Misja specjalna. Część 3 - Patrick Edwards - ebook

Misja specjalna. Część 3 ebook

Patrick Edwards

2,0

Opis

Ostatnia, trzecia część „Misji specjalnej” obfituje w liczne wydarzenia rozgrywane zarówno na Ziemi, jak i na wielu planetach galaktyki Ganzela. Książka rozpoczyna się wiadomością o odwołaniu na wiele dziesiątek lat inwazji obcych na Ziemię. Zadowolenie i radość z tej okazji zostają przyćmione informacją podaną do publicznej wiadomości przez dziennikarzy o tajnych kontaktach rządów Ameryki i Rosji z obcymi w celu sprzedawania im uranu.

 

Czy Małgosia, Dera i Jaś wrócą na Wadele dowiecie się Państwo po przeczytaniu tej książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (3 oceny)
0
0
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Patrick Edwards

Misja specjalna

Część 3

© Copyright by Januasz Brzozowski

Skład: Ilona Dobijańska

Korekta: Patrycja Żurek

ISBN: 978-83-8166-119-5

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Objaśnienia dotyczące trylogii

Od autora

Po oddaniu w ręce czytelników dwóch części „Misji specjalnej”, jestem winien Wam, Drodzy Czytelnicy, słowo wyjaśnienia. Otrzymałem wiele e-maili z pytaniami co do dalszego życia i działalności głównych bohaterów książki. Pragnę w tym miejscu serdecznie przeprosić wszystkich czytelników, którzy do dnia dzisiejszego oczekują na finał niecodziennych perypetii bliźniaków, którzy w powierzonej im misji wykonują gigantyczne i niebezpieczne zadanie ocalenia Ziemi. Trzecia część „Misji specjalnej” sprawi, że pozostawiony na długi okres czasu głód i niedosyt zostanie zaspokojony. Myślę, że po przeczytaniu tej części „Misji specjalnej” zrodzi się w waszych głowach konkretne pytanie. Co zrobiłbym na miejscu Jasia i Małgosi? Czy ich decyzja znalazła w Waszych oczach aprobatę?

Patrick Edwards

Rozdział 1

Planeta Ziemia. Ministerstwo Obrony Narodowej w Warszawie.

– Mam wspaniałą nowinę – odezwał się pułkownik Ryszard Zawada, widząc wchodzącego do gabinetu pułkownika Bronisława Opiełkę.

– Śpiewaj, może przynajmniej ty masz jakąś dobrą wiadomość. Ode mnie nie spodziewaj się usłyszeć nic dobrego.

– Już mówię. Z moich skromnych źródeł dostałem wiadomość, że na bliżej nieokreślony czas zostało zażegnane niebezpieczeństwo inwazji „obcych” na Ziemię. – Pułkownik Bronisław Opiełka położył na biurku teczkę i spojrzał z zaciekawieniem na przyjaciela.

– Miałeś wiadomości ze świata?

– Tak. Wyobraź sobie, że planeta, która miała nas zaatakować, za parę ziemskich dni przestanie istnieć? Pozostanie jedynie wspomnienie, że w ogóle taka istniała.

– Jak to przestanie istnieć? Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz.

Pułkownik Zawada przekazał przyjacielowi wszystkie wiadomości, jakie posiadał.

– Doskonale, powiedziałbym świetnie, przynajmniej ten problem został wyjaśniony. Powstał natomiast inny, kto wie, czy nie groźniejszy od tego, który, jak mówisz, został zażegnany.

– Groźniejszy? Przerażają mnie twoje słowa.

Pułkownik Opiełka położył przed przyjacielem gazetę.

– Zaczynają się potwierdzać słowa Jasia. W tej chwili nie wiem, czy to przypadek, czy też maczali w tym palce „obcy”.

– O czym mówisz? Mów jaśniej.

– Widzę, że gazet nie czytasz. Wyobraź sobie, że niespełna sześc godzin temu świat obiegła sensacyjna wiadomość o nadzwyczajnym, tajnym porozumieniu Ameryki i Rosji z „obcymi”. Te ścisłe, tajne porozumienie było ukrywane przed światem od dziesiątek lat.

– A jednak miałem rację. Od dawna wiedziałem, że ani Ameryka, ani Rosja nie są tak święte, jak o nich mówią. Znasz szczegóły porozumienia?

– Jeszcze nie. Myślę, że jeszcze dzisiaj czegoś się dowiem. Dla zaspokojenia ciekawości powiem, że do zdemaskowania afery przyczynił się w dużej mierze dziennikarz z „Gazety Krakowskiej”, Mariusz Dziekała. To jego artykuł jest na pierwszej stronie w Wyborczej.

– Coś mi mówi to nazwisko. – Pułkownik Zawada spojrzał na przyjaciela.

– Pamiętasz „Świętą Czwórkę” sprzed lat, która najpierw zajmowała się sprawą zaginięcia bliźniaków z wioski Zakole Małe? Następnie zostali delegatami Polski, by uczestniczyć w przygotowywaniu obrony Ziemi na ewentualną inwazję „obcych”. Właśnie w tej czwórce był dziennikarz Mariusz Dziekała, który od paru miesięcy siedzi w Ameryce. – Spojrzał na zegarek. – Ale do rzeczy. W związku z tym, co wyszło na jaw, chciałbym prosić cię o pomoc.

– Po twojej minie widzę, że to coś poważnego – odezwał się pułkownik Zawada.

– Zacznę od tego, że parę dni temu wyciekły z Pentagonu informacje poparte dokumentami. Jest to kontrowersyjna sprawa, w którą trudno uwierzyć, ale, jak wiemy już z doświadczenia, wszystko jest możliwe. Sprawa związana jest z lotami nad Ziemią domniemanych UFO. Wyszły też na jaw fakty związane z okresem „Zimnej wojny”, który powstał pomiędzy blokiem wschodnim a Ameryką. – Pułkownik Opiełka ściszył głos i nachylił się w stronę siedzącego za biurkiem przyjaciela. – Wiesz, dlaczego w tym okresie nie doszło do zbrojnego konfliktu pomiędzy Ameryką a Rosją?

– Nie mam najmniejszego pojęcia – przyznał pułkownik Zawada.

– Z dokumentów wynika, że była to całkowita zasługa „obcych”. Zaproponowali Rosji, jak i Ameryce, całkowite zawieszenie broni, w zamian oferując technologię, o której wówczas ziemska nauka nie miała pojęcia.

– Tak za darmo, z dobrego serca? Kto w to uwierzy?

– No, nie tak do końca za darmo, za eksploatację zasobów uranu. Była to ze strony „obcych” propozycja nie do odrzucenia, ponieważ w razie odmowy zagrozili zbrojną inwazją na Ziemię.

– Jednym słowem, zastosowali wobec Ziemian szantaż, by osiągnąć cel – ocenił sprawę pułkownik Zawada. – Wiesz, z jakiej planety byli ci „obcy”?

Pułkownik Opiełka otworzył teczkę leżącą na biurku i spojrzał w dokumenty.

– Planeta Soro*, a następnie planeta Wadela z galaktyki Ganzela. – Zaspokoił ciekawość przyjaciela. – Z tego, co wiadomo, to oba ziemskie mocarstwa przez dziesiątki lat dostawały od „obcych” technologię. Jak się zastanowisz, przyznasz mi rację, że w tym czasie nastąpił kolosalny postęp w rozwoju rożnych dziedzin nauki, a także technologii.

– Chcesz powiedzieć, że to, co osiągnęła Rosja i Ameryka, jest pochodzenia pozaziemskiego? – spytał pułkownik Zawada, chcąc się upewnić.

– Na to wychodzi. Zaczyna się też wyjaśniać sprawa latających nad Ziemia UFO, w które nikt do tej pory nie wierzył – wyznał pułkownik Opiełka.

– A to ciekawe? Wiesz coś więcej na ten temat?

– W większości są to wyłącznie domysły, teorie podparte skąpymi dowodami, które wyciekły z Pentagonu. By wyeliminować fałszywe domniemania, natychmiast po otrzymaniu wiadomości zostały one dokładnie sprawdzone i ponownie przeanalizowane. Ściągnęliśmy też raporty z krajów, gdzie zaobserwowano pojawianie się UFO na niebie. Jest pewne, że UFO ukazujące się nad Ziemią ma charakter okresowy i, co ciekawe, a na co wcześniej nie zwróciliśmy uwagi, pojawia się ono przeważnie tam, gdzie w okolicy znajdują się kopalnie uranu. Wygląda tak, jakby „obcy” prowadzali od lat ścisłą kontrolę ziemskich zasobów uranu. – Pułkownik Opiełka przedstawił w skrócie najnowsze zdobyte informacje.

– No nie, tu chyba przesadzasz. Myślisz, że „obcym” ciągle zależy na ziemskim uranie?

– Tego jeszcze nie wiemy, ale wszystko na to wskazuje. Wysuwa się tu pytanie, które budzi grozę. Co może nastąpić w przypadku, kiedy „obcy” zostaną odcięci od eksploatacji ziemskich złóż? Uważam, że ma to ścisłe powiązanie z zażegnaną inwazją „obcych” na Ziemię. Pomyślałem więc, że skoro masz kontakt z bliźniakami, to możesz spytać, czy czegoś nie wiedzą na ten temat?

– Spytam, bądź pewny, że spytam.

– Teraz wybacz, ale muszę iść na zebranie. Spotkamy się jak zwykle w stołówce. – Podał mu rękę i wyszedł z gabinetu.

– A to ci historia. Nigdy bym nie przypuszczał, że UFO rzeczywiście istnieje i nie jest tylko zwykłym, ludzkim wymysłem. Jak Bronek nazwał tę planetę? Wadela? Przecież tam są bliźniaki! – Dostał olśnienia. – Muszę jak najszybciej skontaktować się z Bogusiem – pomyślał.

Wstał, podszedł do okna i spoglądnął na błękitne warszawskie niebo.

***

Galaktyka Ganzela. Planeta Soro*. Potajemne spotkanie szefów planet.

