Mój pomysł na życie - Elżbieta Kosobucka - ebook + audiobook + książka

Mój pomysł na życie ebook i audiobook

Elżbieta Kosobucka

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Powieść, która zaprasza kobiece serca do podążania własną drogą, odkrywania siebie


Melody Sawicka, odnosząc spektakularne sukcesy, pnie się po szczeblach kariery w bankowości. Bohaterka, otoczona gronem przyjaciół, tryska energią i nowymi pomysłami. W niesprzyjających okolicznościach spotyka intrygującego biznesmana, Pawła Baryckiego, który wprowadza zamieszanie w jej uporządkowane dotąd życie. Kiedy wydaje się, że ostatni puzzel trafił na swoje miejsce, do układanki wkrada się niechciany element. Młoda kobieta odnajduje szczęście tam i wtedy, gdy myśli, że wszystko jest stracone...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 29 min

Lektor: Joanna Gajór

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NataliaCieslak

Nie oderwiesz się od lektury

Emocje !
00
Grazia54

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, która wycisnęła sporo łez. Polecam każdej kobiecie, chociaż nie ma szczęśliwego zakończenia tak jak w nie jednym zyciu. Pełna wzruszeń i pięknych emocji. Nie można po jej przeczytaniu przejść do porządku dziennego. Gratuluję autorce.👍
00

Popularność




Elżbieta Kosobucka

Mój pomysł na

życie

Wydanie drugie poprawione

Gdynia 2020

Redakcja, redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Fotografia na okładce

© Isabel Fernandez / pixabay

Korekta

Klaudia Dąbrowska

Wydanie II poprawione

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie lub przedruk całości albo fragmentów książki

Możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody autora.

Tekst © Elżbieta Kosobucka

ISBN 978-83-944767-1-7

Mojemu ukochanemu mężowi.

Małżeństwo z Tobą, Mariuszu, jest najpiękniejszą przygodą mojego życia,

oraz Katarzynie Pioch –

przyjaźń z Tobą, Kasiu, jest dla mnie radością

SUKCES I KARIERA

Wstałam dzisiaj wcześnie. Budzik nastawiłam na szóstą. Poranek rozpoczęłam joggingiem przez park, z powrotem biegłam nadmorską plażą. Tak, wiem, niezdrowo, ale za to jak przyjemnie. Później śniadanie złożone z płatków z jogurtem i prysznic. Na wieszaku czekała, grafitowa garsonka w zestawie z jedwabną koszulą. Do tego biżuteria – nic rzucającego się w oczy. Staranny wizerunek kobiety z klasą, z którą należy się liczyć. Szare szpilki na kilkucentymetrowym obcasie, nieco wyższym niż wymagał profesjonalizm, dzięki którym moje nogi wyglądały na jeszcze dłuższe. Ten atut warto było podkreślić. Służbowy makijaż według pomysłu Darii, a ona znała się na robocie – nie od parady była właścicielką salonu fryzjersko-kosmetycznego. Wszystko to miałam już ustalone, ale najpierw sięgnęłam po grubą teczkę.

Usiadłam w salonie zwrócona do okna, bo widok morza wprawiał mnie w dobry nastrój. Wiosna zawitała na Pomorzu na dobre. Liście na drzewach wybuchły zielenią, ciesząc oko, a i temperatura pozwalała na lżejsze ciuchy. Otworzyłam teczkę i zaczęłam ostatni raz wertować przygotowany przez siebie materiał. Po godzinie odłożyłam ostatnią kartkę i z zadowoleniem stwierdziłam, że wszystko dopięte było na ostatni guzik. Dane o kliencie przyswoiłam, a oferta dla prezesa Wacława Styrlickiego była przygotowana w taki sposób, żeby przymknął oko na wyśrubowany procent, obliczony co do setnych po przecinku. Przełknie to, bo dla niego czas i sposób spłacania miały największe znaczenie. Ułożyłam te dane idealnie pod niego, zgodnie z jego oczekiwaniami. Moje małe prywatne dochodzenie wykazało, że gość ma świra na tym punkcie, i jeśli tylko potraktuję to odpowiednio drobiazgowo, to w innym miejscu mogę sobie pofolgować – naturalnie w granicach zdrowego rozsądku, którego mi nie brakowało. Bank na tym zarobi krocie, w szczególności przy kwocie, o którą klient się ubiegał, a on dostanie to, na czym mu zależy, czyli indywidualny czas spłaty. Po raz kolejny miałam wrażenie, że rozpracowałam do końca potrzeby biznesmena.

To był ten dzień, ten piątek. Zamykałam sprawę dopasowanego kredytu na horrendalną kwotę. Ostatnie tygodnie były pracowite. Siedziałam nocami po godzinach, buszowałam w Internecie i w realu, pytałam ludzi, którzy znali go osobiście. Zbierałam wszelkie dane o facecie, nie pozwalając sobie na żadne błędy. Byłam w tym dobra, jeśli nie najlepsza. Nie była to przechwałka, tylko czyste fakty. Statystyki i cyferki mówiły same za siebie. Prezes Rogalski tak mi ufał, że moje oferty wracały prawie natychmiast z jego akceptacją. Zastanawiałam się, czy je w ogóle czytał, błyskawiczność jego decyzji dawała mi do myślenia. Na pewno traktował je priorytetowo już od dobrych kilku lat. Był panem po pięćdziesiątce, w dobrej formie fizycznej, dla którego ekonomia nie miała tajemnic. Jego żonę spotkałam raz – kobieta nieźle zadzierała nosa. Ich dwaj synowie studiowali w Stanach. Sam Rogalski dla osób, które doceniał był wyrozumiały. Pamiętałam swoje początki w banku i to, że nie było wtedy tak różowo. Dopiero moi pierwsi poważni klienci, których udało mi się pozyskać sprawili, że prezes zwrócił na mnie uwagę. Kolejne umowy, które potwierdziły, że ten sukces nie był przypadkiem, a umiejętnym wykorzystaniem moich predyspozycji, wprowadziły mnie do kręgu zaufanych osób.

Istniał tylko jeden szkopuł – prezes Styrlicki był konsekwentnym męskim szowinistą i wśród jego współpracowników byli sami mężczyźni. Jedyną kobietą, która u niego pracowała, była pani sprzątająca, z którą nie zamienił ani jednego słowa od początku jej pracy, czyli od dziesięciu lat! Nie rozmawiał z sekretarkami partnerów biznesowych, rozłączał się bez słowa, jeśli kobieta odebrała telefon. Partnerzy oddzwaniali i udawali, że nic się nie stało. Nie przepraszano go, bo nie lubił być stawiany w takiej sytuacji. Większość osób, z którymi prowadził interesy, znała jego podejście do kobiet i polecała swoim asystentkom łączyć z prezesem bez odzywania się.

Ani mój szef, ani prezes banku, nie mieli o tym zielonego pojęcia i stresujące będzie wyjawienie Darkowi tej rewelacji na parę minut przed spotkaniem. Po takich numerach przeważnie nienawidził mnie przez parę dni, ale co tam, kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Wiedziałam o tym i Darek też zdawał sobie sprawę, że wiele nagród i pochwał zgarnął dzięki mnie. Miałam więc u niego przepastny kredyt zaufania, z którego co jakiś czas korzystałam i to był właśnie ten przypadek. Byłam przekonana, że gdy dostanie list pochwalny podpisany przez prezesa, zaprosi mnie jak zwykle na kawę i oboje będziemy udawać, że nawet przez chwilę nie miał do mnie cienia żalu, a kiedy do tego na konto wpadnie mu okrągła sumka jako bonus za dobrze wykonaną pracę, to znowu będę jego ulubienicą.

Spotkać mieliśmy się kwadrans przed jedenastą w małej restauracji przy Starowiejskiej. Z klientem zaś umówiliśmy się na jedenastą. Styrlicki unikał oficjalnych spotkań w biurach i nie chciał słyszeć o przyjeździe do placówki banku. Przy takiej prowizji prezes przymknął oko i na takie jego życzenie. Po dziesiątej założyłam szpilki i marynarkę, poprawiłam usta różową szminką, nakładając kolejną jej warstwę. Robiłam to bezwiednie i był to jeden z niewielu gestów świadczących o tym, jak bardzo byłam zdenerwowana. Rozejrzałam się z zadowoleniem po mieszkanku – wszystko miało w nim swoje miejsce. Wszędzie panowały porządek i ład, co zdecydowanie poprawiało mi humor. W Orłowie mieszkałam od dwóch lat i ceniłam sobie tę lokalizację. Wszędzie blisko, a najbliżej nad morze.

Zeszłam do garażu i wsiadłam do mojego niebieskiego Audi TT 2,0TFSI. Kupiłam je pół roku temu i to bez kredytu, z czego byłam dumna. Skórzane beżowe fotele były bajecznie wygodne. Włączyłam muzykę relaksacyjną, aby spokojnie pomyśleć o tym, co będzie się działo w ciągu nadchodzącej godziny, a dziać się miało dużo. Drogę znałam na pamięć. O tej porze omijałam korki, więc miałam pewność, że dotrę na czas. Od kiedy wprowadzono płatne parkowanie w centrum Gdyni, łatwiej było o miejsce. Udało mi się zaparkować prawie przed samym wejściem do restauracji. Miałam pięć minut do spotkania z Darkiem, a prezes Rogalski zwykle pojawiał się po nas. Styrlicki, jak wynikało z moich informacji, był punktualny – ani za wcześnie, ani za późno, dokładnie o wyznaczonej godzinie. Zapłaciłam za parking i weszłam do środka. Usiadłam zwrócona do okna, i nie zamawiając niczego, wyjęłam cienką teczkę z ofertą dla klienta, którą położyłam na stole i czekałam.

Zobaczyłam czarnego mercedesa, a po chwili wysiadł z niego Darek ubrany w nienagannie skrojony markowy garnitur. Niezły był z niego przystojniak, jednak zajęty. Z Beatą, jego żoną lubiłam czasem wyskoczyć do kina albo na plotki. Darek szedł pewnym krokiem i po przekroczeniu progu od razu mnie zauważył. Dał też znać kelnerowi, że czekamy na jeszcze dwie osoby.

– Cześć, Melody – rzucił siadając na krześle obok.

– Cześć, Darku. – Zerknęłam na niego, wiedząc, że za chwilę uśmiech zniknie z jego twarzy.

– Gotowa? – Zatarł ręce z zadowoleniem.

– Jasne. – I bez chwili przerwy na przygotowanie gruntu, przeszłam do sedna sprawy, mówiąc: – Styrlicki jest szowinistą, takim, co nie gada z kobietami. Nie mów mu, że twórcą jego oferty jestem ja, bo nie otworzy teczki, tylko wyjdzie.

– Ja pierdolę – zaklął, pocierając ręką twarz.

– Pozwól mu się z tym zapoznać, a później dopiero się dowie, że to kobieta maczała w tym palce.

– Nienawidzę, kiedy mi to robisz. Tym razem przegięłaś. – Zacisnął usta ze złości.

– Okaże się – powiedziałam, nie tracąc pewności siebie. Przewidziałam jego reakcję.

– Kurwa. A co, jak zada pytanie na wstępie? – Zabębnił nerwowo palcami po blacie.

– To mu powiesz, żeby przeczytał do końca, a szczegóły omówisz z nim później.

– To nie przejdzie – powiedział na równi wkurzony, co zrezygnowany. – Klient oczekuje, że mu na bieżąco mówimy, o czym czyta.

– Nie ten klient – powiedziałam zadowolona. – On lubi sam wszystkiego dopilnować i pokazać, że wie, co jest ważne i nie da się złapać na filtrowanie danych. Zresztą znamy jego oczekiwania.

