Moja praca, moja pasja. Zadbaj o udane życie zawodowe - Cal Newport - ebook

Moja praca, moja pasja. Zadbaj o udane życie zawodowe ebook

Cal Newport

4,4

Opis

Przestań łamać sobie głowę nad tym, co chciałbyś robić w życiu (i co ci się należy od świata) – zacznij tworzyć rzeczy wartościowe i podaruj je światu. Cal właśnie pokazał, jak to się robi.
Seth Godin, autor Linchpin


Przedsiębiorczy profesjonaliści zdobywają przewagę nad konkurencją, rozwijając cenne umiejętności. Z tej książki dowiecie się, jak inwestować w siebie, żeby wyróżnić się spośród tłumu. I są to wskazówki oparte na badaniach naukowych i doświadczeniu, a nie puste frazesy. Cenny poradnik dla każdego, kto zaczyna karierę zawodową.
Reid Hoffman, współzałożyciel i prezes LinkedIn oraz współautor bestsellera The Start-Up of You: Adapt to the Future, Invest in Yourself, and Transform Your Career


Po przeczytaniu tej książki zmieniłem dewizę życiową – ze „znajdź swoją pasję, abyś mógł być przydatny” na „bądź przydatny, abyś mógł znaleźć swoją pasję”. To wielka zmiana, ale takie postawienie sprawy jest bardziej uczciwe i dlatego każdemu ze swych dorosłych dzieci podaruję egzemplarz tego niekonwencjonalnego poradnika.
Kevin Kelly, redaktor pisma „Wired”


„Rób to, co kochasz, a pieniądze same przyjdą” – to wygląda na wspaniałą radę, dopóki nie zaczniesz pracować i nie spotka cię nieuchronne rozczarowanie. Cal Newport zręcznie dowodzi, że poszukiwanie „pasji” może prowadzić do ciągłego niezadowolenia z pracy. Gdyby w tej książce udało mu się tylko wykazać, że obiegową opinię trzeba obrócić o 180 stopni, to już byłaby ona interesująca. Ale Newport na tym nie poprzestaje – proponuje wskazówki i przykłady, które pomogą ci wyzbyć się niezadowolenia i rozwijać umiejętności istotne dla kariery zawodowej.
Daniel H. Pink, autor bestsellera Drive: kompletnie nowe spojrzenie na motywację


Pierwsza książka od wielu lat, którą przeczytałem dwa razy, by mieć pewność, że wszystko dobrze zrozumiałem. Są tu odkrywcze, sprzeczne z intuicją spostrzeżenia dotyczące kariery zawodowej. Są ważne nowe koncepcje, które już zmieniły mój sposób myślenia o pracy, i są rady, które daję odtąd innym.
Derek Sivers, założyciel CD Baby


„Kieruj się swoją pasją” to zła wskazówka przy wyborze pracy. Dowiedz się, jak zamiast tego powinieneś postępować… W swojej nowatorskiej książce Cal Newport wykazuje niesłuszność popularnej maksymy „kieruj się swoją pasją”. Maksyma ta jest błędna, bo mało kto ma wcześniej jakąś pasję, a jeśli nawet, to rzadko przyczynia się ona do tego, że kochamy swoją pracę. Co gorsza, maksyma ta jest niebezpieczna, gdyż często powoduje niepokój, niezadowolenie i ustawiczne zmienianie pracy.


Udowodniwszy, że nie powinniśmy iść za swoją pasją, Newport pokazuje na przykładach, jak to się dzieje, że ludzie zaczynają kochać swoją pracę. Rozmawia z właścicielami ekologicznego gospodarstwa, inwestorami wysokiego ryzyka, scenarzystami, niezależnymi programistami i ludźmi innych zawodów, którym praca sprawia wielką satysfakcję. Odkrywa stosowane przez nich strategie i wskazuje pułapki, które udało im się ominąć, aby osiągnąć swoją godną pozazdroszczenia pozycję zawodową.


Okazuje się, że dostosowywanie zajęcia do istniejącej wcześniej pasji nie ma żadnego sensu. Pasja przychodzi z czasem, dopiero wtedy, gdy włożymy ciężką pracę w to, by osiągnąć biegłość w jakiejś dziedzinie – nie wcześniej. Innymi słowy, w życiu zawodowym ważne jest nie tyle to,  c o  robimy, ile to,  j a k  to robimy.

Książka Cala Newporta, nosząca tytuł zapożyczony od komika Steve’a Martina, który radził początkującym wykonawcom: „Bądźcie tak dobrzy, żeby wszyscy to widzieli”, jest lekturą obowiązkową dla każdego, kto zastanawia się nad wyborem drogi zawodowej albo jest niezadowolony z obecnej pracy i chce inaczej pokierować swoim życiem. Newport doradza, jak sprawić, aby mieć pracę, którą się kocha. Książka Newporta zmieni nasze poglądy na karierę zawodową, szczęście i udane życie.

O autorze:
Cal Newport jest profesorem na wydziale informatyki Georgetown University. Dotychczas opublikował siedem książek. Pisze dla „New York Timesa” i magazynów „New Yorker” oraz „WIRED”. Prowadzi popularny blog Study Hacks i jest gospodarzem podcastu Deep Questions (Głębokie pytania), dostępnego przez stronę internetową calnewport.com. Moja praca, moja pasja to jego czwarta książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (31 ocen)
16
11
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dotmagia

Dobrze spędzony czas

Zewsząd dociera do nas przekaz iż żeby mieć udanie życie zawodowe trzeba kierować się pasją. Tymczasem autor tej książki w bardzo przekonujący sposób udowadnia, że pasja absolutnie nie jest najważniejszą rzeczą przy wyborze drogi zawodowej. Bardzo cenna lektura, szczególnie dla młodych osób, które zastanawiają się jaki zawód wybrać i czym się w tym wyborze kierować. Myślę, że osoby z dłuższym stażem również znajdą w tej książce coś, co pozwoli im spojrzeć na swoją pracę w zupełnie inny, świeży sposób.
20
anna_rzonca

