Misja specjalna. Część 2 - Patrick Edwards - ebook

Misja specjalna. Część 2 ebook

Patrick Edwards

2,0

Opis

Jaś Michalski po porwaniu mu siostry na planetę Pera, przez Sidama, agenta tej planety, dobrowolnie leci do niej zdając sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. Po przylocie, szybko aklimatyzuje się w nowym otoczeniu, poznając wiele osób, jak również czyhających na niego pułapek. W tym samym czasie na Ziemi, dzięki Jasiowi odbywa się wielka mobilizacja wojska, które ma ochronić Ziemię od zagłady.
Toczy się niebezpieczna walka agentów dwóch planet o zdobycie kodowanej płytki, od której zależy wybudzenie się na Ziemi mumii, jaką dla Perowców jest nieśmiertelny Marodas. Jaś Michalski nie przestaje działać, by ochronić Ziemię od grożącej jej inwazji planety, na której przebywa. Otrzymana wiadomość, poparta naukowymi obliczeniami o całkowitej zagładzie planety Pera poprzez uderzenie asteroidy, sprawia, że bliźniaki Jaś i Małgosia decydują się na desperacki plan. Wykorzystując umiejętności nabyte w odosobnieniu na planecie Wadela, jak również poprzez agitacje elity pseudo-króla planety Imbitusa, doprowadzają do buntu. By całkowicie pogrążyć Imbitusa rozwiązują tajemnicę „Gwiezdnych ciemności”. Czy uda się Jasiowi uratować tysiące ludzi z Pery, dowiecie się Państwo czytając ta książkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (5 ocen)
0
0
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Patrick Edwards

Misja specjalna

Część 2

© Copyright by Patrick Edwards

Projekt okładki: Patrick Edwards

Korekta: Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-519-9

Wydawca: self-publishing

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2015

Mroczna Pera, czyli Tajemnica Ciemności

Nadzieja to pożyczka, której udziela nam szczęście.

Antoine De Riva

Rozdział 1

Planeta Ziemia - Angielska wyprawa archeologiczna Egipt - Okolice Gizy - 12 km od Kairu - 05.12.1981

- Zwróciłeś uwagę, Paul, że od paru dni nie posunęliśmy się do przodu nawet o krok, przy odtwarzaniu dokumentów mumii? - Doktor William Ramplin odłożył notatki, które robił każdego dnia podczas pracy i spojrzał na profesora Fultona.

- Może się powtarzam, Willi, ale tak uciążliwej wyprawy i to pod każdym względem jeszcze nie prowadziłem w swojej trzydziestoletniej karierze. Wszystko co robimy od czasu zaginięcia Millena, wydaje mi się dziwne i pozbawione sensu. Wszędzie dopatruje się czegoś, na co my, zwykli ludzie, nie mamy żadnego wpływu. Żyję w ciągłej obawie, jakby za chwilę miało się jeszcze coś wydarzyć - wyrzucił z siebie uczucie, które go gryzło go od dawna.

- Jesteś jedynie, mój drogi, zmęczony tym wszystkim. Muszę ci jednak powiedzieć, że wielokrotnie przypominam sobie słowa, które powiedziałeś krótko po znalezieniu mumii, że pochodzi ona z innej, pozaziemskiej cywilizacji. Coraz częściej zaczynam w to wierzyć.

- Dlaczego? - Profesor Fulton spojrzał z uwagą na przyjaciela.

- Pomyśl. Kierując się zdrowym rozsądkiem, to wszystko, co się wokół nas działo i dzieje, jest dziwne i wręcz niewytłumaczalne. Żyjąca mumia, która wydala z siebie promienie radioaktywne, następnie śmierć strażnika w instytucie, gdzie była badana, a na koniec, co wydaje się wręcz niemożliwe, mumia rozpływa się w powietrzu. Ginie po niej ślad. Niewytłumaczalna jest też śmierć tych trzech robotników, którzy pracowali najbliżej mumii podczas jej wydobycia. Następnie: zaginiecie Johna wraz z całą dokumentacją też jest wielce zastanawiające. - Widząc, że Paul Fulton zamierza mu przerwać, wyprzedził go.

- To jeszcze nie wszystko. Weźmy tajemniczego doktora Davida Husseya, o którym nigdy nie słyszałem i jego dziwny wyjazd bez pożegnania. Z tego, co wiem, nikt po niego nie przyjechał. Czy nie uważasz, że po tym wszystkim mogę mieć uzasadnione podstawy do tego, by twierdzić, że w całej tej sprawie maczają palce inne cywilizacje? Zwróć uwagę, że w sprawie dotyczącej mumii zostają w błyskawicznym tempie eliminowani ludzie, którzy wiedzieli lub widzieli coś, co ukrywane było przez tysiące lat.

- Przyjmując, że masz rację, w każdej chwili możemy spodziewać się najgorszego - konkludował profesor.

- I to właśnie mnie gnębi. Chciałbym przynajmniej wiedzieć, dlaczego tak się dzieje, nim nadejdzie to najgorsze. Pokaże ci coś - William Ramplin wstał i, wychodząc z namiotu, nagle zatrzymał się.

- Myślę, że ten Hussey nie grzebał w moich prywatnych rzeczach, zaraz wrócę.

Profesor Fulton zapalił papierosa, czego nigdy nie robił w namiocie, myśląc nad słowami Ramplina. William dobrze wnioskuje, pomyślał. Skoro mnie miałoby grozić najgorsze, to co mam zrobić z tym, co dał mi John na przechowanie? Dałem przecież słowo, że będę na to uważał i oddam w odpowiednie ręce, spytał półgłosem sam siebie.

- Jest tylko jedno wyjście dla pana, profesorze, by wyszedł pan z tego cało. Pana przyjaciel może się niczego nie obawiać z naszej strony, nie jesteśmy mordercami bez potrzeby. Dla nas ważny jest tylko pan, profesorze - usłyszał za pleców cichy głos. Będąc zamyślonym, profesor raptownie odwrócił się, strącając ze stolika kubek z dopiero co zaparzoną herbatą.