Cicha i spokojna zatoka „Sa” Oceanu Uśpionego wcinała się wąskim klinem w głąb lądu. Po obu stronach żółty kolor falującej wody oblewał strome, czarne skały, lśniące w ostrych promieniach Sekstydy*. Panującą ciszę niespodziewanie zakłócił szum Szafrona, który, lecąc nisko nad wodą, gwałtownie wzbił się w stronę szczytu góry i łagodnie osiadł na wąskiej, płaskiej skale. Z budynku ukrytego w jednej ze skał wyszła grupa ludzi, wśród której był Shou Decki, pełniący obowiązki Naczelnego Szefa Zgromadzenia planety Soro* i jego minister Gospodarki Paliwowej, Sterol Stylok.

– Jesteś zadowolony z tego galaktycznego porozumienia? – spytał Sterol Stylok.

– Spodziewałem się, że uzyskamy lepszą cenę za sprzedaż jednostki uranu, niż zostało narzucone, ale tym się nie martwię. Teraz musimy cierpliwie poczekać na przylot Imbitusa. Jeżeli uda mi się wprowadzić w życie plan, który mam w stosunku do niego, to nie będziemy mieli już nigdy żadnego kłopotu z paliwem. Będziemy jako jedyni w galaktyce niezależni, a co najważniejsze, najlepiej zabezpieczani w uran na długie dyry*.

– Dlaczego?

– Ponieważ, drogi Sterolu, jako jedyni będziemy mogli pobierać uran z Ziemi.

– Chcesz doprowadzić do tego, że przeprowadzimy inwazję?

– Myślę, że na obecną chwilę nie będzie to konieczne, choć i takiej możliwości nie wykluczam – skłamał Decki. – Jestem przekonany, że wyraźnie przedstawiłem rządom Rosji i Ameryki nowe żądanie. Myślę, że nie podejmą ryzyka.

– Obiecałeś im coś?

– Oczywiście. Nie chce niczego za darmo. Zaproponowałem, że nadal będą otrzymywać od nas technologię w zamian za uran, którego mają ogromne ilości. Jestem pewien, że jest tylko kwestią czasu, kiedy zatrzymamy wadelczyków od sprowadzania z Ziemi uranu.

Idąc w stronę oczekującego na nich Szafrona, Sterol przystanął i przybrał poważną minę.

– Uważasz, że nadal powinniśmy wysyłać Szafrony, by kontrolowały na Ziemi kopalnie uranu? – Zrobił krótką przerwę, po czym zadał kolejne pytanie: – A tak szczerze, marzysz, by w przyszłości zawładnąć Ziemią?

– Tak, i wcale tego nie ukrywam – odpowiedział błyskawicznie Shou Decki. – Jeżeli tego nie zrobimy, to zrobi to inna planeta, a wówczas będziemy od niej uzależnieni. Nie ma, mój drogi, innego wyjścia. Ziemia jest najbliższą planetą, z której najszybciej, a co najważniejsze praktycznie za darmo będziemy mogli do woli czerpać zapasy.

– Masz głowę nie od parady – przyznał z zadowoleniem Sterol Stylok.

Zajmując miejsca w Szafronie, Shou Decki natychmiast połączył się z ministrami transportu i wywiadu w Gamrozie*.

– Słuchajcie. Sprawa jest pilna. Za piętnaście dan* będę u siebie w gabinecie i chcę się z wami zobaczyć. Powtarzam, sprawa jest pilna.

– Jak pan sobie życzy, będziemy czekać – odpowiedzieli zgodnie.

– Teraz, mój drogi, chwila odpoczynku.

Shou Decki wsadził komunikator do kieszeni i opuścił fotel do pozycji leżącej.

– Myślę, że każdemu przyda się chwila odpoczynku. – Nie czekając na odpowiedź, przymknął powieki.

***

Ziemia. Przerwane beztroskie życie Sidama. Niespodziewana wiadomość.

Z okna hotelowego pokoju, w którym Sidam spędził ostatnich kilka nocy, rozpościerał się widok na tonące w słońcu Góry Stołowe. Wczesny, lipcowy poranek zapowiadał się upalnie. Błogi, leniwy czas spędzany na Ziemi stawał się coraz bardziej monotonny, nudny i wręcz uciążliwy. Oczekując cierpliwie na program łamiący zabezpieczenie lokalizacji profesora Fultona i doktora Williama Raplina, który miał otrzymać od Imbitusa, wymyślał dla zabicia czasu różne zajęcia, z których najczęściej wybierał dalekie, piesze wycieczki w góry. Mając pełny podgląd i kontrolę nad Bogusławem Kuśmirkiem, do którego miała być dostarczona kodowana płytka Marodasa*, wypuszczał się na coraz to dalsze wyprawy, rozkoszując się ziemską przyrodą. Jedząc w hotelowej restauracji śniadanie, sprawdził w komunikatorze wydarzenia z ostatniej nocy. Nie widząc w nich nic szczególnego, schował go do kieszeni i wyszedł z restauracji. Życie w mieście Duszniki Zdrój jak każdego poranka powoli nabierało tempa. Widok spieszących się do pracy ludzi od dłuższego czasu stał się normalnym, codziennym zjawiskiem, któremu przestał się dziwić. Dużą zasługę w tym miała Małgosia, która wolno, lecz sukcesywnie starała się zmienić w nim mentalność, obudzić ludzki instynkt i wrażliwość na ludzkie losy. Idąc przez Park Zdrojowy główną spacerową aleją, przystanął koło fontanny i dokładnie się jej przyjrzał.

– Ładniejsza i ciekawsza jesteś po zachodzie słońca – stwierdził, kierując się w stronę turystycznego szlaku.

Brak zajęcia sprawiał, że wielokrotnie wybiegał myślami w przyszłość, rozważając warianty dotyczące dalszego życia. Pomimo zarabiania doskonałych pieniędzy, które regularnie wypłacał mu Imbitus, zaczynał już mieć dość dalekich, planetarnych podroży, a co najważniejsze wyrządzania krzywdy ludziom, którzy przeważnie niczemu nie byli winni. Im dłużej przebywał na Ziemi, tym skrupulatniej obserwował tubylców, którzy zaczęli go fascynować. Byli to normalni, zwykli ludzie, którzy poprzez ogromny wysiłek budowali przyszłość zarówno swoją, jak i kraju. Posuwał się w rozważaniach nawet do tego, że powstawał w nim wewnętrzny bunt w stosunku do Imbitusa i jego nieludzkich, perfidnych planów. Często łapał się na tym, że zupełnie inaczej zaczął myśleć i postępować niż dawniej.

– Definitywnie zmienia się moja mentalność – stwierdził.

Wielokrotnie myślał o Małgosi i o możliwości ułożenia sobie z nią życia. Niezrozumiałe do niedawna słowa: „miłość” czy „współczucie” zaczęły mieć teraz głębokie znaczenie. Zaczął rozumieć i akceptować poczynania ludzi, które jeszcze nie tak dawno były śmieszne i wręcz nie do przyjęcia. Widząc na poboczu piaszczystego szlaku kłodę suchego drewna, postanowił na niej usiąść i chwilę odpocząć. Myśli o życiu na Ziemi powróciły jak bumerang.

– Dać tym ludziom naszą wiedzę i technologię, których używamy na co dzień, a w niedalekiej przyszłości byliby pod każdym względem od nas lepsi i mądrzejsi – stwierdził.

Wstał i oparł się o drzewo, mając przed sobą panoramę gór w świetle upalnego, jaskrawego słońca.

– Piękny, naprawdę piękny widok – pomyślał w momencie, kiedy odczuł w kieszeni wibracje. Wydobył komunikator i spojrzał na ekran, odczytując tekst.

Imbitus wyleciał na Soro*. Na bazie życie wymarło. Wszystkie budynki leżą w gruzach, a roboty zostały doszczętnie zniszczone. Nad Pera świeci Fery*. Co robić?

– Czy to żart? Co to znaczy „budynki leżą w gruzach”? Jeżeli to głupi żart, to TU-11* drogo za niego zapłaci – stwierdził, ponownie odczytując tekst. – Jest to możliwe?

Utkwił wzrok na odległej górze, intensywnie myśląc. Spojrzał ponownie na ekran komunikatora i po chwili niepewnie włączył funkcję podglądu bazy na Perze. Obraz, który zobaczył, świadczył o totalnej zagładzie imperium Imbitusa. Olbrzymie zwały gruzu, leżące w miejscu okazałych budynków, potwierdziły prawdziwość otrzymanej wiadomości. Dla pewności sprawdził, ile jeszcze PTY* pozostało do uderzenia w Perę asteroidy, po czym półgłosem powiedział do siebie:

– Tak, te genialne plany Imbitusa zostały jedną wielką utopią. Sprawdziły się moje przewidywania. Imbitus nie zdążył przed wylotem przerzucić sprzętu z robotami na pierwszego satelitę Pery.

Ponownie utkwił wzrok na pobliskich górach, rozmyślając o tym, co zobaczył w bazie.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że stanie się to w taki sposób. Ktoś okazał się znacznie od nas mądrzejszy i sprytniejszy, dokonując tego dzieła – stwierdził.

Usiadł na kłodzie i zaczął intensywnie myśleć o zaistniałej sytuacji. Chwileczkę. To, co się tam stało, to przecież nie wina planetoidy. Do tego musiał się przyczynić ktoś, kto miał odwagę wejść w podziemia, gdzie miał spoczywać ten przeklęty Marodas*. Kto był tym śmiałkiem?

Wrócił do wcześniejszych myśli. Kolejny raz spojrzał na ekran komunikatora, skupiając uwagę na słowach „nad Perą świeci Fery*.” Zadowolenie wystąpiło na jego twarz, szybko jednak powrócił do rzeczywistości.

– Nie, nie mogę palić za sobą mostów – pomyślał po chwili. – Muszę tam lecieć i dopiero na miejscu zdecyduję, co dalej zrobię – postanowił.

Ruch w siedmiopasmowym kanale prowadzącym z Ziemi w kierunku planety Pery* przebiegał płynnie. Zostawiając w oddali ledwo widoczną planetę Wadelę*, zmienił kanał lotu i zwiększył szybkość, obierając kierunek Pery. Kiedy dolatywał do celu, ujrzał jaskrawe światło oświetlającą planetę.

– Co tu się, do licha, mogło stać? Od tysiącleci planeta nie widziała takiej jasności – pomyślał.

