Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
46 osób interesuje się tą książką
Ludzie dzielą się na Otwartych i Zamkniętych. Pierwsi – czują i widzą więcej, drudzy – pozostają nieświadomi zagrożenia, które czai się w Zaświatach.
Życie Moiry zmienia się, gdy do jej pokoju, przez okno wdrapuje się 10-letnia Mia. Wkraczająca w dorosłość Otwarta wraz z tajemniczym upadłym aniołem stara się powstrzymać zagładę świata. Z biegiem czasu zaczyna ich łączyć silne uczucie. Pierwsza miłość zawsze pełna jest wątpliwości, szczególnie gdy pojawi się ktoś, kto potrafi nieźle namieszać w głowie i sercu. Uwaga na przystojnego i energetycznego demona!
Czy Moirze uda się ocalić dziewczynkę przed śmiercią i ochronić świat przed potężnym potworem? Jakich dokona wyborów i co one ze sobą przyniosą?
„Momenty pełne ciszy” są niesamowitym połączeniem urban fantasy i romantasy. Akcja książki dzieje się we współczesnej Szkocji, ale i w spowitych mgłą Zaświatach. „Momenty pełne ciszy” spodobają się Czytelnikom, którzy lubią pozycje łączące zwykły świat z tym nadprzyrodzonym, rozbudzające wyobraźnię i poruszające trudne emocje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ewa Wyszyńska
MOMENTY PEŁNE CISZY
TOM I
Copyright © Ewa Wyszyńska
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ta jest dziełem fikcji. Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób, miejsc czy wydarzeń są przypadkowe
Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w stworzeniu tej książki. W szczególności mojemu kochanemu mężowi za cierpliwość do mnie oraz moim dzieciom za (na szczęście) nieskuteczne przeszkadzanie w pisaniu.
Ewa Wyszyńska
Szkocja jest idealnym tłem dla zdarzeń niezwykłych, magicznych i pełnych tajemnic, a wiara jedynym rozwiązaniem. Gdybym na początku wiedziała, dokąd to wszystko zmierza i jak wiele będę musiała poświęcić, by utrzymać równowagę Zamkniętych z zaświatami, zastanowiłabym się dwa razy. Moje przemyślenia i tak nie powstrzymałyby mnie przed dotarciem do miejsca, w którym poznałam siebie, przekroczyłam własne granice i znalazłam prawdziwą miłość. Bo miłość jest najpotężniejszą magią w całym wszechświecie i tylko dzięki niej mogłam poznać swoje prawdziwe moce. A najodpowiedniejszym narzędziem, by to uczynić, była właśnie wiara.
Może gdybym wiedziała wcześniej, że będę zmuszona pozbawić tę piękną krainę wszystkiego, co magiczne, zastanowiłabym się jeszcze wiele razy. Po czasie ciężko powracać mi do niektórych wydarzeń, ale moja historia musi ujrzeć światło dzienne. Dlaczego? Po to, by miłość nigdy nie przeminęła, a wiara w magię nie osłabła.
Cisza, oplatająca i pochłaniająca, wkradała się w moje wnętrze i podsycała wiarę w ratunek. Cisza dająca schronienie i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Cisza to dar, łaskawy i pełen spokoju. Cisza to również ból, który przeminął. Lęk, który ustąpił miejsca bezpieczeństwu. Cisza to niepewność, skrytość i wątpliwości. Cisza jest nieustannym poszukiwaniem dźwięku, który nie nadchodzi. Jest trwaniem w skupieniu i w oczekiwaniu, w gotowości, która już się nam nie przyda. Nie słyszałam żadnych dźwięków, tylko ciszę, którą przepełniały zarazem smutek, jak i wściekłość. Ciszę, która oderwała mnie od świata i unosiła gdzieś daleko poza postrzeganie.
Cisza bywa przyjemna, może być przedłużeniem chwil błogości, zaś źle dobrane słowo wypowiedziane w nieodpowiednim momencie przecina ją niczym miecz i odbiera poczucie szczęścia. Cisza pozwala zastanowić się nad swoimi uczuciami. Jest pustym miejscem wymagającym zapełnienia, odzwierciedleniem tego, za czym tęsknimy i czego pragniemy, co straciliśmy. Czeka na dźwięk, bodziec, który pozwoli nam ponownie odnaleźć się w sytuacji. Śmiech, krzyk, westchnienie, słowo, ruch, działanie – to wszystko odbiera nam ciszę, choć potrafi dać wiele więcej.
Cisza tajemnicza w każdej swojej cząstce, przecinająca moje uszy i powodująca w nich nieznośny szum. Cisza, która podarowała mi nagły i przyjemny spokój, otulała moje wnętrze i zapowiadała najgorsze. Cisza bardziej jednoznaczna niż dziesiątki słów, które wypływały z ust oprawcy, niż mój ból i śmierć.
– Ile to jeszcze potrwa? Chyba że się wycofujesz? – szepnął młody mężczyzna, a wielka blizna na środku jego klatki piersiowej rozpaliła się na czerwono.
– Wszystko idzie w dobrym kierunku, muszę tylko sprawić, by mnie pokochała.
– Wtedy się uda?
– Tak, prędzej czy później się dowie i pewnie na początku nie będzie mogła z tym żyć, ale mam nadzieje, że zaakceptuje. Chcę tylko, żeby była szczęśliwa, nawet jeśli jej szczęście nie będzie częścią mojego życia. Szczęśliwa beze mnie… to już bez różnicy, ja przestałem się liczyć. Nie myślałem, że po dwustu latach jeszcze ją spotkam. Muszę tylko mieć pewność, że mnie kocha.
– Dziękuję. Dziękuję, że to robisz. Bardzo bym chciał już tam być.
– Niedługo plan się ziści, zobaczysz. A teraz muszę wracać.
Życie układa się różnie, szczególnie jeśli jest się częścią świata dużo bardziej skomplikowanego i złożonego niż przeciętny Zamknięty. Magia, moce i groźne istoty nie pozwalały mi zapomnieć, że miałam swoje obowiązki, a w momentach zwątpienia nie mogłam sobie pozwolić na chwilę relaksu czy oderwania od mojej specyficznej rzeczywistości. Każdy dzień był dla mnie pełen pracy, pracy nad sobą, nad moją Księgą i nad magią.
Kiedy byłam jeszcze mała, wyobrażałam sobie, że jako dorosła kobieta będę podróżować i odkrywać nowe lądy. Może od zawsze byłam typem podróżnika, odkrywcy i uparciucha, ale te dziecinne marzenia nijak się miały do aktualnych wydarzeń. A to, że zawsze dopinałam swego, nie doprowadziło jednak do osiągnięcia celu wymarzonego przez tą niewinną dziesięciolatkę, którą wtedy byłam. Jeśli w przyszłości miałabym gdzieś jechać, to tylko w sprawach „zawodowych”, o ile moją pozycję i misję na tym świecie można tak nazwać. Jedyne, bardziej odpowiednie słowo, które przychodzi mi do głowy to „magicznych”, bo i z magią bezpośrednio łączyły się wszystkie zadania, jakich się podejmowałam.
