Misjonarz. Triduum Otchłani - Tatiana Laurencja Jachyra - ebook

Misjonarz. Triduum Otchłani ebook

Tatiana Laurencja Jachyra

5,0

Opis

W Warszawie dochodzi do serii makabrycznych morderstw. W Niedziele Palmową, w Lesie Kabackim zostaje znalezione nagie ciało mężczyzny z kamieniami w dłoniach, a jak wykaże później sekcja zwłok, również w żołądku. Do kolejnej zbrodni dochodzi dzień później, kiedy w Centrum Finansowym ma miejsce kolejne zabójstwo. Tym razem ofiara zostaje żywcem oskórowana w swoim gabinecie.

Komisarz Tomasz Wilczyński i jego partner Sławek Witecki próbują, z marnym skutkiem, rozwiązać śledztwo. Kiedy wprowadzają w sprawę fotoreporterkę jednego z dzienników, Aleksandrę Rawen, sprawa nabiera tempa. Kobieta uważa, że morderstwa wiążą się ze świętami Wielkiej Nocy i poprzedzającym je tygodniem.

Tymczasem zbliża się dzień Zmartwychwstania Chrystusa. Wszyscy z niepokojem czekają na wielki finał, jaki bez wątpienia przygotuje Misjonarz – twórca przerażającego teatru Triduum Otchłani.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wertka

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!
00

Popularność




Copyright © Tatiana L. Jachyra

Copyright © Wydawnictwo Feniks Sebastian Niewiadomski, Kraków 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Joanna Karyś

Skład i łamanie:

Patrycja Kubas

Projekt okładki:

Patrycja Kubas

Zdjęcia na okładce:

Autor: Tatiana L. Jachyra

Źródło: zasoby własne

Autor: Myriams-Fotos

Źródło: https://pixabay.com

Dystrybucja i druk:

OSDW Azymut Sp. z o. o.

ul. Gottlieba Daimlera 2

02-460 Warszawa

Wydawnictwo:

Wydawnictwo Feniks Sebastian Niewiadomski

ul. Józefa Brodowicza 2/2, 31-518 Kraków

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Feniks Sebastian Niewiadomski

ul. Józefa Kostrzewskiego 17, 30-437 Kraków

www.wydawnictwo-feniks.pl

Redaktor Naczelny: Anna Fiałkowska-Niewiadomska

e-mail:[email protected]

Promocja i marketing:

e-mail: [email protected]

Numer ISBN 978 83 67141 66 6

„Od tygodni wydaje się, iż zapadł wieczór. Na naszych placach, ulicach i miastach zebrały się gęste ciemności; ogarnęły nasze życie, wypełniając wszystko ogłuszającą ciszą i posępną pustką, która paraliżuje wszystko na swej drodze. Czuje się je w powietrzu, dostrzega w gestach, mówią o tym spojrzenia. Przestraszyliśmy się i zagubiliśmy. Podobnie jak uczniów z Ewangelii ogarnęła nas niespodziewana i gwałtowna burza. Uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy w tej samej łodzi, wszyscy słabi i zdezorientowani, ale jednocześnie ważni, wszyscy wezwani do wiosłowania razem, wszyscy potrzebujący, by pocieszać się nawzajem. Na tej łodzi… jesteśmy wszyscy. Tak jak ci uczniowie, którzy mówią jednym głosem i wołają w udręce: „giniemy” (w. 38), tak i my zdaliśmy sobie sprawę, że nie możemy iść naprzód każdy na własną rękę, ale jedynie razem.”

Papież Franciszek

„Bóg milczy. Słychać tylko szept diabła.”

Donato Carrisi

„Najważniejsze sprawy leżą zbyt blisko najskrytszego miejsca twej duszy. (...) Zdobywasz się na odwagę i wyjawiasz je, a ludzie dziwnie na ciebie patrzą, w ogóle nie rozumiejąc. (...) Myślę, że to jest najgorsze. Kiedy tajemnica pozostaje niewyjawiona nie z braku słuchacza, lecz z braku zrozumienia.”

Stephen King

„Ich dusze są mroczne, serca twarde, a język kłamliwy. Myśli mordercze, czyny podstępne, a sumienie uśpione.”

Ewa Barańska

„Wszystko rozpoczyna się od myśli. Myśli prowadzą do uczuć, uczucia prowadzą do działań, działania prowadzą do rezultatów.”

J. Beck

Prolog

– Upadłem. I sprowadzę upadek na ludzkie plemię. Oni już nie walczą ze swoją wiarą tak jak ty. Nie boksują się z Bogiem, nie kłócą się z nim. Dla nich Bóg stał się niemy, głuchy, niewidzialny.

Matowe gałki o rozszerzonych źrenicach przyglądały się jej uważnie. Oczy były pozbawione powiek, rzęs i brwi. Sprawiały wrażenie, jakby chciały wedrzeć się siłą do biblioteki pamięci i splugawić spojrzeniem karty pamiętnika duszy kobiety. Czuła jego nieświeży, trupi oddech. Łysy czerep znajdował się dosłownie kilka centymetrów od jej twarzy, ale nie mogła się ruszyć, nie mogła się cofnąć. Nie była w stanie odwrócić wzroku od zapadniętych oczodołów. Sparaliżowana, przerażona, drżąca. Wstrzymała oddech.

Tak przechylił głowę, że widziała pozbawioną skóry część jego twarzy, z widocznymi mięśniami trzymającymi szczękę, zębami i poruszającym się językiem. Uśmiechnął się.

– Boisz się mnie... Zupełnie niepotrzebnie. Nie zrobię ci krzywdy.

Próbował wyciągnąć dłoń w kierunku twarzy swojej rozmówczyni, ale pętające go więzy krępowały ruchy. Jęknął. Zwisające z sufitu kable elektryczne, w które był zaplątany, wżynały się boleśnie w poskręcane w konwulsjach ciało. Wydawało się, że napięte mięśnie zaraz rozerwą skórę pokrytą niezagojonymi, ropiejącymi ranami, z których sączyła się czarna krew. Cuchnął spalenizną. Wyglądał jak schwytany w pułapkę dziki ptak. Był jak Ikar, który choć nadal posiadał swoje potężne skrzydła, to upadek pogruchotał je boleśnie. Nie zrosły się dobrze i nie były tak silne jak kiedyś. Muskularne niegdyś ciało odziane w złoto i drogie kamienie, odbicie doskonałości i perfekcji, któremu składały hołd wszystkie niebiańskie stworzenia, prezentowało się teraz jako wijąca się w agonii naga, woskowa kreatura.

Wisiał samotnie na środku głównej nawy w pustej kaplicy starego gotyckiego kościoła. Opuszczona świątynia, nieużywana od lat do szerzenia kultu religijnego, zdawała się grobowcem. Więzieniem, gdzie straż pełniły wypalone masywne świece oraz ukryte w mrokach naw bocznych konfesjonały, zamieszkane przez zagubione ludzkie grzechy. W przebijającym się przez okienka popękanych witraży świetle, które spływało na niego niczym smuga srebrzystego popiołu, wyglądał onirycznie, jednocześnie przerażająco.

Stopami ledwo dotykał popękanej posadzki.

– On też kiepsko skończył... – Wskazał wzrokiem rozpięte na drewnianych belkach zwłoki Chrystusa, umieszczone w prezbiterium. Zaśmiał się. – Ale ty... Ty sobie poradzisz... Bo jesteś buntowniczką innego rodzaju. Krnąbrną i dumną... I dlatego, że wkrótce ukażę ci swoje dzieła, które cię wzmocnią i utwierdzą w wierze...

Wychylił się bardziej. Zauważyła, że pętla niebezpiecznie zaciska się wokół jego szyi. Zacharczał. Jego szept przeszył ją, poczuła nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

– Będziesz moją uczennicą... Zobaczysz, ile wart jest twój stwórca...

Łzy bezsilności popłynęły z oczu kobiety, a język kreatury zlizał je pośpiesznie z jej policzka. Oblizał spierzchnięte wargi i zamlaskał.

– Byłem spragniony ludzkich łez...

Chciała wzywać pomocy, ale głos, przeraźliwy krzyk z głębi trzewi, który uwiązł w gardle, okazał się tylko bezdźwięcznym świstem.

Sufit. Cienie ze snu majaczyły w mroku. Gałki oczne poruszały się nerwowo, próbując nadążyć za ich ruchem. Nadal nie była w stanie się poruszyć. Z trudem łapała powietrze. Nazywają to paraliżem sennym. Ciało jest wyprężone, świadome bodźców z zewnątrz, ale niezdolne do ruchu. Na przestrzeni ostatnich lat ten paraliż zdarzał się aż nazbyt często. Tak się musi czuć człowiek, którego za życia zamyka się w trumnie. Żywy choć jednocześnie umarły. Umarły, ale wciąż niemogący odejść na dobre.

Minęło kilka sekund, a może i minut, jednak bezwład nie mijał. Był dłuższy niż zazwyczaj. Bardziej przerażający.

Nie można było się do niego przyzwyczaić, zaakceptować go czy z nim oswoić. Nie można było go kontrolować.

W końcu zamrugała i poruszyła palcami dłoni. Wreszcie wzięła głęboki oddech. Powoli usiadła na łóżku. Trzęsła się. Mięśnie odpuszczały i były wyczerpane. Czuła potworny chłód, choć jednocześnie całe ciało płonęło żywym ogniem.

Mokra, satynowa koszulka przykleiła się do skóry. Dotknęła piersi. Próbowała uspokoić oddech i niemal wyrywające się z klatki piersiowej zrozpaczone i napełnione strachem serce. Poczuła delikatną nierówność pod palcami.

Odrzuciła pościel. Kręciło się jej w głowie a w ustach miała dziwny metaliczny posmak. Zsunęła się z łóżka. Dotknęła palcami stóp miękkiego dywanika przy łóżku. Westchnęła i wstała. Podeszła do okna i rozsunęła ciemne zasłony. Poranne światło słoneczne szybko zawładnęło wnętrzem sypialni, przeganiając koszmary nocy.

Otworzyła duże drzwi balkonowe i wyszła na przestronny taras. Zimny poranny wiatr musnął jej skórę, wciąż rozpaloną. Poczuła, jak włoski stają jej dęba. Przeczesała palcami mokre od potu włosy. Podeszła do krawędzi i oparła dłonie o poręcz balkonu. Miasto budziło się do życia i ona także powinna. Powinna zostawić za sobą noc i mrok, które nawet za dnia wydawały się kroczyć przy jej boku. Były jej cieniem. Czy ją chroniły?

To był sen1 – pomyślała. Tylko sen... który powtarzał się niezmiennie od kilku dni...

