a musiała przyznać, że rzeczywiście był – nic dziwnego, z taką praktyką... Przecież z pewnością wszyscy potrzebują seksu, a ona, jako skromna dziewczyna, niełatwo nawiązywała intymne kontakty. Najprościej więc było zrobić to, co konieczne, właśnie z nim. Jak dotąd, udawało się jej nie ulec jego namowom. Była jednak pewna, że nie jest dla niego bardziej atrakcyjna od innych kobiet. Po prostu opuściła go i nie chciała do niego wrócić.

– Naprawdę nie chciałabyś, żebyśmy tu mieszkali w jednym pokoju? – zapytał.

– Nie – odparła krótko.

– Przecież fajnie jest spać ze mną. Musisz to przyznać.

– Chyba inaczej rozumiemy słowo „fajnie”.

– Rozejrzyj się. To dość nieprzyjemne miejsce – nalegał.

– Nie, dziękuję.

– Będę grzeczny.

– Wątpię. Poza tym, mamusia mi zawsze mówiła, żeby nie bawić się zabawkami, które ginęły na długo i nie wiadomo gdzie były.

Uśmiechnął się.

– O rany! Jeśli zostaniesz ze mną, będziesz wiedziała, gdzie jestem.

– Brett, nie wiedziałam tego nawet wtedy, gdy byliśmy małżeństwem. Małżeństwo nigdy nie oznaczało dla ciebie monogamii.

– Sądzisz, że dla innych ludzi oznacza? – zapytał.

– Nie obchodzi mnie, jak inni ludzie traktują małżeństwo. Wiem tylko, czego ja sama po nim oczekuję.

– Gdybyś wiedziała, jak wielu ludzi sypia, z kim popadnie.

– Nie chcę wiedzieć...

– Ilu twoich przyjaciół... – upierał się.

– Brett...

– Doskonale. Graj ostro, żeby dostać to, czego chcesz. Kiedy jednak tutaj zacznie się robić nieprzyjemnie, możesz sama zechcieć uciec do mojego łóżka. Tylko że może w nim już nie być miejsca.

– W to nie wątpię.

– A ja przecież oferuję ci pierwszeństwo. Poza tym pewnie nie chciałabyś spać z kimś nieznajomym.

– Z tobą spałam, a trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej obcego.

– Bardzo zabawne! Będziesz tego żałować, kruszynko. Zobaczysz.

Pokręcił z politowaniem głową i spojrzał na woskowe figury.

– Zadziwiające, prawda? – mruknął, patrząc na ukształtowane z wosku postaci. Nadal trzymał rękę na ramieniu Sabriny.

– Tak, wygląda bardzo prawdziwie – zgodziła się.

– Tak realistycznie – uzupełnił – że w tym świetle mogłaby oszukać nawet mnie. A ja w końcu byłem twoim mężem.

– Nie rozumiem, o czym ty mówisz?

– Co to znaczy, o czym mówię? Przecież się jej przyglądałaś. Nie widzisz, że to ty?

– Co?

– Kochanie, jesteś ślepa? Spójrz jeszcze raz. Ta kobieta to ty. Niebieskie oczy, włosy blond, piękna twarz, wspaniałe ciało. – Zniżył głos. – No i fajna pupa.

– Akurat pupy nie widać, Brett.

– No już dobrze, dobrze. Przy tym się nie upieram. Ale to ty. Identyczna.

– Nie bądź głupi – zaprotestowała Sabrina, choć zmarszczyła brwi, a jej głos nie zabrzmiał zbyt pewnie.

Och, Boże, on ma rację, pomyślała.

Woskowa figura była do niej przerażająco podobna. Tak podobna, że Sabrina znów poczuła zimny dreszcz.

– Boże – szepnął Brett – czuję, jak się trzęsiesz. Ty się boisz. Chyba nie chcesz być przez całą noc sama w tym ponurym, niesamowitym zamku. Zapadnie noc, usłyszysz wycie wilków, wybiegniesz z krzykiem z sypialni... Zresztą nie masz się czego bać, przecież trafisz do mojej!

To tylko przypadkowe podobieństwo, nic poza tym, powtarzała w duchu Sabrina. Czuła jednak, że nogi jej drżą. To ja, myślała. Figura była tak doskonale zrobiona, że nawet mięśnie i żyły na rękach ofiary zdawały się poruszać, gdy napinała krępujące ją więzy.

Strach w oczach figury był prawdziwy.

Brett znów szepnął jej do ucha:

– Na pewno nie chcesz być sama.

Z ciemności za nimi doszedł ich głęboki, męski głos:

– No cóż, chyba trudno tu teraz o samotność.

Sabrina poznała ten głos.

Odwróciła się, by przywitać gospodarza.

ROZDZIAŁ DRUGI

Przez chwilę mierzył ją taksującym wzrokiem, po czym uśmiechnął się i dodał:

– Naprawdę, Brett, trudno tu o samotność. Jest, oczywiście łącznie z nami, dziesięciu pisarzy, jeden rzeźbiarz, moja asystentka i personel pracujący na zamku. Nikt dochodzący, wszyscy zatrudnieni na stałe.

Wydawał się rozbawiony. Sabrina wyśliznęła się spod ramienia Bretta i spojrzała na Jona Stuarta. Tyle czasu upłynęło...

– A, to ty, Jon – mruknął Brett.

Teoretycznie byli przyjaciółmi. Najwidoczniej jednak nie ucieszyło go pojawienie się Stuarta w tej właśnie chwili.

– Witaj, Brett. Dziękuję za przybycie.

– To zawsze jest wielka przyjemność. Wszyscy cholernie się cieszymy, że postanowiłeś znów to wszystko urządzić. Znasz moją żonę, Sabrinę Holloway, prawda?

Sabrina spojrzała na intrygującego właściciela zamku Lochlyre, lecz ten już podawał jej rękę. Przezwyciężyła chęć wyrwania swojej.

– Sabrino, miło mi cię widzieć. Nie wiedziałem, że się ponownie pobraliście.

– Bo nie zrobiliśmy tego.

– Przepraszam, chciałem powiedzieć: byłą żonę – wtrącił niewinnie Brett, uśmiechając się znacząco do Sabriny, jakby istniało pomiędzy nimi jakieś tajemne porozumienie. – Tak łatwo zapomnieć, że w ogóle się rozwiedliśmy.

– Tak czy inaczej, cieszę się, że tu jesteście, i dziękuję – odparł grzecznie Stuart.

– Nie darowałbym sobie tego, przecież wiesz – zauważył Bratt.

– Miło mi, że zostałam zaproszona – dodała Sabrina.

– Byliście zaproszeni już przedtem – powiedział z naciskiem Jon.

