Moja pokusa - J.Black - ebook
NOWOŚĆ

Moja pokusa ebook

J.Black

4,0

82 osoby interesują się tą książką

Opis

Emily

Po śmierci rodziców wyjechałam do rezydencji wujka. Kiedy byłam już pewna, że nic nie uleczy mojej duszy z tęsknoty i smutku, pojawił się on. Złodziej mojego serca. Ktoś, z kim nie powinnam się spotykać. Ktoś jednocześnie dobry i zły. Byłam gotowa wejść do świata, w którym czaił się mrok, ale prawdziwe zło znalazłam we własnym domu. Było tuż obok, a ja  naiwnie sądziłam, że trafiłam do pałacu... Czy uda mi się uniknąć okrutnego przeznaczenia?

Liam

Pojawiła się znikąd. Jej ciało i twarz rotaczały niesamowity urok, ale była zbyt nieosiągalna ze względu na pozycję społeczną. Mimo to wciąż chciałem być blisko niej. Obserwować, podglądać, a później... posmakować, by choć na chwilę poczuć, że żyję. Z dnia na dzień stawała się moim narkotykiem, a ja - uzależniłem się od jej ciepła i nie chciałem, by zniknęło. Los jednak postawił na naszej drodze przeszkodę. Musiałem walczyć za wszelką cenę, by nikt nas nie rozdzielił.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (40 ocen)
22
4
6
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Melania22

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka czyta się rewelacyjnie szybko..czekam na kolejny tom aby jak najszybciej 🔥🤩🙈
20
kateallie29
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia. Pełna zwrotów akcji i trzymania w napięciu. Im bardziej czytałam tym bardziej zatraciłam się w tej historii. Zdecydowanie polecam bo szybko się ją czyta.
20
Joannaswiss

Nie oderwiesz się od lektury

🔥 Recenzja 🔥 Autorka @jblack.autorka Historia o dwóch poranionych duszach i dwóch osobach tak bardzo skrzywdzonych przez los, które próbują się odnaleźć w nieznanej sobie i niechcianej rzeczywistości. Czasami przeszłość się długo za nami ciągnie, ale to tylko od nas zależy jaka będzie przyszłość. Mimo przeciwności losu, zawsze jest nadzieja na lepsze jutro, ale czy aby na pewno? Jak spokojnie dziewczyna odnajdzie się w świecie mroku i brutalności, świata gdzie pieniądze rządzą? Czy pragnienie decydowania samemu osobie będzie dla Emily możliwe ? Czy los okaże się dla niej tak strasznie okrutny ? Dlaczego wuj skazał ją na takie piekło ? Dlaczego ciocia i wuj użyją jej jako karty przetargowej ? Czy uda się Emily zapanować nad swoim życiem ? Czy ucieknie z piekła jakie chce jej zgotować wujostwo w brew jej woli ?Czytając miałam wrażenie, że czytam współczesna, ale ja że brutalna historię o Kopciuszku, która straciła rodziców i sama musiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Samotna...
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawie się zaczęło i bęc, czekamy na 2 tom. ehhhh ....
00
Oli_98

Z braku laku…

taka se
00

Popularność




J. BLACK

Moja pokusa

© J. BLACK, 2024

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

PROLOG

Dopiero teraz ogarnęła mnie panika. Znieruchomiałam, kiedy zobaczyłam, jak wyciągnął pasek od spodni. Naprawdę chciał to zrobić. Chwycił mój nadgarstek i pociągnął za niego tak, że już po chwili leżałam na brzuchu.

— To kara za to, że postanowiłaś złamać zasady. Kara za to, że chciałaś mnie przechytrzyć.

— Nie masz prawa, puszczaj! — jęknęłam, ale on nic sobie z tego nie robił.

— Nieprawda i doskonale o tym wiemy, a skoro ośmieliłaś się zrobić coś takiego, musisz ponieść konsekwencje swoich czynów. Należysz do mnie. Duszą i ciałem! I nigdy tego nie bagatelizuj, a jeśli przypadkiem znów zapomnisz, nie opuścisz tej sypialni nawet na moment! — warknął. Był zły. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie.

Boże. I co teraz?

Kątem oka dostrzegłam, jak zrzucił koszulkę. Po co…? Czułam się okropnie w tej pozycji, bo miał doskonały widok na mój wypięty tyłek. Żałowałam, że założyłam tę cholerną sukienkę, mogłam wybrać coś innego, a tak… byłam zupełnie obnażona.

Jego gorący oddech na szyi sprawił, że znów się spięłam, ale kiedy nachylił się bliżej, moja skóra zlodowaciała. Zaczęłam intensywnie szlochać, gdy świst paska przeciął powietrze. Na szczęście jeszcze nim nie uderzył.

— Nigdy więcej nie zrobisz niczego przeciwko mnie. Moja słodka, grzeszna dziewczynka. Czy nie powtarzał ci nikt, że lepiej nie igrać ze mną, bo kiedy jestem wkurwiony, tracę nad sobą kontrolę? Zwłaszcza, jeśli chodzi o kobiety.

— Zostaw mnie! — znów warknęłam, ale i tym razem nie słuchał. Jego chłodna dłoń, ta na której nosił sygnet, przesunęła się wzdłuż moich pleców, a potem uderzyła o pośladki. Syknęłam, ale to było tylko preludium bólu i upokorzenia, jakie miały wkrótce nadejść.

Zamiast spodziewanego ciosu paskiem, poczułam delikatne muśnięcia opuszkami palców. Głaskał mnie… Pieścił, a ja przełknęłam ślinę i próbowałam zacisnąć uda, bo ciało zaczynało reagować na jego dotyk, a na to, nie mogłam sobie pozwolić.

— Miałem cię nie tknąć, dopóki nie zostaniesz moją żoną, ale przecież nie mogę zostawić cię niezaspokojonej, prawda? Wobec tego pokażesz mi, jak zadowalasz się sama. I właśnie to będzie twoją karą. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego ze mną, kiedy będziesz już na skraju, Pozbycie się hamulców. Skoro postanowiłaś spotkać się z tym chłopakiem, a ja wam przeszkodziłem w finalnej scenie, naprawię swój błąd. Obróć się do mnie. A potem zrób to, na co miałaś ochotę, księżniczko.

Nie. Nie zmusisz mnie do tego.

Ale on, jakby czytał w moich myślach, bo zbliżył się i chrapliwym, niskim głosem dodał:

— Ból czy przyjemność? Po tym pierwszym nie usiądziesz na tyłku przez dobre kilka dni. Wybierz mądrze — zamruczał, a jego ciemne oczy przepełniała seksualna furia.

Rozdział 1

Emily siedziała bez ruchu, a jej serce biło tak głośno, że miała wrażenie, iż nagle wyskoczy z piersi. Słowa, które usłyszała jeszcze w szpitalu, odbijały się echem w jej umyśle, nie posiadając żadnego sensu.

— Przykro mi, nie udało się ich uratować — powiedział lekarz cierpkim i stłumionym głosem, jakby docierał do niej z końca długiego tunelu. To okrutne zrządzenie losu, ten koszmar, z którego desperacko chciała się obudzić, powodowały, że brakowało jej tchu. Ale pobudka nie następowała. Nikt nie roześmiał się głośno, mówiąc, że to tylko żart i lada chwila rodzice wyjdą z wypadku cali i zdrowi.

Kiedy więc tkwiła już na sterylnym komisariacie, otoczona obojętnymi twarzami i ostrym światłem fluorescencyjnym, ogarnęło ją poczucie głębokiej pustki. Nigdy nie czuła niczego podobnego, to tak, jakby zamiast powietrza wdychała mikroskopijne igiełki żelaza. I choć miała już siedemnaście lat, to teraz, bez rodziców, czuła się niczym maleńka dryfująca łódź, pozbawiona przystani, do której codziennie przypływała.

— Czy trzeba kogoś powiadomić? Masz tu babcię albo dziadka? Jakieś rodzeństwo? — usłyszała z ust policjantki.

— Nie mam nikogo takiego. Zawsze byliśmy we trójkę, jest tylko ciocia, ale mieszka w Kanadzie — powiedziała smutno, łapiąc rozpaczliwie oddech.

— Mogłaby cię przyjąć pod swój dach? Jeśli nie znajdziemy ci kogoś, trafisz do placówki i…

Policjantka mówiła i mówiła, ale Emily była myślami gdzieś daleko. Przetwarzała raz po raz w głowie ten wypadek i wymyślała, co mogła zrobić inaczej, by rodzice nie zginęli. Tata jechał za szybko, ulica była zbyt była mokra od deszczu, ale tamten samochód, on też wyprzedził w niewłaściwy sposób… Zamknęła oczy i dała popłynąć łzom.

Pośród tego szoku i żalu decyzja o tym, żeby powiadomić ciocię i wujka wyłoniła się jednak z zaskakującą jasnością. Przecież powinna się dowiedzieć, w końcu to siostra mamy i choć spotykały się rzadziej niż raz na kilka lat, wciąż należała do rodziny.

— Nie mam do niej numeru — powiedziała nagle Emily.

— Nie martw się tym, zajmiemy się kontaktem z twoją ciocią, podaj mi tylko jej dane, wszystko, co wiesz. I… — zawahała się nagle.

— Tak?

— Miałaś tyle szczęścia, że uszłaś z tego wypadku bez szwanku, to naprawdę niewiarygodne. Przyniosę ci ciepłą herbatę, poczekaj tutaj.

Emily skinęła głową. Okryła się szczelniej kocem, który przyniósł jej jeden z policjantów i siedziała tak, obserwując obskurne ściany komisariatu. Jego wnętrze, tak zimne i pospolite zupełnie nie korespondowało z życzliwością pracowników. A może tak sobie tylko wmawiała? Może musieli być mili, bo przecież straciła rodziców? Zbyt dużo myśli kotłowało się w jej głowie, a każda kolejna dodawała ciężaru i powodowała ucisk w klatce. Wiedziała jedno, nie chciała spędzić kolejnych lat w jakiejś placówce, razem z innymi dziećmi, które być może nigdy nie zaznały miłości od rodziców. W takim tłumie czułaby się jeszcze bardziej samotna niż teraz. Ale nie mogła też tu zostać, w miejscu przepełnionym wspomnieniami, które teraz przynosiły tylko ból. W tym małym miasteczku, gdzie wszyscy znali się, a plotka goniła plotkę, nie mogła czuć się już dobrze, a wieść o tym, że rodzice mieli długi i zastawili dom, spadła na nią jak grom z jasnego nieba. W jednej chwili straciła wszystko.