I

Niedziela Palmowa

5.30. Alarm budzika wyciągnął go siłą z ramion seksownej blondynki, która właśnie miała mu... Och! Zaklął. Nie powinien mieć takich snów, kiedy obok leżała jego ciężarna żona. Chociaż z drugiej strony zawsze zastanawiał się, jak to jest bzykać się z dwiema kobietami naraz. Miał świetną kondycje, więc bez problemu dałby radę „ogarnąć” taki trójkącik.

– Abstynencja wali mi na mózg – powiedział do siebie, spoglądając na pogrążoną we śnie, spokojną twarz młodej kobiety. Pokiwał głową z dezaprobatą. – I po co mi to było? Obrączki i te wszystkie ceregiele.

5.40. Zaczęło świtać. Wstał z łóżka i udał się do kuchni. Nastawił ekspres do kawy i powlókł się do łazienki. Szybka toaleta, żeby doszedł do siebie. Odkręcił kurek z zimną wodą i opłukał twarz. Spojrzał na odbicie w lustrze.

Dobrze wyglądasz, stary – pomyślał.

Dotknął zmarszczek na czole i wokół oczu. Szeroki uśmiech ukazał garnitur nieskazitelnie białych zębów. Sięgnął po szczoteczkę do zębów i pastę. 5.45. Kawa, kawa, kawa. Mocne espresso pobudziło go. Założył spodnie dresowe, bluzę i kurtkę. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień, a w dodatku była to niedziela – błogie lenistwo.

– Franka, idziemy. – Z salonu, jakby tylko czekając na komendę, wybiegła suczka. Był to czarny labrador.

5.49. Las Kabacki. Rezerwat przyrody. Długość mniej więcej pięć kilometrów, szerokość około trzy kilometry. Powierzchnia blisko dziewięćset dwadzieścia pięć hektarów. Miejsce spotkań sportowców, spacerowiczów, zakochanych. Obszar, w którym można się zgubić. Pozostałość po pradawnej Puszczy Mazowieckiej. Owiany legendą kompleks znajdujący się na terenie obecnego Ursynowa, którego granice wytyczają od północy mocno rozbudowane Kabaty, od zachodu ulica Puławska, od południa gminy Piaseczno i Konstancin-Jeziorna. Nazywany czasem miejscem przeklętym. To tu dziewiątego maja 1987 roku miała miejsce katastrofa lotnicza samolotu pasażerskiego powracającego z Nowego Jorku. Podczas nieudanej próby awaryjnego lądowania, spowodowanej awarią silników, zginęło wówczas sto osiemdziesiąt trzy osoby. Dla upamiętnienia tej tragedii jedna z alejek parku nosi nazwę alei Załogi Samolotu „Kościuszko”. To jednak nie jedyne ofiary, które straciły życie między koronami drzew wiekowego rezerwatu. W okresie niemieckiej okupacji, potajemnie zwożono tutaj polskich jeńców politycznych, gwardzistów, powstańców i osoby cywilne. Szacuje się, że w zbiorowych i indywidualnych egzekucjach zostało zamordowanych kilkaset osób. Do tej pory nie odkryto wszystkich masowych grobów. Podczas spacerów w okolicach ulicy Moczydłowskiej i ulicy Rybałtów można natknąć się na tablice upamiętniające poległych.

Mężczyzna pamiętał pierwszą randkę, na którą zaprosił obecną żonę. Wybrał jedną ze ścieżek przyrodniczych. Cztery kilometry, dwanaście przystanków. Najpierw kolacja w Cuda Wianki a potem spacer do lasku, ale już przy Parku Przyrody, wśród buków pospolitych wydarzyło się to, co się wydarzyć miało... Był bardziej napalony niż zakochany, a ona wpatrzona w niego jak w obrazek bez problemu zdjęła majtki. Trochę się zagalopował i nie udało mu się wyhamować plemników, szczególnie jednego. Za każdym razem, kiedy biegł w okolicach ścieżki zdrowia i mijał polankę przypominał sobie o porażce i rażącej głupocie, którą będzie odpokutowywał przez następne lata.

Zazwyczaj pokonywał dziesięć kilometrów. Czasami więcej. Dorzucał do tego wieczorny trening na siłowni, do której udawał się po ośmiu godzinach siedzenia w biurze.

6.45. Nie spieszył się. Mniej więcej połowa dystansu była za nim. Lecący w słuchawkach wykład motywujący do zmiany swojego życia, pomagał mu skupić myśli, wyrównać oddech i wejść w rytmiczny bieg.

Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy pojawiły się gęste chmury, przeganiając do tej pory ciepłe promienie słońca. Wydawało się, że za chwilę rozpęta się burza. Mężczyzna poprawił czapkę na głowie. Zrobiło mu się nieprzyjemnie zimno.

6.50. Zorientował się, że pies nie biegnie koło niego. Zatrzymał się i zaczął rozglądać wokół. Spojrzał na zegarek. Zsunął okulary i zdjął słuchawki. Zaczął nawoływać czworonoga.

Delikatna mgiełka unosiła się nad wilgotnym, pokrytym rosą poszyciem z mchu i trawy.

Franka nigdy nie traciła tempa. Był zaskoczony. Odkąd wziął ją ze schroniska i nauczył poruszać się bez smyczy przy nodze, zwierzę karnie trzymało się przy swoim panu – oddane i wierne. Poranne bieganie stało się dla nich niemal rytuałem.

Co jest? – pomyślał. Może zwabił ją zapach jakiegoś martwego gryzonia? Wiewiórki, kuny, jeża... a może było to coś większego. Sarna? Lis? Dzik? Eee, niemożliwe. Przecież często tędy biegali. Niemożliwe!

– Franka!

Nasłuchiwał. Suczka pojawiła się zupełnie z innej strony niż przypuszczał mężczyzna. Była niespokojna. Popiskiwała i ujadała jednocześnie. Podskakiwała i kładła łapy na torsie właściciela.

– Co jest? Gdzie się szwendasz, przybłędo moja? – Mężczyzna pogładził psa po pysku. – Mam iść za tobą, tak? Coś znalazłaś? Zdechłego tchórza? Który to już w tym tygodniu?

Franka odbiegała na krótką odległość i wracała, jakby chciała wskazać kierunek.

– No już, już... Gdzie masz tego sierściucha?

6.53. Labrador wbiegł w głąb bukowej polany. Mężczyźnie trudno było za nim nadążyć. Sytuacja zaczęła go mocno irytować.

– Franka! Musimy wracać! – krzyczał, a odpowiadała mu jedynie cisza.

Suczka zjawiła się nagle. Wpadła na właściciela, prawie go przewracając. Była nerwowa i wydawała dziwne dźwięki.

– Wkurzasz mnie, łachudro. – Biegacz potarmosił psa po łbie. – Prowadź! Gdzie ta twoja zdobycz...?

Zwierzę zakręciło się wokół własnej osi. Oparło przednie łapy o pierś mężczyzny i znowu zaczęło głośno ujadać.

– Tak, tak... wiem! Prowadź!

6.56. Pojedyncze obrazy. Kadry jak z polaroidu. Migawki. Czerń, biel, odcienie szarości.

Wzrok mężczyzny z trudem rejestrował obraz, jaki pojawił się przed jego oczami, buntując się przed kompozycją kadru, światłocieniem i sposobem przedstawienia głównego elementu inscenizacji.

Przyspieszone bicie serca nie było wyłącznie wynikiem biegu za psem, a nogi, które się pod nim ugięły wynikiem zmęczenia mięśni.

Zatrzymał się niecałe pół metra od jednego z buków znajdujących się na polanie. Zdjął okulary i patrzył. Z ręką przyłożoną do ust trwał w nieporuszeniu przez kilka chwil. Zawartość żołądka już torowała sobie drogę przez przełyk. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny.

– Franka, do nogi! Kurwa, już! Do nogi! – krzyknął w końcu. – Zostaw to!

Jednak zwierzę nie reagowało na komendy właściciela i kopało wokół zdobyczy dalej. Było podekscytowane znaleziskiem, ale nie odważyło się go dotknąć.

– Franka, do nogi! – powtórzył. – Już! Do nogi!

Suczka w końcu posłuchała i podkulając ogon się wycofała. Zatrzymała się dopiero przy nogach opiekuna.

Biegacz wziął głęboki oddech. Chłodne poranne powietrze wciągnięte do płuc orzeźwiło go trochę i przywróciło trzeźwość myślenia. Czuł jak strużka potu ścieka mu po kręgosłupie. Wyjął telefon z kieszonki i wybrał numer. Przełykał nerwowo ślinę. Przez cały czas jego wzrok utkwiony był w znalezisku.

– Alarmowy 112. Słucham. – Po kilku sygnałach usłyszał miękki kobiecy głos. Bał się odezwać. – Halo! Alarmowy 112! – powtórzyła tym razem ostrzej dyżurna dyspozytorka. – Proszę nie robić sobie żartów i nie blokować linii.

– Dzwonię... – zaczął mężczyzna, jąkając się. – Jestem w Lasku Kabackim. Zaraz przy skrzyżowaniu Rydzowej i Nowoursynowskiej... Zaraz przy pomniku przyrody... Przy bukach pospolitych... Ja... ja... chciałem zgłosić... Chciałem powiedzieć, że...

– Halo? Proszę mówić spokojnie... Halo...

– Tak, tak... Jestem bardzo spokojny... – Głos mu drżał. – Mój pies... Ja biegałem, jak co rano biegałem. I mój pies... – zamilkł nagle, po czym po chwili zaczął krzyczeć do słuchawki. – Ja chciałem zgłosić znalezienie zwłok! Nagie, kurwa, zwłoki siedzą sobie pod drzewem! Ten koleś się na mnie gapi...

– Skąd pan wie, że jest martwy?

– Bo się kurwa nie rusza! Jest cały blady, siny... spuchnięty... Kurwa! I ten jego wzrok... się gapi tak strasznie, ma takie wybałuszone oczy...

– Proszę się nie zbliżać do ciała. Już wysyłam najbliższy patrol policji. Proszę się uspokoić. Proszę podać swoje dane. Imię i nazwisko...

– Grzegorz Wiszyński. Mieszkam tu blisko...

– Dobrze, panie Grzegorzu, proszę zachować spokój i zostać na miejscu do przyjazdu policji, rozumie pan?

– Tak, tak. Nie ruszam się stąd...

Dyżurna rozłączyła się, by za chwilę połączyć się z najbliższym patrolem policji.

7.10. To miała być taka piękna niedziela...

– ... ale pozwól mi chociaż wytłumaczyć...

– Niczego nie będziesz mi tłumaczył! – Kobieta po drugiej stronie krzyczała tak głośno, że mężczyzna musiał trzymać komórkę kilka centymetrów od ucha.

– Aga, proszę... Kotek...