– Ja... Wtedy goniły mnie terminy – usprawiedliwiła się Sabrina.

To było oczywiście kłamstwem, formułką wypowiadaną zawsze przez każdego pisarza, który nie zjawił się tam, gdzie nie chciał się zjawić.

– Na pewno się opłaciło. Twoja ostatnia książka była świetna.

– A ja jestem zachwycona twoją najnowszą książką – powiedziała, pragnąc odwrócić od siebie uwagę.

Uśmiechnął się sceptycznie, jakby słyszał te słowa już wielokrotnie, tym razem jednak wątpił w ich szczerość.

– Naprawdę – dodała niepewnym tonem.

Brett spojrzał na nią z ciekawością, jakby wyczuł napięcie pomiędzy nią a Jonem Stuartem.

– Naprawdę? – powtórzył Jon.

Miał nad nią przewagę, zarówno jeśli chodzi o dojrzałość, jak i pewność siebie. Już pierwsza jego powieść odniosła olbrzymi sukces. Thriller, którego akcja rozgrywała się podczas drugiej wojny światowej we Włoszech, został opublikowany wkrótce po tym, gdy jego autor ukończył szkołę średnią.

Zmusiła się do uśmiechu. Nie zamierzała dać się zastraszyć.

– No dobrze, nie podobało mi się to, że uśmierciłeś księdza. Nie zasługiwał na to.

Roześmiał się, zadowolony z uczciwego postawienia sprawy.

– Cieszę się, że mówisz prawdę.

– Prawda zależy zawsze od punktu widzenia – wtrącił nieco zirytowany Brett.

Jon pokręcił głową.

– Nie, jest tylko jedna prawda, może tylko nieco różnie naświetlana – oświadczył dość uroczyście, wpatrując się w Sabrinę. – Prawdą jest na pewno to, iż jestem zachwycony tym, że mogłaś się oderwać od swoich zajęć i tu przyjechać – dodał lżejszym tonem.

– Wiedziała, że ja tu będę i że będzie się w związku z tym dobrze czuła – wyjaśnił Brett.

– Wspaniale – usłyszał w odpowiedzi.

– Jest tu kilku moich przyjaciół – wyjaśniła Sabrina, zastanawiając się, dlaczego jest dla niej ważne to, czy Jon Stuart uważa, że ona nadal sypia albo nie sypia z byłym mężem. – Ale lista twoich gości jest naprawdę imponująca. Pochlebia mi, że się na niej znalazłam.

– Bardzo mi zależy na twojej obecności – odparł Jon. – Pewnie pamiętasz, że poprzednim razem też mi zależało.

Racja! Zależało mu. Spotkała go po raz pierwszy na kilka miesięcy przed poprzednim Tygodniem Tajemnic. Potem wyszła za Bretta i wkrótce się z nim rozwiodła.

On natomiast ożenił się z Cassandrą Kelly.

– Wtedy miałam na koncie tylko jedną książkę – zauważyła. – Trudno było zaliczyć mnie do grona tych znakomitości, które tu zgromadziłeś.

– Przecież Dianne Dorsey wtedy dopiero raczkowała jako pisarka, a była tu obecna – zaprotestował.

– Może to dobrze, że nie było wtedy Sabriny – wtrącił Brett. – Chodzi mi o to tragiczne zdarzenie. W każdym razie to dobrze, że się teraz spotkaliśmy, chłopie – dodał, poklepując Jona po ramieniu. – Ostatnio rzadko się widujemy. Zapytam przy okazji, czy to nie Cassie odkryła, jaką wspaniałą książkę napisała Sabrina?

– Tak – odparł spokojnie Jon, przypatrując się nadal Sabrinie. – Cassandra uważała, że stworzyłaś wspaniałe postaci w przekonującym otoczeniu, następnie wykoncypowałaś doskonałe morderstwo, które spowodowało odpowiedni, dramatyczny zwrot akcji.

– To miło z jej strony – odparła niepewnie Sabrina. Cassandra nie żyła, a ona czuła się trochę winna, że nie poświęciła jej za życia dość uwagi.

Szczerze mówiąc, zazdrośnie nią pogardzała. Ten jedyny raz, gdy spotkały się twarzą w twarz, stanowił horror gorszy niż wszystko, co można było podziwiać w tych lochach.

Znów poczuła się nieswojo, tym razem bez związku z widokiem narzędzi tortur. Sposób, w jaki Jon się jej przyglądał, był niepokojący. Pomimo zachowania Bretta, Sabrina stwierdziła nagle, że cieszy się z jego obecności.

Chodziło o to, że Jon Stuart był taki... okazały, onieśmielający. Może z powodu wzrostu i muskularnej budowy ciała? Był bardzo wysoki i uderzająco przystojny. Ciemne włosy opadały mu znacznie niżej niż na kołnierz, choć z przodu, starannie uczesane, nie zasłaniały czoła. Zdawało się, że jego oczy spowija tajemnicza mgiełka. Mogły niekiedy wyglądać jak złote, kiedy indziej zaś być ciemne jak noc. Przykuwające uwagę rysy twarzy: twardy kwadratowy podbródek, szerokie kości policzkowe, pełne, zmysłowe usta, wysokie, wyraźnie zaznaczone brwi.

W wieku trzydziestu siedmiu lat był znanym twórcą książek przygodowych i kryminałów. W jednym z najważniejszych magazynów międzynarodowych zaliczono go do grona najbardziej intrygujących ludzi świata. Amerykanin szkockiego pochodzenia, nigdy nie wykorzystał sławy ani fortuny, by uchylić się od jakiegoś obowiązku, służył w Gwardii Narodowej i brał udział w operacji Pustynna Burza.

Choć po śmierci żony przebywał głównie w Szkocji, nadal pisały o nim gazety, zwykle przy okazji wydania jego nowych książek – co zdarzało się mniej więcej raz w roku – albo wznawiania wcześniej napisanych. Jego odosobnienie nie miało znaczenia, a nawet dodawało mu ekscytującej tajemniczości. Niejasne okoliczności śmierci Cassandry sprawiły, że wydawał się zarówno fascynująco niebezpieczny, jak i bardzo sympatyczny. Niektórzy dziennikarze pisali, że jest w głębokiej żałobie, podczas gdy inni podejrzewali, że wycofał się z życia publicznego z poczucia winy, ponieważ jakimś sposobem zabił swoją żonę, choć znajdował się kilkanaście metrów od balkonu, z którego wypadła. Jeszcze inni sugerowali, że Cassandra Stuart popełniła samobójstwo, bo jej małżeństwo było nieudane, ona zaś rzuciła się w dół z balkonu z żalu nad sobą, jednak w taki sposób, by obwinić swego sławnego męża i wywołać skandal, który będzie się za nim wlókł do końca życia. Byli też tacy, którzy utrzymywali, że do dramatycznego kroku popchnął ją rak piersi. Spekulacjom nie było końca.