Dlaczego nie zginęłam? Dlaczego wyszłam z tego cało, a oni nie żyją? Zadawała sobie te pytania raz po raz, ale odpowiedź nie nadchodziła, nikt nie umiał wyjaśnić, dlaczego los dał szansę właśnie jej.

W końcu usłyszała głos tej samej policjantki, która wcześniej przyprowadziła ją na komisariat.

— Twoja ciocia już o wszystkim wie. Może chciałabyś z nią porozmawiać? — Podała jej słuchawkę.

Emily drżącymi rękami sięgnęła po telefon, ale tak naprawdę nie miała pojęcia, co miałaby powiedzieć. W gardle miała gulę wielkości pięści, a ilekroć tylko próbowała powiedzieć coś mądrego, jej głos brzmiał obco. Cieszyła się więc, że trwało to krótko i to ciocia przejęła na siebie ciężar rozmowy, a potem zapewniła, że dopełnią wszelkich formalności i jeśli tak trzeba, wezmą ją do siebie. W głosie pięćdziesięcioletniej już Sary nie słychać było jednak ani rozpaczy, ani cierpienia na wiadomość o śmierci siostry, była tylko jakaś nutka goryczy, że odtąd ich życie stanie się zupełnie inne za sprawą Emily.

— Ona mnie nie chce — rzuciła dziewczyna, gdy tylko połączenie zostało zerwane. — Wiem, że nie.

— Gdyby tak było, nie zgodziłaby się, żeby cię przygarnąć. Nie myśl o tym, jeszcze wszystko się ułoży, całe życie przed tobą. — Policjantka zaczesała włosy do tyłu i uśmiechnęła się słabo, bo zdała sobie sprawę, jak kuriozalnie brzmiały jej słowa o przyszłości.

Emily nie miała za to złudzeń — zawsze już będzie naznaczona tymi wydarzeniami, zawsze na plecach będzie dźwigać ciężar tej tragedii, w której tylko ona została uratowana. Mimo wszystko pokiwała głową na znak, że myśli podobnie, a potem znów przeniosła wzrok na ściany komisariatu. Adrenalina powoli przestawała działać. Emily zrobiła się senna, pod powiekami czuła piasek, miała ochotę zasnąć i nie obudzić się więcej, a jeśli już — w tej samej rzeczywistości, w której była jeszcze przed wypadkiem. Bała się zmierzyć nie tylko z samotnością, ale i nowym miejscem, i nową kulturą, które były jej zupełnie obce.

Rozdział 2

Zostawiała wszystko za sobą i wsiadała do samolotu. Rye od zawsze było jej domem i choć to małe miasteczko liczyło mniej niż pięć tysięcy mieszkańców, dla niej miało swój urok i klimat.

Jej pierwszy lot samolotem zamiast ekscytacji był zlepkiem łez i turbulencji, a krajobraz poniżej niewyraźną plamą kolorów i kształtów. Emily przycisnęła do piersi zniszczone zdjęcie rodziców, jedyne namacalne połączenie, jakie jej pozostało z życiem, które kiedyś znała i starała się ukoić ten żal, który wciąż gromadził się w sercu. Ciocia Sara i wujek Richard siedzieli tuż obok. Ona wysoka blondynka z niebieskimi oczami i starannie upiętym kokiem wydawała się przy nim, barczystym mężczyźnie o bladej cerze, jak mała dziewczynka. Wujek w Rye niewiele się odzywał. Przez cały pogrzeb nie uronił ani jednej łzy, a Emily wydawało się, że zupełnie nie miał serca i traktował ceremonię, jak ważną sprawę do odhaczenia. Ciocia z kolei już w momencie dotarcia do Rye miała podkrążone czerwone oczy, jakby całą podróż przepłakała.

— Może lepiej byłoby zostawić dziewczynę opiece? — Usłyszała cichy głos wujka. — Nie jestem przyzwyczajony do dzieci, a moja praca jest specyficzna. Sama wiesz, nie chciałbym, żeby przeszkadzała.

— To już duża dziewczyna, nie krzyczy po nocach i nie psoci. Nie mogłam jej tam zostawić, byłam to winna Dianie, trudno jakoś sobie poradzimy.

— Nie widziałaś jej od czterech lat.

— Ale kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie — oznajmiła ciocia.

— No tak, zanim nie narobiła długów, które potem trzeba było spłacać. Gdybym to ja…

— Cii… Nie roztrząsajmy tego teraz, o zmarłych nie powinno się mówić źle. Dla mnie to też nie na rękę, ale co miałam zrobić? Udawać, że jej nie znam? Emily za niecały rok będzie pełnoletnia, lada chwila wyfrunie z rezydencji i być może będzie żyła swoim życiem. Teraz możemy zapewnić jej trochę bezpieczeństwa, to chyba nie jest zbyt wiele?

Richard pokręcił głową, ale w końcu skapitulował. Sara miała rację, nie przygarniali przecież rozwydrzonego dzieciaka, który miał jeszcze mleko pod nosem, a nastolatkę. Pamiętał Emily sprzed lat, wtedy nie była jeszcze tak urodziwa, a teraz długie blond włosy i niebieskie oczy, zupełnie podobne do tych które miały jego żona i Diana, były tym, co ją wyróżniało wśród równolatek. Urodą przypominała raczej piękną Szwedkę niźli Angielkę, a jej ruchy były jak wyćwiczone do perfekcji. Może rzeczywiście nie będzie z nią aż tyle problemów? Westchnął przeciągle i skupił się na czytaniu gazety. Przez resztę podróży nie roztrząsali już tego tematu.

Gdy samolot wylądował, Emily poczuła przypływ niepokoju zmieszanego z niewyobrażalną tęsknotą za domem, którego już przecież nie było. Powoli staczała się więc w otchłań beznadziei, udając przed innymi pasażerami, że wszystko jest w porządku, ale doskonale wiedziała, że niczego takiego prędko nie zazna. Usłyszana w samolocie rozmowa sprawiła z kolei, że Emily nabrała pewności, że to, co mówiła na komisariacie, było prawdą. Nikt jej nie chciał. Była ciężarem. Z głębokim oddechem wysiadła z samolotu i ruszyła w nieznane.

***

Po trzydziestu minutach w aucie, które prowadził kierowca wujka, wyjechali z miejskich ulic i ruszyli w kierunku mniej zaludnionych terenów. Wielkie wieżowce znikały gdzieś w oddali, ustępując miejsca bliźniaczo podobnym do siebie domkom. Obrazki przesuwały się jak w kalejdoskopie i zanim się obejrzała, byli już na miejscu.

Popołudniowe słońce rzucało długie cienie na elegancko utrzymany ogród posiadłości Fairfaxów, gdy Emily wyszła na starannie przystrzyżony trawnik domu swojego wujka i cioci. Powietrze było pełne delikatnego brzęczenia owadów i słodkiego zapachu kwitnących kwiatów. Nie spodziewała się czegoś takiego. To była scena rodem z bajki, świat inny niż ciasne przestrzenie jej rodzinnego domu, jednak, kiedy spojrzała na rezydencję, poczuła dziwny niepokój. Okna, wysokie i wąskie, zdawały się wpatrywać w nie jak czujne oczy, podczas gdy bluszcz, który trzymał się kamiennych ścian, szeptał tajemnice na wietrze.

— Chodźmy, Tomas zajmie się bagażami — rzuciła Sara. — Chyba nie zamierzasz spędzić całego dnia na dworze, gapiąc się w okna? Jeszcze znajdziesz czas na oglądanie, teraz pokażę ci twój pokój, a wujek wytłumaczy parę zasad.

Emily skinęła głową i podążyła za nimi. Richard wszedł pierwszy, a jego kroki odbijały się echem na brukowanej ścieżce, wijącej się przez zarośnięty ogród. Emily podążała tuż za nim, a serce biło jej w piersi z mieszaniny podniecenia i lęku. Słyszała opowieści mamy o bogatej rezydencji, którą zamieszkiwał niegdyś dziadek wujka, potem ojciec, a następnie on sam przejął po nich posiadłość, ale opowieści to jedno — zobaczenie tego na własne oczy to drugie.

Kiedy dotarli do frontowych schodów, Emily spojrzała na wysokie kolumny stojące po obu stronach wejścia, których marmurowe powierzchnie lśniły w świetle słońca. Wyrosły przed nimi masywne dębowe drzwi, a wujek Richard pchnął je, odsłaniając słabo oświetlony hol.

Powietrze było ciężkie od zapachu antyków zmieszanego ze słabym aromatem pasty do drewna. Drobinki kurzu tańczyły w snopach światła sączącego się przez witraże, rzucając tęczowe wzory na marmurową podłogę. Kroki Emily odbijały się echem na wypolerowanym kamieniu, gdy podążała za wujkiem do serca rezydencji.

Środek był równie okazały jak to, co zobaczyła na zewnątrz. Hol z wysokimi sufitami i ozdobnymi żyrandolami zwisającymi z sufitu. Portrety przodków o surowych twarzach spoglądały na nich z pozłacanych ram, a ich oczy śledziły każdy ich ruch.

Z minuty na minutę Emily nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Nie mogła powstrzymać uczucia ogarniającego ją niepokoju, jakby same ściany były ożywione złowrogą obecnością. Jednak pomimo obaw, nie mogła też zaprzeczyć niesamowitemu urokowi rezydencji.

— Twój pokój jest na piętrze — usłyszała.

Emily znów przemierzała długie korytarze, obserwując kolejne portrety osób, których nie znała, aż w końcu dotarła do drzwi, gdzie miała swój własny pokój. Otworzyła je, a jej serce zabiło mocniej. Duże okna wpuszczały do środka sporo naturalnego światła. Na podłodze leżał dywan w miękkich pastelowych barwach, a na ścianach wisiały obrazy kwiatów i ptaków. W rogu, tuż przy łóżku stała lustrzana stara szafa, w której Emily zobaczyła swoje odbicie, a przy oknie ustawiono biurko. Przeszła po pokoju, dotykając wszystkiego delikatnie, jakby obawiała się, że to zaraz zniknie jak miraż. W jednym z kątów zauważyła także sztalugę, zapas farb i pędzli. Spojrzała na ciocię.