Był niewidzialny, wylądował więc w bazie, w pobliżu platform, skąd startowały Szafrony. Widok zniszczeń go przeraził. Opustoszała baza wywołała dodatkowe, nieprzyjemne uczucie. Instynktownie skierował się w stronę ruin rezydencji Imbitusa. W ciszy usłyszał ciche wołanie o pomoc. Dochodziło z daleka. Nie zwlekając, wszedł w olbrzymią stertę gruzu i nadsłuchiwał. Wołanie dobiegło z lewej strony. Prześwietlając teren, szybko namierzył przygniecioną belką kobietę. Odżyło w nim ludzkie uczucie, chęć niesienia pomocy. Było to coś nowego, czego dotychczas nie znał. Dotarł do miejsca, gdzie leżała kobieta i złapał ją za rękę. Chwilę trzymał, przekazując jej energię. Widząc, że stała się niewidoczna, odezwał się ciepłym głosem.

– Masz szczęście, dziewczyno. Postępuj tak, jak ja, a będzie dobrze.

– Już cię gdzieś widziałem. Kim jesteś?

– Nazywam się Dera Merkura. Mój ojciec…

– Tak, już wiem, kim jesteś. Jak się tu znalazłaś? Co tu się wydarzyło, że budynki uległy zniszczeniu?

– Szukałam Jasia. Kiedy znalazłam się w pobliżu miejsca, gdzie pracował Duraka, wszystko zaczęło się trząść. Wtedy zobaczyłam Durakę, wybiegał z gabinetu Naszego Najjaśniejszego Pana z przezroczystymi teczkami, na których było napisane: „Ściśle Tajne”. Nie chciałam, by mnie zauważył myszkującą po budynku. Schowałam się i chwilę odczekałam, wówczas zaczęło się walić.

– Wyciągnę cię stąd – powiedział, ciągnąc ją lekko za rękę. Przenikając przez zwały gruzu, dotarli do miejsca, gdzie intensywne promienie Fery* zaczęły ich oślepiać.

– Dasz radę wyjść spod gruzów? – Przywrócił jej osobowość i dodał: – Muszę jeszcze coś sprawdzić. Poczekaj.

Kobieta wygrzebała się spod gruzu i usiadła na ziemi, ciężko oddychając. Dotknęła dłonią twarzy, która paliła ją żywym ogniem, i momentalnie cofnęła rękę. Widząc na palcach krew, wytarła je o bluzkę i postanowiła poczekać na Sidama. Rozglądnęła się. Ponad gruzami dojrzała platformy, z których startowały Szafrony.

– Wszystkie musiały już odlecieć – powiedziała półgłosem.

– Jesteś w stanie powiedzieć, co się tu stało? Gdzie ludzie? – Niespodziewanie usłyszała głos Sidama. – Gdzie Szafrony? – Rozglądnął się kolejny raz, skupiając wzrok na platformach startów i lądowań.

– Z tego, co wiem, za dwa PTY* planeta przestanie istnieć. Jaś, by uratować jak najwięcej ludzi, zorganizował ewakuację i Szafrony zabrały ludzi, udając się na Wadelę. Miałam lecieć ostatnim z szefami poszczególnych resortów i gdybym nie szukała Jasia i nie została przygnieciona, też bym poleciała.

– Mówisz, że Jaś przygotował ewakuację?

– Tak, dzięki niemu ocalała ogromna ilość ludzi – potwierdziła Dera.

– Teraz już wszystko wiem. – Spojrzał na jej twarz i się uśmiechnął. – Ciesz się, Dero, że żyjesz, miałaś dużo szczęścia.

Sidam podczas rozmowy z Derą stał się widzialny.

– Widzę, że nie tylko Jaś potrafi być niewidzialny i przenosić się z miejsca na miejsce? – odezwała się szczęśliwa Dera.

– Co powiedziałaś? Jaś potrafił być niewidzialny i prze…?

– Tak, raz nawet odbyłam z nim krótką podroż, podobnie jak z tobą. Dlaczego tak cię to dziwi?

– Nieważne, zapomnij. – Spojrzał na nią, okazując szczere współczucie.

– Teraz przeniosę cię na Wadelę, Dero. Myślę, że tam jest najbezpieczniej.

Nie za bardzo potrafiła zrozumieć serdecznego śmiechu Sidama.

***

Planeta Soro*. W rezydencji Przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego planety Soro*. Rok 11012.

Biały, dwupiętrowy budynek przylegający do rezydencji Przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego planety Soro*, Shou Deckiego, oświetlony był kolorowym światłem o zmiennej częstotliwości natężenia kolorów. Pomimo że minęła północ, w oknach apartamentu świeciły się światła. Spotkanie z Imbitusem, które miało nastąpić za kilkanaście din*, spędzało mu sen z powiek od wielu nocy. Chodząc nerwowo po gabinecie, spoglądał co chwilę na podświetlany, atomowy zegar, który leniwie odmierzał czas. Wydał myślowe polecenie i ściągnął z drugiego końca gabinetu unoszący się w powietrzu fotel. Siadł i przybliżył się do biurka. Mając przed sobą przezroczystą ścianę, spojrzał na rozciągającą się przed nim szeroką panoramę rozświetlonej kolorowymi neonami Gamrozy*. Nad śpiącym miastem migotały miliony gwiazd, które zawsze działały na niego uspokajająco. Na blacie biurka miał rozłożone w odpowiedniej kolejności płytki z wcześniej przygotowanym planem rozmowy z Imbitusem. Wziął je do rąk, zagłębiając się kolejny raz w treść.

– Nic innego nie wymyślę, tylko w ten sposób muszę z nim rozmawiać – pomyślał, wychodząc z założenia, że pierwsza myśl zawsze jest najlepsza.

Odłożył płytki i na jego polecenie fotel odwrócił się w kierunku olbrzymiego monitora zawieszonego na ścianie. Spojrzał na zegar.

– Imbitus powinien już wylecieć z Pery – pomyślał, przeliczając szybko czas. Przełączył odbierany obraz z Wadeli na Perę, a następnie na bazę, gdzie Imbitus miał rezydencję. – Powinien już lub za chwilę wystartować – pomyślał, przenosząc wzrok na atomowe zegary pokazujące aktualny czas na planetach galaktyki Ganzela.

Kierując kamerę na platformę startów, dojrzał Szafrona o królewskich inicjałach, który właśnie oderwał się od pola startowego.

– Ciekawe, jak zareaguje Imbitus, kiedy przedstawię mu plan współudziału w opanowaniu Ziemi? – zastanawiał się, wracając myślami do sposobu, w jakim będzie z nim rozmawiał. Widząc na innym, mniejszym ekranie, śledzony od wielu dir* kurs asteroidy zmierzającej wprost w Perę, przeszył go zimny dreszcz. – Na dzień dzisiejszy nie zazdroszczę Imbitusowi, ma chłop ciężki orzech do zgryzienia – pomyślał. Wrócił wzrokiem na ekran monitora, gdzie był odbierany obraz z Pery. Wjeżdżające na bazę kuryły* wypełnione ludźmi zatrzymywały się blisko platform, z których co chwilę startowały Szafrony. Niecodzienny widok spotęgował ciekawość. – To wygląda na zakrojoną na dużą skalę ewakuację – pomyślał. – Imbitus nie wspomniał, że coś takiego może mieć miejsce. – Nie odrywając oczu od ekranu, przenosił obraz w różne części bazy. Początkowe drżenia i zanikanie transmisji rozpoczęły się, kiedy kamera pokazywała zaplecze robotów. Roboty siedziały nieruchomo w dziwnych, nienaturalnych pozach. Przedstawiały żałosny widok.

Z każdą chwilą drżenie nasilało się, aż ekran wypełniła czerń. – To niemożliwe, by asteroida uderzyła już w Perę – pomyślał w momencie, kiedy powracający obraz ukazał zwały gruzu zaplecza budynku robotów, na który skierowana była kamera. – Co się tam stało? – zastanawiał się z niepokojem, przenosząc obraz w inne części bazy.

Panujący od tysiącleci na Perze mrok wolno się rozjaśniał, aż planetę ogarnęła jasność. Rezydencja Imbitusa, którą zawsze się szczycił, podobnie jak zaplecze robotów, zamieniła się w olbrzymie zwalisko brunatnego gruzu. Przeniósł obraz na platformy, z których startowały Szafrony dalekiego zasięgu. Osoby, które wchodziły na pokład Szafrona, stanowiły ścisłą elitę podwładnych Imbitusa.

– A to niespodzianka. Ta apokalipsa musiała być ich sprawką – pomyślał, kojarząc drobne fakty. Złapał komunikator, wcisnął odpowiedni przycisk i po chwili odezwał się zaspanym głosem Minister Obrony Soro*.

– Posłuchaj, Zeni. Przed chwilą z Pery wystartował pasażerski Szafron. Musi być przechwycony przez myśliwce i sprowadzony na Soro*.

– To, o co prosisz, jest niezgodne z galaktyczną umową. Nie mogę tego uczynić.

– Musisz! Z tego, co widziałem, na Perze doszło do sabotażu. To tragedia dla Imbitusa i jestem pewien, że sprawcami są ludzie, którzy znajdują się na pokładzie tego Szafrona. Jak wiesz, Imbitus jest w drodze do nas. Podejrzewam, że o niczym nie wie. Chce być lojalny i nie mogę tego przemilczeć.

– Z tego może powstać galaktyczna afera. Jesteś przygotowany na taką ewentualność?

– Nie mogę postąpić inaczej. Dostaniesz jutro oficjalną płytkę, całą odpowiedzialność wezmę na swoje barki.

– Zrobię, jak prosisz, ale gdybyś zmienił zdanie, daj znać.

Shou Decki nie odrywał wzroku od ekranu monitora. Nagle opanowała go wściekłość.

– Cały plan, na którym miałem zarobić krocie, runął jak zabudowania Imbitusa – pomyślał, przeklinając. – Chyba powinienem go powiadomić o tym, co się stało. Ciekawe, czy jest już łączność z Szafronem, którym leci? – Siedząc bez ruchu dłuższą chwilę, uporczywie myślał, zerkając co chwilę na monitor. – Nie, nie będę mu przeszkadzał w podroży. – Zdecydował. – Zrobię mu niespodziankę, kiedy zobaczy tu ludzi, których cenił za lojalność.

Patrząc na apokalipsę, usłyszał ciche wołanie o pomoc. Głos był slaby, kobiecy. Zbliżył obraz, ale dopiero po dłuższej chwili dojrzał wyczołgującą się spod gruzu kobietę. Miała szczęście, pomyślał, widząc na niej podarte ubranie.

