Mity i androny - Lech Brywczyński - ebook + książka

Mity i androny ebook

Lech Brywczyński

5,0

Opis

Mit to z definicji, opowieść o bytach nadprzyrodzonych, która wyjaśnia zagadnienia powstania świata oraz ludzkości.
Natomiast androny to z łaciny brednie oraz głupstwa. Dokładnie takimi nazwami potraktował swoje historie Lech Brywczyński i zamknął je w formie zbioru o tytule ,,Mity i androny”. Znajdziemy tu dziesięć opowiadań. Wszystkie traktują o czymś innym, nie łączą ich nawet wspólni bohaterowie. W każdym z nich akcja ogniskuje się wokół innego problemu i innych postaci. Wątki kryminalne, historie miłosne, fragmenty z pamiętnika, a nawet postać-widmo, każde z opowiadań ma swoją tematykę, klimat i temperament. 
Dzięki plejadzie różnych charakterów czytelnik ma szansę co chwila przenosić się w inny wymiar i – co najważniejsze – odnaleźć „niezwykłość w codzienności”. Jak się okazuje, ona jest w niej głęboko ukryta, wystarczy tylko odwołać się do wyobraźni i... czytać. Dzięki opowiadaniom zawartym w zbiorze „Mity i androny” autor dał upust swojej wyobraźni i przedstawił własne, unikalne spojrzenie na szarą rzeczywistość. Okazuje się, że da się w nich odnaleźć niezwykłość, wystarczy tylko chcieć. A warto, gdyż jest ona jednym z przepisów na szczęśliwe życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lech Brywczyński
Mity i androny

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Lech Brywczyński „Mity i androny”

Copyright © by Lech Brywczyński, 2019

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2019

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Korekta: Marianna Umerle, Robert Olejnik

Projekt okładki: Robert Rumak

Skład: Jacek Antoniewski

Ilustracje na okładce: liuzishan – Fotolia.com

Skład epub i mobi: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-326-9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Klaudia z innego świata

Był ciepły, letni dzień, słońce chyliło się ku zachodowi…

Po napisaniu tego zdania przyjrzałem mu się krytycznie; im dłużej się przyglądałem, tym mój krytycyzm był większy.

„Tak mógłby wyglądać początek powieści, jakiegoś melodra‑matycznego gniota, ale nie sztuki teatralnej. Co to ma być, jakie słońce? Fakt, reżyser to car i bóg dzisiejszego teatru, może kazać zrobić słońce z kartonu i przesuwać nad sceną, ale przecież nie o to mi chodzi. Trzeba się trzymać konkretów – przedmiotów, które można postawić na scenie i pokazać widowni. Rzeczy, rzeczy, więcej reizmu!”

Pociągnąłem łyk kawy, a potem znów pochyliłem się nad klawiaturą komputera.

„Najlepiej jeśli będą to przedmioty, których natura jest złożona, dwuznaczna. Może jakiś mebel? Łóżko odpada, jego przesłanie jest zbyt proste: albo choroba, albo seks. To może… drzwi? Tak, to jest to. Drzwi są magiczne, dzielą przestrzeń na dwie strony: albo jesteś po tej stronie drzwi, albo po tamtej. Albo jesteś szefem, albo petentem; albo masz kartę wstępu, albo spadaj. Całe twoje życie da się w ten sposób opisać. To symbol podziału, oddzielenia. Nawet wykluczenia! Ale i nadziei: można otworzyć komuś drzwi albo przynajmniej uchylić…”.

Byłem zadowolony ze swego konceptu, ale jeszcze nie wiedziałem, jak go wykorzystać.

„Drzwi, drzwi… Kiedy bywa tak, że stoi się przed drzwiami, a serce podchodzi ze strachu pod gardło? Przed egzaminem. Odpada, to nie ma być sztuka o studentach. Kiedy jeszcze? W sądzie, ale kryminały to nie moja bajka. Rozmowa kwalifikacyjna w sprawie pracy? Może. Ale przecież nie będę pisał agitki, opiewającej przedsiębiorczość, pracowitość i dostosowanie do potrzeb rynku…”.