– To ty je znasz. Za coś takiego prezes nas przeżuje i wypluje. Podejrzewam, że jak zwykle twój projekt przejrzał pobieżnie.

Ha!, pomyślałam. Wreszcie miałam potwierdzenie swoich podejrzeń. Może to nie był najlepszy moment na radość, ale poczułam się przyjemnie, że darzył mnie takim zaufaniem.

– Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś?

Wzruszyłam ramionami. Co miałam powiedzieć? Beze mnie najpewniej nie udałoby im się pozyskać Styrlickiego, a jednocześnie mają ze mną kłopot. Tyle razy rozważałam wszystkie za i przeciw, że głowa mnie od tego rozbolała, jednak postanowiłam zaryzykować. Darek pokręcił głową. Widziałam, jak wstrząsnęła nim podana przeze mnie informacja. Mimo wszystko miałam nadzieję, że uda mu się dojść do siebie zanim przyjdą prezes i Styrlicki. On też wiedział, że nie może sobie pozwolić na niepewność, więc, pomimo że był wytrącony z równowagi, szybko przestawił się na tory skutecznego działania. W porę zapanował nad swoją mimiką, bo Rogalski pojawił się zgodnie ze swoim zwyczajem, a zaraz po nim, punkt jedenasta, Styrlicki przekroczył próg lokalu. Wysoki, nieco szpakowaty, raczej szczupłej budowy ciała, w świetnie dobranym szarym garniturze. Jego twarz miałam niemal wyrytą pod powiekami. Mimo że tyle razy przez ostatnie tygodnie oglądałam nagrania ze spotkań, wywiadów i posiedzeń z jego udziałem, to stwierdziłam od razu, że na żywo prezentował się jeszcze lepiej.

Wstaliśmy jak na komendę. Spojrzał w naszą stronę i nie umknęło mi jego niezadowolenie na mój widok. Nie wychylałam się. Przywitał się z prezesem i dyrektorem, ściskając wyciągnięte dłonie, po czym udał, że mnie tam nie ma, co jednak mnie zupełnie nie zdziwiło. Usiadłam najciszej jak umiałam. On zaś sięgnął po ofertę bez słowa. Kelner przyjął nasze zamówienie – na razie na napoje, choć miałam nadzieję, że dotrwamy do lunchu. Udawałam zrelaksowaną, ale odetchnęłam dopiero, gdy otworzył teczkę i zgodnie z moimi przewidywaniami zaczął czytać. W myślach zaczęłam już wydawać moją prowizję na nową wannę z hydromasażem, widząc jak uśmiecha się zadowolony pod nosem. Przełożył kolejną kartkę w milczeniu, chrząknął nieznacznie, ale minę nadal miał raczej pogodną. Nie sięgałam nawet po szklankę, żeby nie odciągać go od lektury, która sprawiała mu coraz większą przyjemność. Darek wyglądał na spiętego, więc kopnęłam go delikatnie pod stołem. Odetchnął i na jego twarzy pojawił się wymuszony, sztuczny uśmiech, który był niemal idealną podróbką szczerego. Znałam go dobrze, więc wiedziałam, ale dla Styrlickiego na pewno wyglądałby naturalnie, pod warunkiem, że spojrzałby na niego. Prezes nie wiedział, jak napięta atmosfera panuje przy stoliku i popijał sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy, wierząc głęboko, że moja oferta jest nie do odrzucenia. Też miałam taką nadzieję. Facet dotarł do ostatniej strony, zamknął teczkę i z szerokim uśmiechem spojrzał na Rogalskiego.

– To mi się podoba. Widzę, że w pana banku szanuje się dobrych klientów.

Prezes zadowolony, skinął w podziękowaniu. Zaczęła się ryzykowna część spotkania – Styrlicki przeszedł do pytań. Prezes rozsiadł się wygodniej na krześle, pewien, że po raz kolejny ułożyłam genialną umowę, która zakasowała klienta. i tak było. Nie wiedział tylko o haczyku. Na pierwsze pytanie odpowiedziałam bez zająknięcia. Mina Styrlickiego dała mi wiele do myślenia. Facet był nieprzyjemnie zaskoczony. Po pełnej napięcia ciszy – przynajmniej ja tak poczułam – padło kolejne i następne pytanie, na które w pełni profesjonalnie udzieliłam wyjaśnień. Styrlicki niechętnie, ale słuchał odpowiedzi. Dotarliśmy do ostatniego punktu, po którym wyjaśniłam ogólny plan przygotowany dla niego. Nastała cisza, przez nikogo nieprzerywana, podczas której Rogalski pękał z dumy, Styrlicki miał nieodgadnioną minę, a my z Darkiem wstrzymywaliśmy powietrze.

– To jest jedna z lepiej przygotowanych ofert, jakie widziałem. Od teraz inwestycje będę przeprowadzał przez pana bank – powiedział z rozwagą, a ja prawie mogłam odetchnąć. – Wykonał pan świetną robotę. – Spojrzał na Darka.

No tak, pomimo że odpowiadałam na wszystkie pytania, nie sądził, że mogłam być autorką tak dobrze przygotowanej oferty. W głowie mu się nie mieściło, że kobieta mogła, tak doskonale poznać potrzeby jego firmy.

– To nie ja – powiedział z trudem Darek.

– Nie? To gdzie jest pana genialny człowiek, który wysmażył to arcydzieło? – Spojrzał na prezesa pokazując, że nie rozumie, dlaczego ukrywa przed nim swojego pracownika.

– To jest kredyt przygotowany przez naszą najlepszą specjalistkę od kredytów dla firm, panią kierownik Melody Sawicką. – Rogalski z dumą wskazał na mnie.

Uśmiechnęłam się najuprzejmiej i najskromniej, jak potrafię i przyznam, że sporo mnie kosztowało utrzymanie tego uśmiechu. Szok i obrzydzenie malujące się w jego spojrzeniu mówiły same za siebie. Przez twarz przelatywało mu milion emocji i żadna nie należała do pozytywnych. Od wściekłości, przez niedowierzanie, do obrazy. Po długim milczeniu zmarszczył brwi i kilkakrotnie przeniósł wzrok ze mnie na teczkę i z powrotem.

– Nie do wiary – powiedział nadal niezadowolony, aby po chwili spojrzeć na mnie. – Gratuluję.

– Dziękuję. – Nadal się uśmiechałam, ale nie wiedziałam, co facet miał w tej chwili w głowie.

Zbił mnie z tropu, odzywając się do mnie. Byłam pewna, że nadal będzie gadał z Rogalskim albo Darkiem, udając, że to ich zasługa. Przyjmie tę ofertę, czy wstanie i wyjdzie?

– Zaskoczyła mnie pani – odezwał się znów do mnie i wyglądał na takiego, któremu udowodniono istnienie prawdy, którą do tej pory zwykł wkładać między bajki.

– Mam nadzieję, że pozytywnie. – Nie straciłam rezonu. Przecież nie musieliśmy wcale wiedzieć o jego podejściu do kobiet.

Prezes banku wyglądał najpierw na zdezorientowanego, by po chwili uśmiechnąć się triumfalnie. Styrlicki wchodząc tu, był pewien, że wiemy o jego sposobie załatwiania interesów, lecz teraz przewartościował swoje spostrzeżenia.

– Pani Melody Sawicka, tak? – powiedział wolno.

– Tak. – Skinęłam głową.

– Wezmę jakieś namiary na panią i zostanie pani moim osobistym doradcą kredytowym. – Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

– Będzie mi niezmiernie miło – odparłam i wyjęłam z torebki wizytówkę, podając mu ją przez stół.

Wziął ją i obracał kilkakrotnie w palcach, kręcąc głową. Schował i podał mi swoją. Czułam, że zaraz padnę trupem. W najlepszym scenariuszu, który przerabiałam w głowie, przez moment nie byłam bliska rzeczywistości, a rzeczywistość wyglądała, jak najlepszy prezent świąteczny. Widziałam minę Rogalskiego – był zadowolony. Wiedział, że Styrlicki, to wspaniały klient dla jego banku.

– Musi pani wiedzieć, że zwykle nie współpracuję z kobietami. Jest pani wyjątkiem, który potwierdza regułę. – Tego też się nie spodziewałam.

– Ach tak? – Nagle straciłam zdolność do udzielenia sensownej odpowiedzi.

Dalsza część spotkania była luźniejsza. Zjedliśmy obiad, podczas którego nasz klient rozmawiał z prezesem i moim szefem. Od czasu do czasu zerkał na mnie, upewniając się, czy na pewno jestem kobietą. Modliłam się żarliwie, żeby nic nieprzewidzianego nie wydarzyło się do końca posiłku. Z ulgą kończyłam kawę, nie mogąc doczekać się finału spotkania. Gdy kelner zabrał puste filiżanki, Styrlicki otworzył ofertę i podpisał wszystkie jej strony, potem podał Rogalskiemu. Mogłam odetchnąć, co zresztą jawnie zrobiłam. Po chwili Darek i ja również złożyliśmy podpisy. Sprawdziłam, czy wszystko się zgadzało i przystawiłam pieczątki w odpowiednich miejscach. Kopię umowy dla banku odłożyłam osobno. W teczce zostawiłam to, co przeznaczone było dla klienta. Przekazałam ją Rogalskiemu, a on klientowi. Styrlicki wstał, uścisnął rękę prezesowi i Darkowi, a mnie skinął głową. Myślałam, że padnę z wrażenia, widząc taki przejaw szacunku. Później Styrlicki zabrał teczkę i wyszedł. Po nim podniósł się zadowolony i szczęśliwy w swej nieświadomości Rogalski i pogratulował nam obojgu. Gdy zostaliśmy sami, usiedliśmy i bez słowa patrzyliśmy za nimi przez szybę. Dopiero gdy odjechali z parkingu, spojrzeliśmy na siebie.

– Melody, kiedyś dostanę przez ciebie zawału i będziesz mnie miała na sumieniu. – Faktycznie wyglądał blado.

– O cholera. – Wypuściłam powietrze z płuc. – Przegięłam. – Podniosłam ręce do góry w geście poddania.

– Ale było warto. – Uśmiechnął się pierwszy.

– Było, ale ja to odchoruję. – Oparłam łokcie o blat stołu, a głowę na dłoniach.

– Chcesz coś mocniejszego? – Darkowi poprawił się humor, gdy zobaczył, że bardziej mnie to ruszyło niż zwykle.

– Nie, dzięki, przyjechałam samochodem – odmówiłam, podając racjonalny powód, co wcale nie znaczyło, że nie miałabym ochoty na kieliszek wina. Zamiast tego wyjęłam tabletkę na uspokojenie i popiłam ją wodą.

– Dobra, wracamy do banku – zarządził.

Po uregulowaniu rachunku wyszliśmy i każde z nas wsiadło do swojego samochodu. Mój stał bliżej. Zatrzasnęłam drzwi i policzyłam do stu. Darek odjechał, a ja jeszcze raz odtworzyłam w pamięci przebieg spotkania. Dla potwierdzenia, że to nie sen, wyjęłam wizytówkę i przeczytałam z niej dane kontaktowe prezesa Wacława Styrlickiego. Miałam być jego osobistym doradcą. No żeż… Jak to ugryźć? On będzie do mnie dzwonił czy jak? Będzie ze mną gadał? Byłam w szoku, tak jak on, gdy dowiedział się, kto przygotował ofertę. Dobra, przemówiłam do siebie rzeczowo. Będziesz jego doradcą, a teraz odpal silnik i wracaj do roboty, koniec leniuchowania. Świat finansów czeka.

Niespełna dziesięć minut później, gdy wchodziłam do biura, już od progu usłyszałam brawa i gratulacje. Był to kolejny z wielu sukcesów Wielkiej Melody.

– Wstąp do mnie – padło zza uchylonych drzwi biura Darka.