***

Nieprzewidziane kłopoty Szafronu lecącego z Pery na Wadelę.

Silniki Szafrona, którego pilotował Piro Asto, pracowały od kilkudziesięciu sak* na pełnych obrotach. Wylatując z Pery i obierając odpowiedni kurs, skierował maszynę w kanał lotu prowadzący na Wadelę. Siedząc za sterami, sprawdził parametry maszyny, łącznie ze wskaźnikiem paliwa, którego było mniej niż pół zbiornika.

– Pracuje idealnie. Pójdę się czegoś napić – zwrócił się do przyjaciela, a jednocześnie kapitana lotu, Lina Staro.

– Przynieś mi szklankę zimnego mino* – odezwał się kapitan Szafrona, siadając przy centralnym pulpicie sterowania.

– Mnie też – poprosił Rin Ferk, który tym razem pełnił funkcję nawigatora.

– Drzwi kokpitu otworzyły się i ukazał się w nich Duraka.

– Wszystko w porządku? – spytał.

– Oczywiście, jesteśmy już prawie w połowie drogi na Wadelę. Jeszcze kilkadziesiąt din* i będziemy na miejscu – powiedział Piro smutnym głosem.

– Widziałeś może Derę? Nie zauważyłem, by wchodziła do Szafrona. – Piro spojrzał uważnie na Durakę.

– Nie, nie widziałem jej ani na platformie, ani w Szafronie. Spytaj jej ojca, on będzie wiedział, gdzie jest jego córka.

– Widzę z twojej miny, że nie wszystko w porządku. Co cię trapi? Nigdy nie potrafiłeś ukryć kłopotu – stwierdził Duraka.

– Martwię się o Małgosię i Jasia. Uważam, że i ty o nich myślisz. To, że zostali na Perze, to czyste szaleństwo.

– Tym się nie przejmuj. Mogę cię zapewnić, że będą na Wadeli dużo wcześniej od nas.

– Widzę, że i ty postradałeś zmysły, mówiąc takie rzeczy. To więcej niż niemożliwe, by tak się stało. Co za bajki opowiadasz?

– To nie bajki, a szczera prawda. Oni, mój drogi, potrafią przenosić się z miejsca na miejsce bez względu na odległość – wyjaśnił Duraka. – Myślę, że już dawno siedzą w domu i odpoczywają.

– Piro! Nigdzie nie wychodź i natychmiast siadaj za sterami. – Usłyszeli stanowcze polecenie kapitana Szafrona. – Możesz zostawić nas samych? Kapitan delikatnie wyprosił Durakę z kokpitu.

– Oczywiście, porozmawiamy później, Piro. – Duraka wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi.

– Mamy kłopot. Jeżeli nie przybędą na pomoc wojskowe Szafrony z Wadeli. może się to dla nas źle skończyć. Spójrz.

Kapitan Lino Staro wskazał na ekranie powiększony obraz lecącej w ich kierunku eskadry Szafronów.

– Skąd są? – spytał Piro, siadając za sterami.

– To „Czerwone Krzyże”, pirackie maszyny z planety Dominos z galaktyki Sorento. Przed chwilą dostałem od ich dowódcy wiadomość, że chcą nas przejąć. Wysłałem już wiadomość na Wadelę z prośbą o natychmiastową pomoc, ale nie wiadomo, czy zdarzą przylecieć na czas.

Piro uniósł głowę i spojrzał z uwagą na przyjaciela, oczekując dyspozycji.

– Czekam. Mamy dwanaście dan* do bezpośredniego kontaktu.

– Ciekawe, czy mamy szansę ucieczki? – Piro wystukał na klawiaturze komputera szereg numerów i z niepokojem spojrzał na monitor. – Możemy zmienić kierunek lotu. Zwiększy to szansę na pomoc ze strony Wadelczyków.

– Jak stoimy z paliwem? – Padło krótkie pytanie kapitana w momencie, w którym na centralnym monitorze wyskoczył napis w czerwonym kolorze.

Odebrać natychmiast

Kapitan Lino Staro rzucił się do klawiatury, wylewając na podłogę pozostawiony w kubku napój. Kilka wciśnięć numerów i na ekranie monitora ukazał się tekst.

„Lecą w waszym kierunku dwie bojowe eskadry naszych Szafronów. Czas, jaki jest im potrzebny, by do was dotrzeć, to szesnaście dan*. Radzimy zmniejszyć szybkość do minimum i zmienić kanał lotu na ziemski. Jak stoicie z paliwem?”

– Mają rację! – krzyknął Piro. – Co robimy?

– Postępuj zgodnie z zaleceniem. – Padła natychmiastowa odpowiedź. Piro wcisnął przycisk „zapiąć pasy” i odczekał kilka span*. Odciągnął dźwignię, zmniejszając prędkość. Szafronem szarpnęło. Nie zważając na jego zachowanie, Piro przyciągnął ster, a następnie łagodnie położył maszynę na lewym boku, kierując się w stronę ziemskiego kanału. Kontrolując parametry Szafrona z niecierpliwością czekał na stabilizację obranego kursu.

– Już się nie wysilaj, spójrz! – Lino Staro wskazał ręką ekran, na którym od strony ziemskiego kanału leciała w ich stronę eskadra Szafronów.

– A to co za jedni? – spytał Piro, zbliżając obraz. Kiedy zobaczył wojskowe myśliwce z planety Soro*, zabłysła w nim iskierka nadziei na ratunek.

– Jeżeli możesz, zmniejsz jeszcze szybkość i odbij w kierunku kanału Dizo – wydał rozkaz kapitan.

– Czerwony napis na środku monitora, który pojawił się po chwili, był olbrzymim zaskoczeniem. Skierowali wzrok na tekst.

Przejmujemy was. Proszę zmienić kurs na kanał Soro*. Macie dan* na wykonanie polecenia, w przeciwnym razie użyjemy…

Zanim skończyli czytać tekst, na czarnym tle monitora ukazała się krzyżowa wymiana laserowych promieni. Zrozumieli, że kosmiczna walka pomiędzy myśliwcami może pomóc im w ucieczce.

– Zwiększ maksymalnie szybkość i utrzymuj kurs kanału planety Dizo – krzyknął Lino Staro, zapinając pospiesznie pasy.

Pełna moc silników wcisnęła ich w siedzenia. Jednocześnie spojrzeli na ekran monitora, myśląc o tym samym. Widzieli przed sobą pustą przestrzeń, więc nadzieja ratunku wzrastała coraz bardziej.

– Powinny już zjawić się w okolicy Szafrony z Wadeli – odezwał się Lino Staro.

– Powinny, ale czy się zjawią? Nie bardzo rozumiem, dlaczego myśliwce z Soro* chciały nas przejąc? Co miało oznaczać, że otworzą ogień? – spytał Piro, mając wzrok utkwiony w obrazie monitora.

– Sam się nad tym zastanawiam, ale nie podoba mi się to.

Wsteczna kamera, która włączył Rin Ferk, ukazała powiększające się z każdą spana* jasne punkty.

– Ponownie, mamy gości – oznajmił.

– Tak, widzę ich. Rzecz w tym, że nie wiadomo, kim są – powiedział Lino, wskazując na powiększające się na ekranie punkty.

Tekst, który został im przesłany, był krótki i rozwiewał ich wcześniejszą nadzieję.

Nie uciekniecie. Natychmiast zawracajcie.

– Musimy się poddać, nie mamy wyjścia – stwierdził ponuro kapitan Lino Staro.

– Musimy zawiadomić pasażerów – powiedział Piro. – Mam zawrócić?

– Zawróć, ale zmniejsz szybkość. Z tego, co mówił Jaś, we wszechświecie nie ma cudów. Musimy liczyć wyłącznie na szczęście. Może uda się wyjść z tego obronną ręką. Powiadomię pasażerów o zaistniałej sytuacji – powiedział Lino Staro, siadając ponownie przy pulpicie. Wciskając przycisk nagłośnienia Szafronu, odezwał się smutnym głosem:

– Szanowni państwo. Mam nieprzyjemną wiadomość, mianowicie zostaliśmy przechwyceni przez pirackie myśliwce. Nie mamy szans, by udało nam się wymknąć. Proszę zająć miejsca i zapiąć pasy. W miarę rozwoju sytuacji, będę państwa na bieżąco informował.

Lino wyłączył nagłośnienie i spojrzał na główny monitor. Po obu ich stronach zobaczył pirackie myśliwce.

Rozdział 2

Podróż. Powrót Jasia i Małgosi na Wadelę.

Zostawiając za sobą jaskrawe światło Fery*, oświetlające Perę, Jaś z Małgosią znaleźli się na kosmicznej, ciemnej autostradzie. Kiedy wlatywali w główny kanał prowadzący na Wadelę, Małgosię zafascynował widok siedmiopasmowej drogi, na której co chwilę pojawiały się zjazdy na mijane planety. Pasy o numerach 01 i 02 przeznaczone były wyłącznie dla podróżnych odbywających podroż samodzielnie. W porównaniu z innymi, zatłoczonymi pasami, ich podroż odbywała się nadzwyczaj komfortowo. W oddali Jaś zauważył dobrze znany mu tunel, z którego rozchodziły się nitki kanałów na poszczególne galaktyki. Przelatując przez ten olbrzymi, długi tunel oświetlony pulsującą gamą kolorów, znaleźli się w otwartej przestrzeni kosmicznej, w kanale prowadzącym na planetę Wadela. Mieli przed sobą stabilny, klarowny obraz wszechświata z miliardami usianych wokoło gwiazd, które rozpraszały panującą ciemność. Jaś, trzymając siostrę za rękę, nabierał coraz to większej szybkości. Na piątym pasie, biegnącym z przeciwnej strony, minęła ich eskadra myśliwców, których oznaczeń nie znał. Dziwne, nieznane do tej pory uczucie niepokoju, zawładnęło na chwilę jego mózgiem. Plan awaryjny, który został ustalony ze sztabem ewakuacyjnym na Perze oraz z Olimpem, miał być pełnym zabezpieczeniem przed ewentualnymi niespodziankami, jakie mogły się zdarzyć. Czyżby Imbitus mógł się dowiedzieć o tym, co się wydarzyło na Perze po jego wylocie? Może to tylko zwykły patrol myśliwców lub ćwiczenia? Uspokajał siebie, dochodząc do wniosku, że nic nie jest w stanie zmienić. Skoncentrował się na locie. Podroż zbliżała się do końca. Kiedy zobaczył zarysy planety Wadeli, zaczęli wytracać szybkość. Ponura szarość, w której znajdowali się od dłuższego czasu, stawała się coraz bledsza, aż jaskrawe promienie Kamai* oślepiły ich blaskiem. Pomimo wzrokowego dyskomfortu czuli ogromną radość, że mogą widzieć ją ponownie. Małgosia przymrużyła oczy. Od chwili opuszczenia Pery myślami nieustanie była przy Piro Asto, który na jej oczach wylatując z Pery zabrał na Wadelę* ostatnich czekających w kolejce ludzi. Trzymając za rękę Jasia, nieświadomie zaczęła go ściskać. Zabsorbowany lotem, jak również swoimi problemami, nie reagował na jej dziwne poczynania. Czuł ciepło dłoni siostry i to wystarczyło, by wiedzieć, że jest bezpieczna. Wielokrotnie wybiegał myślami w przyszłość, tworząc scenariusze problemów, które najprawdopodobniej zaistnieją na Wadeli* ze strony dwóch kobiet.