Biegłyśmy przez las chroniący przed nami w mroku swoje zakamarki. Gałęzie uginały się pod ciężką mgłą pozwalającą nam widzieć ledwie na parę metrów.
Dwa dni wcześniej miałam wizję potężnego i przerażającego potwora – Lamii. Świdrowała mnie ona swoimi przeszywającymi, czerwonymi oczami i groziła wyniosłą postawą tak, jakby była gotowa w każdej chwili zaatakować i zmiażdżyć moje wątłe ciało.
Potem, przypadkiem czy też nie, przez moje okno wpadła dziesięcioletnia dziewczynka, która, mimo że była jeszcze małym dzieckiem, okazała się ogromnym zaskoczeniem – miała takie zdolności jak ja. Właśnie to sprawiło, że po prostu musiałam jej pomóc. Ktoś chciał ją zamordować, więc bez zbędnych pytań, postanowiłam jak najszybciej zaprowadzić ją do Magów.
Niewinność dziecka powinna być świętością, niepodważalnym prawem do życia i ochrony. Nawet jeśli to dziecko należy do Otwartych, nie mieściło mi się w głowie, że mogło znaleźć się w tak wielkim niebezpieczeństwie. Istoty z zaświatów nie mają sumienia, to prawda, zarzynają wszystkich, jak leci, by poczuć zapach krwi i usłyszeć przeraźliwy krzyk rozpaczy.
Miałam świadomość, że tylko ja mogłam pomóc tej dziewczynce, biegłyśmy więc dalej, nie zważałyśmy na ostre krzaki kaleczące nasze ramiona. Jedna z wąskich, wątłych gałązek narysowała Mii na czole krwistą kreskę. Mała pisnęła. Złapałam ją za rękę i ciągnęłam dalej. Nie mogłyśmy się zatrzymywać. Gdzieś za nami zabrzmiał wibrujący ryk wściekłości, a każdy z moich mięśni spiął się, przygotowując do nadludzkiego wysiłku. Gdyby nas dopadli… Gdyby nas dogonili, zginęłybyśmy zapewne obie i to w sposób przekraczający moją wyobraźnię, choć nieraz już słyszałam straszne opowieści o czynach demonów czy potworów.
Sami Otwarci też nie zawsze są honorowi, potrafią wykorzystać, omotać i zmanipulować. Ja jednak nigdy nie używałam swoich mocy do niegodnych czynów, wierzyłam głęboko i prawdziwie, że nie bez powodu przeżywam wszystko bardziej i mam możliwości, o których Zamkniętym się nawet nie śniło. Czynię wszystko dla dobra innych, bez szkody dla nikogo, chyba że tym kimś jest akurat istota, która zagraża mi lub innym ludziom.
Czy zaliczałam się do rodzaju ludzkiego? Z pewnością tak, tutaj nie mogłam mieć wątpliwości. Miałam matkę, ojca i serce. Myślałam jak ludzie i żyłam jak oni, przynajmniej przez większość czasu. Czy czułam się człowiekiem? Zdarzało się, ale zawsze z tyłu głowy coś mi przypominało o magii i niebezpieczeństwie, mój wewnętrzny głos, który mówił, że nie powinnam zbyt mocno skupiać się na przyziemnych sprawach.
– Są blisko – wyszeptałam. Dziewczynka ścisnęła moją rękę i z drżącymi ustami obejrzała się. – Szybko.
Las był coraz gęstszy, a ostre gałęzie krzewów co chwilę nakazywały nam skręcać i zawracać. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że nie damy rady, że kręcimy się w kółko, że Matka Natura właśnie tego dnia postanowiła nas zdradzić. Zazwyczaj nie czułam silnej więzi z przyrodą, była oczywiście bardzo, bardzo ważnym elementem mojego życia, jak każdej czarownicy, ale ufność pokładałam jedynie w sobie i w swojej mocy.
Kiedy drzewa stawały murem i osaczały nas coraz bardziej, prosiłam w myślach, by nam pomogły, bo to nie nas powinny uwięzić, tylko te potworne istoty, które pragnęły śmierci małej Mii. Nie przychodził mi również do głowy żaden prawdopodobny powód, dla którego ktoś chciał skrzywdzić tę niewinną dziewczynkę, a patrząc na jej trud i wysiłek, zapragnęłam złapać ją w ramiona i zniknąć albo przenieść się w jakieś bezpieczne miejsce.
Pomyślałam o Magach. Rezydowali oni z dala od cywilizacji. Korony drzew niczym sito rozpraszały delikatne światło wiosennego księżyca. Nie miałam nawet pewności, że podążamy we właściwym kierunku, jednak się nie poddawałam. Musiałam być silna, silna za nas obie. W szaleńczym pościgu nie potrafiłam stworzyć planu dalszego działania, a Magowie wydawali mi się jedyną deską ratunku, tym bezpiecznym azylem, w którym Mia otrzyma należytą pomoc i opiekę, ja zaś z ulgą odetchnę. Z labiryntu wysokich pni i ostrych krzewów wypadłyśmy na jasną polanę otoczoną żywopłotem, a przed naszymi twarzami wyrósł gruby mur.
– Cholera – syknęłam przez zęby. Jak mogłam zapomnieć o ogrodzeniu?
Siedziba Magów z pewnością nie przypominała chatki starej wiedźmy z lasu, na moje oko była stworzona na wzór posiadłości szefa mafii albo kogoś naprawdę ważnego i niebezpiecznego. Nic zresztą nie wykluczało, że Magowie byli dużo bardziej rozbudowaną siatką, niż byłam świadoma. Mieli naprawdę olbrzymie wpływy, mogli robić, co chcieli i z kim chcieli, a dodatkowo tuszowali to wszystko w sposób tak idealny, że nawet ja, jako Otwarta, zauważałam może jeden procent ich działalności.
Szarpnęłam za stalowe kraty bramy zamkniętej na cztery spusty i poczułam, jak ściska mnie coś w brzuchu. Zerknęłam na małą, jej oczy błyszczały od łez. Nasz ratunek nagle stał się nieosiągalny i byłam o krok, o jeden malutki kroczek od utracenia nadziei i poddania się.
– Jesteś silna, damy radę. Muszę tylko znaleźć wejście – pocieszałam Mię, sama jednak nie wierzyłam do końca, że ktoś mógłby przypadkiem zapomnieć o zamknięciu którejś z bram.
– Ja znam sposób – oznajmiła niepewnie Mia i złapała mnie za rękę.
Jej malutka dłoń była gorąca. W tym momencie poczułam jeszcze większą potrzebę, by ją chronić, ale tak naprawdę to ona nas ocaliła. Blask bijący z jej serca otoczył nasze ciała, rzucając poświatę na zimną stal bramy. Nagle uniosłyśmy się, zakręciło mi się w głowie. Gdy ponownie znalazłyśmy się na ziemi, byłyśmy już za murem, Mia cicho zachichotała. Zdałam sobie sprawę, że moc tego dziecka była o wiele większa od mojej, lecz jeszcze nie potrafiło ono w pełni nad nią panować. Jeśli mogłabym tylko przekazać tej dziewczynce swoją wiedzę i doświadczenie, na pewno nie musiałybyśmy już dłużej uciekać.
