Moje poszukiwania absolutów - Paul Tillich - ebook + książka

Moje poszukiwania absolutów ebook

Paul Tillich

5,0
23,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka jest odpowiedzią na współczesny relatywizm i potrzebę znalezienia moralnych drogowskazów w zsekularyzowanym świecie. Tillich poszukuje stabilnego i zgodnego z etyką fundamentu dla moralnego życia. Proponuje obranie za absoluty wartości z różnych sfer życia, akceptowalnych zarówno dla osób religijnych, jak i ateistów. Publikacja rozpoczyna się autobiograficznym esejem opisującym doświadczenia autora z dzieciństwa i wczesnej młodości, które zdeterminowały jego późniejsze poglądy.

„Książka Paula Tillicha stanowi przykład najwyższej próby refleksji naukowej, która nic nie tracąc z akademickiego rygoru prezentowanych tez, może być z pożytkiem czytana przez odbiorcę nieobeznanego z fachową terminologią”.

Z recenzji prof. dr. hab. Stanisława Obirka

 

Seria „Kim Jest Człowiek? ” składa się z pozycji tłumaczonych z języków obcych oraz z prac polskich autorów, a także z pogłębionych wywiadów z myślicielami zajmującymi się problematyką człowieczeństwa. Będzie płaszczyzną rozmowy, do której zostali zaproszeni uczeni, zarówno ci z pierwszej połowy XX wieku, jak i współcześni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 87

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PiotrSzN

Nie oderwiesz się od lektury

Opis osobistych doświadczeń na drodze zrozumienia Absolutu i jego relacji zarówno do religii jak i do pozareligijnych odbić (refleksji) Absolutu. Jak skończone może próbować pojąć i opisać to co jest Bytem jako takim.Niestety nie uniknęliśmy zagrożeń opisanych w ostatniej części publikacji.
00



Seria:Kim Jest Człowiek?

Tytuł oryginału: Paul Tillich, My Search for Absolutes

Konsultant serii: Adam Workowski

Tłumaczenie: Marcin Leszczyński

Redakcja naukowa: Jan Tomasz Lipski

Redaktor Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego: Dorota Stępień

Projekt okładki: Katarzyna Turkowska

Zdjęcie wykorzystane na okładce: https://commons.wikimedia.orgIllustration of human torso from Crooke ‘Mikrokosmographia’

Projekt typograficzny serii: Maciej Matejewski

Skład i łamanie: Munda – Maciej Torz

© Copyright 2016 by Theodore N. Farris. All rights reserved

© Copyright for this edition by Uniwersytet Łódzki, Łódź 2017

© Copyright for Polish translation by Marcin Leszczyński, Łódź 2016

Wydane przez Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego

Wydanie I. W.07621.16.0.M

Ark. wyd. 3,2; ark. druk. 7,375

ISBN 978-83-8088-674-2

e-ISBN 978-83-8088-675-9

Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego

90-131 Łódź, ul. Lindleya 8

www.wydawnictwo.uni.lodz.pl

e-mail: księ[email protected]

tel. (42) 665 58 63

1 Kim jestem?

Esej autobiograficzny: wczesne lata

Urodziłem się 20 sierpnia 1886 roku, a to oznacza, że część mojego życia należy do wieku XIX, zwłaszcza, jeśli za jego koniec uznamy (a powinniśmy tak zrobić) dzień 1 sierpnia 1914, czyli początek I wojny światowej. Przynależność do XIX wieku oznacza życie w stosunkowo spokojnych warunkach i przywołuje wspomnienia okresu najwyższego rozkwitu społeczeństwa mieszczańskiego wraz z jego wspaniałą twórczością. Przywołuje też estetyczną brzydotę i duchowy rozpad. Z jednej strony przywraca pamięć o impulsach rewolucyjnych skierowanych przeciwko tej zakochanej w sobie epoce, a z drugiej – świadomość chrześcijańskich wartości humanistycznych, które leżą u podstaw nawet antyreligijnych form tego społeczeństwa i które umożliwiały (i umożliwiają) opór wobec nieludzkich systemów XX wieku. Należę do tych przedstawicieli mojego pokolenia, którzy, choć radykalnie krytykują wiek XIX, czują często tęsknotę za jego stabilnością, liberalizmem, jego nietkniętymi tradycjami kulturowymi.