Błyskawiczna i niecodzienna dla Małgosi podroż zbliżała się ku końcowi. Im bardziej zbliżała się do Wadeli*, tym lepiej rozpoznawała kontury poszczególnych charakterystycznych miejsc, zatrzymując wzrok na jasnych górach Karmoza*.

– To już Olimp* – pomyślała, z radością przenosząc wzrok na inny kanał, gdzie widziała podążające w kierunku Wadeli* Szafrony. – Gdzieś tu powinien lecieć Piro – pomyślała z nutą niepokoju. Zamyślona, nie zauważyła nawet kiedy znalazła się w domu i opadła z Jasiem na kanapę. Nie zwracając uwagi na powstały hałas, rozejrzeli się po pokoju, skupiając wzrok na wpadających do pomieszczenia jaskrawych promieniach popołudniowej gwiazdy Kamai*.

– Dawno nie widziałem takiej jasności – powiedziała głośno Małgosia.

Widok ten sprawiał im radość. Nasilający się z każdą chwilą ból kolana, którym Jaś przy opadaniu zawadził o róg kanapy, częściowo zniwelowała świadomość, że jest w domu, mając przy sobie siostrę. Poczuł satysfakcje z wykonanego na Perze zadania, którego podjął się dobrowolnie.

– Nie ma rzeczy niemożliwych.

Kiedy stawiał nogę na podłodze, poczuł dotkliwy ból promieniujący w dół od kolana.

– Mam wyraźnego pecha co do tej kanapy – pomyślał, rozcierając uderzone miejsce. – To już trzeci raz, jak rozbijam to samo kolano o ten sam róg.

Widząc ironiczne spojrzenie siostry, odwrócił głowę.

– Myślę, braciszku, że przydałaby ci się wizyta u okulisty. Jak będziesz z taką siłą często lądował na tej kanapie, a na o nią dodatek zahaczał, nie wróżę jej długiej egzystencji, nie wspominając już o twoim kolanie.

– Śmiej się, śmiej. To już trzeci raz. Powiem ci, że bardzo się bałem o Alicję, kiedy lądowaliśmy – powiedział Jaś, ciągle rozmasowując stłoczone miejsce.

– Ty się o mnie bałeś? Przez to lądowanie do dzisiaj mam jeszcze na ciele sińce. – Trzymając w reku ścierkę, w drzwiach za ich plecami pojawiła się Alicja Sosnowska, patrząc w puste miejsca na przesuniętej kanapie.

– Jak się cieszę, że ponownie cię widzę. – Małgosia poderwała się z kanapy i podbiegła do Alicji, rzucając się jej na szyję. Kiedy poczuła bijące od niej ciepło, doznała uczucia, jakby wtulała się w objęcia matki.

– Nie było chwili, moje dzieci, bym o was nie myślała – powiedziała ze łzami w oczach Alicja. – Cieszę się, że już jesteście, a najważniejsze, że cali i zdrowi. Czy możecie przybrać ludzkie postacie, bym mogła was zobaczyć?

– Nie wszyscy, Alicjo, są w pełni zdrowi. – Małgosia, pomimo że była dla Alicji niewidoczna, wskazała palcem Jasia, którego skrzywiona z bólu twarz przybierała coraz to dziwniejsze miny, i serdecznie się roześmiała.

– Nic się nie martw, Jasiu, dojdziesz do wprawy – powiedziała Małgosia – Uważam, że i tak szybko opanowałeś sztukę przenoszenia się. – Chwilę odczekała i robiąc potulną minę, spojrzała na brata i zapytała:

– Możesz, kochany braciszku, sprawić, byśmy wrócili do normalnych postaci? – Spojrzała na leżący koło Jasia komunikator, który wydawał od paru chwil dziwne, niezrozumiałe sygnały.

– Przestraja się – wyjaśnił Jaś. – Myślę, że jak zacznie pracować na falach Wadeli, nie opędzimy się od rozmów. – Wydobył z kieszeni magiczną laskę i, chwytając siostrę za rękę, posadził ją obok siebie. Wykonując rytualną czynność, odezwał się radosnym głosem: – Pomimo wszystko witaj w domu, siostrzyczko.

Parę szybkich, elipsowatych ruchów nad ich głowami wystarczyło, by przybrali ludzkie postacie.

– Teraz mogę się z wami normalnie przywitać – odezwała się Alicja, podchodząc do bliźniaków. – Z podawanych na bieżąco informacji o Perze domyślałam się, że przylecicie dzisiaj. – Zrobiła wymowną minę, patrząc na Jasia. – Ale nie tylko ja spodziewałam się waszego powrotu.

Jaś spojrzał z uwagą na stojącą przed nim Alicję.

– Kto mógł się nas jeszcze spodziewać? – spytała Małgosia.

– Odwiedziła mnie rano urocza, młoda osoba, która przedstawiła się jako Sara Kara. Wiedziała od ojca, że mieszkam w waszym domu i koniecznie chciała się o was jak najwięcej dowiedzieć. Pytała szczególnie o ciebie…

Satelitarny monitor wiszący na ścianie włączył się niespodziewanie, ukazując siedzącego w fotelu profesora Irm Kara.

– Witajcie w domu, moje dzieci – powiedział z entuzjazmem.

Widziałem, że twój komunikator, Jasiu, pracuje już na naszych częstotliwościach. Świetnie wyglądacie. Dawno przylecieliście?

– Cieszę się, profesorze, że pana słyszę i widzę. Jesteśmy w domu zaledwie parę dan*. Jak tylko chwilę odpoczniemy, postaramy się przyjechać. Mam nadzieję, że zastanę Sarę?

– Właśnie weszła do pokoju. Chcesz z nią rozmawiać?

– Jeżeli mogę to chętnie. – Jaś spojrzał na monitor, gdzie miał podgląd na gabinet profesora.

– Oczywiście, że możesz.

– Witaj, Saro. – Pierwsza odezwała się Małgosia, widząc ją na ekranie. – Ślicznie wyglądasz.

Jaś spojrzał uważniej na monitor, widząc Sarę w sukience sprzed lat – jego ulubionej.

– Miło was widzieć i słyszeć. Nie będę teraz przeszkadzać, odpoczywajcie, a jak przyjedziecie, zamęczę was pytaniami. Będę czekać.

Alicja Sosnowska nie spuszczała wzroku z monitora.

– Posłuchaj, chłopcze – odezwał się profesor. – Odpoczywajcie dzisiaj, natomiast jutro chciałbym, byście stawili się przed Naczelną Izbą Starszych.

– Myślę, profesorze, że to najlepsze rozwiązanie. Nie ukrywam, że jesteśmy zmęczeni tym, co się działo w ostatnich dniach – powiedziała Małgosia.

– Relaksujcie się. Zobaczymy się jutro – powiedział profesor na zakończenie rozmowy.

– Ładna panienka – odezwała się Alicja, gdy zakończyli rozmowę. – Uważam, że powinniście coś zjeść, zanim zajmiecie się swoimi sprawami.

– Właśnie o tym samym pomyślałam – powiedziała Małgosia, odzyskując nagle siły. – Co dobrego przygotowałaś na nasz powrót?

– To niespodzianka. Nie wiem tylko, czy to, co wymyśliłam, jest już na tyle miękkie, byśmy mogli usiąść do stołu.

Jaś odprowadził je wzrokiem. Kiedy został sam, wyjął z plecaka swój personalny komputer i go uruchomił. Wchodząc na ogólny kanał nadawany z Wadeli*, poczuł dobrze znane mu mrowienie szyi, które natężało się z każdą chwilą. Próba wstania z kanapy, by przejść do pokoju, okazała się ponad jego siły. Pozostał więc na kanapie, skoncentrował się i wysłał w przestrzeń słowa.

– Kto mnie wzywa? – spytał krótko.

– Gratuluję, Jasiu. Wykonałeś wspaniałą robotę. – Poznał głos swojego opiekuna i przyjaciela KI-102. – Cały wszechświat mówi o tym, co się stało na Perze – dodał.

– Cieszę się, że się dobrze ułożyło i że uratowaliśmy od zagłady tysiące osób. Przed opuszczeniem Pery widziałem krótko Sidama, stał nieruchomo przed gruzami budynku Imbitusa i widać było, że był na pograniczu załamania. – Chwila oczekiwania na odpowiedź KI-102 wzbudziła w Jasiu niepokój.

– Mogę zapewnić, że szybko doszedł do siebie i jak go znam, jego mściwość szybko zaowocuje. O wszystkim porozmawiamy jutro, kiedy spotkamy się w Naczelnej Izbie Starszych.

– Gdzie obecnie jesteś? – spytał z ciekawości Jaś.

– Nad jeziorem Lough Neagh* w północnej Irlandii, w domu profesora Fultona. Jeszcze dzisiaj mam spotkać się z twoim przyjacielem Bogusiem, a później wracam na Wadelę*.

– Pozdrów go od nas – poprosił Jaś.

Wołanie Małgosi z kuchni rozproszyło go, przerywając rozmowę. Wytarł spocone czoło i głęboko odetchnął.

– Zaraz przyjdę – odpowiedział słabym głosem.

