Miśka i Józek. Niech wygra najlepszy - Joanna Mikołajewicz - ebook + audiobook

Miśka i Józek. Niech wygra najlepszy ebook i audiobook

Joanna Mikołajewicz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miśka to dziewczyna, która nie da sobie w kaszę dmuchać. Najlepiej z całej klasy wspina się po drzewach i uwielbia grać w piłkę. Józek od sportu woli literaturę – i nic dziwnego, w przyszłości bowiem chce zostać autorem znanych na całym świecie bestsellerów. Póki co w swoim dzienniku opisuje życie szkolne, a jest o czym pisać, bo w klasie 4b ciągle coś się dzieje. Choć Miśka i Józek różnią się od siebie jak ogień i woda, to mają jedną cechę wspólną: uwielbiają rywalizację i zrobią wszystko, aby wygrać. Tym bardziej, jeśli w konkursie ogłoszonym przez dyrektora Kukułkę czeka nagroda, która pozwoli im spełnić najskrytsze marzenia...

Kto powiedział, że dziewczyny nie mają prawa do grania w piłkę, a chłopakom nie wypada piec lukrowanych babeczek? Ta pełna humoru, wciągająca opowieść udowadnia, że każdy może realizować swoje pasje!

Jak ma się walić, to już wszystko naraz. W domu awantury, w szkole afery, a dziewczyny jakieś obrażone. I jak tu zostać najlepszym sportowcem, kiedy wszyscy są przeciwko? No, może poza trenerem, bo reszta nic nie rozumie. Nauczyciele się czepiają, że nie mam lekcji. Mama się denerwuje o złe oceny i bałagan w pokoju, a Zuzka, która oczywiście ma same piątki, jeszcze się podlizuje. Nawet tata wziął mnie na poważną rozmowę, co chyba nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Fakt, że skończyła się graniem w piłkarzyki na komputerze, ale naprawdę się starał. Ze trzy razy powiedział głośno: „Musimy poważnie porozmawiać”, a wychodząc z pokoju wykrzyknął: „To świetnie, że wszystko ustaliliśmy”, na co wyjrzała zadowolona mama.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 99

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 57 min

Lektor: Leszek Filipowicz

Oceny
4,6 (10 ocen)
7
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

Szkolny manifest

Miśka

W tym roku mój kalendarz znów miał nadmierny apetyt. Zjadł prawie całe wakacje i niewiele zostawił dla mnie. Teraz nici z dobrej zabawy i kopania piły całymi dniami, bo nikt nie pomyślał o tym, aby od zeszłego roku naprawić kalendarz. Zabrał mi wszystko, co najlepsze, i kropka. Znów będę musiała wygrzebać zeszyt do matmy i przygotować się na niebezpieczne ataki pani Karabin. W przyszłym roku muszę być bardziej uważna, aby wreszcie złapać złodzieja czasu na gorącym uczynku. Ktoś musi być przecież winny. Jak kiedyś zrobiłam pranie i zbiegł się sweter mamy, tak teraz skurczyły się moje wakacje. Sprawa była prosta: zawiniła pralka, choć długo to tłumaczyłam mamie, która nie wiadomo czemu chodziła naburmuszona przez resztę dnia. A może po prostu miała zły humor, bo nie mogła pralki postawić za karę do kąta? No dobra, ale kto skrócił te moje wakacje?

Mama mówi, że czas zawsze ucieka, gdy robimy coś przyjemnego, bo wszystko, co dobre, szybko się kończy, czy jakoś tak. Ja jej wtedy zawsze odpowiadam, że jeszcze kiedyś moje wakacje będą trwały cały rok, co u taty wywołuje uśmiech. Zawsze wtedy siada w fotelu i wyciąga nogi.

– Cudowny pomysł – wzdycha rozmarzony.