- Spokojnie, profesorze. Proszę posłuchać. Wiem, że jest pan w posiadaniu pewnej rzeczy, która dla mnie jest bardzo cenna. Powiem krótko, musi mi pan tę rzecz oddać. To ocali pana życie. Daje panu czas do północy. Będę czekał tam, gdzie znalazł pan umierającego Johna Millena.

- O jaką rzecz panu chodzi, gdzie pan jest? - profesor rozglądnął się po namiocie, nie dostrzegając nikogo.

- Doskonale wie pan, o co mi chodzi i proszę nie udaw...

- Mam tu gazetę - powiedział William Ramplin, wchodząc do namiotu.

- Możesz przynieś mi kubek zimnej wody? - poprosił profesor.

- Co tobie? Źle się czujesz? - Ramplin spojrzał na przyjaciela, a następnie na rozlaną po podłodze herbatę.

- Co się stało? - spytał ostrzejszym tonem.

- Przynieś mi wody - ponowił prośbę profesor.

William Ramplin bez słowa wyszedł z namiotu, nie bardzo wiedząc, co ma o tym myśleć.

- Mogę wiedzieć, co później ze mną będzie, jak już oddam panu ten dokument? - słowa same wymsknęły się z ust.

- Później, profesorze, zakończy pan prace w Egipcie i wróci jak najszybciej do Londynu, zapominając o całej sprawie. Mogę zapewnić pana, że będziemy mieć pana na oku. Myślę, że będzie pan rozsądny i nie wybierze pan opcji, jak pana przyjaciel John Millen. Wszystko jest w pana rekach, a my nie żartujemy...

- Kto nie żartuje? - spytał William Ramplin, trzymając kubek napełniony wodą. Blada twarz profesora, trzęsące się dłonie i rozbiegany wzrok zaniepokoiło go.

- Powiesz, co się stało?

- Nic się nie stało, myślę tylko, że powinniśmy wziąć się porządnie za robotę. Zaczniemy od Kairu. Ubierz się i jedziemy.

- Od Kairu? - zdziwił się Ramplin.

- Tak, zdecydowałem się jak najszybciej zakończyć tu prace i wrócić do domu.

- Jak sobie życzysz, ale nim pojedziemy, dobrze by było, byś przeczytał w Times artykuł o tym polskim chłopcu.

****

Podróż z planety Wadela na planetę Pera - Rok 11009

Szybkobieżna winda stanęła na siódmym pokładzie Międzyplanetarnej Bazy Lotów na Wadeli. Wychodząc z windy na dużą, srebrzysta platformę otoczoną przezroczystą ścianą, Jaś spojrzał na rozpościerającą się przed nim piękną, malowniczą panoramę, gdzie z prawej strony wtapiały się w miasto Olimp wysokie, krystaliczne góry Karmoza. Patrząc na tą panoramę, szukał wzrokiem miejsca, gdzie zostawił ukochaną osobę i przyjaciół. Ciekawe, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę to miasto, pomyślał, zdając sobie sprawę ze swojej sytuacji oraz niebezpieczeństwa, które dopiero się zaczynało. Kierując się w stronę oczekującego na odlot Szafrona, myślał o siostrze i ich wspólnym losie u ludzi, którzy wyrządzili im tyle złego.

- Dzień dobry, jestem D-01*, witam pana na pokładzie Szafrona, lecącego na planetę Pera. Proszę o numer pana kabiny.

Jaś spojrzał na stojącą tuż przed nim szczupłą kobietę ubraną w elegancki czerwony kostium. Na szyi miała zawiązaną zieloną apaszkę.

- Ależ oczywiście, przepraszam, zamyśliłem się.

Uśmiechając się, sięgnął do kieszeni i wyciągnął elektroniczny bilet, który pulsując niebieskim światłem, wskazywał numer dziesięć.

- Proszę iść lewym korytarzem, B-4* zaraz zajmie się panem, życzę przyjemnej podroży - powiedziała kobieta, wpuszczając go na pokład Szafrona. Zrobił zaledwie parę kroków, kiedy dojrzał stojące wzdłuż korytarza młode, ładne dziewczyny ubrane w jednakowe zielonkawe kostiumy.

- Jestem B-4*, pan ma numer kabiny dziesięć? - spytała miłym, łagodnym głosem jedna z nich.

- Zgadza się.

- Zaprowadzę pana do kabiny i będę opiekować się panem do momentu, aż opuści pan Szafron na planecie Pera. Z każdym życzeniem czy problemem proszę zwracać się bezpośrednio do mnie.

- Dziękuję, jesteś bardzo miła B-4*.

Monotonny szum silników Szafrona oraz brązowy kolor ścian momentalnie wzbudziły w nim wspomnienia z lotu, który odbył z Małgosią z Ziemi na Wadele.

- Jak długo będziemy lecieć na Perę? - spytał, wchodząc za opiekunką do kabiny.

- Czas podroży wynosi dokładnie 1 burey*, 13 saka* i 59 dana* czasu Pery - podała dokładne dane lotu. - Ma pan ochotę napić się czegoś przed startem?

- O tak, myślę, że szklanka nektaru Bogini Armora* ugasiłaby pragnienie.

- Już przynoszę - powiedziała B-4*, wychodząc z kabiny. Jaś, zdejmując marynarkę, rozglądnął się po kabinie. Lustrując ją dokładnie nie znalazł w niej nic, co różniłoby ją od standardu kabiny Szafrona, którym przylecieli z Małgosią na Wadele. Czekając na napój, usiadał wygodnie w fotelu, wprowadzając w pokładowy komputer prywatny program. Otwierając kanał, na którym były ziemskie wiadomości, nie przypuszczał, że będą prawie w całości poświęcone sprawie Polski. Widok przekrzywionego orła na polskiej fladze oraz powtarzająca się co chwilę przemowa generała Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, była głównym tematem wiadomości. To, co usłyszał, potwierdziło jedynie snute od dawna spekulacje dotyczące sytuacji w Polsce. To było nieuniknione, pomyślał, przysłuchując się uważnie licznym komentarzom. Obraz z polskich miast był smutny i przerażający. Na opustoszałych ulicach stały czołgi, a wojskowe patrole w pełnym uzbrojeniu snuły się po chodnikach. Widok ten wywołał na ciele zimny dreszcz. A jednak, powiedział półgłosem, patrząc kolejny raz na siedzącą przed kamerami postać generała. Charakterystyczny dźwięk zmiany kanału przez wmontowanego w komputer automatycznego pilota Jaś znał dobrze.