Kiedy skierował wzrok na ekran komputera, ukazały się mu listy osób, które zostały przydzielone do poszczególnych Szafronów opuszczających Perę. Stanęła mu przed oczami Dera, której los nie był mu do końca znany. Przybliżając się do ekranu, prześledził listę osób, którzy odlecieli ostatnim Szafronem. W miejscu, gdzie wpisane było nazwisko Dery, stał znak zapytania.

– To niemożliwe, by pozostała na Perze – pomyślał z niepokojem.

***

Planeta Soro*. Shou Decki wprowadza w życie plan.

Zawsze oświetlona kolorowym światłem rezydencja Shou Deckiego tej nocy pozostawała całkowicie ciemna i tylko przez szczelnie zasłonięte okna w jego gabinecie prześwitywał blady cień palących się lamp. Dochodziła druga nad ranem dina*, kiedy pod rezydencję podjechał torpedowy ślizgacz, zatrzymując się przed wejściem do budynku. W automatycznie otwartych drzwiach ukazały się dwie postacie, które w pośpiechu weszły do środka.

– Jak zwykle jesteście punktualni, panowie – odezwał się Decki, kiedy mężczyźni weszli do gabinetu.

– Nic się nie zmieniło, panie Decki, zawsze jesteśmy do usług o każdej porze dnia i nocy, a punktualność to nasza domena. W czym możemy panu pomóc? – spytał jeden z mężczyzn.

– Siadajcie, panowie. – Shou Decki wskazał fotele. – Sprawa, którą dla panów mam, jest wyjątkowo delikatna i wymagająca najwyższej dyskrecji.

– A konkretnie?

– Na Ziemi znajduje się kodowana płytka, która jest w posiadaniu Ziemianina, doktora Williama Ramplina, członka ekspedycji archeologicznej, która odkryła w Egipcie mumię. Mumią okazał się perowski, nieśmiertelny władca Marodas*. Muszę zdobyć tę płytkę. Sprawa na tyle jest skomplikowana, że musi pozostać na Ziemi. Całkowity opis i wszystko, co dotyczy sprawy, znajdziecie panowie na płytce, którą dla was przygotowałem.

– Przeanalizujemy to, co pan powiedział oraz materiał, który jest na płytce. Skontaktujemy się z panem najdalej za dwa piry*. – Mężczyzna włożył płytkę do kieszeni, po czym obaj wstali i skłonili głowy.

– Życzymy dobrego wypoczynku, panie Decki – powiedzieli, wychodząc.

***

Planeta Soro*. Imbitus w rezydencji Przewodniczącego Zgromadzenia planety Soro*, Shou Deckiego.

Długi, zielony chodnik imitujący ziemską trawę prowadził krętą ścieżką z rezydencji Kabo*, w której urzędował Shou Decki*, w kierunku rozległego, zadbanego ogrodu. Różnorodne drzewa i krzewy, które występowały jedynie na planecie Soro*, były dla Imbitusa czymś nowym, czego jeszcze nigdy w życiu nie widział. Wśród tak egzotycznej przyrody stał budynek, w którym Imbitus gościnnie zamieszkał. Rozłożyste Deriso* izolowało większą cześć domu i olbrzymi taras od jaskrawych i piekących promieni aktywnego Samo*. Kiedy Imbitus siedział na miękkich purpurowych poduszkach, jego oczy błądziły i upajały się niecodziennym widokiem.

– Podróż była długa i mecząca, ale parę dni spędzonych w tym miejscu pozwolą mi odpocząć i nabrać sił przed decyzją o inwazji na Ziemię – pomyślał. Spoglądając co jakiś czas na komunikator, dziwił się, że pomimo nakazu Duraka nie przesyła żadnej wiadomości. – Widocznie nic ważnego się nie działo, skoro nic nie pisze – tłumaczył sobie.

– Jaśnie Panie. Czas już udać się na spotkanie z panem Przewodniczącym Shou Deckim* – powiadomił przydzielony mu osobisty sekretarz.

– Już idę. Postaraj się, by nikt tu nie zaglądał – rozkazał hardym, ciągle butnym głosem Imbitus.

– Jak Jaśnie Pan każe. – Ukłonił się mały, siwawy mężczyzna.

Zielony chodnik, po którym szedł Imbitus, uginał się pod jego ciężarem. Czoło oblał mu pot, który wolno spływając, przedostawał się do oczu i powodował pieczenie.

– Jak się cieszę, Imbitusie, że po tylu latach mogę cię ponownie widzieć – odezwał się Shou Decki głosem innym niż zwykle. – Mam ci tyle do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć.

– Pozwól, drogi Shou, że chwilę odsapnę. Strasznie się zmęczyłem się, idąc po twoim wspaniałym, miękkim dywanie.

Jednolity, monotonny szum dobiegający z olbrzymiego monitora zwrócił uwagę Imbitusa.

– Nie proszę cię, byś coś robił. Chciałbym jedynie, byś patrzył w ekran. Tyle się wydarzyło, mój drogi, w tym czasie, kiedy odpoczywałeś po podroży, że musisz najpierw mnie wysłuchać, a później obejrzeć kilka krótkich filmów, by się zorientować w dość kłopotliwej dla ciebie sytuacji.

– W kłopotliwej sytuacji? Co masz na myśli?

– Z przykrością muszę oznajmić, drogi Imbitusie, że to, co powiem, a także to, co zobaczysz, nie będzie przyjemne. – Shou Decki zrobił głęboki oddech i pochylił się w stronę Imbitusa.

– Przykro mi, że muszę ci to oznajmić, ale nie masz po co wracać na Perę. Przypadek sprawił, że śledziłem obraz z Pery, chcąc zobaczyć, czy już wyleciałeś, kiedy na moich oczach twoje piękne imperium zamieniło się sterty gruzu, a ludzie, których ceniłeś za lojalność, wsiedli do Szafrona i odlecieli. Pomimo że widzieli, co się stało, wcale ich to nie zmartwiło. Kiedy wsiadali do Szafrona, byli uśmiechnięci. Kolejnym zaskoczeniem było, kiedy zobaczyłem nad twoim królestwem świecącą Fery*, tak chyba nazywa się wasza gwiazda?

– To niemożliwe. – Twarz Imbitusa stała się sina i zatroskana. – Zostawiłem na Perze wszystko w idealnym porządku.

– Wierzę. Jestem przekonany, drogi Imbitusie, że to, co się stało w bazie, jest „zasługą” twoich ludzi. Byłem tym tak zbulwersowany, że wysłałem parę myśliwców, by przechwycili Szafron i sprowadzili go na Soro* – wyjaśnił Shou. – Teraz popatrz na ekran.

– Chwileczkę! Wspomniałeś coś o moim imperium. Jakie moje imperium? – spytał zdziwiony Imbitus. – Masz dzisiaj wyjątkowo dziwne poczucie humoru.

– To nie żaden dziwny humor, Imbitusie, a szczera prawda. Poczekaj, za chwilę sam zobaczysz.

– Powiedz wreszcie, co się stało! – Imbitusa zaczęły ponosić nerwy.

Obraz w monitorze zadrżał i po chwili ekran stał się czarny.

– Patrz uważnie – uprzedził go Shou Decki.

Widok zgliszcz rezydencji i sąsiednich budynków wywołał na twarzy Imbitusa przerażenie.

– Kiedy odpoczywałeś po podroży, otrzymałem kolejną złą wiadomość. Otóż Szafron, którego kazałem sprowadzić na Soro*, został przejęty przez eskadrę pirackich myśliwców z galaktyki Sorento*. W krótkiej potyczce moich myśliwców z przeważającą siłą bojowych Szafronów piratów straciłem dwie maszyny.

Shou Decki włączył odtwarzanie i zwrócił się do Imbitusa.

– Oglądnij to, co zdołałem nagrać.

Wyraz twarzy Imbitusa i występujące na niej nerwowe tiki sprawiały wrażenie, jakby znajdował się na pograniczu załamania nerwowego.

– Klęska, totalna klęska – powtarzał w myślach Imbitus, podsumowując to, co wiedział. – Całkowity koniec snucia planów o rychłej inwazji na Ziemię. Sprzęt i roboty, które zdołałem ukryć na pierwszej satelicie Pery, to stanowczo za mało, by myśleć o inwazji. Nawet gdybym miał wystarczająco dużo sprzętu, to kto potrafiłby dowodzić robotami, skoro porwali ich piraci? Już od dawna za moimi plecami musiała działać tajna organizacja, planująca moją klęskę – myślał. – Dziwi mnie tylko, że Sidam tego nie wyniuchał – pomyślał. Najbardziej nie dawała mu spokoju sprawa rozszyfrowania jego najskrytszej tajemnicy, którą były „Gwiezdne ciemności”*. Kto mógł tego dokonać? Pomimo chłodu panującego w sali, w której przyjął go Shou Decki, Imbitusowi pot spływał po ciele. Wycierając co chwilę twarz, patrzył z niedowierzaniem w ekran monitora.

– Jesteś pewien, że to piraci przejęli Szafron? – spytał słabym głosem Imbitus.

– Oglądaj dalej. Zobaczysz, kto zrobił.

– Co wiesz o piratach? Na jakiej planecie żyją? – Imbitus, widząc na ekranie krzyżujące się, laserowe promienie nie spuszczał wzroku z monitora.

– No cóż. Wiemy stosunkowo mało, drogi Imbitusie. Pochodzą z planety Dominos* w galaktyce Sorento*. Praktycznie z nikim nie utrzymują ani stosunków dyplomatycznych, ani towarzyskich, a co najgorsze z każdym upływającym elfem* stają się coraz silniejsi i bardziej agresywni.

Na ekranie ukazał się obraz lecącego Szafrona, a po jego stronach myśliwce z wymalowanymi po bokach czerwonymi krzyżami.

– Można się z nimi skontaktować? – spytał Imbitus.

– Z tego, co wiem, można. Przedstawicielem jest człowiek, który mieszka w Olimpie*, na Wadeli*. Jeżeli zależy ci na dokładniejszych informacjach, przyślę ci ministra, który zna sprawę od podszewki.

– Nie rób kłopotu, to i tak niczego nie zmieni. – Imbitus spuścił głowę i chwilę milczał. – W takim układzie pozostał tylko jeden człowiek, który może uratować dynastię od totalnej zagłady – powiedział szeptem.