Mia uśmiechała się z lekką dumą i dziecinną radością, w końcu dokonała właśnie czegoś, czego ja nie potrafiłam – wyciągnęła nas z sytuacji podbramkowej, a tak naprawdę „podbramowej”.
– Chodź – wyszeptałam i ruszyłyśmy w kierunku wielkiego, białego budynku unoszącego się bez ruchu na morzu szarej kostki chodnikowej.
Zatrzymałyśmy się przed prowadzącymi do środka wysokimi, wąskimi drzwiami, a po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Ostatnim razem byłam tutaj lata temu, kiedy rodzice zabrali mnie na darmowe zajęcia taneczne. Oczywiście nie był to przypadek, że zaproszenie trafiło akurat do naszej skrzynki na listy. To tutaj dowiedziałam się, kim jestem i poznałam ludzi takich jak ja. Od kiedy pamiętam, mogłam robić różne rzeczy, niektóre naprawdę dziwne, ale to od Magów otrzymałam jasną informację, że jestem inna, moje życie jest wyjątkowe i ważne. Nie przyjęłam tego, jak bohater filmowy, który w jednym momencie akceptuje nowy stan rzeczy, traktuje nowinę jako coś normalnego i otwiera się na wszelkie doznania. Po owej wizycie czułam się nieswojo, w pewien sposób obawiałam się samej siebie i tego, co kryło się pod określeniem „niespotykana moc”.
Szarpnęłam pewnie za klamkę, w końcu od tego zależało nasze życie, byłam gotowa na opór, jednak drzwi swobodnie i bezdźwięcznie się otworzyły. W środku panowała zupełna cisza. Cisza, oplatająca i pochłaniająca, wkradała się w moje wnętrze i podsycała wiarę w ratunek. Cisza dająca schronienie i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Uśmiechnęłam się do Mii i odgarnęłam włosy z jej mokrej, spoconej twarzyczki, pogładziłam po skórze przeciętej aż po szyję delikatną, rozmazaną smugą krwi. Ile to dziecko musiało wycierpieć, zanim tu dotarło? Wśród ciemności nocy samotnie pokonała nieznaną mi odległość, wierząc, że to właśnie ja będę w stanie ją ochronić. Teoretycznie, tego dokonałam, praktycznie, największe wyzwanie jeszcze przede mną. Cóż, mogłabym przecież powiedzieć Magom, by zechcieli otoczyć Mię swoją opieką. W głowie bębniło mi jednak najgorsze pytanie, które dręczyło mnie już podczas naszego szaleńczego biegu w lesie: „Czy Magowie w ogóle będą w stanie jej pomóc?”.
– Wszystko będzie dobrze, mała – powiedziałam i kucnęłam, dziewczynka mocno mnie objęła. – Każdy się czasem boi, ale to nas nie zatrzyma, prawda?
Szłam pierwsza długim korytarzem, prowadząc Mię za rękę. Chowała się za mną i mocno trzymała moją dłoń. Odniosłam wrażenie, że budynek jest pusty. Będziemy musiały zamienić go w fortecę, jeśli postanowimy się bronić, zamiast dalej uciekać.
Nagle ciemne drzwi po prawej uchyliły się i zastawiając nam drogę, stanął przed nami wysoki mężczyzna. Spojrzał mi głęboko w oczy, delikatnie zacisnął usta. Mała zmarszczka na jego czole zdradzała zaskoczenie. Wydawał mi się zimny i bezlitosny, poczułam się przy nim taka malutka, bezbronna, mimo to nie cofnęłam się ani o krok. Zbliżył się jeszcze bardziej, na tyle, że patrzył już teraz na nas z góry. Milczenie podniosło mi każdy włos na ciele, a intuicja włączyła alarm. Mia mocno przywarła do mnie z tyłu i zaczęła łkać. Rozstawiłam nogi szerzej i przygotowałam się na przyjęcie ataku, lecz napastnik stał bez ruchu i wpatrywał się w moje oczy.
– Pomóż nam, proszę. – Mój głos był szorstki i zachrypnięty, do oczu napłynęły mi łzy.
Czułam się całkowicie zależna od jego decyzji, a on nie okazywał żadnych uczuć. Może analizował sytuację, może zastanawiał się, jak postąpić, jednakże idealnie krył swoje emocje. Z reguły bardzo dobrze odczytywałam uczucia innych, ktoś mógłby mnie nazwać empatką, ale ja nie lubiłam takiego szufladkowania. W każdym razie zwykli Zamknięci nie mieli przede mną sekretów, każde ich zawahanie, kłamstwo czy niechęć wyczuwałam, zanim jeszcze zdążyli otworzyć usta. Cóż, ten mężczyzna był inny, na pewno miał jakieś moce, nie miałam tylko pojęcia jakie. Właściwie nic o nim nie wiedziałam, mimo to złożyłam przed nim całą przyszłość – moją i Mii.
– Chodźcie – odezwał się w końcu i ruszył dalej korytarzem.
Posłusznie za nim poszłyśmy. Otaczająca nas biel oślepiała i ogłupiała. Mijałyśmy wiele zamkniętych pokoi, aż dotarłyśmy do końca holu. Nieznajomy nakazał nam czekać, wskazując krzesła stojące pod ścianą, a sam zniknął za drzwiami. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w bardzo ekskluzywnym szpitalu albo klinice. Wszystkie ściany były idealnie białe i gładkie, tak samo jak meble. Obrazy w białych ramach przedstawiały jedynie czarne kontury nierozpoznawalnych kształtów. Ta sterylność i surowość wprowadzała w lekkie zakłopotanie. Inaczej zapamiętałam to miejsce. A może to jedynie w moich wspomnieniach zatarły się niemiłe doznania?
– Wszystko dobrze, Mio? – spytałam, gdy tylko zostałyśmy same.
Mała pokiwała głową, jednak nie puszczała mojej dłoni ani na chwilę. Czekałyśmy i emocje powoli zaczęły opadać. Rozluźniłam spięte mięśnie, a moje ciało przeszyły ostre, gorące igły. Myśli zaczynały znów płynąć w swoim normalnym, zwykłym tempie, nic nie zmuszało mnie już do korzystania z wyrzutów adrenaliny, zbawiennych chwilę wcześniej. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio musiałam tak szybko biec ani czy kiedykolwiek tak bardzo się bałam. Jeśli już przed kimś uciekałam, grożono mi śmiercią czy bólem, zawsze w grę wchodziło tylko moje życie, teraz było inaczej. Byłam odpowiedzialna za tę małą dziewczynkę, dla niej byłam wybawicielką i obrończynią, która bez żadnych trudności uchroni od wszystkiego co złe. Kiedy mężczyzna ponownie wyszedł na korytarz, Mia spała oparta o moje ramię.
