Monstruarium - Anna Wieczorkiewicz - ebook + książka

Monstruarium ebook

Anna Wieczorkiewicz

5,0

Opis

Nie sposób usunąć ich z ludzkiego świata. Monstra, potwory, dziwolągi...
Zawsze gdzieś w końcu je dojrzymy – co więcej, będziemy ich szukać, gdyż ich natura intryguje nas i pociąga. Wystawimy je na pokaz, tłumacząc, że to potrzebne, gdyż odstępstwo wskazuje regułę, bo nieforemność uczy, czym jest forma. Dzieje się tak, jakby monstra chciały udowodnić, że do czegoś są nam potrzebne, jakby chciały powiedzieć, że bez nich nie określimy naszej własnej natury i nie zrozumiemy świata, który chcemy uporządkować i rozjaśnić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 588

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Wie­czor­kie­wicz

Mon­stru­arium

P R Z Y G O D Y  C I A Ł A

Apologia potwora

Był wiek XVII, kie­dy ksiądz Ni­co­las Ma­le­bran­che, czło­nek Kró­lew­skiej Aka­de­mii Nauk, w swym trak­ta­cie o po­szu­ki­wa­niu praw­dy pi­sał o pew­nej ko­bie­cie, „któ­ra ze zbyt­nią gor­li­wo­ścią wpa­try­wa­ła się w ob­raz świę­te­go Piu­sa, gdy aku­rat ob­cho­dzo­no świę­to jego ka­no­ni­za­cji. Po­wi­ła ona dziec­ko cał­kiem po­dob­ne do przed­sta­wie­nia tego świę­te­go. Mia­ło twarz star­ca, o ile jest to moż­li­we u dziec­ka po­zba­wio­ne­go bro­dy. Ra­mio­na były skrzy­żo­wa­ne na pier­si, oczy skie­ro­wa­ne ku Nie­bu, a czo­ło ni­skie, gdyż wi­ze­ru­nek świę­te­go, zwró­co­ny w górę ku skle­pie­niu ko­ścio­ła, spo­glą­dał ku Nie­bu, tak że pra­wie nie było wi­dać czo­ła. […] Cały Pa­ryż mógł je oglą­dać rów­nie do­brze jak ja, po­nie­waż prze­cho­wy­wa­no je dość dłu­go w spi­ry­tu­sie win­nym” (Ma­le­bran­che 1910: I 170). Brak tu in­for­ma­cji o śmier­ci no­wo­rod­ka – po­boż­na mat­ka ro­dzi dziec­ko, po czym wy­sta­wia się je na po­kaz i au­tor nie wi­dzi w tym nic nie­sto­sow­ne­go. In­te­re­su­ją go je­dy­nie przy­czy­ny spra­wia­ją­ce, że re­gu­ły do­ty­czą­ce wy­glą­du zgod­ne­go z wie­kiem ule­ga­ją za­ła­ma­niu. Po­da­jąc ów przy­kład, do­wo­dzi, że wy­obraź­nia cię­żar­nej może wpły­nąć na płód dzię­ki ko­mu­ni­ka­cji ner­wów ko­bie­ty i ner­wów isto­ty roz­wi­ja­ją­cej się w jej ło­nie, a roz­wa­ża­nia te snu­je w du­chu kar­te­zjań­skim. (W isto­cie ko­rzy­sta z daw­ne­go wąt­ku – w prze­ko­na­nie o wpły­wie mat­czy­nej wy­obraź­ni na wy­gląd po­tom­stwa, wy­ra­żo­ne nie­gdyś przez Em­pe­do­kle­sa, prze­ka­za­ne my­śli ary­sto­te­le­sow­skiej, przez całe wie­ki wle­wa się zmien­ne tre­ści (Huet 1993)). Owe na­ro­dzi­ny mają pew­ne rysy cudu; cud po­wo­łu­je do ży­cia wi­do­wi­sko, a ono wpi­su­je się w tra­dy­cję wy­sta­wia­nia na po­kaz mon­strów ro­zu­mia­nych zgod­nie z za­war­tą w ich na­zwie su­ge­stią. Ich za­da­nie to mon­stra­re – a za­tem po­ka­zy­wa­nie, od­sy­ła­nie do zna­czeń sy­tu­ują­cych się poza nimi sa­my­mi. Sen­sy nie­zwy­kłych na­ro­dzin, jak­kol­wiek pod­po­rząd­ko­wa­ne per­swa­zyj­nym ce­lom trak­ta­tu na­uko­we­go i fi­lo­zo­ficz­ne­go, opa­li­zu­ją.

Dziś ta­kie po­trak­to­wa­nie ludz­kie­go pło­du lub mar­twe­go no­wo­rod­ka (nie wie­my bo­wiem, któ­ry z nich wcho­dził w grę) uzna­no by za nie­do­pusz­czal­ne, wi­do­wi­sko oce­nio­no by jako nie­smacz­ne, a wi­dzów po­są­dzo­no o brak wraż­li­wo­ści. Mon­stru­al­ność nie kry­ła­by się w dziec­ku-star­cu, ale w ludz­kiej re­ak­cji na jego po­ja­wie­nie się na świe­cie.

Czy rze­czy­wi­ście? A może wca­le by tak nie było – może wy­star­czy­ło­by do­ko­nać nie­wiel­kie­go re­tu­szu sy­tu­acji, by wszyst­ko mo­gło się to­czyć swym try­bem… Trze­ba by wpi­sać spek­takl w inne krę­gi zna­czeń, za­ape­lo­wać do in­nej wraż­li­wo­ści, ale efekt był­by po­dob­ny, a ludz­kie zdzi­wie­nie „cu­dem na­tu­ry” zy­ska­ło­by uspra­wie­dli­wie­nie.

Po­stąp­my krok da­lej – prze­kuj­my to przy­pusz­cze­nie na hi­po­te­zę:

Mon­strów, po­two­rów, dzi­wo­lą­gów nie spo­sób usu­nąć z ludz­kie­go świa­ta. Opa­no­wy­wa­ne i ujarz­mia­ne, wy­rzu­ca­ne ze świa­ta ro­zum­ne­go jako aber­ra­cja lub za­bo­bon, jako cho­ro­ba, prze­sąd czy zmy­śle­nie, wró­cą do nas tyl­ny­mi drzwia­mi. Za­wsze gdzieś w koń­cu je doj­rzy­my – co wię­cej, bę­dzie­my ich szu­kać, gdyż ich na­tu­ra in­try­gu­je nas i po­cią­ga. Znaj­dzie­my cia­ła, do któ­rych da się przy­cze­pić ową nie­jed­no­znacz­ną ety­kie­tę; wy­sta­wi­my je na po­kaz, tłu­ma­cząc, że to po­trzeb­ne, gdyż od­stęp­stwo wska­zu­je re­gu­łę, bo nie­fo­rem­ność uczy, czym jest for­ma. Za­ma­że­my sło­wo „mon­strum” z jego daw­ny­mi ko­no­ta­cja­mi, a je same uczy­ni­my uży­tecz­ny­mi dla na­uki, spek­ta­ku­lar­ny­mi dla roz­ryw­ki. Wów­czas po­twor­ność nie od razu nam się ob­ja­wi, okry­ta wo­alem utka­nym z wąt­ków wzię­tych z dys­kur­sów edu­ka­cyj­nych, lu­dycz­nych czy jesz­cze in­nych – wo­alem nie do koń­ca szczel­nym, po­zwa­la­ją­cym do­strzec kształt po­twor­no­ści. Te sy­tu­acje wy­da­ją się naj­bar­dziej za­sta­na­wia­ją­ce.

Dzie­je się tak, jak­by mon­stra chcia­ły udo­wod­nić, że do cze­goś są nam po­trzeb­ne, jak­by chcia­ły po­wie­dzieć, że bez nich nie okre­śli­my na­szej wła­snej na­tu­ry i nie zro­zu­mie­my świa­ta, któ­ry chce­my upo­rząd­ko­wać i roz­ja­śnić.

O tym wła­śnie opo­wie ta książ­ka.

Cho­dzi w niej o pew­ną ideę, prze­wi­ja­ją­cą się przez dzie­je i przy­bie­ra­ją­cą róż­ne kształ­ty. Nie przed­sta­wię tu jed­nak jej hi­sto­rii w ści­słym tego sło­wa zna­cze­niu. Bę­dzie to ra­czej in­ter­pre­ta­cja ze­spo­łu zja­wisk, przy­pusz­czal­nie jed­na z moż­li­wych – in­ter­pre­ta­cja, któ­ra (być może nie­zbyt skrom­nie) chcia­ła­by wejść w krąg bu­dow­ni­czych „an­tro­po­lo­gii mon­stru­al­no­ści”. Sama tej an­tro­po­lo­gii nie zbu­du­je, gdyż z za­ło­że­nia po­mi­ja wie­le ob­sza­rów, któ­ry­mi owa dzie­dzi­na mu­sia­ła­by się za­jąć (po­czy­na­jąc od po­twor­no­ści mi­to­lo­gicz­nej, a na pro­jek­tach trans­hu­ma­ni­zmu koń­cząc).

To praw­da, że samo okre­śle­nie „mon­strum” wy­dać się dziś może ana­chro­nicz­ne jako po­ję­cie no­szą­ce śla­dy prze­są­dów, nie­pra­wo­moc­ne, gdy sto­su­je­my je w od­nie­sie­niu do isto­ty ludz­kiej (An­cet 2006:7). Mówi się wpraw­dzie o mon­strach w sen­sie mo­ral­nym – o po­zba­wio­nych wy­obraź­ni emo­cjo­nal­nej prze­stęp­cach, o se­ryj­nych mor­der­cach. Okre­śla­jąc ich w ten spo­sób, sta­wia­my ba­rie­rę mię­dzy tym, co ce­chu­je nas, lu­dzi w peł­nym tego sło­wa zna­cze­niu, a be­stial­skim wy­kro­cze­niem poza pra­wa mo­ral­ne. Okre­śle­nie „mon­strum” to znak wy­klu­cze­nia. Na­to­miast nie­ty­po­we ufor­mo­wa­nie cia­ła dane przez na­tu­rę lub zy­ska­ne na mocy przy­pad­ku nie może być po­wo­dem do tego, by ob­da­rzać ko­goś tym mia­nem. Tu­taj nie wol­no nam sta­wiać ba­rie­ry wy­klu­cza­ją­cej jed­nost­kę. Dys­po­nu­je­my me­dycz­ny­mi okre­śle­nia­mi po­zwa­la­ją­cy­mi na­zwać pro­blem in­a­czej, być może w spo­sób mniej styg­ma­ty­zu­ją­cy. Czy jed­nak po­ję­cie mon­strum – prze­su­nię­te tro­chę w inne ob­sza­ry, pod­da­ne re­tu­szo­wi ma­sku­ją­ce­mu pew­ne jego rysy – nie wy­stę­pu­je w na­szym my­śle­niu, czy nie od­ci­ska swych kształ­tów na róż­nych prak­ty­kach spo­łecz­nych i na ak­tach twór­czych? Wy­da­je się, że na wie­lu świa­dec­twach kul­tu­ry wid­nie­ją śla­dy apo­rii nor­mal­no­ści – nie­wąt­pli­we zna­ki dzia­ła­nia mon­strów… Te wła­śnie zna­ki będę tro­pić w ko­lej­nych roz­dzia­łach.

Skła­niam się do tego, by trak­to­wać mon­strum ra­czej jako pew­ną ka­te­go­rię i zwią­za­ny z nią, zmien­ny hi­sto­rycz­nie ze­spół prze­ko­nań niż jako kon­kret­ny, da­ją­cy się zde­fi­nio­wać ro­dzaj bytu. Jak pi­sa­ła Za­kiya Ha­na­fi: „Więk­szość mon­strów ist­nie­je ra­czej dzię­ki temu, że wciąż się je opi­su­je, niż dla­te­go, że na­praw­dę się je oglą­da” (Ha­na­fi 2000:6). Nie zna­czy to, że po­zo­sta­ją one w sfe­rze fan­ta­zji; wręcz prze­ciw­nie, rze­czy­wi­ste wy­da­rze­nia czę­sto leżą u pod­ło­ża owych prze­ko­nań – po­ru­sza­ją ludz­kie umy­sły, każą szu­kać przy­czyn, pod­da­wać pod roz­wa­gę idee, któ­re zra­zu wy­da­wa­ły się nie pod­le­gać dys­ku­sji, po­bu­dza­ją do two­rze­nia opo­wie­ści i ob­ra­zów1. W ko­lej­nych roz­dzia­łach tej książ­ki zaj­mę się kul­tu­ro­wym opra­co­wy­wa­niem mon­stru­al­no­ści, a ra­czej nie­ustan­nym jej prze­pra­co­wy­wa­niem. Nie daje się ona za­mknąć w jed­nej for­mu­le, wciąż otwar­ta na róż­ne spo­so­by wy­ko­rzy­sta­nia. Zo­ba­czy­my, jak za­chwyt i za­dzi­wie­nie mogą się mie­szać z po­czu­ciem skon­fun­do­wa­nia i pew­ne­go za­gu­bie­nia; dys­kom­fort nie­zro­zu­mie­nia – z wolą po­zna­nia, we­wnętrz­ne­go wzbo­ga­ce­nia i po­bu­dze­nia es­te­tycz­ne­go; pra­gnie­nie po­rząd­ku – z py­ta­niem o jego gra­ni­ce.

Oś wy­wo­du uwzględ­nia chro­no­lo­gię; sta­ram się jej trzy­mać, po­ka­zu­jąc prze­mia­ny w spo­so­bach trak­to­wa­nia nie­zwy­kło­ści, mon­stru­al­no­ści, po­twor­no­ści. Czę­sto jed­nak mo­ty­wy z róż­nych epok od­sy­ła­ją do sie­bie wza­jem­nie, ich sen­sy zda­ją się po­wra­cać w zmie­nio­nych kształ­tach, w in­nych kon­tek­stach, zmu­sza­jąc do za­ta­cza­nia krę­gów i do py­ta­nia o to, czy wciąż mamy do czy­nie­nia z tym sa­mym zja­wi­skiem, czy też ule­gło już ono cał­ko­wi­te­mu prze­kształ­ce­niu, a daw­ny sens gdzieś się za­gu­bił.

In­te­re­su­je mnie no­wo­żyt­ność, ale tro­piąc zna­ki po­twor­no­ści, po­ru­szam się po roz­le­głym ob­sza­rze cza­so­wym – od eu­ro­pej­skie­go Śre­dnio­wie­cza do cza­sów współ­cze­snych. Ro­bię też wy­ciecz­ki w stro­nę sta­ro­żyt­no­ści, gdyż tam wi­dzę źró­dła pew­nych idei snu­ją­cych się przez stu­le­cia. (Ary­sto­te­les, Pli­niusz czy Ga­len dłu­go po­zo­sta­ją tymi, do któ­rych od­wo­łu­je się myśl świa­ta za­chod­nie­go). Taka za­chłan­ność te­ma­tycz­na nie­wąt­pli­wie skła­nia do pew­nych po­mi­nięć, cza­sem wy­mu­sza my­ślo­wą dro­gę na skró­ty. Są­dzę jed­nak, że tyl­ko w tym uję­ciu owa pro­ble­ma­ty­ka na­bie­ra od­po­wied­niej wy­ra­zi­sto­ści. Po­dob­ne in­ten­cje sto­ją za wy­bo­rem ob­sza­rów kul­tu­ro­wo-geo­gra­ficz­nych, na któ­rych kon­cen­tru­je się uwa­ga w po­szcze­gól­nych czę­ściach książ­ki. W toku tej opo­wie­ści ze śre­dnio­wiecz­nej i no­wo­żyt­nej Eu­ro­py prze­miesz­czę się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych epo­ki in­du­stria­li­za­cji, a po­tem do rze­czy­wi­sto­ści me­dial­nej ery glo­ba­li­za­cji – sta­ram się za­wsze zna­leźć tam, gdzie prak­ty­ki kul­tu­ro­we zwią­za­ne z mon­stru­al­no­ścią i od­no­szą­ce się do niej prze­ko­na­nia da­dzą się trak­to­wać jako zna­ki ogól­niej­szych ten­den­cji. Będę przy tym szu­kać kon­tek­stów (mo­ral­nych, in­te­lek­tu­al­nych, spo­łecz­nych), w któ­rych tkwią czyn­ni­ki po­bu­dza­ją­ce do owych prze­mian. Ma­te­riał, z któ­re­go ko­rzy­stam, na pierw­szy rzut oka wy­da­je się bar­dzo nie­jed­no­rod­ny: są tu i trak­ta­ty na­uko­we, i be­le­try­sty­ka, ilu­stra­cje z daw­nych ksiąg me­dycz­nych i współ­cze­sne ob­ra­zy fil­mo­we. O do­bo­rze za­de­cy­do­wa­ła re­pre­zen­ta­tyw­ność po­szcze­gól­nych prze­ka­zów, ro­zu­mia­na przede wszyst­kim jako zdol­ność ilu­stro­wa­nia szer­szych kwe­stii. Ogni­sko­wa­łam uwa­gę na tych ob­sza­rach kul­tu­ry, gdzie po­wsta­ją łą­cza mię­dzy róż­ny­mi aspek­ta­mi ży­cia spo­łecz­no-kul­tu­ro­we­go, na przy­kład mię­dzy my­ślą fi­lo­zo­ficz­ną, wie­dzą na­uko­wą, prak­ty­ka­mi co­dzien­ny­mi i sfe­rą za­ba­wy – to wła­śnie jest głów­ne kry­te­rium do­bo­ru ma­te­ria­łu2.