Zniecierpliwiony, wstałem od komputera. Wolnym, miarowym krokiem przechadzałem się po pokoju.

„Czasem lepiej mi się myśli, kiedy chodzę. Wśród moich przodków musieli być jacyś filozofowie ze szkoły perypatetyków”.

Zaśmiałem się pod nosem, podszedłem do okna. Śmietnik, stary samochód, który już nigdy i nigdzie o własnych siłach nie pojedzie, bezpański pies… Potem zobaczyłem idącą przez podwórko Jolkę, córkę sąsiadów z drugiego piętra.

„Piękna dziewczyna. Chciałaby zostać modelką, ale na razie niewiele jej z tego wychodzi” – pomyślałem, po czym stanąłem jak wryty. „To jest to! Która dziewczyna nie marzy o tym, żeby być modelką, piosenkarką albo aktorką, a najlepiej tak po prostu – celebrytką?”.

Dopadłem do komputera, żeby szybko wrzucić swoje myśli do pliku tekstowego na twardym dysku.

Korytarz. Drzwi. Przed drzwiami pustka, za drzwiami wielka niewiadoma.

„Dobre! Mocne i treściwe. Ale ta niewiadoma powinna być raczej w domyśle. Trzeba inaczej” – pomyślałem i wykreśliłem ostatnie zdanie. Po krótkim namyśle zacząłem pisać dalej.

Niedaleko drzwi stoi długa, drewniana ławka. Panuje miła dla ucha cisza, ale po chwili przerywa ją zbliżający się stukot damskich obcasów. Z lewej strony nadchodzi młoda kobieta; zbliża się do drzwi, spogląda na nie z wyraźną obawą.

„Z obawą? Nie przesadzam? Przecież to nie jest horror, tu ma być trema, a nie strach. Poza tym, trema musi zostać pokazana w jej zachowaniu, a nie w didaskaliach” – zreflektowałem się. „Jakie to ma być zachowanie? Zrozumiałe dla każdego”.

Potarłem dłonią czoło, zastukałem palcami o blat biurka i już wiedziałem, co mam napisać.

Kobieta wykonuje kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić, a potem siada na ławce. Patrzy na zegarek. Kładzie obok siebie torebkę, wyjmuje z niej kartki z tekstem. Czyta, bezgłośnie poru­szając ustami. Potem przymyka oczy i szeptem recytuje z pamięci, co pewien czas wykonując jakiś sugestywny, teatralny gest.

„Zostawmy ją tak i sprowadźmy na miejsce akcji drugą połówkę naszego romantycznego duetu. Ale zaraz, najpierw trzeba jej dać jakieś imię. Nazwisko nie jest istotne, ale imię musi mieć. To ważna decyzja, imię od razu stwarza pewien klimat, pewną konwencję… Wyobraźmy sobie, że miałaby na imię Gryzelda, wtedy…”.

– Gryzelda? Ani się waż! Mowy nie ma!

Znieruchomiałem, a po chwili ostrożnie rozejrzałem się wokół. W pokoju nikogo nie było. Przestraszyłem się nie na żarty, wstałem.

„Co to ma znaczyć? Mam halucynacje czy co? Wydawało mi się, że słyszałem jakiś kobiecy głos. Kiedy ostatnio była tu kobieta? Miesiąc temu. Stara Kacperska przyniosła wtedy list do mnie, który listonosz przez pomyłkę wrzucił jej do skrzynki” – przypominałem sobie, chodząc po pokoju i zaglądając we wszystkie kąty.

– To nie halucynacje, to ja! Dziewczyna z twojej sztuki. Domagam się ładniejszego imienia. Bardziej współczesnego.

– Kim jesteś, do licha? Jak to możliwe, że czytasz w moich myślach? Co to za głupie kawały? Gdzieś tutaj musi być magnetofon…

– Jaki magnetofon? To naprawdę ja! Wybierz dla mnie imię, to akcja sztuki od razu ruszy dalej. Jestem w komputerze.