Jon Stuart przetrwał jakoś policyjne przesłuchania, osąd prasy, kolegów, jak też wielbicieli jego pisarstwa. Zaprzestał też organizowania corocznego Tygodnia Tajemnic, słynnego spotkania pisarzy w położonym na odludziu zamku w Szkocji, podczas którego nie tylko zyskiwali oni reklamę, ale również zdobywali fundusze na cele charytatywne.

Trzy lata po śmierci żony otworzył jednak ponownie drzwi zamku Lochlyre dla świata zewnętrznego.

– Zastanawiam się często, dlaczego Cassie pochwaliła książkę Sabriny – wtrącił nagle Brett. – Przecież nie była zwykle tak łaskawa. Sądzę na przykład, że podobały się jej moje książki, a przecież pastwiła się nad „Skalpelem”. Pamiętasz, Jon? Czasami krytykowała również twoje, a choć niechętnie to przyznaję, nie jest to łatwe zadanie.

– Dziękuję ci za komplement – odparł sucho Jon.

Brett uśmiechnął się.

– Pozwoliłem sobie na niego, bo sam czuję się doskonale. Pomyśl tylko! „Chirurgia” znalazła się na drugim miejscu na liście „New York Timesa”.

– Gratuluję ci – powiedziała szczerze Sabrina.

Choć książki Bretta zawsze trafiały na listy bestsellerów, cieszyło go to przede wszystkim, że z upływem czasu zajmowały tam coraz wyższe miejsca.

– Wspaniale – dodał Jon. – Możesz teraz podtrzymywać tu wszystkich na duchu. Przypomnieć im, że pomimo okrutnych i uporczywych pogłosek, przemysł wydawniczy wciąż nieźle się trzyma. A co myślicie o tegorocznej izbie strachów?

– Upiornie wspaniała – odparł Brett.

– Zbyt realistyczna – dodała Sabrina.

– Ach – roześmiał się Jon – nie chciałem, żeby przeraziło cię twoje podobieństwo do tej pani na łożu tortur. Figury zrobił grafik i rzeźbiarz Joshua Valine. Zajmuje się też projektowaniem okładek. Pamiętasz, poznaliście się na zjeździe księgarzy w Chicago? Zrobiłaś na nim wielkie wrażenie.

– Chyba niezbyt korzystne, skoro umieścił mnie na tym przyrządzie.

Jon się roześmiał.

– Uwierz mi, bardzo korzystne. Zawsze posiłkuje się wizerunkami żywych ludzi, malując albo pracując w wosku. Jeśli się rozejrzysz, zobaczysz, że trudno by mu było wybrać korzystne położenie dla kogokolwiek. Spójrz na przykład w tamten kąt – dodał z iskierkami rozbawienia w oczach. – W tamtym kącie – kontynuował – Ludwik XVI i Maria Antonina czekają na ścięcie, a Joanna d’Arc na spalenie na stosie. Dalej, Anna Boleyn na chwilę przed spotkaniem z katem, a tam, z boku, Kuba Rozpruwacz właśnie podrzyna gardło Mary Kelly. – Pokręcił głową z udawanym smutkiem. – Obawiam się, że Joshua nie przepada za Susan Sharp. Podejdźmy i przyjrzyjmy się Mary Kelly.

– Więc powinnam być mu wdzięczna za śmierć w długotrwałych męczarniach, jaką dla mnie wybrał?

– Niezupełnie – wyjaśnił Jon. – Ta piękna blondynka jest jedyną z przedstawionych w tej sali ofiar, która przeżyła. To lady Ariana Stuart. Była oskarżona o usiłowanie wydania młodego Karola oddziałom Cromwella, gdy jego ojciec miał zostać ścięty. Zanim ją jednak rozerwano, jej brat zwrócił się z prośbą o uniewinnienie Ariany do samego Karola, który w tym czasie został już Karolem II, królem Anglii. Karol, znany rozpustnik, od razu się zorientował, jakim marnotrawstwem byłoby unicestwienie takiej ładnej panienki. Rozkazał więc sprowadzenie jej z sali tortur do swego łoża. Naturalnie, z właściwym sobie wdziękiem, uczynił ją jedną ze swoich kochanek. Urodziła mu wiele nieślubnych dzieci i dożyła sędziwego wieku.

– Jakie to uspokajające – mruknęła Sabrina.

– Bardzo romantyczne – prychnął Brett. – Założę się, że wymyśliłeś to wszystko po to, by ułagodzić Sabrinę

– Przysięgam, że to prawda – zapewnił ich Jon Stuart.

– No cóż, Joshua miał pewnie niezłą przeprawę z Susan Sharp. – Brett zachichotał, odczuwając na tę myśl złośliwą przyjemność. – Poza tym, to odpowiednia ofiara dla Kuby Rozpruwacza. W końcu wiadomo, że Susan lubi się zabawić – zauważył Brett.

– To tylko plotki – odparł Jon, wzruszając ramionami.

Sabrina zacisnęła zęby, słysząc grubiańską uwagę Bretta. Skinieniem głowy wyraziła uznanie dla odmowy Jona przyłączenia się do obmawiania innych.

– A czyją twarz dał Joshua Joannie d’Arc? – zapytał Brett.

– Mojej asystentki, Camy – odpowiedział Jon. – Sądzę, że jest to osoba religijna. Poza tym dobrze i ciężko pracuje.

– Trafny wybór – stwierdził Brett. – Popieram.

Jon uśmiechnął się.

– Przynajmniej jak dotąd.

– Aha, jest więc coś, co mi się nie spodoba? – zaniepokoił się Brett.

– Chyba tak.

– Mnie też wykorzystał?

Jon skinął głową.

– Jako kogo?

Jon wskazał oprawcę szykującego się do zadawania mąk blond piękności.

– Wyobraź go sobie bez brody i wąsów – zaproponował tonem, jakim składałby przeprosiny.

Brett westchnął.

– Powinienem was pozwać do sądu!

Sabrina roześmiała się, co zirytowało go jeszcze bardziej.

– Daj spokój, Brett, to tylko zabawa. Poza tym, z tą brodą i wąsami nikt cię nie pozna. Miej poczucie humoru!

– Rzeczywiście, bardzo zabawne! Torturuję swoją byłą żonę. A ty też jesteś w tej galerii zbrodniarzy? – zwrócił się do Jona.

– Tak, jasne.

– Gdzie?

– Chodźcie.

Brett wzruszył ramionami i spojrzał na Sabrinę.

– Pewnie jest jakimś królem, albo Gandhim.