Miejscem mojego urodzenia była wieś o słowiańskiej nazwie Starzeddel1, niedaleko Guben (Gubina), małego miasta przemysłowego w Brandenburgii, przy granicy śląskiej. Po czterech latach mój ojciec, pastor Kościoła ewangelickiego, został powołany na stanowisko superintendenta diecezji Schönfliess-Neumark. Tytuł superintendenta oznaczał zarządcę grupy parafii, coś w rodzaju biskupa, ale na mniejszą skalę. W Schönfliess2, wschodnio-brandenburskiej miejscowości, żyło trzy tysiące mieszkańców. Miasto miało średniowieczny charakter. Otaczający je mur, zabudowa skupiona wokół gotyckiego kościoła, wieże strzegące bram, władze urzędujące w średniowiecznym ratuszu – wszystko to sprawiało wrażenie małego, bezpiecznego, samowystarczalnego świata. Gdy od dwunastego do czternastego roku życia byłem uczniem gimnazjum humanistycznego i przebywałem na stancji u dwóch starszych pań w Königsberg-Neumark3, otoczenie nie różniło się zbytnio. Było to siedmiotysięczne miasto z takimi samymi średniowiecznymi pozostałościami, choć większe i bardziej znane ze względu na doskonałe zabytki architektury gotyckiej.

Te wczesne wrażenia mogą częściowo tłumaczyć obecność romantycznego nurtu w moim odczuwaniu i myśleniu. Jednym z aspektów tego tak zwanego romantyzmu jest mój związek z naturą. Wyraża się on postawą w przeważającym stopniu estetyczno-medytacyjną wobec natury, w odróżnieniu od naukowo-analitycznej czy techniczno-zarządczej. Z tego powodu ogromne wrażenie wywarła na mnie filozofia natury Schellinga, chociaż zdawałem sobie sprawę, że z naukowego punktu widzenia filozofia ta była nie do przyjęcia. Nadałem tej postawie wyraz teologiczny w mojej doktrynie udziału natury w dziejach upadku i zbawienia. Był to zresztą jeden z powodów, dla których nie było mi po drodze z teologią Ritschla, która ustanawia absolutny rozdział natury i osobowości oraz przydaje Jezusowi funkcję oswobodziciela, uwalniającego ludzkie życie osobowe z okowów natury w nas i wokół nas. Kiedy przybyłem do Ameryki, odkryłem, że kalwinizm i purytanizm były w tej kwestii naturalnymi sojusznikami ritschlianizmu. Natura jest czymś, co należy kontrolować moralnie i technicznie, i dopuszczalne są tylko całkiem subiektywne, mniej lub bardziej sentymentalne wobec niej odczucia. Nie ma tu miejsca na mistyczne uczestnictwo w naturze, nie ma zrozumienia, że natura jest skończoną ekspresją nieskończonego podłoża wszystkich rzeczy, ani wizji obecnego w naturze konfliktu boskości i demoniczności.

Gdy zadaję sobie pytanie o biograficzne tło tej tak zwanej romantycznej relacji z naturą, odnajduję trzy przyczyny, które najprawdopodobniej wspólnie popchnęły mnie w tym kierunku. Za pierwszą uznaję żywą łączność z naturą, codzienną w latach młodości, a w późnych latach utrzymywaną przynajmniej przez kilka miesięcy w roku. Wiele pamiętnych przypadków „mistycznego uczestnictwa” w naturze powraca w podobnych okolicznościach. Drugą przyczyną romantycznego stosunku do natury jest wpływ poezji. Mistyka natury wielokrotnie znajduje wyraz w niemieckiej poezji, nie tylko romantycznej. Wersy Goethego, Hölderlina, Novalisa, Eichendorffa, Nietzschego, George’a i Rilkego poruszają mnie dziś równie głęboko, jak wtedy, gdy usłyszałem je po raz pierwszy. Trzeci powód tej postawy wobec natury pochodzi z luterańskiego środowiska. Teologowie wiedzą, że jednym z punktów niezgody pomiędzy dwoma skrzydłami reformacji w Europie kontynentalnej, luteranami a reformowanymi, było tak zwane „Extra Calvinisticum”, doktryna mówiąca, że skończone nie jest zdolne do nieskończoności (non capax infiniti), a w konsekwencji dwie natury w Chrystusie, boska i ludzka, pozostawały od siebie oddzielone. Przeciw tej doktrynie luteranie głosili „Infra Luteranum” – pogląd, iż skończone jest zdolne do nieskończoności i w efekcie, że w Jezusie obydwie natury zamieszkują wspólnie. Ta różnica oznacza, że na gruncie luteranizmu wizja obecności nieskończonego we wszystkim skończonym jest wsparta teologicznie, że mistycyzm natury jest możliwy i rzeczywisty, podczas gdy na gruncie kalwinizmu taka postawa jest podejrzewana o panteizm, a boska transcendencja jest rozumiana w sposób, który z kolei dla luteranów trąci deizmem.