– Pokaż się, to uwierzę, że istniejesz – powiedziałem, siadając na swoim miejscu i wpatrując się w ekran komputera.

– Na razie żyję tylko w twoim tekście, nie mam jeszcze ciała ani oblicza. Nie martw się, za chwilę znajdę sobie jakiś awatar. O, już mam!

W prawym, dolnym rogu ekranu pojawił się rysunek, przedstawiający korytarz, drzwi i siedzącą na ławce kobietę – wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to opisałem przed chwilą. Kobieta pomachała do mnie przyjaźnie.

– Cześć! To ja!

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przez dłuższą chwilę milczałem, zupełnie zdezorientowany.

– Czemu nic nie mówisz? Trochę kultury! – nalegała, mrużąc w uśmiechu zielone oczy. Bawiła się moim zakłopotaniem.

– A co mam powiedzieć? Nic nie rozumiem.

– Może na początek „dzień dobry”?

– Skoro nalegasz… Dzień dobry. Chociaż nie wiem, czy nie zwariowałem, mówiąc do wirtualnej postaci.

– Żądam imienia! Streszczaj się, nie mam czasu. Czekam na casting! – wskazała na drzwi.

– To ja wymyśliłem i ciebie, i ten casting. Mogę wszystko zmienić. Zobacz!

Ze złośliwą satysfakcją zabrałem się do pisania.

Rozległ się zgrzyt klucza w zamku, zza otwierających się drzwi wyłonił się niski, łysawy mężczyzna w średnim wieku. W klapie marynarki miał przypiętą plakietkę z napisem „Juror”.

Rozejrzał się, a zobaczywszy siedzącą na ławce kobietę, oświad­czył urzędowym tonem:

– Casting został odwołany, przesłuchań dziś nie będzie.

Znikł, zamykając za sobą drzwi.

Młoda aktorka była zbulwersowana:

– Co to ma znaczyć? Nie po to się przygotowywałam do tej roli, żeby teraz nie mieć castingu.

– Dobra, dobra! – odpowiedziałem, śmiejąc się głośno. Znów zastukała klawiatura.

Drzwi otworzyły się znowu. Zza framugi wystawił głowę Juror i powiedział do dziewczyny:

– To był tylko taki żart. Casting oczywiście jest. Najdalej za dwadzieścia minut panią wezwę.

Juror znikł za drzwiami, a ona spojrzała na mnie z wyrzutem. – Obaj jesteście strasznie dowcipni. Moim kosztem. Nadasz mi wreszcie to imię, czy nie?

– Z tą Gryzeldą to było inaczej, niż myślisz. Chciałem powiedzieć, że gdybym dał ci to imię, sztuka musiałaby być farsą, a twoja postać zostałaby ośmieszona.

– To akurat prawda.

– Jakieś sugestie?

– Proponuję imię Klaudia.

– Dobrze, w ostateczności może być.

Klaudia…

Wpisałem imię, a potem spojrzałem pytająco w stronę komputera.

– To lecimy dalej, zgoda?

– Zgoda!

Pisałem, półgłosem czytając na bieżąco wpisywany tekst. Z prawej strony nadchodzi młodzieniec. Elegancki, przystoj­ny, ucieleśnienie dziewczęcych marzeń, książę–milioner z bajki o Kopciuszku Ze zdziwieniem spogląda na gestykulującą Klaudię, zatrzymuje się.

– Ucieleśnienie dziewczęcych marzeń? Ale żeś się wysilił, mój autorze! I co ty w ogóle możesz o tym wiedzieć, będąc facetem? – żachnęła się Klaudia.

– Jeśli czegoś nie wiem, to zgaduję. Domyślam się. Królem też nigdy nie byłem, a niejednego króla w swoich sztukach opisałem. To jest taka, można powiedzieć, licentia poetica.