- Jasiu, jak się cieszę, że mogę cię widzieć i słyszeć - usłyszał pogodny, wręcz wesoły głos siostry.

- Cześć mała. Już nie długo będziemy razem, jak się czujesz? - Kamera wolno przesunęła się, ukazując siedzącego tuż koło Małgosi Sidama.

- Witaj Jasiu. Ciesze się, że wybrałeś rozsądne wyjście w tej sytuacji. Będziemy z Małgosią oczekiwać na ciebie, jak wylądujesz. Myślę, że będziesz zadowolony z pobytu u nas - usłyszał głos Sidama.

- Tak myślisz? Otóż powiem ci prawdę. Wiem, że obce jest ci słowo „prawda”, ale może domyślisz się, o co chodzi. Podając się na Uniwersytecie w Krakowie za doktora Davida Husseya z Oksford, musisz doskonale znać angielskie obyczaje. Odpowiem ci w ich stylu. Z wrednej, wyrachowanej grzeczności muszę powiedzieć, że już przepadam za twoja gościnnością, a nie ukrywam, że także za twoją osobą.

- Nie denerwuj młodego człowieka przed podrożą. - Kamera wolno przesunęła się tym razem w prawą stronę, ukazując Imbitusa, leżącego na puszystych, dużych poduchach.

- Myślę, młody człowieku, że w krótkim czasie zmienisz zdanie, jak dowiesz się o nas więcej. Myślę, że po tym, co usłyszysz, przebaczysz Sidamowi na tyle, byście mogli żyć w zgodzie. Nie będziemy wam teraz przeszkadzać, ponieważ zdaje sobie sprawę, jak musicie tęsknić za sobą. Jedno, co ci powiem, młody człowieku, masz bardzo milą, uroczą i sympatyczną siostrę.

Jaś chwilę myślał.

- Nie wiem, jak mogę się zwracać do pana, a nie chciałbym nikogo urazić. Czy zwrot Wasza Wysokość będzie odpowiedni?

- Jak najbardziej, a teraz już nie przeszkadzamy.

- Dlaczego, Jasiu, nie chciałeś, by nasi znajomi odprowadzili cie na bazę lotów? - spytała Małgosia, patrząc w kamerę.

- Widzę, że byłaś na podglądzie. Tak było lepiej. Jak wiesz, nie znoszę pożegnać - skłamał Jaś. - Masz od swojej koleżanki Ewy serdeczne pozdrowienia, specjalnie przyszła, by mi to powiedzieć.

- Naprawdę? Nie spodziewałam się tego, miła z niej dziewczyna.

W dolnym rogu monitora ukazał się obraz, na którym dostrzegł Sarę. Nie dopuszczając do rozpoczęcia rozmowy, wcisnął w pilocie przycisk „Czekaj“ i wrócił do rozmowy z Małgosią. Postawiona przed nim szklanka z napojem „Bogini Armora“* kusiła zapachem.

- Oglądasz czasami ziemskie wiadomości? - spytał, nie bardzo wiedząc, czy ma powiedzieć jej o wprowadzonym w Polsce stanie wojennym.

- Od chwili, kiedy z Bazy Lotów odebrał mnie Sidam, to ani razu nie byłam na ziemskim kanale. U mamy wszystko w porządku?

To dobrze, pomyślał Jaś.

- Nie zauważyłem, by u mamy działo się coś złego. Posłuchaj, mała. Już niedługo będziemy razem i wówczas będziemy rozmawiać do woli. Strasznie jestem zmęczony i jak tylko wystartuje Szafron, chciałbym się trochę przespać. Padam ze zmęczenia. Zobaczymy się, jak przylecę na Perę.

- Dobrze Jasiu, też wracam do zajęć. Nie masz pojęcia, jak bardzo stęskniłam się za tobą i Sarą. Jak będziesz z nią rozmawiać, pozdrów ją.

Musi się czegoś domyślać, pomyślał w momencie, kiedy zobaczył wypełniający kabinę seledynowy dym.

****

Planeta Wadela - Dzień po wylocie Jasia na Perę - Rok 11009

W budynku obrad Rady Starszych w Olimpie panowała jeszcze kompletna cisza. Profesor Irm Kara przyjechał do biura dużo wcześniej niż miał to w zwyczaju. Dręczyła go od wczoraj nagła, niespodziewana prośba ambasadora planety Pera o spotkanie w trybie awaryjnym, co rzadko miało miejsce na szczeblu dyplomatycznym. Biorąc pod uwagę sytuację, jaka powstała na Ziemi, jak również dobrowolny wyjazd Jasia na planetę Pera, domyślał się, co będzie głównym tematem spotkania z ambasadorem. Siedząc w pokoju, odwrócił fotel w kierunku okna, bezmyślnie patrząc na błyszczące w promieniach Mamaii* Góry Karmoza*. Cofnął się myślami do wczorajszego dnia, kiedy wrócili do domu po pożegnaniu z Jasiem. Zachowanie Sary mówiło samo za siebie. No cóż, trzeba cierpliwie poczekać, by zobaczyć, co z tego wyniknie. Lubił Jasia, nie miał nic przeciwko niemu, oprócz tego, że on jak i Sara byli jeszcze za młodzi, by poważnie myśleć o ich związku. Wejście do gabinetu sekretarki, KI-5* przerwało rozmyślania.

- Panie profesorze, Ambasador Kurama Sumari prosi o rozmowę.

- Proszę niech wejdzie, czekałem. Spojrzenie, jakim obdarzyła go KI-5*, wyrażało obawę, a nawet lek.

- Panie Przewodniczący - drygnął głową mężczyzna, wchodząc do gabinetu.

- Witam pana, panie Sumari. Co się stało, że prosił pan o rozmowę w trybie awaryjnym?

Profesor Irm Kara przywitał się ambasadorem, wskazując mu fotel.