Czas zejść na ziemię, bo teraz odbędzie się ta mniej miła część dnia. Nienawidziłam, gdy się na mnie wyładowywał po stresującej sytuacji, jaką mu czasem fundowałam. Mógłby wreszcie spojrzeć na to bardziej perspektywicznie, przecież najdalej pojutrze dostanie list z podziękowaniem za dobrze pokierowaną pracę oraz kasę na konto. Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na krześle naprzeciwko niego, zakładając nogę na nogę i przygotowując się do wysłuchania, tego co mu leży na wątrobie.

– Co jest? – rzuciłam od niechcenia, szykując się na udawanie, że nie ruszają mnie jego słowa.

– To. – Podsunął w moją stronę dokument.

Podniosłam głowę, lecz Darek nic więcej nie mówił. Co jest, do cholery? Sięgnęłam po papierek i… uśmiechnęłam się szeroko.

– Wicedyrektor? Będę twoim zastępcą? – dopytywałam, bo tak to mną wstrząsnęło.

– Zasłużyłaś. – Skinął głową.

– A Tymek? – Przypomniałam sobie.

– Dostał przeniesienie do Gdańska, od dawna tego chciał – odparł wzruszając ramionami.

– Ja nie mogę! – Zerwałam się z krzesła. – Jestem pierwszą kobietą na tym stanowisku w sieci naszych placówek.

– Zgadza się. – Pokiwał głową.

– I pierwszym wickiem przed trzydziestką – tryumfowałam otwarcie.

Gdyby nie szpilki, skakałabym ze szczęścia. Pierwszy rok pracy był czasem, gdy musiałam pokazać, jakim pracownikiem byłam. Później pięłam się w górę, a ostatnie cztery lata były pasmem sukcesów na stanowisku kierownika. Mimo że wiedziałam, że jestem dobra i marzyła mi się pozycja wicedyrektora, to nie wierzyłam, że uda mi się to w takim tempie osiągnąć.

– Melody. – Darek wstał, obszedł biurko i stanął naprzeciwko mnie. – Zapracowałaś na awans.

– Wiem, ale nie spodziewałam się! – Rozpierała mnie radość.

– Słuchaj, zaloguj się i wyloguj, na dzisiaj skończyłaś. Idź i świętuj swój wielki dzień. Od poniedziałku zaczynasz na nowym stanowisku – powiedział, ściskając mi dłoń.

Patrzyłam na niego jak na wariata, ale po chwili dotarło do mnie, że mówił poważnie. Nie pytałam już o nic. Byłam tak podekscytowana, że siedzenie za biurkiem byłoby prawdziwą katorgą. Podpisałam więc podsuniętą przez Darka umowę, wzięłam kopię i ruszyłam do wyjścia, a on z uniesionym kciukiem patrzył, jak zamykałam drzwi. W głowie zagrzmiało mi „hura”. Marzyłam o tej chwili, lecz spodziewałam się jej nie wcześniej niż za jakieś trzy lata, choć nie mogłam mieć pewności, że kiedykolwiek mi się to uda.

Wychodząc z biura, podeszłam do Zośki i szepnęłam jej na ucho, co się stało, bo śledziła mnie wzrokiem, zastanawiając się zapewne, co jest powodem mojego niespodziewanego wyjścia.

– Coś ty?! – Nie dowierzała, a ja pokiwałam głową. – Liczę na imprezę – dodała.

– Spoko. Na pewno będzie – odparłam, choć w tym kierunku moje myśli jeszcze nie zmierzały. Jasne, że była to prawdziwa okazja do świętowania.

– Kiedy? – rzuciła szybko, bo właśnie wszedł klient.

– Dam znać – mruknęłam i odeszłam od jej stanowiska, kierując się do wyjścia.

***

W audicy zapodałam mocniejszą muzę i darłam się z wokalistką na cały głos. Na początek centrum handlowe, zadecydowałam. Zaszaleję i wydam na siebie parę setek, zasłużyłam. Do tej pory moje dochody były niezłe, a od poniedziałku miały całkiem pokaźnie wzrosnąć. Nie mogłam uwierzyć, że Rogalski pary z ust nie puścił i nie dał po sobie poznać, że zaakceptował mój awans. Choć, jak teraz analizowałam jego reakcje podczas spotkania, to jego zadowolona mina nabrała nowego znaczenia. On się po prostu upewniał, że ta decyzja była słuszna.

Wjechałam do garażu podziemnego, w którym o tej porze nie było tłumów – gorzej było w nim w weekendy. Jak na skrzydłach dotarłam do ulubionego sklepu i z uśmiechem przekroczyłam jego próg. Przywitała mnie para ekspedientów uśmiechnięta tak samo jak ja.

– Dzień dobry, Melody – rzucił w moją stronę mężczyzna.

– Hej, Sławek.

– O tej godzinie? Co, dodatkowa robota w centrum? – Nie podejrzewał, że mogłam nie być o tej porze w pracy.

– I tu się mylisz mój drogi. – Zerkałam na stojak z sukienkami. – Mam wolne.

– Ale, że jak? – Zmarszczył brwi, jakbym mówiła w obcym języku.

– Przyszłam uczcić awans. – Roznosiła mnie energia.

– Awans? Czekaj, czekaj, mówiłaś, że kolejnego stołka najwcześniej dochrapiesz się za trzy lata, bo drabinka ci się skończyła – wtrąciła się Patrycja.

– Tak myślałam, a tu szczebelek okazał się bliżej niż myślałam. – Uniosłam kilkakrotnie brwi rozbawiona.

– Jesteś zastępcą Darka?! – krzyknęli, jak na komendę niemal równocześnie.

– Uhm, właśnie. W nagrodę mam dzisiaj wolne, więc zaszaleję u was!

Wyściskali mnie i podobnie jak Zośka, spytali o imprezę, która wydawała się coraz bardziej konieczna. Może jutro? Kombinowałam, który lokal uda mi się tak szybko zamówić – tym bardziej, że to sobota – nie zapominając jednak o tym, po co tu przyszłam.

– Sukienki widziałaś? – Sławek spojrzał na mnie. – Pokażę ci nową kolekcję butów. – I poszedł po pudełko, nie pytając o rozmiar. Zaopatrywałam się tu dość regularnie.

– Jak duże szaleństwo przewidujesz? – Patrycja zwęziła usta w dzióbek.

– Duże. – Zatarłam ręce.

Zaczęłam przekopywać się przez nowości i przeróżne perełki, a stosik wybranych przeze mnie rzeczy rósł. Podsuwali je na zmianę, prześcigając się w wyszukiwaniu moich ulubionych kolorów i stylu. Kochałam tę parę, w kiepski dzień potrafili poprawić mi humor i utrzymać nastrój, gdy byłam pozytywnie nakręcona. Pod koniec zakupów znałam najnowsze plotki i co ważniejsze miałam wybrany lokal na jutro. Grzesiek zgodził się zamknąć knajpę dla mnie i być do mojej dyspozycji. Obiecałam, że go wycałuję, a on zaśmiewał się, że zapamięta tę obietnicę. Obłożona pakunkami wydzwaniałam z Patrycją i Sławkiem z informacją o jutrzejszym party na Skwerze. Gdy skończyłam, przeciągnęłam się zadowolona i powiedziałam im, że idę na deser do Delicji. Na odchodnym dokupiłam parę okularów przeciwsłonecznych, przydadzą się na lato.

Zamówiłam deser lodowy i usadzona wygodnie w fotelu, przyglądałam się przechodniom mijającym mnie w korytarzu centrum handlowego. Nie mogłam pozbyć się głupkowatego uśmiechu z twarzy. Nie obchodziło mnie, że śmiałam się sama do siebie. Myślałam, że dostanę ochrzan, a dostałam awans! Minął mnie jeden z moich klientów i pozdrowił skinieniem głowy. Odkłoniłam się z uśmiechem. Za prowizje z ofert dla jego firmy kupiłam meble do salonu.

Prosto z Delicji poszłam na cappuccino i popijając gorący płyn, zadzwoniłam do Darii.

– Cześć, ślicznotko – przywitałam się.

– Hej, ważniaczko – rzuciła naszym zwyczajem. – Co to za nieprzyzwoita dla ciebie pora na dzwonienie? – Nie umknęło jej.

– Potrzebuję na jutro wystrzałowy look – wypaliłam.

Daria w sprawach wizerunku była niezastąpiona. Gdy oznajmiłam, co było powodem mojego telefonu o tak nietypowej godzinie, po gratulacjach obiecała, że zajmie się mną jutro.

– Potem idziesz ze mną na imprezę – zaznaczyłam.

– Jasne, jasne, nawet nie myślałam inaczej – zapewniła.

– To dobrze. – Czasami wymigiwała się od spotkań towarzyskich tłumacząc się pracą, studiami albo innymi równie ważnymi sprawami.

Byłyśmy umówione. Wrzuciłam iPhone’a do torebki od Prady, dopiłam resztę kawy i szybkim krokiem ruszyłam do garażu podziemnego. Wrzuciłam pakunki na tylne siedzenie, odpaliłam silnik, zerknęłam w lusterko i wycofałam auto. Pomyślałam, że przydadzą się małe zakupy w warzywniaku, owoce, trochę jarzyn, potem… nie dokończyłam myśli, bo walnęłam w inny samochód albo on we mnie. Nieźle mną rzuciło, poczułam ból w nadgarstkach. Skąd on się tam, do cholery, wziął?! Chwilę temu było pusto, teraz stała tam wypasiona bryka, w którą przywaliłam. Wyłączyłam silnik, włączyłam awaryjne i odpięłam pasy. Nie wysiadłam jeszcze, gdy usłyszałam soczystą wiązankę właściciela pojazdu, z którym się zderzyłam.

– Żeż kurwa, jebańcu zasrany!!! – Wzdrygnęłam się.

Trafił się troglodyta – łysy dresiarz, dla którego liczą się tylko przysłowiowe fura, skóra i komóra. Oby mnie nie pobił, z takimi nigdy nie wiadomo. Wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z auta.

– Mam nadzieję, że uda nam się kulturalnie dogadać – powiedziałam odwracając w stronę wulgarnego palanta.

Najpierw dostrzegłam grafitowe Porsche 918 Spyder. Nie miałam dobrych przeczuć. Bryczka jak marzenie, ale niekoniecznie marzeniem było stuknąć w nią. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to na jaki procent zaciągnął kredyt i że na pewno był niekorzystny. Frustracje będzie chciał wyładować na mnie. W środku siedziała blond dziunia, która nie ruszyła się nawet z miejsca i wyglądała na przestraszoną. Przesada, nic wielkiego się nie stało. Facet oglądał przód swojego auta, a ja oglądałam tył faceta. Wysoki, zbudowany proporcjonalnie, ubrany w markowy garnitur z najnowszej kolekcji Bossa, który leżał na nim jak ulał. No dobra, zewnętrznie nie był dresiarzem, łysy też nie był, za to w środku siedział cham. Kucnął, a ja podeszłam do niego. Zanim się odezwał, zaoferowałam podpisanie oświadczenia, żeby ograniczyć jego słowno-wulgarne zapędy. Odwrócił głowę w moją stronę. Jęknęłam. Chrzanić! Był tak przystojny, że na moment zapomniałam języka w gębie. Jak pech to pech. Nie mogłam go spotkać w bardziej sprzyjających okolicznościach, tylko jako sprawczyni wjechania w jego cacko, na którego punkcie pewnie wariował?!

– Dobra. – Wstał i skinął głową obojętnie, a mnie zatkało, że był tak oszczędny w słowach.