Dobrze spędzony czas

Bardzo wartościowe rozważania, świetny poradnik dla osób, które szukają pomysłu na swoją karierę zawodową. Nie spotkałam się wcześniej z takim podejściem, a szkoda. Polecam!
10
znowiec

Dobrze spędzony czas

Książka zmieniła moje postrzeganie kariery zawodowej, jednak wg mnie treść rozciągnięta na siłę.
00
witoldmurawski

Nie oderwiesz się od lektury

Pozycja warta uwagi dla osób, które mają problem z umiejscowieniem się w życiu - w kontekście zawodowym. Przewrotnie traktuje o pasji, otwiera umysł na inne możliwości rozwoju. Polecam
00
arhkym

Nie oderwiesz się od lektury

Chyba potrzebowałam tej książki.
00

Popularność




Tytuł oryginału:So Good They Can’t Ignore You. Why Skills Trump Passion in the Quest for Work You Love
This edition published by arrangement with Grand Central Publishing, New York, New York, USA. All rights reserved.
Copyright © 2012 by Calvin C. Newport Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Studio EMKA Warszawa 2021
Przekład: Władysław Jeżewski
Projekt okładki: MDESIGN Michał Duława
Redakcja i opracowanie indeksu: Jacek Kowalczyk
Korekta:Zofia Kozik
Redakcja techniczna: Andrzej Leśkiewicz
Skład i łamanie: Anter Poligrafia
Wszelkie prawa, łącznie z prawem do reprodukcji tekstów i fotografii w całości lub w części, w jakiejkolwiek formie – zastrzeżone.
Wydawnictwo Studio [email protected]
www.studioemka.com.pl
ISBN 978-83-66142-65-7
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Julie

WPROWADZENIE

Pasja mnicha

Kieruj się swoją pasją – to niebezpieczna rada.

Thomas uświadomił to sobie w miejscu, gdzie się tego nie spodziewał. Szedł ścieżką przez dębowy las porastający południowe zbocza góry Tremper. Była to jedna z wielu dróżek przecinających stuhektarową posiadłość wokół klasztoru zen, który znajduje się w tym zakątku gór Catskill od początku lat 80. Thomas miał za sobą połowę dwuletniego pobytu w klasztorze, w którym praktykował jako świecki zakonnik. Kiedy przed rokiem tutaj przyjechał, było to spełnienie jego wieloletnich marzeń o przyszłej drodze życiowej. Szczerze pasjonował się wszystkim, co wiązało się z religią zen, i liczył, że w tym górskim ustroniu znajdzie szczęście. Ale kiedy tego popołudnia szedł przez las, poczuł się tak nieszczęśliwy, że zaczął płakać. Uświadomił sobie, że jego marzenia legły w gruzach.

„Zawsze zadawałem sobie pytanie o sens życia” – wyznał podczas naszego pierwszego spotkania w kawiarni w Cambridge, w stanie Massachusetts. Minęło prawie dziesięć lat, odkąd podczas spaceru po lesie zrozumiał swój błąd, postanowił mi jednak opowiedzieć, jak do tego doszło. Może liczył, że dzięki temu raz na zawsze przepędzi demony swojej powikłanej przeszłości?

Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych Thomas, magister religii porównawczej, uznał, że sens życia znajdzie w praktykowaniu buddyzmu zen. „Filozofia, którą studiowałem, ściśle wiązała się z buddyzmem, pomyślałem więc: «Żeby znaleźć odpowiedź na te doniosłe pytania, najlepiej zrobię, jak zacznę praktykować buddyzm»”.

Ale zaraz po dyplomie Thomas potrzebował pieniędzy, więc poszedł do pracy. Imał się różnych zajęć. Przez rok uczył języka angielskiego w Gumi, mieście przemysłowym w środkowej Korei Południowej. Dla wielu ludzi życie w Azji Południowo--Wschodniej może wydawać się romantyczne, lecz Thomasa szybko znużyła egzotyka. „W każdy piątek wieczorem, po pracy, mężczyźni siadywali w namiotach rozstawianych przez właścicieli ulicznych wózków z jedzeniem i piciem – opowiadał. – Schodzili się i do późna w noc pili soju [ryżowy napój alkoholowy]. Zimą spod namiotów wydobywała się para bijąca od ich rozgrzanych ciał. Ale najlepiej pamiętam to, że nazajutrz ulice pełne były zaschniętych rzygowin”.

Poszukiwania sensu życia poprowadziły Thomasa między innymi do Chin i Tybetu, przez pewien czas przebywał też w Afryce Południowej. W końcu wylądował w Londynie, gdzie podjął dość nudną pracę przy wprowadzaniu danych do komputera. Powoli umacniało się w nim przekonanie, że kluczem do jego szczęścia jest buddyzm. Wreszcie postanowił wstąpić do klasztoru. „Wyobrażałem sobie, jak pięknie będzie żyć w buddyjskim klasztorze i praktykować zen – wyjaśniał mi. – Miało to być spełnienie moich marzeń”. W zestawieniu z tymi wyobrażeniami wszystko inne wydawało się blade i nieistotne. Thomas postanowił pójść za głosem serca.

W Londynie dowiedział się o klasztorze w górach Catskill. To, co mówiono mu o panującej w nim atmosferze powagi, od razu mu się spodobało. „Ci ludzie naprawdę żarliwie i szczerze oddawali się praktykowaniu zen” – wspominał. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że znalazł wreszcie swoje miejsce na ziemi.

Formalności związane z przyjęciem do klasztoru trwały dziewięć miesięcy. W końcu Thomas otrzymał oficjalną zgodę i po wylądowaniu na lotnisku Kennedy’ego w Nowym Jorku wsiadł do autobusu, który miał go zawieźć w góry Catskill. Podróż trwała trzy godziny. Opuściwszy nowojorską metropolię, autobus jechał przez malownicze miasteczka, a widoki za oknami były „coraz piękniejsze”. Wreszcie kierowca zatrzymał się na rozdrożu u stóp góry Temper. Thomas wysiadł i ruszył w stronę klasztoru. Była to nieomal symboliczna scena. U końca drogi znajdowała się dwuskrzydłowa żeliwna brama, otwarta dla przybyszy.