– Gandhi nie bardzo by tu pasował, a niektórzy królowie to też zwyrodnialcy – przypomniał mu Jon. – Nie miałem zresztą nic do powiedzenia, gdy Joshua szukał natchnienia. On nie mówi mi, jak mam pisać, a ja jemu, jak rzeźbić.

Przeszli korytarzem do następnej sali. Wysoki mężczyzna w stroju z szesnastego wieku stał nad rozciągniętym na ziemi ciałem kobiety. Miała głowę odwróconą tak, że nie było widać jej twarzy. Mężczyzna patrzył na nią trochę gniewnie, a trochę z zakłopotaniem. Miał długie, jasnobrązowe włosy. Pomimo ich koloru był to ewidentnie Jon Stuart.

– Kim oni są? – zapytała Sabrina.

– Ta postać nie jest zbyt dobrze znana Amerykanom – powiedział Jon, patrząc obojętnie na eksponaty. – To Matthew McNamara. Dziedzic McNamara. Szkot, który pozbył się swych trzech kochanek i dwóch żon.

– W jaki sposób? – zapytał Brett. – Nie widzę broni.

– Dusił je – wyjaśnił Jon.

– Jak udało mu się ukryć tyle morderstw? – zainteresowała się Sabrina.

– Miał tak silną pozycję w klanie, że zabicie należącej do niego krnąbrnej kobiety uważano za jego prawo. Nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

Jon spojrzał na Sabrinę. Zauważyła, że jego oczy pociemniały i nabrały chłodnego wyrazu. Zadrżała, gdy się do niej uśmiechnął. Uświadomiła sobie, że się boi. Gorzej. Czuła się jak ćma, którą coś ciągnie do ognia. Czas niczego nie zmienił. Ani odległość. Czuła tę samą żarliwą fascynację, której doświadczyła, gdy spotkała Jona po raz pierwszy, prawie cztery lata temu.

Po raz pierwszy... po raz ostatni.

– Czyją twarz ma jego żona? – zapytał Brett. Potem, jakby nagle stwierdził, że nie chce wcale usłyszeć odpowiedzi, dodał szybko: – Joshua Valine jest dobry. Co za wyczucie szczegółu.

– Spokojnie, Brett, to nie Cassie – powiedział Jon, uśmiechając się nieznacznie. – To Dianne Dorsey. Możesz zobaczyć jej twarz, jeśli staniesz z tamtej strony.

– Dianne... No cóż... Tak, oczywiście. Chyba pomyślałem o Cassie z powodu ciemnych włosów, lecz przecież Dianne ma takie same – tłumaczył się niezręcznie Brett.

– Cassie jest tam, Brett – powiedział Jon, wskazując figurę kobiety modlącej się przed średniowiecznym, podzielonym słupkami oknem. – To Maria, królowa Szkotów, ogląda poranek w dniu swej egzekucji.

– Tak, tak, to Cassandra – przyznał Brett, gdy przyjrzał się już figurze. Spojrzał na Jona. – Nie niepokoi cię to?

– Wszystkie te figury mnie niepokoją. Są tak realistyczne – przyznał Jon. – Joshua jest jednak artystą i tak właśnie pracuje. Poza tym, Cassie jest Marią, ukochaną królową Szkotów.

– Wszystkie ofiary są kobietami – zauważyła Sabrina.

Jon uśmiechnął się.

– No cóż, w historii wielu mężczyzn było potworami. Zapewniam cię jednak, że mamy tu też kilka bardzo niebezpiecznych pań. – Wskazał figurę po przeciwnej stronie sali. – Tam jest hrabina Batory, węgierska „krwawa hrabina”. Podobno poświęciła setki młodych kobiet, by kąpać się w ich krwi i w ten sposób zachować młodość i urodę. Ma twarz V.J. Newfield, jak mogłaś zauważyć.

– Będziesz miał kłopoty! – ostrzegł go Brett.

Jon roześmiał się.

– V.J. raczej się uśmieje. Zauważ też, że jest tak samo piękna, jak żądna krwi.

Wskazał inny żywy obraz.

– A tam jest lady Emily Watson, która otruła co najmniej dziesięciu mężów, by zyskać ich doczesne dobra. Jak widać, dbamy tu o równouprawnienie.

– Kto posłużył jako model lady Emily? – zaciekawił się Brett.

– Anna Lee Zane. Jej ofiarą jest Thayer Newby.

Brett się roześmiał.

– Thayer pokonany przez kobietę! Będzie zachwycony.

Jon wzruszył ramionami.

– Jest też Reggie Hampton jako królowa Elżbieta podpisująca wyrok śmierci na Marię, królową Szkotów.

– A ci inni? – zapytała Sabrina o pozostałe figury, niezbyt widoczne w mrokach podziemi zamku.

– Naturalnie są tutaj Tom Heart i Joe Johnston, ale znajdź ich sama. Joshua sportretował też niektóre osoby ze służby, więc nie zdziw się, jeśli śniadanie poda ci Katarzyna Wielka.

– Sabrino – wtrącił Brett. – Naprawdę powinniśmy się ponownie pobrać, i to szybko! Kuba Rozpruwacz może przyjść po twoje pranie!

– Och, sądzę, że z praniem poradzę sobie sama, a śniadanie zjem w licznym towarzystwie – odpowiedziała. Miała ochotę kopnąć Bretta, gdy zauważyła, że Jon znów obrzuca ich uważnym spojrzeniem.

– Joshua pracował nad tym wszystkim z całą masą ludzi przez ponad rok – wyjaśnił. – Po tej imprezie podarujemy rzeźby nowemu muzeum na północy kraju.

– Będziesz musiał uzyskać zgodę modeli – ostrzegł go Brett.

Jon uśmiechnął się.

– Chyba mi się to uda. Wiesz przecież, jaka to będzie dla nich reklama.

– Świetnie. Przejdę do historii jako maniakalny kat! – jęknął Brett, choć widać było, że słowo „reklama” zrobiło na nim wrażenie.

– A ja pozostanę już na zawsze mordercą żon. No cóż, jeśli mi wybaczycie, muszę jeszcze czegoś dopilnować. Bawcie się dobrze. Brett, wiesz, jak się tu poruszać. Pani Holloway, proszę też czuć się jak u siebie w domu. Do zobaczenia na koktajlu.

Odwrócił się i odszedł. Po chwili zniknął w mroku.

Sabrinie wydawało się jednak, że pozostał. Patrzyła na woskową figurę przedstawiającą McNamarę.

Bardzo wysoki, wyprostowany, o szerokich ramionach, stał z zaciśniętymi w pięści i opartymi na biodrach rękami nad leżącą u jego stóp kobietą. Przystojny, dumny, silny i bezlitosny. Prawdziwy możnowładca.