Żadnego więcej przekleństwa? Wyjął iPhone’a i zrobił zdjęcia swojemu samochodowi, mojemu audi i obu samochodom. Zrobiłam to samo, niech nie myśli, że coś na photoshopie pomajsterkuje. Na moim autku było małe otarcie z wgnieceniem, na jego otarcie i nic więcej nie było widać, ale oświadczenie napisałam. Z detalami opisałam w nim okoliczności stłuczki, żeby nie było wątpliwości, gdzie i jak nasze auta się zetknęły. Nie będę naprawiała mu innych części samochodu. Stał za mną, gdy pisałam. Rozumiałam go – też bym sprawdzała, czy wszystko się zgadza. Jednak jego bliskość deprymowała mnie z niewiadomego powodu, prawie czułam ciepło jego ciała. Opanowałam nerwy i udało mi się wszystko zgrabnie opisać. Gdy skończyłam, podałam mu papier, odsuwając się od niego, aby odetchnąć.

– Pani numer telefonu. – Podał mi z powrotem oświadczenie, a jego głos zawibrował we mnie.

– Mowy nie ma. Kontakt ograniczymy do ubezpieczalni. – Wytrzymałam jego ostre spojrzenie, choć na kilometr wiało od niego dyktaturą.

– Jak pani chce, ale radziłbym zostawić sobie furtkę na ewentualne dogadanie się.

O czym on bredził? Uniosłam zdziwiona brwi. Do czego pił, jaką furtkę, pogięło go?! Podszedł do swojego samochodu od strony pasażera, otworzył drzwi i sięgnął do schowka. Dziunia uśmiechała się do niego uroczo, kokietując go, chcąc mu poprawić humor, ale nawet na nią nie spojrzał. Garnitur leżał na nim idealnie i niezłe było z niego ciacho. Nawet przez ubranie widziałam jego sprężyste umięśnione ciało. Najpewniej uprawiał jakiś sport. Ja pierdzielę, wymarzony facet chce ode mnie numer telefonu, a ja nie chcę mu go dać. No jasne, bo po cholerę? Oświadczenie napisałam – choć na oko było widać, że z jego samochodem wszystko grało – więc niech spada. Podszedł do mnie, zlustrował w typowo samczy sposób i poczułam, że się czerwienię. Zacisnęłam pięści z poczucia bezradności na taką bezczelność i wściekle ściągnęłam usta.

– To moja wizytówka, jeśli zmieniłaby pani zdanie – rzucił i wyciągnął przed siebie niewielki, elegancki kartonik w kolorach srebra i czerni, przyszpilając mnie spojrzeniem zielonych oczu.

Wzruszyłam ramionami, sięgnęłam po wizytówkę ostentacyjnie nie rzucając na nią nawet okiem. Niech mu będzie. Wzięłam od niego oświadczenie, które sugestywnie wysunął ponownie w moją stronę i napisałam na nim mój prywatny numer. Oddałam kartkę i miałam nadzieję nie spotkać faceta marzeń nigdy więcej. Zaklęłabym najchętniej na taką niesprawiedliwość. Z drugiej strony przystojny może był, ale jednak burak. Tak sobie to tłumaczyłam, żeby się całkiem nie rozżalić. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do mojego samochodu, nie mogąc się doczekać, żeby znaleźć się już w innym miejscu i zapomnieć o niefortunnym zdarzeniu.

– Do widzenia. – Usłyszałam wypowiedziane głębokim, seksownym głosem.

– Pan wybaczy, ale mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy – rzuciłam przez ramię, po czym bez ociągania wsiadłam za kółko i odpaliłam silnik.

Włączyłam muzę. Odczekałam aż wypasione porsche odjedzie, po czym uważnie sprawdzając, czy mam wolną drogę, wyjechałam z parkingu. W świetle słońca, z rytmiczną kubańską muzyką płynącą z głośników, spojrzałam bardziej optymistycznie na to zdarzenie. Puknęłam zajebistą furę z narwanym facetem, który wyglądał nieziemsko, ale tak naprawdę wszystko było w porządku. Żadne z aut nie ucierpiało, pasażerom też nic nie dolegało, więc mogłam spokojnie zapomnieć o nieprzyjemnym incydencie, o facecie, niestety, też. Dzisiaj był mój dzień. Zgodnie z planem podjechałam do warzywniaka, w którym robiłam zwykle zakupy, potem do marketu. W głowie miałam już ułożony plan na obiad, zahaczyłam też o dział z winami.

W niespełna godzinę byłam w domu. Zazwyczaj nie miałam czasu na gotowanie i stołowałam się w restauracjach albo szykowałam coś na szybko, jednak tego dnia nic mnie nie goniło, więc skorzystałam z okazji. Lubiłam kuchnię śródziemnomorską i na dzisiaj zaplanowałam spaghetti bolognese. Przyprawiając sos myślałam o awansie i o jutrze, choć co chwilę musiałam odbierać telefony z gratulacjami i potwierdzeniem obecności na imprezie. Zapowiadało się, że goście dopiszą. Gdy po raz nie wiadomo który z rzędu nie udało mi się dokończyć krojenia marchewki, wyłączyłam iPhone’a i oddałam się całkowicie przygotowaniom pysznego dania.

Sos bulgotał na maleńkim ogniu, wydobywając bogactwo smaków i aromatów potrawy, a ja nalałam sobie soku i poszłam do salonu, gdzie usiadłam na mojej wygodnej sofie i rozprostowałam nogi, jednocześnie opierając plecy o poduchę. Gdy ponownie włączyłam iPhone’a, doszły wszystkie informacje o wiadomościach pozostawionych w skrzynce. Postanowiłam sprawdzić je później. W tej chwili wybrałam tylko numer do przyjaciółki.

– Melody? – Odebrała zdziwiona.

– Aniu, masz chwilkę? – Zerknęłam na zegarek i zarejestrowałam, że była czternasta.

To pech, jej szef był cięty na prywatne rozmowy w godzinach pracy. Przez dzisiejszy nietypowy plan dnia nie pomyślałam, że ona jest nadal w redakcji.

– Nie bardzo – wyszeptała cicho do słuchawki.

– Sorki, zadzwonię później – rzuciłam i rozłączyłam się.

Nie zdążyłam odłożyć telefonu, gdy rozległy się dźwięki piosenki Asty w rytmie kizomby. Zerknęłam na ekran, dzwonił Grzesiek.

– Co jest? – rzuciłam na dzień dobry.

– Nic, koleżanko. – Usłyszałam, że się śmiał. – Od której chcesz lokal?

– Od dwudziestej – odparłam, bo miałam już wstępny plan na jutro. Gotowanie sprzyjało myśleniu. Postanowiłam, że po zwyczajowych porannych zajęciach wpadnę do Darii, po południu spotkam się z najbliższymi znajomymi u mnie, a później lądujemy w lokalu.

– Załatwione. – W tle grał telewizor, czyli siedział w domu.

– U mnie o szesnastej – rzuciłam.

Z Grześkiem znaliśmy się od szkoły. Był w klasie o rok wyżej, ale spotykaliśmy się na boisku, wagarach, wycieczkach, w kinie itp. Później znajomość utrwaliła się dzięki wspólnym wyjazdom na koncerty – jednym słowem, był w mojej paczce.

– Postaram się.

– Ty się nie staraj, tylko bądź – ucięłam.

Potem wybrałam numer do rodziców, chcąc pochwalić się sukcesem. Będą ze mnie dumni. Byłam ich jedynym dzieckiem, oczkiem w głowie i dzięki nim byłam tam, gdzie byłam. Tak wiele im zawdzięczałam. Powtarzali mi wielokrotnie, że ekonomia ma przyszłość, a z matmy byłam dobra. Na początku nie interesowałam się rozporządzaniem zasobami, ale udzielane mi korepetycje przyniosły efekt i z czasem stałam się jedną z lepszych w tej dziedzinie. Potem ekonomik i studia na kierunku bankowość. W tej chwili zbierałam plony tych starań.

Ojciec nie mógł podejść do telefonu, bo robił porządki w ogrodzie, więc pochwaliłam się mamie, która przekaże mu później tę radosną wiadomość.

– No widzisz – powiedziała w połowie rozmowy – A tak się upierałaś przy architekturze. – Poczułam ukłucie w sercu na wspomnienie mojej pasji. – Nie wiadomo, jakby tam ci szło, a tutaj popatrz, pani dyrektor – powiedziała z dumą w głosie.

– Wice – poprawiłam ją.

– Przejściowo – powiedziała z wiarą.

Nie wiedzieć, czemu rozdrażniła mnie tym. Oboje z tatą byli absolwentami Politechniki Gdańskiej wydziału zarządzania i ekonomii. Ojciec dostał propozycję pracy w Słupsku jako doradca handlowy w dużej spółce i parę lat temu przeprowadzili się tam. Mama założyła ze znajomą biuro rachunkowe. Poczułam się zniechęcona, że po raz kolejny nie umiała cieszyć się z mojego awansu, tylko wychodziła naprzód do kolejnego szczebelka, przez co mój sukces bladł. Lecz zaraz poczułam się też niewdzięczna, że nie umiem docenić tego, jak bardzo się o mnie troszczyła. Wymówiłam się szykowaniem obiadu i moje myśli pofrunęły do jutrzejszej imprezy, a grono znajomych nie dawało mi o niej zapomnieć. Zajęłam się przygotowaniem sałatek i przekąsek. Lubiłam, gdy wszystko było na tip-top. Do Ani zadzwoniłam minutę po szesnastej. Jej radość z mojego sukcesu była olbrzymia i obiecała wpaść do mnie prosto z pracy. Miałam z kim zjeść dzisiejszy obiad. Czterdzieści pięć minut później, po odstaniu przez nią ustawowego czasu w korkach, zadzwonił dzwonek u drzwi, oznajmiający przyjście przyjaciółki.

– Co tak aromatycznie pachnie? – Poniuchała, witając się ze mną.

– Moja specjalność – odparłam i wycałowałyśmy się.

– Twoją specjalnością jest wszystko, co ugotujesz. – Zaśmiała się i znów pociągnęła ostentacyjnie nosem. – Wyczuwam oregano, pomidory…

– Masz nosa, będziemy jadły spaghetti bolognese.

Otworzyłam nasze ulubione czerwone wino. Ania przyniosła kieliszki i nalała nam, gdy nakładałam obiad.

– Za twój sukces. – Uniosła kieliszek do toastu, podając mi drugi.

– Dzięki. – Stuknęłyśmy się i upiłyśmy łyk.

– Pyszne, jak zwykle – pochwaliła.

Przy posiłku rozmawiałyśmy o mojej pracy, Darku i tym, jak mi się układała z nim współpraca. Gdy zaczynałam, miałam z nim jedno spięcie i myślałam, że trafiłam na najgorszego szefa na świecie. Następnego dnia przeprosiłam za swoje zachowanie, a on wyglądał, jakby dostał w łeb. Kolejnego dnia po pracy na do widzenia usłyszałam jak bełkotał coś, że on też przegiął. Po pewnym czasie poznał mnie ze swoją żoną i zostaliśmy przyjaciółmi. No dobra, dobrymi znajomymi z pracy, ale z Beatą byłyśmy zżyte.

Po obiedzie poszłyśmy z Anką na spacer nad morze. Dzień był ciepły i rozsiadłyśmy się na plaży. Opowiedziałam jej o facecie z centrum handlowego Riviera, jak w niego wjechałam i że był przystojniakiem. Ania skwitowała ten fakt mądrością, że tak to już bywa, i że ci przystojni niekoniecznie są fajni, a jeśli nawet są, to takie okoliczności potrafią wszystko zepsuć.

U Ani było dobrze, czyli szef nie przyczepił się do niej ostatnio. Nie znosiłam tego gburowatego, grubego drania, ale ona lubiła swoją pracę i była w niej dobra. Pisała dopracowane, klarowne i sięgające sedna spraw reportaże. Zajmowały ją bolączki zwyczajnego człowieka i jak nikt, potrafiła okazać zrozumienie dla niedoli ludzkiej.