– Nie jestem twoim jebanym kotkiem! Jak Kaśka w ogóle miała czelność zadzwonić do starego i powiedzieć mu, że ma kurwę w sekretariacie? Jak mogła? Sama tę pierdolniętą babę z nim łączyłam. Tiruriru, milutka taka, słodko-pierdząca. Rozmawiała ze mną jak z kumpelą! Pierdolony babsztyl! Że rozwalam wasze małżeństwo? Jakie małżeństwo? I ty z tą obrączką teraz wyskakujesz! Jeszcze tydzień temu „separacja od dwóch lat i najwyższy czas na rozwód”. Rzygać mi się chce.

– Skarbie... Nie denerwuj się...

Rozpadało się i wycieraczki z trudem nadążały ze ściąganiem płatków śniegu z przedniej szyby.

– Gardzę tobą. Myślałeś, że jak jestem na stażu, to się ze mną zabawisz, a potem kopniesz w dupę?

– Moja żona to histeryczka. Nie może się pogodzić z rozpadem naszego małżeństwa. – Mężczyzna na siedzeniu pasażera przewrócił oczami, spoglądając przepraszająco na kierowcę. Kierowca podniósł z wyrazem zaskoczenia brew.

Rozpad małżeństwa? – zapytał wzrokiem. W odpowiedzi dostał wzruszenie ramion.

– Nie chcę słuchać kolejnych pierdolonych kłamstw1 Sławek, myślałam, że jesteś inny! – Połączenie zostało przerwane.

– Rozpad małżeństwa? Serio? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?

– Kaśka chcę wnieść o separację... Nie chciałem nic mówić. Wciąż staramy się rozmawiać, ale jest coraz trudniej.

– Nie dziwię się, że jest coraz trudniej, jak co chwila wyskakują spod łóżka i z szafy twoje nowe kochanki.

Sławek westchnął i wydął usta jak skarcony dzieciak.

– Ten zjazd musi być gdzieś na prawo – po chwili milczenia odezwał się mężczyzna za kierownicą. Chrząknął i dodał: – Ty i te twoje panienki... Ogarnąłbyś się w końcu, a nie biegał za spódniczkami. Która to już stażystka w tym roku? A nie, sorry. Aga to sekretarka, zapomniałem. Ej, ale chyba też stażystka. Nie dziwię się, że Kaśka ma już dosyć twoich skoków w bok.

– Taaa... – Pasażer schował telefon do kieszeni. – Musi być jakaś równowaga w przyrodzie. Ile się znamy? Dziesięć lat? Prawie piętnaście... Pracuję z facetem, który od przynajmniej ośmiu lat nie był na randce. Psujesz opinię gatunkowi męskiemu. Siedzisz w tych swoich czterech ścianach w towarzystwie książek psychologicznych. I ta twoja „miłość” do zgłębiania umysłów seryjnych morderców. Psychopaci, psychotraumatologia, analizy. Jaka normalna laska będzie chciała umówić się z kimś takim jak ty? Każda po pierwszej randce będzie uciekać, gdzie pieprz rośnie, kiedy zobaczy, jak wyglądają ściany w twojej sypialni. Jesteś policjantem. W naszej branży wyrywa się na mundur, a nie na intelekt.

– Równowaga to ci w końcu bokiem wyjdzie, mój drogi. Bo wiesz...

– Widzę koguty. To chyba tu – przerwał towarzysz. Nie bez problemu znaleźli wolne miejsce. Zaparkowali na poboczu dróżki.

– I jeszcze kurna musiało się rozpadać. Niedziela Palmowa! Powinno być miło i przyjemnie...

– Jaki kwiecień taki plecień. Od kiedy ty się zrobiłeś taki święty? Niedziela Palmowa? Serio?

– Tomku, nie zaczynaj...

Wysiedli z auta. Prowadzenie oględzin miejsca i zwłok w tak kiepskich warunkach pogodowych i na zalesionym terenie, jawiło się jako koszmar koszmarów. Nie było im do śmiechu, więc obaj zaklęli w myślach.

Do tego wszyscy już żyli klimatem wielkanocnych świąt. Urlopy, przedłużone weekendy, nagłe L4... Każdy będzie się wkręcał od szybkiego działania i zrzucał pracę na „po świętach”.

Wyminęli ambulans oraz samochód techników i ruszyli alejką w stronę miejsca zdarzenia widocznego w oddali dzięki dwóm halogenom rozstawionym przez techników kryminalistyki. Mimo że słońce wzeszło jakiś czas temu, a biel świeżego śniegu, pokrywającego delikatną kołdrą gałęzie drzew i poszycie, powinna choć trochę odbijać światło, w lesie wciąż panował nieprzyjemny półmrok.

– Ciekawe i urokliwe miejsce.

– Czasem tu biegam.

– Aha. Lubisz horrory...

– Też mógłbyś zacząć.

– Preferuję inny rodzaj aktywności fizycznej.

– Słyszałem. – Towarzysz roześmiał się.

Przy taśmie ogradzającej teren zatrzymała ich policja. Niższy z mężczyzn wyjął blachę.

– Komisarz Tomasz Wilczyński i aspirant sztabowy Sławek Witecki. Komenda Stołeczna, Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Dostaliśmy zgłoszenie.

– Nieprzyjemny widok – zaczął jeden z policjantów, świecąc latarką w legitymację. – Byliśmy tu pierwsi. Nieprzyjemny widok...

Weszli na teren bukowej polany. Wilczyński poprawił okulary, przecierając je wcześniej szmatką. Po chwili nie umiejąc sobie poradzić z przydługimi, niesfornymi włosami, wyciągnął z kieszeni gumkę i zrobił kitkę. Witecki spojrzał na partnera i przeciągnął ręką po łysej głowie.

– Powinieneś brać ze mnie przykład.

– O tak, już się rozpędziłem. No dobra… Przekonajmy się, co to za nieprzyjemny widok przyjdzie nam oglądać.

– Taki jak w każdej kryminalnej książce. Zero oryginalności. Las i trup. I jakiś seryjny morderca czający się w krzakach. A my będziemy jak Hole, Hunter czy Linna, ruszymy w pościg za psychopatą.

Mierzyli się wzrokiem. Wydawało się, że starają się wyczytać sobie z oczu ostatnią myśl, ostatni obraz, który zachował się na siatkówce. Powieka żadnego z nich nie poruszała się, mięśnie twarzy nie odważyły się drgnąć. Walka na śmierć i życie, zabawa „w kto prędzej mrugnie”. Wygrany mógł być tylko jeden...

– Wybałuszone oczy i przekrwione spojówki. Widzisz te drobne wybroczyny? Do tego popękane naczynka na twarzy... Sinica. Zaschnięte łzy. Ślina w kącikach. – Piotr Iwański, lekarz medycyny sądowej, który pojawił się na miejscu zdarzenia, specjalnie na prośbę prokuratora okręgowego, rozchylił z trudem usta ofiary. – Udusił się. Usta popękane, spuchnięte, podobnie spuchnięty język i gardło. Widzę tu podrażnienie gardła i przełyku, o cechach przyżyciowych. – Mężczyzna przyglądał się z uwagą twarzy trupa, przyświecając sobie latarką. Miał na sobie jednoczęściowy biały kombinezon, rękawiczki i okulary ochronne. Wyglądał jak członek ekipy epidemiologów.

„Nigdy nie wiesz, co taki zwłok ma w sobie lub na sobie. Osobiście nie chcę się o tym przekonać. Lubię swoje życie. I lubię swoje ule i pszczoły” – powtarzał za każdym razem, gdy widział na twarzy Tomasza charakterystyczny uśmieszek. „Nie żebym się tłumaczył, ale jestem za stary na nadprogramowe atrakcje tego zawodu.” Komisarz bardzo dobrze znał lekarza, często spotykali się na miejscach zbrodni, dlatego doskonale wiedział, do czego nawiązuje doktor. Kilka lat temu, jeden z jego przyjaciół umarł zainfekowany zarazkami wąglika, które umieszczono w kwasoodpornym woreczku w żołądku ofiary.

– Ma opuchniętą szyję.

– Czas zgonu?

– Nie więcej niż sześć godzin. Widzę już początki rigor mortis. Plamy opadowe jeszcze nie do końca wysycone. Świeżynka mój drogi, wyziębiona świeżynka.

– Myślisz, że został tu przyniesiony? I tak upozowany?

– Nie wydaje mi się, aby sam z siebie się rozebrał do naga i w środku nocy, przy ujemnej temperaturze, usiadł pod drzewem, czekając na śmierć. Liczę, że dowiem się więcej, kiedy wezmę go na „rozmowę” u siebie. Wtedy wszystko mi wyśpiewa... Nie widzę żadnych zadrapań ani sińców. Nie bronił się.

– Może mu kazano się rozebrać. A te nacięcia tutaj? – Tomasz wskazał palcem zaróżowione blizny w okolicach brzucha.

– Wygląda na laparoskopię. Może zmniejszenie żołądka? Możliwe, że chłopak ostro wziął się za siebie. Nie był w stanie pozbyć się otyłości, więc pomógł sobie skalpelem. Fałdy brzuszne i rozstępy świadczą, że schudł szybko, a skóra nie nadążała za tempem metamorfozy. Powiem ci więcej po sekcji. Ten nienaturalnie nabrzmiały brzuch mnie niepokoi... Twardy... Nie ma możliwości, żeby nagromadziły się w nim takie ilości gazów, jest na to za wcześnie.

Wilczyński kiwną głową i się podniósł.

Sławek w tym czasie prowadził ożywioną konwersację z technikiem kryminalistyki, który pokrótce streścił mu wnioski dotyczące wstępnych oględzin. Ofiara nie miała przy sobie dokumentów ani żadnych rzeczy osobistych. Zalesiony teren i warunki atmosferyczne utrudniały czynności. Ściągnięty na miejsce pies tropiący nie zdołał podjąć tropu.

– Jak to nie podjął tropu? – zainteresował się policjant.

– Zgłupiał zupełnie! Nie wiedzieliśmy, o co chodzi, bo kręcił się jak głupi i wydawał się totalnie rozkojarzony... Myślimy, cholera, może jakieś zwierzęce ścierwo wyczuł albo jakąś norę z młodymi... i wiesz, co się okazało?

– No?

– Pies świadka, który znalazł zwłoki, to suczka. Suczka! I to z cieczką! Więc pewnie oznaczyła swoimi śladami teren wokół ciała.

– Jak nie urok to...

– Psia ruja.

Mężczyźni roześmiali się.

– Dobra, wracam do roboty. Trochę nam tu zejdzie, sam widzisz. – Technik oddalił się.

Witecki odnalazł wzrokiem partnera. Właśnie kończył robić zwłokom zdjęcia aparatem w telefonie. Aspirant wiedział, że jego towarzysz nie lubił czekać na gotowe fotografie z laboratorium kryminalistycznego i dlatego wolał mieć swój „podręczny” zestaw ujęć, wykonany choćby komórką.

Komisarz stał teraz z rękami w kieszeniach i w skupieniu przyglądał się ofierze. Analizował.