— Diana opowiadała, że lubisz malować. Widziałam niektóre twoje prace, pomyślałam, że może ci się to przyda, ale jak będziesz chciała jej użyć, przejdź do pracowni. Jest zaraz za twoim pokojem.

— Dziękuję. — Tylko na tyle było ją stać. Przytłoczona pięknem tego domu, wielkością i wspaniałym pokojem, jakiego nigdy nie miała, nie zdołała wyrazić większej ekscytacji. Wciąż myślami była przy rodzicach.

— Zejdę na dół. Rozpakuj się i odśwież trochę, a jak będziesz gotowa, zjemy coś — oznajmiła Sara i już miała ruszyć na schody, kiedy Emily głośno chrząknęła.

— Nie będę sprawiać problemów, obiecuję. Słyszałam waszą rozmowę z wujkiem, wiem, że dla nikogo nie jest to łatwa sytuacja, ale będę zachowywać się dobrze.

Sara uśmiechnęła się blado.

— To prawda, Richard jest zbyt zaborczy, nigdy nie przepadał za dziećmi, ja zresztą też, więc nie chciał cię tu przyjąć, ale byłam to winna Dianie. Jesteś tu, bo kiedyś, dawno temu, twoja mama zrobiła dla mnie coś ważnego.

— Co takiego?

— To sprawy między dorosłymi, nie myśl o tym. Rozgość się, Emily, czekam na dole.

Kiedy Sara wyszła, nastolatka usiadła na łóżku i wpatrywała się w widok za oknem. Sięgnęła do walizki i wyjęła z niej stary album, jeszcze z czasów gdy była małą dziewczynką. Na fotografiach była wraz z rodzicami, jej serce zaczęło napływać goryczą, bo te wspomnienia były wciąż takie żywe. Zamknęła oczy, starając się odnaleźć w pamięci ciepło ich ramion, dźwięk głosów. To było tak bolesne, że poczuła łzy zbierające się w kącikach oczu.

— Mamo, tato… — szepnęła cicho.

W jej myślach przewijały się wszystkie kolacje, wizyty w parku, czytanie ulubionych bajek przed snem. Momenty dobre i złe.

Wyjęła z walizki jeszcze biały, koronkowy sweter, który często pożyczała od mamy i przytuliła do siebie, próbując odnaleźć w nim jakieś ukojenie. Jednak pustka w sercu była zbyt wielka. Szlochała cicho, nie mogąc powstrzymać łez. Znów spoglądała na zdjęcia z rodzicami, ich uśmiechy były tak prawdziwe i ciepłe, z każdym oddechem tęskniła za ich obecnością coraz bardziej.

Przeniosła wzrok na okno. Bezkresny ogród rozlewał się wzdłuż i wszerz, dając ukojenie. Wiedziała, że musi być silna, że nikt nie zwróci jej rodziców, dlatego po chwilowej rozpaczy, otarła oczy i nieco roztrzęsionym głosem powiedziała do siebie:

— Zawsze będę was kochać, ale musicie dać mi siłę, żebym mogła poradzić sobie sama.

Wiatr poruszył gałęziami krzewów i drzew, a Emily wydawało się, że to niemy znak właśnie od nich.

Rozdział 3

Po zjedzeniu posiłku Emily została sam na sam z wujkiem Richardem.

— Wiem, że może to nieodpowiednia chwila, bo niedawno straciłaś rodziców, ale są pewne zasady, których przestrzegamy w tym domu. Obowiązują wszystkich bez wyjątków, więc żebyśmy czuli się tu dobrze, warto, żebyś je poznała.

Emily popatrzyła na niego uważnie.

— Zasada numer jeden — zaczął — to szacunek. Szacunek dla domu, szacunek dla jego historii i szacunek dla siebie nawzajem. Traktujemy ten dom jak najlepiej, ponieważ jest on w mojej, to znaczy w naszej rodzinie, od pokoleń. Rozumiesz?

— Tak.

— Zasada numer dwa to punktualność — powiedział stanowczo wujek Richard. — Na spotkania, posiłki i jakiekolwiek wyjścia należy przychodzić punktualnie. Czas jest cennym dobrem i nie marnujemy go bez potrzeby, poza tym nic tak nie denerwuje, jak ktoś niepunktualny. Czy to jest jasne?

Emily nie pozostało nic innego, jak tylko przytaknąć.

— Zasada numer trzy — kontynuował wujek Richard — to uczciwość. W tym domu nie ma miejsca na kłamstwa i oszustwa, a jeśli dowiem się, że coś przede mną ukrywasz, będę musiał wymyślić jakąś karę. Zaufanie jest podstawą naszej rodziny i nie wolno go nigdy złamać. I wreszcie zasada numer cztery dotyczy odpowiedzialności — powiedział nieco złagodzonym głosem. Dbamy o siebie nawzajem i dbamy o ten dom, ale przede wszystkim zachowujemy się rozsądnie, nie toleruję alkoholu, imprez, czy jakichkolwiek schadzek w tym domu, rozumiesz?

— Nie do końca — powiedziała szczerze Emily. — Alkoholu nie piję, ale czy nie można mi nigdy nikogo tu zaprosić?

— Można. Na pewno będziesz miała jakieś koleżanki, ale to poważny dom z długoletnią historią, dlatego nie ma tu miejsca na sprowadzanie chłopaków. Przynajmniej nie do momentu, kiedy wyrażę na to zgodę. — Uśmiechnął się i położył jej uspokajająco rękę na ramieniu. — Przywykniesz, Emily. Kiedy będziesz przestrzegać wszystkich zasad i poddasz się im, dom Fairfaxów stanie się dla ciebie całkiem znośny.

— Nie wyd… — Już chciała powiedzieć, że nie wydaje jej się, bo jest co najmniej niepokojący, ale wolała ugryźć się w język. Nie chciała sprawiać kłopotów już na samym początku. Zamiast tego dodała: — Postaram się o wszystkim pamiętać. Mogę się teraz rozejrzeć na zewnątrz?

Wujek zmarszczył czoło.

— Tylko nie odchodź za daleko, nie chciałbym, żebyś zgubiła się już pierwszego dnia, mam dość tych podróży i wyjazdów.

— Jasne. Chciałam tylko pobyć na dworze, tu jest trochę… po prostu potrzebuję wyjść — rzuciła i wybiegła na zewnątrz.

***

Wędrowała po terenie ogrodu, podziwiając bujną zieleń i kolorowe kwiaty, kiedy nagle zauważyła postać klęczącą pośród róż, z rękami zręcznie pielęgnującymi rośliny. Zaintrygowana podeszła bliżej, a jej ciekawość została wzmożona widokiem kogoś tak całkowicie pochłoniętego swoim zadaniem. Młody chłopak, na oko dwa może trzy lata starszy od niej podniósł wzrok, gdy się zbliżyła. Jego ręce pokryte były ziemią.

— Cześć — przywitał się miękkim i melodyjnym głosem. — Jestem Liam, a ty musisz być Emily, Fairfax trąbił o tobie od kilku dni.

— Cześć. Tak, zgadza się.

— Myślałem, że będziesz wyglądać trochę inaczej — rzucił nagle, przesuwając wzrokiem po jej ciele, od stóp do głów. Miała na sobie tylko kusy top i szorty. Od razu na myśl przyszło jej, że może powinna założyć coś innego?

— O czym ty mówisz?

— Jesteś za ładna. — Patrzył na nią intensywnie, nie przerywając, nawet na moment, kontaktu wzrokowego. Ten nagły komplement sprawił, że zarumieniła się, zupełnie zbita z tropu. Uniosła brew.

— Za ładna na co?

— Na nic, po prostu inaczej sobie ciebie wyobraziłem, ale jestem mile zaskoczony. Właściwie to nie sądziłem, że jednak po ciebie pojadą.

— Dlaczego?

— Takie przeczucie, ale intuicja czasem zawodzi — rzucił gorzko i znów przeniósł wzrok na jej oczy.

— Nie wiedziałem, że wujek ma ogrodnika, w zasadzie to niczego nie wiedziałam. Znałam to miejsce tylko z opowieści i nie sądziłam, że będzie aż takie dziwne.

— Dziwne?

— Mroczne i piękne jednocześnie.

— Ja tam widzę tylko brzydki stary budynek i wielki kawał ziemi do przekopywania. A ogrodnikiem nie jestem — wyjaśnił. — Przysłali mnie tu w ramach… — zawahał się — pewnego programu. Pomagam w ogrodzie i utrzymaniu posiadłości. Jak dotąd całkiem dobrze mi idzie.

— Aha, a do kiedy trwa ten program?

— Jeszcze trzy miesiące. Wpadam tu dwa dni w tygodniu wtorek i piątek — rzucił, a potem wyraz jego twarzy zmienił się. — Przykro mi z powodu rodziców, mój ojciec też nie żyje. Jesteśmy we dwoje, ja i mama — dodał, jakby to miało pełnić rolę jakiegoś pocieszenia.

— To przykre. Od dawna jesteście sami?

— Kilka lat. Ojciec zginął na motorze. Stara sprawa. Właściwie to dobrze, że Fairfax jednak się zgodził, przynajmniej będę miał tu jakieś towarzystwo, bo gadanie z roślinami już mnie trochę znudziło.

Emily, choć nieśmiało, uniosła kąciki ust w uśmiechu. Ten żart naprawdę ją rozbawił, a widok uwijającego się w pełnym słońcu Liama budził w niej sprzeczne uczucia. Musiała przyznać, że był naprawdę przystojny, ciemne oczy i włosy, umięśniona sylwetka i ten uroczy uśmiech chłopaka z sąsiedztwa tworzyły idealny obrazek. Otrząsnęła się jednak z tych myśli i zaczęła wypytywać go trochę o wujka, okolicę i szkołę.

— Ja już skończyłem. Nie poszedłem na studia, bo pewne kwestie nie zagrały, ale przed tobą jeszcze rok nauki, a potem wujek zorganizuje ci najlepszy koledż. Z takimi pieniędzmi można wszystko.