Na plaży czas nie stał jednak w miejscu i zaczynało się ściemniać.

– Tak to jest spotkać się z tobą na chwilę. – Ania wstała, otrzepując spódnicę z piachu.

– Też lubię z tobą porozmawiać – odpowiedziałam z przekąsem i również wstałam.

– Jasne, a teraz spadam, bo mam swój dom.

– Co ty nie powiesz, nie wiedziałam. Może skusisz się na kolację? Zrobię coś specjalnego – nakłaniałam ją i widziałam już, że się łamała, ale jednak odmówiła.

– Mowy nie ma. Muszę posprzątać, tym bardziej, że na jutro mam inne plany. – Mrugnęła do mnie.

Wieczór spędziłam przed telewizorem oglądając program ekonomiczny. Później zajrzałam do Internetu i prześledziłam gospodarcze ruchy na Pomorzu, szukając potencjalnego klienta. Wypisałam parę nazwisk do sprawdzenia. Rozejrzałam się po mieszkaniu i odłożyłam na miejsce kilka rozrzuconych rzeczy. Pod prysznicem znów myślałam o wannie z hydromasażem, którą kupię za prowizję z dzisiejszej umowy.

***

W sobotę pozwoliłam sobie na dłuższy sen, ale tylko nieznacznie. Poranny jogging był rutyną dnia, z której rezygnowałam tylko w wyjątkowych sytuacjach, takich jak choroba albo bardzo wczesne obowiązki. Dzisiaj żaden z tych powodów nie wchodził w grę. Poza biegami dwa razy w tygodniu odwiedzałam pobliską siłownię. Starałam się dbać o formę i wiedziałam, że systematyczność jest kluczem do sukcesu. Dotyczyło to zresztą wszystkich dziedzin życia.

Śniadanie zjadłam na tarasie i od rana zajęłam się sprzątaniem mieszkania. Później dokończyłam szykowanie przekąsek i ruszyłam na zakupy. Gdy wróciłam, byłam gotowa na imprezkę. Szampan się chłodził. W tej wolnej chwili postanowiłam przejrzeć wynotowane wczoraj nazwiska i zaznaczyłam dwóch kandydatów na klientów banku, choć nie byłam przekonana, że się do nas zgłoszą ani że my do nich jakoś dotrzemy. Zadzwoniłam po chwili do Darii z pytaniem, czy o mnie pamięta. Zaśmiała się i odparła, że w żadnym wypadku nie mogłaby zapomnieć, aż tak zapchanego grafiku nie ma.

– Może wspólny lanczyk? – rzuciłam, zerkając do wnętrza szafy.

– Gdzie? – Mile się zdziwiłam, że tym razem, bez „ale”.

– Hm, może do tej nowej knajpki przy Władysława IV, to blisko ciebie – zaproponowałam i równocześnie wyłuskałam z szafy czerwoną sukienkę – niedawny zakup, w którym nie miałam jeszcze okazji się pokazać. Przyłożyłam do siebie kieckę i dobrałam idealnie pasujące do niej buty. Skinęłam sobie do lustra z aprobatą na ten wybór i zostawiłam kreację na łóżku. Droga do Darii zajęła mi parę minut. Soboty były luźniejsze, parkowanie bezproblemowe i to za darmoszkę.

– Cześć dziewczyny – przywitałam się w progu.

– Daria już jest. – Ilona odwróciła się do mnie i wskazała w głąb salonu. – Gratulacje.

– Dzięki – odpowiedziałam, po czym ona odwróciła się do klientki, a ja pomaszerowałam do Darii.

W restauracji o tej godzinie było prawie pusto. Jedzenie okazało się proste i dość dobre. W trakcie posiłku ustalałyśmy nową fryzurę dla mnie – coś wicedyrektorskiego. Chichrałyśmy się z tego tak bardzo, że aż prychnęłam wodą na obrus. Zanim dotarłyśmy do deseru, szczegóły miałyśmy ustalone.

Przed lustrem w salonie zdałam się na nią. Brązowe pasemka miały nieco przyciemnić mój blond, a przez skrócenie włosów nadała mojej fryzurze zupełnie nowy kształt. Z fotela zeszłam usatysfakcjonowana zmianami. Przeniosłyśmy się na tyły salonu, gdzie gustownym makijażem dokończyła dzieła.

– Jesteś najlepsza – skomentowałam, spoglądając w lustro.

– Cieszę się, że ci się podoba. – Uśmiechnęła się skromnie.

– Teraz twoja kolej – powiedziałam i patrzyłam, jak w kilka minut nakłada sobie fenomenalny makijaż.

– Gotowe. – Cmoknęła z zadowoleniem.

– Wyglądasz super. Jedziesz do mnie? – Zerknęłam na zegarek.

– Jadę się przebrać i dotrę do ciebie z Karolem.

– To lecę. Otworzę kilka butelek czerwonego. – Mrugnęłam do niej i zwinęłam się do domu.

Zrobiłam sałatkę owocową i postawiłam na stole obok sosu waniliowego – gotowe. Teraz kolej na mnie. Wskoczyłam w czerwoną sukienkę i bordowe szpilki, do tego niezbędna biżuteria, w większości pamiątki z podróży. Obejrzałam się. Sukienka opinała moje zgrabne ciało, a szpilki dodawały kilka centymetrów. Wydęłam usta i zaśmiałam się z siebie. Przez chwilę miałam przed oczami faceta z Riviery, ale niechętnie machnęłam ręką na ten obraz.

Pierwsza przyszła Ania i pomogła mi z wyborem muzyki i całą resztą drobiazgów, a pozostali goście też zaczęli się powoli schodzić. O szesnastej dotarli ostatni maruderzy. Rozpoczęliśmy toastem za mój awans. Z szampanem w ręce oglądaliśmy zdjęcia Remka. Dwa dni temu wrócił z Brazylii, gdzie wykonywał zlecenie dla „National Geographic”. Oznajmił, że jedyne, co zdążył zrobić od przyjazdu do Polski, to wyspać się i przyjść do mnie. Slajdy pokazywały barwne pejzaże i dzikie ostępy, ptactwo i roślinność, które zachwycały. Umiliło nam to większość czasu. Kluska cały czas pstrykał wszystkim zdjęcia, a ja pozowałam przy biurku, a później z gośćmi w salonie. Było wesoło.

– Wyglądasz świetnie, Melody – zagadnął Kluska.

– Dzięki. – Jego skóra była opalona brazylijskim słońcem.

– Może mała sesja, pani wicedyrektor? – Mrugnął.

– Czemu nie? – Kilka osób śledziło, co wymyśli nasz fotograf, a pomysłów mu nie brakowało.

Najpierw bankowa profeska, potem szampańska zabawa, na koniec romantycznie. Skończył, gdy wycisnął ze mnie łzy. Byłam na niego zła.

– Co poradzę, że jesteś taka piękna, gdy ubierzesz się w smutek? – Zrobił minę niewiniątka.

– Odpieprz się. – Wzięłam potężny łyk szampana i z hukiem odstawiłam go na biurko.

Poszłam do łazienki, ciągnąc tam ze sobą Darię, która kilkoma ruchami poprawiła to, co Remek schrzanił. Minęła chwila i już pakowaliśmy się do taksówek. Pojechaliśmy do lokalu Grześka. Niektórzy z pozostałych gości byli na miejscu.

– Wyświadczanie ci przysługi to czysta przyjemność i zysk – skwitował Grzesiek.

– O to chodzi, żeby wszyscy byli zadowoleni. – Zaśmiałam się, zamawiając szampana przy barze.

– Dla tej pani wszystko za darmo – rzucił do barmana.

– Zapamiętam – powiedział całkiem przystojny blondyn z błyskiem w oku, podając mi mój ulubiony trunek.

– Dziękuję. – Ujęłam kieliszek i upiłam łyk. – Hej, czyżby Moët? – Zerknęłam na Grześka.

– A coś ty myślała, że badziew dostaniesz na taką okazję? – Udał oburzonego.

– Dzięki, jesteś superkumpel. – Cmoknęłam go w policzek.

– Nie śmiałbym nim nie być, szczególnie, że jest tu też Remek. – Zaśmiałam się z jego miny kota, który zaraz dostanie mleczko.

Fotka jego lokalu w magazynie, którego nazwy nie pamiętałam, zrobiona przez Kluskę sprawiła, że knajpa przez rok była na liście najbardziej obleganych miejsc w Polsce. Impreza się rozkręcała, DJ grał świetną muzykę, przy której można było i poszaleć, i poprzytulać się. Alkohol lał się strumieniami, towarzystwo nie żałowało sobie. W tak licznym gronie nie spotykaliśmy się często i nie wiedzieliśmy, kiedy będzie następna okazja. Starałam się pogadać, choć po pięć minut z każdym. Gdy usiadłam, żeby odsapnąć, przysiadł się do mnie Kluska.

– Co jest mała? – rzucił, robiąc mi przy okazji zdjęcie.

– Pokaż. – Wyciągnęłam rękę po aparat, a wtedy cyknął kolejne. – Czy ktoś ci powiedział, że jesteś zboczony na punkcie fotografowania? – Wgapiałam się w niego, okazując, z jak wielką uwagą czekałam na odpowiedź.

– Wszyscy mi to mówią. – Zaśmiał się głośno i podał aparat.

– Niezłe. – Zdziwiłam się. Byłam przekonana, że smętnie wyglądam, siedząc tu sama. Zamyślona romantyczka z tajemnicą w oczach.

– Staram się. – Wyjął mi z rąk aparat i zawiesił sobie na szyi. – Co taka ślicznotka robi sama? – Przyjrzał mi się uważniej.

– No wiesz? Tłumy ludzi, a ty mówisz, że jestem sama. – Prychnęłam sztucznie.

– Ty już wiesz, w jakim sensie pytam – powiedział bez cienia uśmiechu.

– Nie spotkałam nikogo odpowiedniego. – Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po kieliszek, żeby czymś zająć ręce.

– Co jest ze mną nie tak? – Zmrużył oczy.

– Kluska, próbowaliśmy i nic z tego nie wyszło, za bardzo jesteśmy przyjaciółmi, żeby móc to zmienić. – Wzięłam łyk szampana.

– Mam inne zdanie – sprostował.

– Nie czuję do ciebie tego czegoś, nic na to nie poradzę – zakończyłam smutno.

Remek był fajny, ale nie zaiskrzyło między nami. Trzy lata temu podjęliśmy próbę, bo nalegał. Kilka wyjść do kina, romantyczna kolacja, wyjście do teatru, ale jak chciał mnie pocałować, to się poddałam. Powiedziałam, że nie dam rady. Odpuścił. Całe szczęście nie pogniewał się na mnie. Zresztą stawiałam sprawę szczerze i tylko z sympatii do niego zgodziłam się na to całe randkowanie, informując, że nie sądzę, aby coś z tego wyszło. No i nie wyszło. Kilka miesięcy później poznał Jankę i wydawało się, że są świetną parą. Oboje pasjonowali się fotografią. Janka była równą dziewczyną, ale niestety po pół roku coś się między nimi zaczęło psuć i nie udało im się tego posklejać. Nie sądziłam, że Kluska nawiąże do naszej nieszczęsnej próby spotykania się i to z intencją odgrzania czegoś, czego nigdy nie było.

– Musiałem spróbować. – Uśmiechnął się przesadnie.

– Wybacz.

– Rozumiem. Ja do Janki też nic nie czułem, dlatego nam nie wyszło – powiedział smętnie.

– Przykro mi. – Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem, po czym odszedł, by komuś innemu świecić fleszem po oczach. W tym momencie Grzesiek wyszedł na scenę i ogłosił konkurs na przechodzenie pod liną. W szranki stanęli w większości panowie, ale kilka pań też chciało spróbować. Stanęłam z boku, przyglądając się zmaganiom znajomych.