Tak silny, że mógłby zabić i przejść nad tym faktem do porządku dziennego?

Zmusiła się, by odwrócić wzrok, popatrzeć na inne figury w ich dziwnym tańcu ze śmiercią.

Przyćmione światło pogłębiało panujący tu ponury nastrój. Sceny wyłaniały się z ciemności, oświetlone dziwnym, szkarłatnym światłem. Sposób, w jaki tajemnicze oświetlenie wydobywało je z mroku, sprawiał, że były jeszcze bardziej realistyczne. Sabrina mogła sobie wyobrazić, że oddychają, drżą, że się pocą. Że w każdej chwili mogą się poruszyć...

Matthew McNamara stał nad swą żoną z zaciśniętymi pięściami.

Kuba Rozpruwacz trzymał nóż.

Krzyk przerażonej Ariany Stuart rozdzierał ciszę.

Sabrina znów poczuła nieprzyjemne mrowienie. Drgnęła, gdy poczuła na ramionach ręce Bretta.

– Wyjdźmy stąd, dobrze? – zaproponował.

Zorientowała się, że nawet jego głos nie zabrzmiał zbyt pewnie.

ROZDZIAŁ TRZECI

– Pani Holloway!

Koktajl odbywał się w bibliotece zamku, do której z drugiego piętra, gdzie przydzielono pokoje gościom, schodziło się monumentalną klatką schodową, przy wielkiej sali, w której nakryto już do kolacji. Sabrina zeszła dość późno. Długo leżała w nowoczesnej wannie, zbierając się na odwagę, by się ubrać i dołączyć do innych. Krótkie spotkanie z Jonem Stuartem wyprowadziło ją z równowagi znacznie bardziej, niż mogłaby się spodziewać. Gdy doszła do drzwi biblioteki, usłyszała swoje nazwisko. Drobna kobieta z krótkimi, brązowymi włosami podeszła do niej i podała kieliszek z szampanem. Miała jasnoniebieskie oczy, ładną twarz i miły uśmiech.

– Wspaniale, że pani już dotarła. Jest mi szczególnie miło, bo jestem pani prawdziwą wielbicielką.

– Bardzo dziękuję. Pani jest...

– Och, nie przedstawiłam się! Camy. Camy Clark. Jestem sekretarką i asystentką Jona.

– Oczywiście, Joanna d’Arc!

Camy zaczerwieniła się.

– Tak, to ja. Joshua Valine to mój przyjaciel.

Sabrina roześmiała się.

– Na pewno. Jest pani piękna, nawet w obliczu męczeńskiej śmierci.

– Josh jest kochany. Sprawia, że każdy wygląda pięknie. Pani, na przykład, jest z pewnością najładniejszą ofiarą, jaką widziałam na łożu tortur.

Sabrina znów się roześmiała i uniosła kieliszek.

– Jest bardzo utalentowany, na pewno.

– Podobnie jak pani. Uwielbiam pani książki. Pisarze mężczyźni bywają tak zdawkowi. Wie pani, jest akcja, ale postaciom brakuje wyrazu. Po prostu przepadam za panną Miller. Jest wspaniała i odważna, ale nie jak bohaterka komiksu. To postać niemal rzeczywista i sympatyczna.

– Jeszcze raz dziękuję.

– Camy, Camy!

Zbliżała się do nich szczupła kobieta, z krótkimi, wymyślnie uczesanymi ciemnymi włosami. Odsłaniająca ramiona koktajlowa suknia i starannie dobrane kolorem buty musiały pochodzić od znanego projektanta. Sabrina znała Susan Sharp, gdyż sama Susan dbała o to, by znać wszystkich. Większość pisarzy doceniała jej talent krytyka literackiego, choć jednocześnie wszyscy się jej bali. Była bardzo popularna, zwłaszcza w świecie ludzi bogatych. Jednym, starannie dobranym, wypowiedzianym niby od niechcenia słowem mogła zareklamować albo zniszczyć – książkę lub jej autora. Sama napisała dwie powieści grozy. Dobrze się sprzedawały, gdyż wzorowała stworzone postaci na swoich bogatych i sławnych znajomych. Była hałaśliwa, zawzięta i szorstka. Budziła mieszane uczucia zarówno wśród przyjaciół, jak i wrogów. Krążyły plotki, że nienawidziła Cassandry Stuart, która często była jej konkurentką w telewizyjnych programach literackich.

– Camy, Camy! – powtórzyła Susan, obejmując Sabrinę. – Nie możesz trzymać pani Holloway w przejściu. Wszyscy na nią czekamy.

– Tak, oczywiście, pani Sharp – mruknęła Camy, patrząc z zakłopotaniem na Sabrinę.

Susan przywołała ją do porządku. Cóż, Camy była tylko asystentką jednego z pisarzy.

– Camy, cieszę się, że cię poznałam. Musimy kiedyś dłużej porozmawiać – powiedziała Sabrina.

Camy uśmiechnęła się.

– Dziękuję!

Susan prowadziła Sabrinę do biblioteki.

– Co u ciebie? Nie widziałyśmy się całe wieki.

– W czerwcu, w Chicago – przypomniała jej Sabrina.

– A tak! Dobrze wypadłaś. Ludzie uwielbiają twoją pannę Mailer.

– Miller.

– Tak, tak, Miller. Powiedz mi, co z tobą i Brettem? Czy zamierzacie się znów pobrać?

– Co takiego?!

– No cóż, Brett daje do zrozumienia, że macie ze sobą tyle wspólnego. Talent i pasję. Nigdy nie zapomnę tych zdjęć w gazetach, jak uciekasz naga z pokoju hotelowego w Paryżu.

– Susan, może ty ich nie zapomnisz, ale ja bardzo bym chciała. Och, patrz, jest tutaj V.J. Newfield! Już dawno jej nie widziałam. Wybaczysz mi?

Sabrina wyrwała się Susan i podeszła do V.J. – Victorii Jane – Newfield. V.J. mogła mieć pięćdziesiąt parę czy sześćdziesiąt lat. Pisała od zawsze, albo tak się wszystkim wydawało. Jej książki były mroczne i przerażające, ale bardziej psychologiczne niż obrazowe. Zawsze dotykały jakiegoś ważnego aspektu kondycji ludzkiej. V.J. była bardzo szczupła, wysoka, ze srebrnymi włosami. Poruszała się z gracją. Sabrina poznała ją na początku swej kariery, gdy wspólnie rozdawały autografy. V.J. powiedziała jej wtedy, że miło jest to robić razem z innym pisarzem, gdyż, jeśli nawet nikt nie zatrzyma się, żeby kupić książkę, jest z kim porozmawiać.