I tak jest za każdym razem. Dziwne? No, może trochę, ale jeszcze dziwniejsze jest zachowanie mamy. Bo ona w takich momentach bierze się za sprzątanie. Czy właśnie to robiłaby w wakacje? Zupełnie nie rozumiem, czemu się tak zachowują, gdy planuję swoją przyszłość. Tak więc na wszelki wypadek, żeby nie myśleli, że chcę się tylko lenić, wspominam również o planach zdobycia złota na olimpiadzie. Wtedy mama szybciej macha ścierką i robi przy tym najdziwniejsze przysiady, jakie sobie można sobie wyobrazić, ale podniesione do potęgi setnej.

– Sport to zdrowie – sapie – a od siedzenia w fotelu tylko brzuch rośnie.

Kończy się na tym, że obrażony tata wstaje z fotela i w swoim warsztacie wyciska siódme poty, stukając głośno młotkiem do wieczora. Mama w tym czasie pucuje cały dom. Naprawdę zachowują się gorzej niż dzieci. Trudno z nimi rozmawiać o moich planach na przyszłość, choć przynajmniej dzięki takim rozmowom nasz dom lśni i ciągle pojawiają się w nim nowe meble zrobione przez tatę. Wracając do mojej przyszłości, to sama wciąż nie mogę się zdecydować, kim zostanę. Chyba będę sportowcem, podróżniczką, fotografką, a w wolnych chwilach detektywem. Na razie jednak muszę skończyć szkołę, bo, jak mówi mama, wykształcenie to podstawa, lecz nie bardzo wiem czego. Do zabawy czy wspinania się wcale go nie potrzebuję. Choć może jest gdzieś matura ze wspinaczki po drzewach liściastych. Kiedyś to jeszcze sprawdzę, bo z pewnością dostałabym z niej szóstkę. Z iglastych mogłabym dostać nawet Nagrodę Nobla. W szkole nie ma ode mnie nikogo lepszego. No właśnie, gdyby nie ta nudna szkoła, to z pewnością czekałaby mnie świetlana przyszłość. A tymczasem nadchodzi kolejny początek roku, co oznacza pianie mechanicznego koguta, poranne przechwalanki Zuzki, mojej podobno starszej siostry i krzyk taty z samego rana.

Jak zwykle przetrwałam ten koszmar na autopilocie i zupełnie nie wiem, jak dotarłam do szkoły, gdyż pierwsza rzecz, jaką zapamiętałam z tego poranka, to widok pani Karabin. Gorszego początku szkoły nie mogłam sobie wyobrazić. Oczywiście przywitała mnie swoim standardowym potokiem pytań, który obudziłby nawet wampira z jego dziennej drzemki. Bez ostrzeżenia przeszła do obstrzału.

– Wakacje udane? Wypoczęta? Gotowa na nowe wyzwania? Gotowa na matematykę? No to powiedz, ile jest siedem razy siedem.

– Tak, tak, tak, tak, yyy – odparłam, choć tak naprawdę nie do końca była to prawda, bo na matematykę to ja nigdy nie będę gotowa, o czym wyraźnie chyba powiedziało moje „yyy”. Jedyne, co w niej lubię, to dzielenie tabliczki czekolady i mnożenie medali zdobytych na zawodach sportowych. Pani Karabin już szykowała się do kolejnego obstrzału, ale uratowała mnie Paula, która z piskiem rzuciła mi się na szyję. To były nasze pierwsze wakacje spędzone osobno, bo Paula wyjechała do cioci do Londynu.

– Hello! – zawołała radośnie.

– Cze-ść – powiedziałam, akcentując „ść”. – Jak było w Anglii?

– Deszczowo – odparła Paula.

– Eee, to tak jak u nas. Cały lipiec lało.

Wtedy wpadła podekscytowana Malina. Jej rude warkoczyki przez te dwa miesiące stały się jakby bardziej czerwone. Bardzo zazdrościłam jej tych włosów, bo moje zawsze miały nijaki, mysi kolor.