– Pomożemy wam. Chodź, położysz ją w moim mieszkaniu. Później zaprowadzę cię do Przewodniczącego. Opowiesz mu wszystko i zobaczymy, co da się zrobić – wyszeptał niskim głosem, który wzbudził moje zaufanie, a może nawet sympatię.
Gdy wchodziłam do ogromnego gabinetu, nie miałam pojęcia, kogo spotkam. Obawiałam się, że ten ktoś nie będzie chciał nam pomóc, co gorsza, odda Mię w ręce istot, które chciały ją zabić. Może i mnie skarze na śmierć albo ciężkie obrażenia. W pewnym sensie byłam jedną z nich. Nigdy nie zastanawiałam się, czy Magowie należą do Otwartych. Kiedy się o nich rozmawiało, co zdarzało się niezwykle rzadko, nikt nie określał ich w ten sposób. Do mnie tytuł „Otwarta” przywarł natomiast tak mocno, jak za mała czapka do głowy.
– Witaj! – powiedział niski, łysy mężczyzna stojący przy biurku i szeroko się uśmiechnął. – Co was do nas sprowadza i, co najważniejsze, jak możemy wam pomóc?
– Dzień dobry, ktoś nas ściga i chce zabić tę małą dziewczynkę – odparłam bez owijania w bawełnę.
Może trochę zbyt nerwowo, bo głos mi zadrżał, ale odczuwałam też ogromne zmęczenie, a intuicja podpowiadała mi ciągle, że czeka nas jakieś niebezpieczeństwo i nie chodziło tutaj wcale o potwory z lasu. Czułam pod skórą, że dzisiejsza noc nie skończy się dobrze. Wydarzy się coś, co zmieni mój świat i sprawi, że nie będę już taka sama.
– Rozumiem. Tu jesteście bezpieczne. Jestem Zachary Curtis White – przedstawił się, kłaniając w pół i wskazał na wysokiego bruneta, który mnie tu przyprowadził. – Bakchusa już poznałaś.
Zerknęłam na stojącego obok mężczyznę, ten uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Nie wyglądał już tak lodowato jak wcześniej.
– Moira Brodie – przedstawiłam się również i wysłałam Zacharemu nieśmiały uśmiech.
Pomyślałam, że nazwisko White bezsprzecznie pasuje do siedziby Magów. Kiedy odwiedziłam to miejsce pierwszy raz, wszystko było bardziej szare, z drobnymi akcentami złota. Teraz biel wypełniała każdą płaszczyznę. Wcześniej nie miałam okazji poznać ani Zacharego, ani Bakchusa. Przewodniczący podniósł słuchawkę telefonu i wyszeptał coś, delikatnie, zasłaniając usta dłonią. Po chwili do gabinetu wszedł młody mężczyzna, wyglądający na asystenta. „Męska sekretarka” – przeszło mi przez myśl i rzeczywiście właśnie taką funkcję tu pełnił.
– Panna Brodie potrzebuje naszej pomocy i chciałbym, żebyś wezwał lekarza. Chcemy mieć pewność, że nic się dziewczynce nie stało – nakazał Zachary.
– Coś duża ta dziewczynka – odparł jego podwładny i zmierzył mnie wzrokiem.
Bakchus parsknął śmiechem, co pozostałych obecnych prawdziwie zaskoczyło, po czym wyjaśnił nieporozumienie.
– Sebastianie, to jest Moira Brodie i przybyła do nas z podopieczną, która aktualnie śpi w moim mieszkaniu. To tamto dziecko miał na myśli Zachary. – Ponownie się zaśmiał. Tym razem i Przewodniczący zaczął się trząść ze śmiechu.
Bez znaczenia czy Bakchus był jednym z Magów, czy jakąś inną istotą, było w nim coś niesamowitego i przyciągającego – jego uśmiech, oczy, czarne włosy. Cała jego postać magnetyzowała mnie i czułam, jakby otaczał swoją opieką całą moją duszę. Co chwilę nieśmiało zerkałam w jego stronę i wstrzymywałam oddech, kiedy moje spojrzenie spotykało jego bezgraniczne, granatowe tęczówki.
– Cóż za faux pas, drogi Sebastianie! Czy lekarz już do nas zmierza? – rzucił Zachary.
Stałam oniemiała, a asystent pospiesznie opuścił pokój ze skwaszoną miną. O tak! Pan White lubił podkreślać swoją pozycję. Od momentu, kiedy weszłam do jego wybielonego gabinetu, plecy miał nienaturalnie proste, jego twarz była ciągle napięta, choć starał się to ukryć pod życzliwym uśmiechem. Widocznie jego podwładni nie grzeszyli inteligencją albo po prostu mieli specyficzne poczucie humoru. Zabawna pomyłka nie wywołała uśmiechu na twarzy Sebastiana, wprawiła go w zakłopotanie. Nie byłabym zaskoczona, gdyby zaraz za drzwiami jego policzki rozpalił rumieniec wstydu, a oczy zalałyby się łzami upokorzenia.
Bakchus jednak wydawał się bardzo inteligentny, więc podejrzewałam, że wcale nie pracował dla White’a, przynajmniej nie traktował go jak swojego szefa. Wielki Przewodniczący zaś nie patrzył na niego z góry. Możliwe nawet, że Zachary darzył Bakchusa dużym szacunkiem lub sympatią. Szeregi Magów rzeczywiście musiały być bardziej skomplikowane i złożone, niż się spodziewałam i teraz, stojąc jak na przesłuchaniu na dywaniku u dyrektora, zupełnie nie mogłam odgadnąć, kto tak naprawdę ma tu władzę, a kto jedynie zachowuje pozory.
Śmiech Zacharego i Bakchusa całkowicie odmienił atmosferę, nagle cała otoczka tego wyrafinowanego i tajemniczego miejsca opadła. Ujrzałam przed sobą dwóch zabawnych mężczyzn, którzy doskonale się znają. Wymieniali szybko najśmieszniejsze pomyłki ostatnich miesięcy i chichotali do łez. Całkowicie zapomnieli o mojej obecności, ja zaś poczułam się, jakbym im przeszkadzała. Nie chciałam wchodzić z butami do ich życia czy brać udziału w nie moich sprawach. Jedyne, o co prosiłam, to opieka nad Mią. Cały czas miałam nadzieję, że psując plany istotom, które ścigały tej nocy dziewczynkę, nie stałam się ich kolejnym celem.
– Wybacz – szepnął Bakchus, zorientowawszy się, że stoję jak słup soli i powrócił do swojej poważnej miny. – Pozwól, Moiro, że zaprowadzę cię do pokoju, gdzie będziesz mogła odpocząć. Wszystko już będzie dobrze.
– A Mia? – spytałam.
– Teraz już pewnie jest u niej lekarz. Przyprowadzę ją, gdy skończą – zapewnił i otworzył przede mną drzwi.