W po­szcze­gól­nych roz­dzia­łach kła­dę na­cisk na róż­ne ro­dza­je przy­czyn wpły­wa­ją­cych na prze­mia­ny w kul­tu­ro­wym sta­tu­sie mon­strów, ku­rio­zów i oso­bli­wo­ści. Cza­sem ak­cent pada na kwe­stie na­tu­ry fi­lo­zo­ficz­nej i epi­ste­mo­lo­gicz­nej, kie­dy in­dziej na czyn­ni­ki spo­łecz­ne. Za­wsze kon­cen­tru­ję się na tym, co uzna­ję za do­mi­nu­ją­ce w pej­za­żu prze­mian, o któ­rym w da­nej chwi­li opo­wia­dam; za­ry­so­wu­ję bo­wiem nie tyle po­stęp, ile wła­śnie układ prze­mian. Mam przy tym świa­do­mość, że uprosz­czeń unik­nąć się nie da, je­śli chce się ogar­nąć zja­wi­sko tak zło­żo­ne i wie­lo­aspek­to­we. Wska­za­nie owych miejsc ak­cen­tu musi być czę­ścio­wo ar­bi­tral­ne, co nie ozna­cza, że w in­nych sfe­rach kul­tu­ry nic się nie dzia­ło (w mia­rę moż­li­wo­ści skró­to­wo sy­gna­li­zu­ję owe inne aspek­ty); cho­dzi ra­czej o to, że w pew­nym ob­sza­rze naj­wy­raź­niej ujaw­nia się na­tu­ra prze­mian.

Nie­rzad­ko z nar­ra­cji, ob­ra­zu, spek­ta­klu lub czy­jejś bio­gra­fii czy­nię exem­plum w daw­nym tego sło­wa zna­cze­niu – trak­tu­ję je jak opo­wieść przy­kład­ną, od­sy­ła­ją­cą do cze­goś, co prze­kra­cza płasz­czy­znę przed­sta­wio­nych expres­sis ver­bis zda­rzeń3. Sta­ram się przy tym za­cho­wać her­me­neu­tycz­ne po­dej­ście do owych prze­ka­zów – otwo­rzyć się na ewo­ko­wa­ne przez nie sen­sy, nie­od­łącz­nie zwią­za­ne z ma­cie­rzy­stą epo­ką, ale tak­że wpro­wa­dzić do gry in­ter­pre­ta­cyj­nej wła­sne ro­zu­mie­nie świa­ta.

Waż­ne są nie tyl­ko fak­ty, ale i re­ak­cje, ja­kie wzbu­dza­ją – prze­waż­nie żywe i nie­jed­no­znacz­ne. To praw­da, że mogą się one wy­da­wać po­wszech­ne, „na­tu­ral­ne”, czy też „oczy­wi­ste”. Nie mamy jed­nak do nich do­stę­pu w for­mie czy­stej. To, co okre­śli­li­by­śmy jako spon­ta­nicz­ne – prze­ra­że­nie, wstręt, współ­czu­cie, zmie­sza­nie, cie­ka­wość, za­chwyt – zo­sta­ło już wy­do­by­te ze sfe­ry moż­li­wo­ści i pod­da­ne kul­tu­ro­wym for­mu­łom do­świad­cza­nia. W pro­ces en­kul­tu­ra­cji wpi­sa­ne są bo­wiem ćwi­cze­nia w za­chwy­cie, zmie­sza­niu czy prze­ra­że­niu. To praw­da, że po­zo­sta­je znacz­ny mar­gi­nes dla in­dy­wi­du­al­nych wa­rian­tów do­świad­cza­nia, ale wa­run­ki ich urze­czy­wist­nie­nia okre­śla­ne są na po­zio­mie po­nadin­dy­wi­du­al­nym. Dzie­je się to mię­dzy in­ny­mi za spra­wą in­sty­tu­cjo­na­li­za­cji kon­tak­tu z od­mien­no­ścią za­rów­no w miej­scach mar­gi­na­li­zo­wa­nych, jak i na sce­nach umiej­sco­wio­nych po­śród ży­cia pu­blicz­ne­go. Wią­żą się z tym sce­na­riu­sze za­cho­wań, okre­śla­ją­ce nie tyl­ko po­ziom ge­stów, słów i czy­nów, ale i do­pusz­czal­nych, pra­wo­moc­nych re­ak­cji emo­cjo­nal­nych. To, w jaki spo­sób spo­łecz­ność trak­tu­je po­twor­ność, gdzie ją wi­dzi i ja­kie po­sta­wy wo­bec niej pro­mu­je, sta­no­wi prak­tycz­ny pro­bierz ofi­cjal­nie uzna­wa­nej wraż­li­wo­ści mo­ral­nej. W syn­te­tycz­ny spo­sób ujął to nie­miec­ki li­te­ra­tu­ro­znaw­ca Hans May­er, na­zy­wa­jąc po­two­ra „skraj­nym przy­pad­kiem czło­wie­czeń­stwa” (May­er 2005:5).

Nie ukry­wam, że się­ga­jąc po daw­ne źró­dła, czę­sto od­czu­wa­łam zmie­sza­nie, za­że­no­wa­nie, nie­smak… Okrut­ne trak­to­wa­nie od­mień­ców, wy­sta­wia­nie ich na po­kaz – jak­że to obce dzi­siej­szej wraż­li­wo­ści! Nic nie po­win­no uspra­wie­dli­wiać ma­ni­pu­lo­wa­nia ludź­mi, wy­ko­rzy­sty­wa­nia ich ciał dla roz­ryw­ki, zy­sku czy też wąt­pli­wej na­uki. Bez­tro­ska i brak wraż­li­wo­ści dają się za­uwa­żyć w miej­scach za­ska­ku­ją­cych – tak jak we frag­men­cie otwie­ra­ją­cym tę książ­kę. Kon­takt z prze­ka­zem wpra­wia w ruch krę­gi her­me­neu­tycz­nych po­szu­ki­wań. Tkwi­my we wła­snym śro­do­wi­sku kul­tu­ro­wym, za­nu­rze­ni w swo­im cza­sie; mamy do dys­po­zy­cji po­ję­cia i wzor­ce in­ter­pre­ta­cyj­ne – ale za­nim je za­sto­su­je­my, je­ste­śmy w sy­tu­acji za­bu­rze­nia po­jęć i war­to­ści.

Po­ja­wia się tu moż­li­wość ta­kie­go do­świad­cze­nia, o ja­kim pi­sał Hans-Georg Ga­da­mer, z jed­nej stro­ny uzna­jąc przy­na­leż­ność od­bior­cy do jego wła­sne­go świa­ta, a z dru­giej wska­zu­jąc zna­cze­nie, ja­kie ma wy­kra­cza­nie ku świa­tom in­nym, da­nym po­przez róż­ne­go ro­dza­ju prze­ka­zy: „Nig­dy gra­ją­cy, twór­ca lub widz nie są wcią­ga­ni tyl­ko w obcy świat cza­rów, rau­szu, snu, lecz ra­czej wcho­dzą w bar­dziej wła­ści­wy spo­sób we wła­sny świat, głę­biej się w nim roz­po­zna­jąc” (Ga­da­mer 1993:147).

Oczy­wi­ście mu­szą się tu po­ja­wić py­ta­nia: Co na­praw­dę zo­sta­je nam udo­stęp­nio­ne w ta­kim do­świad­cze­niu? Na czym po­le­ga ro­zu­mie­nie emo­cji, któ­re chce się­gać w prze­szłość lub prze­kra­czać gra­ni­ce swoj­sko­ści? Czy w pró­bach zro­zu­mie­nia In­nych za­wsze nie­zmien­nie wra­ca­my do sie­bie nie­zmie­nio­nych, czy też ja­kąś cząst­kę In­nych wno­si­my do na­sze­go świa­ta?

Zo­staw­my na ra­zie owe py­ta­nia na boku i wejdź­my w grę, o któ­rej pi­sał Ga­da­mer.

Rozdział INarodziny monstrum

Ro­dzi się… Mon­strum?!

Na świat przy­cho­dzi dziw­na isto­ta – nie­mow­lę o dwóch gło­wach albo o cie­le po­zba­wio­nym koń­czyn, albo też ta­kie, któ­re­go płci nie da się okre­ślić. Te na­ro­dzi­ny czy­nią wy­rwę w po­rząd­ku ży­cia, ła­mią ja­kieś nor­my – wzbu­dza­ją strach, oszo­ło­mie­nie, cie­ka­wość, na­mysł nad na­tu­rą świa­ta… Jak to wy­ja­śnić? Czy pa­trząc na owo cia­ło, moż­na do­strzec ja­kiś sens – taki, któ­ry wy­kro­czył­by poza cie­le­sność?

Dla­cze­go w ogó­le się uro­dzi­ło? Tego py­ta­nia nie spo­sób unik­nąć – szu­kaj­my więc przy­czyn, py­taj­my mę­dr­ców, wni­kaj­my w sie­bie, by zro­zu­mieć, skąd bio­rą się od­mień­cy, po­two­ry, mon­stra.

Przy­czy­ny mogą być róż­ne. „Pierw­sza to na chwa­łę Bożą. Dru­ga – przez jego gniew. Trze­cia to zbyt duża ilość na­sie­nia; czwar­ta – ilość zbyt mała. Pią­ta – za małe lub za wą­skie łono. Szó­sta – hi­po­tro­fia, czy­li zbyt mała ma­ci­ca. Siód­ma – nie­wła­ści­wa po­zy­cja mat­ki, zbyt dłu­go sie­dzą­cej z za­ci­śnię­ty­mi uda­mi lub ści­ska­ją­cej brzuch. Ósma to upa­dek lub ude­rze­nie w brzuch cię­żar­nej. Dzie­wią­ta to cho­ro­ba odzie­dzi­czo­na lub przy­pad­ko­wa. Dzie­sią­ta to ze­psu­cie się na­sie­nia, je­de­na­sta jego wy­mie­sza­nie. Dwu­na­sta to sztucz­ki wę­drow­nych że­bra­ków, trzy­na­sta to dzia­ła­nie de­mo­nów i dia­błów” – pi­sał w XVI wie­ku na­dwor­ny chi­rurg kró­lów Fran­cji Am­bro­ise Paré w dzie­le Des mon­stres et pro­di­ges (Paré 2003:86).

Od­mie­niec po­ja­wia­ją­cy się w ło­nie wła­sne­go spo­łe­czeń­stwa wy­wo­łu­je re­ak­cje inne od tych, któ­re wzbu­dza­ją od­mień­cy przy­by­sze. Lęk przed spoj­rze­niem na mon­strum zro­dzo­ne z ko­bie­ce­go łona może prze­pla­tać się z eks­cy­ta­cją – trud­no oprzeć się po­ku­sie pa­trze­nia. Za­bu­rze­nie ładu zmniej­szy się, je­śli wpro­wa­dzi­my ja­kiś układ po­rząd­ku­ją­cy, któ­ry po­ję­cio­wo za­po­śred­ni­czy kon­takt po­mię­dzy dziw­nym wi­do­kiem a zdez­o­rien­to­wa­nym, lecz chcą­cym zro­zu­mieć ob­ser­wa­to­rem. Moż­na na przy­kład uznać, że isto­tą od­mien­no­ści bywa nad­miar, brak lub po­dwo­je­nie. Tak wła­śnie uczy­nił wspo­mnia­ny Paré, wy­róż­nia­jąc mon­stres par excès, mon­stres par défaut, mon­stres do­ubles. Za mon­stru­al­ne i cu­dow­ne uwa­żał on jed­nak w za­sa­dzie wszyst­ko to, co wy­kra­cza poza zwy­czaj­ny bieg na­tu­ry. Cu­dow­ne wy­da­wa­ły mu się oka­zy jed­nost­ko­we i wy­jąt­ko­we (ta­kie jak owca o trzech gło­wach), ale i rze­czy po­wta­rzal­ne, choć od­le­głe – oglą­da­ne w ko­smo­gra­fiach i geo­gra­fiach zwie­rzę­ta, dziw­ne na­cje, o któ­rych pi­sa­li Pli­niusz, Ho­mer czy He­ro­dot. Cu­dow­ne były bliź­nię­ta sy­jam­skie i ży­ra­fy, her­ma­fro­dy­ci i sło­nie, jed­no­roż­ce, egip­skie sy­re­ny i ko­me­ty – a za­tem to, co na­sza myśl chęt­nie roz­dzie­li­ła­by, okre­śla­jąc jed­ne jako isto­ty fan­ta­stycz­ne, inne jako oka­zy pa­to­lo­gicz­ne, jesz­cze inne jako eg­zo­tycz­ne zwie­rzę­ta czy zja­wi­ska na­tu­ral­ne.

Jed­no jest pew­ne: mar­gi­nal­ność od­mień­ców nie jest raz na za­wsze zde­ter­mi­no­wa­na.

W kla­sycz­nej pra­cy an­tro­po­lo­gicz­nej Czy­stość i zma­za Mary Do­uglas znaj­du­je­my zna­mien­ne stwier­dze­nie: „każ­da kul­tu­ra war­ta tego mia­na za­wie­ra roz­ma­ite za­le­ce­nia po­zwa­la­ją­ce ra­dzić so­bie z ano­ma­lia­mi i przy­pad­ka­mi nie­jed­no­znacz­ny­mi” (Do­uglas 2007:80). Au­tor­ka po­rząd­ku­je owe za­le­ce­nia zgod­nie z per­spek­ty­wą swo­jej dzie­dzi­ny, uwzględ­nia­jąc ich funk­cje w utrzy­my­wa­niu spo­łecz­ne­go i sym­bo­licz­ne­go ładu, któ­ry okre­śla wa­run­ki kul­tu­ro­we­go ist­nie­nia człon­ków da­nej gru­py:

„Po pierw­sze, dwu­znacz­ność moż­na zmniej­szyć, de­cy­du­jąc się na tę lub ową in­ter­pre­ta­cję. Kie­dy na przy­kład ro­dzi się po­twor­ko­wa­te dziec­ko, za­gro­żo­ne mogą być gra­ni­ce de­fi­ni­cji czło­wie­ka i zwie­rzę­cia. Mo­że­my oca­lić te ka­te­go­rie, je­śli przy­po­rząd­ku­je­my po­twor­ko­wa­te­mu dziec­ku ety­kie­tę jako przy­pad­ko­wi szcze­gól­ne­go ro­dza­ju. Tak więc Nu­ero­wie trak­tu­ją ta­kie dzie­ci jako no­wo­rod­ki hi­po­po­ta­mów na­ro­dzo­ne przez przy­pa­dek wśród lu­dzi. Przy­po­rząd­ko­wa­nie ta­kiej ety­kie­ty od razu dyk­tu­je wła­ści­wy spo­sób dzia­ła­nia – Nu­ero­wie de­li­kat­nie ukła­da­ją ta­kie dzie­ci na dnie rze­ki, gdzie ich miej­sce.

Po dru­gie, ist­nie­nie ano­ma­lii moż­na kon­tro­lo­wać fi­zycz­nie. Na tej za­sa­dzie, wsku­tek na­ka­zu za­bi­ja­nia bliź­niąt tuż po uro­dze­niu, nie­któ­re ple­mio­na Afry­ki Za­chod­niej eli­mi­nu­ją ano­ma­lię spo­łecz­ną, po­nie­waż wy­zna­ją po­gląd, że dwóch lu­dzi nie może uro­dzić się w tej sa­mej chwi­li z jed­ne­go łona. Albo ko­gu­ty, któ­re pie­ją w nocy – je­śli szyb­ko skrę­cić im szy­ję, nie będą dłu­żej ży­wym za­prze­cze­niem de­fi­ni­cji ko­gu­ta jako pta­ka, któ­ry pie­je o świ­cie.

Po trze­cie, za­sa­da uni­ka­nia ano­ma­lii umac­nia i po­twier­dza de­fi­ni­cje, z któ­ry­mi są one nie­zgod­ne. Gdy w «Księ­dze Ka­płań­skiej» wy­ra­ża­ny jest wstręt do stwo­rzeń peł­za­ją­cych, po­win­ni­śmy po­strze­gać tę obrzy­dli­wość jako ne­ga­tyw wzor­ca rze­czy apro­bo­wa­nych.