Thomas skierował się do głównego budynku. Był to trzypiętrowy dom z szaroniebieskiego piaskowca, u góry obłożony dębowymi deskami. Kiedyś mieścił się w nim kościół. „To tak jakby sama góra zaoferowała się na przybytek duchowych praktyk” – piszą mnisi o swoim klasztorze. Thomas przeszedł przez podwójne dębowe drzwi, a za nimi czekał na niego mnich, do którego należało witanie nowo przybyłych. Starając się znaleźć odpowiednie słowa, Thomas opisał mi to, co wówczas przeżywał: „Było to tak, jakbyś był strasznie głodny i wiedziałbyś, że czeka cię pyszny posiłek”.

Życie zakonne zaczęło się bardzo przyjemnie. Thomas mieszkał w małym domku w lesie, z dala od głównego budynku. Pewnego dnia zapytał jednego ze starszych braci, który mieszkał w podobnym domku już od 15 lat, czy nie znudziło mu się chodzenie po ścieżce łączącej domki z głównym budynkiem klasztornym. „Dopiero zaczynam się tego uczyć” – odpowiedział mnich w zamyśleniu.

Dzień w Zen Mountain Monastery zaczynał się bardzo wcześnie, latem już o wpół do piątej. Mnisi, pogrążeni w milczeniu, witali poranek medytacją trwającą 40–80 minut. Spoczywali na matach ułożonych w głównym holu z „geometryczną precyzją”. Z gotyckich okien frontowych roztaczał się przepiękny widok, ale ze swoich mat mnisi nie mogli go podziwiać. Pod ścianą holu siedziało dwóch braci nadzorujących medytację. Co pewien czas wstawali i przechadzali się między matami. „Jeśli czułeś, że przysypiasz – opowiadał Thomas – mogłeś któregoś poprosić, żeby uderzył cię laską służącą specjalnie do tego celu”.

Po śniadaniu, które spożywano w tym samym wielkim holu, mnichom przydzielano zajęcia. Thomas czyścił toalety i kopał rowy, ale zlecono mu też opracowanie projektu graficznego pisma wydawanego przez klasztor, czyli zadanie mało pasujące do tego średniowiecznego otoczenia. Dalszym ciągiem typowego dnia była medytacja, rozmowy z bardziej doświadczonymi braćmi i często długie, tajemnicze wykłady o dharmie [naukach Buddy]. Późnym popołudniem, przed kolacją, mnisi mieli czas dla siebie. Thomas często rozpalał piecyk w swoim domku, żeby było mu cieplej podczas zimnej górskiej nocy.

Jego kłopoty zaczęły się od koanów. W tradycji zen koan to słowny paradoks, przedstawiany często w postaci opowieści lub pytania. Ma on uniemożliwić logiczną odpowiedź i w ten sposób zmusić praktykującego do szukania bardziej intuicyjnej drogi poznania. Aby mi to wytłumaczyć, Thomas podał następujący przykład, z którym zetknął się na początku pobytu w klasztorze.

– Pokaż mi nieruchome drzewo podczas silnego wiatru.

– Nie wiem nawet, jak można by na to odpowiedzieć – żachnąłem się.

– Podczas rozmowy musisz odpowiedzieć od razu, bez zastanowienia. Jeśli nic nie zrobisz, wyrzucą cię z pokoju. Koniec rozmowy.

– No to by mnie wyrzucili.

– Oto odpowiedź, jakiej udzieliłem, żeby zdać koan. Stałem, tak jak drzewo, i lekko machałem rękami, imitując wiatr. Chwytasz? Chodziło o coś, czego nie da się wyrazić słowami.

Jedną z pierwszych poważnych przeszkód, które napotyka młody adept zen, jest koan Mu. Rozwiązanie tego zadania to przejście przez pierwszą z „ośmiu bram” buddyzmu zen. Dopóki tego nie dokonasz, nie jesteś nawet uważany za poważnego adepta zen. Thomas jednak nie kwapił się, żeby objaśnić mi, na czym polega ten koan. Studiując zen, sam natknąłem się na ten problem: ponieważ paradoksy zen wymykają się racjonalnemu poznaniu, podczas ich opisywania laikowi łatwo je strywializować. Dlatego nie domagałem się od Thomasa szczegółów i zajrzałem do Google’a. Znalazłem między innymi taki opis:

Pielgrzym drogi zapytał wielkiego mistrza Zhaozhou: „Czy pies ma naturę Buddy?”. Zhaozhou odpowiedział: „Mu”.

Po chińsku mu znaczy mniej więcej „nie”. Według interpretacji, które znalazłem, Zhaozhou nie odpowiada na pytanie pielgrzyma, ale przerzuca je na pytającego. Thomas miesiącami zastanawiał się, jak rozwiązać to zadanie. „Pracowałem nad tym koanem bez przerwy. Myślałem o nim, idąc spać. Byłem nim pochłonięty bez reszty”.

W końcu znalazł rozwiązanie.

„Któregoś dnia szedłem przez las, patrzyłem na liście i nagle moje «ja» znikło. Wszyscy przeżywamy takie chwile, ale nie przywiązujemy do nich wagi. Ale wtedy byłem na to przygotowany i coś zaskoczyło. Uświadomiłem sobie, że to jest właśnie cały koan”. Thomas doświadczył zjednoczenia z naturą, które jest sednem nauki buddyjskiej. Właśnie ta jedność stanowiła odpowiedź na koan. Podniecony odkryciem, podczas następnej rozmowy z nauczycielem Thomas wykonał gest – „prosty gest, coś, co robi się w codziennym życiu” – który dowodził, że intuicyjnie znalazł rozwiązanie zadania. Przeszedł przez pierwszą bramę i został oficjalnie uznany za poważnego adepta zen.