- Sprawa, z jaką do pana przychodzę, Panie Przewodniczący, wymaga pewnego wyjaśnienia. - Otworzył foliową, czarną torbę i wyciągnął płytkę. - Oprócz oficjalnego pisma, które składam na pana ręce, zostałem zobowiązany przez naszego Najjaśniejszego Pana, by ustnie wyjaśnić panu zagrożenie, jakie czeka Ziemię z waszej strony, o ile zignorujecie ostrzeżenie. Sprawa jest bardzo poważna, dlatego ośmieliłem się prosić o spotkanie w trybie awaryjnym.

Profesor odłożył na bok oficjalne pismo, które podał Sumari i uważnie spojrzał na ciągle stojącego przed nim mężczyznę.

- Proszę wybaczyć, ale nie bardzo wiem, o czym pan mówi.

- Pozwoli pan, że wyjaśnię. Otóż doskonale wiemy, że znaleziona przez ziemskich archeologów mumia jest naszym wszech czasowym Panem i Władcą, którego nazywamy Marodas. Przy odkrytej mumii była kodowana płytka, która stała się łupem Ziemian. Nasz Najjaśniejszy Pan Imbitus, jak i ja, jesteśmy przekonani, że nie macie pełnych informacji na temat kodowanej płytki która może stać się przyczyną nieszczęścia dla całego ziemskiego globu.

- Może pan jaśniej przedstawić sprawę? - poprosił profesor. Kurama Sumari spojrzał na profesora, chwilę milcząc.

- Dobrze, powiem panu wprost, o co chodzi. Nasi przodkowie pozostawiając na Ziemi mumię, czyli Nieśmiertelnego Naszego Pana Marodosa. Zabezpieczyli tak, by nikt nie zrobił mu krzywdy. W zasadzie dotyczyło to wyłącznie osobników z innych planet czy galaktyk, których Nieśmiertelny Pan i Władca był wrogiem. Atomowy rozrusznik, który podtrzymuje go od tysiącleci przy życiu, podłączony został do wodorowej bomby QV7*. Siła jej wybuchu jest tak duża, że po eksplozji na kuli ziemskiej przestałoby istnieć życie. Oczywiście oprócz naszego Pana, który na taką ewentualność został przygotowany. Każda próba wywiezienia płytki poza Ziemię spowoduje wybuch bomby.

- Ładnie z waszej strony, że uprzedzacie nas o tym - powiedział profesor, wysłuchując do końca Kurama Sumari.

- Pozwolę sobie, panie Przewodniczący, w imieniu naszego Najjaśniejszego Pana Imbitusa coś zaproponować.

- Zaproponować? - Zdziwił się profesor.

- Tak. Doskonale pan wie, profesorze, że przebudzenie się Nieśmiertelnego Marodasa jest nieuniknione i nikt nie ma najmniejszych szans, by pokrzyżować te plany. Mamy obecnie na Perze waszych bliźniaków, którzy nawet jakby przylecieli na Ziemię, mogliby narobić jedynie drobnych kłopotów. Propozycja, z jaką zwracamy się do was, to uczciwa wymiana dzieci za kodowaną płytkę.

- No cóż, jest interesująca, ale bym mógł odpowiedzieć, najpierw musi wypowiedzieć się Rada Starszych. Jeszcze dzisiaj poddam ten temat pod rozwagę senatorów, a o końcowym wyniku powiadomię pana. - Profesor Irm Kara wstał. - Dziękuję panu za spotkanie i do szybkiego zobaczenia - pożegnał go tymi słowami. Został sam w gabinecie, spojrzał z obrzydzeniem na leżącą na biurku płytkę i poczuł wzbierające mdłości.

****

Planeta Pera - Centralny Budynek Bazy Wojskowej - Specjalny sektor rezydencji Imbitusa - Rok 4177

Duraka, siedząc w pokoju przy centralnym komputerze, z ciekawością patrzył w monitor, gdzie Jaś przed domem na Wadeli rozmawiał ze swoimi gośćmi. Nie musiał korzystać z osobowego informatora, by wiedzieć, kim oni są. Widząc nową, nieznaną osobę, która podeszła do Jasia, skierował na nią całą uwagę. Rzadko się zdarzało, że mógł oglądać kobiety, które naprawdę mu się podobały. Nie spuszczając wzroku, stwierdził, że musi to być ziemianka. Postać, którą widział na ekranie monitora, spełniała całkowicie jego kryteria. Była średniego wzrostu, o jasnych, falistych blond włosach i kolorowej, dopasowanej do figury sukience. Nie mogąc oprzeć się pokusie, włączył w komputerze podgląd, przybliżając postać. Teraz dopiero zobaczył duże, błękitne oczy, zgrabny mały nos, a także usłyszał aksamitny.

- Jak nazywają się twoi rodzice i dlaczego są na Perze?

- Dorota i Edward Stolarscy. Z tego, co się dowiedziałam, zostali porwani przez Perowców w niewyjaśnionych okolicznościach, kiedy wyszli z pracy. Myślę, że tym ludziom musiało bardzo zależeć, ponieważ na Ziemi byli wysokiej klasy specjalistami z zakresu dynamiki... Stolarscy, Stolarscy, coś mi mówi to nazwisko, pomyślał, uruchamiając na drugim, podręcznym komputerze, program rejestru ludzi przywiezionych w ostatnich latach z Ziemi. No tak, teraz wszystko jasne, pomyślał Duraka, czytając ogólne informacje na temat tych ludzi. Przesuwając obraz po całej postaci, starał się dokładnie zapamiętać każdy szczegół. Ładna bestia, pomyślał.

Za drzwiami usłyszał odgłos zbliżających się kroków. Najszybciej, jak tylko potrafił, zamknął podgląd Olimpu*, przechodząc na kanał monitorujący kwadrat 19898x*, w którym mieścił się obóz pracy.

- Widzę, że ten kwadrat mocno leży ci na wątrobie, skoro się w niego tak wpatrujesz - stwierdził Sidam, wychodząc z Małgosią od Imbitusa.

- Wiesz przecież, że nie lubię tam jeździć.

- Wiem, ale cię to nie ominie i z doświadczenia mogę doradzić, byś od samego początku inspekcji był surowy i rygorystyczny, a wygrasz.