Trup był nagi. Wyglądał jak aktor na scenie w teatrze śmierci, na którego spadało konfetti z białych płatków śniegu. Finałowa, niema scena monodramu. Delikatna warstwa topniejącego szronu na skórze połyskiwała w ostrym świetle halogenów.

Mężczyzna koło trzydziestki siedział pod strzelistym drzewem i wpatrywał się otwartymi oczami w przestrzeń przed sobą. Ręce miał opuszczone wzdłuż korpusu, a nogi wyprostowane.

Czy z tego miejsca, jeszcze żywy, przyglądał się swojemu zabójcy? Czy zabójca, stojąc przed ofiarą i widząc, że ta się dusiła, przyglądał się jej powolnej agonii? Czy właśnie o to chodziło? O władzę nad życiem? O dominację? O podziwianie swojego dzieła?

Wokół drzewa kręcili się technicy kryminalistyki, błyskały flesze, odbywało się zabezpieczanie śladów kryminalistycznych istotnych dla śledztwa; chłopaki z prewencji rozpytywali świadka, który znalazł zwłoki... To wszystko wydawało się tłem przedstawienia. Policjantowi przyszedł na myśl rodzaj teatru, nazywanego spektaklem uczestniczącym, gdzie widzowie stają się jednocześnie aktorami...

Jestem jednym z nich – pomyślał, rozglądając się czujnie. Spojrzał jeszcze raz na głównego bohatera. Jego wzrok zatrzymał się na drobiazgu, którego wcześniej nie zauważył.

– A te kamienie, które ofiara trzyma w dłoniach? – zadał pytanie, które zawisło w przestrzeni i pozostało bez odpowiedzi.

– Walka z cieniem... To myślenie do przodu, to przewidywanie. Kontrola i koncentracja. Pamiętaj, że jesteś dla siebie najgorszym wrogiem. Nieprzyjacielem, który zna cię najlepiej, zna twoje czułe punkty, niezabliźnione rany. Konfrontujesz się ze swoimi słabościami. Kiedy patrzysz na tę drugą w lustrze, kogo widzisz? Natrzaskałabyś jej po ryju? Czy podała rękę na zgodę? Wszystko się dzieje w twojej głowie, ale to ciało obrywa najbardziej. Ból fizyczny jest po wielokroć odzwierciedleniem tego, co czujesz w środku, kiedy twoja psycha sypie się na kawałki, kiedy lęk ogranicza i paraliżuję każdą sferę życia. Ale ty masz serce i duszę wojownika. Dążysz do perfekcji. Szybkość, zwinność, koncentracja, samokontrola. Jesteś bronią. Walka z cieniem... To walka, którą prowadzisz sama ze sobą w swojej głowie. To wyobrażenie sobie przeciwnika i reagowanie na wyprowadzane przez niego uderzenia, jeszcze zanim zdąży o nich pomyśleć i je wykonać.

– Trzymaj gardę! O tak! Głowa! Zadaj cios! Dobrze! Ciosy szybkie i luźne! Luźna praca na nogach! O tak! Spokojnie! Teraz unik! Jeszcze raz! Ciężar na nogę zakroczną! Garda! Prawa na wysokości policzka, zasłaniaj się. Łokcie przy żebrach. Pamiętaj: ułamek sekundy i atak! Przewiduj! To szermierka na pięści! To taniec... Musisz wypracować swój własny styl, płynność ruchów. Sztuka walki uczy świadomości ciała i wnętrza! Zadaj cios! Prawy sierpowy! O tak! Teraz unik! Dobrze... Walka z cieniem przygotuje cię do prawdziwej walki, którą stoczysz na prawdziwym ringu. Wtedy nie będzie mnie przy tobie. Jak zaryjesz mordą o deski to będziesz musiała się sama podnieść.

– Dobra, dość na dziś. Jak na trzy tygodnie przerwy nie jest źle. – Trener poklepał Olę po plecach. Była spocona i ciężko oddychała. Podał jej wodę, by mogła się napić. Miał koło sześćdziesiątki, ale dzięki regularnym treningom i rygorowi, który wprowadził do swojego życia po odejściu z zawodowego boksu, mógł się pochwalić nienaganną formą.

Ola usiadła na macie przed lustrem. Uśmiechnęła się i odgarnęła rękawicami niesforny kosmyk włosów, który uwolnił się spod wsuwki. Zaczęła zdejmować rękawice, a potem uwalniać ręce z owijek. Trener zajął miejsce koło niej i przyglądał się z uwagą jej twarzy w odbiciu lustra.

Pracowali razem od ponad sześciu lat. Regularnie i bez taryfy ulgowej. Wiedział, kiedy była w dobrej kondycji, a kiedy ledwo trzymała się w kupie. Nie pytał jednak. Czekał...

– Cholera, niech pan tak na mnie nie patrzy, jakby czytał mi pan w głowie. – Ukryła twarz w dłoniach. Kropla potu spłynęła jej po skroni.

– Oika, długo się znamy. – Nie pamiętał skąd ta ksywka, ale pasowała do niej.

– Znowu miałam ten sen... Jest za każdym razem coraz wyraźniejszy. Taki 4D jak w kinie, ze wszystkim efektami specjalnymi: zapachem, dźwiękiem, bodźcami dotykowymi... To jest straszne... Boję się zasypiać.

– Może to przez Syrię? Ten wyjazd do Al-Hol...

– Podróż tylko zintensyfikowała doznania. Paraliż senny jest przerażający, nie można do niego przywyknąć.

– Kiedy wracasz do pracy?

– Jutro. Dziś mam ostatni dzień urlopu... Ale i tak szykuje się sezon ogórkowy... Dzwoniłam wczoraj do szefa i cieszył się, że wracam, bo jako singielka z psem nie będę marudziła, że za długo siedzę w robocie.

– Fajny szef.

– Bardzo spoko. Dał mi tydzień na przygotowanie reportażu o żonach byłych bojowników ISIS i ich dzieciach, którzy zostali ściśnięci w obozie uchodźców Al-Hol. Siedemdziesiąt pięć tysięcy osób, wyobrażasz sobie? Teraz tylko na tapecie pisanki, baranki i babeczki... Mój materiał ma trafić do piątkowego magazynu po świętach. – Spojrzała na zegarek. Zbliżała się ósma rano. – Będę się zbierać. Dzięki za dziś. Muszę ogarnąć kuchnię i lodówkę. Wróciłam w piątek, a jeszcze nie miałam siły zrobić zakupów. Nie mogę się przestawić.

– Syndrom odstawienia.

– Trochę. Kiedy jestem tam... Kiedy wsiadam do samolotu, wiem, że za każdym razem czeka mnie coś nowego, jakiś nowy horyzont do odkrycia i do przesunięcia o następne centymetry. Tym żyję, to mój tlen, wszystko… to uzależnienie. Kiedy jestem w Polsce, w redakcji... kiedy pracuję nad „zwykłymi” tematami, brak mi tej adrenaliny.

– Wiem o czym mówisz. Czułem się tak, jak musiałem po kontuzji zrezygnować z boksu. Sądziłem, że moje życie się skończyło, wpadłem w pustkę. Straciłem sens życia. Powinnaś sobie znaleźć fajnego faceta. Moja żona uratowała mnie. Tobie też potrzebny jest ktoś, kto pokaże ci, że życie to nie tylko patrzenie przez obiektyw Canona.

– Mam mopsa.

– Oika... Kocham cię jak córkę, ale nie pierdol. Wiemy, jak skończył się twój ostatni romans, ale umówmy się, spotykanie się z żonatym facetem…

– To była pomyłka. Wszystko przez…

– Nie tłumacz się. Wiemy również, że on nie był jedynym zajętym, z którym sypiałaś.

– Ludzie mają potrzeby, ja też je mam.

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że…

– Idę wziąć prysznic. Widzimy się pojutrze?

– 5.30. Będę czekał.

Pozwoliła, żeby ciepły strumień wody spływał leniwie po włosach, ramionach i plecach. Stała nieruchomo z pochyloną głową opartą o brudno-białe kafelki kabiny prysznicowej. Oddychała miarowo. Rozbudziła się już na dobre. Poranny trening nieco oczyścił jej głowę z nocnego koszmaru, ale nie do końca. Wciąż wracały strzępy obrazów. Ta twarz… Żywa i jednocześnie martwa. Woskowa figura czy człowiek z krwi i kości? I te oczy... Nieznośne wizje zastąpiły sceny sprzed lat. Wtedy nie mogła się uwolnić od natrętnych obrazów, głosów i bólu przez wiele miesięcy.

Dotknęła skóry między piersiami i poczuła nieznośną chropowatość blizny. Zakręciła wodę, owinęła się ręcznikiem i wyszła z kabiny. Stanęła przed wiszącym nad umywalką lustrem i ręką przetarła zaparowane szkło. Przyglądała się sobie przez chwilę. Szara cera, podkrążone oczy, spękane wargi. Przydałoby się jej jakieś domowe spa: balsamy z werbeną, kremy nawilżające. Powinna bardziej o siebie zadbać.

– Walka z cieniem... Walka z duchem – szepnęła. – Ale dziś dość duchów, dość koszmarów i dość zajętych facetów. – Kątem oka spojrzała na telefon wystający z bocznej kieszonki sportowej torby. Wibrował. Sięgnęła po aparat, jednak nie odebrała. Było to już piąte połączenie od tego samego numeru. Westchnęła. – Kawa, kino, książka. Drobne przyjemności, które „zrobią wieczór”. Zero myślenia o pracy. Zero myślenia o czymkolwiek.

„Każdy ma swoją śmierć. Ona idzie za nim wszędzie, przez całe życie, krok w krok.”2

Był ciekaw czy jego Śmierć również go nie opuszcza jak Anioł Stróż. Czy przypomina kościotrupa z kosą w dłoni, w czarnej pelerynie narzuconej na szkielet? Czy też jest piękną boginią w tunice przetykanej złotem, władającą podziemiem po drugiej stronie Styksu? Zakładał, że tym drugim, bo kiedy w końcu przyjdzie im się spotkać... Nikły cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy. Ile razy jeszcze uda mu się wymknąć po angielsku z organizowanej przez nią randki?

Psychofanka, niedoszła kochanka, jego femme fatale.

– A jak wyglądała twoja śmierć, chłopie? – zastanawiał się, w skupieniu przyglądając zwłokom mężczyzny z Lasku Kabackiego.

Autopsja to greckie „zobaczyć na własne oczy” i choć ciekawość to ponoć pierwszy stopień do piekła, komisarzowi Tomaszowi Wilczyńskiemu prosektorium kojarzyło się bardziej z przedsionkiem czyśćca. Wyobrażał je sobie zawsze jako miejsce ostatnich zwierzeń – dialog między żywymi a umarłymi. Intymna spowiedź ofiary, opowiadającej otwarcie i ze szczegółami, co widziała i przeżyła tuż przed tym, jak jej duszę pochłonęła ciemność. Skupienie słuchacza, który posiadając wiedzę i doświadczenie, potrafił z tych słów wyłuskać istotne fragmenty. Te czyniły z pokrzywdzonej głównego świadka oskarżenia, wskazującego sprawcę swojej śmierci.