– Widziałyście Józka? – wykrzyknęła.

– Na szczęście nie – odparłam z ulgą, bo wcale nie zamierzałam sobie jeszcze bardziej psuć humoru. Wystarczył mi już budynek szkoły i witająca mnie pani Karabin.

– Jeśli nie chcesz psuć sobie humoru, nie odwracaj głowy – powiedziała Paula.

Oczywiście jak ktoś mi mówi, że mam czegoś nie robić, ja odruchowo zaczynam to robić. Tak już mam, o co mama zawsze się na mnie złości. Tak więc odwróciłam głowę i któż do mnie zamachał? No Józek, mój odwieczny rywal. To znaczy może przesadziłam, mówiąc „odwieczny”, ale od początku szkoły mieliśmy ze sobą na pieńku. Przez wakacje sporo urósł, a jego włosy stały się jeszcze jaśniejsze. Teraz był wyższy nawet ode mnie, a co dziwniejsze wydawał się też jakiś sympatyczniejszy. Ale to przecież niemożliwe, bo chłopaki nigdy się nie zmieniają. Oczywista oczywistość.

Józek

Nie będę owijać w bawełnę, bo z tą nadmierną skromnością zawsze jest problem. Dlatego dawno już się jej wyzbyłem i teraz jestem przekonany o swojej przeogromnej wartości. Po co mam udawać, że nie umiem, nie dam rady, skoro wiem, że za kilka lat będę sławnym pisarzem, a dzieciaki w moim wieku będą uczyły się o mnie w podręcznikach. Taka już moja przyszłość i wszyscy muszą się z tym pogodzić. Miśka też. Jeszcze w tym roku planuję napisać pierwszą książkę i dlatego prowadzę ten dziennik, aby przed wakacjami postawić ostatnią kropkę i móc wydać bestseller. W końcu nie ma nic ciekawszego niż życie uczniów, a w naszej szkole to już w ogóle dzieją się takie rzeczy, że głowa mała. Pierwszy lepszy przykład – rozpoczęcie roku. O dziwo w centrum uwagi nie była teraz Ewelina, choć ta to ma wakacyjne przygody. Trzy lata temu porwali ją kosmici, dwa lata temu połknął wieloryb, a w zeszłym roku więzili piraci. Jej życie nadaje się na całą serię filmów akcji. Jednak Ewelina nawet nie zdążyła powiedzieć corocznego „Wiecie, co mi się przytrafiło?”, bo tym razem uprzedziła ją Miśka. Chyba musiała to planować całe wakacje. Naprawdę chciałem być dla niej miły, ale z nią się po prostu nie da. Ja tu zamachałem do niej przyjacielsko na przywitanie, a ona co zrobiła? Nie, wcale mi nie odmachała. Najpierw zmroziła mnie wzrokiem, a później podeszła do ściany, na której przykleiła ogromną kartkę. To był „Manifest czwartoklasistek”. Od tej chwili świat IVB nie był już taki sam.

MANIFEST CZWARTOKLASISTEK

My, czwartoklasistki, nie możemy pozwolić na to, żeby życie IVB wyglądało jak wcześniej. Dlatego niniejszym ogłaszamy, że dziewczyny mają tak jak chłopcy prawo do:

rozrabiania,

grania w piłkę,

plucia na odległość,

puszczania samolotów,

strzelania z procy,

ścigania się na korytarzu.

Poza tym my, dziewczyny, zobowiązujemy się do przestrzegania zasady „jedna za wszystkie, wszystkie za jedną”. Bo w nas, dziewczynach z IVB, siła szkoły.