– A ty? – Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam podchodzącego Darka.

– Co ja? – Nie zrozumiałam, o co mu chodziło.

– Nie bierzesz udziału? – Wskazał brodą na parkiet, zrównując się ze mną.

– W tej sukience? – Spojrzałam na siebie.

– Fakt – przyznał.

– Dobrze się bawicie? – Zerknęłam w głąb lokalu na Beatę siedzącą z Kluską.

– Rewelka, dla samej zabawy warto było dać ci awans. – Zaśmiał się z własnego dowcipu.

– Ha, no to teraz znam już twój motyw. To nie ponadprzeciętne zdolności i wyniki, a jedynie perspektywa imprezki zaważyła na mojej karierze. – Zaśmiałam się razem z nim.

– W poniedziałek czeka cię niespodzianka w pracy – powiedział bez emocji, wpatrując się w przechodzącą pod liną Zosię.

– Uchylisz rąbka tajemnicy? – Za bardzo na to nie liczyłam, ale warto było spróbować.

– Nie pozbawię się przyjemności patrzenia na twoją minę – odparł, po czym przeprosił, tłumacząc się koniecznością rozmowy z Adrianem i odszedł w jego stronę.

Wzruszyłam ramionami. Dowiem się w poniedziałek. Niespodzianka, więc to coś miłego, nie ma się co martwić. Darek z daleka mrugnął do mnie, widząc moją konsternację. Właśnie zaczynała się między nimi wymiana ekonomicznych wiadomości. Lubiłam ich obu i lubiłam ich dyskusje na tematy gospodarcze, ale tym razem nie dołączyłam. Poszłam poskakać, bo konkurs się skończył. Podeszłam do Ani i Łukasza, chwilę tańczyliśmy we troje, aż muzyka się zmieniła na bardziej romantyczną. Zrobiłam krok do tyłu i odwróciłam się. Z daleka zobaczyłam Remka, który się we mnie wpatrywał. Uniósł kciuk, a ja zrobiłam to samo. Po chwili do tańca poprosił mnie Tomek.

– Jak tam moja ulubiona pani bankowiec? – Przechylił mnie do tyłu, a ja się zaśmiałam.

– Całkiem dobrze. – Dzięki niemu miałam swój apartamencik w Orłowie, po nieco przystępniejszej cenie niż rynkowa. Zrewanżowałam się atrakcyjnym kredytem raz czy dwa, kiedy potrzebował.

Z Tomkiem przetańczyłam kilka kawałków, potem jego narzeczona upomniała się o niego. Zabawa trwała na całego. Bawiliśmy się parami i w grupach. Jak się facetom nie chciało tańczyć, to bawiłyśmy się w babskim gronie. Żeby odsapnąć usiadłam na najbardziej oddalonym krześle barowym i zamówiłam bąbelki bez procentów, czyli wodę gazowaną. Zapatrzyłam się na przytulone pary i przypomniałam sobie gostka od stłuczki. Smutno mi się zrobiło. Wyłowiłam wzrok Ani i uśmiechnęłam się pospiesznie, ale jej nie dało się oszukać. Pochyliła się do Łukasza, szepcząc mu coś na ucho i już szła w moim kierunku.

– Coś nie tak? – rzuciła i przysiadła się do mnie.

Tym razem opowiedziałam jej akcję z Riviery z wszystkimi szczegółami. Oczy zrobiły jej się wielkie, gdy powiedziałam, w jakie auto przydzwoniłam, a potem jeszcze większe, gdy opisałam faceta, który był jego właścicielem.

– Zadzwonisz do niego? – spytała, kiedy skończyłam.

– Po co? – Czułam się zrezygnowana.

– Żeby się umówić. – Wzruszyła ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

– Pogięło cię?! – Nie mogłam uwierzyć, że proponowała mi coś takiego.

– No co? Mówisz, że fajny jakiś, to umów się. Jesteś superlaska, żaden ci nie odmówi – wypowiedziała nasz stary slogan, którego dawno nie słyszałam, i którego sama dawno przestałam używać.

Zaśmiałam się, nie odpowiadając. Jasne, będzie chciał się umówić z babką, która wjechała w jego porschaka, chyba tylko po to, żeby wydębić od niej kasę. Szczególnie, że jakaś laseczka grzała miejsce po stronie pasażera.

***

– Halo. – Na ekranie smartfona pojawił mi się numer zastrzeżony.

Byłam przekonana, że to „telefonokrążca” z superofertą stworzoną specjalnie dla mnie. Po poniedziałkowych rewelacjach, gdy okazało się, że niespodzianką czekającą na mnie w biurze były cztery nazwiska prawie moich klientów, nieco łagodniej podchodziłam do odbierania takich połączeń. Taka praca, jakoś trzeba zarabiać na życie. Klientom polecił mnie Styrlicki, który podzielił się z nimi swoim szokiem, robiąc mi darmową reklamę. Byłam w nie mniejszym szoku, gdy Darek przekazywał mi te informacje. Na odchodne rzucił, że warto było nie puścić pary z ust w sobotę i zobaczyć, jak zbaraniałam.

– Paweł Barycki z tej strony – usłyszałam, po czym zapadła cisza, jakby to nazwisko powinno mi coś mówić. Ale nie mówiło.

– Słucham. – Może to kolejny klient. Tylko dlaczego dzwonił na mój prywatny numer?

– Słyszę, że pani nie kojarzy. – Miał rację, nie ma co ukrywać. – Ten od stłuczki w Rivierze – dodał. Cholera jasna.

– Słucham – odparłam sztywnym tonem. Czego mógł ode mnie chcieć?

– Oddałem samochód do serwisu i wycenili koszt naprawy – powiedział pewnym siebie głosem.

– Proszę przesłać je do ubezpieczalni. – Miałam nadzieję, że nie popsuje mi wieczoru.

– Pomyślałem, że najpierw dam pani znać. – Nie poddawał się.

– No i dał pan. – Czułam, że nie odpuści, a właśnie chciałam się szykować na pilates.

– Wymienią mi zderzak, trzasnęło w nim od środka. – W moim tylnym też coś poszło, Andrzej wymienił mi go za dwie stówki, przypomniałam sobie.

Znów zapadła cisza. Nie miałam mu nic do powiedzenia, więc po cholerę suszył mi głowę. Miał potrzebne dane, niech spada, niech załatwia z ubezpieczycielem, niech robi, co chce, tylko niech mi da spokój!

– Nie interesuje panią, ile to będzie kosztowało? – Wreszcie zrozumiałam, jakiej reakcji po mnie oczekiwał.

– No dobra, ile? – zadałam pytanie, żeby mieć go z głowy.

– Trzydzieści tysięcy. – Musiałam się przesłyszeć.

– Ile?! Raczy pan żartować. – Zdenerwowałam się na takie skandaliczne naciągactwo.

– Bynajmniej. – Był cholernie spokojny, w przeciwieństwie do mnie.

Wrzałam ze złości. Co on chciał sobie kupić za tę kasę ode mnie, bo na pewno nie naprawić zarysowany zderzak.

– Niech pan wyśle rachunek do ubezpieczyciela. – Nie dam się oszukać.

– Słyszała pani kwotę? Będzie miała pani problem z ponownym ubezpieczeniem. – Nie odpuszczał.

– Niech pan posłucha. Może i dobrze zarabiam, ale bez przesady, nie zapłacę panu takich pieniędzy – wypaliłam wściekle. Chciał mnie bezczelnie okraść.

– To niech się pani ze mną umówi. – Nie stracił spokoju w głosie.

– Umówi? – Nie zrozumiałam, o co mu chodziło.

– Tak, umówi się pani ze mną i będziemy kwita. – Dalej słyszałam pewność siebie w jego głosie.

– Da mi pan to na piśmie? – Podjęłam szybko decyzję.

Wiedziałam, że kłamał, co do kasy, ale kto wie, czy nie robiłby mi problemów. Mało to naciągaczy, którzy zaczynają wierzyć w swoje wymyślone historyjki? Nie miałam ochoty przeżywać niepotrzebnych stresów. Mogłam się z nim raz spotkać, byle mi się więcej nie naprzykrzał.

– Dam. – Usłyszałam zgodną odpowiedź.

– Odda mi pan napisane przeze mnie oświadczenie z adnotacją, że jesteśmy rozliczeni z kosztów naprawy – sprecyzowałam, o co mi chodziło.

– Tak zrobię – zapewnił.

– Dobra, mogę się z panem umówić – zdeklarowałam, mimo że w pamięci mignęła mi kobieta siedząca w jego samochodzie. A co mnie ona obchodzi? To nie moja sprawa.

– W tę sobotę. – Hm, nie tracił czasu.

– Nie mogę – odparłam. Byłam już umówiona na urodziny Darii.

– Mówi pani, że nie może… – Nie uwierzył, ale nie miałam zamiaru się tłumaczyć. – To w piątek. – Nie stracił nawet na moment rezonu.

– W ten? – spytałam zdziwiona. – To za dwa dni – wyklarowałam sobie i jemu.

– Tak. – Irytowała mnie jego pewność siebie.

– Niech będzie, tylko niech pan nie zapomni oświadczenia, ze stosownym dopiskiem – przypomniałam.

– Przyjadę po panią – rzucił.

– Nie – zaoponowałam gwałtownie. – Spotkamy się na miejscu. – Nie chciałam, żeby przyjeżdżał do mojego domu. Sama świadomość, że znał mój adres nie podobała mi się.

– W takim razie o osiemnastej w Pueblo? – Wymienił nazwę jednej z moich ulubionych restauracji, której właścicielem był mój znajomy.

– Dobrze. – Zgodziłam się zadowolona, bo gdyby coś mu odbiło, będę w bezpiecznym miejscu.

– Jesteśmy umówieni – podsumował.

– Tylko, niech pan…

– Nie zapomnę oświadczenia – wszedł mi w słowo. – Do piątku – zakończył.

– Do piątku. – Rozłączyłam się.

Przysiadłam w fotelu. Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, że od momentu, kiedy odebrałam telefon stałam jak wryta, wgapiając się w podłogę i niewiele oddychając. Nieźle wyprowadziła mnie z równowagi ta rozmowa. Wypuściłam powietrze z płuc. Co to miało znaczyć?! Byłam umówiona z niezłym facetem, ale nie znałam jego motywu. Czego chciał? Co to za rachunek mi przedstawił. Na trzydzieści tysięcy? Oszalał, wyskakując z taką kwotą! Natychmiast potrzebowałam spotkania z Anią, tyle myśli kłębiło się w mojej głowie. Nie zastanawiałam się, założyłam buty i wychodząc, wybrałam numer do niej.

– Idę do ciebie – powiedziałam bez wstępów.

– Coś się dzieje? – Zaalarmował ją mój ton.

– To nie na telefon. – Za pięć minut u niej będę.

Z daleka widziałam, że czekała przed domem. Pomachałam do niej i przyspieszyłam kroku. Gdy weszłam, zobaczyłam przygotowaną torbę na pilates. Z wrażenia zapomniałam.

– Sorry. – Wskazałam torbę.

– Nie szkodzi. – Wzruszyła ramionami.

– Nie, bierz torbę, idziemy do mnie i prosto na ćwiczenia. – Zaczekałam na nią w progu.

Przywitałam się z Łukaszem, który z zaciekawieniem na nas patrzył, ale nic mu nie powiedziałam. Po drodze zdałam jej relację z rozmowy z panem porsche i afery z kasą, jaką wykombinował. Była tak samo wstrząśnięta wysokością rachunku, jaki chciał mi wcisnąć.

– Jednak palant – podsumowała nasze dywagacje. – Pójdziesz, spotkasz się, weźmiesz papierek i sajonara, buraku. – Odetchnęłam głęboko.