Niedługo potem dokonał swego odkrycia dotyczącego pasji życiowej. Szedł przez ten sam las, w którym znalazł odpowiedź na koan Mu. Dzięki oświeceniu, które temu zawdzięczał, zaczął rozumieć niejasne dlań dotąd wykłady nauczycieli. „Idąc tą ścieżką, zdałem sobie sprawę, że wszystkie te wykłady są o tym samym, co koan Mu”. Na tym właśnie polegało życie mnicha zen: na coraz bardziej wyrafinowanych rozmyślaniach nad tą jedną podstawową prawdą.

Thomas osiągnął więc spełnienie swojej życiowej pasji: mógł słusznie nazwać się czynnym wyznawcą zen. Nie odczuwał jednak niezmąconego spokoju i szczęścia, o których tak marzył.

„W rzeczywistości nic się nie zmieniło. Byłem dokładnie tym samym człowiekiem, nękanym przez te same obawy i lęki. Było późne niedzielne popołudnie, kiedy to sobie uprzytomniłem, i zwyczajnie się rozpłakałem”.

Wstępując do klasztoru, Thomas sądził, tak jak wielu przed nim, że kluczem do szczęścia jest rozpoznanie swego prawdziwego powołania i podążanie za nim z całą śmiałością, na jaką nas stać. Ale owego popołudnia zrozumiał, że to przekonanie jest przerażająco naiwne. Spełnienie marzenia o zostaniu mnichem w klasztorze zen wcale nie sprawiło, że jego życie stało się wspaniałe.

Thomas przekonał się, że sposób na szczęście – przynajmniej w życiu zawodowym – nie sprowadza się do odpowiedzi na pytanie: „Co mam zrobić ze swoim życiem?”.

Początek poszukiwań

Latem 2010 roku zadałem sobie proste, ale intrygujące pytanie: „Dlaczego niektórym udaje się pokochać swoją pracę, a tylu innych tego nie potrafi?”. Szukając odpowiedzi, zetknąłem się z wieloma ludźmi, między innymi z Thomasem. To, czego się dowiedziałem, utwierdziło mnie w słuszności moich przypuszczeń: aby lubić to, co się robi, nie należy kierować się pasją.

Na początek wyjaśnię krótko, co popchnęło mnie do tych dociekań. Latem 2010 roku byłem pracownikiem naukowym Massachusetts Institute of Technology, gdzie rok wcześniej obroniłem doktorat z informatyki. Byłem na drodze do profesury, która w mojej sytuacji wydawała się jedynym słusznym celem. Profesura, jeśli związane z nią obowiązki traktuje się poważnie, jest dożywotnią posadą. Innymi słowy, w 2010 roku zamierzałem podjąć pierwsze i ostatnie w swoim życiu starania o pracę. Jeśli istniała stosowna pora, by zastanowić się, co jest pasją mojego życia, to właśnie nadeszła.

Musiałem jednak liczyć się z tym, że nie uda mi się uzyskać profesury. Niedługo po rozmowie z Thomasem umówiłem się ze swoim doradcą, żeby porozmawiać o etacie na uczelni. Jego pierwsze pytanie brzmiało: „Na jak kiepską uczelnię jesteś gotów się przenieść?”. Na akademickim rynku pracy zawsze panuje duża konkurencja, ale w roku 2010, z powodu trwającej recesji, sytuacja była wyjątkowo trudna.

Na domiar złego w ostatnich latach moja specjalność nie miała wielkiego wzięcia. Ostatni dwaj doktoranci z mojej grupy musieli przyjąć stanowiska profesorskie w Azji, a dwaj moi koledzy po doktoratach, wykładający na MIT, wylądowali za granicą: jeden w szwajcarskim Lugano, drugi w kanadyjskim Winnipeg. „Muszę przyznać, że cała ta procedura była piekielnie uciążliwa, stresująca i przygnębiająca” – powiedział mi jeden z nich. Razem z żoną byliśmy zdecydowani pozostać w Stanach, najlepiej na Wschodnim Wybrzeżu. To bardzo zmniejszało możliwości wyboru, więc poważnie liczyłem się z tym, że nie uda mi się znaleźć stanowiska na żadnej uczelni i będę musiał szukać czegoś innego, na dobrą sprawę zaczynając od zera.

W takiej właśnie sytuacji rozpocząłem swoje „poszukiwania”. Pytanie było jasne: „Jak to się dzieje, że ludziom udaje się pokochać to, co robią?”. Musiałem znaleźć na nie odpowiedź.

W tej książce przedstawiam wyniki swoich poszukiwań.

Jak wspomniałem, najpierw uświadomiłem sobie, tak jak i Thomas, że tradycyjna recepta na sukces zawodowy – „kieruj się swoją pasją” – ma poważne wady. Nie tylko nie tłumaczy, dlaczego większość ludzi potrafi zrobić świetną karierę w swoim zawodzie, ale w wypadku wielu osób pogarsza tylko ich los. Prowadzi do ciągłej zmiany pracy i ustawicznego niezadowolenia, gdy – jak to się przytrafiło Thomasowi – rzeczywistość nie potrafi sprostać marzeniom.

Przyjmując taki punkt wyjścia, zaczynam od zasady nr 1, w której obalam „teorię pasji”, ale nie poprzestaję na ustaleniu, co się nie sprawdza. Staram się odpowiedzieć na pytanie: Skoro rada „kieruj się swoją pasją” jest błędna, co w takim razie należy robić? Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie, opisane w częściach poświęconych zasadom nr 2–4, przyniosło niespodziewane rezultaty. Żeby na przykład lepiej pojąć znaczenie autonomii (niezależności), spędziłem cały dzień w gospodarstwie ekologicznym należącym do młodego absolwenta jednego z elitarnych uniwersytetów. Dla dokładniejszego zrozumienia, jak ważne są umiejętności, zaprzyjaźniłem się z zawodowymi muzykami, żywymi przykładami ginącej kultury rzemieślniczej. Uznałem, że mają oni coś istotnego do powiedzenia o właściwym stosunku do pracy. Poznałem świat pracowników funduszy wysokiego ryzyka, scenarzystów, sławnych programistów komputerowych i oczywiście przemądrzałych profesorów, by wymienić tylko kilka przykładów. Chodziło mi o ustalenie, co się liczy, a co nie, podczas budowania kariery zawodowej. Byłem zdumiony, ile ciekawych rzeczy wychodzi na jaw po rozproszeniu mgły, w jaką spowija nas „teoria pasji”.