Po czwar­te, ano­ma­lie moż­na ety­kie­to­wać jako za­gro­że­nia. Trze­ba przy­znać, że jed­nost­ki od­czu­wa­ją nie­kie­dy za­gro­że­nie w ob­li­czu ano­ma­lii. Błę­dem by­ło­by jed­nak trak­to­wa­nie in­sty­tu­cji tak, jak gdy­by wy­ewo­lu­owa­ły one w ten sam spo­sób jak spon­ta­nicz­ne re­ak­cje czło­wie­ka. Ta­kie pu­blicz­ne wie­rze­nia czę­ściej po­wsta­ją w toku re­duk­cji dy­so­nan­sów mię­dzy in­ter­pre­ta­cja­mi jed­nost­ko­wy­mi a ogól­ny­mi. […]

Po pią­te, dwu­znacz­ne sym­bo­le mogą być wy­ko­rzy­sty­wa­ne w ry­tu­ałach dla tych sa­mych ce­lów co w po­ezji i mi­to­lo­gii, to zna­czy dla wzbo­ga­ce­nia pa­le­ty sen­sów skie­ro­wa­nia uwa­gi na inne wy­mia­ry ist­nie­nia. […] ry­tu­ały, wy­ko­rzy­stu­jąc sym­bo­le ano­ma­lii, mogą łą­czyć zło i śmierć, jak rów­nież do­bro i ży­cie w ra­mach jed­ne­go wiel­kie­go, uni­fi­ku­ją­ce­go wzor­ca” (Do­uglas 2007:80–81).

Dwa ukła­dy wy­ra­żo­ne w for­mie enu­me­ra­cji – pierw­szy ze­sta­wio­ny przez szes­na­sto­wiecz­ne­go chi­rur­ga, dru­gi przez przed­sta­wi­ciel­kę dwu­dzie­sto­wiecz­nej an­tro­po­lo­gii – wpro­wa­dza­ją szcze­gól­ny ład w te miej­sca kul­tu­ro­we­go po­strze­ga­nia świa­ta, w któ­rych ewi­dent­nie ob­ja­wia się brak ładu. Wy­god­niej nam pew­nie uży­wać do my­śle­nia po­jęć, któ­re pro­po­nu­je Mary Do­uglas – pas­sus z tek­stu Pa­régo uwie­dzie nas je­dy­nie eg­zo­ty­ką sfor­mu­ło­wań i ba­jecz­nych po­my­słów na wy­ja­śnia­nie dziw­nych zja­wisk. Oba ze­sta­wy ka­te­go­rii są jed­nak za­ko­rze­nio­ne epi­ste­mo­lo­gicz­nie i w okre­ślo­nych kon­tek­stach oka­zu­ją się sku­tecz­ne pod wzglę­dem swych zdol­no­ści eks­pli­ka­cyj­nych oraz uśmie­rze­nia nie­po­ko­ju wy­wo­ła­ne­go nie­zro­zu­mie­niem roz­bi­te­go po­rząd­ku.

Spo­łe­czeń­stwa wy­pra­co­wu­ją róż­ne spo­so­by po­zwa­la­ją­ce lu­dziom oswo­ić się z wi­do­kiem ano­ma­lii, czy też od­mien­no­ści, osa­dza­ją­ce je w szer­szych ukła­dach po­jęć i war­to­ści. W na­szych cza­sach po­ręcz­ną ka­te­go­rią jest cho­ro­ba. Dys­kurs me­dycz­ny po­zwa­la na­zwać pro­blem; wska­zu­je też spo­so­by jego roz­wią­za­nia. Mamy tak­że in­sty­tu­cje spo­łecz­ne sta­wia­ją­ce so­bie za cel za­po­bie­ga­nie mar­gi­na­li­za­cji pew­nych jed­no­stek. (Oczy­wi­ście są i inne ścież­ki szu­ka­nia sen­su tego ro­dza­ju przy­pad­ków, uj­mo­wa­nia ich w szer­szej per­spek­ty­wie eg­zy­sten­cjal­nej – na przy­kład ścież­ka wia­ry i dys­kurs re­li­gij­ny). Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że Paré, choć me­dy­cy­na nie była mu obca, po­strze­gał te kwe­stie in­a­czej niż my; in­a­czej też szu­kał związ­ków mię­dzy róż­ny­mi ele­men­ta­mi rze­czy­wi­sto­ści. Dla­te­go łą­czył to, co my roz­dzie­la­my, a dzie­lił to, co nam wy­da­wa­ło­by się jed­no­ścią. O czym my­ślał ów chi­rurg, gdy pi­sał o cu­dach i nie­zwy­kło­ściach? Czym w ogó­le były dla ów­cze­snych lu­dzi mon­stra? Czy wszy­scy wi­dzie­li je tak samo? Czy ich po­strze­ga­nie rze­czy­wi­ście tak bar­dzo róż­ni­ło się od na­sze­go? Aże­by wy­ja­śnić kli­mat, w ja­kim ro­dził się sens mon­strów, przyj­rzyj­my się bli­żej jed­ne­mu z nich. Przy oka­zji za­ry­su­ją się przed nami róż­ne szla­ki in­ter­pre­ta­cyj­ne. Przy­kład bę­dzie po­cho­dził z ob­sza­ru za­chod­nio­eu­ro­pej­skie­go Re­ne­san­su; wy­bra­łam go ze wzglę­du na to, że bar­dzo wy­raź­nie może nam owe szla­ki wska­zać. Na­braw­szy wy­obra­że­nia o ich ukła­dzie, zwró­ci­my się ku daw­niej­szym eta­pom hi­sto­rii mon­stru­al­no­ści.

Mon­strum z Ra­wen­ny

Dziw­ne nie­mow­lę, któ­re przy­szło na świat w Ra­wen­nie w roku 1513, było skrzy­dla­te i ro­ga­te. Mia­ło tyl­ko jed­ną nogę, po­kry­tą łu­ską, opa­trzo­ną okiem w miej­scu ko­la­na i za­koń­czo­ną ku­rzym pa­zu­rem. Na jego tor­sie wid­niał krzyż i li­te­ra Y. Stwór miał her­ma­fro­dy­tycz­ną na­tu­rę – nad dzi­wacz­ną nogą znaj­do­wa­ły się za­rów­no mę­skie, jak i żeń­skie na­rzą­dy płcio­we. Tak przy­najm­niej opi­sał je wspo­mnia­ny wcze­śniej Am­bro­ise Paré.

Było to w cza­sie, gdy kon­flikt mię­dzy pa­pie­żem Ju­liu­szem II a kró­lem Fran­cji Lu­dwi­kiem XII przy­brał na sile. Woj­ska Ita­lii wła­śnie po­nio­sły sro­mot­ną klę­skę w bi­twie pod Ra­wen­ną. Owe na­ro­dzi­ny zda­wa­ły się zna­kiem – to Bóg kie­ru­je do lu­dzi prze­sła­nie od­no­szą­ce się do wal­ki po­mię­dzy wła­dzą du­chow­ną a świec­ką. Moż­na było rzec śmia­ło: to mon­strum.

Samo sło­wo wy­wo­dzo­no nie tyl­ko od ła­ciń­skie­go mon­stra­re, ozna­cza­ją­ce­go „po­ka­zy­wać”, ale i od mo­ne­re, czy­li „prze­po­wia­dać”, „zwia­sto­wać”. Oszo­ło­mie­nie wi­do­kiem dziw­ne­go cia­ła mie­sza­ło się z czcią dla po­nad­ludz­kie­go bytu, któ­ry nadał mu taką for­mę – przy­pusz­czal­nie po to, by coś lu­dziom za­sy­gna­li­zo­wać. Pro­ro­czy sta­tus po­zwa­la wpi­sać każ­dy dziw w po­rzą­dek świa­ta – a wów­czas mię­dzy wy­da­rze­nia­mi, któ­re prze­kra­cza­ją gra­ni­ce co­dzien­no­ści, do­strze­ga się „oczy­wi­ste” związ­ki.

Mon­strum z Ra­wen­ny zy­ska­ło roz­głos. Jego wi­ze­run­ki po­ja­wia­ły się w uczo­nych księ­gach i w dru­kach ulot­nych. Za­sta­na­wia ich róż­no­rod­ność oraz wie­lo­kie­run­ko­wa in­ter­pre­ta­cja jego ist­nie­nia. Mniej lub bar­dziej me­to­dycz­nie wy­ja­śnia­no zna­cze­nie szcze­gó­łów ana­to­micz­nych. Fran­cuz Pier­re Bo­aistu­au pi­sał na przy­kład: róg na gło­wie ozna­cza dumę i am­bi­cję, skrzy­dła – nie­fra­so­bli­wość i nie­sta­łość, brak rąk wska­zu­je na brak do­brych czy­nów, oko w miej­scu ko­la­na to zbyt wiel­kie umi­ło­wa­nie rze­czy ziem­skich, noga to chci­wość i li­chwiar­stwo, a po­dwój­ne na­rzą­dy płcio­we – grzech so­do­mii. Li­te­ra Y i krzyż – zna­ki zba­wie­nia – wska­zu­ją dro­gi unik­nię­cia klę­ski.

Mon­strum z Ra­wen­ny we­dług Pier­re’a (Hi­sto­ires pro­di­gieu­ses 1560)

W za­pi­skach flo­renc­kie­go ap­te­ka­rza Luki Lan­duc­cie­go wy­glą­da­ło to tro­chę in­a­czej: „Sły­sze­li­śmy o na­ro­dzo­nym w Ra­wen­nie mon­strum, któ­re­go ry­su­nek tu­taj przy­sła­no. Na jego gło­wie ster­czał róg, pro­sty jak miecz, miast ra­mion mia­ło dwa skrzy­dła nie­to­pe­rza; na pier­siach po jed­nej stro­nie wid­niał znak Y, po dru­giej krzyż, a po­ni­żej na tor­sie dwa węże. Był to her­ma­fro­dy­ta; na pra­wym ko­la­nie znaj­do­wa­ło się oko, zaś lewa noga mia­ła kształt or­lej. Wi­dzia­łem jego wi­ze­ru­nek, a mógł to we Flo­ren­cji uczy­nić każ­dy, kto tyl­ko tego ze­chciał” (Lan­duc­ci 1927:249).

Czy Fran­cu­za po­nio­sła fan­ta­zja, czy też Włoch nie grze­szył do­kład­no­ścią? W Ita­lii stwór ma dwie nogi, we Fran­cji już tyl­ko jed­ną. Zni­kły węże w oko­li­cach ta­lii. Roz­bu­do­wa­niu ule­gła na­to­miast ale­go­rycz­na na­tu­ra mon­strum. O ile Bo­aistu­au ana­li­zo­wał mon­stru­al­ne cia­ło, roz­wo­dząc się nad zna­cze­niem po­szcze­gól­nych człon­ków, o tyle Lan­duc­ci pod­su­mo­wał rzecz całą la­pi­dar­nym stwier­dze­niem: „wiel­kie nie­szczę­ście za­wsze do­ty­ka mia­sto, gdy ro­dzi się coś ta­kie­go” (Lan­duc­ci 1927:250).

Wi­ze­run­ki dzi­wacz­nej isto­ty z Ra­wen­ny krą­ży­ły z mia­sta do mia­sta, prze­kra­cza­ły gra­ni­ce państw, a dziś trud­no do­ciec jego for­my pod­sta­wo­wej. Stwór mie­wał skrzy­dła nie­to­pe­rza lub pta­ka. Nie za­wsze był her­ma­fro­dy­tą – na nie­któ­rych ilu­stra­cjach zda­wał się wy­raź­nie mę­ski ze swym człon­kiem w sta­nie erek­cji.

Co kry­ło się za tymi prze­mia­na­mi? Czy to tyl­ko ludz­ka fan­ta­zja szła za po­ku­są osnu­wa­nia opo­wie­ści wo­kół dziw­ne­go cia­ła, do­da­wa­nia i uj­mo­wa­nia mu pew­nych ele­men­tów, czy też w prze­mia­nach była ja­kaś me­to­da? Gdzie szu­kać re­guł trans­for­ma­cji?

Jed­na z naj­wcze­śniej­szych (je­śli w ogó­le nie naj­wcze­śniej­sza) zna­na in­for­ma­cja po­cho­dzi od rzym­skie­go kro­ni­ka­rza Se­ba­stia­na di Bran­ca Te­dal­li­nie­go. Pod datą 8 mar­ca 1513 roku za­no­to­wał on: „Opi­szę te­raz dzie­cię zro­dzo­ne w Ra­wen­nie z mnisz­ki i bra­ta za­kon­ne­go. Mia­ło wiel­ką gło­wę, na czo­le róg i wiel­kie usta; na pier­si były trzy li­te­ry, tak jak je tu wi­dać: YXV, i trzy kęp­ki wło­sów. Jed­ną nogę mia­ło wło­cha­tą z dia­blim ko­py­tem, dru­gą ludz­ką z okiem po­środ­ku. Nig­dy jesz­cze za ludz­kiej pa­mię­ci coś ta­kie­go się nie zda­rzy­ło. Pan tej zie­mi ka­zał słać wieść o tym do pa­pie­ża Ju­liu­sza II” (cyt. za: Nic­co­li 1990:35).

Przyj­ście na świat na­stą­pić mia­ło dwa dni wcze­śniej – jak wi­dać, wieść nio­sła się szyb­ko. Przy­pusz­czal­nie kro­ni­karz oglą­dał ilu­stra­cję przed­sta­wia­ją­cą mon­strum. Gdy do­cho­dzi­ło do ta­kich nie­zwy­kłych wy­da­rzeń, od­ręcz­ne wi­ze­run­ki, nie­rzad­ko ko­lo­ro­wa­ne, z pod­pi­sa­mi, krą­ży­ły w licz­nych ko­piach. Czę­sto wy­wie­sza­no je w miej­scach pu­blicz­nych. Już w tym sa­mym mie­sią­cu, w któ­rym na­ro­dzi­ło się mon­strum, roz­po­czę­to pro­duk­cję ich dru­ko­wa­nych od­po­wied­ni­ków.

Se­ba­stia­no di Bran­ca Te­dal­li­ni wspo­mi­na o pew­nym za­sta­na­wia­ją­cym szcze­gó­le: jed­ną z dwóch nóg – tę, któ­ra w póź­niej­szych prze­ka­zach po­kry­ta jest pió­ra­mi lub ry­bią łu­ską – opi­su­je jako nogę dia­bła (za­mpa di dia­vo­lo). Wia­do­mo, że dzie­cię zro­dzi­ło się z mni­sze­go wy­stęp­ku – za­wie­ra się tu za­tem mo­tyw ko­rup­cji kle­ru. Ist­nie­ją jesz­cze inne prze­ka­zy wska­zu­ją­ce na ta­kie łą­cze in­ter­pre­ta­cyj­ne. In­for­ma­cja o mnisz­ce i za­kon­ni­ku szyb­ko jed­nak za­ni­kła. Lan­duc­ci mó­wił po pro­stu o dziec­ku ja­kiejś ko­bie­ty; po­ja­wia­ły się też wzmian­ki o tym, że mat­ka była mę­żat­ką. Moż­na po­dej­rze­wać, że to z ini­cja­ty­wy krę­gów pa­pie­skich treść sto­sow­nie wy­re­tu­szo­wa­no. Do Rzy­mu bo­wiem za­wsze naj­pierw wy­sy­ła­no po­wia­do­mie­nie o nie­zwy­kłych na­ro­dzi­nach. An­ty­kle­ry­kal­ne ele­men­ty wy­eli­mi­no­wa­no, a mon­stru­al­ne cia­ło wcią­gnię­to w me­cha­nizm re­to­ry­ki po­li­tycz­nej, czy­niąc z po­szcze­gól­nych jego człon­ków wy­mow­ne zna­ki or­ga­ni­zo­wa­ne zgod­nie z pew­ną li­nią po­li­tycz­nej per­swa­zji.