– Przestań marudzić i wprowadź gościa do akcji. Mam dość przebywania z tobą sam na sam.

– Jakie masz powody, żeby na mnie narzekać? Zamiast podziękować mi za swoje istnienie…

– Patrzcie go, stwórca się znalazł. Gryzipiórek!

– Kończmy te gadki. Wprowadzam tego faceta, nadaję mu imię Robert. On od razu zacznie cię podrywać.

– Nareszcie coś ciekawego, tak trzymaj. Będę udawała, że jestem zajęta i go nie widzę. Pisz! – zakomenderowała.

– Już się robi. A wy od razu odgrywajcie to, co dla was napiszę! Robert: – Słucham? O co chodzi?…

Klaudia: – Nie rozumiem.

Robert: – Czy pani do mnie machała?

Klaudia: – Skąd! Co też przyszło panu do głowy!

Robert: – Bo ja… Myślałem, że pani daje mi jakieś znaki… Klaudia: – Ja? Znaki? Skąd!

Robert: – W takim razie przepraszam. Na swoją obronę mogę powiedzieć tylko to, że intencje miałem dobre.

Klaudia: – Dobrymi chęciami piekło wybrukowane… Proszę mi nie przeszkadzać.

Robert: – W czym, jeśli wolno zapytać?

Klaudia: – Ćwiczę. Gestykuluję, powtarzając rolę. Przyszłam na casting, zaraz mnie zawołają…

Robert: – (rozgląda się) Czemu jest tak pusto? Myślałem, że na castingi przychodzą tłumy…

Klaudia: – Ten casting nie jest otwarty dla wszystkich, przesłu­chają tylko kilka wybranych osób. Żeby pan wiedział, jak trudno było się dostać na tę listę… (wachluje się trzymanymi w dłoniach kartkami) Tutaj każdy przychodzi na wyznaczoną godzinę, ja je­stem pierwsza. Mam tam wejść o dziewiątej.

Robert: – (spoglądając na zegarek) To ma pani mało czasu. Klaudia: – Dlatego do ostatniej chwili powtarzam rolę. Znam ją na pamięć, umiem zagrać, ale boję się błędu, wpadki… (wzdycha) Te nerwy…

Przerwałem pisanie. Zacząłem się zastanawiać nad następnymi zdaniami.

– Na co czekasz, chłopie? Pisz! Muszę jej odpowiedzieć – niecierpliwił się Robert.

– Zaraz, zaraz, spokojnie. Najpierw trzeba pomyśleć, a dopiero potem pisać, nigdy odwrotnie – odpowiedziałem.

Układałem sobie w myśli fabułę. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że Klaudia i Robert rozmawiają o czymś szeptem.

– Co knujecie?

Spojrzeli po sobie, a Klaudia odpowiedziała:

– Właśnie przeszliśmy na ty. Mówimy już sobie po imieniu. – Nie za szybko? Planowałem, że stanie się to dużo później, po dłuższej rozmowie.

– Może za twoich czasów tak było. Teraz jest inaczej, wszystko dzieje się szybciej – wyjaśniał mi Robert.

– Zaraz, zaraz! Chyba powinienem mieć coś do powiedzenia w tej sprawie? – zaoponowałem.

– Daj nam spokój. Możemy robić, co tylko chcemy. Wymyśliłeś nas, umieściłeś w sztuce. Na tym twoja rola się skończyła.

– Skończyła? Jestem autorem, tylko dzięki mnie istniejecie i możecie się teraz mądrzyć. W każdej chwili mogę z wami skończyć, wystarczy jedno kliknięcie, żeby skasować plik tekstowy, w którym zacząłem pisanie tej sztuki.

– Chyba nie będziesz takim bydlakiem? Miałbyś sumienie? To byłaby zbrodnia! – oburzył się Robert.

– Tego tylko brakuje, żeby jakiś awatar uczył mnie moralności – zasapałem. – Jaka zbrodnia, wy jesteście tylko wytworami mojej wyobraźni!