Szarmancki i jednocześnie jasny gest z jego strony – pośmialiśmy się, teraz wyjdź i się nie wtrącaj. Gdyby potraktował mnie tak w innych okolicznościach, z wielką satysfakcją odburknęłabym mu coś w stylu „Panie przodem” albo „Ty pierwszy, bo masz zgrabny tyłek”, aktualnie jednak takie zachowanie byłoby mocno nie na miejscu. Kiwnęłam głową w stronę Zacharego, co miało wyrazić moją wdzięczność, ale on już w skupieniu przeglądał jakieś dokumenty, obracając zręcznie pióro w palcach. Bez sprzeciwu ruszyłam w kierunku korytarza. Gdy przechodziłam obok Bakchusa, odczułam jego dziwną energię, pulsowała i wręcz dotykała mojej skóry. Nigdy wcześniej nikt, z kim miałam bezpośredni kontakt, nie posiadał tak silnej aury jak on.
Co to aura? Najogólniej mówiąc, każdy z nas ma własną aurę i energię, która w pewien sposób emanuje na zewnątrz. Można ją zobaczyć, ale w sytuacji stresowej i przy tak wielu rozproszeniach jest to praktycznie niemożliwe. Ja często wyczuwałam energię innych osób, zazwyczaj była ona delikatna i ciepła. Czasami odnosiłam wrażenie, że przechodzę przez cieniutką pajęczynę albo aksamitne piórko ociera się o moją dłoń. Jednak aura Bakchusa objawiała się w tak mocny i namacalny sposób, jakby ktoś upuścił na mnie prześcieradło albo zawinął w dywan. Ten mężczyzna chyba musiał być istotą z zaświatów, bo zwykli ludzie nie są w stanie emanować mocą aż tak intensywnie.
– Proszę, nie pozwól jej skrzywdzić – szepnęłam smutno.
Chwile samotności pozwoliły na zebranie myśli i uspokojenie się. Magowie udostępnili mi miejsce bardzo przypominające hotelową kwaterę o wyższym standardzie. W wielkiej łazience ogromna wanna, wypełniona prawie po brzegi pianą, zapraszała do relaksującej kąpieli. Zastanowiłam się, jak to możliwe, że woda nadal była ciepła, skoro od dobrych piętnastu minut byłam w pokoju sama. Szybko wszak doszłam do wniosku, że skoro znajdowałam się w siedzibie Magów, to wszystko mogło być prawdopodobne.
Uległam pokusie i zanurzyłam się w gorącej wodzie. Moje ciało rozluźniło się bardzo szybko, ale lęk o Mię nie pozwalał mi w pełni korzystać z tej chwili błogości. Zaczęłam myśleć o całej sytuacji: Kto dziewczynkę ścigał i dlaczego pragnął jej śmierci? Czy Magowie są w stanie ją uratować? Dlaczego uśmiech Bakchusa wydawał mi się tak bardzo znajomy, mimo iż byłam pewna, że nigdy wcześniej mężczyzny nie widziałam? Wciąż odczuwałam delikatne łaskotanie na ramionach. Energia tego człowieka, czy też istoty, ogromnie na mnie wpłynęła, a jej wspomnienie właściwie mogłoby błyszczeć na mojej skórze jak magiczny pył. Tylko że pył byłby stosunkowo łatwy do usunięcia, tego denerwującego łaskotania zaś nie mogłam się pozbyć nawet mocnym szorowaniem i drapaniem. Jeszcze chwila, a zaczęłabym się szczypać, ten pomysł wydał mi się jednak kiepski.
Drzwi pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Biorąc pod uwagę, że na pewno nikt obcy nie odważyłby się wejść bez pukania do apartamentu czarownicy, pomyślałam, że to moja mała podopieczna. Ucieszyłam się, że wreszcie będziemy mogły wspólnie się uspokoić, a jej obecność przerwie dręczące mnie myśli.
– Mia? Jestem w wannie – krzyknęłam radośnie i sięgnęłam po szlafrok.
Był skąpy i ledwo zasłaniał mi pośladki. Najwyraźniej Magowie doceniali moją figurę, choć dużo swobodniej czułabym się w babcinej koszuli prawie do ziemi. Byłam dość zgrabna, choć nie grzeszyłam idealnie kształtnym ciałem ani dużym biustem. Mimo wszystko uważałam, że nie powinno się proponować takiej wyzywającej kreacji dziewczynie, którą tej samej nocy goniły potwory przez ciemny las i która przybyła z prośbą o pomoc dla dziecka. Nie, to zresztą nie byłoby właściwe stwierdzenie, bo nikt mi nic nie proponował, postawiono mnie przed faktem dokonanym. Ale z dwojga złego wolałam już ten szlafrok niż nagi marsz do łóżka, na którym nieroztropnie zostawiłam swoje ubrania.
Wyszłam z łazienki, moje usta otworzyły się szeroko ze zdziwienia. Na środku pomieszczenia stał Bakchus. Czułam na sobie jego wzrok i nie mogłam się zdecydować – zostać czy uciekać. A może rzucić się biegiem do łóżka i zakryć kołdrą? Tak więc i ja stałam, patrząc na niego otępiała. Sytuacja robiła się z każdą sekundą coraz bardziej niezręczna.
– Przepraszam, że ci przerwałem – powiedział po chwili.
– Nie przepraszaj, myślałam, że to Mia. Gdzie ona jest?
– Z Zacharym – odparł i dopiero teraz odwrócił wzrok.
– Co się dzieje? – zapytałam i zrobiłam dwa kroki w jego stronę.
Bakchus uczynił to samo. Jego bliskość i roztaczająca się wokół silna, aczkolwiek trudna do określenia energia były trochę przytłaczające. Chwycił mnie za ramiona i delikatnie się schylając, spojrzał w oczy.
– Ona nie jest taka, jak myślisz, Moiro.
– Jak to? Natychmiast powiedz mi, o co chodzi! – rozkazałam i włączył mi się błyskawiczny tryb działania. – Gdzie ona jest?
– Ona jest kluczem. Moiro, nic nie możesz już poradzić – wyjaśnił pobieżnie, jednak zauważył, że to mi nie wystarczy. – Jej matką nie była kobieta i dziewczynka też nie jest człowiekiem. Za to w połowie demonem. Kiedy zakończy się Rytuał Przemiany, Mia stanie się jedynym ratunkiem przed Lamią. Magowie muszą to zrobić.
– Lamią? – zdziwiłam się na wspomnienie potwora z moich wizji, ale szybko oprzytomniałam. – Nie! Zabierz mnie do niej!
– Lepiej nie. Moiro, proszę, zaufaj mi. Pójdę zobaczyć, jak się czuje i czy wszystko w porządku.
Kiwnęłam niepewnie głową, mężczyzna wyszedł. Oczywiście mogłam się rzucić w pogoń i samodzielnie odnaleźć moją podopieczną, później najpewniej czekałaby mnie walka z kilkoma Magami albo innymi osobami zamieszanymi w ten cały Rytuał Przemiany. Jeśli bym ich pokonała, na co szanse były niemal zerowe, musiałabym zabrać stąd Mię, a przecież na zewnątrz mogło się czaić coś o wiele groźniejszego.