– Podstawiaj nogę przechodzącym klientom – radziła. – Myślą, że siedzisz za stołem ze stosem książek po to, żeby informować, gdzie jest toaleta. A ty podstawiasz nogę, potem wylewnie przepraszasz. I już ich masz!

Była wspaniała. Sama już popularna, przekonała wielu swych wielbicieli, że po prostu muszą kupić również książkę Sabriny. Sabrina była jej za to wdzięczna po dziś dzień.

– V.J.! – powiedziała teraz z radością, podchodząc do pisarki, która stała przy bufecie, przyglądając się pokrytym kawiorem krakersom i zastanawiała się, czy może sobie pofolgować.

– Sabrina, kochanie! – V.J. odwróciła się z uśmiechem i serdecznie uściskała młodszą koleżankę. – Chciałam zatelefonować i upewnić się, że tu będziesz. Tak mi było przykro, gdy się dowiedziałam, że odrzuciłaś poprzednie zaproszenie. Właśnie wróciłam z rejsu po Nilu. Pamiętasz, jak ci mówiłam, że koniecznie muszę się wybrać?

– Tak. Cieszę się, że ci się udało. Jak było?

– Wspaniale. Wesoło i strasznie. Tam się tak intensywnie odczuwa historię. I trochę niesamowicie. Po prostu uwielbiam mumie.

– Nie mam nic przeciwko mumiom – powiedział Brett, obejmując Sabrinę i uśmiechając się do V.J. – W dzisiejszych czasach mumie mogą być tak podniecające, jak niewinne dziewczęta. Miło cię widzieć, V.J. Wspaniale wyglądasz. Jesteś seksowna jak zwykle.

– Jak się masz, Brett? Możesz mnie pocałować, ale tylko w jeden policzek. I przestań tak ściskać Sabrinę. Nie jest już twoją żoną. Może znajdzie tu kandydata na męża? Nie chcemy przecież, żebyś go odstraszył.

Brett roześmiał się, puścił Sabrinę i pocałował V.J. w policzek.

– To ja jestem kandydatem – oświadczył, udając zmartwienie. – Muszę się stosownie zachowywać. Jeden błąd i ona już nigdy mi nie wybaczy.

– Mój chłopcze, nie jestem doradcą matrymonialnym, ale czuję, że unikanie błędów może już nie wystarczyć. A tak w ogóle – uśmiechnęła się i uniosła kieliszek – składam ci gratulacje. Słyszałam, że jesteś na liście zaraz za Creightonem.

Brett skromnie skinął głową.

– Dziękuję. Że też Creighton musiał akurat wydać książkę w tym samym miesiącu co ja! Mógłbym być na pierwszym miejscu.

– Nie przejmuj się. Pokonasz go w przyszłym roku.

– Jasne. A skoro już jesteśmy tu wszyscy razem, na pewno wymyślimy jakiś sposób, żeby uśmiercić wszystkich konkurentów... Co powiedziałeś? – Odwrócił głowę.

– Powiedziałem, że nie wypada tak mówić, zważywszy na to, gdzie się spotkaliśmy – zauważył Joe Johnston, przyłączając się do nich.

Z krzaczastą brodą, Joe wyglądał trochę jak Ernest Hemingway. Napisał serię książek o prywatnym detektywie bez grosza, który, choć czarujący i nonszalancki, za każdym razem bezbłędnie rozwiązywał zagadkę.

Joe zamiast przywitania trącił się z Sabriną kieliszkiem i wyjaśnił:

– Chodzi mi o to... kto naprawdę myśli, że Cassandra Stuart sama rzuciła się z balkonu?

– Joe! – przywołała go do porządku V.J. – To wspaniale, że Jon zaprosił nas tutaj pomimo tego, co się wydarzyło.

– Ja też tak uważam – zgodził się Joe – ale właśnie dlatego nie powinniśmy mówić o uśmiercaniu kogokolwiek.

Susan Sharp podeszła do ich grupy.

– Nie możemy mówić o morderstwach? – zaprotestowała z oburzeniem. – Joe, to jest Tydzień Tajemnic. Przecież jeden z nas ma być właśnie mordercą i zabijać innych do chwili rozwiązania zagadki. Na tym polega zabawa.

– Tak, ale tylko na niby – zauważyła Sabrina.

Susan zaśmiała się sucho.

– No cóż, miejmy nadzieję, że śmierć Cassandry nie była na niby. Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby nagle tutaj weszła?

– Susan, mówisz straszne rzeczy – upomniała ją V.J. – Gdyby Cassandra weszła tu, żywa...

– Gdyby Cassandra weszła tu nagle żywa, połowa obecnych zaczęłaby się zastanawiać, jak odwrócić ten stan rzeczy – powiedziała stanowczo Susan. – Cassandra była złośliwa i okropna.

– A także inteligentna, utalentowana i bardzo piękna – przypomniała jej V.J.

– Tak, jasne. Pomyślcie tylko. Są tu wszyscy, którzy byli wtedy, gdy ona zginęła. Lista gości jest identyczna.

– Mnie tu nie było – zauważyła Sabrina.

Susan wzruszyła ramionami, jakby obecność Sabriny nie była czymś istotnym.

– Ale otrzymałaś zaproszenie. Chodzi jednak o to, że są tu wszyscy, którzy byli wtedy. Wszyscy. Gotowi bronić się przed oskarżeniem.

– Oskarżeniem o morderstwo? – zapytała V.J.

– O cokolwiek – odparła pogodnie Susan. – Wszyscy mamy swoje małe tajemnice, prawda? – zapytała, świdrując wzrokiem V.J.

V.J. wytrzymała jej spojrzenie.

– Susan, jeśli zaczniesz coś imputować nam wszystkim... – zaczął Joe.

– Och, Joe, daj spokój! Jesteśmy dorośli. Dobrze wiemy, że niezależnie od tego, jak był grzeczny i jak się kontrolował, Jon był wściekły na Cassandrę. Uważał, że ma romans, a ona sama dawała mi to wielokrotnie do zrozumienia.

– Susan, jeśli ktoś poprosi o sól, to ty na pewno uznasz, że mówi o romansie – odpowiedziała ze zniecierpliwieniem V.J.

– V.J., zależy, jak ktoś poprosi o sól. Ale naprawdę ważne jest to, że oboje podejrzewali się wzajemnie o romans. Gdyby oboje mieli rację, mielibyśmy jeszcze dwie dodatkowe osoby. Kto wie, co się wydarzyło. Cassandra niemal zniszczyła karierę kilku osobom. Wielu z nas nienawidziło ją za to, co mówiła o naszej pracy.