– Mylisz się! Jesteśmy istotami ludzkim i mamy swoje prawa. Nie musimy ciebie słuchać, pajacu!

– Nie musicie? No to zobaczymy! Zaraz was urządzę… Błyskawicznym ruchem przysunąłem sobie klawiaturę. Robert usiadł obok Klaudii, splunął na podłogę. Beknął, a potem, nie bacząc na opór dziewczyny, objął ją silnie ramieniem.

– Ile bierzesz za numerek? Jaką masz stawkę?

Oburzona Klaudia wyrwała się z jego objęć. Walnęła go na odlew w twarz, zerwała się na nogi.

– Won stąd! Za kogo mnie bierzesz! Zaraz wezwę policję! – Nie udawaj, że jesteś taka porządna, ja tam swoje wiem. Szmata!

Chwycił ją lewą ręką za włosy, by przysunąć jej twarz do swojej i zmusić do pocałunku. Ona uderzyła go z całej siły pięścią w brzuch, a potem oboje na przemian zadawali sobie ciosy.

Nie przerywając szamotaniny, spojrzeli błagalnie w moją stronę.

– Skończ z tym! Prosimy!

– Będziecie mnie słuchać? Będziecie mieli zaufanie do mojej koncepcji?

– Tak, tak, spróbujemy!

– To umowa stoi.

Skasowałem cały akapit. Klaudia i Robert przestali się bić, usiedli spokojnie obok siebie. Oboje byli zmęczeni, oddychali ciężko.

– Przepraszam, że cię uderzyłam – powiedziała kobieta, uśmiechając się do Roberta.

– A ja przepraszam za moje obraźliwe słowa, nie chciałem.

– To przecież nie twoja wina. Wszystko przez tego debila –

pokazała palcem w moją stronę.

– Nie mów tak, była przecież umowa – zaoponowałem. – Mamy cię słuchać. Ale nie obiecywaliśmy, że będziemy mili – odparł Robert.

Z rezygnacją pokiwałem głową: – Stworzyłem potwora, to znaczy dwa potwory i teraz za to płacę…

Pisałem dalej.

Klaudia: – Za tymi drzwiami czeka mnie trudna próba. Ale prze­de wszystkim wielka szansa.

Robert: – Trzymam kciuki. (po chwili) To jakaś poważna rola? Klaudia: – Niezbyt poważna, ale na początek byłoby dobre i to.

To taki mocny epizod.

Robert: – Mocny?

Klaudia: – No tak. Mam zagrać morderczynię. (schowała swoje kartki do torebki) Scenariusz jest zagmatwany, a miejscami nawet trochę dziwny. Po dokonaniu zbrodni mam się wykąpać, pięknie ubrać, a potem wyskoczyć przez okno. Z dwudziestego piętra.

Robert: – (żartobliwie) Może Spider­Man cię uratuje? Klaudia: – To nie ten film. Poza tym w scenariuszu napisali, że kochanek mojej bohaterki jest w połowie Polakiem, w połowie Niemcem i w połowie Ormianinem. To kim on właściwie jest?

Robert: – Człowiekiem, który składa się z trzech połówek. Klaudia: – Nie wygłupiaj się, ja pytam poważnie. – To zaczyna być nudne – powiedział do mnie Robert. – Ble, ble, ble, bez znaczenia.

– Właśnie, musisz pogłębić moją postać. Uzasadnić, dlaczego chcę zostać gwiazdą filmową – dodała Klaudia.

– Mam napisać, że nęci cię wizja sławy i bogactwa? Że pragniesz luksusu, chcesz mieć limuzynę o złoconych klamkach, futro z norek, brylanty, perły i kawior o północy? Że chcesz być bohaterką tabloidów, spacerować z tygrysem na smyczy, mieć kaprysy i napady złego humoru, utrwalające twój wizerunek gwiazdy? O to ci chodzi?

– Mniej więcej – odpowiedziała Klaudia.

– Potem to dopiszę. A teraz gadajcie dalej.

Klawiatura znów zastukała.