Usiadłam na idealnie zaścielonym łóżku. Zdawało się, że moje serce stanęło, czas zamarł i przygniatał mnie swoim ciężarem. Nic nie mogłam poradzić, przecież bym z nimi nie wygrała, nie miałam żadnych szans. Jednak poczucie winy zazgrzytało niczym piasek w zębach. Jak mogłam ją tu przyprowadzić? Zaczęłam sobie tłumaczyć, że nie było innego wyjścia. Gdyby małą dopadła Lamia, na pewno zadałaby jej niewyobrażalny ból, a potem zabiła. Tę słodką, bezbronną dziewczynkę, która mi zaufała i którą, niestety, chyba zawiodłam. Kiedy przemiana dobiegnie końca, to dziecko stanie się dla Zacharego White’a kimś bardzo ważnym. Dzięki uświadomieniu sobie tego wszystkiego, trochę mi ulżyło. Miałam nadzieję, że Przewodniczący nie pozwoli Mii skrzywdzić.
– Moiro… – Bakchus i tym razem wszedł bez pukania.
Jego oczy były smutne, ale dostrzegłam też w nich złość. Przygryzł dolną wargę i usiadł koło mnie. Złapał moją dłoń. Był bardzo bezpośredni, nie lał wody, nie wspominał o szlachetnych chęciach, o ryzyku czy wydumanych powodach. Choć mógłby przecież zamydlić mi oczy i odwracać kota ogonem. Magowie działali dla dobra ludzi, chronili ich i walczyli za nich, gdy wymagała tego sytuacja. Jednak nie tym razem. Bakchus wypowiedział bardzo powoli i cicho zdanie, które spowodowało trzęsienie ziemi, odebrało mi tlen i zamknęło moją nadzieję w za małym, szklanym słoiku.
– Nie udało się.
– Jak to się nie udało?! – krzyknęłam stanąwszy na równe nogi.
– Tak mi przykro, jej organizm nie przetrwał Rytuału Przemiany.
Wielkie, słone rzeki wypłynęły z moich oczu, a nogi bezwiednie się pode mną ugięły. Opadłam na kolana i zaczęłam głośno szlochać.
– To nie może być prawda, przecież nie mogli tak po prostu pozwolić jej umrzeć – szeptałam.
Zakryłam oczy dłońmi, Bakchus klęknął naprzeciwko i mocno mnie objął. Płakałam i zaprzeczałam, nie chciałam uwierzyć, że to koniec. Koniec mojej akcji ratunkowej, koniec mojego działania i koniec Mii. Choć spędziłam z nią tylko jedną, trudną noc, która polegała na ucieczce i poszukiwaniu pomocy, wytworzyła się między nami niesamowita więź, zakotwiczona we mnie mocniej, niż mogłam się wcześniej spodziewać. W jakiś sposób czułam, że ona to ja sprzed wielu lat, niemogąca zrozumieć swojej mocy, zagubiona i zdezorientowana, i że musiałam jej pomóc. Nie udało się.
Klęczeliśmy we dwoje dłuższą chwilę, dopóki mój atak rozpaczy nie zelżał na tyle, bym mogła znów mówić normalnie. Chociaż nogi nadal miałam jak z waty, a myśli mieszały się niemiłosiernie.
– Zabiorę cię do domu, dobrze? – zaproponował Bakchus.
– A co z Mią? Zajmiecie się jej ciałem?
– Skremujemy ją. Niestety, jej rodzice nie żyją. Dlatego pewnie trafiła do ciebie, ale na razie dosyć pytań.
Wstał i wziął mnie na ręce, na nagich udach poczułam jego gorącą skórę. Wrażenie naszych łączących się energii sprawiło, że zaczęłam ciężko oddychać i całkowicie się temu mężczyźnie poddałam. Mógłby zrobić ze mną, co mu się tylko zachce – zabić, wykorzystać, zmusić do rozmowy – a ja i tak na to wszystko bym się zgodziła, bo w tej chwili utraciłam kontakt ze zdrowym rozsądkiem.
Bakchus otworzył wysokie okno i wszedł na parapet. Czy naprawdę mówiąc, że zabierze mnie do domu, miał na myśli wyrzucenie przez okno? Magowie mogliby chcieć pozbyć się jedynej osoby z zewnątrz, która stała się przypadkiem świadkiem niefortunnego rytuału. Przecież istniały dziesiątki, jeśli nie setki innych sposobów, by kogoś skutecznie uciszyć. Sposobów, które bardziej pasowałyby do wysokiego i dobrze zbudowanego wysłannika, jakim był Bakchus.
– Co ty robisz? – pisnęłam z przerażenia, ostatnie odruchy instynktu i woli przeżycia odezwały się mimowolnie, zmuszając, bym zacisnęła ręce na jego szyi.
Nagle za plecami Bakchusa rozłożyły się ogromne, czarne skrzydła. Chociaż na co dzień obcowałam z rzeczami paranormalnymi, duszami i magią, jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak niesamowitego i nierealnego. „Jesteś aniołem” – pomyślałam. Turmalinowe pióra mieniły się w delikatnym świetle lampki nocnej przy każdym, nawet najdelikatniejszym ruchu. Bakchus zrobił krok i przez sekundę spadaliśmy. Nieprzyjemne odczucie nieważkości ogarnęło moje ciało, które zaczęło drżeć. Dzięki rozpostarciu skrzydeł, wzbiliśmy się w powietrze. Nie byłam do tej chwili świadoma, że mój tymczasowy pokój znajdował się na samej górze budynku i od ziemi dzieliło nas dobre siedem metrów. Ta wysokość przeraziła mnie, Wszechogarniający strach okazał się jeszcze bardziej paraliżujący, kiedy siedziba Magów zaczęła się oddalać, a my unosiliśmy się coraz wyżej. Zacisnęłam powieki i otworzyłam oczy dopiero przed moim domem.
– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – Zachwiałam się, gdy mężczyzna postawił mnie na ziemi.
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że Bakchus był bez koszulki i za nic w świecie nie byłam w stanie sobie przypomnieć, czy w ogóle wcześniej ją miał.
– Magowie cię zapamiętali, no i mają twoje dane w papierach – uśmiechnął się.
– Zapomniałam moich rzeczy – westchnęłam.
– Wyślą ci je pocztą, nie martw się.
– I tak pewnie nie będą się już do niczego nadawać. Wiesz, las nie był zbyt łaskawy. A co z Lamią?
– Miejmy nadzieję, że nie nadejdzie, przynajmniej zanim nie znajdziemy klucza. Magowie nie odpuszczą, dopóki go nie zdobędą.
– Lepiej już pójdę. –Pocałowałam go w policzek i weszłam do swojego pokoju przez okno.