- Postaram się zrobić tak, jak mówisz. Dziękuje za radę.

Duraka, patrząc na Małgosię, chwilę myślał. Która z nich jest ładniejsza?, zastanowił się, mając przed oczami postać Ewy.

- Słyszałem, Małgosiu, że już wkrótce przyleci twój brat? Musisz być z tej okazji bardzo szczęśliwa - powiedział Duraka.

- Każdy by był, będąc na moim miejscu. Jest to jedyny człowiek na całym świecie, który jest dla mnie tak ważny. Jak przyleci to, o ile pozwoli Sidam, zawiozę go do Diabelskich Dołów. Bardzo podobało mi się to miejsce.

- Oczywiście, że pojedziecie. Nie zapomnij pojechać też do miasta, by zobaczył różowe kaskady - uśmiechnął się Sidam.

Małgosia, stojąc blisko monitora, zerknęła na ekran, gdzie z bliskiej odległości wyraźnie widziała brutalne pobicie jakieś kobiety.

- Gdzie dzieją się tak okropne scen? - spytała, odwracając wzrok od ekranu.

- To obóz pracy, Małgosiu. Z tego, co wiem, to na Ziemi też są obozy, które nazywacie wiezieniami. - Spojrzał na wiszący na skalnej ścianie zegar. - Na mnie już czas. Nie zapomnij za 4 sake* oglądać nieba, będzie widać wspaniale efekty planetarne, które z dana* na dane* będą mienić się barwami - powiedział Sidam, odchodząc.

- Dobrze, że mi przypomniałeś. Tak mam głowę zajętą przylotem brata, że zapomniałabym. - Małgosia, siedząc koło Duraki, posłała mu zalotne spojrzenie.

- Możesz na chwile przełączyć na ziemskie wiadomości? - spytała najmilej, jak potrafiła.

- Oczywiście, w zasadzie to już skończyłem pracę na dzień dzisiejszy. O, dobrze, że jesteśmy sami, opowiedz mi o twojej koleżance Ewie. Muszę przyznać, że bardzo mi się podoba.

- A gdzie ją widziałeś, że tak mówisz?

Duraka, nie mowiąc słowa, obszedł skalną półkę, stając na wprost Małgosi.

- Nie za dużo mogę o niej powiedzieć. Spotykałam się z nią jedynie w szkole, chyba raz była u nas w domu i to bardzo krótko. Co mogę powiedzieć? Jest miłą i bardzo sympatyczną dziewczyną, zaledwie parę lat starszą ode mnie. - Spoglądając na ekran drugiego komputera, stojącego na biurku, przeczytała nagłówek.

Ziemianie z lat 4170 - 4177

- Szkoda, że nie mogę osobiście jej poznać - powiedział Duraka. - Gdybyś zechciała pomóc, to chętnie bym do niej napisał - poprosił.

- Poznam was. Zaraz spróbuję napisać. - Czerwone światło nad drzwiami gabinetu Imbitusa przerwało rozmowę.

- Zaraz przyjdę, zaczekasz?

- Zaczekam, zaczekam. Napiszę coś do Ewy - powiedziała, patrząc, jak Duraka wchodzi do gabinetu Imbitusa.

Spojrzała z ciekawością w monitor, na którym wyświetlony był spis nazwisk. Sporo ich, stwierdziła. Chcąc przesunąć obraz, doznała niespodzianki. Najeżdżając kursorem na dowolne nazwisko w rejestrze, ukazywało się zdjęcie danej osoby z dokładnym opisem, jak również z numerem baraku, w którym mieszkała w obozie pracy. Przeglądając nazwiska rożnych ziemskich narodowości, zatrzymała się przy polskim, Dorota Stolarska i Edward Stolarski. Coś mi to mówi, pomyślała.

Patrząc na zdjęcia tych ludzi, stanęła jej przed oczami twarz Ewy, której rysy były podobne do oglądanej na ekranie kobiety. Przecież tak nazywała się Ewa, szybko skojarzyła nazwisko. Doktor of Science Fluid Dynamice - House 1487, przeczytała pod zdjęciem krótki opis. To niemożliwe, by rodzice Ewy byli w obozie. Ewa nigdy nawet słowem o tym nie wspomniała.

Z gabinetu Imbitusa wyszedł Duraka, drapiąc się po brodzie.

- Kłopoty? - spytała cicho.

- Nie, ale muszę jeszcze zrobić coś, co zabierze mi sporo czasu. Co byś powiedziała, gdybym zaprosił cię na lody za parę sake*?

- Widzę, że Ewa porządnie zawróciła ci w głowie.

- To prawda - uśmiechnął się znacząco.

- Wiesz, gdzie mieszkam. Jak będziesz wolny, wstąp do mnie, zobaczymy, co da się zrobić - Ponownie widząc na ekranie zakrwawioną twarz kobiety, odczuła po raz pierwszy na Perze lęk i obawę.

****

W drodze na Perę - Rozmowa Jasia z matką

Wysuwany ze ściany blat był mały i wąski. Kładąc na nim komputer, miał jeszcze na tyle miejsca, by postawić szklankę z napojem, który przyniosła opiekunka. Muszę postępować zgodnie z ustalonym planem, pomyślał Jaś, czując nasilający się ból głowy. Siadając przy komputerze, wybrał ziemski kanał, a następnie rodzinną wioskę. Prowadząc kamerę pomiędzy zabudowaniami, z ciekawością patrzył na zmiany, jakie zaszły w wiosce od czasu ich wylotu na Wadele. Patrząc na otulone śnieżnym puchem obejście, w którym mieszkał Boguś zatrzymał się na nowej stodołę. Później i z tobą będę rozmawiał, pomyślał o Bogusiu, którego uwzględnił w swoim planie. Prowadząc kamerę ulicą w kierunku mieszkania matki, już z daleka zobaczył wystające z obejścia dwie duże maszyny w żółtym kolorze. Obym zastał mamę, pomyślał, wchodząc kamerą do domu. Pod wiszącym na ścianie zegarem, który dobrze pamiętał, siedziała matka, mając w dłoniach kartkę papieru. Na stole leżała rozerwana koperta. Jaś zbliżył obraz, widząc, że nadawcą listu był wuj Zenon. Tuż koło koperty dojrzał leżący długopis. Patrząc w ekran komputera, skoncentrował się. Wolno uniósł długopis i napisał:

Mamo, to ja, Twój syn Jaś. Muszę z Tobą porozmawiać.