– Nie bardzo rozumiem. Myślisz o Sidamie?

– Tak, niewiele czasu pozostało do wybudzenia Marodasa*, a na dodatek dostałem sygnał z Ziemi, że Marodas* musi mieć wymienioną baterię, która utrzymuje go przy życiu. Próbowaliśmy uczynić to już dwa razy i za każdym razem agenci z Wadeli byli szybsi, udaremniając nasze próby.

– Skoro zacząłeś mówić o moim kuzynie Marodasie*, to może przejdźmy do głównego tematu, z którym do mnie przyleciałeś? Rozumiem, że obecnie twoja sytuacja diametralnie się zmieniła, ale może będę w stanie ci pomóc?

Imbitus, wycierając po raz kolejny twarz, spojrzał na przyjaciela.

– Pomóc? – Zdziwił się. –Mówisz o pomocy po tym, co się stało?!

– Jest mi niezmiernie przykro, Imbitusie, ale to jeszcze nie wszystkie złe wiadomości, o których musisz wiedzieć – powiedział Shou Decki. – Myślę, że ta będzie jeszcze bardziej przykra od tych, które już znasz.

– Nie znęcaj się nade mną, powiedz, o co chodzi.

Imbitus utkwił wzrok w twarzy przyjaciela.

– Dokładnie za pira*, o dwudziestej piątej dwadzieścia jeden, planetoida uderzy w Perę, kończąc jej egzystencję.

– Jak to? Przecież miała nadlecieć dopiero…

– Miała, drogi Imbitusie. Jednak najnowsze pomiary, które wykonano parę dni temu wykazały, że przyspieszyła. Potwierdziły to wczorajsze, znacznie dokładniejsze badania, i nie ma mowy o pomyłce.

– To całkowity koniec – powiedział Imbitus, spuszczając głowę.

– Wiem, że to przykre, ale popatrz na to z innej strony. Masz jeszcze mnie, mój naród, który oddany jest Marodasowi*, a ciebie ubóstwia. Wspólnym wysiłkiem możemy dokonać naprawdę wiele.

– I co z tego, kuzynie? Wszystkie starania, to, co zgromadziłem przez setki okresów*, przygotowując się do inwazji na Ziemię, bezpowrotnie straciłem. Ciąży nad dynastią jakieś fatum, którego nie potrafię się pozbyć.

– Zaczekaj. Nie rezygnuj tak szybko. Twój plan możemy przecież przeprowadzić razem, a zyskami odpowiednio się podzielić. Teraz jednak najważniejsze jest, by zdobyć kodowaną płytkę, bez której Marodas* nie ma szans na dalszą egzystencję.

– To prawda ale…

– Posłuchaj. Wczoraj, wyłącznie na moją prośbę odbyło się specjalne posiedzenie senatorów, którym szczegółowo przedstawiłem mój punkt widzenia na naszą wspólną inwazję na Ziemię oraz udzielenie ci maksymalnej pomocy w odzyskaniu płytki, którą ma w posiadaniu Wadela*.

– Jaka jest wasza końcowa decyzja? – spytał krótko Imbitus.

– Zgadzamy się pomoc, ale pod pewnymi drobnymi warunkami.

Shou Decki wcisnął na pulpicie biurka przycisk i na ekranie monitora pojawiły się wypisane cztery punkty. Imbitus prześledził tekst wzrokiem i na jego twarzy wystąpił delikatny błysk radości i nadziei.

– Pozwól, że dokładniej wyjaśnię nasze warunki.

– Byłoby to wskazane, ponieważ nie są zbyt jasne.

– Zacznę od tego, że jak długo będziesz potrzebował, możesz pozostać u mnie w rezydencji. W tym czasie musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy, by zebrać rodaków ze wszystkich planet, a następnie zdecydować, na której z wolnych planet będziecie chcieli zamieszkać. To podstawa, byśmy mogli zacząć współpracować.

– Jednym słowem, postawiliście konkretny warunek – oburzył się Imbitus.

– Tak, przykro mi. Jeżeli go spełnisz, to po wspólnym uzgodnieniu uruchamiamy produkcję robotów i uzbrojenia. Wykorzystamy twoją doskonałą technologię, Imbitusie. W tym samym czasie moi ludzie postarają się odzyskać kodowaną płytkę, na której najbardziej ci zależy. Skieruję do tego zadania najlepszych agentów i jeżeli Sidam pomoże, odniesiemy sukces. – Przeniósł wzrok z Imbitusa na ekran monitora i dodał: – Ostatnim punktem inwazji się nie przejmuj, uzgodnimy to później.

– Wybacz, ale wolałbym, by płytkę odzyskał Sidam. Doskonale orientuje się w sytuacji. – Idąc za ciosem, dodał: – Wspomniałeś krótko przed moim wylotem do ciebie o złamaniu programu, który chronił agentów z Wadelii. Kiedy można zacząć go stosować?

– Program od dawna jest gotowy. Można zacząć go używać w każdej chwili. Mnie natomiast zastanawia, a wręcz niepokoi inna sprawa. Wiesz może, co się stało z bliźniakami, których miałeś u siebie? Myślę, przyjacielu, że ustalenie, gdzie się znajdują, powinno być jednym z najważniejszych zadań.

– On ma rację – pomyślał Imbitus. – Przydałby się Sidam. No właśnie, co mogło się z nimi stać, że nie daje znaku życia? – myślał.

***

Planeta Ziemia. Zabawa profesora Fultona i doktora Ramplina.

Letnia, popołudniowa bryza, wiejąca od strony jeziora Loch Ness, muskała ich zmęczone, spocone twarze. Po przejściu prawie pięciu kilometrów nogi odmawiały im posłuszeństwa, a każdy kolejny zrobiony krok łączył się z bólem mięśni. Profesor Fulton, znając dobrze okolicę, wybrał najkrótszą drogę do domu, która prowadziła obok położonego na uboczu miasteczka Fort Augustus i restauracji „The Boathouse”. Dla bezpieczeństwa byli niewidzialni, a rozmawiali za pomocą myśli, co dodatkowo wzmacniało w nich poczucie bezpieczeństwa.

– Nigdy już nie wybiorę się na tak daleki spacer. Doskonale wiem, co ze mną będzie jutro. – Wysłał myśli doktor Ramplin.

– Przecierpimy to jakość. Przyznaję, że za daleki był ten nasz pierwszy spacer, ale nie zdajesz sobie sprawy, jak dobrze nam zrobi – odpowiedział profesor Fulton. – Spójrz, już widać dom.

– Chyba nie podołam wejść pod tę górkę – stwierdził Ramplin, robiąc po raz kolejny odpoczynek.

– Powoli, powoli jakoś dojdziemy. – Profesor Fulton wytężył wzrok, widząc koło domu migające światła policyjnego samochodu i stojącą obok grupę osób. – Musiało się coś stać, widzisz koło domu tych ludzi, Williamsie?

Pomimo ogromnego zmęczenia pokonali ból i przyspieszyli kroku, aż doszli do zgromadzonych.

– Dobrze, zacznijmy od początku – powiedział sierżant policji, trzymając w dłoni notes i długopis. – Co panią zaniepokoiło, że wezwała pani policję?

– Ten dom, sierżancie, stał się nawiedzony. Okna i drzwi same otwierają się i zamykają. Radio na przemian gra z telewizorem. Zapalają się i gasną światła w pokojach. Wczoraj pod wieczór postanowiłam iść i na własne oczy zobaczyć, co się dzieje. Kiedy otworzyłam furtkę, chcąc wejść na ścieżkę prowadzącą do domu, zobaczyłam wyplewione grządki, a następnie zawieszony w powietrzu ogrodowy wąż, z którego leciała woda. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, sierżancie, że profesor Fulton wyjechał chyba do Afryki parę miesięcy temu, a do tego domu regularnie dostarczana jest żywność. Mało tego, dostawca zostawia kartony koło schodów, a one unoszą się i wchodzą do domu. Gdyby żył mój mąż, aż tak bym się nie bała, ale w tym przypadku, sierżancie…

– Pani Simbley mówi prawdę – przerwała jej wywód kobieta w zawiązanej na głowie chustce. – Sama na własne oczy widziałam, jak te kartony uniesione w powietrzu wchodziły do domu.

– To, co mówicie, drogie panie, brzmi śmiesznie i niepoważnie – odezwał się mężczyzna stojący koło sierżanta. – Nie twierdzę, że nie mówicie prawdy, ale to zakrawa na zbiorową halucynację. Nie wierzycie chyba w cuda?

– Panie Porter, jeśli napisze pan o tym w miejscowej gazecie, to zaręczam panu, że znajdzie się więcej osób, które widziały, co się się dzieje w tym domu – powiedziała pani Simbley.

– Proszę zaczekać tutaj, sprawdzę, co się tam dzieje.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że najbliżsi sąsiedzi tak bardzo się interesują i obserwują. – Wysłał myśli profesor. – Chętnie narobiłbym im takiego strachu, by raz na zawsze nawet nie pomyśleli, by spojrzeć w kierunku mojego domu. Wścibska baba.

– Wiesz, że to dobry pomysł? – Podłapał temat doktor Ramplin. – Ale co możemy wymyślić na poczekaniu?

– Nie zapomnij o policjancie, który wszedł właśnie na teren domu – odezwał się Fulton.

Doktor Ramplin rozglądnął się. Rosnące pod płotem domu profesora krzaczaste róże przyciągnęły jego uwagę. Robiąc ociężale parę kroków, zerwał jeden z dorodnych kwiatów. Unosząca się w powietrzu żółta róża wolno zbliżała się w stronę kobiety.

– W Imię Ojca i Syna… – Kobieta przeżegnała się w momencie, w którym Ramplin wsadził różę w jej dłoń. – Nie zasłużyłam na kwiaty, Panie – powiedziała drżącym głosem, patrząc w niebo.

– Nic podejrzanego nie widziałem w ogrodzie – oznajmił sierżant, zamykając furtkę. Widząc przerażone twarze ludzi, zorientował się, że musiało nastąpić coś, co wywołało ich przerażenie i odebrało głos.

– Co się stało? – spytał.

– Teraz, sierżancie, to i ja zaczynam wierzyć w siły nadprzyrodzone. Widzi pan tę różę, którą trzyma pani Simbley? Na naszych oczach została zerwana spod płotu i, unosząc się, dotarła do jej reki. Nieprawdopodobne. Nikt nie uwierzy, jak opiszę to w gazecie.