Ciało należało wysłuchać, pozwolić mu na swobodną narrację, jednocześnie nie zapominając o zadaniu najważniejszych pytań. Policjant znał je dobrze. Tak samo jak znał je doktor Iwański. Były niczym dekalog. Zadawali je zawsze przed sekcją. Powtarzali w duchu przez cały czas jej trwania.

Pytania nadawały rytm pracy. Nie zawsze udało się znaleźć właściwe odpowiedzi. Zazwyczaj osiemdziesiąt procent z nich pozostawało w sferze domysłów.

Kim jesteś? Jak cię skrzywdzono? Kto i dlaczego to zrobił? Dlaczego właśnie tobie? Kiedy i gdzie dokonano gwałtu na twoim życiu? Co on zrobił, zanim umarłaś? Co ujrzałaś, zanim na zawsze zatrzymało się twoje serce?

„Analiza ofiary” – analiza podstawowego dowodu rzeczowego. „Zobaczyć na własne oczy” i przekonać się poprzez oględziny zewnętrze i wewnętrzne, otwierając główne trzy jamy ciała, co było przyczyną zgonu.

Z sądowo-lekarską sekcją zwłok mamy do czynienia wtedy, kiedy nie są znane okoliczności zgonu lub są one podejrzane na tyle, by można przypuszczać popełnienie zabójstwa.

Denat spoczywał na jednym z dwóch błyszczących stołów wykonanych ze stali nierdzewnej. Technik sekcyjny krzątał się wokół, przygotowując stanowisko z narzędziami do preparowania. Na nastawce znalazły się noże o zróżnicowanym ostrzu, w tym brzusiec, którym wykonuje się główne cięcie sekcyjne, sekatory, michały (nożyce do otwierania klatki piersiowej), nożyczki (między innymi „jelitowe” o długości jakichś dwudziestu centymetrów, zaopatrzone w kulkę na końcu), hak do żeber, piłka, szczypczyki chirurgiczne, dłuto w kształcie litery T, młotek drewniany i większy metalowy, czerpaki, zlewki, marki... Całe mnóstwo pęset, igieł, wzierników, linijek. Większość sprzętu komisarz był w stanie rozpoznać.

Nad stołem wisiała bezcieniowa lampa doświetlająca pole operacyjne.

Sterylność miejsca, biało-zielone kafle, bakteriobójcze niebieskie lampy… Do tego specyficzny zapach, do którego Tomasz Wilczyński nie był w stanie się przyzwyczaić. Za każdym razem, kiedy przekraczał próg prosektorium, uderzał w niego słodko-mdły odór rozkładającego się ludzkiego ciała, formaldehydu i środków odkażających. Drażnił i wsiąkał w ubranie, włosy, skórę. Potem długo jeszcze czuł się przesiąknięty smrodem śmierci. Miał wrażenie, że ludzie, którzy mijali go na ulicy, zniesmaczeni odwracali głowy.

Lekarz sądowy siedział przy zagraconym biurku i wpatrywał się w monitor komputera, który służył do rejestracji badania pośmiertnego. Popijał kawę i powoli, zabijając czas, zaczynał wypełniać protokół z sekcji zwłok.

Komisarz oparł się o ścianę przy stanowisku zimnego chirurga, wyjął z kieszeni pudełeczko Tic Taków i wysypał na rękę kilka dropsów.

– Prokuratora jeszcze nie ma? – zapytał, wkładając do ust cukierki.

– W toalecie... – Doktor Iwański się uśmiechnął. – Przydzielili do sprawy jakiegoś młokosa z dyżuru. – Niedziela Palmowa... I tak dalej.

– Miałem dziś jechać z żoną na świąteczne zakupy.

– Taaa. Z poleceniami prokuratury się nie dyskutuje. – Wilczyński mrugnął porozumiewawczo. – W końcu jesteś najlepszy w swoim fachu.Osobiście bardzo się cieszę, że pracujesz przy tym śledztwie.

– Dobra, dobra, nie wazelinuj mi tu.

– Przyglądałeś się już ofierze?

– Jest kilka rzeczy, które mnie niepokoją. – Lekarz zawahał się. – Nie wiecie jeszcze, kto to?

– Nie ma jego odcisków w bazie. Niekarany. Trzeba będzie puścić ogłoszenie w biuletynie do prasy, jeśli nikt nie zgłosi zaginięcia.

– Nie wydaje się, żeby był bezdomnym.

– Ale mógł być milenialsem. Przeprowadził się do Warszawy, raz na ruski rok jeździł do mamusi po słoiki z zapasami i żywił się chińskimi zupkami, jak mu zabrakło kasy na lans na Zbawiksie.

– Uuu, Pan Tomasz nie lubi przyjezdnych.

– Oj tam, oj tam... Chcesz dropsa?

– Nie, mam gumę miętową.

Policjant przypomniał sobie swoją pierwszą wizytę w prosektorium. Nagła śmierć. Starszy mężczyzna zasłabł w pubie nad kuflem piwa. W jednej sekundzie rozmawiał ze znajomymi, zastanawiał się nad mijającym dniem i tym, co przyniosą następne. Miał rodzinę, plany... Kilka chwil później, ku swojemu zaskoczeniu, jego ciało znalazło się na metalowym stole, nagie i bezbronne z wykrojonym Y na korpusie. Doktor Iwański podał wtedy policjantowi dowód osobisty trupa ze słowami:

– Umiera się w byle jakim miejscu życia3 – to słowa Nałkowskiej z „Granicy”. Pamiętaj, że kiedy trafiają do nas ich życie doczesne ogranicza się tylko do tej plastikowej karty. Nie możesz traktować go jak osoby. To są tylko zwłoki, kawałek mięsa, bez czucia, bez bicia serca. Nie wolno ci angażować się w jego historię.

– Byle jakie miejsce życia – szepnął.

– Co mówisz?

– Powiedziałeś mi kiedyś, że oni umierają w byle jakim miejscu życia i pozostają po nich tylko plastikowe dowody osobiste. Ten nawet takiego nie ma.

– Gdzieś ma. Trzeba tylko poszukać... Dobrze wiesz, że akurat z takimi jak on, rozmawia się nam bardzo dobrze.

Wilczyński kiwnął głową.

Drzwi od strony łazienek otworzyły się i stanął w nich blady trzydziestolatek w szarym garniturze. Przetarł usta poszetką. Nikły grymas twarzy miał udawać uśmiech.

– Milenials – szepnął Wilczyński do zimnego chirurga. Tamten odpowiedział mu mrugnięciem.

Lekarz podniósł się z krzesła i poprawił kitel. Wyjął z kartonika trzy pary cienkich rękawiczek i podał policjantowi i prokuratorowi. Sam założył trzecią parę, nicianą, dodatkowo zabezpieczającą, po czym sięgnął po ochraniacze na oczy. Technik podał mu drugi fartuch i pomógł zawiązać go z tyłu.

– No to jeśli jesteśmy już wszyscy, to myślę, że możemy zaczynać. Bo zimno tu jak w kostnicy...

Pomocnik włączył dyktafon i uruchomił kamerę video umieszczoną na statywie.

– Czternasty kwietnia 2019 roku. Godzina 15.30. Sekcja wykonana na mocy postanowienia Prokuratora Prokuratury Okręgowej, Zbigniewa Orzechowskiego, z udziałem: lekarza sądowego Piotra Iwańskiego, komisarza Tomasza Wilczyńskiego z Komendy Stołecznej oraz technika sekcyjnego Wojtka Sadurskiego. Rozpoczynamy sekcje zwłok mężczyzny rasy białej. Tożsamość nieustalona. Wiek około trzydziestu, trzydziestu pięciu lat. Wzrost sto siedemdziesiąt sześć centymetrów, waga sto dziesięć kilogramów. – Brew policjanta i prokuratora uniosły się w tym samym momencie w lekkim zaskoczeniu. Iwański kontynuował. – Stopień odżywienia... Wydaje się, że przeszedł drastyczną kurację odchudzającą. Na skórze są widoczne rozstępy, skóra jest zwiotczała. Wewnętrzne oględziny powiedzą nam więcej. Szatyn. Oczy piwne. Przejdźmy do zewnętrznych oględzin zwłok. Wygląd gałek ocznych sugeruje, że ofiara dusiła się przed śmiercią. Sądzę, że właśnie to było główną przyczyną śmierci. Uduszenie. Liczne wybroczyny krwawe w obrębie spojówek i twarzy. Opuchnięcie ust, widoczne zadrapania i otarcia. W kącikach ust małe ranki o cechach przyżyciowych. Szyja też widocznie opuchnięta, klatka piersiowa bez widocznych zmian. Znaki szczególne: niewielkie blizny po nacięciach, będące pozostałością zabiegu laparoskopowego po lewej stronie brzucha na wysokości żołądka. Hmm... Możliwy zabieg bariatryczny. Nienaturalnie wydęty brzuch. Naturalne otwory ciała czyste, bez ciała obcego. W okolicach genitaliów i odbytu brak otarć o podłożu seksualnym. Kończyny górne... Widoczne plamy opadowe na dłoniach. Znaleziony w pozycji siedzącej. Postępujące stężenie pośmiertne. Ślady opadowe na pośladkach, spodniej stronie ud, łydek i na stopach. Musieliśmy dokonać przełamania stężenia pośmiertnego, bo ciało zaczęło zastygać w pozycji siedzącej. Czas zgonu: sugerowana godzina 23.00-00.00. Choć mogło dojść do śmierci później. Noc była zimna... Stężenie postępuje szybciej przy niskiej temperaturze, bo ciało wychładza się szybciej. Pobierzemy teraz próbki zza paznokci, wyczeszemy włosy...

Technik szybko, ale z dokładnością, wykonywał zlecane czynności.

– Dobrze, odwrócimy ciało. Co my tu mamy? Drobne zadrapania na plecach... Pewnie podczas kontaktu skóry z korą. Zranienie ostrym narzędziem na wysokości odcinka szyjnego kręgosłupa. Kiedy ostatnim razem widziałem takie obrażenia, doszło do przerwania ciągłości rdzenia kręgowego w mechanizmie przecięcia. – Zimny chirurg nachylił się nad nacięciem i zaczął mu się uważnie przyglądać. Nacięcie miało znamiona przyżyciowe i zaledwie kilka centymetrów.

– Wbił mu nóż w kark? – zainteresował się prokurator.