— Nie wiem, czy jestem zainteresowana jego pomysłami. Tak naprawdę to chciałabym zostać malarką.

Liam wybuchnął śmiechem.

— Kim?

— Malarką — powtórzyła ostrzej. — Co w tym śmiesznego?

— Niby nic, ale są z tego jakieś pieniądze?

— Jest pasja i radość tworzenia.

— Okej, a kasa? — drążył dalej.

Emily pokręciła głową.

— Obrazy można sprzedać za miliony dolarów, więc tak, jest. Ale najpierw trzeba mieć klientów, może zrobić jakąś wystawę, nie wiem. Nie myślę o tym na razie, to tylko plany.

— Wy, Anglicy, jesteście tacy zabawni. Nie chcę być złym doradcą, Emily, ale malarką to ty raczej nie zostaniesz, mieszkając z Fairfaxami. Może w ramach hobby tak, ale to dom wykształconych, jeśli będziesz nosić ich nazwisko, nie pozwolą ci na odstępstwo od reguł.

— Też je znasz?

— Co?

— Zasady wujka. Mówił ci o nich?

— Nie. Ale wszyscy wokół wiedzą, że Fairfaxowie oprócz bycia obrzydliwie bogatymi, są też wierni tradycji. Zostaniesz doktorem albo panią profesor. Ewentualnie — zamyślił się — adwokatem. Tak, prawnicy to chyba często wybierany zawód u Fairfaxów.

— Nie sądzę… — zaczęła, ale Liam od razu przerwał:

— Wiem, co mówię. Lepiej przyzwyczaj się do tej myśli — wyjaśnił i wrócił do przekopywania ziemi.

Emily posmutniała. Jej oczy wpatrzone były w posiadłość, w ogród pełen krzewów i drzew i nagle zapragnęła stąd uciec. Jeśli Liam miał rację, to byłoby straszne. Nie mogła poddawać się żadnej tradycji i regułom, przecież od dawna marzyła o tym, by w przyszłości malować obrazy. Jak wujek mógł ją zmusić do czegoś innego?

— Nie będę żadną z tych osób. Nikt mnie do niczego nie zmusi.

Liam uśmiechnął się blado i wpatrywał się przez chwilę w smutne oczy Emily.

— Nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. Ja też miałem inne plany, a wyszło jak wyszło. Biegam między warsztatem a ogrodem, chociaż chciałem być zupełnie kimś innym.

— Kim? — zaciekawiła się Emily.

— Może kiedyś ci opowiem. A teraz muszę wracać do pracy, jak Fairfax zobaczy, że się obijam, zaraz przekaże to do koordynatora.

— Przecież ciągle pracujesz.

— Dla niego każdy robi za mało. Taki już jest. A sam ma ciepłą posadkę po ojcu, miliony na koncie i żyje od kolacji z bogaczami do kolacji.

— Chyba niezbyt go lubisz?

— Jego nikt nie lubi, dlatego szkoda, że trafiłaś właśnie tutaj. Czeka cię ciężkie życie…

— Nie pocieszasz mnie — rzuciła smutno.

— Zawsze mówię wprost, Emily. A jako przybrana córka Fairfaxów w szkole będziesz miała zupełnie przewalone.

— Ale dlaczego? Aż tak wszyscy nienawidzą wujka i cioci?

Liam zagryzł wargę i oparł się o szpadel.

— Może nie wszyscy, masz rację, ale znaczna większość. Dawno temu ojciec Fairfaxa przekazał mu fabrykę, ten zredukował połowę etatów z dnia na dzień, tłumacząc to cięciem kosztów. Nie obchodziło go, czy ktoś będzie miał na chleb, wyrzucił ludzi jak psy, bo nie zgadzały mu się obroty w firmie. — Zacisnął szczękę.

— Twój tata…

— Tak, pracował tam. Lepiej już idź, muszę skończyć, zająć się wreszcie pracą, bo i tak za długo tu już gadamy.

— Ale mówiłeś, że się cieszysz z towarzystwa.

— Z tego tak, ale nie lubię rozmawiać o moich sprawach, mam skomplikowaną przeszłość i raczej nie zrozumiałabyś pewnych rzeczy. Jesteś za młoda.

Emily skrzywiła się nieznacznie.

— Mam siedemnaście lat i umiem połączyć pewne fakty, a ty jesteś zwyczajnie złośliwy.

— Nie, po prostu szczery, ale miło wiedzieć, że nie dzieli nas aż taka różnica wieku i można legalnie robić pewne rzeczy, a już na pewno zawiesić na moment oko na twojej ładnej buźce. — Uśmiechnął się i odwrócił od niej.

— Dziwny jesteś — rzuciła.

— Jeśli to komplement, to dziękuję.

— Raczej przytyk. Nie przywykłam do bezczelności.

— Stwierdzenie, że jest na czym zawiesić oko jest dla ciebie bezczelne?

— To nie, ale sposób mówienia już tak.

— Nie odpowiadam za twoje domysły. — Liam założył ręce za siebie. — Emily, czyżbyś nie była taka niewinna jak się na ciebie patrzy?

— Co masz na myśli?

— Że potrafisz pokazać pazurki. Przynajmniej nie będzie nudno, to dobrze, że nie przysłali tu naburmuszonej królewny, która będzie tylko machać rękami i stroić fochy.

Emily przewróciła oczami.

— O co ci właściwie chodzi?

Liam zakopał szpadel w ziemi głębiej, otrzepał ręce i podszedł blisko niej. Przez moment tylko tak stali, badając swoje twarze wnikliwym spojrzeniem. Z tej odległości dostrzegła małą bliznę nad jego łukiem brwiowym, a w pełnym słońcu te ciemne oczy zdawały się być nasycone różnymi barwami. Liam potarł brodę i zmniejszył dystans.

— O nic. — Odgarnął jej włosy za ucho. — Mówię tylko, że może być ciekawie, skoro zamieszka tu taka kąśliwa istotka. — W jego oczach była odrobina dzikości, patrzy tak, jakby w myślach miał już same złe rzeczy.

Emily przełknęła ślinę. Ten subtelny dotyk sprawił, że poczuła palące uczucie w brzuchu. Mieszanina nerwów i jakiejś malutkiej przyjemności materializowała się tam coraz intensywniej. W końcu chrząknęła głośno i odeszła krok do tyłu.

— Muszę iść.

— Jasna sprawa. Ale wpadnij jeszcze czasem, to sobie miło pogawędzimy, królewno — rzucił z uśmiechem. Spojrzała mu w twarz i lekko zadrżała od tego nieco mrocznego, ale i wygłodniałego wzroku, a kiedy tak po prostu przesunął kciukiem po dolnej wardze, jej żołądek zawiązał się w supeł.

Chryste. Co to miało być?

Żegnając się z Liamem, Emily nie mogła pozbyć się wrażenia, że natknęła się na dziwną osobę pośród ogrodu. Widziała w nim nie tylko zabawnego chłopaka, który na chwilę rozweselił ją, ale i cień smutku, ilekroć mówili o jego rodzinie i stracie ojca.

Mimo wszystko kiedy wracała do domu, była trochę mniej przygnębiona niż tuż po przyjeździe. Rozmowa z Liamem była jak światełko w ciemnym tunelu. W tym chłopaku odnalazła coś intrygującego, opowiadał o rezydencji Fairfaxów, o szkole, zwyczajach i warunkach w rezydencji, jakby nie mógł skończyć, ale milkł, gdy mówiła, by opowiedział coś o sobie. Dlaczego? Co ukrywał?

Rozdział 4

Słońce mieniło się feerią barw, kiedy Emily nakładała białą bluzkę i granatową spódnicę, a potem ruszyła na dół. Wujek zbierał się właśnie do wyjścia i zerkał na nią podejrzliwie, jakby co najmniej wyszła nago.

— Emily, czy naprawdę uważasz, że to odpowiedni strój dla dziewczyny w twoim wieku? I to na pierwszy dzień w nowej szkole?

— Spódnica jest do kolan — wyjaśniła. Zupełnie nie wiedziała, o co mu chodziło.

— Ale ta bluzka… Widać ci, no, wiesz. — Zaczął dziwnie gestykulować, ale już po chwili znalazła się obok niego ciocia i szybko pokręciła głową.

— Daj spokój, przecież Emily ma już siedemnaście lat. Masz za dużą wyobraźnię, ubranie wygląda schludnie.

— Ta bluzka jest schludna? Wiek to nie powód, żeby pokazywać dekolt, zakryj się dziewczyno i pospiesz, bo naprawdę zaraz się spóźnimy!

Wujek mówił i mówił, a Emily przewróciła oczami i spojrzała na swoje ubranie. Przecież gdyby zapięła ostatni guzik, wyglądałaby, jakby szła na egzamin, a wujek nie miał racji — przez szczelinę między guzikami nie było widać ani skrawka ciała. To tylko jego głupia pruderyjna wyobraźnia, powtarzała Emily i postanowiła, że zaraz po wejściu do szkoły, zrobi z bluzką to, co zechce.

Piętnaście minut później była na miejscu. Do środka wchodziła z uczuciem niepokoju ściskającego jej żołądek. Od wujka dowiedziała się, żeby uważała na szkolne gangi, które wychwytują nowych uczniów i znęcają się nad nimi. Richard oznajmił, że jeśli tylko ktoś sprawi jej przykrość, powinna od razu go powiadomić albo powiedzieć, że należy do Fairfaxów. To skutecznie ukróci ich niewłaściwie zachowanie, ale Emily nie miała ochoty przyznawać się, że jest z tej rodziny, tak naprawdę nie chciała zwracać na siebie uwagi i po prostu przetrwać rok szkolny i znaleźć sobie jakąś koleżankę. Kiedy jednak weszła na korytarz, czuła, jak oczy innych uczniów wwiercają się w nią, a chłopaki szeptali za jej plecami. Jeden z nich, ubrany w czerwoną bluzę i czapkę z daszkiem, wraz z grupą kumpli stanął przy jej szafce i zablokował drogę. Emily próbowała przejść obok nich, mając nadzieję uniknąć konfrontacji, ale on nie ruszył się nawet na chwilę i wpatrywał się tak z drwiącym uśmiechem na ustach.