– Pan widział to na własne oczy?

– Tak, sierżancie. Widziałem ja, jak i wszyscy, co tu stoją.

– Mam dość tego cyrku – oznajmił profesor Fulton. – Czy chcę czy też nie, muszę iść do toalety. Otworzyli furtkę, weszli do ogrodu, a następnie do domu, głośno zamykając za sobą drzwi.

***

Planeta Wadela. Pierwsze, niespodziewane kłopoty Jasia.

Spędzając na Wadeli pierwszą noc w domu, Jaś obudził się z potężnym bólem głowy. W wielogodzinnym odpoczynku towarzyszył mu koszmarny sen, w którym główną postacią była Dera. Świadomość, że mogła zostać na Perze, powodowała, że czuł się winny.

– Muszę to dzisiaj koniecznie wyjaśnić – przyrzekł sobie, wstając.

W domu panowała cisza. Wpadające przez okno promienie Mamaii* sprawiły, że zapragnął wyjść z domu na daleki spacer. Zostawiając na kuchennym stole wiadomość, że wychodzi, zamknął drzwi i ruszył drogą w stronę gaju trójkątnych drzew, rosnących na końcu różowego jeziora. Przed włożeniem do kieszeni komunikatora, zerknął na ekran. Widząc nieodebraną informację, szybko doszedł do tego, kim był nadawca. Wiadomość pochodziła od Sary, która powiadamiała go, że będzie czekać w kawiarni „Mara” na skrzyżowaniu 12 równoleżnika i 26 południka, dwie P* przed zachodem Mamai.

– Naprawdę się we mnie kocha – stwierdził z radością Jaś. Spojrzał na atomowy zegarek, stwierdzając, że spacer musi odłożyć na inny dzień. Kiedy wracał pospiesznie do domu, nocny koszmar powrócił i radość momentalnie przygasła.

– Muszę pojechać do centrum miasta – odezwał się Jaś przy śniadaniu.

– Wiesz może, o której godzinie mamy być u profesora? – spytała Małgosia.

– Cholera – przeklął w duchu. – Jak mogłem zapomnieć? – zganił się.

– No właśnie. Muszę zadzwonić do profesora – powiedział, biorąc do ręki komunikator.

Widząc dziwna, niespotykana minę profesora, już od początku rozmowy był pewien, że wydarzyło się coś złego, czego ten nie chciał mu zdradzić.

– Dobrze profesorze, będziemy u pana najszybciej, jak to możliwe – powiedział Jaś na koniec rozmowy.

– Co się stało, że wasza rozmowa była taka oschła? – spytała Małgosia, odstawiając talerz.

– Nie wiem. Musiało wydarzyć się coś poważnego, o czym profesor nie chciał teraz powiedzieć – powiedział Jaś.

– On nie musiał nic mówić, widać było po jego minie, że musiało się wydarzyć coś poważnego – wtrąciła się do rozmowy Alicja.

Małgosia spojrzała na Alicję, rozważając jej słowa. Po chwili była wręcz pewna, że kobieta miała rację. Spojrzała na brata, oczekując dodatkowych wyjaśnień.

– Nie patrz tak na mnie. Profesor nic konkretnego nie chciał powiedzieć – oznajmił Jaś. – Powiedział tylko, że dowiemy się, jak przyjedziemy. Pójdę się przebrać – odezwał się, odchodząc od stołu. Kiedy zadzwonił do Sary, jeszcze zastał ją w domu. Odwołał spotkanie i gotowy, by jechać do profesora, wyszedł z pokoju.

Robot, który prowadził ślizgacz, jechał nowym, nieznanym im torem, który powstał podczas ich nieobecności na Wadeli.

– Mam od chwili przylotu uczucie, jakbym coś zawalił – odezwał się Jaś po dłuższym milczeniu.

– Zawsze przypisujesz sobie winę. Zaczekaj, już za chwilę dowiesz się, co się stało. Dopiero później będziesz się winił – powiedziała Małgosia, kiedy wjeżdżali na posesję profesora.

Kiedy wysiadali ze ślizgacza, w powietrzu unosił się delikatny zapach ulubionych kwiatów Małgosi – kebetów*. Rozglądnęła się.

– Nic się nie zmieniło, jedynie drzewa jakby urosły – pomyślała.

Z domu wybiegła Sara, a zaraz za nią wyszedł profesor z żoną.

– Wreszcie jesteście – powiedziała cicho Sara, zachowując przed rodzicami odpowiednią formę przywitania. – Cieszę się, że dotarliście cali i zdrowi.

– I my się cieszymy z waszego powrotu – odezwał się profesor. – Nie mamy dużo czasu, byśmy mogli swobodnie usiąść i porozmawiać, ale przed udaniem się do Forum* musimy, moi drodzy, chwilę porozmawiać.

Kiedy witał się z Jasiem i Małgosią, profesor miał przygnębiony wyraz twarzy.

– Zjecie coś? – spytała Kara, idąc koło Małgosi.

– Nie, dziękujemy, niedawno jedliśmy śniadanie.

– Skoro nie chcecie nic jeść, przejdźmy od razu do gabinetu.

Idąc za profesorem, Jaś dojrzał utkwiony w nim wzrok Sary.

– Siadajcie. – Wskazał fotele.

– Co się stało, profesorze? – spytał Jaś. – Nigdy nie widziałem pana w takim stanie.

Profesor, nie zważając na jego słowa, oparł się o biurko i zaczął mówić spokojnym, opanowanym głosem:

– Odnieśliście, moi drodzy, piękny sukces, oddalając inwazję perowców na Ziemię. Jednak to nie załatwiło sprawy. Mam dla was przykre wiadomości, których nie chciałem przekazać wam wcześniej.

– Co się stało? – spytał niecierpliwie Jaś.

– Zło wydarzyło się niespełna paręnaście RK* temu. Otóż ostatni Szafron, który odleciał z Pery w naszym kierunku, został przechwycony przez piratów z planety Dominos*.

W oczach Małgosi momentalnie pojawiły się łzy.

– Nim zobaczycie filmy, które przygotowaliśmy jako uzupełnienie tego, co wcześniej powiedziałem, musicie dowiedzieć się, do czego doprowadziło to porwanie. – Wziął głęboki oddech, po czym kontynuował: – W wyniku porwania wyłoniło się kilka poważnych problemów, które dotyczą bezpośrednio dalszej egzystencji Ziemi.

Jaś spojrzał na siostrę, której po policzkach ściekały łzy.

– Przecież zażegnaliśmy na Perze…

– To prawda, Jasiu. Powiedzmy, że dzięki wam zostało tymczasowo zażegnane niebezpieczeństwo inwazji na Ziemię. Pozostał drugi aspekt tego niebezpieczeństwa, którym jest zapomniana przez wszystkich bomba wodorowa. Nie muszę powtarzać, że bomba jest podłączona do Marodasa*, którego przy życiu utrzymuje zasilanie z baterii komputera. Jest ona praktycznie na wyczerpaniu. Tu właśnie leży problem. Jeżeli Marodas* nie otrzyma w najbliższym czasie nowego zasilania albo zasilanie z baterii będzie za słabe, by komputer mógł kontrolować przepływ prądu do Marodasa*, nastąpi eksplozja.

– To prawda, co pan mówi, zapomniałem o tej bombie. Sprawa naprawdę stała się poważna. – Jaś spojrzał na profesora, intensywnie myśląc. – W czasie, kiedy przebywaliśmy na Perze, zdołaliście zidentyfikować miejsce pobytu Marodasa*? – spytał Jaś.

– Tak, dokładnie wiemy, gdzie został ukryty i do dnia dzisiejszego jest pod ścisłą obserwacją.

– Gdzie go ukryli? – spytała Małgosia poprzez obficie spływające po policzkach łzy.

Profesor podszedł do biurka i wyciągnął z szuflady sporych rozmiarów płytkę.

– Znajduje się w trudno dostępnym miejscu, jakim są Meteory w Grecji. – Przeczytał z płytki. – Mówiąc konkretniej, znajduje się w skalnym otworze kilkanaście metrów poniżej tylnej ściany klasztoru „Megalo”.

– To dobrze, że przynajmniej tyle wiadomo – podsumował Jaś.

– To nie wszystkie złe wiadomości, jakie zmuszony jestem wam przekazać – powiedział opanowanym głosem profesor.

– Jak zwykle nieszczęścia chodzą parami – odezwała się Małgosia, wycierając załzawione oczy.

– Dzięki agentowi z Soro* znamy treść rozmowy Shou Deckiego z Imbitusem, którą odbyli krótko po przylocie. Okazuje się, że nasze wcześniejsze przypuszczenia okazały się trafne.

– O czym rozmawiali? – spytał Jaś.

– W dużym skrócie można powiedzieć, że Decki zaproponował Imbitusowi wspólną i jak najszybszą inwazję na Ziemię. To, co już wcześniej wiedzieliśmy o planecie Soro*, a także analizując szczegółowo ich ostatnią rozmowę, można wysnuć wniosek, że Decki będzie chciał w niedalekiej przyszłości przeprowadzi…

– Coś mi tu nie pasuje. – Jaś przerwał wywód profesorowi. – Wszystkie roboty na Perze, które miał Imbitus, zostały unicestwione. Jest niemożliwością, by obecnie stanowiły jakiekolwiek zagrożenie. Imbitus nie ma już nic, czym mógłby komuś zaimponować. Skąd wzięła się u Deckiego ta wspaniałomyślność, by proponować Imbitusowi wspólną inwazję na Ziemię?

– Nie masz racji, mój chłopcze. Imbitus ma czym imponować Deckiemu. Prawda jest taka, że Decki potrzebuje Imbitusa, potrzebuje formalnej zgody na użycie technologi w produkcji sprzętu wojskowego. Wiemy też, że Decki będzie zabiegał, by w ramach przyjaźni i rodzinnych więzi pomóc Imbitusowi w odzyskaniu kodowanej płytki, która znajduje się w naszych rękach. Wniosek jest jeden. Decki chce za wszelką cenę mieć pełną kontrolę nad sytuacją, która ma miejsce na Ziemi.

– Jaką kontrolę? Czego miałaby dotyczyć? – spytał Jaś.