Rozważania przedstawione w tej książce mają wspólną podstawę: przekonanie o znaczeniu umiejętności. Odkryłem, że to, co czyni wspaniałą pracę wspaniałą, jest rzadkie i cenne. Jeśli chcemy, aby było obecne w naszym życiu zawodowym, musimy zaoferować w zamian coś nie mniej rzadkiego i cennego. Inaczej mówiąc, żeby liczyć na dobrą pracę, trzeba być dobrym w jakiejś dziedzinie.

Mistrzowskie opanowanie jakiejś umiejętności rzecz jasna nie wystarczy, żeby zapewnić nam szczęście, o czym świadczy los wielu cenionych, ale nieszczęśliwych pracoholików. Dlatego główny wątek moich rozważań wykracza poza zdobycie użytecznych umiejętności i uwzględnia subtelną sztukę inwestowania uzyskanego kapitału zawodowego w cechy odpowiednie na drodze kariery. Moja koncepcja zaprzecza obiegowemu poglądowi. Spycha pasję na boczny tor, wskazując, że jest ona epifenomenem udanego życia zawodowego. Nie podążajmy za swoją pasją; niech to ona podąża za nami w naszych staraniach, żeby stać się, jak głosi mój ulubiony cytat ze Steve’a Martina, „tak dobrym, aby wszyscy to widzieli”.

Dla wielu osób moja koncepcja będzie rewelacją i jak każda rewolucyjna idea powinna być efektownie zaprezentowana. Dlatego książka ta ma charakter manifestu. Podzieliłem ją na cztery części, a w każdej omawiam jedną „zasadę”, celowo sformułowaną w sposób prowokacyjny. Starałem się też, żeby tekst był krótki i klarowny. Chcę przedstawić w nim nowy punkt widzenia, ale nie zamierzam ilustrować swoich spostrzeżeń zbyt wielką liczbą przykładów ani omawiać ich zbyt obszernie. Książka zawiera konkretne wskazówki, lecz nie znajdziecie w niej dziesięciopunktowych systemów ani ankiet umożliwiających samoocenę. Sprawa jest zbyt subtelna, by sprowadzać ją do sztywnych formułek.

W Zakończeniu poznacie finał mojej historii i dowiecie się, w jaki sposób we własnym życiu zawodowym stosuję zasady, które sformułowałem. Wyjaśnimy też, jak skończyła się historia Thomasa, który po rozczarowujących doświadczeniach w klasztorze zen powrócił do swoich źródeł. Zrezygnował z poszukiwania właściwej pracy, skupił się na tym, żeby właściwie pracować, i w końcu, po raz pierwszy w życiu, pokochał to, co robi. Wy też możecie doczekać się takiego szczęścia.

Mam szczerą nadzieję, że przedstawione niżej spostrzeżenia wyzwolą was z mocy symplicystycznych frazesów „kieruj się swoją pasją” i „rób to, co kochasz” – które tak często tylko sieją zamęt w ludzkich głowach – i pomogą wam wejść na realistyczną drogę ciekawej i satysfakcjonującej kariery zawodowej.

ZASADA NR 1

NIE KIERUJ SIĘ SWOJĄ PASJĄ

Rozdział 1

„PASJA” STEVE’A JOBSA

Kwestionuję „teorię pasji”, która głosi, że kluczem do satysfakcji zawodowej jest dopasowanie pracy do naszej pasji życiowej.

Teoria pasji

Jest czerwiec 2005 roku. Na stadionie Uniwersytetu Stanforda zebrało się 23 tysiące ludzi. Steve Jobs, ubrany w togę akademicką, spod której widać dżinsy i sandały, wygłasza przemówienie do świeżo upieczonych absolwentów uczelni. Nawiązuje w nim do swoich życiowych doświadczeń i daje młodym ludziom między innymi taką radę:

Musicie dowiedzieć się, co kochacie... Wspaniałą pracę można wykonywać tylko wtedy, gdy się kocha to, co się robi. Jeśli jeszcze takiej nie znaleźliście, szukajcie dalej i nie ustawajcie.

Kiedy kończy, wszyscy wstają i biją mu brawo.

Przemówienie Jobsa zawierało wprawdzie kilka różnych nauk, ale mówca bardzo wyraźnie zaakcentował, że w życiu należy robić to, co się kocha. W oficjalnym komunikacie o imprezie dział prasowy uniwersytetu napisał, że Jobs „namawiał absolwentów, by starali się realizować swoje marzenia”.

Wkrótce potem na YouTubie pojawił się nieoficjalny film z przemówienia Jobsa i szybko uzyskał ponad 3,5 miliona wyświetleń. Oficjalne wideo Uniwersytetu Stanforda miało następne 3 miliony odsłon. W komentarzach pod filmami powtarzano, jak ważne jest to, żeby kochać swoją pracę. Widzowie pisali:

„Najważniejsze to znaleźć cel, podążać za swoją pasją... Życie jest za krótkie, żeby robić to, co się musi”.

„Podążajcie za swoją pasją – życie jest po to, żeby żyć”.

„Pasja to lokomotywa naszego życia”.

„Liczy się pasja do tego, co się robi”.

„«Nie ustawajcie». Amen”.

A więc miliony oglądających przemówienie przekonało się z radością, że Steve Jobs – guru obrazoburczego myślenia – aprobuje popularne przekonanie, które nazywam „teorią pasji”:

Teoria pasji

Kluczem do satysfakcji zawodowej jest najpierw ustalenie, co jest naszą życiową pasją, a potem znalezienie pracy, która będzie odpowiadać tej pasji.