Kolejne miesiące pozwoliły mi zapomnieć o śmierci Mii. No może niezupełnie zapomnieć, ale przynajmniej nie myślałam już o niej codziennie i nie obwiniałam się tak bardzo. Nie przeżywałam żałoby ani wszystkich jej etapów, więź z tym dzieckiem była bardziej na poziomie duchowym niż emocjonalnym. Mimo to wyrzuty sumienia dały mi naprawdę ostro w kość, czasami uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Rzeczywiście, pierwsze tygodnie po jej śmierci powodowały we mnie jedynie wyparcie i zaprzeczanie. Rano, budząc się w swoim łóżku, zastanawiałam się, czy to wszystko było prawdą, czy tylko złym snem. Później jednak nie było rozpaczy, nie płakałam i nie wspominałam. W sumie nie miałam nawet czego wspominać, a ciągłe zastanawianie się, co poszło nie tak, doprowadziłoby najpewniej do obłędu. Lecz wciąż miałam poczucie, które chodziło za mną krok w krok, że ją zawiodłam. W lustrze widziałam jedynie, jak bardzo naiwna i słaba jestem. Gdyby ktoś wtedy zapytał mnie, czy mam jakieś zdolności magiczne, na pewno nie odważyłabym nazwać siebie Otwartą, bo Otwarci mieli za zadanie chronić ludzi, a nie prowadzić ich na rytualną rzeź.
Kiedy w końcu nauczyłam się odpędzać wyrzuty sumienia, starałam się najzwyczajniej w świecie zapomnieć. Wiedziałam, że to, iż będę wciąż cierpiała, nie przywróci dziewczynce życia, za to może zniszczyć moje. Gdy odzyskałam choć częściowo poczucie własnej wartości, postanowiłam rozwijać swoje umiejętności i skupić się trochę bardziej na sobie. Wizje o nadchodzącym niebezpieczeństwie odpuściły, znów mogłam cieszyć się życiem zwykłej siedemnastolatki.
Lato nadeszło wcześnie i ciepłe promienie słońca ogrzewały odradzającą się ziemię. Korzystałam ze spokoju, a powoli rosnące poczucie bezpieczeństwa znów pozwalało mi spać jak dziecko, którym zresztą sama jeszcze byłam. Cieszyłam się wolnym od szkoły, wypadami z przyjaciółmi, czasem spędzonym z mamą. Nocami dopieszczałam moją Księgę Cieni, by potem calutki dzień to odsypiać. Niczego nie planowałam, nie ustalałam celów, działałam pod wpływem chwili. Jeśli czułam, że chcę obejrzeć film, po prostu go oglądałam, jeżeli naszła mnie wena, by popracować nad formułami magicznymi, wyciągałam kartki i długopis. Robiłam też więcej rzeczy, które pozwalały mi osiągnąć satysfakcję i radość, wiedziałam, że w jednej chwili jestem tu i siedzę z mamą w kuchni, pałaszując jej pyszne ciasto czekoladowe, w drugiej zaś mogę niespodziewanie zniknąć.
Wakacje skończyły się, jak co roku, zbyt szybko, a na myśl o powrocie do nudnej szkolnej rutyny aż miałam mdłości. Pogodziłam się ze świadomością, że rozdział Mii, potworów i Bakchusa jest już zamknięty. Przynajmniej na razie, dopóki nie przyjdzie nam zmierzyć się z Lamią. Ufałam moim wizjom i przeczuciom, z których jasno wynikało, że mistyczna postać pragnęła mnie znaleźć. Pomimo to w duchu miałam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
Dzień zaczął się spokojnie, wstałam dopiero o dziewiątej. Niedziela… Cieszyłam się, że mogę zostać w domu i wskoczyłam pod gorący prysznic. Na koniec polałam całe ciało zimną wodą, co dodało mi niesamowitej energii. Pamiętam początki tego kąpielowego rytuału. Piszczałam i skakałam, kiedy lodowate strumienie stykały się ze skórą, ale za każdym razem to odczucie mrowienia i orzeźwienia było coraz przyjemniejsze. Aż któregoś ranka, kiedy zakręciłam ciepłą wodę, a ciało znów zostało oziębione, mój organizm przestał się bronić, nie trzęsłam się, nie spinałam mięśni, po prostu delektowałam się chwilą.
Nie miałam ochoty związywać włosów, więc delikatnie podkręciłam ich końce i zostawiłam rozpuszczone. Moja fryzura to zwykłe, proste włosy do ramion. Zazwyczaj kojarzy się czarownicę z kobietą, która nigdy nie chodzi do fryzjera, zaplata długi warkocz ciągnący się za nią po podłodze. Albo wręcz przeciwnie, ma ona wygolone pół czaszki z wytatuowanymi tajemniczymi znakami. Ja nie stroniłam od fryzjerów, ani nie miałam tatuaży, starałam się być naturalna i czuć się swobodnie w swoim ciele, to wszystko.
– Mój śpiochu, co zjesz na śniadanie?
– Mamo, może ja dzisiaj zrobię coś dla ciebie do jedzenia? – spytałam i szeroko się uśmiechnęłam.
– To ja muszę dbać o ciebie. Kanapki?
– Dobrze. Dziękuję, mamo.
Lubiłam rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Może problem polegał właśnie na tym, że nie miałyśmy żadnych konkretnych tematów do rozmów? Zajmowałyśmy więc milczenie gawędzeniem o rzeczach prostych i codziennych, zupełnie nic nieznaczących. Mimo to naprawdę lubiłam nasze rozmowy.
– Jadę do Katty, wrócę pewnie późnym wieczorem, a tata… – przerwała i nalała mi herbaty. – Tata jest jak zwykle w pracy.
– Poradzę sobie – odparłam szybko. Objęła mnie czule i pocałowała w głowę, po czym wyszła.
Postanowiłam wykorzystać samotny czas na lekturę i dopracowanie magicznego rytuału, którym ostatnio bardzo się zainteresowałam. Zamykanie portali nigdy nie było moją mocną stroną, chciałam więc trochę się nad tym pochylić, opracowałam nawet swoje własne magiczne działanie. Nie miałam jednak jeszcze szansy go wykorzystać i naprawdę mnie to cieszyło. Zamykanie portali wcale nie było łatwe, nawet z odpowiednim przygotowaniem magicznym. Z tego, co udało mi się odszukać w literaturze, portale służą różnym celom i przez to do każdego trzeba podchodzić bardzo indywidualnie, a nawet zmieniać treść formuły. Ale prawdą jest, że gdyby nie umiejętności Otwartych, świat dawno zalałaby już krwista fala demonów i potworów podobnych do Lamii.
Pozmywałam po śniadaniu, podreptałam na taras i zamiotłam z niego wszystkie liście. Jesień nieuchronnie się zbliżała, natura jasno to okazywała. Coraz więcej drzew mieniło się na pomarańczowo i żółto, trawa powoli traciła intensywny kolor, a zmierzch nadchodził coraz wcześniej. Często też padało, dużo częściej niż zazwyczaj, chociaż deszcz jest nieodłącznym elementem krajobrazu Szkocji. Przez ten cały czas nie myślałam o Magach, przecież nic nas ze sobą nie łączyło. W swoich działaniach magicznych starałam się zawsze pozostawać samodzielna i niezależna, co dawało mi ogromną satysfakcję i na pewno spokój.