Klaudia: – (w rozmarzeniu) Sława to wspaniała rzecz. Mieć cały świat u stóp…

Robert: – Wybacz, ale… Szanse na zrobienie światowej kariery są niewielkie. W przypadku polskiej aktorki to już w ogóle…

Klaudia: – A Pola Negri? Pochodziła z jakiejś małej miejscowości, której nazwy nawet nie pamiętam, a potem podbiła Hollywood. Jej kochankiem był Charlie Chaplin, a potem ten… Rudolf Valentino.

Robert: – Trochę się spóźniłaś. Obaj już nie żyją.

Klaudia: – Znowu się ze mnie nabijasz. A ja nie żartuję. Zostanę gwiazdą, nic mi w tym nie przeszkodzi.

Robert: – Nie zamierzam przeszkadzać, wręcz przeciwnie… Życzę ci spełnienia marzeń.

Klaudia: – A ty? Jakie masz marzenia? Czym się zajmujesz? Robert: – Jestem rolnikiem.

Klaudia: – Naprawdę? Masz konia, pług? Nie wyglądasz… Robert: – (rozbawiony) Widzę, że rolnictwo znasz tylko ze sta­rych rycin. Dziś to wygląda inaczej.

Klaudia: – Niby jak?

Robert: – Nowoczesność w domu i zagrodzie. Mechanizacja, komputeryzacja… Hodowla bydła to całkiem dobry, dochodowy interes. Znam się na tym i lubię to.

Robert odwrócił się do mnie, zdenerwowany:

– Co ja wygaduję! Czemu każesz mi wygłaszać takie brednie? Dlaczego mam być jakimś rolnikiem–pasjonatem, a nie na przykład adwokatem czy biznesmenem?

– Rozumiesz, chodzi o kontrast – tłumaczyłem. – Z jednej strony Hollywood, wielki świat aktorstwa, a z drugiej stado krów.

– Do czego ten kontrast ma być potrzebny? – zaniepokoiła się Klaudia.

– Taki właśnie będziesz miała wybór: iść na casting albo związać się z Robertem i osiąść na wsi.

– Tylko mi nie mów, że wybiorę te krowy zamiast Hollywood, bo cię chyba zatłukę – wybuchła Klaudia.

– Ta sztuka to historia o miłości, która odnosi zwycięstwo nad egoizmem i wybujałymi ambicjami.

– To ja już wolę przegrać tę batalię i zostać gwiazdą filmową. Zmień to!

– Nie ma mowy.

– Zmień natychmiast!

– Jest inne wyjście – wtrącił się Robert. – Odegramy wszystko tak, jak zaplanowałeś…

– Robert, co ty wygadujesz? Nie zgadzam się! – zaprotestowała kobieta.

– Daj mi dokończyć. Odegramy wszystko, a po zakończeniu sztuki pójdziemy sobie, przenikniemy do świata realnego i będziemy żyć własnym życiem, nie pytając ciebie o zdanie.

– Na to mogę się zgodzić. W końcu jesteście mi potrzebni wyłącznie w sztuce – powiedziałem po namyśle.

Klaudia szturchnęła Roberta w ramię:

– Przenikniemy do realu? Niby jak?

– Nie martw się, wiem jak i gdzie. Jest takie miejsce, nazywa się hot spot czy jakoś tak.

– Skoro tak, to jestem za – skinęła głową Klaudia.

– Wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc mogę pisać dalej –

oświadczyłem i wziąłem się za końcowy akapit.

Otwierają się drzwi, na korytarzu pojawia się Juror.

Juror: – Państwo oboje na casting? Jeżeli tak, to zapraszam pierwszą osobę. (patrzy na zegarek) Akurat jest dziewiąta.

Robert spogląda pytająco na Klaudię. Kobieta jest trochę zmie­szana, ale szybko się opanowuje.

Klaudia: – (do Jurora) Nie, my tylko przechodziliśmy. Usiedli­śmy tu na chwilę.