— Proszę, proszę, czyż to nie jest ta mała Emily, o której trąbi już cała szkoła? Wiemy, ślicznotko, że jesteś od tych dziwaków — powiedział głosem ociekającym złośliwością. — Co robisz w szkole dla zwyczajnych dzieciaków? Nie powinnaś być na nauczaniu w elitarnej placówce dla bogaczy, hm?

Emily poczuła, jak jej policzki rumienią się ze wstydu, ale nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył, jak bardzo dotknęły ją te słowa. Znowu próbowała go minąć, ale jeden z jego kumpli zaszedł jej drogę i pchnął lekko na szafkę.

— Hej, uważaj! — wykrzyknęła Emily.

— Albo co? — Chłopak znów zadrwił. — Będziesz płakać? Pobiegniesz do nauczyciela jak małe dziecko, czy do wujaszka, który przyjedzie złożyć skargę do dyrektora?

Emily poczuła, jak jej serce spada w dół. Co za koszmarny pierwszy dzień. Nie sądziła, że będzie tak trudno. Mimo wszystko nie mogła poddać się zaczepkom, więc ignorując drwiny chłopaków, wyprostowała ramiona i przeszła obok niego, zmuszając się do trzymania głowy wysoko. Słyszała śmiech podążający za nią korytarzem, ale nie pozwoliła, żeby ją to złamało. Wiedziała, że jeśli teraz się ugnie, oni nigdy nie dadzą jej spokoju.

***

Przez cały dzień Emily próbowała skupić się na zajęciach, ale wspomnienie drwin Jacka, który chodził z nią na te same lekcje historii, wciąż tkwiło w jej umyśle, zatruwając każdą myśl. Miała wrażenie, że ciągle stąpa po szkle, bojąc się, kiedy nadejdzie następny atak.

Podczas lunchu siedziała samotnie przy stoliku w rogu stołówki i miała nadzieję, że nie spotka jej już nic złego. Ale kiedy tak siedziała i skubała jedzenie, czuła ciężar wzroku Jacka wbijający się w jej plecy. W końcu nie mogła już dłużej tego znieść, odsunęła talerz, a apetyt zniknął tak szybko, jak uśmiech, który przykleiła, gdy wchodziła do szkoły. W stołówce tętniły zwykłe rozmowy, ale ona czuła się osamotniona. Tęskniła za starymi przyjaciółmi z poprzedniej szkoły, a myśl o rozpoczęciu od nowa w tym miejscu tak bardzo zniechęcała. Kiedy tak rozmyślała i zaczęła czuć się przytłoczona nową sytuacją, usłyszała nad sobą głos:

— Hej, ty jesteś ta nowa od Fairfaxów?

Emily odwróciła się i zobaczyła stojącą obok niej dziewczynę o ciepłych, brązowych oczach i promiennym uśmiechu. Miała kręcone, związane w kucyk włosy i dżinsową kurtkę ozdobioną naszywkami.

— Chyba już wszyscy o tym wiedzą. Tak — powiedziała niepewnie.

— Kate. — Dziewczyna usiadła przy stoliku. — Pierwszy tydzień jest najgorszy, nie przejmuj się Jackiem i jego kumplami. Za kilka dni im się znudzi i ci odpuszczą. Zawsze tak było. Przynajmniej jeśli chodzi o dzieciaki z okolicy, bo jeszcze nie mieliśmy nikogo z rezydencji, ale wiem, że Fairfaxowe kiedyś chodzili do tej szkoły. Oprowadzić cię?

— Nie wiem… Jeśli masz ochotę.

— Jasne. Chodź. Jak poznasz szkołę, będziesz czuła się pewniej.

Emily zabrała swoje rzeczy i podążyła za dziewczyną. Gdy szli labiryntem korytarzy, Kate z ożywieniem rozmawiała o życiu w szkole. Wskazała główne sale lekcyjne, salę gimnastyczną, a nawet tajny skrót do biblioteki. Emily nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, bo Kate zarażała energią. Poczuła się w jej obecności odprężona i po raz pierwszy od przyjazdu zaczęła wierzyć, że może, tylko może, uda jej się znaleźć swoje miejsce w nowej szkole.

— Więc, Emily, powiedz mi coś ciekawego o sobie. Co lubisz robić? Chociaż najchętniej to spytałabym cię, jak wygląda ta wasza rezydencja od środka. — Zaśmiała się.

— No cóż — powiedziała powoli, a na jej twarzy pojawił się niepewny uśmiech — uwielbiam malować. To jak moja własna forma medytacji, wiesz? Kiedy maluję, nic innego się nie liczy, ale czy mam do tego talent? To chyba musiałby ocenić ktoś inny.

Oczy Kate zaświeciły się z podniecenia.

— Wow! Będziesz musiała mi kiedyś pokazać kilka swoich obrazów. Założę się, że są niesamowite. Ja lubię książki, więc dla wszystkich popularnych dziewczyn jestem raczej nudziarą.

— Nie sądzę, że można się z tobą nudzić, ciągle tylko gadasz i gadasz. — Emily zmarszczyła brwi. — Ale to dobrze, bo chyba tego właśnie potrzebuję.

— No, nieśmiała nie jestem, ale nie wyglądam jak większość dziewczyn w naszym wieku. Nie interesują mnie imprezy i to, jak zdobyć nielegalnie procenty, a większość rozmów popularnych grupek toczy się właśnie wokół tego tematu.

Emily spojrzała na Kate ze zdziwieniem. Nie była brzydka, może rzeczywiście jej styl był nieco dziwny, miała na sobie mnóstwo bransoletek, na torbie pełno naszywek, a na uszach wielkie kolczyki z piórami, ale ciemne oczy i burza kręconych włosów na pewno wyróżniała ją z tłumu.

— Jesteś bardzo ładna. Nie przesadzaj.

— Nie tak jak ty — dodała. — Gdzie mieszkałaś wcześniej?

— W Rye. Małe miasteczko, ale przytulne.

— Ach, więc Anglia? Słyszałam, że tam jest okropnie. Deszczowo, brudno, a Londyn to już w ogóle paskudny!

— U nas było pięknie, a deszcz też ma swój urok. — Uśmiechnęła się na wspomnienie dawnego domu.

— Miałaś tam kogoś?

Emily zamyśliła się. Przez pewien czas spotykała się z Tomasem, ale to raczej nie był prawdziwy związek, kilka spotkań, wymiana wiadomości i chłopak ulotnił się tak szybko, jak pojawił.

— Nie. Kto mógłby się mną zainteresować? Też nie jestem zbyt ciekawa, od imprez wolę spacery, od telewizji kino pod gołym niebem, mam dziwne hobby. Raczej nie byłoby ze mną za fajnie.

— Może tu kogoś poznasz.

— Może — powtórzyła za Kate. — Na razie nie mam do tego głowy — rzuciła, ale nie chciała wchodzić w temat, dla którego jest przybita. Chociaż pewnie i tak wszyscy wiedzieli, że straciła rodziców. Na myśl o nich znów poczuła dziwną pustkę, ale ciągła gadanina Kate przywróciła ją z powrotem do rzeczywistości.

— Za miesiąc mamy bal w szkole — usłyszała, jak przez mgłę.

— Co?

— No bal, imprezę, ale nie taką zwykłą, gdzie gramy w piwnego ponga i jemy pizzę, tylko kostiumowy. Przebieramy się i zakładamy maski, wybieramy królową balu i króla. Chociaż z tym drugim to i tak wiadome, bo zazwyczaj jest nim Olivier. Dziewczyny za nim piszczą. — Przewróciła oczami.

— Kto to?

— Na zajęciach z polskiego siedział przed tobą, pamiętasz?

— Ten wysoki blondyn?

— Tak, ten cudowny blondyn o niebieskich oczach — zacytowała szczebiotliwym głosem Kate. — Nie mój typ, ale połowa szkoły się w nim kocha. A jaki jest twój?

— Co takiego? — dopytała Emily.

— Twój typ faceta. Zejdź na ziemię dziewczyno, bujasz w obłokach.

— Mój typ już dawno wyginął. Chyba urodziłam się za późno, bo duszą jestem w czasach romantyków. Ogólnie nuda, więc nie będe cię zawracać głowy.

— Romantycy? O, Jezu! Czyli otwieranie drzwi, urocze pikniki, listy i spacery w deszczu? — Zaśmiała się Kate. — To zapomnij. Teraz już nikt się tak nie stara, facetom zależy tylko na jednym, a jak już to dostaną, mają nas gdzieś.

— Pewnie masz rację.

— Odprowadzić cię na przystanek?

— Chyba wujek po mnie przyjedzie. Albo Tomas.

— A… no tak. Rzeczywiście jest tam tak, jak mówią?

— A co mówią?

— Że w rezydencji straszy, są setki pokoi, a służba nigdy nie może wchodzić na piętro, gdzie mieszkał wcześniej dziadek Fairfoxa.

Emily zmarszczyła brwi. To, co opowiadała Kate zupełnie rozmijało się z prawdą.

— Raczej nie straszy, jest po prostu dziwnie, niepokojąco, a przynajmniej ja nie widziałam żadnego ducha. Setki pokoi chyba też nie, na piętrze jest dwanaście, a na dole chyba osiem? Nie byłam wszędzie. Co do służby jest kierowca wujka i chyba jakaś pokojówka, bo ciocia gotowała sama. Ach, no i Liam. — Uśmiechnęła się mimowolnie.

— Liam? — Spojrzałam spod przymrużonych powiek Kate.

— Pomaga w ogrodzie, jest u wujka na jakimś programie nauki czy coś. Nie wiem dokładnie, ale całkiem fajnie się z nim gadało, dopóki nie weszliśmy w temat jego rodziny.

— No, proszę. A jest w typie romantyka? — Zaśmiała się.

— Kate!

— No co? Może to on weźmie cię na spacer w deszczu?

— Raczej nie. Jest kilka lat starszy i chyba niezbyt zainteresowany mną, poza tym, o czym my mówimy? Znam go ledwo dwa dni. Był tu wczoraj, a potem przyjdzie dopiero w piątek — dodała.

— A ty wolałabyś, żeby był codziennie, tak?

Emily pokręciła głową. Kate chciała jej wmówić coś dziwnego, a przecież to był dla niej zupełnie obcy chłopak. Ale dlaczego poczuła smutek, gdy zdała sobie sprawę, że do piątku jeszcze kawałek?