Masz babo placek – czemu mówię jak moja babcia? No dobra – a to klops. To chyba też jej powiedzenie. W każdym razie wracam do manifestu, bo tak się po prostu nie robi. Wiem, że od początku podstawówki toczyliśmy tę wojnę, ale żeby atakować nas od razu na rozpoczęciu roku, gdy jesteśmy jeszcze myślami nad morzem czy w górach! To cios poniżej pasa i dlatego wymaga odwetu. Podjęliśmy więc rzuconą nam rękawicę. Poszliśmy do parku, aby Adam mógł potrenować strzały z procy.

– Prawo do rozrabiania? – oburzył się.

– No, niektóre dziewczyny mają potencjał – zauważył Piotrek.

– Jasne, chyba dla ciebie.

Fakt faktem, że Adam był mistrzem rozrabiania i trudno było znaleźć mu równych. Kiedyś nawet udało mu się zdobyć osiem uwag jednego dnia. Cała szkoła o nim mówiła, ale wciąż są lepsi. Podobno w 1999 roku był taki jeden, co zdobył aż dziesięć uwag. Jego ksywka to Taran, lecz nie wolno o nim mówić głośno, bo jak któryś z nauczycieli usłyszy, to ląduje się u dyrektora na dywaniku. Jakby był jakimś Sam-Wiesz-Kim z „Harry’ego Pottera”. W każdym razie Adam postanowił kiedyś pobić ten rekord i myślę, że w tym roku ma szansę wreszcie osiągnąć swój cel.

– A Miśka? – nie poddawał się Piotrek.

– Miśka, Miśka… Ona się nie liczy – odburknął Adam.

– Dziewczyna to dziewczyna – zaczął filozoficznie Piotrek i wiedziałem, że czekał nas dłuższy wykład. Szybko więc interweniowałem.

– Chłopaki, manifest. Nie chcemy być na przegranej pozycji.

Słowo „przegrana” działało na nich zawsze. Raz nawet udało mi się zmusić w ten sposób Adama do zjedzenia szpinaku. Zabraliśmy się więc do roboty, choć nie było łatwo. Najwięcej czasu zajęła nam sprawa punktu czwartego, który postulował Piotrek, a Adam w żadnym wypadku nie chciał go przyjąć. Jednak gdy zgodziliśmy się na szósty punkt Adama, w końcu przełknął i to. Wreszcie mieliśmy gotowy manifest. Ale to nie wszystko. My musimy być zawsze lepsi, więc założyliśmy też Klub Mistrzów, do którego wstęp mieli tylko chłopcy. Żadnych dziewczyn, bab, zołz czy ślicznotek. Tu nie ma wyjątków dla nikogo. Wstęp tylko dla takich fajnych chłopaków jak my. Zostałem prezesem i naczelnym pisarzem naszego klubu, Adam dowódcą armii, a Piotrek obrońcą. W końcu nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Teraz dziewczyny nie mają z nami szans.

Miśka

Jak tylko weszłam do szkoły, od razu wiedziałam, że coś się wydarzyło. Malina z Paulą pędziły w moim kierunku, a przy tym głośno się przekrzykiwały.

– Papugi! – zawołała Paula.

– Patafiany! – dorzuciła Malina.

– I to z najniższej palmy w okolicy.

– Co? – Spojrzałyśmy z Maliną po sobie.

– No dobra, trochę mnie poniosło – odparła Paulina – ale po prostu mnie zdenerwowali. A ciebie, Miśka, to już na pewno wkurzą.

– O czym wy w ogóle mówicie? – spytałam.

– O manifeście chłopaków – zawołały równocześnie.

No, no, tego się nie spodziewałam. Naprawdę całkiem szybko się uwinęli, i to w dodatku Józek, który pewnie chciał stworzyć manifest w formie poematu albo jakiejś epopei narodowej.

– W takim razie piłka w grze.

– Już? – zdziwiły się dziewczyny, jakby oczekiwały przemowy Hamleta.

– No nie do końca. Nie powiedziałyście, gdzie są te ich marne wypociny.

– To jest właśnie najgorsze – westchnęła Paula. – Na drzwiach damskiej toalety.