Romantyzm oznacza nie tylko szczególny stosunek do natury; oznacza również szczególny stosunek do historii. Dorastanie w miastach, w których każdy kamień jest świadkiem czasów sprzed wielu setek lat, wywołuje przywiązanie do historii, nie jako do przedmiotu wiedzy, ale żywej rzeczywistości, w której przeszłe uczestniczy w teraźniejszym. Pełniej doceniłem to rozróżnienie, gdy przybyłem do Ameryki. W lekturach, na seminariach, w domach, które odwiedziłem, podczas rozmów z amerykańskimi studentami odkryłem, że wszędzie tam brakuje bezpośredniej emocjonalnej identyfikacji z rzeczywistym istnieniem przeszłości. Wielu studentów ma tutaj doskonałą wiedzę o faktach historycznych, ale nie wydaje się, żeby te fakty głęboko ich zajmowały. Pozostają one przedmiotami ich rozważań i prawie nigdy nie stają się elementami ich istnienia. Europejski los polega na przeżywaniu w każdym pokoleniu bogactwa i tragedii historycznego istnienia oraz, w rezultacie, myślenia w kontekście przeszłości, podczas gdy historia Ameryki zaczęła się utratą zarazem brzemienia i bogactwa przeszłości. Była zdolna jedynie do myślenia ku przyszłości. Jednakże szkoła romantyczna podkreślała nie tylko ogólną świadomość historyczną; romantyzm silnie wpłynął na intelektualną historię ostatnich stu lat poprzez szczególną estymę, jaką darzył europejskie średniowiecze. Bez tego wpływu, zapewne nie wpadłbym na koncepcję okresów teonomicznych w przeszłości i nowej teonomii w przyszłości.

Należy wspomniećjeszcze dwie ważne dla mojej biografii kwestie związane z latami przeżytymi w Schönfliess i Königsbergu. Pierwszą jest wpływ, jaki miało na mnie moje wczesne życie w domu parafialnym, sąsiadującym z jednej strony z wyznaniową szkołą luterańską, a z drugiej – z pięknym gotyckim kościołem, w którym mój ojciec był cieszącym się uznaniem pastorem. To w tym czasie dane mi było doświadczenie „świętości” jako niezniszczalnego dobra i fundamentu całej mojej religijnej i teologicznej pracy. Gdy pierwszy raz przeczytałem Świętość Rudolfa Otto, od razu ją zrozumiałem w świetle tych wczesnych doświadczeń i włączyłem ją do mego myślenia jako element konstytutywny. Zdeterminowała ona moją metodę w filozofii religii, w której wychodziłem od doświadczenia świętości i podążałem do pojęcia Boga, a nie na odwrót. Równie ważne zarówno egzystencjalnie, jak i teologicznie były mistyczne, sakramentalne i estetyczne implikacje pojęcia świętości, przy czym etyczne i logiczne elementy religii były wywodzone z doświadczenia obecności boskiego, a nie odwrotnie. Z tego powodu Schleiermacher stał mi się bliski, tak jak był dla Otto i skłonił nas obu do udziału w ruchach na rzecz liturgicznej odnowy i dowartościowania chrześcijańskiego i niechrześcijańskiego mistycyzmu.

Życie w małym miasteczku we wschodnich Niemczech tuż przed końcem wieku powodowało u dziecka obdarzonego dość silną wyobraźnią poczucie ciasnoty i ograniczenia. Mówiłem już o murze otaczającym miasto i symbolizującym ten stan. Ruch poza wyznaczony horyzont był ograniczany. Nie było samochodów, a drugorzędna linia kolejowa została zbudowana dopiero kilka lat później. Podróż na odległość kilku mil stanowiła dla ludzi i zwierząt wydarzenie. Coroczna eskapada nad Morze Bałtyckie, z jego bezkresnym horyzontem, była prawdziwą rewelacją, ucieczką w otwartą, nieograniczoną przestrzeń. To, że później wybrałem, na lata swej emerytury, miejsce nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego bez wątpienia wynika z tych wczesnych doświadczeń. Inna forma ucieczki z ciasnoty mojego wczesnego życia nadeszła wraz z odbyciem kilku wycieczek do Berlina, miasta, w którym urodził się i wychował mój ojciec. Wrażenie, jakie zrobiło na mnie wielkie miasto, było jakoś zbliżone do tego, które wywoływało morze: nieskończoność, otwartość, nieograniczona przestrzeń! Lecz poza tym, zadziałała na mnie dynamiczność życia w Berlinie, ogromny ruch uliczny, masy ludzi, ciągle zmieniające się sceny, niewyczerpane możliwości. Kiedy w 1900 roku mój ojciec został powołany na ważne stanowisko w Berlinie odczułem ogromną radość. To poczucie nigdy mnie nie opuściło, a nawet pogłębiło się, gdy poznałem „tajemnice” kosmopolitycznego miasta i kiedy mogłem w nich uczestniczyć. Z tego względu zawsze za dobre zrządzenie losu uważałem fakt, że emigracja w roku 1933 doprowadziła mnie do Nowego Jorku, największego miasta ze wszystkich.