Nie­miec­ki druk ulot­ny przed­sta­wia­ją­cy mon­strum z Ra­wen­ny (Bay­eri­sche Sta­ats­bi­blio­thek)

Skąd na­praw­dę wziął się stwór z Ra­wen­ny? Dzi­siej­si le­ka­rze wska­zu­ją na róż­ne wady ge­ne­tycz­ne, któ­re mo­gły spo­wo­do­wać na­ro­dze­nie się dziw­ne­go nie­mow­lę­cia (Le­roi 2003:6 i 360). Je­śli jed­nak na­praw­dę w Ra­wen­nie 6 mar­ca wia­do­me­go roku przy­szło na świat zde­for­mo­wa­ne nie­mow­lę, to zna­cze­nia tego fak­tu nie da się spro­wa­dzić do me­dycz­nej dia­gno­zy – nie wy­tłu­ma­czy ona ob­ra­zu, któ­ry do­ma­ga się lek­tu­ry we­dług wie­lu klu­czy jed­no­cze­śnie. Sko­ro tyl­ko się na­ro­dzi­ło (je­śli przyj­mie­my, że się na­ro­dzi­ło), sta­ło się uży­tecz­ne po­li­tycz­nie i mo­ral­nie. Dla nas kwe­stią za­sad­ni­czą bę­dzie jego zna­cze­nie, zmie­nia­ją­ce się w trak­cie krą­że­nia wie­dzy o mon­strum, od­ci­śnię­te w wi­zu­al­nych i wer­bal­nych prze­ka­zach. Wia­do­mo, że two­rząc ilu­stra­cje, ko­rzy­sta­no z ist­nie­ją­ce­go wcze­śniej ma­te­ria­łu iko­no­gra­ficz­ne­go. Na wi­ze­ru­nek po­twor­ka mo­gły wpły­nąć przed­sta­wie­nia in­ne­go dzi­wu – dziec­ka na­ro­dzo­ne­go we Flo­ren­cji tro­chę wcze­śniej, w roku 1506 (Da­ston, Park 2001:178). Wska­zu­je się też na mniej bez­po­śred­nie po­wią­za­nia. Na przy­kład po dru­giej stro­nie Alp, w Niem­czech, zna­no per­so­ni­fi­ko­wa­ne wy­obra­że­nie grzesz­ne­go świa­ta jako ko­bie­ty – Frau Welt. Mia­ła ona skrzy­dła nie­to­pe­rza i nogę dra­pież­ne­go pta­ka. Róż­ne czę­ści jej cia­ła sym­bo­li­zo­wa­ły sie­dem grze­chów głów­nych. Nie wia­do­mo jed­nak, czy po­do­bień­stwo jest przy­pad­ko­we, czy istot­nie do­szło do za­po­ży­cze­nia (Nic­co­li 1990:42–44). Ci, któ­rzy de­cy­du­ją się cof­nąć da­lej, do­strze­ga­ją śla­dy przed­sta­wień po­gań­skich ido­li, zwłasz­cza de­mo­nów nie­rzad­ko wy­obra­ża­nych jako isto­ty pół zwie­rzę­ce, pół ludz­kie. Szu­ka­jąc tego ro­dza­ju ko­rze­ni, nie po­win­ni­śmy jed­nak za­po­mi­nać o tym, że daw­ne mo­ty­wy zy­sku­ją sens w no­wym śro­do­wi­sku kul­tu­ro­wym. Ulot­ny druk ob­ra­zu­ją­cy mon­strum z Ra­wen­ny, wy­sła­ny w li­ście czy też wy­sta­wio­ny na po­kaz na pla­cu miej­skim, ilu­stra­cja w księ­dze me­dycz­nej lub w kro­ni­ce świa­ta wią­za­ły się z okre­ślo­ny­mi stra­te­gia­mi od­bio­ru. Tego ro­dza­ju wi­ze­run­ki in­for­mo­wa­ły na przy­kład o nie­zwy­kłym wy­da­rze­niu, una­ocz­nia­ły je, uau­ten­tycz­nia­ły to, o czym mó­wią dru­ki ulot­ne i trak­ta­ty. Po­zwa­la­ły na uczest­nic­two w cu­dzie prze­po­wied­ni – wpraw­dzie za­po­śred­ni­czo­ne, nie­mniej jed­nak mo­gą­ce wzbu­dzać żywe re­ak­cje.

Na tym jed­nak nie koń­czy się spek­trum moż­li­wych try­bów wy­ko­rzy­sta­nia mon­strum. Hy­bry­dycz­na po­stać po­ja­wia­ją­ca się na re­ne­san­so­wych ilu­stra­cjach mo­gła słu­żyć do me­dy­ta­cji: sym­bo­li­zu­jąc grze­chy, syn­te­tycz­nie uka­zy­wa­ła ich na­tu­rę oraz kon­se­kwen­cje wy­kro­cze­nia; skła­nia­ła do ko­ja­rze­nia po­ku­sy z nie­bez­pie­czeń­stwem bra­ku po­wścią­gli­wo­ści oraz z karą, któ­ra spo­ty­ka grzesz­ni­ków. Dzia­ła­ła tak jak re­to­rycz­ne ma­chi­ny pa­mię­ci, któ­re roz­po­wszech­ni­ły się w okre­sie Re­ne­san­su. Ich po­szcze­gól­ne ele­men­ty od­sy­ła­ły do pew­nych wy­obra­żeń, po­ma­ga­jąc za­pa­mię­ty­wać mniej lub bar­dziej ob­szer­ne tek­sty (Da­ston, Park 2001:182, zob. tak­że Yates 1977)1. Jak do­wo­dzi­ła Lau­ra Bol­zo­ni, sztu­ka pa­mię­ci w du­żej mie­rze opie­ra­ła się na tych sa­mych prze­ko­na­niach co daw­na fi­zjo­no­mi­ka czy sztu­ka od­czy­ty­wa­nia ge­stów, któ­re do­star­cza­ły wska­zó­wek do po­zna­nia ludz­kich skłon­no­ści i cech cha­rak­te­ru. Po­dob­nie jak ję­zyk cia­ła od­sy­łać miał do in­ne­go, we­wnętrz­ne­go ję­zy­ka, tak i fi­gu­ry re­to­rycz­ne oraz ich gra­ficz­ne od­po­wied­ni­ki – sche­ma­ty, dia­gra­my, drze­wa – wska­zy­wa­ły na to, co win­no sy­tu­ować się w in­nym wy­mia­rze niż ten prze­sta­wio­ny po­przez usy­tu­owa­ne w prze­strze­ni obiek­ty. Prze­strze­nie we­wnętrz­ne, w któ­rych umiesz­cza­no roz­bi­ty na frag­men­ty ma­te­riał, lo­ka­li­zo­wa­ne są w spe­cy­ficz­nej sfe­rze – gdzieś po­mię­dzy cia­łem a du­szą, po­mię­dzy do­zna­wa­niem a ro­zu­mo­wa­niem2.

Ilu­stra­cje zHi­sto­rii mon­strów wy­da­nej z ma­te­ria­łów zgro­ma­dzo­nych przez Ulis­se Al­dro­van­die­go (Mon­stro­rum hi­sto­ria 1642)

W tym mo­men­cie może nam się wy­dać, że ob­raz słu­żą­cy do me­dy­ta­cji usu­wa w cień re­al­ną cie­le­sność mon­strum – jego ma­te­rial­na do­sad­ność zmie­nia się w abs­trak­cyj­ny układ po­jęć mo­ral­nych. Z dru­giej jed­nak stro­ny owa kon­kret­ność po­wró­ci wraz z opo­wie­ścia­mi, któ­re wier­ny usły­szy, gdy skoń­czyw­szy mo­dły, pój­dzie na plac miej­ski – krą­żą tam gad­ki o strasz­nych cia­łach, o znie­kształ­ce­niach i prze­miesz­cze­niach człon­ków, o na­ukach, ja­kie nio­są, o ka­rach, ja­kie sta­no­wią, o za­gro­że­niu, ja­kim dla każ­dej cię­żar­nej ko­bie­ty jest za­pa­trze­nie się w to, co znie­kształ­co­ne. Mon­strum z Ra­wen­ny ( jak zresz­tą każ­de inne) trze­ba uj­mo­wać w kon­tek­ście okre­ślo­nych try­bów po­zna­wa­nia świa­ta, jako je­den z ele­men­tów po­li­wa­lent­ne­go ję­zy­ka po­ję­cio­we­go; in­a­czej tra­ci zna­cze­nie, sta­jąc się zna­kiem wy­zu­tym z sen­su. Tym ję­zy­kiem, w ra­mach któ­re­go za­ist­nia­ło mon­strum, po­słu­gi­wa­li się me­dy­cy i twór­cy hi­sto­rii oso­bli­wych, po­li­ty­cy i teo­lo­go­wie; uży­wa­no go na pla­cach miej­skich, po­śród stra­ga­nów i tam, gdzie to­czy­ły się uczo­ne dys­pu­ty. Róż­ny mógł być styl sto­so­wa­nia tej wie­dzy, ale pod­sta­wo­wy znak (ob­raz mon­stru­al­ne­go cia­ła) po­zo­sta­wał ten sam.

Nie moż­na przy tym za­po­mi­nać o zmy­sło­wym aspek­cie zna­czeń. Kie­dy my­śli­my o twór­cach i od­bior­cach daw­nych wi­ze­run­ków, win­ni­śmy uj­mo­wać ich jako isto­ty cie­le­sne i du­cho­we, ży­wią­ce szcze­gól­ne pa­sje po­znaw­cze, ale i dys­po­nu­ją­ce okre­ślo­ny­mi tech­ni­ka­mi po­zna­wa­nia – za­rów­no po­zna­wa­nia świa­ta, jak i po­zna­wa­nia sa­mych sie­bie.

Są­dzę, że w tym mo­men­cie ry­su­je się już przed nami wie­lo­aspek­to­wość zja­wi­ska, o któ­rym bę­dzie mowa – kul­tu­ro­we­go two­rze­nia stra­te­gii słu­żą­cych dwo­ja­kie­mu ce­lo­wi. Z jed­nej stro­ny wcho­dzi tu w grę po­ję­cio­we lub fi­zycz­ne (a prze­waż­nie oba jed­no­cze­śnie) opa­no­wy­wa­nie nie­re­gu­lar­no­ści; z dru­giej – pie­lę­gno­wa­nie ob­sza­rów rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rych do­ko­nu­je się erup­cja nie­zro­zu­mia­łych i dzi­wacz­nych form. Za­nim jed­nak wkro­czę w tę dwu­znacz­ność, wska­żę an­tycz­ne źró­dła spo­so­bów, w ja­kie in­ter­pre­to­wa­no ludz­ko-nie­ludz­kie isto­ty w kul­tu­rze Za­cho­du.

An­tycz­ne źró­dła

W świe­cie an­tycz­nym mon­stru­al­ność opi­sy­wa­no na kar­tach prac ko­smo­gra­ficz­nych i geo­gra­ficz­nych, w kon­tek­ście wie­dzy o na­tu­rze i me­dy­cy­ny. Nie będę oma­wiać ich szcze­gó­ło­wo – przy­wo­łam je­dy­nie to, co po­tem sta­no­wi­ło istot­ny krąg od­wo­łań.

Przez wie­ki nie­wąt­pli­wym au­to­ry­te­tem po­zo­sta­wał Ary­sto­te­les. Wpi­sał on kwe­stie po­twor­no­ści w re­flek­sję nad świa­tem stwo­rzeń ży­wych, a zwłasz­cza nad ich po­wsta­wa­niem. W tym uję­ciu za­sad­ni­cze zna­cze­nie miał fakt, iż to mę­ski ele­ment (na­sie­nie) kształ­tu­je ma­te­rię, któ­rej do­star­cza ko­bie­ta3. Po­twór to po­to­mek wy­raź­nie róż­nią­cy się od ro­dzi­ców, sta­no­wią­cy od­stęp­stwo od zwy­kłych praw ro­dze­nia istot po­dob­nych do ojca i mat­ki. „Dro­gę do two­rze­nia po­two­rów uto­ro­wa­ło na­tu­rze wy­da­wa­nie na świat po­tom­stwa, któ­re ze wzglę­du na nie­do­sko­na­łość jego or­ga­ni­zmu nie jest po­dob­ne do ro­dzi­ców. Bo po­two­ry na­le­żą do ka­te­go­rii po­tom­stwa, któ­re nie jest po­dob­ne do ro­dzi­ców” (Ary­sto­te­les 2003:211–212). (W ko­bie­cie Ary­sto­te­les wi­dział zresz­tą pe­wien ro­dzaj za­bu­rze­nia4).

Fi­lo­zof wska­zy­wał na na­tu­ral­ne przy­czy­ny po­wsta­wa­nia mon­strów5; może to być na przy­kład nad­miar na­sie­nia lub jego spe­cy­ficz­ny po­dział. Mon­stru­al­no­ści jako ta­kiej nie uwa­żał za prze­ciw­ną na­tu­rze, gdyż na­tu­ra ni­cze­go nie czy­ni na próż­no; cza­sa­mi je­dy­nie nie osią­ga za­mie­rzo­ne­go celu. Wszyst­ko za­le­ży od tego, co się dzie­je, gdy „po­zo­sta­łość na­sien­na w cie­czy men­stru­al­nej prze­szła na­leż­ny pro­ces go­to­wa­nia, wte­dy ruch wy­cho­dzą­cy od sam­ca spra­wia, że przyj­mu­je ona for­mę, któ­ra mu od­po­wia­da” (Ary­sto­te­les 2003:206) – jest to mo­ment, w któ­rym roz­po­czy­na się cią­ża. Może wte­dy dojść do ufor­mo­wa­nia się po­two­ra: „Gdy mia­no­wi­cie ru­chy [po­cho­dzą­ce od sam­ca] usta­ją i ma­te­riał [do­star­czo­ny przez sa­mi­cę] nie jest przez nie opa­no­wa­ny, wte­dy po­zo­sta­je to, co jest naj­bar­dziej ogól­ne w je­ste­stwie, a tym jest «zwie­rzę». No­wo­ro­dek, jak się zwy­kło mó­wić, ma wte­dy gło­wę ba­ra­na lub wołu. Po­dob­ne ano­ma­lie za­cho­dzą u in­nych zwie­rząt: jed­no ma gło­wę dru­gie­go, np. cie­lę ma gło­wę dziec­ka, owca ma gło­wę wołu. […] Lecz te je­ste­stwa nie są nig­dy tym, za co ucho­dzą; mają tyl­ko po­do­bień­stwo, a to zda­rza się na­wet wte­dy, gdy nie [na­stą­pi­ła] żad­na de­for­ma­cja” (Ary­sto­te­les 2003:210).

Sta­gi­ry­ta mię­dzy baj­ki wkła­da opo­wie­ści o stwo­rach po­wsta­ją­cych po­przez wy­mie­sza­nie ga­tun­ków, o isto­tach ludz­ko-zwie­rzę­cych i ta­kich, któ­re łą­czą w so­bie ce­chy róż­nych zwie­rząt. (Są nie­moż­li­we ze wzglę­du na od­mien­ny okres cią­ży sa­mic na­le­żą­cych do róż­nych ga­tun­ków6). W tym uję­ciu po­twór nie jest isto­tą prze­ra­ża­ją­cą ani wró­żeb­nym zna­kiem. Jego przyj­ście na świat to fakt da­ją­cy się wy­ja­śnić bez ko­niecz­no­ści od­wo­ły­wa­nia się do tego, co wy­kra­cza poza po­rzą­dek praw na­tu­ral­nych. „W rze­czy sa­mej po­twór na­le­ży do ka­te­go­rii zja­wisk prze­ciw­nych na­tu­rze, nie na­tu­rze ca­łej, lecz na­tu­rze w więk­szo­ści przy­pad­ków. Bo o ile cho­dzi o na­tu­rę wiecz­ną i pod­le­głą ko­niecz­no­ści, nic się nie zda­rza, co by było z nią sprzecz­ne, pod­czas gdy zja­wi­ska, któ­re za­cho­dzą w więk­szo­ści przy­pad­ków, mogą się zda­rzać tak­że in­a­czej. Zresz­tą na­wet zja­wi­ska, któ­re wy­ła­mu­ją się spod tej re­gu­ły, nie po­wsta­ją czy­sto przy­pad­ko­wo! Dla­te­go mniej w nich wi­dać po­twor­no­ści, bo na­wet to, co jest prze­ciw na­tu­rze, zda­je się w ja­kiś spo­sób z nią zgod­ne (tj. tam, gdzie na­tu­ra-for­ma nie opa­no­wa­ła na­tu­ry-ma­te­rii)” (Ary­sto­te­les 2003:212).

Dru­gim au­to­ry­te­tem, o któ­rym war­to wspo­mnieć, był grec­ki le­karz Ga­len, uzna­wa­ny za mi­strza wie­dzy me­dycz­nej jesz­cze w epo­ce Re­ne­san­su. Two­rzył on pod­sta­wy do przed­sta­wia­na tej kwe­stii z punk­tu wi­dze­nia bu­do­wy or­ga­ni­zmu ludz­kie­go, a uj­mo­wał ją z per­spek­ty­wy me­dy­ka i ba­da­cza. Za­rów­no męż­czyź­nie, jak i ko­bie­cie przy­pi­sy­wał ak­tyw­ną rolę w po­czę­ciu dziec­ka: krew mie­sięcz­na do­star­czać mia­ła ma­te­rii, na­sie­nie mę­skie jako za­sa­da ru­chu – for­my. W De se­mi­ne po­le­mi­zo­wał z po­glą­da­mi od­ma­wia­ją­cy­mi ist­nie­nia na­sie­niu żeń­skie­mu. Dzie­ci bo­wiem mogą mieć ce­chy za­rów­no ojca, jak i mat­ki. Na­wią­zy­wał przy tym do po­ję­cia pneu­my, sta­no­wią­cej źró­dło ru­chu sa­mo­ist­ne­go. Scep­tycz­nie wy­po­wia­dał się na te­mat moż­li­wo­ści prze­ka­zy­wa­nia cech na­by­tych w spo­sób sztucz­ny. Ce­chy cie­le­sne – do­wo­dził – dzie­dzi­czo­ne są wów­czas, gdy bio­rą się z tem­pe­ra­men­tu pły­nów ustro­jo­wych. Czym in­nym są ce­chy na­by­te – ta­kie jak te ist­nie­ją­ce u ma­kro­ce­fa­lów. W tym wy­pad­ku – twier­dził – wy­dłu­że­nie czasz­ki to ce­cha na­by­ta: po­ja­wi­ła się „ze zwy­cza­ju” (Bed­nar­czyk 1999:145–146; tak­że Bed­nar­czyk 1995). O ma­kro­ce­fa­lach pi­sa­li też Pli­niusz i Stra­bon. Ten ostat­ni w Geo­gra­fii po­trak­to­wał ich jako wy­mysł; w in­nym miej­scu na­to­miast pi­sał o ży­ją­cym u pod­nó­ża Kau­ka­zu ple­mie­niu, w któ­rym osob­ni­kom płci mę­skiej znie­kształ­ca się gło­wy w ten spo­sób, że czo­ło jest znacz­nie wy­su­nię­te do przo­du. Ich rów­nież na­zy­wa się ma­kro­ce­fa­la­mi (Bed­nar­czyk 1999: 255–257).