Jest to jeden z najbardziej wyświechtanych frazesów, jakimi karmi się współczesne społeczeństwo amerykańskie. Ci z nas, którzy mają tyle szczęścia, że mogą wybierać, co zrobić ze swoim życiem, od małego słyszą zewsząd tę „złotą myśl”. Każe nam się wielbić tych, którzy mają odwagę podążać za swoją pasją, i współczuć konformistom bojaźliwie trzymającym się bezpiecznych ścieżek.

Kto w to wątpi, niech podczas następnej wizyty w księgarni zajrzy do działu z poradnikami zawodowymi. Jeśli pominąć tytuły, w których autorzy radzą, jak pisać CV i przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej, trudno znaleźć książkę nielansującą teorii pasji. Tytuły mówią same za siebie: Wybór kariery: jak połączyć to, kim jesteśmy, z tym, co kochamy robić alboRób to, do czego jesteś stworzony: jak wybrać idealną dla siebie karierę przez odkrycie tajemnic osobowości. Autorzy tych książek twierdzą, że wystarczy kilka testów osobowości, żeby znaleźć wymarzoną pracę. Ostatnio szerzy się nowa, jeszcze radykalniejsza wersja tej teorii. Głosi ona, że tradycyjna „praca w boksie” jest z definicji czymś złym, bo tylko pracując na swoim, można pracować z pasją. W dziale poradnikowym znajdziemy więc takie tytuły jak Ucieczka z państwa boksów, który, jak pisze jeden z recenzentów, „uczy sztuczek pomagających znaleźć to, dzięki czemu osiągniemy pełnię zadowolenia”.

Wszystkie te książki, a także tysiące etatowych blogerów, zawodowych doradców i samozwańczych guru, którzy wypowiadają się na temat zawodowego szczęścia, głoszą tę samą tezę: żeby być szczęśliwym, trzeba kierować się swoją pasją. Jak powiedział mi jeden ze znanych ludzi z branży, dewiza: „rób to, co kochasz, a pieniądze same popłyną ci do kieszeni”, stała się obowiązującą mantrą w doradztwie zawodowym.

Jeśli jednak zajrzeć pod podszewkę tych frazesów i zbadać, jak naprawdę zaczynali pasjonaci swojej pracy, tacy jak Steve Jobs, albo zapytać socjologów, od czego właściwie zależy zadowolenie z pracy, sprawa się komplikuje. Zaczynamy odkrywać niuanse, które stawiają teorię pasji w wątpliwym świetle. W końcu dochodzimy do niepokojącego wniosku: „Kieruj się swoją pasją” może być bardzo złą radą.

Mniej więcej w czasie, gdy zaczynałem studia doktoranckie, zacząłem dostrzegać owe niuanse. W końcu całkowicie odrzuciłem teorię pasji i postanowiłem odkryć, od czego tak naprawdę zależy to, że kochamy swoją pracę. W tej części książki przedstawiam argumenty przeciwko teorii pasji, bo moja teza, że hasło „kieruj się swoją pasją” jest błędną wskazówką, to punkt wyjścia wszystkich dalszych rozważań. Może najlepiej będzie zacząć od początku, czyli od biografii zawodowej Steve’a Jobsa i założenia przez niego firmy Apple Computer.

Róbcie tak, jak zrobił Steve Jobs,a nie tak, jak powiedział

Gdybyście poznali Steve’a Jobsa w czasach przed powstaniem Apple Computer, nie powiedzielibyście, że pasją tego młodego człowieka jest stworzenie firmy technologicznej. Jobs był studentem Reed College, prestiżowej liberalnej szkoły sztuk wyzwolonych w stanie Oregon. Nosił długie włosy i lubił chodzić boso. W przeciwieństwie do innych wizjonerów technologicznych swoich czasów nie interesował się ani biznesem, ani elektroniką. Studiował historię krajów Zachodu i taniec, ciekawił go wschodni mistycyzm.

Po pierwszym roku rzucił studia, ale przez pewien czas pozostał na terenie college’u. Spał na podłodze i chodził na darmowe posiłki do pobliskiej świątyni Hare Krishna. Przez swój nonkonformizm stał się swoistą osobliwością Reed College – „szajbusem”, jak to się wtedy mówiło. W swojej bogato udokumentowanej biografii z 1988 roku Steve Jobs: The Journey Is the Reward (Steve Jobs: Nagrodą jest podróż) Jeffrey S. Young pisze, że Jobs w końcu znudził się rolą nędzarza i na początku lat 70. wrócił do domu, do Kalifornii. Znów zamieszkał z rodzicami i podjął pracę na nocnej zmianie w firmie Atari. (Wybrał ją, bo w ogłoszeniu w „San Jose Mercury News” było napisane: „Baw się dobrze i zarabiaj”). W tym okresie dzielił swój czas między Atari a All-One Farm, wspólnotę religijną ze wsi na północ od San Francisco. Pewnego dnia rzucił na kilka miesięcy pracę w Atari, żeby odbyć podróż do Indii jako żebrzący pielgrzym. Po powrocie zaczął na poważnie praktykować w pobliskim ośrodku Los Altos Zen Center.

W 1974 roku, kiedy Jobs był już z powrotem w Stanach, miejscowy inżynier i przedsiębiorca Alex Kamradt założył spółkę komputerową Call-in Computer. Poprosił Steve’a Wozniaka o zaprojektowanie urządzenia, które umożliwiałoby dostęp do jego centralnego komputera i które mógłby sprzedawać klientom. W przeciwieństwie do Jobsa Wozniak był prawdziwym specem od elektroniki. Skończył studia informatyczne i miał bzika na punkcie nowoczesnej technologii. Nie miał jednak głowy do interesów i szczegóły umowy ustalił jego długoletni przyjaciel Jobs. Wszystko szło dobrze do jesieni 1975 roku, kiedy Jobs wyjechał na lato do All-One Farm. Zapomniał jednak powiedzieć o tym Kamradtowi i kiedy wrócił, jego miejsce było już zajęte.