Jadwiga Michalska kończyła czytać list od brata, kiedy zobaczyła unoszący się ze stołu długopis, który, opadając na kopertę, zaczął pisać.

- Jezus Maria, znowu dzieją się cuda - powiedziała głośno, przypominając sobie identyczną sytuację, kiedy jeszcze żył jej mąż i, na wszelki wypadek, przeżegnała się.

- Spokojnie, mamo, to nie żadne cuda, tylko twój syn. Muszę z tobą porozmawiać - odezwał się.

- Gdzie jesteś, Jasiu? - powiedziała drżącym głosem, rozglądając się po kuchni.

- Zaraz ci wszystko powiem. Najpierw powiedz, co powiedział kardiolog? Nie miałem na tyle czasu, by śledzić wasza rozmowę.

- Skąd wiesz, że byłam u specjalisty? Gdzie jesteś, Jasiu? Gdzie jest Małgosia?

- Zaraz ci wszystko powiem. Odpowiedz, co powiedział lekarz?

- Muszę przejść operację. Mam zablokowaną zastawkę i coś tam jeszcze. Tylko operacyjnie można ją odblokować, bym mogła normalnie funkcjonować. Mam się zgłosić za dwa tygodnie. Gdzie jesteście!?

- Posłuchaj mnie, mamo, bardzo uważnie. Pomimo że nie mamy z tobą codziennego kontaktu, to jak tylko pozwala na to czas, zawsze jesteśmy przy tobie. Towarzyszymy ci w twoich codziennych zajęciach. Jesteśmy z tobą w chwilach smutnych i radosnych. Kochamy cię jeszcze bardziej, niż gdybyśmy byli z tobą. Jesteśmy nadal bardzo daleko, ale mam bardzo dobrą nowinę. Dokładnie nie wiem kiedy może to nastąpić, ale nadarza się olbrzymia szansa, byśmy przybyli na Ziemię. W chwili obecnej lecę na inną planetę niż ta, na której mieszkamy, ponieważ jest na niej Małgosia. Nie ukrywam, że zbliża się bardzo trudny okres, w którym może się okazać, że nie będę mógł cię widzieć ani z tobą rozmawiać. Jesteśmy zdrowi i pełni nadziei, że to, co mamy zrobić we wszechświecie, uda się wykonać, a co najważniejsze, ocalić Ziemię od zagłady.

- Mówisz tak, jakbyś chciał mnie jedynie pocieszyć. Jakbyś chciał dać nadzieję, że w życiu jeszcze was zobaczę. - Zamilkła na chwilę, po czym dodała: - Intuicja mówi mi, że to, co powiedziałeś, jest pożegnaniem.

- Może za mocnego słowa użyłaś, mamo. Nie ukrywam, że mamy przed sobą bardzo ciężki okres, w którym wszystko może się zdarzyć. Jednak jestem dobrej myśli i uważam, że wszystko szczęśliwie się zakończy. Mam teraz,mamo, gorącą prośbę. Oddaj sołtysowi maszyny, które stoją w obejściu. Jest na nich krew twojego męża, a naszego ojca. Nie chcę, by ich ofiarodawca czuł jakakolwiek ulgę po tym, co zrobił.

- O czym ty mówisz, Jasiu? Co może mieć wspólnego ten człowiek z Ameryki ze śmiercią ojca?

- To nie żaden człowiek z Ameryki, tylko bezwzględny morderca z planety,na którą właśnie lecę. Zrób, mamo, to, o co cie proszę. Odezwę się, jak tylko będę mógł. Kochamy cię i chcę, byś o tym wiedziała. - Nie chciał prowadzić dalej tej rozmowy. Odhaczył na płytce notatkę jako załatwioną i głęboko odetchnął.

****

Planeta Ziemia - Wieś Zakole Male - Styczeń 1982

Styczniowe mrozy i obfite opady śniegu sparaliżowały życie wielu górskich miast i wsi, łącznie z wioską Zakole Małe. Pomimo że na uczelni zajęcia były odwołane, Boguś Kuśmirek nie miał za dużo wolnego czasu na przyjemności, pomagając ojcu od rana do późnego wieczora w obejściu, głównie przy wykończeniu nowo postawionej stodoły.

- Odwaliliśmy dzisiaj kupę dobrej roboty - odezwał się Jan Kuśmirek, patrząc na zmęczonego syna. - Jutro będzie już dużo lżejsza robota. Wymiana desek nie zabierze tyle czasu co dzisiaj i na długie lata będziemy mieć święty spokój.

- Jasiu, Boguś, kolacja na stole - usłyszeli wołanie.

- I ja tak myślę, ojcze.

- Idziemy na kolacje, wystarczy na dzisiaj roboty.

Ciepło panujące w domu i gorący posiłek sprawiły, że Boguś poczuł nasilające się zmęczenie i senność.

- Pójdę się na chwilę położyć - powiedział, odchodząc od stołu.

- Muszę powiedzieć, Aniu, że mamy naprawdę wspaniałego syna. Nie wyobrażasz sobie, ile on dzisiaj pomógł w przebudowie tej stodoły. Sam nigdy bym tyle nie zrobił - zwrócił się do żony.

- Myślę, że powinieneś dać mu trochę odpocząć. Po tak ciężkiej pracy uważam, że nie jest zdolny, do wieczornej nauki.

- Myślałem o tym. Od pojutrza będzie miał całkowity luz i będzie mógł do woli się uczyć. Powiem ci, że jest jednym z nielicznych chłopaków, który nie ma pstro w głowie, jak ta dorastająca młodzież.

Boguś, wchodząc do pokoju, położył się na łóżku i przykrył kocem. Pomimo dużego zmęczenia nie mógł zasnąć. Myśli błądziły gdzieś daleko, nie mając sprecyzowanego, docelowego miejsca.