O ca­łych ra­sach dziw­nie ufor­mo­wa­nych istot wspo­mi­na­no w sta­ro­żyt­no­ści w róż­nych kon­tek­stach, ale księ­gą, do któ­rej przez wie­ki się­ga­no naj­czę­ściej, była Hi­sto­ria na­tu­ral­na Pli­niu­sza. Au­tor wy­mie­nił tam licz­ne ludy za­miesz­ku­ją­ce od­le­głe zie­mie Afry­ki i Azji. Nie­zwy­kłość ich ciał szła w pa­rze z bra­kiem umie­jęt­no­ści i oby­cza­jów uwa­ża­nych za cha­rak­te­ry­stycz­ne dla ludz­kich spo­łecz­no­ści: „Atlan­ci za­tra­ci­li cał­ko­wi­cie, je­że­li wie­rzyć [temu, co mó­wią], oby­cza­je ludz­kie. Nie uży­wa­ją mię­dzy sobą żad­nych imion, a na słoń­ce wscho­dzą­ce i za­cho­dzą­ce spo­glą­da­ją z groź­nym prze­kleń­stwem, ja­ko­by nio­sło ono zgu­bę im sa­mym i po­lom, tak­że w śnie nie mają wi­dzeń, jak inni lu­dzie. Tro­glo­dy­ci drą­żą ja­ski­nie; te są dla nich do­ma­mi, po­ży­wie­niem – mię­so wę­żów, syk za­miast gło­su: do tego stop­nia po­zba­wie­ni są moż­no­ści po­ro­zu­mie­wa­nia się mową. Ga­ra­man­to­wie nie zna­ją mał­żeństw, ob­cu­ją z każ­dą ko­bie­tą. Au­gi­lo­wie czczą tyl­ko bo­gów pod­ziem­nych. Gam­fa­san­to­wie cho­dzą nadzy i nie zna­ją wo­jen, do żad­ne­go cu­dzo­ziem­ca się nie zbli­ża­ją, Blem­my­om po­dob­no brak głów, a usta i oczy mają na pier­siach. Sa­ty­ro­wie poza po­sta­cią nie wy­ka­zu­ją nic z oby­cza­ju ludz­kie­go. Aj­gi­pa­no­wie o wy­glą­dzie ta­kim, jak się ich zwy­kle ma­lu­je. «Hi­man­to­po­do­wie» tłu­ma­czą nie­któ­rzy jako «Rze­mie­nio­sto­pi», bo od­zna­cza­ją się wła­ści­wo­ścią po­ru­sza­nia się przy po­mo­cy peł­za­nia. Fa­ru­zyj­czy­cy, nie­gdyś Per­so­wie, byli po­dob­no to­wa­rzy­sza­mi Her­ku­le­sa śpie­szą­ce­go do He­spe­ryd” (Pli­niusz 1961: 47–48). W ten spo­sób to, co od­le­głe w sen­sie geo­gra­ficz­nym, sta­wa­ło się obce w sen­sie toż­sa­mo­ścio­wym. (Tam­te isto­ty są tak nie­po­dob­ne do nas…). Roz­le­głość prze­strzen­na świa­ta ko­ja­rzy­ła się z nie­zwy­kło­ścią form, któ­re mogą się na nim po­ja­wić.

Pli­niusz pi­sał nie tyl­ko o owych ra­sach, ale i o czło­wie­ku jako jed­no­st­ce. Uwzględ­niał jego bu­do­wę ana­to­micz­ną i zdol­no­ści roz­rod­cze (czer­piąc zresz­tą ob­fi­cie z ksiąg Ary­sto­te­le­sa), przy­mio­ty psy­chicz­ne, nie­zwy­kłe umie­jęt­no­ści, zdol­ność two­rze­nia; za­zna­czał jego ist­nie­nie w aspek­cie bio­gra­ficz­nym oraz cy­wi­li­za­cyj­nym. Nie po­mi­nął przy tym dziw­nych na­ro­dzin, nie­kie­dy wy­ni­ka­ją­cych z przy­czyn na­tu­ral­nych, kie­dy in­dziej bę­dą­cych zwia­stu­na­mi róż­nych wy­da­rzeń. Wszyst­ko to wpi­su­je się w ob­raz świa­ta róż­no­rod­ne­go, za­dzi­wia­ją­ce­go swą nie­zwy­kło­ścią.

Oczy­wi­ście myśl świa­ta an­tycz­ne­go przed­sta­wia nie­po­mier­nie wię­cej niż to, co prze­ka­zu­ją nam Ary­sto­te­les, Ga­len i Pli­niusz. Ich sa­mych też zresz­tą nie spo­sób scha­rak­te­ry­zo­wać, przy­wo­łu­jąc je­dy­nie wy­bra­ne mo­ty­wy, któ­re wszak wpi­sa­ne były w sze­ro­ko za­kro­jo­ne sys­te­my wie­dzy. Wy­mie­niam tu jed­nak wła­śnie ich nie tyl­ko dla­te­go, że stwo­rzo­ne przez nich dzie­ła przez całe wie­ki sta­no­wi­ły dla świa­ta za­chod­nie­go źró­dła od­wo­łań – dys­ku­to­wa­no z nimi, bra­no od nich całe kon­cep­cje oraz po­je­dyn­cze mo­ty­wy. Ich imio­na trak­tu­ję tak­że jako zna­ki po­wią­za­nych ze sobą do­men, w któ­re wpi­sy­wa­ne były po­two­ry: fi­lo­zo­ficz­nej wie­dzy o na­tu­rze, me­dy­cy­ny oraz uni­wer­sal­nej wie­dzy o świe­cie w jego ko­smo­gra­ficz­nych, geo­gra­ficz­nych i hi­sto­rycz­nych uwa­run­ko­wa­niach. Za­ry­so­wu­ją się tu dwie tra­dy­cyj­ne per­spek­ty­wy uj­mo­wa­nia mon­strów. Ary­sto­te­les wska­zu­je tra­dy­cję na­uko­wą. Ga­len re­pre­zen­tu­je to uję­cie w ra­mach teo­rii i prak­ty­ki me­dycz­nej. Pli­niusz kła­dzie na­cisk na róż­no­rod­ne, za­ska­ku­ją­ce nie­zwy­kło­ścią dzi­wy na­tu­ry.

Trze­ba jesz­cze wspo­mnieć trze­cie uję­cie – moż­na je na­zwać krę­giem my­śli pro­fe­tycz­nej (zob. tak­że Ha­na­fi 2000:6–14). An­tycz­ny świat umiesz­czał bo­wiem mon­stru­al­ność rów­nież w ob­sza­rze wróż­biar­stwa. Wie­dza o tym, co dziś na­zy­wa­my na­tu­rą (wte­dy bo­wiem ta­kie po­ję­cie nie ist­nia­ło), oraz wie­dza o bo­gach wią­za­ły się wów­czas ze sobą. Dzia­ła­nia bo­gów prze­ja­wia­ły się w świe­cie w jego fi­zycz­nych, ma­te­rial­nych ukła­dach i uwa­run­ko­wa­niach. Wró­że­nie ro­zu­mia­no za­tem w spo­sób szcze­gól­ny: „Dwa są mia­no­wi­cie ro­dza­je wróż­biar­stwa: je­den sztucz­ny, a dru­gi na­tu­ral­ny. I czyż jest taki na­ród lub pań­stwo, któ­re by nie bra­ło do ser­ca ani wy­po­wie­dzi wróż­bia­rzy ba­da­ją­cych wnętrz­no­ści zwie­rząt ofiar­nych ob­ja­śnia­ją­cych nie­zwy­kłe zja­wi­ska lub bły­ska­wi­ce, ani wróżb au­gu­rów czy astro­lo­gów, ani wieszczb, ja­kie daje cią­gnie­nie lo­sów (co wszyst­ko za­li­cza się zwy­kle do wróż­biar­stwa sztucz­ne­go), ani prze­po­wied­ni za­war­tych w snach i na­tchnio­nych pro­roc­twach (któ­re to dwa spo­so­by wró­że­nia uwa­ża się za na­tu­ral­ne)? Utrzy­mu­ję, że w tych spra­wach trze­ba ra­czej zwa­żać na skut­ki, niż do­cie­kać przy­czyn. Ist­nie­je bo­wiem ja­kaś siła czy też wro­dzo­na zdol­ność, któ­ra umoż­li­wia prze­po­wia­da­nie przy­szło­ści bądź to na pod­sta­wie czy­nio­nych przez dłu­gi czas spo­strze­żeń, bądź pod wpły­wem ja­kie­goś po­pę­du lub bo­skie­go na­tchnie­nia” (Ci­ce­ro 1960:238). Te sło­wa wkła­da Cy­ce­ron w usta swe­mu bra­tu Kwin­tu­so­wi w trak­ta­cie De di­vi­na­tio­ne (czy­li O wróż­biar­stwie). Ów tekst, po­wsta­ły w roku 44, stresz­cza w so­bie wie­le wąt­ków my­śli an­tycz­nej. Sam Cy­ce­ron ma scep­tycz­ny sto­su­nek do wróż­biar­stwa, ale za­nim go na­kre­śli, od­da­je głos Kwin­tu­so­wi, by ten przed­sta­wił ar­gu­men­ty sto­ików, po­dą­ża­jąc, jak stwier­dza, „za mnie­ma­niem naj­daw­niej­szym, po­twier­dzo­nym przez zgo­dę wszyst­kich lu­dów i na­ro­dów” (Ci­ce­ro 1960:238).

Dla Cy­ce­ro­na prze­po­wia­da­nie to nie tyl­ko wró­że­nie czy od­czy­ty­wa­nie zna­ków zsy­ła­nych przez bo­gów, ale i wnio­sko­wa­nie na pod­sta­wie ob­ser­wo­wa­nych zja­wisk bez ucie­ka­nia się do po­nadna­tu­ral­nych in­stan­cji. Jak­kol­wiek kry­ty­ku­je on wszyst­ko, co we­dług nie­go wy­wo­dzi się z błę­du i z oszu­stwa, to ak­cep­tu­je pe­wien ro­dzaj pro­gno­zo­wa­nia: „Le­karz prze­wi­du­je wzmo­że­nie się cho­ro­by przy po­mo­cy ro­zu­mo­wa­nia; tak samo wódz prze­wi­du­je za­sadz­ki, a ster­nik bu­rze” (Ci­ce­ro 1960:314)7. W kla­sycz­nej sztu­ce wró­że­nia waż­na jest do­kład­na ob­ser­wa­cja i po­stę­po­wa­nie in­ter­pre­ta­cyj­ne we­dług lo­gicz­nych re­guł. Wąt­ki te wró­cą po­tem w Re­ne­san­sie, kie­dy to an­tycz­ne tek­sty będą czy­ta­ne i roz­wa­ża­ne w kon­tek­ście re­flek­sji nad na­tu­rą. Myśl o wróż­biar­stwie zwią­że się wów­czas tak­że z na­dzie­ja­mi po­kła­da­ny­mi w ma­gii (Ha­na­fi 2000:6–10). To już jed­nak znacz­nie póź­niej­sza hi­sto­ria. Na ra­zie od Re­ne­san­su dzie­li nas jesz­cze wie­le lat.

Za­chód od­kry­wał kla­sycz­ne dzie­ła za po­śred­nic­twem Ara­bów. Szcze­gól­ne zna­cze­nie miał Ca­non me­di­ci­nae Avi­cen­ny, zmie­rza­ją­cy do sys­te­ma­ty­za­cji po­glą­dów Ga­le­na i Ary­sto­te­le­sa. Oj­co­wie Ko­ścio­ła wpi­sy­wa­li to w krąg my­śli teo­lo­gicz­nej. Izy­dor z Se­wil­li ob­ja­śniał ich na­zwy, świę­ty Au­gu­styn py­tał, czy mon­stra są stwo­rze­nia­mi Bo­ży­mi. Pa­mię­taj­my przy tym, że związ­ki mię­dzy tym, co dziś chęt­nie na­zy­wa­my róż­ny­mi ob­sza­ra­mi wie­dzy, były wie­lo­aspek­to­we i po­dzia­ły trze­ba trak­to­wać jako względ­ne, umow­ne, da­ją­ce się kwe­stio­no­wać. Cho­dzi nie tyl­ko o to, że ko­rzy­sta­no ze wspól­ne­go za­so­bu idei i na tym grun­cie two­rzo­no szcze­gó­ło­we kon­cep­cje wy­ja­śnia­ją­ce pew­ne aspek­ty rze­czy­wi­sto­ści, nie tyl­ko o wza­jem­ne za­si­la­nie się tych kon­cep­cji w ukła­dzie zmie­rza­ją­cym do ca­ło­ścio­we­go wy­ja­śnie­nia świa­ta, ale i o spo­sób, w jaki za­ko­rze­nio­ne były one w ży­ciu. Tłu­ma­czy­ły świat, ale do­star­cza­ły też prak­tycz­nych rad – jak żyć do­brze czy jak osią­gnąć szczę­ście.

Za­trzy­maj­my się na chwi­lę przy świę­tym Au­gu­sty­nie, by zo­ba­czyć, na czym po­le­ga wpro­wa­dze­nie sta­ro­żyt­nych ob­ra­zów w krąg my­śli chrze­ści­jań­skiej. In­te­re­so­wać nas bę­dzie oczy­wi­ście nada­wa­nie głęb­sze­go zna­cze­nia nie­re­gu­lar­no­ściom i wpi­sy­wa­nie ich w pe­wien uni­wer­sal­ny układ.

Mon­stra świę­te­go Au­gu­sty­na

W dzie­le O pań­stwie Bo­żym czy­ta­my: „Bo mówi się, że pew­ni lu­dzie mają tyl­ko jed­no oko po­środ­ku czo­ła; że sto­py nie­któ­rych zwró­co­ne są do tyłu; że nie­któ­rzy są isto­ta­mi dwu­pł­cio­wy­mi, pra­wą pierś mają mę­ską, a lewą nie­wie­ścią, łą­czą się ze sobą tak lub od­wrot­nie, na zmia­nę pło­dząc i ro­dząc; że inni nie mają ust i żyją tyl­ko z wcią­ga­ne­go przez noz­drza od­de­chu; że inni jesz­cze osią­ga­ją tyl­ko ło­kieć wzro­stu, skąd Gre­cy – od ozna­cza­ją­ce­go «ło­kieć» wy­ra­zu swo­je­go – zwą ich Pig­me­ja­mi; że w pew­nych oko­li­cach ko­bie­ty po­czy­na­ją w wie­ku pię­ciu lat i nie żyją dłu­żej ani­że­li osiem lat. Po­dob­no ist­nie­je na­ród, gdzie lu­dzie mają po jed­nej no­dze nad dwie­ma sto­pa­mi i nie zgi­na­ją ko­la­na, a mimo to od­zna­cza­ją się za­dzi­wia­ją­cą zwin­no­ścią; zwą ich Sko­po­ida­mi, gdyż w cza­sie upa­łu, le­żąc na grzbie­cie, znaj­du­ją osło­nę w cie­niu wła­snych stóp. Mają być też lu­dzie bez głów z ocza­mi na ra­mio­nach i inne od­mia­ny lu­dzi czy niby-lu­dzi, któ­re na pod­sta­wie za­war­tych w księ­gach opo­wie­ści o oso­bliw­szych zja­wi­skach przed­sta­wio­ne są w mo­za­ice na pla­cu nad­mor­skim w Kar­ta­gi­nie. A co po­wie­dzieć o Cy­no­ce­fa­lach, któ­rych psie gło­wy i szcze­ka­nie zdra­dza­ją ra­czej zwie­rzę­cą niż ludz­ką na­tu­rę?” (św. Au­gu­styn 1977:II 223–224).