– Zacznę od deseru i kawy, to spotkanie szybko się skończy. – Zaśmiałam się, czując na powrót grunt pod nogami.

Rozmowa z Anią uspokoiła mnie. Rozumiała mnie jak nikt inny i umiała wesprzeć w trudnych sytuacjach. Najlepszymi przyjaciółkami byłyśmy od podstawówki i zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Przez całą drogę wałkowałyśmy ten temat. Podczas ćwiczeń złapałam oddech. Z pozostałymi babkami zaśmiewałyśmy się z dowcipów, również tych na temat stanu naszej kondycji. Po zajęciach weszłam na bieżnię, choć zwykle sam pilates wystarczał, by się zmęczyć. Jednak ten cholerny telefon tak bardzo wybił mnie z równowagi, że potrzebowałam czegoś jeszcze, żeby nie myśleć o kretyńskiej sumie, jaką mi podał szanowny pan naciągacz. Ania solidarnie została ze mną, słuchając psioczenia na niesprawiedliwość losu, która postawiła na mojej drodze tak przystojnego złodzieja, bo do takiego właśnie określenia doszłam, w opisywaniu właściciela tak drogiej bryki. Wyszłam z siłowni w o wiele lepszym nastroju. Świat nie wydawał się taki porąbany. Nie oczekiwał ode mnie tych pieniędzy, tylko spotkania – przynajmniej na razie.

Czas w pracy zasuwał niemiłosiernie. Nowe obowiązki pochłonęły mnie całkowicie, bo prócz doradztwa i analizy doszły mi nowe zadania. Szybko wdrażałam się na stanowisku zastępcy dyrektora, a Darek wspierał mnie i pomagał. Pewne czynności wykonywałam już wcześniej, nie zdając sobie sprawy, że wychodziłam poza standardowy zakres swoich, lecz teraz ułatwiło mi to życie. Zanim się obejrzałam, nastał koniec piątkowej pracy. Pierwszy tydzień na nowym stołku właśnie się skończył. Teoretycznie powinnam optymistycznie patrzeć na początek weekendu, ale na myśl o dzisiejszej kolacji, brakowało mi entuzjazmu. Poukładałam papierki, pozamykałam przeglądane strony w komputerze, wylogowałam się i odkleiłam od krzesła. Wzięłam torebkę i z ociąganiem ruszyłam do wyjścia. Na szczęście nikt nie pytał, co mi jest – każdy miał swoje sprawy. Ich, dla odmiany, gnało do domów.

Po powrocie wzięłam prysznic i po raz setny zadałam sobie pytanie, o co może facetowi chodzić. Opatulona ręcznikiem ruszyłam do szafy. Zerknęłam na zestaw z zeszłej soboty i wiele się nie zastanawiając założyłam czerwoną sukienkę. Zrobiłam profesjonalny makijaż, dodając tym sobie pewności siebie, spryskałam się perfumami, zerknęłam na zegarek i skierowałam do wyjścia.

Parking wzdłuż Władka jak zwykle był pełny, jednak poszczęściło mi się i na wysokości restauracji zaparkowałam na miejscu wyjeżdżającego samochodu. Nie dostrzegłam jednak srebrnego porsche. Spojrzałam na zegarek. Z nerwów przyjechałam, jak na spotkanie w pracy, czyli kwadrans przed czasem. Nie chciało mi się udawać, że mnie jeszcze nie ma. Wzruszyłam ramionami – to nie była randka, tylko właśnie spotkanie biznesowe, na którym miałam zadbać o swoje interesy. Weszłam do restauracji i przywitałam się z Olą. Podeszłam do niej i wymieniłam kilka uprzejmości.

– Nie ma twojej rezerwacji – oznajmiła zdziwiona znad zeszytu.

– Rezerwacja nie jest na mnie. – Nie pamiętałam nazwiska faceta.

Postawiłam torebkę na ladzie z zamiarem znalezienia wizytówki, która została wrzucona na dno i nigdy nie wyjęta. Zanurkowałam w głębiny torebki i nie lada zadanie mnie czekało. Już chciałam wyrzucić jej zawartość, gdy usłyszałam głęboki męski głos.

– Dobry wieczór. – Podniosłam wzrok i napotkałam wpatrzone we mnie zielone oczy.

– Tego… dobry wieczór – wybąkałam, wyrwana od tego, co robiłam, a serce mi załomotało.

Przyjechałam wcześniej, ale facet był jeszcze wcześniej – tego się nie spodziewałam.

– Pięknie pani wygląda.

– Dziękuję. Ma pan to, o czym mówiliśmy? – Nie miałam zamiaru zapominać, po co przyszłam, chodziło o zapewnienie sobie świętego spokoju. Fakt, że spodobałam się mu, ubrana w czerwoną sukienkę, nie zmieniał niczego.

– Mam. – Jego uśmieszek nie spodobał mi się. – Dam pani po kolacji.

– Nic z tego. Dostanę to teraz albo wychodzę – zagroziłam.

– Twarda z pani sztuka. Skąd mam mieć pewność, że nie wyjdzie pani, jak dostanie papierek? – Nie ruszył się.

– Obiecuję – powiedziałam.

– Też mogę obiecać, że po deserze oddam. – Stał zdecydowanie za blisko, a jego perfumy odurzały mnie. Czułam jego obecność całą sobą.

– Jest pan silniejszy, chyba sobie pan ze mną poradzi, gdybym nie chciała wywiązać się z umowy? – Podeszłam go ambicjonalnie.

Uśmiechnął się, unosząc zawadiacko kącik ust. Zlustrował mnie po raz drugi, okazując zdecydowanie nadmierną satysfakcję z patrzenia na mnie. Wstrzymałam oddech i zrobiłam to samo. Niestety wyglądał tak, że musiałam się powstrzymać, żeby nie westchnąć. Nie odrywając ode mnie wzroku, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej równo złożoną kartkę, którą mi podał.

– Zapraszam. – Wskazał drogę do stolika.

– Chwileczkę. – W banku nauczyłam się, że należy czytać wszystko i szukać, czy nie ma nic drobnym druczkiem.

Zaśmiał się, ale nie dałam się zbić z tropu. Rozłożyłam kartkę i rozpoznałam, że było to moje oświadczenie, z adnotacją na dole, o którą prosiłam z podpisem gościa. Odwróciłam kartkę na druga stronę sprawdzając, czy tam coś nie zostało ukryte. Strona była pusta.

– Ależ pani skrupulatna – skomentował.

– Zboczenie zawodowe. – Wzruszyłam ramionami.

– Idziemy? – Ponowił zaproszenie.

– Idziemy. – Fajnie byłoby zwiać, przeszło mi przez głowę, ale nie umiałam nie wywiązywać się z umów, nawet tych wymuszonych.

Doszliśmy do stolika, odsunął dla mnie krzesło, ale nie pozwolił mi usiąść, stając na mojej drodze. Sapnęłam poirytowana.

– Przejdźmy na ty. Jestem Paweł – zaproponował, ujmując moją dłoń.

Spojrzałam na niego z przerażeniem, bo nie chciałam się w nic wikłać, w szczególności z naciągaczem, jednak niezręcznie było odrzucić tę propozycję. Świat się nie zawali, jak będziemy do siebie mówili na ty, tłumaczyłam sobie. Niczego to nie zmieni, nie spotkam się z nim więcej, a korona mi z głowy nie spadnie.

– Melody – odparłam po dłuższej, niż wypadało, ciszy.

Nie skomentował mojego zawahania. Odsunął się i mogłam usiąść, a on przysunął moje krzesło. Taki dżentelmen, myślałby kto. Straszy wyimaginowaną sumą, wymusza spotkanie, a teraz udaje ułożonego. Karty dań leżały na stole, więc nie pozostało nic innego, jak po nie sięgnąć. Nie zamówiłam ciastka z kawą, jak sobie marzyłam w rozmowie z Anią, wybrałam sałatkę, przystawkę na gorąco i wodę mineralną. Przystojniak nie żałował sobie i przeszedł przez wszystkie dania. Zapowiadało się, że posiedzimy, bo miał niezły apetyt, no i chciał skorzystać z tego, że płacę rachunek. Nie odzywałam się. Postanowiłam, że nie będę umilała mu czasu, gdyż liczyłam, że takie zachowanie go zniechęci i rozejdziemy się każde w swoją stronę. Miałam nadzieję więcej go nie spotkać, nie słyszeć jego głosu ani tego, że chce ode mnie kasy. Najbardziej zaś, nie chciałam myśleć o tym, jak fantastycznie wyglądał.

– Ziemia do Melody. – Podniosłam głowę znad talerza.

– Że co? – Czy on musiał być taki niepokojąco przystojny?

– Coś nie tak z sałatką? – Wskazał brodą na mój talerz, a ja spojrzałam ze zdziwieniem na rozgrzebane warzywa.

– Wszystko w porządku – odparłam i zgarnęłam je w jedno miejsce.

– Martwi cię coś?

Zacisnęłam usta.

– Ależ skąd, po prostu zamyśliłam się – skłamałam z wymuszonym uśmiechem.

– Czy ktoś ci mówił, że nie umiesz kłamać?

– Nie. – Zwykle umiałam wprowadzać w błąd tych, z którymi nie chciałam być szczera.

– Jesteś piękną kobietą, Melody. – Nie odniósł się do swojej wcześniejszej sugestii.

– Dziękuję – rzuciłam i znów zacisnęłam usta, zniesmaczona jego rozmową.

– I bardzo seksowną. – Jego wzrok zszedł na moje wargi.

Wyciągnął dłoń w stronę mojej. Cofnęłam ją i spojrzałam na niego wrogo.

– Chyba ci się czymś naraziłem. – Nie wyglądało, żeby przejął się moją reakcją.

– Dziwisz się? – Założyłam ręce przed siebie.

– Nie chcę o tym rozmawiać – powiedział i zmienił temat, co było mi na rękę. Zaczął opowiadać o swoich podróżach, związanych z nimi sytuacjach, jednych śmiesznych, innych ciekawych, ale też takich, które jeżyły włos na głowie. Przeszedł na temat inwestycji i dałam się wciągnąć w rozmowę. Skakaliśmy po tematach. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że całkiem dobrze znał się na ekonomii i gospodarce. Nie zauważyłam, kiedy atmosfera przy stoliku zmieniła się na miłą i było mi przyjemnie spędzać z nim czas. Z tego wszystkiego zamówiłam deser i cappuccino, on zamówił tylko espresso, ale po takim posiłku też bym nie miała na nic więcej miejsca. Popijaliśmy kawę, a ja skubałam ciasto. Dopiero teraz odebrał telefon, choć wcześniejsze połączenia odrzucał. Powiedział, że to coś ważnego. Nie chciałam podsłuchiwać, jednak siedząc obok, nie dało się nie słyszeć, że umawiał się z kimś, że zdąży coś dzisiaj zrobić. Przeprosiłam go i poszłam do toalety, w której przed lustrem przyznałam przed samą sobą, że miło spędziłam czas i szkoda, że facet był naciągaczem. Umyłam ręce i wróciłam do stolika. Dopiłam kawę i poszukałam wzrokiem kelnera, po czym pomachałam do niego.

– Tak? – spytał, podchodząc.

– Proszę o rachunek – powiedziałam, nie patrząc na mężczyznę, który siedział naprzeciwko mnie.

– Pan już uregulował – poinformował mnie kelner, a mnie zatkało.

– Jak to? – Kelner odszedł, a ja przeniosłam wzrok na mojego towarzysza.

– Zapraszałem. – Był zdziwiony moją reakcją.