Niektórzy Otwarci podobno zrzeszali się w różne grupy, mnie nie ciągnęło do ludzi, mój wewnętrzny świat miał mi o wiele więcej do zaoferowania niż durne rozmowy, dyskusje i kłótnie. Właściwie ludzie ciągle się o coś sprzeczają, walczą ze sobą o totalne głupoty i rzadko przyznają się do błędu. Gdybym mogła sobie wybrać, którą istotą ze świata lub z zaświatów miałabym zostać w kolejnym życiu, z pewnością nie byłoby to ludzkie wcielenie. Człowiek potrafi zniszczyć wszystko, zrównać z ziemią, wykorzystać do ostatniej kropli, a później porzucić. Może nie znałam zbyt wielu demonów, ale bardzo dużo o nich czytałam i nawet te okrutne istoty mają swoje zasady, których trzymają się w każdej sytuacji.
Jakieś trzy lata temu interesowałam się mieszkańcami zaświatów, niestety, w dostępnych mi książkach niewiele było informacji. Jeśli już natrafiłam na wartościową literaturę, czytałam ją minimum dwa razy, robiłam dokładne notatki i zapisywałam swoje wnioski. Dzięki temu powstała moja osobista Księga Demonów, ale rzadko z niej korzystałam.
Ostatnio przerzuciłam się na lżejsze lektury, bardziej dostępne i ludzkie. Czytałam właśnie wciągającą książkę o zastosowaniu ziół w magii ceremonialnej, więc niechętnie ją odłożyłam, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Witaj, Moiro.
– Cześć. Mogę w czymś pomóc?
Za drzwiami stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, którego od razu rozpoznałam. Zastanawiałam się, czy przyleciał tu na swoich skrzydłach, czy skorzystał z komunikacji dla ludzi. I właściwie, co tu robił?
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Uśmiechnął się uroczo i spojrzał mi w oczy tak głęboko, jakby chciał w nich znaleźć potwierdzenie swoich słów.
– Nie, właściwie to czytałam, ale wejdź.
Usiedliśmy w salonie na kanapie i przez chwilę trwaliśmy w ciszy. Poczułam skrępowanie i niepokój, przez moment nawet pożałowałam, że nie wykręciłam się jakąś wymówką i że w ogóle zaprosiłam go do środka. Widzieliśmy się raz w życiu, więc był dla mnie obcy. Może wykazałam się znów tą przeklętą naiwnością, wpuszczając go do domu, kiedy jestem zupełnie sama? Nie zdołałabym przed nim uciec ani z nim walczyć, dlaczego zdecydowałam się na tak ryzykowny krok? Czy przeważyła tu ciekawość, a może coś innego?
– Napijesz się czegoś? Kawa, herbata? – zaproponowałam.
Ucieczka do zwykłych zasad kulturalnego zachowania delikatnie rozluźniła atmosferę.
– Herbata, jeśli to nie problem – odpowiedział, kiedy zaś wychodziłam do kuchni, czułam na sobie jego wzrok. Dlaczego tak mnie obserwował?
– Przychodzę w pewnej sprawie – usłyszałam nagle za swoimi plecami i aż podskoczyłam. Szklanka uderzyła o blat. Na mojej dłoni pojawiła się wielka kropla krwi.
– Och, Bakchusie, nie strasz – syknęłam i wsadziłam dłoń pod kran, mężczyzna złapał za mój nadgarstek.
– Tak się tego nie robi. Pozwól, że ci pomogę.
Nic już nie powiedział, tylko w łazience opatrzył mi małą ranę, dokładnie ją oczyszczając i przyklejając plaster z Myszką Miki.
– Moja mama czasami zapomina, że nie mam już dwunastu lat – rzuciłam w ramach wytłumaczenia postaci z bajki, ale Bakchus zupełnie nie zareagował.
W końcu zaproponował, że sam zrobi herbatę, by uniknąć groźniejszych wypadków. Gdy przyniósł dwa gorące kubki do salonu, poczułam się już dużo swobodniej w jego towarzystwie. Usiedliśmy obok siebie, a on niespodziewanie się zaśmiał. Jego śmiech wzbudził we mnie dziwne uczucia, był bardzo przyjemny. Przyjrzałam się aniołowi z zaciekawieniem.
– Wybacz, tam w kuchni nie chciałem cię przestraszyć, choć przynajmniej teraz wiem, że pamiętasz, jak mam na imię.
– Pamiętam. Co ty tu w ogóle robisz?
– Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz. Dużo przeszłaś ostatnio.
– Gdybym się jakoś nie trzymała, pewnie byłoby już za późno na ratunek.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i sięgnęłam po herbatę. Kubek okazał się jednak zbyt gorący, zupełnie zapomniałam, że aby się nie poparzyć, wystarczy złapać za ucho. Bakchus chwycił mój kubek i odstawił z powrotem na stolik.
– Rzeczywiście, trochę czasu minęło – dodał cicho.
Zdawał mi się chłodny, choć uprzejmy, z jego oczu niewiele mogłam wyczytać. Byłam pewna, że przeżywa wszystko inaczej niż ludzie. W jednym momencie się śmiał i żartował, lecz dosłownie po minucie wpatrywał się we mnie, jakby czytał mi w myślach. Było to onieśmielające i zawstydzało. Kiedy opowiadał o swoich zadaniach, które powierzyli mu ostatnio Magowie, położył mi rękę na kolanie, a ja gwałtownie się odsunęłam. On w ogóle jakby tego nie zauważył, uznał swój gest wyłącznie za przyjacielski.
– Teraz częściej współpracuję z Radą Upadłych niż z Magami, tam bardziej czuję się częścią czegoś ważnego.
– Czy Magowie nadal mają mnie w swoich aktach?
– Zapewne tak. Nie pomyślałem, aby ci je oddać – zmieszał się.
– Oddać? Czemu?
– Lepiej nie mieć z nimi za dużo wspólnego, nie trzymają wszystkich danych tak po prostu. Często wzywają kogoś do siebie w celu… w jakimś celu.
– Mówiłeś, że jesteś tu w konkretnej sprawie.
– Tak, chciałem cię prosić o pomoc. Rada Upadłych zajmuje się pewną rzeczą, niestety nie mogę powiedzieć więcej. Dostałem dokumenty do przetłumaczenia, zupełnie nie wiem, o co w nich chodzi. Może będziesz mogła pomóc?
Nie do końca mu wierzyłam, że po tylu miesiącach przypomniał sobie o mnie tylko z powodu jakichś papierów, w dodatku przecież nie miał całej wiedzy o moich umiejętnościach. Przez moment wydał mi się ludzki. Znał dokładnie całą historię próby ratunku Mii, wiedział, że tak mocno to przeżyłam i pewnie domyślał się, iż wyrzuty sumienia były trudne do zniesienia. Martwił się może i chciał sprawdzić, jak sobie daję radę. Pretekstem stały się te dokumenty.
– Mam je ze sobą, zerkniesz? – dodał i wyciągnął ze skórzanej torby teczkę.