Opowiadam o tym, bo człowieka, który zachowuje się tak, jak zachowywał się wtedy Jobs, trudno uznać za pasjonata technologii i przedsiębiorczości. A przecież działo się to na niecały rok przed założeniem przez niego Apple Computer. Znaczy to, że tuż przed utworzeniem swojej wizjonerskiej firmy Steve Jobs był zagubionym młodzieńcem, szukającym duchowego oświecenia i zajmującym się elektroniką tylko dlatego, że obiecywało mu to szybki zarobek.

Ale jeszcze w tym samym roku w jego życiu nastąpił przełom. Jobs zauważył, że miejscowi maniacy komputerowi są zachwyceni zestawami komputerowymi, z których można w domu złożyć prawdziwy komputer. (Nie on jeden dostrzegł w tym wielki potencjał. Kiedy pewien ambitny student Harvardu zobaczył na okładce pisma „Popular Electronics” pierwszy składany komputer, założył firmę, która miała opracować wersję języka programowania BASIC do stosowania w nowych urządzeniach. W końcu rzucił studia i poświęcił się tylko biznesowi. Jego firma nazywała się Microsoft).

Jobs podsunął Wozniakowi pomysł zaprojektowania jednej z płytek drukowanych dla podzespołów komputerowych i sprzedawania ich miejscowym hobbystom. Zakładał, że koszty produkcji takiej płytki wyniosą 25 dolarów, a sprzedawać się je będzie po 50 dolarów. Chciał sprzedać w sumie sto sztuk, co po odliczeniu kosztów drukowania płytek i 1500 dolarów dla autora oryginalnego projektu zapewniłoby im okrągłe 1000 dolarów zysku. Ani Wozniak, ani Jobs nie zrezygnowali z zajmowanej posady. Przedsięwzięcie obarczone niskim ryzykiem mogli zorganizować w wolnym czasie.

Odtąd jednak cała historia zaczyna nabierać cech legendy. Jobs przyszedł boso do Byte Shop, pionierskiego sklepu komputerowego Paula Terrella w miejscowości Mountain View, i zaproponował właścicielowi płytki drukowane. Okazało się, że Terrell nie chce płytek, ale chętnie kupiłby całe komputery. Gotów był zapłacić po 500 dolarów od sztuki i wziąłby na początek 50 sztuk. Jobs ucieszył się z okazji do jeszcze większego zarobku i zaczął szukać kapitału potrzebnego do rozwinięcia działalności. W ten niespodziewany sposób narodził się Apple Computer. Young podkreśla: „Plany mieli skromne i ostrożne. Wcale nie marzyli o tym, żeby zawojować świat”.

Co wynika z biografii Jobsa?

Opowiedziałem o biznesowych początkach Steve’a Jobsa, bo mają one duże znaczenia dla naszych rozważań o szczęściu zawodowym. Gdyby młody Steve Jobs wziął sobie do serca własną radę i podążył za swoją pasją, dziś należałby pewnie do najpopularniejszych nauczycieli w Los Altos Zen Center. Ale Jobs nie skorzystał z własnych wskazówek. Firma Apple Computer na pewno nie zrodziła się z pasji, była raczej rezultatem szczęśliwego zbiegu okoliczności – przedsięwzięciem na małą skalę, które niespodziewanie dostało wiatru w żagle.

Nie wątpię, że Jobs w końcu zaczął się swoją pracą pasjonować. Gdy oglądasz któreś z jego słynnych przemówień podczas wprowadzania na rynek nowego produktu, widzisz człowieka, który naprawdę kocha to, co robi. Ale co z tego wynika? Tylko tyle, że fajnie jest lubić swoją pracę. A to nie pomoże nam odpowiedzieć na pytanie: jak znaleźć pracę, którą będziemy kochać? Czy tak jak Jobs nie powinniśmy decydować się od razu na określoną drogę zawodową, ale próbować wielu przedsięwzięć, bo może jedno z nich zaskoczy? Czy ma znaczenie, w jakiej branży będziemy pracować? Skąd będziemy wiedzieć, czy kontynuować dane przedsięwzięcie, czy też lepiej z niego zrezygnować i spróbować czegoś innego? Inaczej mówiąc, biografia Jobsa stawia więcej pytań, niż przynosi odpowiedzi. Wynika z niej chyba tylko jedno: w przypadku Steve’a Jobsa rada „kieruj się swoją pasją” nie okazała się szczególnie przydatna.

Rozdział 2

PASJA TO RZADKOŚĆ

Dowodzę, że im dłużej szuka się przykładów potwierdzających teorię pasji, tym wyraźniej widać, że pasja to rzadkie zjawisko.

Roadtrip Nation

Okazuje się, że kręta droga, jaką doszedł Jobs do swojej pozycji w branży, jest czymś typowym dla ludzi mających interesujące życie zawodowe. W 2001 roku czterech przyjaciół, świeżo upieczonych absolwentów, wyruszyło w podróż po kraju. Zamierzali rozmawiać z ludźmi, których „życie skupia się wokół tego, co jest dla nich ważne”. Liczyli, że pomoże im to w wyborze własnej satysfakcjonującej kariery zawodowej. Podczas podróży nakręcili materiał filmowy, z którego publiczna stacja telewizyjna PBS zrobiła serial. W końcu założyli organizację non profit o nazwie Roadtrip Nation, mającą na celu pomaganie innym młodym ludziom w odbyciu podobnej podróży. Organizacja posiada obszerne archiwum z nagraniami wywiadów przeprowadzanych przez uczestników projektu[1]. Nie ma chyba lepszego źródła informacji o ludziach, którzy osiągnęli zawodowy sukces.