– Uhm... Mniej więcej na wysokości segmentu szyjnego między C4 a C5. Pełne potwierdzenie wysokości uszkodzenia określę, kiedy otworzymy denata i policzymy, gdzie dokładnie nastąpił cios. Widzicie? – Wskazał miejsce uderzenia ostrym narzędziem. – Zauważyłem to już podczas wstępnych oględzin na miejscu znalezienia zwłok. Jeśli doszło do przerwania ciągłości rdzenia kręgowego, to znaczy, że nasz NN został sparaliżowany. W przypadku rany nożem nie dochodzi do uszkodzenia elementów mechanicznych kręgosłupa i przemieszczenia kręgów. Ostrze gładko penetruje przestrzeń między kręgami, przecinając rdzeń kręgowy. Tetraplegia. Niedowład kończyn górnych i dolnych z zachowaniem możliwości unoszenia barków. Problemy z oddychaniem. W takim urazie zniesiona jest funkcja większości mięśni oddechowych, wszystkich międzyżebrowych oraz zębatych przednich, częściowo może być zachowana praca mięśni szyi. Utrzymuje się praca podstawowego mięśnia oddechowego, czyli przepony, która ma unerwienie z szyi z segmentów C1-C4. U typowej zdrowej osoby przepona jest relatywnie słaba i podtrzymanie przez nią wydajnego oddechu trwa krótko, kilka do kilkunastu minut, rzadko powyżej godziny. Mimo że spodziewałbym się odruchowego obkurczenia zwieraczy, to mogło nastąpić, z momentem urazu, krótkotrwałe zachowanie odwrotne.

W takich przypadkach rana musi być precyzyjnie zadana. Kręgosłup szyjny jest umiejscowiony stosunkowo płytko. Można go wyczuć dotykając karku. Łuki kręgów, to znaczy ta część kręgu położona z tyłu od strony pleców, zachodzą na siebie dachówkowato. Przez to proste cięcie będzie się ześlizgiwało po nich w dół pleców lub na boki do klatki piersiowej lub tkanki miękkiej szyi. By uszkodzić rdzeń kręgowy nożem musi on być mały, by się zmieścił między łukami, a cios musi być wyjątkowo dokładnie wprowadzony pod kątem, aby spenetrował przestrzeń między „dachówkami”. Nadążacie? – Mimo że lekarz nie usłyszał odpowiedzi, kontynuował. – Oczekiwałbym, że wasz sprawca to osoba inteligentna i ma doświadczenie, na przykład przećwiczył cios na fantomie. Może już kiedyś popełnił podobną zbrodnię. Nie sądzę, by pobierał nauki jedynie z Internetu. Same dane tam umieszczone nie wystarczą. Choć, jeśli na ich podstawie ktoś zdoła wymyśleć, jak uszkodzić rdzeń kręgowy między C4-C5, to szacun dla niego. Szukacie kogoś, kto się bawi w Pana Boga i potraktował ofiarę jak marionetkę, odcinając części ciała, na które miał ochotę. Przypuszczam, że zrobił to, gdy nieszczęśnik był nieprzytomny, inaczej ten za bardzo by się szarpał. A tu widzę jedno, perfekcyjne cięcie.

– Ofiara była świadoma, naga, w urynie i fekaliach, sparaliżowana. Bezbronna. To była zabawa wśród ciszy lasu. Zabójca wiedział, że nikt im nie przeszkodzi i że będzie się mógł pastwić nad ofiarą. Chciał upokorzyć naszego NN. Znęcał się nad nim psychicznie. – Wilczyński myślał głośno.

– Panie komisarzu... To nie jest serial kryminalny – przerwał mu Orzechowski, po czym zwrócił się do lekarza medycyny sądowej. – Możemy kontynuować?

Tomasz zmarszczył czoło. Nie zareagował na zaczepkę.

Milenials– pomyślał.

– Jasne, kontynuujemy. Zostawimy sobie głowę na koniec. Zaczniemy od wewnętrznych oględzin zwłok. Dokonamy w tym celu odpreparowania powłok skórno-mięśniowych szyi, klatki piersiowej i jamy brzusznej za pomocą cięcia prostego, sięgającego od grdyki do spojenia łonowego.

Wszyscy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w brzusiec, który delikatnie zagłębiał się w skórze, zostawiając po sobie czerwony ślad. Proste cięcie wzdłuż korpusu podzieliło skórę mężczyzny na dwie części.

– O kurwa! – reakcja technika nie od razu została zrozumiana przez wszystkich. – Co to, kurwa, jest?

Mężczyzna odsunął się, żeby reszta mogła spojrzeć.

– Czy mówiłeś wcześniej o zadławieniu? – Próbując otrząsnąć się z zaskoczenia, Wilczyński zwrócił się do doktora Iwańskiego.

– Musimy natychmiast wykonać prześwietlenie. Natychmiast!

Kto ci to zrobił? – nagłe pytanie pojawiło się w myślach komisarza.

Trzy pary oczu wpatrywały się z uwagą na wyniki badania RTG zwłok NN. W głowie każdego z mężczyzn kotłowały się miliony myśli, żaden z nich nie był jednak w stanie jako pierwszy ich wyartykułować i nadać im siły, jaką mają słowa. Wszak to, co niewypowiedziane, nie istnieje.

– Czy ja dobrze widzę? – zaczął Tomasz. – Czy ktoś zrobił z gościa gęś? Wsadził mu rurę do gardła i przełyku, a potem tuczył go kamieniami… Ważyłeś je?

– Trzydzieści kilogramów kamieni wypełniło przełyk i żołądek. Żołądek, tak jak przypuszczałem, był wcześniej zmniejszany operacyjnie o jakieś osiemdziesiąt procent. Facet musiał cierpieć na ostry przypadek otyłości. Zabieg wykonuje się laparoskopowo, jak i tradycyjnie. Tu mamy do czynienia z wersją laparoskopową. Dieta, lekkostrawne posiłki, dużo posiłków płynnych. To ciężka dla pacjenta operacja i okoliczności dochodzenia po niej do zdrowia też są skomplikowane i niejednokrotnie trzeba się liczyć z powikłaniami. Sądzę, że poddał się zabiegowi jakieś sześć miesięcy temu. Podczas tuczenia ofiary kamieniami żołądek nie wytrzymał ciężaru i cała treść wylała się do otrzewnej... Paskudna śmierć.

Zimny chirurg zamyślił się. Podparł brodę dłonią i nie przestawał wpatrywać się w zdjęcia. Kamienie wyglądały jak ciało obce, jak wielkich rozmiarów tasiemiec, który wpełzłszy do gardła żywiciela, rozsiadł się w nim. Nierówne, niektóre kanciaste, inne owalne – wszystkie raniły przełyk, doprowadzając do przebicia perforacji błon i mięśni na całej jego długości.

– Przełyk z łaciny to nosiciel pokarmów. Dwadzieścia pięć centymetrów. Koszmar – szepnął Wilczyński.

– Panowie, musimy szybko zlokalizować tego gościa. Kto to jest? Prześwietlić jego przeszłość... Czy miał wrogów? Rodzina, przyjaciele... Musimy uniknąć przecieków do prasy. – Prokurator wydawał się wpadać w lekką panikę.

– Panie prokuratorze Orzeszko...

– ... Orzechowski.

– Orzechowski, tak. Chłopcy z operacyjnego już się tym zajmują. Jest niedziela, a nie dość, że Palmowa, to jeszcze handlowa. Do tego jest już późno. Od jutra rozpoczniemy gruntowne poszukiwania. Może zęby? Może uda się znaleźć jego kartę dentystyczną. Sprawdzimy również, gdzie wykonuje się zabieg zmniejszania żołądka, ale to chwilę potrwa. Jak mówiłem, jest niedziela...

– Liczę na pana, panie Wilk.

– Wilczyński. – Komisarz uśmiechnął się na to przejęzyczenie.

– Tak, Wilczyński. – Na pożegnanie Orzechowski podał rękę lekarzowi i policjantowi. – Żegnam panów. Jesteśmy w kontakcie. Czekam na zaprotokołowany zapis czynności i efekty – dodał, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu doktora Iwańskiego.

– Co za skurwiel. – Tomasz nie był w stanie pohamować gniewu. – Jaki pierdolony pajac!

– Milenials. – Zimny chirurg poklepał komisarza po plecach. – A gdzie twój partner?

– Ach, o tym gamoniu też nie rozmawiajmy.

– Zatem podsumujmy, co mamy o naszym NN. Napijesz się kawy?

– Poproszę.

Lekarz przygotowywał gorący, ciemny napój, który miał obu postawić na nogi i dodać energii. Wilczyński natomiast, usiadłszy na starej kanapie, zaczął referować:

– Zabójca przywozi kolesia do lasu. Rozbiera go do naga. Myślę, że facet był nieprzytomny. Zobaczymy, co pokażą wyniki badań toksykologicznych... Więc rozbiera go i sadza pod drzewem.

– Nie zapomnij, że w międzyczasie dokonuje zabiegu przerwania rdzenia kręgowego, co powoduje paraliż. – Iwański z kubkami kawy usiadł obok.

– Ofiara jest sparaliżowana. Nie może poruszać kończynami, ma problemy z oddychaniem. Myślę, że jeszcze kiedy była nieprzytomna, morderca wcisnął jej rurę do gardła. Nie było żadnych sińców na twarzy ani uszkodzeń sugerujących, że biedak się bronił.

– Gdy mężczyzna odzyskuje przytomność, zaczyna się horror. Trzydzieści kilogramów to jest mnóstwo... mnóstwo malutkich i większych kamieni różnego kształtu. Dławi się, ma trudności z oddychaniem. Boli go przełyk, żołądek wypełnia się do maksimum i pęka. Ile to mogło trwać?

– Nie mam pojęcia, ale dla tego nieszczęśnika trwało to wieki.

Zbliżała się 23.00, kiedy Wilczyński opuścił progi prosektorium. Było zimno i nieprzyjemnie. Wiosna przyszła prawie miesiąc temu, a pogoda nadal nie nastrajała optymistycznie.

Cztery miętowe dropsy wylądowały w jego ustach. Zaczął się zastanawiać, co zrobić z resztą wieczoru. Może w końcu się złamie, pojedzie do centrum, odwiedzi jakiś klub i posłucha rad Witeckiego, aby trochę się zabawić. Wahał się przez chwilę, po czym wystukał numer korporacji.

Zamówił taksówkę do domu.

Tomasz stał w oknie mieszkania na dziesiątym piętrze z widokiem na Dolny Mokotów. Dobrze czuł się w ciszy czterech ścian. Popijał piwo z butelki i delektował się chwilą. Spokojem.

Gdzieś w oddali dało się słyszeć sygnał karetki. Jakiś wóz policyjny spieszył się na interwencję. W innej część osiedla fani nocnych spacerów po pustych ulicach śpiewali hity disco polo, podczas gdy właściciele czworonogów wychodzili na ostatnia rundkę wokół bloku ze swoimi pupilami. Odetchnął. To był długi dzień. Jutrzejszy zapowiadał się równie interesująco, ale takie chwile jak ta, pozwalały mu wyhamować.