MANIFEST MISTRZÓW

My superaśni, najfajniejsi, najwspanialsi (można by dorzucić jeszcze kilka wyjątkowych zalet, ale jesteśmy też skromni) w trosce o innych ogłaszamy następującą rzecz. Otóż czwartoklasiści (nie mylić z czwartoklasistkami) mają prawo do:

rozrabiania – jak zawsze. Nic się w tym względzie nie zmienia od lat,

tajemnych spotkań Klubu Mistrzów,

mówienia specjalnym językiem Mistrzów,

tańczenia w konkursach i na imprezach – skoro musimy,

grania w piłkę na przerwie – jak zawsze,

obrzydzania jedzenia na stołówce – strzeżcie się, czwartoklasistki, oj strzeżcie,

okrzyku zwycięzcy po każdej wygranej z dziewczyną.

– Mnie mdli na samą myśl o nich – podsumowała Malina, która wyjątkowo nie lubiła obrzydliwości stołówkowych.

– Ale z tym językiem to całkiem niezłe – powiedziała Paula.

– Daj spokój, co za język oni mogą wymyślić? Tylko jakieś gliglanie bezsensowne – odparła Malina.

– Kana kaprzy kakład kamo kagą kamó kawić katak kajak kaja – powiedziałam, co wywołało wyraźne zdziwienie u dziewczyn. Stały jak zamurowane i patrzyły na mnie, jakbym co najmniej spadła z księżyca.

– Kao kaco kacho kadzi? – spytałam.

Paula otrząsnęła się pierwsza.

– Co ty mówisz?

– Kanic kacie kaka kawe kago?

– Kawę kaka kacie? – dziwiła się Malina.

– Co znaczy słowo „wękacie”? – spytałam.

– Skąd mam wiedzieć? – obruszyła się Malina. – To ty mówisz jak połamana.

– To nasz nowy szyfr. Później wam wytłumaczę. Kaka kara kabin.

– Karabin nadciąga – szepnęła Paula.

– No przecież mówię! – krzyknęłam i pociągnęłam dziewczyny do auli.

Przez ten manifest zupełnie zapomniałyśmy o apelu. Dyrektor Kukułka miał nam oznajmić jakąś niezwykłą wiadomość. Gdy dobiegłyśmy do sali, przywitała nas pani Cegłowska czerwona z wściekłości, ale na szczęście dla ochłody dyrektor Kukułka zmroził nas wzrokiem. Zauważyłam, jak Józek prostuje plecy, aby lepiej się prezentować w pierwszym rzędzie. A mówi się, że chłopaki się nie podlizują. Ciekawe którzy.

– Dro-dro-drodzy uczniowie – zaczął dyrektor. – Jesz-jesz-jeszcze raz was witam w nowym roku szkolnym. Tym razem jednak mam dla was niezwykłą informację. Otóż wczoraj pan Tadeusz uzyskał wspaniałą dotację dla naszej szkoły. Początkowo chciał ją przeznaczyć na Rok Mickiewiczowski, jednak po długich, a można nawet powiedzieć, że po bardzo długich debatach w końcu postanowiliśmy oddać nagrodę w wasze ręce.

– Hurra! – krzyknęli wszyscy i nagle w sali zrobił się straszny harmider.

– Kupimy mnóstwo cukierków!

– Albo zabawek!

– To głupie, lepiej pojechać do Disneylandu!

Każdy miał jakiś pomysł, na co przeznaczyć te pieniądze.

– Ci-ci-cisza! – krzyknął dyrektor Kukułka. – Teraz oddaję głos panu Tadeuszowi. On wam wszystko wytłumaczy.

Pan Tadeusz poprawił muszkę i chrząknął wymownie, a następnie zaczął swoją, jak zwykle idealną, wypowiedź, akcentując przy tym wyraźnie każde słowo.

– Otóż najwspanialsi, jak