Ktoś mnie wzywa, pomyślał, czując nasilające się mrowienie karku i tyłu głowy. Gdzieś musi dziać się coś ważnego, skupił się czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Pomimo palącej się na stoliku lampki, ciemność powoli wypełniała pokój. Obraz, który miał zobaczyć, wyłaniał się wolno. Widział go, był ciemny, zamazany i bardzo oddalony. Z biegiem czasu zaczął się stopniowo przybliżać, ukazując więcej szczegółów. W scenerii krwawo zachodzącego słońca, widział, jak główną ulicą wioski maszerują równymi szeregami robaki, których srebrne korpusy mieniły się w promieniach zachodu. Słyszał po obu stronach ulicy, którymi maszerowały nieznane istoty, przerażające odgłosy walących się domów i łamiących drzew. Ogień dokańczał zniszczeń. Coraz głośniejsze, rozpaczliwe krzyki kobiet, lament dzieci i jęk rannych. Powietrze przepojone było ciemnym dymem i duszącym odorem wydalanych z dziwacznych maszyn, rozproszonych wokół maszerujących srebrnych robaków. Oglądany, klarowny obraz raptownie stał się zamazany, wolno się oddalał, aż całkowicie zginął, stając się czarną plamą. Gdy uniósł powieki, pokój ciągle wypełniała ciemność.

- To czeka Ziemię, jeżeli mi nie pomożesz - usłyszał głos Jasia.

- Czego oczekujesz? odpowiedziała za niego podświadomość.

- Musisz mnie najpierw cierpliwie wysłuchać. Do tej pory moja misja we wszechświecie była jasna i dokładnie sprecyzowana. Obecnie, dzięki własnej głupocie, sytuacja się skomplikowała. Dopuściłem do tego, że Małgosia została porwana przez bezwzględnych ludzi z planety Pera, którzy za dziesięć ziemskich lat mają zamiar opanować i zniszczyć ludzką cywilizację na Ziemi. Kiedy mówię te słowa, lecę na planetę, na którą została uprowadzona Małgosia. Mam jeszcze sporo czasu, by przygotować się do wykonania swojego zadania na Ziemi. Chcę, byś wiedział, że lecę w paszczę głodnego lwa, stając się dobrowolnie i dosłownie zakładnikiem. Biorąc pod uwagę, że możemy zostać tam unicestwieni lub uwiezieni na długie lata, chcę przekazać tobie, jako przyjacielowi, posiadaną tajemnicę przyszłości Ziemi. Zrobię wszystko, co tylko możliwe, by doprowadzić do tego, by na całym świecie pisały o tobie gazety, mówiło będzie radio i telewizja, staniesz się bardzo popularny, a co za tym idzie, będziesz miał kontakt z osobami, które mają wpływ na toczące się na Ziemi życie. Musisz dotrzeć do wojska, które w jakimś stopniu, przy mojej nieobecności, może stawić czoła najeźdźcy. Twoja elokwencja i mądrość, uzupełniona wrodzonymi umiejętnościami: przewidywania oraz kontaktowania się za światem, może ocalić Ziemię.

- Co mam robić? - ponownie podświadomość dała o sobie znać.

- Nic, masz cierpliwie czekać, aż zacznie się o tobie mówić. Przyjedzie dziennikarz z Gazety Krakowskiej, który od samego początku interesował się naszym zaginięciem. Będę usiłował się z tobą kontaktować, ale nie wiem, czy będę mógł. Teraz życz mi jedynie szczęścia - nastała cisza. Boguś, leżąc nieruchomo, wolno otworzył powieki. Światło z lampki stojącej przy łóżku oślepiło go.

Ja, chłopak ze wsi, mam być popularny na całym świecie? Chyba mu się coś pokręciło, pomyślał, wycierając dłonią spocone czoło. Spojrzał w okno, za którym panowała kompletna ciemność. Stanął mu przed oczami przyjazny do tej pory porucznik Świątek. Zaraz, Agata mówiła coś, że porucznik przyjechał na urlop, przypomniał sobie, zrywając się z łózka. Wyleciał biegiem z pokoju, zbiegł po schodach i wpadł wprost do kuchni, gdzie przy stole siedział ojciec.

- Jeszcze nie jest chyba tak późno. Wyskoczę na chwilę do Agaty.

- O tej godzinie? Zwariowałeś - Bogdan spojrzał na wiszący w kuchni zegar, studząc swój zamiar.

- Masz racje. Za późno jest na odwiedziny. - Ojciec krytycznie spojrzał na syna.

- Stalo się coś, że nagle dostałeś takiego przyspieszenia?

- Nie, nic. Przypomniałem sobie tylko, że chyba wczoraj do Agaty przyjechał na urlop porucznik Świątek.

- Tak, widziałem go i co z tego?

- Muszę z nim koniecznie porozmawiać.

- Boguś, znowu zaczynasz bawić się w duchy? - spojrzał surowo na syna.

- Nie bawię się, tato. Pamiętasz, że nie chciałeś, wierzyć, jak podałem z dużym wyprzedzeniem datę procesu tego Zakrzeskiego?

- Pamiętam, do dziś nie wiem, skąd to wiedziałeś.

- Mogę teraz powiedzieć jeszcze coś - Boguś oparł się o poręcz krzesła, patrząc z uśmiechem na ojca.

- Coś nowego wymyślił?

- Powiem tylko tyle, że już niedługo kupimy taki ciągnik jak ma Michalska. Co ty na to?

- Chyba się przepracowałeś, mój synu, że takie głupoty mówisz. Wiesz, ile kosztuje taki ciągnik?

- Nie, nie wiem, tato.

- Dobrze, kupimy go, a teraz napij się ciepłego mleka i kładź spać. Jutro musimy całkowicie skończyć prace w stodole.

****

Ministerstwo Obrony Narodowej w Warszawie - Styczeń 1982

Niespotykane, srogie mrozy oraz wprowadzony stan wojenny spowodowały, że ulice polskich miast stały się puste i smutne. Pułkownik Bronisław Opielka, Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Kraju w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Warszawie, chodząc po gabinecie, zatrzymał się przy oknie i spojrzał na ulicę, która jeszcze nie tak dawno tętniła życiem. Widok nielicznych ludzi oraz wojskowe patrole, grzejące się przy koksiakach, wzbudził w nim współczucie.