Świę­ty Au­gu­styn za­strze­ga, że nie wszyst­ko może być praw­dą, za­zna­cza, że opie­ra się na tym, co twier­dzą inni. (Mówi o tym wprost: „Nie ma wsze­la­ko żad­nej ko­niecz­no­ści wie­rzyć w rze­ko­me ist­nie­nie wszyst­kich tych od­mian lu­dzi” (św. Au­gu­styn 1977:II 223)). Dla nie­go na­praw­dę istot­na jest re­flek­sja in­ne­go ro­dza­ju: je­śli oka­za­ło­by się to praw­dą, to czy owe dziw­ne rasy jed­no­no­gich, jed­no­okich, bez­gło­wych, psio­gło­wych po­cho­dzą od Ada­ma? Spra­wę roz­są­dza, ma­jąc na uwa­dze bez­względ­ną i nie­zgłę­bio­ną mą­drość Boga, „któ­ry wie, gdzie i kie­dy na­le­ży lub na­le­ża­ło coś stwo­rzyć, i do­brze ro­ze­zna­je, w jaki spo­sób roz­ło­żyć po­dob­ne do sie­bie lub róż­nią­ce się czę­ści, aby uzy­skać pięk­ną ca­łość. Kto jed­nak­że nie może ca­ło­ści tej ob­jąć wzro­kiem, tego razi po­zor­na brzy­do­ta nie­któ­rych czę­ści, gdyż nie wie on, z czym czę­ści te się wią­żą albo do cze­go od­no­szą” (św. Au­gu­styn 1977:II 224–225). Je­że­li nie­do­sko­na­łość cie­le­sna nas brzy­dzi, wy­ni­ka to z nie­do­sko­na­ło­ści na­szej na­tu­ry, nie­zdol­nej do uj­rze­nia ca­ło­ścio­we­go po­rząd­ku świa­ta w jego pięk­nie i mą­dro­ści. „W każ­dym ra­zie, gdzie­kol­wiek by się na­ro­dził ja­kiś czło­wiek, to jest ro­zum­na śmier­tel­na isto­ta, choć­by nie wiem jak dzi­wacz­ny wy­da­wał się na­szym zmy­słom kształt jej cia­ła albo bar­wa, albo ru­chy, albo głos, choć­by się wy­róż­nia­ła nie wiem jaką siłą, nie wiem ja­ki­mi czę­ścia­mi lub wła­ści­wo­ścia­mi swo­jej na­tu­ry – ża­den z wier­nych nie bę­dzie wąt­pił, że owa isto­ta wzię­ła swój po­czą­tek z tam­te­go, stwo­rzo­ne­go przez Boga, pierw­sze­go czło­wie­ka, do­brze wi­dać jed­nak­że, co u więk­szo­ści lu­dzi wy­ni­ka z ich na­tu­ry, a co przez swo­ją rzad­kość jest za­dzi­wia­ją­ce” (św. Au­gu­styn 1977:II 224).

Na­le­ży za­tem z po­ko­rą zgo­dzić się na dzia­ła­nie Bo­żej in­ten­cji, nie­zgłę­bio­nej przez czło­wie­ka – a tak­że na to, że Bóg prze­ma­wia do czło­wie­ka na róż­ne spo­so­by, mię­dzy in­ny­mi po­przez to, co wy­da­je nam się swo­istym od­stęp­stwem, gdyż wy­kra­cza poza zna­jo­my nam ob­raz na­tu­ry8. Nie­mniej jed­nak owe dziw­ne rasy nie są mon­stru­al­ne w tym zna­cze­niu, w ja­kim Au­gu­styn poj­mu­je samo po­ję­cie mon­strum: „Po­dob­nie więc jak nie było dla Boga nie­moż­li­wo­ścią stwo­rzyć na­tu­ry, ja­kie chciał, nie jest rów­nież dlań nie­moż­li­we zmie­nić stwo­rzo­ne na­tu­ry w co­kol­wiek ze­chce. Stąd też ów wy­bu­ja­ły las nie­zwy­kłych zja­wisk okre­śla­nych na­zwa­mi: mon­stra, czy­li «zna­czą­ce oka­zy», osten­ta, czy­li «szcze­gól­ne ob­ja­wie­nia», por­ten­ta, czy­li «pro­ro­cze zja­wi­ska», i pro­di­gia, czy­li «wiesz­cze zna­ki». Gdy­bym chciał je przy­po­mi­nać i oma­wiać, kie­dy bym za­koń­czył dzie­ło? Mon­stra po­cho­dzą, jak się słusz­nie twier­dzi, od wy­ra­zu mon­stra­re, czy­li «wska­zy­wać», gdyż ozna­cza­jąc coś, wska­zu­ją na to; osten­ta – od osten­de­re, czy­li «ob­ja­wić», por­ten­ta – odpor­ten­de­re, czy­li «pro­ro­ko­wać», in­a­czej mó­wiąc, odprae-osten­de­re, «na­przód coś uka­zy­wać»; wresz­cie pro­di­gia – od tego, że coś por­ro di­cunt, czy­li «mó­wią na dal­szy czas», to zna­czy wiesz­czą na przy­szłość. Lecz tłu­ma­cze tych zja­wisk po­win­ni zda­wać so­bie spra­wę, że albo się mylą, gdy je ob­ja­śnia­ją, albo – z pod­nie­ty du­chów, któ­re sta­ra­ją się o to, aby w si­dła szko­dli­wej cie­ka­wo­ści uwi­kłać du­sze god­nych ta­kiej kary lu­dzi – prze­po­wia­da­ją na­wet zda­rze­nia praw­dzi­we, albo, mó­wiąc wie­le, przy­pad­kiem wpa­da­ją cza­sem na coś zgod­ne­go z praw­dą” (św. Au­gu­styn 1977: II 517–518). Au­gu­styn nie kon­cen­tru­je się na wiesz­czym cha­rak­te­rze mon­strów ani na in­ter­pre­to­wa­niu ich jako za­po­wia­da­ją­cych nad­cią­ga­ją­ce nie­szczę­ście, co czy­nić będą jego na­stęp­cy. Ak­cent pada u nie­go na Bożą mą­drość i Boży plan, któ­re­go nie jest w sta­nie uchwy­cić ludz­kie oko. Ten ostat­ni mo­tyw bę­dzie po­tem zresz­tą po­wta­rza­ny w pra­cach te­ra­to­lo­gicz­nych, sta­jąc się to­po­sem my­śle­nia o nie­re­gu­lar­no­ściach wpi­sa­nych w układ re­gu­lar­ny i sen­sow­ny, o wy­bry­kach na­tu­ry, wska­zu­ją­cych na to, że na­tu­ra ma jed­nak swój po­rzą­dek.

Je­den z wąt­ków pod­da­nych przy tej oka­zji jest dla nas szcze­gól­nie istot­ny: jed­nost­ko­wych od­mień­ców, po­ja­wia­ją­cych się w ło­nie wła­sne­go spo­łe­czeń­stwa, i dziw­ne rasy ludz­kie coś jed­nak łą­czy – je­śli tych pierw­szych uzna­my za lu­dzi, to bę­dzie­my skłon­ni i w tych dru­gich uj­rzeć po­tom­ków Ada­ma9. Au­gu­styn za­czy­na tę myśl nie­win­nie, od tak nie­wiel­kiej od­mien­no­ści, jaką jest nad­mier­na licz­ba pal­ców u rąk i nóg, by na­stęp­nie przejść do czło­wie­ka o pa­łą­ko­wa­tych dwu­pal­cza­stych koń­czy­nach. („Gdy­by się to przy­da­rzy­ło ja­kie­muś na­ro­do­wi, wspo­mnia­no by o nim w owym opi­sie nie­zwy­kłych i za­dzi­wia­ją­cych zja­wisk. Czyż więc ze wzglę­du na to za­prze­czy­my, że czło­wiek ów po­cho­dzi od tam­te­go, któ­ry zo­stał stwo­rzo­ny jako pierw­szy?” (św. Au­gu­styn 1977:II 225)). Da­lej pi­sze o oboj­na­kach i o przy­pad­ku zro­śla­ków ma­ją­cych wspól­ną dol­ną par­tię cia­ła, a wy­li­cze­nie od­mień­ców koń­czy wnio­skiem do­ty­czą­cym za­mia­rów Bo­żych: „Jak tedy nie moż­na za­prze­czyć, że isto­ty te wzię­ły swój po­czą­tek od pierw­sze­go czło­wie­ka, tak też na­le­ży przy­znać, że wszel­ki na­ród, któ­ry zgod­nie z prze­ka­za­ny­mi nam wia­do­mo­ścia­mi, pod wzglę­dem róż­nic cie­le­snych jak­by zbo­czył ze zwy­kłej dro­gi na­tu­ry, za­cho­wa­nej przez więk­szość czy przez wszyst­kie pra­wie na­ro­dy, je­śli pod­pa­da pod owo okre­śle­nie wy­ma­ga­ją­ce, by człon­ko­wie jego byli isto­ta­mi ro­zum­ny­mi i śmier­tel­ny­mi, ród swój wy­wo­dzi od te­goż sa­me­go je­dy­ne­go pra­oj­ca wszyst­kich lu­dzi – przyj­mu­jąc wsze­la­ko, że praw­dą jest to, co się po­da­je o od­mien­no­ści tych na­ro­dów i tak wiel­kich róż­ni­cach za­cho­dzą­cych mię­dzy nimi a nami” (św. Au­gu­styn 1977:II 225). Dzie­je się tak, jak­by usta­wie­nie od­mien­no­ści na pew­nej ska­li po­ma­ga­ło nam stop­nio­wo przy­zna­wać dzi­wo­lą­gom pra­wa do du­szy10. A za­tem mon­stru­al­ność ist­nie­ją­ca gdzieś na krań­cach świa­ta i mon­stru­al­ność ob­ja­wia­ją­ca się w ło­nie wła­sne­go spo­łe­czeń­stwa mogą mieć ze sobą coś wspól­ne­go.

W na­stęp­nym roz­dzia­le przyj­rzę się bli­żej temu po­do­bień­stwu – za przy­kład we­zmę bez­gło­wych Blem­mi­tów, o któ­rych wspo­mi­nał świę­ty Au­gu­styn: „mają być też lu­dzie bez głów z ocza­mi na ra­mio­nach”. Na jed­nym z pięt­na­sto­wiecz­nych ma­nu­skryp­tów świę­te­go uka­za­no w chwi­li, gdy wska­zu­je gru­pę ta­kich istot. W rze­czy­wi­sto­ści ich przed­sta­wie­nia mają dłu­gą hi­sto­rię. Na­zwa tego ple­mie­nia po­cho­dzić ma od grec­kie­go sło­wa blépo, czy­li „pa­trzę” (Pli­niusz 1961:48, przyp. 14). Nie będę jed­nak śle­dzić dzie­jów przed­sta­wień; za­trzy­mam się na­to­miast przy jed­nym z ich śre­dnio­wiecz­nych wi­ze­run­ków, zwra­ca­jąc uwa­gę na to, jak za­ry­so­wu­je się wi­zja świa­ta przed­sta­wio­ne­go i jaki układ sen­sów ewo­ku­je ów świat. Ze­sta­wię to na­stęp­nie z in­ny­mi wy­obra­że­nia­mi bez­gło­wej isto­ty, pró­bu­jąc uzy­skać do­stęp do trwa­łych sen­sów kul­tu­ro­wych tego ob­ra­zu.

Ilu­stra­cja z ma­nu­skryp­tu o cu­dach świa­ta (Le li­vre des me­rve­il­les du mon­de oko­ło 1480 –1485; © Bi­blio­thèque na­tio­na­le de Fran­ce)

Rozdział IIPozór nieporządku

Pe­ry­fe­rie kul­tu­ry

W pięt­na­sto­wiecz­nym ilu­mi­no­wa­nym rę­ko­pi­sie Le li­vre des me­rve­il­les du mon­de lub Les se­crets de l’hi­sto­ire na­tu­rel­le mo­że­my zna­leźć ilu­stra­cję przed­sta­wia­ją­cą Etio­pię – kra­inę o buj­nej ro­ślin­no­ści i oso­bli­wych miesz­kań­cach. Skrzy­dla­ty smok o pta­sich ła­pach zie­je ogniem na węża z ludz­ką twa­rzą; przy­glą­da im się bia­ły jed­no­ro­żec. Sie­dzą­cy nie­opo­dal czło­wiek o trzech no­gach nie zwra­ca na to naj­mniej­szej uwa­gi, za­ję­ty wę­ża­mi, któ­re opla­ta­ją mu koń­czy­ny. W od­da­li do­strze­ga­my dru­gie­go czer­wo­no­skrzy­dłe­go smo­ka, po­dob­ne­go do tego na dole ilu­stra­cji. Wi­dzi­my też kro­ko­dy­la u wo­do­po­ju, sło­nia z ró­żo­wą trą­bą, a w koń­cu trzy bez­gło­we po­sta­cie z twa­rza­mi umiesz­czo­ny­mi na tor­sie. Jed­na z nich trzy­ma w pra­wym ręku węża, a w dru­gim ja­kąś pał­kę. To wła­śnie Blem­mi­ci.

Świat, w któ­rym żyją, sy­tu­uje się gdzieś na pe­ry­fe­riach kul­tu­ry – nie­zna­ny z bez­po­śred­nie­go do­świad­cze­nia, lecz na­wie­dza­ny w wy­obraź­ni. Wpro­wa­dza­ły w nie­go be­stia­riu­sze i en­cy­klo­pe­dycz­ne syn­te­zy, ta­kie jak De pro­prie­ta­ri­bus re­rum ze­sta­wio­ne w XIII wie­ku przez fran­cisz­ka­ni­na Bar­tło­mie­ja An­gli­ka. Jak za­pew­niał mnich, sło­nie mają gięt­kie trą­by, moc­ne grzbie­ty i wal­czą z jed­no­roż­ca­mi – wów­czas roz­po­ście­ra­ją swe wiel­kie uszy, by sma­gać nimi prze­ciw­ni­ka. Smo­ki zaś nie­na­wi­dzą sło­ni i po­tra­fią je za­ata­ko­wać u wo­do­po­ju; zwy­cię­żyw­szy, piją ich krew.

Bar­tło­miej sam tego nie wy­my­ślił. Two­rząc swą księ­gę, opie­rał się na pew­nych – jak mnie­mał – źró­dłach, na pi­smach znaw­ców na­tu­ry i me­dy­cy­ny, na tek­stach ła­ciń­skich, ale i grec­kich czy arab­skich tłu­ma­czo­nych na ła­ci­nę. Cy­to­wał Ary­sto­te­le­sa, Hi­po­kra­te­sa, świę­te­go Au­gu­sty­na, Bo­ecju­sza, So­li­nu­sa, Pli­niu­sza, Izy­do­ra z Se­wil­li i wie­lu in­nych. Spla­tał róż­ne mo­ty­wy, by dać moż­li­wie peł­ny wgląd w na­tu­rę rze­czy.

Się­gnij­my do in­nych tek­stów, by zo­ba­czyć, w jaki spo­sób do­peł­nia­ły się zna­cze­nia po­szcze­gól­nych ele­men­tów rze­czy­wi­sto­ści i ku cze­mu kie­ro­wać się mo­gła uwa­ga pa­trzą­ce­go na dzi­wy uka­za­ne na ilu­mi­na­cjach rę­ko­pi­sów. Za­cznij­my od dzie­ła, któ­re sta­nie się po­tem źró­dłem licz­nych od­wo­łań dla śre­dnio­wiecz­nych au­to­rów (w tym tak­że dla Bar­tło­mie­ja An­gli­ka) – od po­wsta­łe­go w VII wie­ku Ety­mo­lo­gia­rum sive ori­gi­num li­bri XX Izy­do­ra z Se­wil­li.

Izy­dor nie za­trzy­my­wał się na wy­glą­dach przed­mio­tów i zda­rzeń. Głęb­szych zna­czeń szu­kał w sło­wach, prze­ko­na­ny, że po­przez nie do­cho­dzi się do wie­dzy. Szcze­gól­nie po­żą­da­ne jest śle­dze­nie ich po­cząt­ków; te zaś się­ga­ją cza­sów bi­blij­nych, kie­dy to Adam w naj­star­szym ję­zy­ku, po he­braj­sku, nada­wał imio­na róż­nym stwo­rze­niom. Po­przez ła­ci­nę i gre­kę, po­przez sen­sy su­ge­ro­wa­ne i ko­ja­rzo­ne Izy­dor chciał zy­skać wgląd we wła­ści­wo­ści rze­czy1.