Wziął gorący, długi prysznic. Chwilę czytał.

Czas spać.

Wypił ostatni łyk piwa. Przymknął powieki.

Czas spać.

Noc taka piękna i bezwstydnie wolna... Zawsze gotowa utulić go w swoich ramionach. Minęło kilka dobrych lat, jak ostatni raz pozwolił na to kobiecie. Przez chwilę zawiesił wspomnienia na sznurze przeszłości, ale sznur zaczął go nieprzyjemnie podduszać. Odchrząknął i wrócił do teraźniejszości.

W tle cichutko grała muzyka:

Tried to give you consolationWhen your old man had let you downLike a fool, I fell in love with youYou turned my whole world upside downLayla, you’ve got me on my kneesLayla, I’m begging, darling pleaseLayla, darling won’t you ease my worried mind4

Czas spać...

Było chwilę przed północą, kiedy Ola wróciła do domu. Kino, kawa, spacer z mopsem, którego nazwała Mop. A potem długa, wieczorna przejażdżka pustymi ulicami miasta. Warszawa zasypiała. Taką stolicę lubiła najbardziej. Wyludnioną, skąpaną w żółtym świetle latarni, zawieszoną między ciszą a ciszą5, w oczekiwaniu kolejnego dnia.

Podeszła do starego gramofonu, który odziedziczyła po ojcu. Urządzenie stało w sypialni, zaraz przy łóżku. Przebiegła palcami po okładkach płyt. Zastanawiała się przez chwilę, aż wybrała jedną. Może nieulubioną, ale pasowała idealnie na wieczór, który kończył jej urlop. Ciepły głos popłynął z głośników. Ballada. Gitara, perkusja. Wszystko w lekkim slow motion6, w klimacie przydymionego wnętrza pubu, w którym pozaszywani po kątach klienci niespiesznie sączą whisky. On patrzy na nią, ona na niego i już wiedzą, jak się skończy ta noc.

Uśmiechnęła się do swoich myśli.

Mop wskoczył na pościel i z uwagą przyglądał się opiekunce wielkimi czarnymi oczami. Przytuliła twarz do mokrego psiego nosa, po czym wzięła zwierzę na ręce i zaczęła kołysać się w rytm dźwięków niespiesznie sączących się z gramofonu. Pozwoliła ciału poczuć muzykę. Sensualność ukryta między nutami poruszyła namiętność chowającą się w jej krwi. Puls przyspieszył. Przechyliła delikatnie głowę, przymknęła powieki. Poruszała się powoli. Falowała... On patrzy na nią, ona na niego... On zbliża się. Obejmuje ją od tyłu. Silne ramiona zamykają ją w szczelnym kokonie. Ona poddaje się jego pieszczotom. Ich biodra poruszają się rytmicznie, powoli... Do głosu dochodzą obezwładniające instynkty. Znajduje się na granicy zapomnienia. Kiedy on staje się częścią niej, a ona cała wypełnia się jego pożądaniem.

Mężczyzna delikatnie dotyka czubkiem języka szyi kochanki. Ola zagryza usta. Jego zarost przyjemnie drażni jej skórę.

Przeszył ją dreszcz. Jęknęła. Otworzyła oczy. Wtulony w jej piersi Mop przysypiał.

Podeszła do okna i zaczęła przyglądać się swojemu odbiciu w szybie. Wtuliła twarz w psie futro: ciepłe i przyjazne. Zamyśliła się. Kiedy po powrocie do domu sprawdziła telefon, znajdowało się na nim kolejnych kilka nieodebranych połączeń i SMS z tego samego numeru.

„Odbierz. Musimy porozmawiać.”

Musimy?– pomyślała. Nic nie musimy. Ja nic nie muszę. Co najwyżej mogę...

Zaczęła nucić razem z Ericem Claptonem:

It's time to go home nowAnd I've got an aching headSo I'll give her the car keysAnd she'll help me to bedAnd then I'll tell herAs I turned off the lightsI say my darlingYou were wonderful tonightOh my darlingYou were wonderful tonight7

… i czekała na świt.

II

Wielki Poniedziałek

Pokój kolegialny, potocznie nazywany przez reporterów „akwarium”, znajdował w centralnym punkcie wielkiej loftowej przestrzeni zajmowanej przez redakcję dziennika. Nowoczesne wnętrze z zachowaniem oryginalnych secesyjnych detali zagospodarowano na jednym z pięter domu handlowego, którego historia sięgała początków dwudziestego wieku, a które obecnie poddano gruntownej renowacji. Wielkie secesyjne okna dawały mnóstwo naturalnego światła. W przedzielonych szklanymi i kartonowo-gipsowymi ścianami boksach pracowali dziennikarze poszczególnych działów – starzy wyjadacze obok młodego reporterskiego narybku.

Kolegia rozpoczynały się najczęściej między 8.30-9.00 rano. Każdy z szefów działu przychodził z własnym kubkiem świeżo zaparzonej kawy i notatkami zebranymi od pracowników, a wtedy zaczynała się wielka burza mózgów prowadzona przez redaktora naczelnego. Marek Bergh pracował kiedyś w Gazecie Wyborczej – był łowcą i najlepszym reporterem śledczym. Spod jego pióra wychodziły reportaże nagradzane w kraju i zagranicą. Pracował również jako korespondent wojenny. Bojówki i czarna, militarna koszula stanowiły nieodłączną część jego garderoby. Był wysokim, lekko szpakowatym mężczyzną po czterdziestce, o przenikliwym spojrzeniu niebieskich oczu. Był cierpliwy i miły, ale do czasu.

Bergh robił notatki w swoim czarnym zeszycie formatu A4, podczas gdy pracownicy referowali propozycje materiałów do wtorkowego numeru i świątecznego, sobotniego magazynu. Miał lekko znudzoną minę. Okres przed świętami Wielkiej Nocy był czasem wybitnie bezproduktywnym.

Ola wpadła na kolegium lekko spóźniona. Zajęła miejsce obok kierownika działu miejskiego, jednocześnie obdarzając naczelnego przepraszającym uśmiechem. Dowiedziała się o konieczności obecności na zebraniu zaledwie godzinę temu, kiedy szef działu foto zadzwonił do niej, prosząc o wsparcie. Sprawy rodzinne. Coś ważnego i tak dalej... Była pewna, że po raz kolejny przyćpał w jakimś obskurnym barze w towarzystwie podejrzanych typów.

– Michale, co ma dział miejski? Kolej na ciebie. Daj coś ciekawego.

– Mamy trupa.

– Słucham?

Wszyscy spojrzeli na dziennikarza pytająco.

– No, mamy trupa. Sprawa jest z wczoraj. Nie wiemy za dużo. Może uda nam się coś jeszcze wyciągnąć od świadka zdarzenia, ale obecnie dysponujemy informacją o zwłokach, które zostały znalezione w Lesie Kabackim przez osobę uprawiającą poranny jogging.

– Dobrze się zapowiada. Zabójstwo? Śmierć z przyczyn naturalnych? Mamy przecieki z policji? – naczelny zaczął wykazywać iście reporterskie zainteresowanie. Ola przyglądała się mu i uśmiechała pod nosem. Było widać, że brakowało mu pracy w terenie.

– Biegacz jest mężem znajomej mojej żony. Mieszkamy niedaleko. Wspominała, że policja maglowała gościa pół dnia, facet był wstrząśnięty odkryciem.

– A trup?

– Trupowi myślę, że było już wszystko jedno... Zwłoki były nagie. Znajdowały się w pozycji siedzącej pod drzewem. Zdaje się, że w dłoniach ofiara trzymała kamienie.

– Ofiara? Czyli istnieje podejrzenie zabójstwa. – W oczach Bergha pojawiły się diabelskie iskierki.

– Zdecydowanie.

– Co mówi policja?

– Na razie nie chcą wydać oświadczenia. Przed kolegium dzwoniłem do rzecznika, ale powiedział, że nie są w stanie podać żadnych informacji.

– Ciekawe... Pilnujcie tego. Pojedźcie do tego lasku. Pogadajcie z ludźmi. Może ten mąż znajomej coś wam jeszcze powie, bo może już doszedł do siebie. Niech fotograf pojedzie z dziennikarzem. Olu, weźmiesz temat? Przy kobiecie ludzie bardziej się otwierają. – Uśmiechnął się.

– Spoko, szefie.

– Co ma kultura?

– Koncert charytatywny...

Sygnał nadejścia połączenia przerwał wypowiedź osoby z działu kulturalnego. Okazało się, że to była komórka Michała, szefa miasta. Wyciszył dźwięk i odłożył aparat na biurko. Chwilę później odgłos wibracji zasugerował, że ktoś znowu próbuje się dodzwonić. Michał przeczesał włosy dłonią.

– To może jednak... – odezwał się, po czym odebrał połączenie, wstał i opuścił sale kolegium. – O kurwa! – Zza niedomkniętych drzwi dało się słyszeć soczyste przekleństwo. – No chyba sobie żartujesz. Dobra, dobra! Zaraz pogadam z naczelnym. Zaczyna się robić grubo...

Mężczyzna rozłączył się i wrócił do pokoju kolegialnego. Miał zaczerwienione policzki i był podekscytowany.

– Jest kolejne ciało. Witek był na komendzie, żeby dowiedzieć się czegoś o wczorajszych zwłokach, kiedy przyszła informacja o znalezieniu następnego ciała. Ponoć jakaś masakra.

– Wiemy, gdzie? Wiemy, kto został zamordowany?

– Witek mówił, że jedzie do tego byłego gotyckiego kościoła, który przebudowano na biurowiec. Pamiętacie tę aferę – kuria musiała go oddać z jakichś prawnych powodów. Znajdują się tam siedziby banków, powierzchnie usługowe. Na pograniczu Śródmieścia i Mokotowa. Nie wiadomo jeszcze, kim jest ofiara.

– Rawen – naczelny zwrócił się do Oli – zbieraj swoje zabawki i jedź na miejsce zgłoszenia. Możliwe, że będzie z tego czoło. A, Michał. Spróbuj się dowiedzieć, czy te zabójstwa są jakoś powiązane.

– Jasne, szefie.

– Dobra, wy spadajcie. A my kontynuujemy... Co z tym koncertem charytatywnym?

Efektowna dwuwieżowa ceglana fasada do złudzenia przypominała paryską Notre-Dame. Trzy poziomy oddzielały od siebie fryzy arkadowe. Środkowy portal zwieńczony był bogato rzeźbioną trójkątną wimpergą. Królowała nad nią pokaźnych rozmiarów rozeta, która dzięki kamiennym maswerkom przypominała do złudzenia różę. Po obu stronach okna straż pełniły łukowato zakończone okna z małymi różami.