Zbiory tego archiwum są dostępne bezpłatnie w internecie. Jeśli się z nimi zapoznać, staje się jasne, że pogmatwana ścieżka zawodowa Steve’a Jobsa jest regułą, a nie wyjątkiem. Trzech studentów pyta na przykład dziennikarza radia publicznego Irę Glassa, jak „dowiedzieć się, czego w życiu chcemy” i „w czym będziemy dobrzy”.

„W filmach mówi się, że trzeba starać się spełnić swoje marzenia – odpowiada Glass. – Ale ja w to nie wierzę. Wszystko dzieje się etapami”.

Glass podkreśla, że trzeba czasu, żeby stać się w czymś dobrym. On sam potrzebował wielu lat, by opanować radiowe rzemiosło na tyle, że zyskał ciekawe możliwości rozwoju. „Podstawowa sprawa to zmusić się do ciężkiej pracy, dzięki której człowiek nabywa umiejętności. To najtrudniejsza faza”.

Widząc zawiedzione miny rozmówców, którzy spodziewali się pewnie usłyszeć coś bardziej inspirującego niż „praca to nie zabawa, trzeba zacisnąć zęby”, Glass ciągnie: „Wydaje mi się, że za dużo teoretyzujecie, za długo zastanawiacie się, zanim zaczniecie cokolwiek robić. To fatalny błąd”[2].

W innych wywiadach z archiwum Roadtrip Nation przewija się ta sama myśl: trudno z góry przewidzieć, co koniec końców pokochasz. Astrobiolog Andrew Steele na przykład wykrzykuje: „Nie, nie miałem bladego pojęcia, co będę w życiu robił! Nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że trzeba zdecydować się wcześniej, co się będzie robić”. Jeden ze studentów pyta Steele’a, czy rozpoczął pracę nad doktoratem, „mając nadzieję, że kiedyś zmieni świat”.

„Nie – odpowiada uczony. – Chciałem mieć po prostu dużo możliwości do wyboru”[3].

Al Merrick, założyciel Channel Island Surfboard, opowiada podobną historię. „Ludzie chcą szybko zacząć życie i kończy się to smutno. Nie zamierzałem zbudować wielkiego imperium. Wyznaczyłem sobie skromny cel: być jak najlepszym w tym, co robię”[4].

W innym filmie William Morris, uznany dmuchacz szkła ze Stanwood w stanie Washington, oprowadza grupę studentów po swoim warsztacie. Urządził go w stodole, która stoi pośrodku bujnego nadmorskiego lasu. „Interesuję się wieloma rzeczami i nie mogę się skupić na jednej” – skarży się studentka. Morris przygląda się jej: „Nigdy nie będziesz miała pewności. I nie jest to potrzebne”[5].

Z wywiadów tych wynika ważny wniosek: Świetne kariery zawodowe mają często złożoną genezę, co obala teorię, że trzeba tylko kierować się swoją pasją.

To spostrzeżenie może zaskakiwać ludzi od dawna przekonanych o słuszności teorii pasji. Nie zdziwiłoby jednak socjologów, którzy badali zagadnienie satysfakcji zawodowej przy użyciu naukowych metod. Ich badania od dziesięcioleci potwierdzają podany wyżej wniosek, ale do dziś mało kto w branży doradztwa zawodowego zwracał na nie uwagę. Przejdźmy więc do tych mało znanych badań.

Nauka o pasji

Dlaczego niektórzy lubią swoją pracę, a tak wielu jej nie cierpi? Oto zwięzła konkluzja z badań socjologicznych w tej dziedzinie: satysfakcja z pracy to splot wielu czynników, ale dopasowywanie pracy do istniejącej wcześniej pasji do nich nie należy.

Abyśmy lepiej zrozumieli, co ustalili naukowcy, przedstawię trzy najciekawsze wnioski wypływające z ich badań:

Wniosek 1: Pasja zawodowa to rzadkość

W 2002 roku zespół pod kierunkiem kanadyjskiego psychologa Roberta J. Valleranda przeprowadził ankietę wśród 539 kanadyjskich studentów[6]. Uczeni szukali w niej odpowiedzi na dwa ważne pytania: Czy badani studenci mają jakieś pasje? A jeśli tak, to jakie?

U podłoża teorii pasji leży założenie, że wszyscy mamy jakąś wrodzoną pasję, która tylko czeka na odkrycie. Kanadyjski eksperyment miał sprawdzić słuszność tego założenia. I okazało się, że aż 84 procent badanych studentów ma jakąś pasję. Brzmi to pocieszająco dla zwolenników teorii pasji, ale tylko na pierwszy rzut oka. Pięć najczęstszych zamiłowań ankietowanych studentów to: taniec, hokej (trzeba pamiętać, że studenci byli Kanadyjczykami), narciarstwo, czytanie i pływanie. Zamiłowania te, choć drogie sercu studentów, nie mogły im jednak zaoferować wiele, jeśli chodzi o wybór zawodu. Niecałe cztery procent wszystkich pasji miało związek z pracą lub nauką, a cała reszta dotyczyła hobbystycznych zainteresowań, takich jak sport i sztuka.

Zatrzymajmy się na chwilę przy tych wynikach, bo są one druzgocące dla teorii pasji. Jak możemy kierować się swoją pasją, skoro nie mamy poważniejszych pasji, którymi moglibyśmy się kierować? Przeważająca większość kanadyjskich studentów będzie musiała znaleźć inną metodę wyboru drogi zawodowej.

Wniosek 2: Pasja zajmuje czas

Amy Wrzesniewski, profesor Uniwersytetu Yale, specjalistka od zachowań w ramach organizacji, przez całą karierę akademicką bada stosunek ludzi do swojej pracy. Będąc jeszcze studentką, ogłosiła na łamach „Journal of Research in Personality” artykuł zawierający przełomowe wyniki. Wrzesniewski odróżnia w nim posadę, karierę zawodową i powołanie[7]. Posadę określa jako sposób płacenia rachunków, karierę zawodową jako drogę do coraz lepszej pracy, a powołanie jako pracę, która jest ważną częścią naszego życia i nieodłącznym elementem naszej tożsamości.