– Pani również to dotyczy – rozległ się cichy głos. Nieśmiała Camy uśmiechała się przepraszająco do Susan. – W końcu pani i ona często ze sobą konkurowałyście, prawda?

Susan uniosła brew i spojrzała władczo na dziewczynę. Chodziło jej nie tyle o oskarżenie, ile o to, że ktoś ośmielił się jej przerwać.

– Moje drogie dziecko, ja nie mam konkurencji. Ale, nawiasem mówiąc, rzeczywiście nienawidziłam Cassandry Stuart. Była oportunistką, która wykorzystywała ludzi i nimi manipulowała. Powinnaś się cieszyć, że nie żyje, bo na pewno już dawno postarałaby się o to, żebyś została zwolniona. A teraz wybacz mi, proszę.

Odwróciła się do dziewczyny tyłem i zwróciła się do pozostałych słuchaczy.

– Zapamiętajcie moje słowa. Każdy tutaj obecny ma swoją tajemnicę, nie mówiąc już o powodzie, by nienawidzić Cassandry Stuart.

– Poza Sabriną – zauważył Joe.

Susan spojrzała badawczo na Sabrinę.

– Kto wie? Może ma tak samo dobry powód jak my wszyscy? Ale nie mogłaś jej zrzucić z balkonu, prawda, Sabrino? Poprzednio nie przyjęłaś zaproszenia. Dlaczego? Niemal każdy inny pisarz gotów byłby zabić – przepraszam za wyrażenie – żeby zdobyć to zaproszenie.

– Nie lubię latać samolotem – wyjaśniła z uśmiechem Sabrina.

Susan wlepiła w nią wzrok.

– Nie założyłabym się o to.

Odwróciła się i odeszła.

– Myślę, że to ona zabiła Cassandrę – oświadczył Brett z takim przekonaniem w głosie, że wszyscy się roześmiali.

– Według policji, nikt tego nie zrobił – sprzeciwił się Joe.

– Cassandra nie popełniła samobójstwa – zaprotestowała V.J. – Za bardzo kochała siebie samą.

– Myślałam, że miała nowotwór – wtrąciła Sabrina.

– Tak, ale chyba taki, który można wyleczyć – wyjaśnił Brett.

– Może po prostu wypadła – zasugerowała Sabrina.

– Prawdopodobnie tak – usłyszeli męski głos.

To był Tom Heart. Wysoki, szczupły, z siwymi włosami, przystojny i o szlachetnym wyglądzie. Niezrównany autor najbardziej przerażających horrorów, jakie się w ogóle ukazywały na rynku. Uśmiechnął się, wznosząc kieliszek z szampanem:

– Witajcie przyjaciele, panowie i panie, Brett, Joe, Sabrino i V.J. Miło, że wszyscy jesteście. Sabrino, możesz mieć rację – dodał. – O ile wiem, Cassandra krzyczała na Jona, który miał chwilowo dość jej nastrojów i odchodził. Może wychyliła się, żeby krzyknąć głośniej, trochę za bardzo. O, jest nasz gospodarz, z kochaną Dianne Dorsey u jednego ramienia i znakomitą Anną Lee u drugiego.

Sabrina spojrzała w kierunku drzwi. Gospodarz rzeczywiście przybył... i to w jakim stylu!

W smokingu był uderzająco przystojny. Elegancki strój podkreślał jego prezencję. Zaczesane do tyłu włosy, enigmatyczny błysk w oczach... Rozmawiał z dwiema atrakcyjnymi kobietami.

Powieści Anny Lee opierały się na autentycznych zbrodniach. Ona sama dobiegała czterdziestki. Była bardzo drobna i kobieca. Mówiono, że dobiera sobie partnerów seksualnych spośród przedstawicieli obu płci.

Dianne Dorsey uważano za wschodzącą gwiazdę horroru. Była bardzo młoda, ukończyła dopiero dwudziesty drugi rok życia. Pierwszą książkę opublikowała już, będąc uczennicą szkoły średniej, drugą również. Teraz, gdy właśnie uzyskała dyplom uniwersytetu Harvarda, była już weteranką – autorką czterech książek. Powszechnie sądzono, że jest geniuszem i już znalazła naśladowców. Starsi pisarze odczuwali pewną zazdrość wobec oszałamiającego sukcesu, osiągniętego w tak młodym wieku i – jak się wydawało – bez wysiłku. Sabrina zazdrościła jej pewności siebie. Sama oddałaby za to wszystko. Czuła jednak, że Dianne nic nie przyszło bez wysiłku, że zaszło w jej życiu coś, co nauczyło ją twardo walczyć.

Sabrina zauważyła, że Anna Lee macha ręką i uśmiecha się do niej. Odwzajemniła uśmiech i też ją pozdrowiła. Potem dostrzegła ją również Dianne. Z uśmiechem powtórzyła gest Anny Lee. Sabrina uniosła na powitanie dłoń. Dianne wyglądała jak bohaterka gotyckiej powieści. Zawsze ubierała się na czarno, co wraz z kruczoczarnymi włosami kontrastowało z jej bardzo jasną cerą. Używała czarnej szminki. Lubiła nosić duże medaliony, biżuterię stylizowaną na średniowieczną i przylegające do ciała ubrania. Przy tym wszystkim udawało się jej wyglądać kobieco i seksownie.

Sabrina zorientowała się nagle, że przygląda się jej Jon. Tak jak poprzednio, stała przy Bretcie. W gruncie rzeczy były mąż ocierał się o nią. Szybko opuściła wzrok. Nie przyjechała tu po to, żeby odzyskać coś, co utraciła. Powiedziała sobie, że nie chce się z nikim wiązać. Była już dojrzałą kobietą, odnoszącą zawodowe sukcesy, miała wielu przyjaciół i wspaniałą rodzinę. Była gościem uczestniczącym w ważnej imprezie charytatywnej, mającej też znaczenie dla jej dalszej kariery.

Sama się okłamuję, pomyślała.

– Panie, panowie, zapraszam na kolację do głównej sali – ogłosił Jon.

Pozostawił swoje towarzyszki i ruszył w kierunku Sabriny. Przygryzła wargę i powstrzymała się przed zrobieniem kroku w tył.

– Pani Holloway, jest pani jedyną osobą, która może tu jeszcze kogoś nie znać. Przepraszam, Brett, czy mógłbym zabrać na chwilę twoją byłą żonę? – zapytał.

– Jasne. Na chwilę – odpowiedział Brett.

Sabrina stwierdziła z konsternacją, że gdy Jon wziął ją pod rękę i obdarzył uśmiechem, poczuła, że ogarnia ją niepokojące ciepło. Zaprowadził ją tam, gdzie stał przystojny, szczupły mężczyzna z kręconymi blond włosami. Nieskazitelność jego stroju zakłócała tylko kropla farby na krawacie.