Sięga po torebkę, zakłada ją sobie na ramię. Bierze Roberta pod rękę, odchodzą razem.

Na pożegnanie Klaudia posłała mi całusa. Juror pokręcił głową, a potem spojrzał na mnie pytająco.

– Zadowolony? Potraktowałeś mnie jak śmiecia, nie dostałem od ciebie nawet imienia. I wyszedłem na głupka, jako juror castingu, na który nikt nie chce przyjść. To skandal, to…

Miałem dość tego marudzenia. Załatwiłem go dwoma zdaniami.

Juror cofnął się za próg. Jedną ręką zatkał sobie usta, a drugą zamknął za sobą drzwi i nigdy więcej się nie pojawił.

Wyłączyłem komputer. Wstałem, przeciągnąłem się. Wypiłem szklankę melisy, żeby się uspokoić. Niby dobrze zrobiłem, pozwalając im odejść, ale… Dlaczego nie próbowałem zatrzymać Klaudii dla siebie? Ona jest przecież taka piękna, taka moja… Zachowałem się jak kretyn, nie po raz pierwszy w życiu.

„Ale przecież mogę to zmienić, jako pan i władca komputerowej klawiatury. Klaudia, rozczarowana Robertem, przyjdzie do mnie, żeby mnie zabrać do wirtualnego świata, gdzie będziemy oboje żyli razem, długo i szczęśliwie” – rozmarzyłem się i po krótkim zmaganiu się ze sobą włączyłem komputer.

Siadłem, klawiatura znów zastukała.

Pewnego jesiennego dnia, kiedy za oknem hulał przenikliwy wiatr, a liście gromadnie sypały się z drzew, w drzwiach mojego mieszka­nia stanęła Klaudia. Na jej widok dosłownie mnie zamurowało.

– Zmęczona podróżą?

– O tak, jestem wyczerpana jak bateria.

– To siadaj, odpocznij sobie. Napijesz się herbaty?

– Wolę wodę mineralną.

Usiadła na fotelu, założyła nogę na nogę. Rozejrzała się, po ko­biecemu lustrując wzrokiem wszystkie kąty.

– Skromnie mieszkasz. Wiesz jakie pokoje i apartamenty wi­działam ostatnio?

– Dla mnie wystarczy, nie potrzebuję apartamentów.

– Wiesz, że ja też? Nie to jest w życiu najważniejsze. (pokiwała głową) O to, czy nadal mieszkasz sam, nie muszę nawet pytać. To widać.

– Po czym to można poznać?

– To już moja tajemnica – uśmiechnęła się, pijąc wodę. Przyjrzałem się jej z uznaniem.

– No, no… Nie wiedziałem że jesteś taka piękna…

– Jak to? Przecież ty mnie wymyśliłeś.

– No tak, ale tworząc twoją postać nie myślałem o szczegółach anatomicznych, nie zaplanowałem ile masz mieć centymetrów wzrostu, jaki obwód w talii… A tymczasem wszystko jest na swoim miejscu i wygląda wspaniale…

– Dziękuję… Szarmancki jesteś.

– Nie jestem. Chwaląc swoje dzieło, chwalę samego siebie. Ale ty mi się podobasz. I to bardzo – odpowiedziałem z uśmiechem.

– Cieszy mnie to, bo mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia. Najważniejszego.

– Słucham. Coś się wydarzyło?

– Tak. Zerwałam z Robertem – oświadczyła z powagą, która zupełnie do niej nie pasowała. Po czym wzięła głęboki oddech i wy­paliła: – Odtąd chcę być z tobą, tylko z tobą.

– Co ty mówisz? Dlaczego z nim zerwałaś?

– Przestaliśmy nadawać na tej samej częstotliwości. Zrobił się z niego bawidamek, lowelas. Pustak. Szuka rozrywek, nic innego go nie interesuje. Teraz pewnie gra w ruletkę w jakimś kasynie.

Wypiła łyk wody, a potem dodała z filuternym uśmiechem: – Akurat jego źle zaprojektowałeś, tylko ze mną ci wyszło.