Kurczę, byłam przekonana, że przyszedł najeść się na mój koszt, że to była zapłata za wymyślony rachunek – zbił mnie z tropu. Wieczór okazywał się coraz bardziej udany. Czułam się dobrze w jego towarzystwie i nawet poczułam żal, że za chwilę się rozstaniemy. Przepuścił mnie w drzwiach i stanęliśmy przed restauracją.

– Dasz się jeszcze zaprosić? – Zamknęłam oczy i chciało mi się wyć, ale nie dałam niczego po sobie poznać.

– Nie – odparłam krótko ze sztucznym uśmiechem.

– Dlaczego? – Założył ręce przed siebie.

– Bo mnie oszukałeś – wypaliłam.

– Oszukałem? – Nie zrozumiał, co miałam na myśli albo udawał.

– Rachunek za samochód – przypomniałam mu zła.

– Myślisz, że cię okłamałem? – Zmarszczył brwi.

– Przestań – powiedziałam zniechęcona.

– Chcesz się przekonać, że mówię prawdę? – Spojrzał na mnie wyczekująco.

– Jasne – powiedziałam zniecierpliwiona, ciągnięciem tej farsy.

– Zapraszam. – Wskazał drogę.

Tego się nie spodziewałam, ale słowo się rzekło, więc poszłam za nim. Okazało się, że nie widziałam jego samochodu, bo przyjechał autem zastępczym. Otworzył drzwi i czekał aż wsiądę. Zapięłam pasy i zastanawiałam się, co robię i dlaczego daję się tak zwodzić. Cisza dzwoniła mi w uszach, a ja zerknęłam na niego. Wyglądało, że nie miał ochoty na rozmowę. Był skupiony na jeździe. Ciekawe, co kombinował. Po co z nim wsiadłam do samochodu? Gdy dojechaliśmy do salonu i weszliśmy do środka, w recepcji pracownica przywitała się z nami i zwróciła do Pawła:

– Dzień dobry, panie Barycki, samochód gotowy. – Wyszła zza biurka i zaprowadziła nas do kolegi, który poderwał się na nasz widok, również przywitał się z nim oficjalnie i przekazał mu wydruk. Czułam się wyrwana z mojego świata. Ja w salonie Porsche? To nie mój próg podatkowy, a poza tym ten wieczór dawno powinien był się już dla mnie skończyć. Wolałabym siedzieć przed monitorem i przeglądać statystyki. Po chwili podeszliśmy do kasy i Barycki zerknął na niesiony przez siebie rachunek, który podał pani w okienku.

– To będą trzydzieści dwa tysiące, panie Barycki – usłyszałam kasjerkę.

To nie mogło być prawdą. Po chwili dotarło do mnie, że najpewniej powymieniał sobie filtry i inne pierdoły, a teraz pokazywał, że nie kłamał. Wyjął kartę i bez mrugnięcia zaakceptował transakcję. Stałam za nim wściekła, że tak sobie ze mną pogrywał. Skończył płatność i wyszliśmy. Nie odzywałam się, a on szarmancko, z wyższością otworzył mi drzwi do tego swojego grafitowego wypasu. Zatonęłam w fotelu. Moja audiczka była megawygodna, ale te siedzenia otulały pasażera. Barycki wsiadł od strony kierowcy i spojrzał na mnie wyczekująco.

– Co? – spytałam gburowato i wzruszyłam ramionami.

– Należą mi się przeprosiny. – Patrzył mi w oczy.

– Niby za co? – Założyłam ręce w obronnym geście.

– Myślałaś, że chciałem cię naciągnąć – naciskał.

– Jasne, a rachunek, który masz w kieszeni, jest za przegląd i wymianę wszystkiego, co się dało – wypaliłam, co mi leżało na wątrobie.

– Sprawdź. – Wyjął rachunek i wetknął mi go do ręki.

Rozłożyłam fakturę i zdębiałam, bo lista była krótka: cena za zderzak z rabatem i robocizna z jeszcze większą zniżką dla stałych klientów. Podniosłam bezradnie wzrok znad kartki i spojrzałam na Pawła z nietęgą miną. Właśnie żegnałam się z wanną z hydromasażem. Będę musiała na nią poczekać.

– Oddam ci – westchnęłam ciężko – W ratach.

– Jesteśmy kwita – oznajmił i zaraz przypomniał: – Czekam na przeprosiny.

– Przepraszam cię, jest mi głupio.

Wyjął mi z ręki rachunek i schował do kieszeni. – Nic nie szkodzi – powiedział, po czym odpalił silnik.

– Cholera – zakryłam twarz dłońmi – naprawdę cię przepraszam. Nie zostawię tak tego – zapewniłam go.

– Melody, nie jesteś mi nic winna, masz to na piśmie. – Zatrzymaliśmy się na światłach. – To, co umówisz się ze mną? – Nie poddawał się.

– Głupio mi – powiedziałam.

– Czyli umówisz się ze mną, bo będzie ci głupio odmówić – powiedział wesołym głosem.

– Może się zdzwonimy, muszę to przetrawić. – Spojrzałam na niego i tknęło mnie, że nie wyglądał na takiego, co napawa się wygraną.

– Nie gryź się, to ja zaproponowałem kolację zamiast zapłaty za rachunek. – Mrugnął do mnie.

– Za którą zapłaciłeś – jęknęłam. Jakże niesprawiedliwie go oceniłam.

– Tak robią mężczyźni, gdy zapraszają kobietę – powiedział pewnym siebie głosem, co niestety nie poprawiło mi humoru.

Nie mogłam o niczym innym myśleć, jak tylko o tym, że źle go oceniłam i czułam się z tym podle. Wiedziałam, że teraz to pisemko, które mi oddał w takiej formie, jak chciałam nie miało znaczenia. Przywykłam płacić za siebie i nawet, jeśli swoim hojnym gestem chciał umorzyć mi tak horrendalny rachunek, moja uczciwość mi na to nie pozwalała.

– Jesteśmy na miejscu. – Jego słowa wyrwały mnie z zamyślenia.

Rozejrzałam się i ze zdziwieniem stwierdziłam, że zaparkował obok mnie. Skąd wiedział, gdzie stała moja audica? Otrząsnęłam się. Przecież tym autem w niego wjechałam. Zanim mnie poznał, poznał mój samochód.

– Przepraszam – powtórzyłam odpinając pasy.

– Raz wystarczyło. – Zobaczyłam, że też się odpiął i odwrócił w moją stronę. – Zapomnij. – Dotknął mojego policzka, a ja poczułam, że parzy mnie skóra w tym miejscu.

– Nie mogę. – Otworzyłam drzwi.

Wysiadłam i zobaczyłam, że zrobił to samo. Przeszedł do mnie wokół samochodu i wziął mnie za rękę.

– Ja zapomniałem, zrób to samo, wciśnij papier do najgłębszej szuflady i nie myśl o tym więcej. Cieszę się, że cię poznałem, a stłuczka to niewielki koszt w porównaniu z profitem, jaki przyniosła. – Nie mógł mówić poważnie.

– Muszę to przemyśleć – powiedziałam, patrząc na nasze ręce.

Moja dłoń schowana w jego dłoni, ciepło, które biło od jego ciała, to jak dobrze się z nim czułam przez cały wieczór, to jak na mnie patrzył i co do mnie mówił, jak mnie słuchał… Podobał mi się, ale nie będę mogła spokojnie patrzeć mu w oczy, dopóki nie spłacę długu, tego byłam pewna.

– Przemyśl i liczę, że niedługo się spotkamy.

– Zadzwonię – obiecałam, wyjmując dłoń z jego uścisku.

Na pewno niezbyt szybko, pomyślałam, ale zadzwonię. Otworzyłam audicę i wsiadłam do swojej przestrzeni, a on stał i czekał. Kiedy odjeżdżałam, zerkałam co chwilę we wsteczne lusterko – wsiadł do samochodu, dopiero kiedy byłam już daleko. Cholera, cholera, cholera, grzmiało mi w głowie. i tak źle, i tak niedobrze. Najpierw był facetem, w którego samochód wjechałam, potem kłamcą i naciągaczem, a teraz gościem, któremu wisiałam trzydzieści dwa tysiące! Chciało mi się wyć. W ostatnim momencie zahamowałam na czerwonym. Musiałam skupić się na jeździe. Dotarłam do domu i zaraz poszłam na molo. Spacerowicze podziwiali piękno krajobrazu, a ja poszukiwałam spokoju. Tym razem nie zadzwoniłam do Ani, bo sama musiałam poskładać wydarzenia wieczoru. Snułam się tak, a moje myśli błądziły w różnych kierunkach. Przeszłam na plażę, wzięłam szpilki do ręki i usiadłam nad wodą.

Co powodowało Pawłem, że chciał podarować mi taki dług? Pod powiekami widziałam jego przystojną twarz i wyrzeźbione męskie ciało. Zamiast troglodyty okazał się szarmanckim facetem, w dodatku powiedział, że mu się podobam i dobrze mi się z nim spędzało czas. Łączyły nas wspólne zainteresowania, łatwo mi się z nim rozmawiało, a jego obecność wprawiała mnie w przyjemne samopoczucie. Niesprawiedliwe myśli o nim gniotły moje sumienie, a dług, pomimo jego zapewnień, nie dawał spokoju. No i jeszcze dziunia z samochodu… Coraz bardziej wydawało mi się, że nie była jego dziewczyną, bo po co chciałby się ze mną umawiać.

Patrzyłam, jak słońce zniżało się nad taflą spokojnego morza i przyszła mi do głowy wspaniała myśl: oddam mu kasę, będziemy kwita i wtedy rozpoczniemy znajomość z czystą kartą. Uśmiechnęłam się na tę perspektywę, lecz po chwili mina mi zrzedła, bo to nie było parę tysięcy. Będę musiała sięgnąć do oszczędności. Prowizja za kredyt dla Styrlickiego powinna być już na koncie. Było tego okrągłych dziesięć tysięcy, a poza tym moje zarobki też poszły w górę. Mogę wybrać część pieniędzy odłożonych na wakacje. Skalkulowałam to wszystko i doszłam do wniosku, że połowę mogłam mu oddać od ręki. Wstałam i otrzepałam suchy piasek z czerwonej sukienki. Poszłam w stronę domu, po drodze zakładając buty.

Pierwsze, co zrobiłam, to weszłam na stronę banku i zalogowałam się na koncie. Prowizja została naliczona. Nie chciałam wypłacać wszystkiego z wakacyjnego konta. Wciąż przetrawiałam swoje wyrzuty sumienia wobec Pawła. Wiedziałam, że tak szybko mi nie przejdą, ale praca powinna ułatwić sprawę. Przeszłam więc szybko do rutynowych zajęć i wyszukałam klienta, którego miałam akurat na tapecie. Z niego nie będzie takiej prowizji jak ze Styrlickiego, ale „projekt Styrlicki” trafia się raz na dekadę, a niektórym nie trafia się nigdy. Po chwili cyferki i inne szczegóły pochłonęły mnie zupełnie.

Sobotę miałam zajętą od rana. Po joggingu, prysznicu i śniadaniu pobiegłam na zakupy, a z nimi wpadłam do kuchni. Daria prosiła o pomoc w przygotowaniu kilku potraw na jej urodziny i umówiłyśmy się u niej w domu. Potem zaplanowałam wypad na miasto.

Wstawiłam warzywa na sałatkę, a następnie przyrządziłam roladki na zimno i inne specjały. Po godzinie przyszła Ania i umilała mi czas swoją obecnością, pomagała też przy krojeniu. Po pół godzinie nie wytrzymała.

– Powiedz coś wreszcie o wczorajszej randce – wypaliła.

Słowo „randka” zelektryzowało mnie. Dopóki operowałam bezpiecznym słownictwem, typu „spotkanie”, „kolacja”, „interesy”, wszystko było proste.

– Nie przesadzaj, to był zwykły wypad. – Żachnęłam się.

– Jak