O tym, jak waż­na jest zna­jo­mość ję­zy­ków dla zro­zu­mie­nia Bo­że­go prze­ka­zu, pi­sał i świę­ty Au­gu­styn. In­a­czej jed­nak roz­kła­dał ak­cen­ty; zmie­rzał ra­czej do wy­ja­śnie­nia sen­su Pi­sma po­przez od­wo­ła­nia do rze­czy tego świa­ta niż do wy­ja­śnie­nia owych rze­czy przez Pi­smo. Au­gu­styn pod­kre­ślał spe­cy­fi­kę zna­czeń fi­gu­ra­tyw­nych, któ­re cza­sem do­ma­ga­ją się szcze­gó­ło­we­go ob­ja­śnie­nia, ale nie da­wał się zwieść ich nar­ra­cyj­nej po­ten­cji. Jak czy­ta­my w trak­ta­cie De do­ctri­na Chri­stia­na, „nie­zna­jo­mość sa­mych rze­czy po­wo­du­je nie­ja­sność wy­ra­żeń fi­gu­ra­tyw­nych, kie­dy cho­dzi o wła­ści­wo­ści istot ży­wych, ka­mie­ni, ro­ślin albo in­nych stwo­rzeń wy­stę­pu­ją­cych w Pi­śmie Świę­tym, a słu­żą­cych zna­cze­niu sym­bo­licz­ne­mu”. Je­śli więc Au­gu­styn kre­śli ob­raz węża – ta­kie­go, jaki zna­ny jest wier­nym, prze­ci­ska­ją­ce­go się przez szcze­li­ny, zrzu­ca­ją­ce­go skó­rę – to nie na tym ob­ra­zie win­na się za­trzy­mać uwa­ga2; waż­ny jest ten wąż, o któ­rym mowa w Pi­śmie Świę­tym, i te zna­cze­nia, któ­re są im­ma­nent­nie za­war­te w jego ob­ra­zie: „Jak za­tem zna­jo­mość na­tu­ry węża wy­ja­śnia licz­ne przy­po­wie­ści, któ­re Pi­smo Świę­te zwy­kło po­da­wać, wspo­mi­na­jąc to stwo­rze­nie, tak nie­zna­jo­mość za­cho­wa­nia nie­któ­rych zwie­rząt, wspo­mnia­nych ze wzglę­du na ana­lo­gię, bar­dzo prze­szka­dza w zro­zu­mie­niu. To samo do­ty­czy ka­mie­ni, ziół i ko­rze­ni. Zna­jo­mość cech świe­cą­ce­go w ciem­no­ści kar­bun­ku­łu roz­świe­tla spo­ro nie­ja­sno­ści ksiąg, gdzie wy­stę­pu­je na za­sa­dzie ana­lo­gii, zaś nie­zna­jo­mość be­ry­lu lub dia­men­tu nie­raz za­my­ka oczy zro­zu­mie­nia. I nie z in­ne­go po­wo­du ła­two zro­zu­mieć, że ga­łąz­ka oliw­na przy­nie­sio­na przez go­łę­bi­cę po­wra­ca­ją­cą do arki sym­bo­li­zu­je wiecz­ny po­kój, kie­dy pa­mię­ta­my, że ła­go­dzą­ce­mu dzia­ła­niu oli­wy nie­ła­two szko­dzą inne pły­ny, gdy samo drze­wo jest wiecz­nie zie­lo­ne. A zno­wu wie­le lu­dzi, nie zna­jąc hy­zo­pu, nie wie, jaką moc oczysz­cza­nia płuc i – jak to się mówi – prze­ni­ka­nia do szpi­ku ko­ści po­sia­da to skrom­ne i nie­po­zor­ne zie­le, dla­te­go też nie są w sta­nie zro­zu­mieć, dla­cze­go na­pi­sa­no: «Po­kro­pisz mnie hy­zo­pem, a sta­nę się czy­sty»” (św. Au­gu­styn 1989:77). Cho­dzi za­tem o to, by za­cho­wać wy­czu­le­nie na ję­zyk, któ­ry ko­rzy­sta wpraw­dzie z ob­ra­zów rze­czy ota­cza­ją­cych lu­dzi, ale prze­ka­zu­je praw­dy wyż­sze. Zna­jo­mość nie­któ­rych wła­ści­wo­ści tych rze­czy jest waż­na, by zro­zu­mieć ów prze­kaz. Taka ana­lo­gia, o ja­kiej wspo­mi­na Au­gu­styn, nie wy­snu­je z sie­bie nar­ra­cji – bli­sko trzy­ma się Pi­sma, od­cho­dząc w stro­nę ludz­kiej rze­czy­wi­sto­ści ziem­skiej tyl­ko na tyle, by za­czerp­nąć z niej to, co po­trzeb­ne do peł­ne­go zro­zu­mie­nia świę­tych słów.

Izy­dor na­to­miast ob­ja­śnia świat w jego spe­cy­fi­ce – mówi o tym, co swoj­skie i co od­le­głe w cza­sie i prze­strze­ni; oma­wia świat na­tu­ry i świat czło­wie­ka ra­zem z pra­wa­mi, któ­re rzą­dzą spo­łecz­no­ścią oby­wa­te­li, jak­kol­wiek wszyst­ko to od­no­si do słów Pi­sma, bę­dą­cych gwa­ran­tem osta­tecz­ne­go po­rząd­ku. Je­śli kie­ru­je uwa­gę ku zwie­rzę­tom, ro­śli­nom, lu­dziom, za­miesz­ki­wa­nym przez nich kra­jom, po­dej­mo­wa­nym przez nich dzie­łom, czy­ni to ze wzglę­du na nich sa­mych jako ele­men­ty świa­ta. Zwie­rzę­ta dzie­li i roz­róż­nia we­dług nazw i oby­cza­jów.

Tak więc wąż (ser­pent) – jego zda­niem – na­zwę swą za­wdzię­cza temu, że peł­za (ser­pit), co od­róż­nia go od ga­dów prze­miesz­cza­ją­cych się na czte­rech ła­pach, ta­kich jak jasz­czur­ki. Ale z ko­lei węże są ga­da­mi (rep­ti­lia), gdyż peł­za­ją, po­su­wa­jąc się brzu­chem i pier­sią (ven­tre et pec­to­re rep­tant). Naj­więk­szy­mi z ży­ją­cych na zie­mi wę­żów są smo­ki – ich na­zwa po­cho­dzi od grec­kie­go sło­wa dra­kon­ta, któ­re po­tem prze­szło do ła­ci­ny. Wy­wa­bio­ny z ja­ski­ni smok wzbi­ja się w po­wie­trze, nie­zmier­nie je wzbu­rza­jąc. Be­stia ma na grzbie­cie grze­bień. Jego noz­drza są wą­skie, zęby moc­ne, a ude­rze­nia ogo­nem bar­dzo nie­bez­piecz­ne. Żyje w go­rą­cym kli­ma­cie In­dii i Etio­pii. Szcze­gól­nie za­gra­ża sło­niom – za­cza­ja się na nie, po czym za­bi­ja (Isi­do­rus: XII, 4).

Spójrz­my jesz­cze, co Izy­dor pi­sał o sło­niach, któ­rych na­tu­rę tak ob­ra­zo­wo przed­sta­wił Bar­tło­miej An­glik. Bi­skup z Se­wil­li do­wo­dził mia­no­wi­cie, że ich na­zwa po­cho­dzi od grec­kie­go sło­wa ozna­cza­ją­ce­go górę (lo­phos); są bo­wiem wiel­kie jak góra. Miesz­kań­cy In­dii i Per­sji – cią­gnął da­lej bi­skup – wy­ko­rzy­stu­ją je w sztu­ce wo­jen­nej. Sło­nie mają wy­bor­ną pa­mięć i in­te­li­gen­cję. Żyją w sta­dach, a ży­wot ich trwa sto lat; czu­ją też lęk przed my­sza­mi. Wie­dzą, jak chwa­lić słoń­ce ru­cha­mi swe­go cia­ła. Cią­ża sło­ni­cy trwa dwa lata, po czym ro­dzi ona tyl­ko jed­no mło­de. W tym celu od­da­la się w se­kret­ne miej­sce, nad wodę lub na wy­spę, a wszyst­ko po to, by ochro­nić po­tom­ka przed groź­ny­mi smo­ka­mi (Isi­do­rus: XII, 2.14–16).

Od­naj­du­je­my tu licz­ne mo­ty­wy z Pli­niu­szo­wej Hi­sto­rii na­tu­ral­nej – ta­kie jak ani­mo­zja sło­ni i węży ( jak wie­my, u Izy­do­ra smok to ro­dzaj węża3), od­pra­wia­nie ry­tu­ałów słoń­ca, dłu­ga cią­ża sa­mi­cy. Słu­żą one jed­nak cze­mu in­ne­mu, pod­da­ne re­gu­łom wy­ja­śnia­nia świa­ta, ja­kie przy­jął my­śli­ciel z Se­wil­li: sło­wo ma być tym na­sie­niem, z któ­re­go wy­ra­sta sens rze­czy.

Inni, ze­sta­wia­jąc opi­sy zwie­rząt, opa­try­wa­li tek­sty wy­kła­dem mo­ral­nym. Tak po­wsta­wa­ły śre­dnio­wiecz­ne be­stia­riu­sze. Czer­pa­ły one z daw­niej­sze­go jesz­cze Phy­sio­lo­gu­sa, któ­ry krą­żył w wer­sji grec­kiej, w prze­kła­dach na ła­ci­nę i ję­zy­ki wer­na­ku­lar­ne. Za­wie­rał opo­wie­ści o zwie­rzę­tach, ro­śli­nach, ka­mie­niach, ale nie był to taki trak­tat o hi­sto­rii na­tu­ral­nej jak ten po­zo­sta­wio­ny przez Pli­niu­sza. Je­śli Phy­sio­lo­gus miał­by ozna­czać na­tu­ra­li­stę (a tak to się czę­sto tłu­ma­czy), to zna­jo­mość na­tu­ry na czym in­nym tu po­le­ga­ła. Opi­sy zwie­rząt win­ny mó­wić o tym, co w na­tu­rze ukry­te, a jed­no­cze­śnie, co tkwi w niej im­ma­nent­nie – o pew­nym wyż­szym sen­sie mo­ral­nym (zob. tak­że Jaż­dżew­ska 2005, Mo­ri­ni 1996).

Nie wia­do­mo, spod czy­jej ręki wy­szedł Phy­sio­lo­gus. Przy­pusz­czal­nie po­wstał w Alek­san­drii oko­ło III lub IV wie­ku. W Śre­dnio­wie­czu au­tor­stwo przy­pi­sy­wa­no róż­nym oso­bom – od Jana Chry­zo­sto­ma po­czy­na­jąc, na Ary­sto­te­le­sie koń­cząc. Ory­gi­nał, któ­ry zresz­tą się nie za­cho­wał (naj­wcze­śniej­sza ze zna­nych wer­sji to ła­ciń­ski prze­kład), za­wie­rał oko­ło 48 roz­dzia­łów. Przez stu­le­cia ich licz­ba po­więk­sza­ła się, zmie­nia­ły się zwie­rzę­ta, mo­ra­li­za­cja ule­ga­ła roz­bu­do­wa­niu lub skró­ce­niu. Be­stia­riu­sze pi­sa­no pro­zą i wier­szem, czę­sto bo­ga­to ilu­stro­wa­no. Ogrom­ną po­pu­lar­ność zy­skał Phy­sio­lo­gus stwo­rzo­ny przez The­obal­da, opa­ta klasz­to­ru na Mon­te Cas­si­no w wie­ku XI, ale uka­zu­ją­cy się dru­kiem jesz­cze pod ko­niec XV wie­ku.

Kie­dy The­obald pi­sze o sło­niu, za­czy­na po­dob­nie do mi­strza z Se­wil­li, od opo­wie­ści o in­dyj­skim stwo­rze­niu wiel­kim jak góra, ży­ją­cym stad­nie, osią­ga­ją­cym po­de­szły wiek, o sa­mi­cach ro­dzą­cych mło­de po dłu­gim okre­sie cią­ży. Po­tem prze­cho­dzi do opo­wie­ści o sło­niu, któ­ry chcąc od­po­cząć, wy­naj­du­je wiel­kie drze­wo, by się o nie oprzeć. Zwie­rzę nie wie, że pod­stęp­ny my­śli­wy pod­ciął pień. Kie­dy pada i nie może się pod­nieść, wy­da­je prze­cią­gły ryk trą­bą, by zwa­bić swych to­wa­rzy­szy; ci jed­nak nie są w sta­nie mu po­móc. W koń­cu przy­by­wa naj­mniej­szy z nich i wła­śnie jemu to się uda­je. Po­tem The­obald do­da­je jesz­cze, że nad sie­dzi­bą sło­ni uno­si się dym wy­two­rzo­ny przez ich sierść, co wy­ga­nia węże i inne szko­dli­we stwo­rze­nia.

Ta opo­wieść po­zwa­la zbli­żyć się do sen­sów re­li­gij­nych. Au­tor mówi za­tem o upad­ku Ada­ma w raj­skim ogro­dzie, o Moj­że­szu i pro­ro­kach, któ­rzy nie zdo­ła­li go wy­dźwi­gnąć, i o peł­nym po­ko­ry Chry­stu­sie, któ­ry tego do­ko­nał. Koń­czy ów frag­ment stwier­dze­niem, iż czło­wiek zmie­rza­ją­cy do Chry­stu­sa bę­dzie bło­go­sła­wio­ny w go­dzi­nie śmier­ci, a to, co nik­czem­ne i nie­go­dzi­we, zo­sta­nie wy­gna­ne z jego ser­ca.

Od­bior­ca wi­nien do­strzec łą­cza two­rzą­ce sieć ale­go­rycz­nych od­nie­sień: drze­wo było przy­czy­ną upad­ku sło­nia i przy­czy­ną upad­ku Ada­ma, któ­ry spo­żył owoc w raj­skim ogro­dzie, pod­stęp­ny my­śli­wy jawi się jako dia­beł, ryk trą­by sło­nia od­sy­ła do ogra­ni­czo­nej mocy sta­ro­te­sta­men­to­wych pro­ro­ków, a mier­ne roz­mia­ry sło­nia wy­baw­cy – do po­ko­ry Chry­stu­sa. Dym z sier­ści sło­ni, wy­ga­nia­ją­cy szko­dli­we zwie­rzę­ta, to sło­wa Chry­stu­sa, wy­da­la­ją­ce z ser­ca wszyst­ko, co złe (The­obald Bi­shop 1928:89–93).

Po­dob­nie jak ów słoń inne przed­sta­wio­ne w rę­ko­pi­sie isto­ty – jed­no­ro­żec, smo­ki, po­sta­cie ludz­kie – kry­ły w so­bie po­ten­cjał róż­nych opo­wie­ści. Wpa­tru­jąc się w nie, moż­na było do­strze­gać związ­ki, o ja­kich pi­sa­li twór­cy be­stia­riu­szy i en­cy­klo­pe­dii. Po­szcze­gól­ne ele­men­ty da­wa­ły od­no­sić się za­rów­no do sie­bie na­wza­jem, jak i do płasz­czy­zny sen­sów bar­dziej abs­trak­cyj­nych. Poza tym wszyst­kim wie­lość form i barw ko­ja­rzy­ła się z dy­stan­sem prze­strzen­nym i po­ję­cio­wym, z wy­kra­cza­niem poza gra­ni­ce swoj­sko­ści. Był to świat nie­zwy­kły, jak­kol­wiek cha­rak­ter owej nie­zwy­kło­ści może wy­my­kać się ro­zu­mie­niu dzi­siej­sze­go od­bior­cy; in­a­czej też za­kre­śla­my gra­ni­ce moż­li­wo­ści.

W ja­kim stop­niu nie­zwy­kły był za­tem Blem­mi­ta, a w ja­kim czło­wiek o trzech no­gach? W obu wy­pad­kach cho­dzi „je­dy­nie” o de­for­ma­cję cia­ła. Czy jest to za­bu­rze­nie po­dob­ne temu, któ­re wy­stę­pu­je u osób o sze­ścio­pal­cza­stych dło­niach? A jak rzecz się ma z przy­pad­ka­mi, w któ­rych ludz­kie łą­czy się ze zwie­rzę­cym albo jed­no okre­so­wo trans­for­mu­je w dru­gie, jak u wil­ko­ła­ków? Czy jest to taki sam przy­pa­dek, czy w grę wcho­dzi coś in­ne­go? („W sys­te­mie ta­kim jak chrze­ści­jań­stwo nie­zwy­kłość sta­je się nie­mo­ral­na, gdy pro­wa­dzi do prze­mia­ny isto­ty ludz­kiej, stwo­rzo­nej «na ob­raz i po­do­bień­stwo Boga», w zwie­rzę” – pi­sał Ja­cqu­es Le Goff (Le Goff 1997:49)). Czy wąż z ludz­ką twa­rzą jest pod ja­kimś wzglę­dem po­dob­ny do wil­ko­ła­ka? Czy jego i te zwy­kłe węże, wi­docz­ne na dal­szym pla­nie, po­strze­ga­no jako isto­ty tego sa­me­go ro­dza­ju, czy też ewo­ko­wa­ły one od­mien­ne zna­cze­nia? Te ostat­nie zda­ją się je­dy­nie re­kwi­zy­ta­mi w rę­kach po­sta­ci ludz­kich lub niby-ludz­kich, na­to­miast wąż z twa­rzą czar­ne­go czło­wie­ka, zwró­co­ny w stro­nę smo­ka, przy­wo­dzi na myśl gady po­ja­wia­ją­ce się w sce­nach ku­sze­nia i sen­sy zwią­za­ne z na­ru­sze­niem praw usta­no­wio­nych przez Boga. Czy Blem­mi­ta bliż­szy jest wę­żo­wi z czar­ną twa­rzą, czy czło­wie­ko­wi o trzech no­gach? Czy w swej na­tu­rze przy­po­mi­na ra­czej sze­ścio­pal­cza­ste­go czło­wie­ka niż wil­ko­ła­ka? Pró­bu­jąc roz­wi­kłać tę kwe­stię, zaj­mu­je­my się w rze­czy­wi­sto­ści szer­szy­mi po­wią­za­nia­mi, obej­mu­ją­cy­mi róż­ne isto­ty – ludz­kie i nie­ludz­kie.