– Z pewnością pamiętasz Joshuę Valine’a, naszego wspaniałego rzeźbiarza.

– Och, tak – odparła z uśmiechem Sabrina, gdy spoczęło na niej spojrzenie ciepłych, brązowych oczu artysty.

Poznali się w Chicago, na zjeździe księgarzy. Podpisywała książki. Przedstawił go jej jeden z hurtowników.

Podali sobie ręce.

– Miło znów cię spotkać – powiedziała. – Te figury są niewiarygodne. Tak realistyczne i przerażające! Chyba będzie mi się śniło, że torturuje mnie mój były mąż.

Joshua zaczerwienił się i uśmiechnął.

– Dziękuję. Wybacz, że umieściłem cię na łożu tortur. Usprawiedliwia mnie tylko to, że przeżyjesz. Wiesz o tym?

Sabrina roześmiała się.

– Tak, słyszałam.

– Ocali cię rozkaz króla.

Skinęła głową.

– Cieszę się, że nie zostałam ofiarą Kuby Rozpruwacza.

Joshua ściszył nieco głos.

– Susan Sharp jest w tej roli idealna. Nie uważasz?

– Ciszej! Susan ma wyjątkowo dobry słuch – ostrzegł Jon. – Pomyśl, czy jest tu ktoś, kogo Sabrina jeszcze nie zna?

– Poznałaś Camy Clark? – zapytał Joshua.

– Tak. Jest czarująca. Masz szczęście, że dla ciebie pracuje, Jon.

– Jest dobrze zorganizowana i niesłychanie kompetentna. Tak, mam szczęście – zgodził się. – A co z...?

Gdy się rozglądał, podszedł do nich mężczyzna solidnej postury, z jasnorudymi, krótko przyciętymi włosami, które nadawały mu nieco staroświecki wygląd. Uśmiechnął się do Jona i Joshuy i podał Sabrinie rękę.

– Spotkaliśmy się kiedyś na konferencji w Tahoe. Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Nazywam się...

– Oczywiście, że pamiętam. Thayer Newby. Byłam na wszystkich twoich wykładach. Chyba mnie nie widziałeś w tym tłumie, który szturmował drzwi.

Thayer Newby rozpromienił się. Zanim został pisarzem, był przez dwadzieścia lat policjantem. Umiał wspaniale opowiadać o pracy policji.

– Dziękuję – powiedział, nie wypuszczając jej ręki. Pokręcił głową. – Jak McGraff mógł pozwolić ci odejść? – zapytał ze zdziwieniem. – Przepraszam, to nie moja sprawa – zmitygował się. – Oczywiście, widziałem tamto zdjęcie w gazecie.

Sabrina przywołała na twarz uśmiech, starając się nie zaczerwienić. Czuła przy sobie obecność Jona. Oczywiście, każdy kto widział tamtą fotografię, musiał się zastanawiać, co spowodowało że uciekła nago z apartamentu nowożeńców.

– Brett i ja mieliśmy różne koncepcje małżeństwa – wyjaśniła tak spokojnie, jak mogła.

– Zostaliście jednak przyjaciółmi? – zapytał Thayer, starając się pokryć zmieszanie.

Nie zabrzmiało to szczerze. Sabrina zorientowała się, że Thayer musiał widzieć ją dziś z Brettem i – podobnie jak inni – dojść do mylnego wniosku, że pozostali czymś więcej niż przyjaciółmi.

– Tak, jakoś się nam to udało – odparła.

– O, jest Reggie – powiedział Jon i uniósł rękę. – Znasz Reggie Hampton? – zapytał Sabrinę.

Starsza już, lecz w jakiś sposób ponadczasowa Regina Hampton mogła mieć równie dobrze siedemdziesiąt, jak i sto dziesięć lat. Napisała niezliczoną ilość książek o pewnej babci, która rozwiązywała zagadki kryminalne, korzystając z pomocy kota. Reggie była szczera i otwarta, inteligentna i miała duże poczucie humoru. Podeszła do nich od razu po wejściu do sali.

– Reggie – zaczął Jon – czy znasz...?

– Oczywiście, że znam to drogie dziecko! – wykrzyknęła.

Reggie była niska i chuda, wyglądała tak, jakby mógł ją porwać każdy powiew wiatru. Uścisnęła jednak Sabrinę z zadziwiającą siłą.

– Wspaniale, że tu jesteś, Sabrino! Jon, jak przekonałeś to cudowne, młode stworzenie, żeby odwiedziło takiego starego, zniedołężniałego odludka w tym rozpadającym się zamku?

– Tak samo jak ciebie – wyjaśnił z uśmiechem. – Wysłałem jej zaproszenie.

– Wspaniale! Potrzebujemy młodej krwi – oświadczyła Reggie.

– Ach – wtrąciła się, podchodząc do nich, Susan – tylko żebyśmy nie przelali nowej, prawda?

– Zjedzmy coś. Jestem głodna! – zawołała V.J. z drugiego końca biblioteki. – Jon, zaprosiłeś już nas na kolację, nie pamiętasz? Jeśli nic nie zjemy, zdematerializujemy się i to bez pomocy sił nadprzyrodzonych.

– Racja, Jon, czas coś zjeść – odezwał się Brett. – A tak, nawiasem mówiąc, może masz trochę piwa? Wystarczy już tego szampana. Co o tym sądzisz, Thayer?

– W głównym holu jest bar. Między innymi z piwem. Z beczki i w butelkach. Wszystkie gatunki, krajowe i importowane. Częstujcie się – powiedział Jon.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Reggie Hampton ujęła Sabrinę za ręce.

– Moja droga, widzieć cię, to jak nabrać świeżego powietrza w płuca. Opowiedz mi, co się z tobą działo od lipca?

Sabrina starała się nie patrzeć na odchodzącego Jona Stuarta. Zmusiła się, by myśleć o Reggie. Odpowiedziała z entuzjazmem:

– Byłam w domu, odwiedziłam rodzinę.

– Na farmie?

– Tak. Mam teraz mieszkanie w Nowym Jorku, ale przez jakiś czas mieszkałam z rodzicami i siostrą. Właśnie urodziła swoje pierwsze dziecko, chłopczyka. Oczywiście jesteśmy nim zachwyceni. Spędziłam w domu kilka miesięcy i pomagałam siostrze przy dziecku.

– Powinnaś mieć swoje własne.

– Reggie, w dzisiejszych czasach nie wszystkie kobiety mają dzieci.

– Ale przecież ty byś chciała, prawda?

– Tak, w stosownym czasie.

– Czy zamierzasz powtórnie wyjść za Bretta?

– Och, nie! Lepiej pomówmy o tobie. Co słychać?