— Nie, nie wolałabym — odezwała się w końcu. — Idziemy?

Kate przytaknęła.

Pierwszy dzień w szkole, choć zaczął się dla Emily koszmarnie, skończył całkiem dobrze. Może Kate nie była jej bratnią duszą, ale jej wrodzony urok i gadatliwość sprawiły, że zapomniała o problemach, o tym, że jest daleko od swojego miasteczka, w domu pełnym reguł i zasad. Kate wlała w jej zbolałą duszę strużkę ciepła i za to była jej wdzięczna.

Rozdział 5

Emily obserwowała jak popołudniowe słońce rzucało długie cienie na ogród Fairfaxów. Powoli godziła się z szarą codziennością. Wujek wciąż był oschły i apodyktyczny, a w rezydencji brakowało radości i ciepła, ale dzięki obrazom, które malowała po przyjściu ze szkoły, jej pokój stawał się przyjemną oazą. Jack nadal korzystał z każdej sposobności, by jej dopiec, ale w towarzystwie Kate nie było to już tak przykre, bo zawsze znajdowała odpowiednią ripostę, by się odgryźć.

Emily zmrużyła oczy i otworzyła okno. Liam stał w pobliżu fontanny ze skrzyżowanymi ramionami, a na jego twarzy malowała się mieszanina frustracji. Naprzeciwko niego był wujek, przechadzał się tam i z powrotem. Emily przez chwilę przyglądała się tej sytuacji, ale kiedy usłyszała krzyk wujka, zbiegła na dół do ogrodu. Była ciekawa, co zaszło między nim a chłopakiem.

— Mówię ci, Liam, to jest niedopuszczalne — krzyczał Fairfax, a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian. — Zbliżają się urodzin Sary, ogród miał być gotowy już kilka dni temu, a tymczasem wszędzie leży jakaś świeża ziemia, cały trawnik tym zapaskudziłeś! Dałem ci szansę, ale mimo to, wydajesz się bardziej zainteresowany swoimi sprawami osobistymi niż pracą.

Liam wyprostował ramiona, stając twarzą w twarz z Fairfaxem.

— Z całym szacunkiem, proszę pana, ale mam też coś do zrobienia w warsztacie i własne życie. Ogród jest wielki, sam nie zdołam tego zrobić w kilka dni, bo jestem tu tylko dwa razy w tygodniu.

Fairfax zaśmiał się szyderczo.

— Wygląda na to, że twoje „własne życie” koliduje z obowiązkami tutaj. Nie będę tego dłużej tolerować. Lepiej, żebyś odpokutował swoje grzechy w innym miejscu, bo nie nadajesz się do niczego. — Założył ręce za siebie.

— Nie ja decydowałem, o tym, gdzie mnie skierują — warknął Liam.

— Uważaj, szczeniaku, do kogo mówisz — odburknął Fairfax.

Emily, która do tej pory stała z boku, podeszła bliżej.

— Wujku… — powiedziała niepewnie.

— Emily, wróć do domu. Muszę załatwić z Liamem pewną sprawę.

— Dlaczego go tak nie lubisz? — rzuciła wprost.

— Słucham?

— Dlaczego tak nie lubisz Liama. Przecież dobrze pracuje.

— A widziałaś ten trawnik? Jest brudny od ziemi! To nazywasz sumienną pracą? Jak ma tak pracować, to lepiej niech się wynosi i żebym więcej go tu nie widział, bo same z nim problemy!

Emily zagryzła wargi. Patrzyła to na Liama, to na wujka. Nie chciała, żeby go zwolnił, choć rozmawiali kilka razy, czuła się zaintrygowaną jego osobą. Coś mówiło jej, że nosił w sobie jakąś tajemnicę, sekret, który chciała odkryć.

— To moja wina, wujku. Poprosiłam Liama o to, żeby ustawił mi sztalugę w innym miejscu, a kiedy niosłam farby i pędzle, wpadliśmy na siebie i rozsypałam worek z ziemią. Nie chciałam. Przepraszam.

Fairfax zmarszczył brwi.

— O czym ty mówisz? To prawda, Liam? — Fairfax przeniósł wzrok na chłopaka, a Emily zacisnęła lekko pięści.

Powiedz, że tak. Powiedz to.

— Nie — odpowiedział Liam, a ona wciągnęła głośno powietrze. — Było trochę inaczej, rzeczywiście pomagałem ze sztalugą, ale to ja rozsypałem ziemię. Próbowałem pozbierać, ale nie udało się ze wszystkim, bo Emily znów potrzebowała pomocy, a potem, zwyczajnie, zapomniałem posprzątać.

— Czyli jesteś nie tylko leniem, ale i niezdarą! — warknął Fairfax.

— On mi pomógł, wujku. To ja go prosiłam.

— A nie mogłaś poprosić mnie albo Tomasa?

— Nie chciałam przeszkadzać w pracy, nie lubisz, kiedy ktoś zagląda do gabinetu.

— Następnym razem, gdy znów wymyślisz to całe malowanie, trzymaj się z daleka od tej części ogrodu i Liama. Są inne miejsca, a on nie jest odpowiednim towarzyszem do rozmów i pomocy. Zajmuje się ogrodem i to wszystko. Czy to jasne?

— Tak, wujku.

— Cieszę się. A ty, Liam — zwrócił się do chłopaka — weź się za porządną robotę, powiem Tomasowi, żeby zadzwonił po starego Williama, to przyjedzie strzyc krzewy z drugiej strony. I żeby więcej mi się to nie powtórzyło, bo wylatujesz. I mam, kurwa, gdzieś twój program resocjalizacji i odgórne zalecenia instytucji — rzucił gniewnie i poprawił czarną koszulę, a potem zniknął za masywnymi drzwiami domu.

— Po co to zrobiłaś? — Liam otworzył szerzej oczy i wpatrywał się teraz intensywnie w twarz Emily.

— Nie wiem.

— Nie wiesz? — Podszedł bliżej. Pachniał ziemią, kwiatami i czymś intensywnym. Jego woda po goleniu miała w sobie nutkę cytryny i piżma. Emily przełknęła ślinę. Coś dziwnego działo się w jej brzuchu, gdy tak stali naprzeciwko siebie, obserwując się nawzajem.

— Po prostu wujek traktuje cię niesprawiedliwie — oznajmiła.

— Chciałaś, żebym został, Emily — powiedział cicho. — Dlaczego? Przecież ledwo się znamy.

— Już mówiłam — odchrząknęła. — Nie lubię, gdy ktoś źle traktuje ludzi, a ty naprawdę ciężko pracujesz, nie chciałam, żeby wujek tak po prostu cię wyrzucił.

— Okej. — Liam zagryzł wargę. — Czyli po prostu jesteś zwyczajnie miła, a ja myślałem, że…

— Co takiego? — przerwała.

— A nic, że wpadłem ci w oko. — Potarł intensywnie twarz, a potem zlustrował Emily od stóp do głów. — Ale to dobrze, że nie, bo tacy, jak ty, nie interesują się przecież zwykłymi chłopakami z sąsiedztwa. Przybrana córka Fairfaxów zasługuje na kogoś lepszego, prawda?

— O co ci chodzi, Liam? Skąd ten dziwny ton?

— O nic. Dzięki z wstawienie się za mną, ale naprawdę nie potrzebuję adwokata, jak nie ta praca, to inna. Gdzieś by mnie tam rzucili, spokojnie, nie jestem jeszcze taki beznadziejny.

— Wiesz, co — Emily przybrała groźną minę — właśnie uratowałam twój zarozumiały tyłek od niesprawiedliwego traktowania, a ty masz jeszcze pretensje? Dobrze. Radź sobie sam — fuknęła i już miała wrócić do pokoju, kiedy Liam złapał ją za rękę. Wziął głęboki oddech, próbując zapanować nad emocjami. Jego ciemne, migdałowe oczy stały się jeszcze bardziej chłodne niż zazwyczaj.

— To nie tak. Po prostu nie zależy mi na tym, by być akurat tutaj i nie chcę też, żebyś się do mnie zbyt mocno przyzwyczaiła. Jesteśmy z dwóch różnych światów i to cholernie mnie wkurza.

— To nie jest mój świat, Liam. Mój został daleko, w Rye. W maleńkim miasteczku, gdzie żyłam spokojnie z rodzicami. Bez kilkunastu pokoi, bez kierowcy, bez ogrodu, na którym możnaby postawić kolejny dom. Potrzebuję po prostu normalności. Czuję się, jak głupia królewna, którą ktoś uwięził na zamku, a ty…. — zamilkła na chwilę. — Ty wydawałeś się po prostu kimś, z kim mogłabym spędzić trochę czasu i zapomnieć, że z tyłu za mną jest przeklęta wieża. Nieważne, nie zrozumiesz.

— Skąd ta pewność? Może właśnie rozumiem cię jak mało kto. Może sam jestem w miejscu, w którym nigdy nie chciałem być, a ty…

— Co ja?

— Nic. — Zagryzł wargi. Bił się z myślami, bo ona też zaczęła mu się podobać. — Nie szukaj mojego towarzystwa, niosę za sobą kłopoty, a ty chyba ich nie potrzebujesz.

Wciąż stali blisko siebie i lustrowali się nawzajem. Emily oddychała coraz głębiej, a Liam wciąż jej się tylko przypatrywał.

— Może lubię kłopoty?

— Nie lubisz. Jesteś księżniczką, która zamieszkała w pięknym pałacu, a ja nie mam lśniącej zbroi i białego konia, więc, Emily, dobrze ci radzę, zajmij się swoimi zajęciami.

— Dlaczego raz mówisz, że chcesz ze mną pogadać, a innym razem, żebym trzymała się od ciebie z daleka?

— Bo… jestem skomplikowany. Walczę ze sobą. Ty znasz tylko jeden świat, a ten, do którego należałem, to nie miejsce dla ciebie i nie chcę cię do niego wpuszczać… Nie wchodźmy w to. — Uniósł rękę i dotknął jej policzka. — Jesteś taka ładna, królewno. Tak kurewsko piękna, ale nie testuj mojej woli i idź już sobie, bo zrobię coś, czego będę żałował.

W brzuchu Emily znowu pojawiły się motyle. Wiedziała, o czym mówił, ale dlaczego miałby żałować pocałunku? Niczego nie rozumiała, powinien jej podziękować za pomoc, tymczasem zrobił z niej idiotkę!