Przed budynkiem roiło się od wozów transmisyjnych, dziennikarzy i kamer. Wydawało się, że policyjna taśma, która odgradzała teren, za chwilę podda się pod naporem tłumu. Liczni gapie robili zdjęcia telefonami komórkowymi.

Ola z trudem odnalazła Witka.

– Hej, dzwoniłam do ciebie – zaczęła, podchodząc do kolegi. – Co mamy?

– A co ty tu robisz? – zapytał reporter, szczerze zdziwiony jej obecnością.

– Naczelny zlecił mi, żebym przyjechała ci towarzyszyć, więc jestem.

– Przecież wszyscy wiedzą, że do swoich materiałów sam robię zdjęcia. Marny twój trud, koleżanko. – Poprawił okulary na nosie. – Widzisz co się dzieje? Chaos. Nikt nic nie wie. I jeszcze ty tutaj?

– Ok. Rób swoje, ja wyciągam zabawki i zabieram się do pracy. Materiał ma iść na czoło. Będą potrzebne naprawdę dobre, reporterskie foty. – Uśmiechnęła się i zaczęła wyciągać sprzęt z torby. – Widzimy się w redakcji – powiedziała od niechcenia i znikła w tłumie.

– Pinda – syknął dziennikarz.

Połączenie stylu gotyckiego, gdzie wydłużona część prezbiterium, potężne międzynawowe kamienne filary pogrubione służkami, wielkie strzeliste okna, sklepienie krzyżowo-żebrowe wznoszące się jakieś trzydzieści metrów nad posadzką łączyły się z nowoczesną formą wykorzystującą płyty z betonu architektonicznego, stal oraz szkło miało robić na klientach wrażenie symbiozy sacrum i profanum. Jednakże niepodzielnie rządziła mamona. Pokusa szybkiego zysku, bogactwa, łatwych pieniędzy. Na wysokości dawnego prezbiterium znajdowała się recepcja Centrum Finansowego. To właśnie tam Tomasz Wilczyński czekał na swojego partnera. Kiedy zobaczył go w towarzystwie prokuratora Orzechowskiego, przewrócił oczami.

– Korki. Biegłem do tego anielskiego przybytku jak na skrzydłach. – Witecki odezwał się, podając przyjacielowi rękę na powitanie. – Co mamy?

– Mamy rzeźnię.

– Byłeś tam?

– Tak, ale nie chciałem przeszkadzać Iwańskiemu i technikom. Wolałem poczekać na was. Przepytałem za to świadka. To sprzątaczka, która znalazła ciało. Rozmowa nie była łatwa. Kobieta jest w szoku. Siedzi tam. – Wskazał głową przeszklony pokój konferencyjny. – Rozmawia z nią psycholog. Z tego, co udało mi się z niej wyciągnąć, to że jak zwykle przyszła przed 5.00, żeby posprzątać to przestrzenie, które nie udało jej się wieczorem. Czasem ludzie pracują do późna, śledząc notowania zza oceanu i nie lubią, jak brzęczy się im odkurzaczem przy uszach. Nasza ofiara była jednym z takich nocnych marków. Zawsze na bieżąco z najnowszymi doniesieniami. Perfekcjonista i pracoholik. Kiedy sprzątaczka opuszczała budynek, wczoraj koło 22.00, on jeszcze pracował. Miał, według relacji świadka, pojawić się dziś w biurze później, dopiero na naradzie o 12.00. Po przyjeździe patrolu i potwierdzeniu otrzymanego zgłoszenia, odcięto budynek. Nikt nie wszedł ani nie opuścił biurowca od tamtej pory. Operacyjni rozpytują pracowników ochrony, sprawdzają kamery. Właściciel obiektu jest w drodze.

– Czyli zgon nastąpił między 22.00 a 5.00 – odezwał się prokurator Orzechowski. – Kto dał cynk mediom?

– Najprawdopodobniej sprzątaczka zadzwoniła do rodziny. Nie wiem. Nie interesowałem się tym. Niektórzy dziennikarze mają nasłuch policyjny, dobrze o ty wiemy. Jeśli poszło w eter info o zwłokach w Centrum Finansowym...

– No tak. Pan widział ciało, komisarzu.

– Tak, jak mówiłem...

– Chcę zobaczyć zwłoki.

– Chodźmy.

– Czegoś nie mówisz – szepnął Witecki, kiedy ruszyli w kierunku windy, aby dostać się na drugi poziom.

– You will see8… soon9…

Beton i szkło. Szklana posadzka, szklane i kamienne ściany, betonowy sufit. Znajdowali się na wysokości zwieńczenia okien ostrymi łukami. Ruszyli korytarzem w stronę otwartych drzwi prowadzących do gabinetu, w którym odnaleziono zwłoki.

Już przy wejściu poczuli metaliczny, charakterystyczny dla krwi zapach. Tym razem był wymieszany z zapachem kadzidła i olejków z drzewa Palo Santo.

Jeden z techników kryminalnych przywitał ich i od razu podał kombinezony i rękawiczki.

– Załóżcie to koniecznie. Przyda wam się. Mamy tu konkretnych rozmiarów jatkę.

Gabinet miał około stu metrów kwadratowych i prostokątny kształt. Podłoga była kamienna podłoga, a biel ścian została wzmocniona dla uzyskania większego kontrastu matową blachą tytanową. Powłoki tytanowe mogą przyjmować wszystkie odcienie grafitu aż po szarość – tu wybrano antracyt. Wschodnią ścianę zajmowały dwa okna zwieńczone kamiennymi maswerkami w postaci trójliści. Zaadoptowana na biuro część nawy bocznej sąsiadowała z prezbiterium. Klasyka i nowoczesność w jednym. Pomieszczenie wypełnione rzeźbami i obrazami świętych robiło przejmujące wrażenie miejsca kultu.

Za stołem w głębokim, czarnym fotelu siedziała nieruchoma postać pokryta w całości krwią. Technicy kryminalistyki wyglądali jak białe robaczki kręcące się wokół kawałka mięsa.

– Co tu się, do diabła, stało? – rzucił Witecki, kiedy zatrzymali się po drugiej stronie ławy.

Orzechowski przyłożył dłoń do ust. Jęknął.

Wilczyński milczał.

Obiektyw szerokokątny siedemnaście milimetrów. Plan ogólny. Policja przed wejściem do budynku, taśma policyjna. Ciekawskie spojrzenia tłumu. Policja przy taśmie. Wąski kadr. Taśma, znowu gapie. Znowu taśma, znowu gapie. Funkcjonariusz, który zasłania jej „szkło” ręką.

No! – pomyślała. To się może nadać na czoło.

Ola była zdruzgotana możliwościami zrobienia dobrej relacji fotograficznej. Biorąc pod uwagę ilość dziennikarzy, za chwilę powinien się pojawić rzecznik prasowy i potwierdzić to, o czym się mówiło. Plotki urastały do rangi horroru.

Dystans ludzie, dystans – powtarzała sobie Rawen w duchu.

Może udałoby się zrobić zdjęcia, kiedy będą wynosić ciało… Ujęcia, które będą inne niż te, jakie mieli wszyscy. Trzeba tylko wypatrzeć karawan. Obeszła budynek dokoła.

O, jest czarny samochód! Ale to może być zmyła... Cholera...

Tu nie było taśmy policyjnej, więc podeszła do mężczyzn stojących przy aucie.

– Panowie z pogrzebowego?

– A jak tak, to co? – odparł wyższy, przyglądając się aparatowi przewieszonemu przez ramię fotoreporterki. – Fajna lufka.

– No, też ją lubię. A panowie tu sobie tak czekają?

– Ano, sobie czekamy – mrugnął drugi.

– Może papieroska? – Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów po przejściach.

– A nie pogardzimy.

– Panowie wiedzą, co tu się stało?

– Pani z prasy... Po sprzęcie poznaję.

– Nie będę kłamać, że nie – mrugnęła porozumiewawczo.

– Ciekawska pani, jak każdy paparuch.

– Nie jestem paparuchem. Jestem fotoreporterem, a to subtelna różnica.

– Serio? Nie biega pani za celebrytami?

– Nie, biegam za... Hmm...

– A co pani fotografuje?

– Ludzi, czasem trupy... czasem...

– Pani wygląda jak reporter wojenny. Taka kurtka, arafatka, ten kucyk. Podoba mi się pani. Lubię takie kobiety.

– Trafił pan, niedawno wróciłam z Syrii.

– Wow, ale fajnie! To co pani tu robi?

– Pracuję dla dziennika. Zarabiam kasę na następny wypad. Dlatego muszę zrobić naprawdę zajeeebiste foty...

– Ech. Ma pani jeszcze jednego szluga?

– Pewka. – Podała mu kolejnego papierosa i zaczęła słuchać, notując skrzętnie w pamięci istotne szczegóły.

– Zdaje się, że tam w środku jest totalna masakra. Ponoć ktoś oskórował prezesa banku. Znalazła go sprzątaczka. Siedział za biurkiem, a skóra była rozpięta jak marynarka na oparciu fotela. Smród krwi nie do wytrzymania. Facet osierocił żonę i dwoje dzieci. Pracoholik, ale niezły skurwiel. Tak mówią.

– Kto mówi?

– Pani poczyta gazety. Posądzenie o mobbing. Wytoczonych kilka procesów sądowych... Oczywiście, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę. Ale ja nic nie wiem. To tylko plotki.

– Kiedy, myśli pan, będziecie go wynosić?

– Jak technicy skończą swoją pracę i jak lekarz sądowy pozwoli. Siedzą już tam ze trzy godziny. Albo i lepiej.

– Ok. Dzięki bardzo.

– Podzieli się pani jeszcze jednym papieroskiem?

– Macie całą paczkę. W sumie ja nie palę. – Ola uśmiechnęła się z miną niewiniątka.

– Pani da telefon. Jak będziemy go mieli zabierać, to zadzwonię.

– Super!

Ciekawy początek Wielkiego Tygodnia.

– Skórowanie było torturą używaną już w dziewiątym wieku przed naszą erą, powszechnie stosowaną przez Asyryjczyków oraz za panowania dynastii Ming. Poddany egzekucji, konał długo i w niewyobrażalnych mękach. Pośrednimi przyczynami śmierci było, oprócz utraty krwi, hipotermia i liczne infekcje. Przed właściwym skórowaniem delikwenta obijano drągiem, a także zanurzano we wrzątku. Miało to pomóc w łatwiejszym zdejmowaniu skóry. Skórowanie polega na bardzo delikatnym i powolnym oddzieleniu płatów skóry od mięśni i ścięgien za pomocną skalpela lub specjalnego noża do skórowania. Niektórzy kaci, wykonujący tego typu egzekucje, chwalili się powierzchnią zdjętej skóry za jednym razem oraz tym jak długo skazany pozostawał przytomny podczas całego procesu.