Jednakże od ograniczeń tworzonych przez przestrzeń i możliwości poruszania się głębiej zakorzenione i bardziej brzemienne w skutki były w tych latach ograniczenia socjologiczne i psychologiczne. Struktura pruskiego społeczeństwa przed I wojną światową, zwłaszcza we wschodniej części królestwa, była autorytarna, choć nie totalitarna. Luterański paternalizm czynił ojca niekwestionowaną głową rodziny, obejmującej, w domu pastora, nie tylko żonę i dzieci, lecz także rozmaitego rodzaju służących. Ten sam duch dyscypliny i autorytetu rządził w szkołach publicznych, które podlegały nadzorowi lokalnych i krajowych przedstawicieli kleru, pełniących funkcję szkolnych inspektorów. Administracja była całkowicie biurokratyczna, poczynając od policjanta na ulicy i urzędnika poczty w okienku, przez hierarchię oficjeli, aż do odległych władz centralnych w Berlinie – władz równie niedostępnych, co „zamek” w powieści Kafki. Każdy z tych urzędników był całkowicie podległy przełożonym, rygorystyczny wobec swych podwładnych i ludu. Jeśli gdziekolwiek brakowało dyscypliny, tę lukę wypełniała armia, która wkraczała do cywilnego świata z całą swą siłą i pozycją społeczną, wciągając wszystkich od wczesnego dzieciństwa w swoją ideologię. W moim przypadku udało się to do tego stopnia, że mój entuzjazm dla mundurów, parad, manewrów, historii bitew i doktryn strategicznych opadł dopiero, gdy miałem około trzydziestki, a i to stało się z powodu moich doświadczeń z I wojny światowej. Zaś nad tym wszystkim, na szczycie hierarchii, stał król pruski, będący jednocześnie cesarzem niemieckim. Patriotyzm pociągał za sobą, przede wszystkim, wierność królowi i jego rodzinie. Istnienie parlamentu, sił demokratycznych, ruchów socjalistycznych oraz ostrej krytyki cesarza i armii nie wpływało na konserwatywnych luteranów ze Wschodu, wśród których żyłem. Wszystkie te demokratyczne elementy były odrzucane, fałszywie przedstawiane i opisywane jako rewolucyjne, co oznaczało – zbrodnicze. Znowuż potrzeba było wojny światowej i politycznej katastrofy, bym zdołał przebić się przez ten system autorytetów i przyjąć wiarę w demokratyczne ideały i społeczną rewolucję.

Najtrudniej było przezwyciężyć wpływ systemu autorytarnego na moje życie osobiste, w szczególności na jego aspekt religijny i intelektualny. Zarówno moja matka, jak i ojciec byli silnymi osobowościami. Ojciec był sumiennym, dostojnym, całkowicie przekonanym, a w obliczu wątpliwości skłonnym do gniewu zwolennikiem konserwatywnego luterańskiego punktu widzenia. Matka, pochodząc z bardziej demokratycznej i liberalnej Nadrenii, nie miała autorytarnej postawy. Była jednakowoż głęboko przesiąknięta surowymi nakazami zachodniego protestantyzmu reformowanego. W konsekwencji w myślach i uczynkach wyczuwało się ograniczającą presję, mimo (a częściowo dlatego) że działo się to wszystko w ciepłej atmosferze pełnej miłości troski. Każdą próbę wyłamania się powstrzymywało nieuchronne poczucie winy wynikające z utożsamienia władzy rodzicielskiej z boską. Był tylko jeden możliwy punkt oporu – było nim użycie zasad ustanowionych przez ojcowski system autorytarny przeciw niemu samemu. I tę drogę instynktownie wybierałem. Zgodnie z klasyczną ortodoksją ojciec uwielbiał filozofię i posługiwał się nią przekonany, że nie może być żadnego konfliktu między prawdziwą filozofią a prawdą objawioną. Nasze długie filozoficzne dyskusje są najlepszym świadectwem dobrych stosunków, jakie między nami panowały. Niemniej to te dyskusje doprowadziły do przełomu. Od niezależnej postawy filozoficznej stan uniezależnienia rozlał się we wszystkich kierunkach – wpierw na poziomie teoretycznym, później praktycznym. Ta trudna i bolesna ucieczka ku autonomii uczyniła mnie odpornym na każdy system myślowy czy na sposób życia, który żądałby wyzbycia się jej.

Karl