— Jak sobie chcesz. — Smak rozczarowania był tak gorzki… Chciała, by posunął się o krok dalej, a on znów ją odepchnął. Ale może miał rację? Znali się tak krótko… Zabrała rękę i odwróciła się, a potem wolno, równym krokiem ruszyła do wejścia. Nie weszła jednak do środka, usiadła na ławce usytuowanej tuż przy drzwiach i podkuliła nogi pod siebie.

Co się ze mną dzieje?, pomyślała. Dlaczego ten chłopak wprowadza, aż taki zamęt w głowie? Powinnam była go zignorować już wcześniej, zamiast brnąć w ten temat, ale coś mnie do niego przyciągało. Jak magnes.

Ukradkiem spojrzała na Liama. Przenosił donice i worki z ziemią, ale w jego ruchach dostrzegła coś gwałtownego. Był zły. Wściekły. Jakby rzeczywiście nie chciał tutaj być, a ona, dając mu szansę na pozostanie, zrobiła coś niewłaściwego.

Ale dlaczego powiedział, że wkurza go, że są z innych światów? Co, jeśli byliby sobie równi? Może wtedy traktowałby ją inaczej. Może wtedy mogłaby liczyć na zwykłą rozmowę z chłopakiem, który też doświadczył bólu i cierpienia po stracie rodziców. Rozpaczliwie potrzebowała zalepić czymś tę wielką dziurę smutku. Zapełnić towarzystwem, czułością, uwagą, ale zdała sobie sprawę, że nie chciała, by był to jakikolwiek napotkany człowiek, lecz Liam.

Dlaczego wciąż o tobie myślę?

Zamknęła oczy i wróciła pamięcią do momentów spędzanych w domu z mamą i tatą. Wspomnienia na moment ukoiły smutek.

Rozdział 6

Od kilku dni bił się z myślami. Źle potraktował Emily, naskakując na nią za wstawienie się, ale nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś mu pomaga. Od lat wszystko spoczywało na jego barkach. Śmierć ojca tak naprawdę zabrała mu też i mamę, bo przestała być tak silna, jak kiedyś, rozchorowała się i musiał dbać nie tylko o nią, ale i o to, by zapewnić pieniądze. Popełnił wiele złych uczynków, niektóre przyniosły konsekwencje, inne nie. Teraz powodziło im się trochę lepiej, ale mama nigdy nie wróciła do stanu sprzed wypadku. Już zawsze była zamyślona, zapatrzona gdzieś w przestrzeń i obojętna na życie. Dlatego tak bardzo nie lubił przebywać w domu. Patrzeć, jak przygnębiona leży w łóżku albo przerzuca kanały. Uciekał do warsztatu, pracując tam ponad godziny, a potem do ogrodu Fairfaxów.

Uświadomił sobie, że odkąd pojawiła się tam Emily, czas płynął mu jednak szybciej. Wpatrywał się w nią ukradkiem, kiedy malowała swoje obrazy, obserwował, gdy wracała ze szkoły albo wychodziła po prostu porozmawiać podczas nieobecności Fairfaxa. Podobała mu się. Wbrew sobie musiał to przyznać. Niewinna twarz, pełne czerwone usta i te długie blond włosy, które rozwiewał letni wiatr, były tak piękne, jak ona sama. Za każdym razem, gdy był blisko niej, jego serce wpadało w dziwny rytm, a dłonie pociły się. Nie mógł pozbyć się więc myśli, że powinien jakoś wynagrodzić tamtą sytuację, ale gdyby Emily dowiedziała się o jego przeszłości… Mogłaby tego nie zrozumieć. Ale nie dał też rady pozbyć się uczucia, że musi spróbować zaoferować jej coś w zamian.

W kolejny popołudniowy wtorek zdobył się na odwagę. Nie spotykał się z dziewczynami od dobrych dwóch lat, więc zupełnie nie wiedział, co mówić. W końcu jednak wziął głęboki oddech i podszedł do miejsca, gdzie siedziała Emily, pochłonięta czytaniem książki. Odchrząknął, a gdy podniosła wzrok, na jej twarzy pojawił się lekki grymas. Od momentu kłótni nie rozmawiali ze sobą i choć chciał kilka razy zagadać, to kiedy tylko mijała go w ogrodzie, odwracała wzrok i szybko przechodziła na tył domu.

— Hej, Emily — zaczął Liam, starając się, aby jego głos był spokojny. — Ostatnio trochę słabo cię potraktowałem.

— Trudno — powiedziała i zajęła się znów książką. Liam zmarszczył brwi i usiadł obok.

— Nie, nie trudno. Zrobiłem z siebie głupka, a ty chciałaś pomóc. Dlatego chciałbym ci to jakoś zrekompensować. — Wpatrywał się w jej usta, które teraz lekko uchyliły się, by odpowiedzieć:

— Czym?

— W Ontario Town Square grają dziś fajny koncert, to jakaś amatorska grupa, ale słyszałem próbkę w internecie i wydaje mi się, że mogłoby ci się spodobać. Możemy tam pójść.

Oczy Emily otworzyły się ze zdziwienia i przez chwilę Liam obawiał się, że tym pomysłem znów się wygłupił.

— Powiedziałeś, żebym się trzymała od ciebie z daleka, a teraz zapraszasz mnie na koncert?

— Tak. To znaczy nie. Posłuchaj, nie mogę ci zaoferować przyjaźni, bo nie jestem w tym dobry, tak naprawdę to zupełnie nie po drodze mi już z dziewczynami, a do tego mam specyficzną przeszłość. Nie będę odpowiednim kumplem, ale ten jeden raz możemy spróbować spędzić fajnie czas. Jestem ci to winien. Chyba że wolisz, żebym zerwał kwiaty na przeprosiny, ale obawiam się, że Fairfax ma dokładnie przeliczoną każdą rabatę.

— Nie chcę zadośćuczynienia — powiedziała nieco łagodniej. — Jest po sprawie, ja nie mam w zwyczaju obrażać się bez powodu.

— Właśnie widzę — parsknął. — Potraktuj to po prostu jako wycieczkę poznawczą, ja jestem stąd, ty nie. Rozejrzysz się trochę po okolicy, poznasz fajne miejsce, dobrze spędzisz czas i to wszystko. Potem każdy pójdzie w swoją stronę.

— Dlaczego jesteś tego aż tak pewny?

— Bo nie jestem dla ciebie, Emily. Nie mogę być. — Zacisnął szczękę i odwrócił wzrok.

— Zgoda, a więc po prostu wycieczka — powiedziała chłodnym, ale szczerym głosem. — Tylko chyba powinnam zapytać wujka.

— Może lepiej, jeśli powiesz, że wychodzisz z koleżanką — zawahał się. — Nie przepada za mną, przecież wiesz. I myślę, że nie chciałby, żebyśmy się spotykali, nawet jeśli miałoby to być tylko raz.

— Dlaczego tak strasznie cię nie lubi?

— Nie wiem. Fairfaxowie już tak mają.

Emily westchnęła.

— I to ma być wytłumaczenie?

— Po prostu mu nie mów. Tak naprawdę będzie lepiej, jestem pewny, że się nie zgodzi. Nie chciałby, żebyś spotykała się z facetem, który ma ziemię za paznokciami, a w międzyczasie pracuje jako mechanik.

— Liam… — szepnęła cicho Emily.

— Wiem swoje. Motocykle ani w ogóle jakakolwiek fizyczna praca nie są w kręgu zainteresowania Fairfaxów. Co innego, gdybym był właścicielem warsztatu, może wtedy… Ale nieważne. Spotkajmy się o siedemnastej na miejscu, dobrze? Dam ci swój numer. Potem odstawię cię do domu ulicę dalej, żeby przypadkiem Richard nas nie zobaczył.

— Lepiej powiedzieć prawdę. Przecież nie może mi zabraniać spotykać się z… — chciała dokończyć, ale właśnie wtedy przypomniała sobie jedną z zasad, która mówiła o chłopakach. Czyli nie mogła sama decydować o sobie? Nie mogła spotykać się z nikim, bo wujek musiał wyrazić zgodę? Okropne!

— Coś się stało?

— Nie, nic. Dobrze, jesteśmy umówieni. — Emily skinęła głową. Kiedy Liam wracał do pracy, nie mogła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na twarzy. Tak naprawdę miała nadzieję, że w końcu o to zapyta. Przez ostatnie dni wciąż rozmyślała o nim, zdając sobie sprawę, że pragnęła jego towarzystwa. Tego specyficznego poczucia humoru i ciemnych oczu, które wwiercały się w nią z intensywnością. Pragnęła zgłębić ich tajemnicę, poznać to, co ukrywało się w duszy Liama. Jaki sekret skrywał? Dlaczego wciąż tak mało o sobie mówił?

Usiadła wygodniej i zajęła się czytaniem książki. Nie mogła się doczekać wieczora, a spojrzenia Liama, który co rusz odrywał się od pracy, by zerknąć na nią i puścić oczko, dodatkowo potęgowały przyjemne uczucie w brzuchu. Nie rozumiała swoich emocji, bo przecież Liam nie był wobec niej jakoś specjalnie miły, ale coś kazało jej dążyć do spotkań, spojrzeń i tych niewinnych wymian uśmiechów.

***

Emily stała w salonie, nerwowo przestępując z nogi na nogę i czekając, aż wujek Richard wróci do domu. Dochodziła piąta, a ona nie poinformowała go jeszcze o wyjściu. Wiedziała jednak, że przekonanie surowego i nadopiekuńczego wujka, że wyjście na wieczorny koncert nie będzie łatwe.

Kiedy Richard wszedł do pokoju, Emily wzięła głęboki oddech, przygotowując się na zbliżającą się kłótnię.

— Chciałabym o coś zapytać — zaczęła. Richard zerknął na siostrzenicę, wyczuwając napięcie w powietrzu.

— O co chodzi? — zapytał z irytacją wypisaną na twarzy. — Dlaczego masz na sobie tak mocny makijaż? Wybierasz się gdzieś?