Jaś Michalski, trafiając kamerą do gabinetu Bronisława Opielki, mile był zaskoczony. Na wprost biurka, siedział pułkownik Ryszard Zawada, którego już wcześniej miał okazję poznać, będąc w jego biurze w Głównej Komendzie Milicji. Słysząc rozmowę, postanowił przyjrzeć się bliżej.

- …nie, Rysiu, nie wierzę w to, by ktoś z innej planety mógł nas odwiedzać, a na dodatek wykradać dzieci. To śmieszne. Do dnia dzisiejszego nie otrzymałem żadnego raportu, mówiącego, że radary wykryły coś, co naruszyłoby strefę powietrzną.

- Dobrze, masz pełne prawo nie wierzyć - odezwał się pułkownik Ryszard Zawada. - Jak zatem wytłumaczysz fakt rozpłynięcia się w powietrzu tego Zakrzeskiego?

Pułkownik Bronisław Opielka odwrócił się w stronę siedzącego w fotelu pułkownika Zawady i rozłożył ręce.

- Nie wiem, Rysiu, ale wiem, że na świecie nie nie ma cudów. Ktoś musiał mu pomóc.

- Ma pan rację, pułkowniku, cudów nie ma - odezwał się Jaś.

Głęboka cisza wypełniła pokój.

- Nie wiedziałem, że posiadasz zdolności parodystyczne - z uśmiechem powiedział pułkownik Opielka.

- To nie był mój głos. Nic nie mówiłem. Zaledwie parę minut temu powiedziałem, że miałem w biurze podobną wizytę. Myślę, że jest to ten sam głos.

- Żartujesz?

- To nie żarty, pułkowniku, tylko rzeczywistość. Cieszę się, że zastałem panów razem, ponieważ sprawa, którą chce naświetlić dotyczy waszych resortów. Proszę, byście panowie bardzo uważnie wysłuchali, a następnie według uznania podjęli odpowiednie działania.

- Kim jesteś? - drżący głos pułkownika Opielki zwrócił uwagę Ryszarda Zawady.

- Nie denerwuj się. Myślę, że wszystkiego dowiemy się, jak pozwolimy mu mówić. Wysłuchajmy tego, co ma do powiedzenia. - Pułkownik Bronisław Opielka usiadł za biurkiem, patrząc rozbieganym wzrokiem po gabinecie.

- Nazywam się Jan Michalski, jestem jednym z bliźniaków, którego, według ustaleń milicji, miał zamordować Jan Zakrzeski - powiedział Jaś. - Jak panowie słyszycie, żyję, a nasze zaginiecie spowodowane było koniecznością wykonania we wszechświecie poważnej misji, a konkretnie uratowanie Ziemi od zbliżającej się w szybkim tempie totalnej zagłady.

- Totalnej zagłady? - powtórzył za Jasiem pułkownik Opielka.

- Tak, pułkowniku, całkowitego zniszczenia Ziemi. - Proszę, byście teraz, panowie, bardzo uważnie wysłuchali tego, co powiem - Jaś mówił wolno, przekazując w całości to, co wcześniej powiedział Bogusiowi podczas ostatniej sesji. Ciszę, która zapanowała po słowach Jasia, przerwał pułkownik Zawada.

- Zakładając, młody człowieku, że to, co powiedziałeś, jest prawdą. Wytłumacz zatem co jest powodem szykowanej inwazji na Ziemię?

- To jest długa historia, sięgająca wstecz setek tysięcy lat. Jest ważna tylko dlatego, by zrozumieć, co jest powodem zbliżającego się inwazji. Skrótowo rzecz ujmując, głównym powodem jest znalezienie przez agresywną planetę Pera nowego, a zarazem wygodnego miejsca do życia. Sygnałem do inwazji ma być wybudzenie się pogrążonej w głębokim letargu mumii, którą nie tak dawno znalazła angielska wyprawa archeologiczna w Egipcie. Mumia nazywa się Marodas, jest głównym, nieśmiertelnym mózgiem rasy, który przetrwał na Ziemi od czasu pierwszej, nieudanej inwazji Perowców. Było to setki tysięcy lat temu. Wówczas myślano na planetach galaktyki Ganzela, że Marodas został raz na zawsze unicestwiony, co było poważnym błędem.

- Nie, to jakaś halucynacja. Udowodnij mi, obojętnie kim jesteś, że rzeczywiście mówisz, jak powiedziałeś, z odległego zakątka wszechświata. Udowodnij, że możesz zrobić coś, o co poproszę - pułkownik Bronisław Opielka poruszył się nerwowo na fotelu.

- Zrobię to z największą przyjemnością - Pułkownik rozglądnął się po gabinecie, wracając wzrokiem na biurko, na którym stała doniczka z kwitnącym storczykiem.

- Unieś doniczkę i upuść na podłogę - powiedział.

- Jest pan tego pewien? Zniszczy się piękny kwiat.

- Tak, jestem pewien - oświadczył stanowczo. Pułkownik Zawada, patrząc na przyjaciela, widział, jak jego wzrok podąża za uniesioną w górę doniczką. Odgłos spadającej na podłogę donicy wytłumił dywan.

- Jest pan zadowolony? - spytał Jaś.

- Czy masz jakaś propozycję związaną z inwazją? - spytał pułkownik Zawada.

- Tak, przemyślałem to i widzę tylko jedno wyjście. O sprawie inwazji na Ziemię muszą dowiedzieć się wszystkie kraje świata. Muszą zostać poinformowani zwykli ludzie, by w razie czego nie nastąpiła ogólnoświatowa panika. Ziemia musi być przygotowana. Jeżeli zginę z siostrą na planecie Pera, o czym już wcześniej wspomniałem, wojska wszystkich krajów świata muszą być zjednoczone, co da szansę na ocalenie Ziemi i miliardów ludzkich istot. Proponuję, by na początek kampanii wziął ją w swoje ręce dziennikarz Gazety Krakowskiej, pan Mariusz Dziekala, który od samego początku zaginięcia interesował się sprawą.

- Myślisz, młody człowieku, że świat uwierzy, kiedy im o tym powiemy?

- Musi. Będę nad