Mon­stra Izy­do­ra z Se­wil­li

Świę­ty Izy­dor umiesz­cza Blem­mi­tów wraz z isto­ta­mi ludz­ki­mi w księ­dze XI Ety­mo­lo­gia­rum, za­ty­tu­ło­wa­nej De ho­mi­ne et por­ten­tis. Za­nim jed­nak opo­wie o dziw­nych ra­sach, opi­sze czło­wie­ka jako ta­kie­go – isto­tę zło­żo­ną z du­szy i cia­ła. Przed­sta­wi go w spo­sób sys­te­ma­tycz­ny, zwró­ci uwa­gę na jego bu­do­wę (wy­raź­ne są tu śla­dy wie­dzy ana­to­micz­nej czer­pa­nej z an­ty­ku), omó­wi na­zwy, któ­re dają wgląd w isto­tę po­szcze­gól­nych czę­ści. Po­tem roz­wa­ży jesz­cze kwe­stię od­mień­ców po­ja­wia­ją­cych się w spo­łe­czeń­stwie ludz­kim. Są to zwia­stu­ny nie­szczęść, czy­li por­ten­ta; nie ro­dzą się wbrew na­tu­rze, ale wbrew z n a n e j    n a t u r z e – twier­dzi, po­wta­rza­jąc tu myśl wy­ra­żo­ną wcze­śniej przez Au­gu­sty­na – a dzie­je się tak z woli Boga, któ­ry w ten spo­sób ostrze­ga lu­dzi przed zgu­bą, wska­zu­jąc, jak po­win­ni po­stę­po­wać. Po­nie­waż do tego spro­wa­dza się ziem­skie za­da­nie ta­kiej isto­ty, nie żyje ona dłu­go – prze­waż­nie umie­ra wkrót­ce po uro­dze­niu. Jest to ostrze­że­nie po­dob­ne do tego, ja­kie lu­dzie otrzy­mu­ją w snach i prze­po­wied­niach (Isi­do­rus: XI, 3.1–5).

Do­pie­ro po­tem w dal­szej czę­ści tej księ­gi czy­ta­my o mon­stru­al­nych ra­sach, bez tru­du do­strze­ga­jąc źró­dło wie­lu frag­men­tów w Pli­niu­szo­wej Hi­sto­rii na­tu­ral­nej, nie­kie­dy sko­ja­rzo­nej z tre­ścia­mi re­li­gij­ny­mi. Obok Sko­po­idów z Etio­pii, Cy­no­ce­fa­lów i Cy­klo­pów z In­dii oraz Blem­mi­tów z Li­bii są więc Sa­ty­ry z za­dar­ty­mi no­sa­mi, ro­ga­mi na czo­le i ko­zi­mi no­ga­mi – taka wła­śnie po­stać, twier­dzi bi­skup z Se­wil­li, uka­za­ła się świę­te­mu An­to­nie­mu na pu­sty­ni (Isi­do­rus: XI, 3.21).

Izy­dor wspo­mi­na też o ra­sach, któ­re są efek­tem fan­ta­zji. W koń­cu do­cho­dzi do prze­mian (roz­dział „De trans­for­ma­tis”). Obej­mu­ją one przy­pad­ki tak róż­ne jak prze­mia­na to­wa­rzy­szy Dio­me­de­sa w pta­ki, jak dzia­ła­nie cza­rów czy spe­cjal­nych ziół czy­nią­cych z czło­wie­ka zwie­rzę, a w koń­cu na­tu­ral­ne prze­mia­ny spo­ty­ka­ne w przy­ro­dzie – ta­kie jak wów­czas, gdy z psu­ją­ce­go się mię­sa cie­ląt po­wsta­ją psz­czo­ły, z mię­sa koni – chrząsz­cze, a z kra­bów – skor­pio­ny. Na trans­for­ma­cjach koń­czy au­tor tę księ­gę, by w na­stęp­nej za­jąć się zwie­rzę­ta­mi.

Ry­su­je się przed nami kla­row­ny ob­raz po­rząd­ku, w jaki ukła­da­ją się cie­le­sne od­mien­no­ści. Od tego, co na­zwa­li­by­śmy nor­mal­no­ścią, prze­cho­dzi się bo­wiem do jed­nost­ko­wych od­stępstw – ce­lo­wych i zna­czą­cych; po­tem po­su­nąć się trze­ba w kie­run­ku tego, co do­ty­czy ca­łych po­pu­la­cji po­dob­nych do tych ludz­kich, ale w spo­sób za­sad­ni­czy, kon­kret­ny, cie­le­sny od nich od­mien­nych, ży­ją­cych gdzieś w da­le­kich zie­miach. Na­stęp­nie się­ga­my kre­su moż­li­we­go, czy­li po­sta­ci zmy­ślo­nych, by w koń­cu do­trzeć do cał­kiem re­al­nych moż­li­wo­ści odej­ścia od form ludz­kich, prze­kształ­ce­nia czło­wie­ka w zwie­rzę, zwie­rzę­cia w inne zwie­rzę… Owa płyn­ność słu­ży cze­mu in­ne­mu niż stop­nio­wa­nie od­mien­no­ści u Au­gu­sty­na (tam wszyst­ko było w za­sa­dzie cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wa­ne wy­wo­dom o du­szy, tu­taj wpi­su­je się w kom­pen­dium wie­dzy o świe­cie i jawi jako nie­od­łącz­ny ele­ment rze­czy­wi­sto­ści), ale nie jest zno­wu tak od­le­głe w du­chu od tego, co znaj­du­je­my w O pań­stwie Bo­żym.

O ludz­kiej róż­no­rod­no­ści pi­sze Izy­dor tak­że w księ­dze IX De lin­gu­is, gen­ti­bu, re­gnis,mi­li­tia, ci­vi­bus, af­fi­ni­ta­ti­bus. Czy­ni to jed­nak w od­mien­nej per­spek­ty­wie. Łą­czy mia­no­wi­cie roz­wa­ża­nia o ję­zy­kach, ra­sach, rzą­dze­niu kra­jem, o woj­sku i po­kre­wień­stwie (mowa tu mię­dzy in­ny­mi o tym, ja­kie ro­dza­je mał­żeństw są do­zwo­lo­ne). Wszyst­ko to są aspek­ty ist­nie­nia czło­wie­ka wpi­sa­ne­go w spo­łe­czeń­stwo. Jed­nost­ka przy­na­leż­na do swe­go na­ro­du i do ro­dzi­ny wie­dzie ży­wot w ra­mach po­rząd­ku cy­wi­li­za­cji. Tu­taj róż­ni­ce po­mię­dzy ra­sa­mi ko­ja­rzą się z róż­ni­cą ję­zy­ka, czy też ra­czej na niej się za­sa­dza­ją. (Po­dział na ję­zy­ki na­stą­pił wraz z bu­do­wą wie­ży Ba­bel, a po­dział na na­ro­dy wraz z roz­wo­jem po­ko­leń wy­wo­dzą­cych się od Sema, Cha­ma i Ja­fe­ta). Róż­ni­ce w wy­glą­dzie mię­dzy człon­ka­mi róż­nych na­ro­dów Izy­dor uj­mu­je jako wy­ni­ka­ją­ce ze spe­cy­fi­ki kli­ma­tu, po­dob­nie zresz­tą jak róż­ni­ce w cha­rak­te­rze. (Rzy­mia­nie – twier­dzi Izy­dor – są do­stoj­ni, Gre­cy lek­ko­myśl­ni, Afry­kań­czy­cy nie­sta­li, miesz­kań­cy Ga­lii gwał­tow­ni (Isi­do­rus: IX, 2.105)). Obok in­for­ma­cji o ple­mio­nach sak­soń­skich, o Fran­kach czy Bry­tach znaj­du­je­my wpraw­dzie i wzmian­ki o An­ty­po­dach czy o okrut­nych An­tro­po­fa­gach je­dzą­cych ludz­kie mię­so (Isi­do­rus: IX, 2.132 i 133). W tym ostat­nim wy­pad­ku o od­mien­no­ści de­cy­du­je nie tyle de­for­ma­cja cia­ła, ile oby­cza­ju.

Opi­sy­wa­ny tu świat jest jed­nak świa­tem norm cy­wi­li­za­cji, jego po­rzą­dek za­ko­rze­nia się w cza­sach bi­blij­nych, a miej­sce i war­tość po­szcze­gól­nych ele­men­tów daje się wy­wieść z owych po­cząt­ków.

Je­śli dzi­wacz­ność ciał Blem­mi­tów wska­zu­je na ich dzi­kość, to jest to dzi­kość inna niż ta, któ­rą moż­na spo­tkać wśród opi­sa­nych na­ro­dów wy­wie­dzio­nych przez Izy­do­ra od sy­nów No­ego. My­śle­nie o nich to my­śle­nie o pe­ry­fe­riach kul­tu­ry, o ob­sza­rach gra­nicz­nych nie­ludz­ko-ludz­kich ciał i gra­nicz­nych norm. Cie­le­sność trój­ki bez­głow­ców z ma­nu­skryp­tu – po­sta­ci ja­wią­cych się jako gru­pa w tle, na dru­gim pla­nie, przed­sta­wio­nych w ru­chu, z ta­ki­mi re­kwi­zy­ta­mi jak wąż i pał­ka, za­an­ga­żo­wa­nych w ja­kieś dziw­ne czyn­no­ści, może ewo­ko­wać sens na­pię­cia mię­dzy kul­tu­ro­wym po­rząd­kiem a tym, co już nim nie jest.

Pe­ry­fe­rie sta­ją się tu ko­niecz­ne dla okre­śla­nia po­rząd­ku ludz­kie­go świa­ta, ale za­ra­zem w każ­dej chwi­li może się oka­zać, że sam brak po­rząd­ku jest po­zo­rem bio­rą­cym się ze sła­bo­ści ludz­kie­go umy­słu, nie­umie­ją­ce­go do­strzec ca­ło­ści ko­smicz­ne­go pla­nu. Na in­nych ilu­stra­cjach znaj­du­ją­cych się w tym sa­mym rę­ko­pi­sie wi­dzi­my sce­ny spo­tkań gło­si­cie­li sło­wa Bo­że­go z dziw­ny­mi miesz­kań­ca­mi Egip­tu – ludz­ko-koź­li­mi, ludz­ko-mał­pi­mi, ale i cał­kiem do nas po­dob­ny­mi. W tym uję­ciu pe­ry­fe­rie to ob­szar wią­żą­cy się z pew­nym za­da­niem do wy­ko­na­nia – tu­taj na­le­ży za­siać sło­wo Boże, na­wra­ca­jąc tych, któ­rzy mogą tkwić w po­gań­stwie.

Mon­stru­al­ne ludy i księ­że na­uki

Była też taka per­spek­ty­wa, w któ­rej ob­sza­ry za­miesz­ki­wa­ne przez dziw­ne isto­ty tra­ci­ły zwią­zek z geo­gra­ficz­nym kon­kre­tem, wpi­sy­wa­ne w świat prze­ży­wa­ny po chrze­ści­jań­sku, pod­po­rząd­ko­wa­ne idei wy­ra­ża­nia ogól­niej­szych tre­ści du­cho­wych. Tu­taj sens cie­le­snych nie­fo­rem­no­ści na­bie­rał no­wych od­cie­ni.

Zo­bacz­my, co z Pli­niu­szo­wą opo­wie­ścią o dziw­nych na­cjach czy­nią Ge­sta Ro­ma­no­rum – zbiór hi­sto­rii przy­kład­nych, spi­sa­nych na prze­ło­mie XIII i XIV wie­ku w An­glii lub w Niem­czech. Pod ko­niec XV wie­ku w Ko­lo­nii wy­da­no je dru­kiem, a po­tem wie­lo­krot­nie prze­dru­ko­wy­wa­no i tłu­ma­czo­no na róż­ne ję­zy­ki, tak­że na pol­ski4. Ge­sta, bę­dą­ce po­mo­cą dla księ­ży przy­go­to­wu­ją­cych ka­za­nia, czer­pa­ły in­spi­ra­cję z tek­stów na­der róż­no­rod­nych – z pism an­tycz­nych au­to­rów, z Bi­blii, z ba­śni lu­do­wych, z ro­man­sów ry­cer­skich. Hi­sto­rie o po­boż­nych piel­grzy­mach, o pięk­nych kró­lew­nach, o an­tycz­nych he­ro­sach, o upio­rach, o wal­kach ry­cer­skich i mał­żeń­skich zdra­dach pod­da­wa­ły po­my­sły uży­tecz­ne dla na­ucza­nia po­boż­no­ści. Wier­ny, uję­ty barw­no­ścią i so­czy­sto­ścią fa­bu­ły, jej za­ska­ku­ją­cy­mi zwro­ta­mi, wi­nien pójść da­lej, prze­kra­cza­jąc wro­ta do­słow­no­ści. Po­ma­ga­ło mu w tym mo­ra­li­sa­tio, czy­li część za­wie­ra­ją­ca ob­ja­śnie­nie, od­sy­ła­ją­ca do po­jęć bar­dziej abs­trak­cyj­nych, wska­zu­ją­ca ścież­ki mo­ral­ne­go zbu­do­wa­nia. Tak opo­wie­ści zmie­nia­ły się w exem­pla.

Exem­plum – ga­tu­nek, któ­ry od XII wie­ku ro­bił ka­rie­rę wła­śnie dzię­ki temu ka­zno­dziej­skie­mu wy­ko­rzy­sta­niu – zna­no już daw­niej. W re­to­ry­ce kla­sycz­nej exem­plum było jed­nak znacz­nie krót­sze – czę­sto wy­star­cza­ło jed­no zda­nie, ma­ją­ce peł­nić funk­cję ar­gu­men­tu w do­wo­dze­niu okre­ślo­nych ra­cji. Na­to­miast du­chow­ny, prze­ma­wia­jąc do wier­nych, ape­lo­wał nie tyl­ko do ro­zu­mu, ale i do wy­obraź­ni. Nie za­bie­gał też o zwię­złość – nar­ra­cje mo­gły się roz­ra­stać, jak­kol­wiek wia­do­mo było, że gdy na­dej­dzie czas kon­klu­zji, wszyst­kie te świa­ty – re­ali­stycz­ne, fan­ta­stycz­ne, oni­rycz­ne – usu­ną się na dru­gi plan, by dać miej­sce wy­kład­ni sen­su. W prak­ty­ce re­ali­zo­wać się to mo­gło na róż­ne spo­so­by. No­ema­ty­ka, czy­li bi­blij­na teo­ria sen­sów, roz­róż­nia­ła sens li­te­ral­ny albo hi­sto­rycz­ny (sen­sus li­te­ra­lis) oraz sens du­cho­wy (sen­sus spi­ri­tu­alis). Ten ostat­ni dzie­lił się na ale­go­rycz­ny, mo­ral­ny i ana­go­gicz­ny. Sens ale­go­rycz­ny do­ty­czył prawd wia­ry, mo­ral­ny – za­sad po­stę­po­wa­nia, ana­go­gicz­ny od­no­sił się do ży­cia wiecz­ne­go5.

Się­gnij­my za­tem po Ge­sta Ro­ma­no­rum, by zo­ba­czyć, jak w tej per­spek­ty­wie mo­gły ist­nieć opo­wie­ści o dzi­wacz­no­ściach cia­ła:

„Pli­niusz opo­wia­da, że są lu­dzie z psi­mi gło­wa­mi, któ­rzy mó­wią, uja­da­jąc, i mają na so­bie skó­rę zwie­rzę­cą. Sym­bo­licz­nie na­le­ży poj­mo­wać, że są to ka­pła­ni, któ­rzy po­win­ni być ob­le­cze­ni w skó­ry zwie­rzę­ce, czy­li czy­nią­cy cięż­ką po­ku­tę, żeby in­nym dać do­bry przy­kład. Tak samo są w In­diach lu­dzie, co po­środ­ku czo­ła, nad no­sem, mają tyl­ko jed­no oko i je­dzą mię­so zwie­rząt. Ozna­cza to lu­dzi po­sia­da­ją­cych tyl­ko jed­no oko ro­zu­mu, któ­rym jed­nak po­słu­gu­ją się tyl­ko na czo­le, czy­li ze­wnętrz­nie, a nie z głę­bi ser­ca, nie są lek­ko­myśl­ni i wszel­kie swo­je ze­wnętrz­ne dzia­ła­nie naj­pierw roz­wa­ża­ją w ser­cu” (Ge­sta Ro­ma­no­rum 2001:169–170).