— Właśnie o tym chciałam porozmawiać. Kate zaprosiła mnie na koncert, nie mam ostatnio zbyt wiele rozrywek, więc zgodziłam się, ale chciałam jeszcze zapytać, czy Tomas mógłby mnie tam zawieźć — skłamała Emily. — Góra trzy godziny, a potem wrócę do domu.

Brwi Richarda zmarszczyły się, gdy rozważał prośbę dziewczyny. Wiedział, że w takich miejscach kręci się wiele podejrzanych grupek, więc wolałby nie puszczać jej tam bez osoby dorosłej.

— A nie możecie posiedzieć tutaj? — powiedział stanowczym, ale nie niemiłym tonem.

— Tu zaproszę ją innym razem, teraz chciałybyśmy wyjść. Proszę, nie wrócę zbyt późno i napiszę do ciebie, jak tylko tam dotrzemy, przecież Tomas może mnie zawieźć, a potem bezpiecznie odstawić do domu.

Richard westchnął, przeczesując dłonią włosy i rozważając wszystkie opcje. Ta dziewczyna była zbyt ładna i naiwna, a faceci na koncertach szukają łatwego towarzystwa. Z drugiej strony spotkań z koleżankami nie mógł zabraniać. Bił się więc z myślami, ale w końcu powiedział:

— Może lepiej jak sam cię tam zawiozę i poczekam w aucie — zawyrokował. — Albo może też przyłączę się do koncertu.

— Ale… — Ramiona Emily opadły, w jej oczach widać było rozczarowanie. Miała nadzieję, że wujek się zgodzi, ale nie sądziła, że to on będzie chciał ją tam zawieźć i jeszcze w dodatku pilnować!

— Dziwnie będę się czuła, nie potrzebuję ochroniarza na każdym kroku — powiedziała cicho, a w jej głosie pobrzmiewała rezygnacja. — Chciałabym tylko, żebyś mi zaufał.

— Tobie ufam, ale innym nieszczególnie. Wolałbym cię mieć na oku — wyjaśnił delikatnie, przechodząc przez pokój i pokładając pocieszająco dłoń na jej ramieniu.

— O czym rozmawiacie? — Usłyszeli nagle głos dochodzący ze schodów.

Emily spojrzała za siebie. To ciocia. Miała na sobie długą czerwoną suknię i misternie upięte włosy. Wyglądała zupełnie jak… mama. Na wspomnienie o niej coś zakuło ją w sercu.

— Zabieram Emily i jej koleżankę na koncert. Stwierdziłem, że należy jej się trochę rozrywki. Nie jestem aż tak gruboskórny, za jakiego mnie macie.

— A nie zapomniałeś o czymś? — Sara wbiła niepewne spojrzenie w jego twarz.

— O czym?

— Wychodzimy dziś do teatru. Umówiliśmy się z Morrisami za pół godziny. Nie mogę tego odwołać, przecież wiesz, że później na kolacji mieliśmy omówić warunki nowego kontraktu.

— Cholera. Całkowicie zapomniałem.

— Widzę.

— I co teraz?

— Ubierzesz się i wyjdziemy, a Tomas zawiezie Emily tam, gdzie będzie chciała. To ważne spotkanie. Kto wie, czy nie najważniejsze.

— Przecież potrzebny nam kierowca!

— Jak raz na jakiś czas się przejedziesz autem nic ci nie zaszkodzi. Dziś nie musisz pić, wystarczy, że Morris będzie odpowiednio znieczulony alkoholem.

— Nie jestem przekonany co do tego pomysłu, wolałbym jej pilnować.

Emily przysłuchiwała się tej rozmowie w milczeniu, ale kiedy wujek niechętnie kiwnął głową, godząc się na pomysł Sary, na jej ustach pojawił się niewielki uśmiech. Udało się, naprawdę się udało, pomyślała. Ale zaraz potem przyszła do niej inna myśl, skoro tak trudno było uzyskać zgodę na wyjście z Kate, to co byłoby, gdyby naprawdę przyznała się, że wychodzi z Liamem? Miał rację. Lepiej nie mówić o tym. Najpierw powinna pokazać, że nic złego nie stanie się w czasie koncertu.

— Na górę, już — rzuciła Sara, a Richard choć zmarszczył brwi i zacisnął pięści, ruszył do garderoby. Kiedy znalazł się u szczytu schodów, Sara nachyliła się do dziewczyny i rzuciła:

— Pięknie ci w takich różowych ustach. Wyglądasz zupełnie jak Diana, gdy była młoda, ona też miała takie pełne policzki i delikatne rysy. Ale to ubranie, hm, takie zwyczajne, może powinnam ci kupić coś innego? Jutro pomyślimy, a teraz baw się dobrze. Tylko miej na uwadzę, że Richard ma swoje zasady. Nie spóźnij się z powrotem i nie wdawaj w dziwne towarzystwo. Pamiętaj, że teraz jesteś Fairfax. Czyli wyjątkowa.

— Jasne. Nie sprawię kłopotów — rzuciła i wybiegła na zewnątrz. Ciepły wiatr owiał jej twarz, sprawiając, że burza jasnych jak kłosy pszenicy loków rozbiegła się w różne strony. Założyła na siebie lniany plecaczek i wsiadła do auta, w którym czekał już Tomas.

— Na Town Square — powiedziała, a potem dodała pod nosem: na randkę, ale tego już nie usłyszał.

Emily wzięła telefon do ręki i wystukała esemesa.

Emily

Jadę. Będę za dwadzieścia minut.

Liam

W takim razie czekam. Mam dla ciebie niespodziankę.

W tej zwyczajnej wiadomości nie było przecież nic wyjątkowego, ale po przeczytaniu drugiego zdania poczuła, że się rumieni. Co takiego chciał jej pokazać?

Rozdział 7

Emily starała się uspokoić bicie swojego serca, gdy podążała w tłumie ludzi w poszukiwaniu Liama. Na szczęście Tomas dał się zwieść zapewnieniom, że Kate czeka już na nią pod sceną i odjechał.

Była podekscytowana i nerwowa jednocześnie. Koncert odbywał się na otwartej przestrzeni, wśród pięknych ogrodów, które nadawały wydarzeniu romantyczną aurę. Emily rozejrzała się, poszukując Liama. Przez chwilę zastanawiała się, czy wybrać dla siebie odpowiednie miejsce i po prostu zaczekać, gdy nagle usłyszała znajomy głos.

— Królewna z zamkniętej wieży dziś bez obstawy? — zapytał Liam. Odwróciła się. Stał niedaleko małej fontanny, ubrany w czarną koszulkę i jasne lniane spodnie.

Przełknęła ślinę.

Wyglądał tak dobrze…

Emily wolno podeszła do chłopaka, czując, jak jej ręce drżą z emocji.

— Powinieneś popracować nad komplementami.

— Czy królewna brzmi źle? Już myślałem, że nie dasz rady dotrzeć.

— Miałam małą spinę z wujkiem — powiedziała, starając się zachować spokój. — Ale na szczęście się udało.

Liam uśmiechnął się jeszcze szerzej, delikatnie złapał Emily za rękę i, nie dając jej czasu na reakcję, pociągnął za sobą. Przemykali pośród tłumu ludzi, który gromadził się już wokół sceny. W końcu Liam zatrzymał się, ale wciąż trzymał ją za dłoń.

— Tu będziemy mieć lepszy widok, siadaj — rzucił i przeczesał ręką włosy. Emily niezdarnie wyswobodziła rękę i uśmiechnęła się lekko, a w jej brzuchu wirowały te same motyle, co wcześniej.

— Wystarczyło powiedzieć, żebyśmy tu przybiegli.

— Wtedy nie mógłbym cię dotknąć. — Puścił jej oczko i rozsiadł się wygodnie.

— Nie rozumiem cię. Jesteś…

— Ciii — Przytknął palec do ust i wskazał scenę. Pojawiła się na niej czarnoskóra wokalistka z gitarą, a tuż za nią był perkusista. Po chwili muzyka wybrzmiała, a Emily słuchała jak zaczarowana słodkiego, ale jednocześnie pełnego emocji głosu kobiety.

Nie mogła oderwać wzroku od sceny, ale zauważyła też, jak Liam patrzy na nią uważnie.

— Dlaczego tak mi się przyglądasz? — zapytała cicho.

— Po prostu o czymś myślę.

— O czym?

— Nie wiem, czy chcesz wiedzieć. — Zagryzł wargę, a potem przeniósł wzrok na jej usta. Emily czuła, że się rumieni, bo wyłapała sugestię i nieświadomie podążyła za myślami Liama. Później przypomniała sobie jednak, że obiecał jej tylko jedno spotkanie. Dlaczego więc wciąż szukał jakiegokolwiek kontaktu? Przysuwał się bliżej, niby przypadkiem dotykał jej ramienia i wpatrywał się tak uważnie. Zupełnie go nie rozumiała, a im więcej niewiadomych rzeczy mówił, im bardziej enigmatycznie odpowiadał, tym mocniej chciała go poznać. Przez cały koncert Emily czuła, jak dziwne napięcie między nią a Liamem rośnie. Ich spojrzenia spotykały się kilkakrotnie, a uśmiechy na ich twarzach były nie do ukrycia. Wiedziała, że coś dziwnego wisi w powietrzu, coś czego nie czuła od dawna. A może nigdy?

— Hej — powiedziała nagle. — Znam ten cover. To jedna z moich ulubionych piosenek.

— Wiedziałem, że to zagrają.

— Nie kłam.

— No dobra, nie miałem pojęcia, ale dobrze wiedzieć, co lubisz. Ten kawałek pasuje do ciebie — rzucił.

Miękka muzyka otaczała ich, tworząc aurę intymności i magii. Kiedy wysłuchali kilku następnych piosenek, Liam znów złapał Emily za rękę i pociągnął za sobą. Kiedy znaleźli się z dala od tłumu na parkingu, w końcu się odezwał:

— O której masz być w domu?

— Za dwie godziny.

— Idealnie. Przejedziemy się.

— Dokąd?

— Po prostu przejdziemy. Chociaż, cholera, mogłem cię uprzedzić, żebyś nie zakładała takiej sukienki, bo wiatr będzie próbował ci ją poderwać. A ja nie zobaczę nawet skrawka twojej pupy.

Emily skrzywiła się.

— O czym ty mówisz?

Liam odszedł kilka kroków i stanął przy motocyklu.

— O tym.

— Nie wsiądę na to.