– Nie jestem inżynierem, nie projektuję ludzi. Dałem mu od­powiedni wygląd i kilka cech charakteru, które uważałem za najważniejsze. Całą resztę jego psychiki zostawiłem w niedopo­wiedzeniu.

– Tak czy owak z nim już koniec. Ty to co innego, tobie mogę zaufać. Komu jak nie tobie?

– Czy on wie że z nim zerwałaś?

– Oczywiście! Wcale się tym nie przejął.

– To straszne. Wymyśliłem was przecież jako romantyczną parę, mieliście zawsze być razem.

– Po naszym przejściu do realu wszystko wyglądało inaczej, on z dnia na dzień coraz bardziej się ode mnie oddalał. Dlatego wy­brałam ciebie.

– Wybrałaś? A czy mnie przedtem zapytałaś o zdanie? – Właśnie po to dziś przyjechałam. Zgadzasz się? – spytała, mrużąc oczy jak kotka.

– Dla ciebie to łatwe, pochodzisz z wirtualnego świata, tam jesteś u siebie. A ja jestem stąd.

– Co cię tu trzyma? Szare, codzienne życie? Sterta rachunków do zapłacenia? Poznałam trochę świat realny i wierz mi, w wirtu­alnym świecie żyje się znacznie łatwiej, a problemów jest mniej.

– No nie wiem… Co nas tam czeka?

– Jak to? Przecież jesteś autorem tej opowieści, wszystko zależy od ciebie. Jeśli ty będziesz pisał dla nas życiowy scenariusz, to nic nam nie grozi.

– I bardzo dobrze, tak powinno być! – powiedziałem sam do siebie. Pogwizdując wesoło, pisałem dalej. Chwilami zdawało mi się, że to, co piszę, jest rzeczywistością, a Klaudia naprawdę siedzi obok mnie.

– A różnica wieku? Ty wyglądasz na jakieś dwadzieścia lat, podczas gdy ja…

– Tam będziesz mógł mieć tyle lat, ile zechcesz. Znów będziesz młody.

To przekonało mnie ostatecznie.

– Zgoda. Idę z tobą.

Rzuciła mi się na szyję.

– Zobaczysz, będziemy szczęśliwi!

W milczeniu skinąłem głową, pocałowałem ją.

– Na pewno.

Uśmiechnęła się, ale po chwili zapytała z niepokojem:

– Nie zdradzisz mnie? Nie wymyślisz sobie jakiejś innej? Pogładziłem ją palcem po zadartym nosku.

– Nie ma obawy. I tak nie umiałbym wymyślić nikogo piękniej­szego. Żadnej kobiety, którą mógłbym bardziej pokochać.

Pociągnęła mnie za rękę i powiedziała cicho:

– Chodźmy!

Gdy wychodziliśmy z mieszkania, trzymając się za ręce, nawet nie spojrzałem za siebie. Wiedziałem, że to, co robię, jest słuszne. Po chwili pomyślałem jednak, że w tekście lepiej wygląda, kiedy bohater przeżywa rozterki, a jego duszę zżera niepewność. Dlatego idąc z Klaudią przez podwórko, szybko napisałem i wysłałem z komórki kolejny fragment tekstu –

ostatni przed naszym odejściem do wirtualnego świata:

Gdzieś, w głębi jego serca, tliła się obawa: czy dokonał właści­wego wyboru, porzucając dotychczasowe życie? Jak to oszacować? Chyba najlepsze byłoby audiotele: ci, którzy zgadzają się z decyzją Lecha, niech wyślą SMS o treści,,TAK", a ci, którzy są przeciwnego zdania, o treści,,NIE", na dowolnie wybrany przez siebie numer.

Wyniki tego głosowania nie zostaną nigdy i nigdzie ogłoszone, ale ponoć sam udział – jak na olimpiadzie – jest najważniejszy. Tak przynajmniej twierdził niejaki baron de Coubertin.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok